Australijskie ranczo - Sharon Kendrick - ebook

Australijskie ranczo ebook

Sharon Kendrick

3,8

Opis

Lady Sophie Dukas pracuje jako kucharka na ranczu w Australii, bo chce doświadczyć przez jakiś czas prostego życia. Ukrywa się też przed wścibskimi dziennikarzami, którzy nie dają jej spokoju od czasu zerwanych zaręczyn. Jednak pewnego dnia przyjeżdża właściciel rancza, angielski biznesmen Rafe Carter, i od razu wyczuwa, że Sophie nie jest zwykłą kucharką…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (89 ocen)
29
24
23
13
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam wszystkim
00

Popularność




Sharon Kendrick

Australijskie ranczo

Tłumaczenie: Alina Patkowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Helikopter widoczny na bezchmurnym niebie z ogłuszającym łoskotem schodził do lądowania. Po piersiach zdenerwowanej Sophie spłynęła kropelka potu.

– Przyleciał – stwierdził Andy, gdy śmigła znieruchomiały. – Nie martw się tak, Sophie. Rafe Carter nie gryzie, tylko nie znosi głupoty. Pamiętaj o tym, a wszystko będzie w porządku, jasne?

– Jasne – powtórzyła grzecznie, ale gardło wciąż miała zaciśnięte ze zdenerwowania.

Andy zbiegł z werandy i poszedł w stronę helikoptera, z którego wysiadał potężnie zbudowany mężczyzna. Na chwilę zatrzymał się w drzwiach, spojrzał na horyzont, potrząsnął głową na widok blondynki z dużym biustem w niebieskim mundurze, która próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, i zeskoczył na ziemię. W nienagannym garniturze wyglądał jak typowy mieszczuch; podobnie jak drogi helikopter, wydawał się zupełnie nie na miejscu w pylistym australijskim interiorze. Od razu było widać, że to multimilioner. Był właścicielem jednej z największych na świecie firm telekomunikacyjnych, a to wielkie ranczo kupił tylko dla rozrywki.

Rafe Carter. Nawet jego nazwisko brzmiało seksownie. Sophie wiedziała, co mówili o nim pracownicy. Nadstawiała ucha na wszystkie plotki, choć bardzo uważała, by się nie zdradzić z tą ciekawością, bo szybko się przekonała, że jeśli chce zachować swoją tożsamość w tajemnicy, powinna się jak najmniej odzywać, ubierać się absolutnie przeciętnie i pod każdym względem wtapiać się w tło. W żadnym razie nie mogła wypytywać o człowieka, który był właścicielem rancza rozciągającego się aż po horyzont. Wiedziała tylko, że jest bardzo bogaty, lubi samoloty, sztukę i piękne kobiety oraz że jest miłośnikiem australijskiej prowincji. Nie sądziła jednak, że okaże się aż tak hipnotyzujący.

Zamienił kilka słów z Andym i razem ruszyli w stronę domu. Helikopter znów wzbił się w niebo. Na werandzie było gorąco. Choć nie minęło jeszcze południe, brakowało już skali w termometrze. Odkąd nadeszło lato, Sophie nieustannie miała wrażenie, że mieszka w ogromnej saunie. Otarła spocone dłonie o bawełniane szorty, zastanawiając się, dlaczego przyjazd Rafe’a Cartera tak mocno wytrącił ją z równowagi, zupełnie jakby świat miał się zawalić. Czy chodziło o lęk, że Carter ją rozpozna, że domyśli się, kim Sophie jest naprawdę, i odkryje, do czego się posunęła, żeby uciec ze złotej klatki i nadać swojemu życiu jakiś sens? Nigdy dotychczas go nie spotkała, ale nie mogła wykluczyć, że widział jej zdjęcie w jakiejś gazecie.

