9,62 zł
Książka „Autorskie rozważania o postaciach do kolorowania” przedstawia trzy grupy utworów. Pierwsza z nich ma na celu przekazanie fundamentalnych wartości, które pomimo licznych przeciwności losu jakie napotykają bohaterowie książki pomagają im odkryć to co najtrwalsze czyli: miłość, dążenie do celu, szacunek i więzi które czasami warto utrzymywać pomimo ponoszonych kosztów. Inna grupa wierszy mówi o głębokich przyjaźniach które rodzą się w bólach ale wtedy są trwalsze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 20
IlustracjeKatarzyna Borzdyńska
© Szczepan Parysz, 2019
Książka „Autorskie rozważania o postaciach do kolorowania” przedstawia trzy grupy utworów. Pierwsza z nich ma na celu przekazanie
fundamentalnych wartości, które pomimo licznych przeciwności losu jakie napotykają bohaterowie książki pomagają im odkryć to co najtrwalsze czyli: miłość, dążenie do celu, szacunek i więzi które czasami warto utrzymywać pomimo ponoszonych kosztów. Inna grupa wierszy mówi o głębokich przyjaźniach które rodzą się w bólach ale wtedy są trwalsze.
ISBN 978-83-8155-436-7
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Była sobie rodzinka w królestwie niedźwiedzi,
które kiedyś chłopiec ze zdjęciem sanek
odwiedził.
W skład rodzinki wchodzili mama
— królewna, tata — król i malutki uroczy
misiaczek — książę.
Nie wiem, czy na tych kilku stronach
opowiedzieć o nich zdążę,
ale postaram się to zrobić — najlepiej
jak umiem,
kierując się przy tym głównie sercem,
a nie tylko rozumem.
Gdy zobaczył ów książę chłopca z fotografią
sanek,
nie mógł spać, nie mógł jeść, tylko myślał:
jak by tu zapełnić sankami cały zamek?
Głowili się król i królowa niedźwiedzi,
czy chłopiec z obrazkiem sanek ich jeszcze
kiedyś odwiedzi.
Po jakimś czasie postanowili, że będą szukać
sanek.
A sam książę na wieść o tym chodził
podekscytowany cały poranek.
Zebrali więc wszystkich służących przed
ganek,
kazali im znaleźć sanie, nim tydzień odmierzy
zegarek.
Jeśli gdzieś tu w ogóle były sanki, to tylko
w parze z Eskimosami,
a na sam ich widok niedźwiedzie uciekały,
kręcąc ze złości nosami.
Bały się od zawsze Eskimosów srogich,
ale cóż było robić, gdy książę saniami pragnął
przemierzać swe drogi.
Szły więc i szukały.
Książę zaś płakał, a wraz z nim jego rodzice
płakali,
gdyż sanek nigdzie nie było.
A dookoła śniegu aż miło.
Posłańcy przebyli góry lodowe.
Znaleźli łyżwy jakieś nienowe.
Nie wiadomo: skąd i jak znaleźli też rower.
Nie zamierzali iść nawet tym tropem.
Aż wreszcie po wielkich trudach znaleźli
bobslej.
Piękny i lekki, który na płozach miał
posmarowany olej.
Fakt odnalezienia bobsleja nadawał sługom
ogromnej pewności,
że poddani się ucieszą — do królestwa wracali
więc na podwójnej prędkości.
A gdy już dotarli, mówili szczęśliwi:
„Oto jest bobslej, co księcia zadziwi”.
Lecz książę na to odpowiada głosem
rozkapryszonym:
„Jak to, czarny? Wolałbym w kolorze
zielonym”.
Cóż było robić, poszli więc szukać zielonych
sanek,
gdyż nie mogli odmówić tej parze oczu
o źrenicach wielkości szklanek.
Szli, biegli, ślizgali się po lodzie.
Wreszcie znaleźli parę sanek, o opływowym
kształcie i niezwykłym obwodzie.
Stały zanurzone do polowy w wodzie.
Były tak piękne, że trzeba było je
zabezpieczyć, by nie ukradł ich złodziej.
Ponownie przybyli do królestwa niedźwiedzi.
Mówią do księcia: „Oto twoje sanki,
na których wszystkich wyprzedzisz”.
Bo owe sanki były jeszcze szybsze niż bobslej,
choć trudno to sobie wyobrazić.
Pomyśleli sobie, że teraz to książę ich odmową
już nie urazi.
Jednak kapryśny książę mówi znudzony:
„Sanki są tak ładne, że nadałyby się dla
mojej przyszłej żony.
A właściwie to już mi się kaprys odmienił.
Wolę narty, więc ruszajcie w drogę” —
i żadnego więcej słowa z nimi nie zamienił.
Wtedy król nie wytrzymał i krzyknął: