Będzie dobrze - Piotr Dardziński - ebook

Będzie dobrze ebook

Piotr Dardziński

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Były trucizny, musi być antidotum.

"Będzie dobrze" to utkana z listów do ojca mikropowieść o tym, czy literatura, muzyka i wiara mogą stać się odtrutką na toksyczną pustkę po nieobecnym.

Piotr Dardziński

rocznik 1976. W 2021 roku zadebiutował powieścią „Trucizny”. Publikował w „Fabulariach”, „Tlenie literackim” i „Ty.Tu.Le. Mieszka w Łodzi. Jest nauczycielem i trenerem kreatywności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 71

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja

Ewa Klimek

Korekta

Anna Popis-Witkowska

Okładka

Zofia Stybor

Ilustracje

Szymon Pilecki

Skład

Seqoja

Druk i oprawa

Bookpress.eu

Copyright © by Piotr Dardziński 2025

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Seqoja 2025

ISBN: 978-83-67935-42-5

Wydawnictwo Seqoja

ul. Żołnierska 11B/20, 10-558 Olsztyn

tel. 534 834 852

e-mail: [email protected]

www.seqojawydawnictwo.pl

Olsztyn 2025

wydanie I 

Dla Ani i Janka

„Stojącynajednejnodze motyl

[zanurzadrugąnogę w czerwonymtuszu

i pisze list”.

Hyesoon Kim

Autobiografiaśmierci

„Mamtakichhistoriizapisanegrubepliki,

za drzwiami na klucz, na zapleczu psychiki,

czasemjewypuszczam,botoprostytutorial,

sporo praktyki, żadna tam teoria”.

52 Dębiec

Boisko

1

Tato, kiedy po raz pierwszy pękło niebo, na ziemi było bardzo zimno. Połowa lutego. Nic nie dawały dwie pary skarpet i za duża puchowa kurtka, które miałem na sobie. Powiedziałbyś pewnie, że wyglądam w tym jak Pi i Sigma z Matplanety. To, że grube warstwy ubrań nosiłem nieprzypadkowo, usłyszę za kilka lat, ale już nie od ciebie. Tęskniłem za ciepłem. Zima. Ostatnie ferie w Łodzi. Najgorzej z dziadkiem. Ciocia Krysia mówiła mu, że jesteś w szpitalu, miałeś zawał, twój stan jest ciężki, ale stabilny. Ale on wiedział swoje. Dwa dni temu kazał mi pochować w domu wszystkie paski. Przyjdź tu, natychmiast, zadzwonił do mnie godzinę po. Poszedłem. Nie było mi łatwo kłamać o wynoszonych właśnie z kamienicy twoich zwłokach.

Nauczyciele mieli patrzeć na mnie ze współczuciem, ale babka od biologii od razu postawiła mi pałę z klasówki. Mogłeś się do niej przygotować, była zapowiedziana od dawna. Miała wzrok ustawiony na dekonspirację i wiedziałem, że nie chodzi jej tylko o klasówkę. Wuefista kazał robić fikołki. To nie miesiączka, Breit. Nie choroba, krzyczał. A jednak… Dzieciaki w klasie oswajały się ze mną jak z nowym. Siedziałem z największym debilem, ale i jemu ktoś musiał coś szepnąć, bo następnego dnia w ławce obok mnie pojawiła się „śmierdząca Malwina”. Wykluczenie, zmieszanie, podekscytowanie samobójstwem i tym, że byłem tak blisko, na szczęście nie trwały długo. Dla czternastolatków inne sprawy miały wagę życia i śmierci.

Pierwszego dnia po pogrzebie katechetka wcisnęła mi obrazek z jakąś modlitwą i kazała zostać „na sekundkę” po lekcji. Nie chciałem słuchać o tym, co czeka cię w wieczności (defilada pustki – jej słowa), nie chciałem myśleć o tym nawet przez sekundkę, ale przekupiła mnie batonem toffi. Jeden zero dla doczesności, zaśmiała się i puściła do mnie oko, przez co czułem się jeszcze dziwniej. Jak coś, to możesz ze mną porozmawiać, dodała, patrząc mi w oczy. Wiem, co teraz przeżywasz… Pamiętam, że chciała jeszcze dotknąć moich rąk, ale szybko się wycofała. W zamian pogłaskała swoje przedramię, jakby pocierała lampę Aladyna, a ja tylko czekałem, kiedy wyskoczy Dżin. Też odcinałam kiedyś ojca w łazience, tylko że byłam trochę starsza… I dalej patrzyła na swoją rękę. Tam, gdzie mogła mieć to wszystko dokładnie zapisane.