Co by się stało, gdyby ją rozpoznał? Przez jej umysł przebiegła seria niepokojących scenariuszy. Z determinacją zacisnęła pięści. Nie, nie pozwoli, by którykolwiek z tych scenariuszy się urzeczywistnił. Nie może do tego dopuścić. Po raz pierwszy w życiu była zdana na własne siły i prowadziła proste, anonimowe życie. Nikt tu nie wiedział, kim jest, i nikogo to nie obchodziło. Nikt nie śledził każdego jej kroku. Takie życie wydawało jej się niezmiernie ekscytujące, ale wiedziała, że to już nie potrwa długo. Brat postawił jej ultimatum. Musiała wrócić na Isolaverde, najlepiej jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a najpóźniej przed dziewiętnastymi urodzinami młodszej siostry, które przypadały w końcu lutego. Wiedziała, że gdy ta sielanka się skończy, będzie jej brakowało poczucia spokoju i wolności, jakiego zaznała w tym odległym od całego świata miejscu. Musiała wrócić tam, skąd uciekła, i stawić czoło własnej przyszłości, ale chciała to zrobić na swoich warunkach i wyjechać stąd tak, jak się pojawiła – bez fanfar i zamieszania.

Upał zalegał nad werandą jak ciężki koc. Uciekła do kuchni, gdzie działała klimatyzacja, ale niewiele to pomagało. Powachlowała twarz ręką i usłyszała ciężkie męskie kroki.

– Sophie! Chodź, poznasz szefa – zawołał głos z wyraźnym australijskim akcentem i w drzwiach kuchni stanął uśmiechnięty Andy, a nad jego ramieniem majaczyła surowa twarz Cartera. Sophie wiedziała, że niegrzecznie jest się gapić, ale nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Z bliska wydawał się jeszcze atrakcyjniejszy. Jego twarz o wyraźnej strukturze kości była uderzająco piękna, Sophie dostrzegała w nim jednak coś mrocznego i niepokojącego i zastanawiała się, czy on zdaje sobie sprawę, jak działa na kobiety. Czy wiedział, że zaschło jej w ustach, a piersi nabrzmiały, jakby chciały się wyrwać spod taniej bielizny? Poza tym jakim cudem wyglądał tak świeżo w garniturze?

Jakby czytając w jej myślach, zsunął marynarkę z szerokich ramion i ukazał imponujący tors przysłonięty śnieżnobiałą jedwabną koszulą. Kolejna kropelka potu spłynęła po piersiach Sophie, gdy napotkała spojrzenie jego stalowoszarych oczu. Przymrużył je z namysłem, obrzucając ją wzrokiem od stóp do głów. Niepokój Sophie zmienił się w oburzenie. Nie przywykła, by mężczyźni gapili się na nią tak otwarcie.

Andy swobodnie machnął ręką w jej stronę.

– Rafe, to jest Sophie. Mówiłem ci o niej. Gotuje dla nas już od prawie sześciu miesięcy.

– Sophie?

To było pierwsze słowo, jakie wypowiedział. Głos miał jak ciemny jedwab. Spojrzał na nią pytająco. Sophie uśmiechnęła się ze zdenerwowaniem. Wiedziała, że nie powinna się wahać; wahanie było niebezpieczne.

– Doukas. Sophie Doukas. – Użyła nazwiska swojej greckiej babki. Mogła sobie na to pozwolić, bo nikt tutaj nie widział jej dokumentów. Udawało jej się skutecznie odwracać uwagę wszystkich, którzy chcieli je zobaczyć, tak długo, aż w końcu o tym zapominali.

Stalowe spojrzenie wyostrzyło się.

– To niezwykłe nazwisko – zauważył.

– Tak. – Musiała zmienić temat. Odchrząknęła i zdobyła się na uśmiech. – Na pewno chce się panu pić, panie Carter. Ma pan ochotę na herbatę?

– Już myślałem, że nigdy mi tego nie zaproponujesz – odrzekł przeciągle, z wyraźną przyganą. – Mów mi: Rafe.

– Rafe – powtórzyła, myśląc jednocześnie: weź się w garść. To twój szef, masz być miła i posłuszna. Zdobyła się na kolejny uśmiech. – Zaraz się tym zajmę. Andy, ty też się napijesz?

Menedżer potrząsnął głową.

– Nie, dziękuję. Poczekam na przerwę śniadaniową. Rafe, będę na zewnątrz. Oprowadzę cię, kiedy wypijesz herbatę.

Wyszedł, zostawiając ją samą z Rafe’em Carterem. Kuchnia naraz wydała jej się za ciasna. Jego oczy nie schodziły z niej nawet na chwilę, śledząc każdy jej ruch. Sophie miała wrażenie, że jego spojrzenie przeszywa ją jak laser. Czajnik, który trzymała w ręku, wydawał się niedorzecznie ciężki. Po co tu przyjechał? – zastanawiała się, zalewając imbryk wrzątkiem. Andy mówił, że ma się pojawić dopiero wiosną. Z pewnością nikt nie spodziewał się go przed Bożym Narodzeniem.

Wyjęła kubek z szafki. Łatwo było zapomnieć o Bożym Narodzeniu w tropikalnym klimacie Australii, wśród bujnej zieleni, ptaków i zwierząt, jakie wcześniej widywała tylko w filmach przyrodniczych. Ale ponieważ wszyscy się tego domagali, próbowała ozdobić dom papierowymi łańcuchami, plastikowymi gałązkami ostrokrzewu i tanią choinką z folii aluminiowej, którą kupiła w miejscowym sklepie. Wyglądało to tandetnie, ale zarazem tak niedorzecznie, że pomogło jej zapomnieć o wszystkich rzeczach związanych z Bożym Narodzeniem, do jakiego przywykła.

Teraz jednak znów wróciły do niej obrazy z poprzedniego życia. Boże Narodzenie na wyspie Isolaverde. Grzane wino, złote półmiski pełne słodyczy, pośrodku sali tronowej ogromna choinka ozdobiona prawdziwymi świecami, które zapalały legiony wiernej służby, a pod choinką wielka sterta prezentów, które obydwoje z bratem co roku rozdawali wszystkim dzieciom z miasta. Przypomniała sobie ich uradowane twarzyczki i naraz poczuła się bardzo samotna. Łatwo byłoby poddać się i wrócić do domu, ale nie chciała tego robić – jeszcze nie. Najpierw musiała się dowiedzieć, czego właściwie chce od życia.

Szybko zamieszała w imbryku. Miała nadzieję, że Rafe zabierze swoją herbatę na zewnątrz albo pójdzie do swojego mieszkania, które mieściło się w innej części ogromnego domostwa, on jednak stał oparty o parapet z takim wyrazem twarzy, jakby się nigdzie nie wybierał. Zdawało się również, że inaczej niż większości ludzi, nie przeszkadza mu milczenie. Sophie jednak czuła się coraz bardziej nieswojo. Powiedz coś, pomyślała.

– Przyleciałeś dzisiaj z Anglii? – zapytała, nalewając mleko do porcelanowego dzbanuszka.

Nie odpowiedział jej uśmiechem.

– Nie, podróżowałem po Dalekim Wschodzie i wczoraj przyleciałem do Brisbane. A skoro byłem tak blisko, to nie mogłem tu nie zajrzeć. – W szarych oczach pojawił się błysk. – A tak w ogóle to nie mieszkam w Anglii.

Napotkała jego spojrzenie.

– Myślałam, że…

– Że mówię z angielskim akcentem?

– No tak – uśmiechnęła się blado.

– Podobno nigdy nie traci się akcentu z miejsca urodzenia, ale nie mieszkam tam już od lat. – Zmarszczył brwi. – A skoro już mówimy o akcencie, nie potrafię określić twojego. Chyba jeszcze nigdy takiego nie słyszałem. Jesteś Greczynką?

Podsunęła mu pod nos dzbanuszek z mlekiem i zapytała lekko:

– Mleko, cukier?

– Nie, dziękuję. Piję bez dodatków.

Podała mu herbatę, starając się nie gapić na jego nogi w opiętych ciemnych spodniach. Wolałaby, żeby zmienił pozycję. Zwykle nie gapiła się tak na mężczyzn. Nie należała do drapieżnych kobiet. Od urodzenia pozostawała pod ostrzałem kamer i musiała się nauczyć opanowania. Ale nawet mężczyzna, z którym była zaręczona i którego powszechnie uważano za jedną z najseksowniejszych osób na świecie, nie wzbudzał w niej aż takiego zainteresowania i nie powodował szybszego bicia serca.

Strzepnęła ze stołu nieistniejące okruchy.