Po wyjściu ze szkoły wyciągnąłem z kieszeni modlitwę, która miała mi pomóc „lepiej zrozumieć załamanych i  zrozpaczonych tego świata”, i podpaliłem za garażami. Ale po chwili szybko zadeptywałem płomienie. Podniosłem nadwątlony kartonik. Dla udręczonego nastolatka, któremu właśnie powiesił się tata, „ogień piekła nie jest tym ogniem, co grzeje. Można umrzeć przy nim z zimna”1.

Zanim ciotka mnie stamtąd zabrała, kręciłem się jeszcze trochę pod kamienicą. A wiesz, że nadal nie zmazano tego napisu… Wilgoć w dole kręgosłupa przechodziła w chłód, który zaczynał mnie lizać po plecach. Nie było tu jednak żadnego okna, które mógłbym zamknąć, żeby nie wiało. Stopami naciskałem na śnieg: wprawiałem biały puch w oscylację. Miasto zaczynało trzeć i skrzypieć. Z satysfakcją wchodziłem z buta w białe związania. Między życie a nagłą śmierć kryształków lodu. Śnieg to jedyna rzeczywistość, która w tamtym czasie „umierała” w tak uporządkowany sposób. Potykałem się o zsiniałe bruzdy na chodniku i tajemniczy wykrot na progu Wólczańskiej, którego nigdy wcześniej tam nie widziałem. Narośl wielkości ludzkiej głowy kojarzyła mi się z królewną zaklętą w kamień albo z rakiem w terminalnym stadium. Przy minus dziesięciu popękane ulice przypominały rozstępy i wybroczyny na skórze miasta. Żeby się rozgrzać, chodziłem wzdłuż ulicy i liczyłem bramy. Siedem po jednej, sześć po drugiej stronie… Powtórzyłem to kilka razy. Kiedy pęka niebo, tato, zwłaszcza po raz pierwszy, to na ziemi wiele rzeczy może się nie zgadzać.

Sąsiedzi wyszli zobaczyć, co się stało. Niektórzy w kapciach, tylko na chwilę, z butelkami i fajkami w dłoniach, jak na sylwestra. Jeden z nich odszedł trochę w bok i zaczął sikać na bałwana, odcinając mu głowę gorącym, silnym strumieniem. Para ze szczyn mieszała się z papierosowym dymem i śmiechem sąsiadów. No, Romuś, ładnie żeś pojechał z lasera, krzyknął ktoś z góry i gwizdnął z podziwu. Cieszyłem się razem z Romanem. Ratownicy medyczni wsiedli do auta.

„Moment przed tym

jak mama wyskoczyła przez okno

Słońce padało na zabawki”2

1Milena Michiko Flašar, Nazwałem go Krawat.

2 Ida Linde, Metro Charona.

2

Odkąd osiem lat temu wyjechaliśmy z Łodzi, nie miałem już w tym mieście żadnych kolegów. Nie miałem psa, nikogo, komu mogłem się pożalić, więc zacząłem rozmawiać z Jezusem. Zrób coś, żeby nie było mi zimno w nogi; żeby ci, co wyszli pooglądać sobie śmierć, wrócili do swoich domów. A kiedy karetka przestała wyć i zgasły niebieskie światła, dodałem: i żeby tata nie poszedł do piekła.

Oczywiście modliłem się i wcześniej, będąc dzieciakiem. Nie miało to jednak nic wspólnego z rzucaniem kamieniami w Boga, tak żeby usłyszał. Pewnie pamiętasz, jak klęczeliśmy w dużym pokoju i mówiliśmy wierszyki do wiszącego na ścianie pana z brodą? Najpierw Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo. W tym czasie Jezus z obrazu przyciskał sobie palcem serce, z którego leciały kolorowe pociski. Robiłem tak, żeby żaden we mnie nie trafił, miałem tylko trzy życia. Potem prośby: o pokój na świecie, o szczęście papieża, o bezpieczną noc i – z mocniej zamkniętymi oczami – o zdrowie psychiczne dla mamy. Na koniec rysowałeś nam krzyżyk na czole. Tosia za każdym razem ci się wyrywała, nie chcąc mieć znamienia. Nein, nie będę jak Kain, krzyczała przez śmiech (nie wiem, skąd w wieku ośmiu lat znała niemiecki), aż w końcu dawała się złapać i pobłogosławić. Niech ma te swoje minuty z tobą, myślałem, niech ma szansę, skoro dostał ją nawet biblijny bratobójca. Grzecznie czekałem, aż przestaniecie się wydurniać. No i jeszcze to zaklęcie, które rzucałeś na nas po wyrysowaniu krzyżyka: „Niech cię Pan Bóg błogosławi i strzeże, i chroni od zła”. Lubiłem głaskać w głowie to zdanie, jego ciepłą i puszystą fakturę; tak jak lubiłem dotykać wiszącej w przedpokoju twojej skórzanej kurtki i wąchać ją. Jedno i drugie doszczelniało mój świat. Miało też swój rewers. Nauczyłem się wymawiać je od tyłu i wpędzałem demony w nauczycielki: „Ałz do inorhc i, eżezrts i iwałsogołb góB naP ęic hceiN. Ałz do inorhc…”.

Albo wcześniej, kiedy mieszkaliśmy jeszcze wszyscy razem. Z sufitu lała się woda. Zalewało nas po samą szyję, myślałem, że zaraz zginiemy. Ty unosiłeś się na powierzchni w wielkim różowym dmuchanym pontonie. Nagle odepchnąłeś się nogami od sufitu i podpłynąłeś do mnie. W arce było dużo miejsca, wiedziałem, że zmieszczą się wszystkie moje resoraki. Wszedłem do środka. Było ciepło i sucho, choć utknęliśmy między oknami jak między światami. Chyba już na zawsze. W domu nadal nie było prądu, dlatego zostaliśmy tylko my. Mama i Tosia poszły do sąsiadki w kamienicy obok. Tam też nie było światła, ale była przynajmniej dziewczynka w wieku siostry. Świeciłeś latarką po suficie i snułeś opowieść o potopie: „Wszystko zaczęło się od tego, że na ulicy Próchnika zamieszkało zło. Najpierw było zamaskowane, jak każde porządne zło. Nikt z mieszkańców nie wiedział, czym albo kim ono naprawdę jest. Na przykład o tych z drugiego piętra mówiło się tak: «Tam nie może być zła. Porządnie ubrani, uśmiechnięci, ładnie wyglądają, kiedy idą z wózkiem do kościoła». Dopiero potem… Pan Bóg, widząc, jak często ludzie kłócą się, wyrzucają z domów, jak koleżaneczki nawzajem się nakręcają i namawiają do rozwodów i jak w sobotnie wieczory samotnie wypełzają na klatki udomowione, opierzone wony, zaburty i spierdalaje, bardzo się zasmucił… Było mu strasznie smutno z powodu tych wszystkich nieszczęść i zaczął płakać. Płakał i płakał, ale to tak płakał, że swoimi łzami zalał całe Stare Polesie…”.

Dotykałem łokciem dmuchanego pontonu trzysta razy, tyle, ile miała arka. Zmęczony liczeniem, kołysany falami wód zasnąłem w końcu na twoim brzuchu. Obudziłem się już bez ciebie. Zostawiłeś tylko ciało, marną pamiątkę po sobie.

3

Autobiografia śmierci. Nazwałem go Krawat. Mama umiera w sobotę. Prochy w ustach. Dukla. Pięć ran. Przejście przez Morze Czerwone. Jaśmina Berezy. Baumgartner. Syn Jezusa. Toksyczność. Człowiek, który był mną. Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Czas starego boga. Kramp. Sygnał w zenicie. Umarł mi: Notatnik żałoby. Księżniczka Bari. Sztuczki. Fauna północy. Żaden koniec. Stoner. Bezmatek. Lato, kiedy mama miała zielone oczy. Czarna. Niejedno. Kości, które nosisz w kieszeni. Auteczko. Łakome. Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję. O bestiach i ptakach. Bezssynność. Jeśli zachowasz pamięć o grzechu. Alicyjka. Ogrodnik i śmierć. Grochów. Czarny hetman. Przyjaciel. Mapa. Bob albo mężczyzna na łodzi. Pomarli. Dziadka nie ma. Odejścia. Suka. Przeciwciało. Skrawki dla Iriny. Mam przeczucie. Zły syn. Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym. Western Lane. Zamek z lodu. Hałastra. Pusty przelot. Oszpicyn. To, co nieśli. Płotka. Ten się śmieje, kto ma zęby. Przewóz. Obudziła się zimną nocą. Trąby Jerychońskie. Rejwach. Śmierć