– Więc gdzie mieszkasz?

– Przeważnie w Nowym Jorku, chociaż kiedy kupiłem to ranczo, przez pewien czas mieszkałem tu na stałe. Właściwie mieszkam w różnych miastach. Wciąż jestem w drodze. Można mnie chyba nazwać miejskim cyganem. – Pił herbatę, przez cały czas patrząc na nią kpiąco znad brzegu kubka. – Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie.

Spojrzała na niego z udawanym niezrozumieniem. Miała nadzieję, że zdążył już zapomnieć.

– Przepraszam, ale o co pytałeś?

– Pytałem, czy jesteś Greczynką.

Nie chciała kłamać, ale nie mogła powiedzieć mu prawdy, bo to byłby koniec jej anonimowego życia. Musiałaby odpowiedzieć na mnóstwo pytań, a nie miała pojęcia, co właściwie mogłaby powiedzieć. Jestem księżniczką, która nie chce już być księżniczką? Wychowałam się w pałacu, nigdy dotychczas nie prowadziłam normalnego życia i chciałam się przekonać, czy potrafię sobie poradzić bez barier ochronnych, które otaczały mnie przez wszystkie dotychczasowe lata?

Spojrzała w jego chłodne oczy.

– Moja babcia była Greczynką i grecki jest moim pierwszym językiem.

Jego spojrzenie stało się jeszcze uważniejsze.

– Mówisz jeszcze w jakimś innym języku?

– Oczywiście po angielsku.

– No tak. I to już wszystko?

Przesunęła językiem po ustach.

– Daję sobie radę z włoskim i z francuskim.

– Jesteś doskonale wykształcona jak na kogoś, kto przez ostatnie kilka miesięcy smażył steki i smarował chleb masłem dla robotników na ranczu.

– Panie Carter, nie zdawałam sobie sprawy, że znajomość języków jest przeszkodą w pracy kucharki na ranczu.

Ich spojrzenia się zderzyły. Uwagi Rafe’a nie umknął wyzywający wyraz jej oczu. Widział, że stara się unikać jego pytań, i nie rozumiał, dlaczego. Wielu rzeczy nie rozumiał. Na australijskiej prowincji pracowało mnóstwo młodych dziewcząt z innych krajów, ale jeszcze nigdy nie spotkał tu kogoś takiego jak Sophie Doukas. Nie mógł zrozumieć, co ona tu robi. Wydawała się zupełnie nie na miejscu, jak brylant w koszu ze śmieciami. Andy mówił, że gdy się pojawiła, była bardzo naiwna i bez żadnego doświadczenia, ale chętna do nauki. Rafe zastanawiał się wtedy, dlaczego ten szorstki Australijczyk zatrudnił kogoś, kto zupełnie nic nie umiał robić, ale teraz, gdy ją zobaczył, zrozumiał swojego menedżera.

Dziewczyna była piękna, naprawdę piękna, i jej uroda nie była wynikiem godzin spędzonych przed lustrem ani operacji plastycznych. Było jasne, że zawsze tak wygląda, nawet gdy się o to nie stara. Wysoko osadzone kości policzkowe, oczy niebieskie jak niebo nad Queensland, ciemne włosy zebrane w lśniący koński ogon. Nie nosiła makijażu, ale tak długich rzęs nie trzeba było malować, a od jednego spojrzenia na te usta ogarniały człowieka nieprzyzwoite myśli. W dodatku ta uroda nie ograniczała się do twarzy. Jej ciało nawet ubrane wyglądało fascynująco, a rozebrane zapewne jeszcze lepiej. Nawet tania biała koszulka i absolutnie przeciętne bawełniane szorty nie były w stanie ukryć długich nóg i krągłych pośladków. Poruszała się z naturalną gracją jak tancerka. Z całą pewnością była bardzo godną pożądania kobietą i Rafe potrafił sobie wyobrazić reakcję Andy’ego, gdy tamten zobaczył ją po raz pierwszy. Żaden mężczyzna nie mógłby się jej oprzeć.

Andy jednak mówił, że dziewczyna zachowuje dystans. Nie była jedną z turystek, które rzucają się z entuzjazmem na każde nowe doświadczenie, włącznie z seksualnymi. Podobno z nikim nie flirtowała ani w żaden sposób nie dawała do zrozumienia, że miałaby ochotę na nocne życie. Menedżer mówił, że wydaje się bardzo ostrożna i potrafi zachować dystans do tego stopnia, że nikt nawet nie próbował jej podrywać.

Rafe powoli pił herbatę, coraz bardziej zaintrygowany. Czuł, że dziewczyna próbuje stworzyć między nimi dystans. To było dla niego coś nowego. Zwykle kobiety starały się do niego zbliżyć. Zastanawiał się, dlaczego Sophie Doukas jest taka ostrożna i czy właśnie dlatego go pociąga.

– Nie – stwierdził sucho. – Twoja znajomość języków jest godna pochwały, nawet jeśli na tym odludziu nie miałaś wielu okazji, żeby z niej skorzystać. Zdaje się, że będziemy dzielić mieszkanie.

Poruszyła się niespokojnie.

– Nie musimy. Zamieszkałam w tej części domu zaraz po przyjeździe, bo Andy powiedział, że nie ma sensu, żeby stała pusta i że tam jest o wiele chłodniej, ale skoro wróciłeś…

Popatrzyła mu prosto w oczy. W tym spojrzeniu nie było nawet cienia flirtu.

– Mogę się przenieść do któregoś z mniejszych mieszkań. Nie chciałabym ci zawadzać – dodała sztywno.

Rafe powściągnął uśmiech. Z całą pewnością nie próbowała z nim flirtować.

– Nie musisz tego robić. To skrzydło jest wystarczająco duże dla dwóch osób. Bez problemu możemy sobie schodzić z drogi. A poza tym nie zostanę tu długo, najwyżej jedną noc. A właśnie. – Znów oparł się o parapet i popatrzył na nią badawczo. – Andy chyba mi nie wspomniał, jak długo ty zamierzasz tu zostać.

Zauważył jej narastające zdenerwowanie. Pochyliła głowę, zabrała ze stołu łyżeczkę i zaniosła do zlewu.

– Jeszcze dokładnie nie wiem – odrzekła, zwrócona do niego plecami. – Niedługo wyjadę. Pewnie wkrótce po Bożym Narodzeniu.

– Rodzina nie będzie za tobą tęsknić w święta? A może nie obchodzicie Bożego Narodzenia?

Znów stanęła twarzą do niego. Rafe zauważył, że pobladła, a jej niebieskie oczy pociemniały. Poczuł się dziwnie winny, jakby zrobił coś złego.

– Obchodzimy – powiedziała cicho. – Ale moi rodzice nie żyją.

– Przykro mi.

– Dziękuję. – Skinęła głową.

– Nie masz rodzeństwa?

Nie odpuszczał, a ona nie przywykła do takich przesłuchań. Zwykle nikt by się nie ośmielił zadawać jej tylu pytań. Ciekawa była, dlaczego tak go to interesuje. Patrzyła na imbryk, ale kształty zacierały jej się w oczach. Wątpiła jednak, by Rafe wiedział, kim ona jest naprawdę. Nie mógł tego wiedzieć.

Uświadomiła sobie, że on czeka na odpowiedź.

– Mam młodszą siostrę i brata.

– I nie będą oczekiwać, że przyjedziesz na święta?

Potrząsnęła głową. Po wyjeździe z Isolaverde zadzwoniła do Myrona, żeby mu powiedzieć, że jest cała i zdrowa i błagać, żeby nie rozpoczynał poszukiwań. Powiedziała mu, że musiała uciec od presji po tym, co się zdarzyło, a on uszanował jej życzenie. Kilka razy udało jej się wejść do internetu i sprawdzić wiadomości. Wiadomość o jej zniknięciu nie została upubliczniona. Młodsza siostra Mary Belle przejęła jej oficjalne obowiązki. Myron chyba zrozumiał, że po tym, jak na oczach wszystkich odrzucił ją człowiek, z którym była zaręczona, Sophie czuje się zraniona i potrzebuje zaszyć się gdzieś na jakiś czas, żeby lizać rany. A może Myron był zbyt zajęty zarządzaniem królestwem na wyspie, by się nad tym wszystkim zastanawiać. Traktował swoje stanowisko bardzo poważnie.

– Daję ci pół roku na ten mały bunt – powiedział jej wtedy przez trzeszczącą linię telefoniczną. – A jeśli nie wrócisz do domu do lutego, to zacznę oficjalne poszukiwania. Potraktuj to poważnie, Sophie.

Myron miał silną potrzebę kontroli. Zresztą Sophie przez całe życie czuła się kontrolowana przez innych. Odwróciła się teraz i spojrzała w oczy Rafe’a Cartera, myśląc, że nie może pozwolić, by on również zaczął to robić. Powinna zatem zapytać go o coś, co wytrąci go z równowagi.

– A jakie są twoje plany na Boże Narodzenie? Będziesz siedział przy choince z rodziną i śpiewał kolędy?

Jego twarz ściągnęła się, a w oczach mignęło coś, co przypominało cierpienie. Zamrugała ze zdziwienia. Musiało jej się tylko wydawać. Tak potężny mężczyzna nie mógł odczuwać żadnego cierpienia.

– Takie Boże Narodzenie istnieje tylko w bajkach – rzekł z nieoczekiwanym cynizmem. – A ja nigdy nie wierzyłem w bajki.

Odsunął się od okna i naraz znalazł się tuż przy niej, tak blisko, że dostrzegła ślady zarostu na jego twarzy.

– Ręce ci drżą – zauważył. – O co chodzi, Sophie? Masz jakiś problem?

Potrząsnęła głową, kryjąc zażenowanie.

– Właściwie tak – powiedziała po chwili. – Denerwuję się, gdy ktoś stoi za mną i patrzy mi na ręce, gdy pracuję, zwłaszcza gdy jest to szef. A teraz muszę się zająć śniadaniem dla pracowników. Wiesz chyba, jaki oni mają apetyt – uśmiechnęła się przelotnie. – Więc bardzo przepraszam, ale…

– Coś mi się wydaje, że chcesz mnie stąd odesłać – powiedział jedwabiście gładkim tonem. – Zdarza mi się to chyba po raz pierwszy w życiu, ale ponieważ zawsze ceniłem oddanych pracowników, to nie będę protestował.

Zatrzymał się jeszcze przy drzwiach. Naraz nie był już zaciekawionym mężczyzną, który zadawał jej pytania o pochodzenie. Znów stał się właścicielem rancza i lśniącego helikoptera. Patrzył teraz na nią tak, jakby była jego własnością.

– Nie mam nic przeciwko temu, żeby dzielić z tobą mieszkanie, o ile tylko zrozumiesz, że dobrze się czuję we własnym towarzystwie. Więc proszę, nie próbuj mnie wciągać w rozmowę, szczególnie gdy będę pracował. Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich poglądów na pogodę ani pytań, jak zamierzam spędzić dzień, jasne?

Chyba jeszcze nigdy nie słyszała czegoś bardziej niegrzecznego. Ona miałaby wciągać go w rozmowę? Udało jej się jednak zachować kamienną twarz.

– Oczywiście – powiedziała, sztywno kiwając głową.

Ucieszyła się, gdy zamknął za sobą drzwi. Rafe Carter był jeszcze bardziej arogancki niż jej brat, musiała jednak przyznać, że jest również niezmiernie atrakcyjny. Na chwilę przymknęła oczy. W jego towarzystwie czuła dziwne napięcie i wszystko leciało jej z rąk. Musiała jakoś to przezwyciężyć. Był jej szefem, pojawił się tu tylko na chwilę i to wszystko.

A jednak podeszła do okna i patrzyła na niego, gdy szedł przez podwórze. Poranne słońce lśniło w jego czarnych włosach. Szedł szybkim, zdecydowanym krokiem. Sophie zacisnęła palce na parapecie.

Niestety, w tej samej chwili on się odwrócił i dostrzegł ją w oknie. Na jego twarz wypłynął leniwy, arogancki uśmiech.

Tytuł oryginału: A Royal Vow of Convenience

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2016 by Sharon Kendrick

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub

całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin

Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do

osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-3691-1

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.