Anna Wintour - Amy Odell - ebook

Anna Wintour ebook

Amy Odell

4,0

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Wnikliwa biografia legendarnej redaktorki naczelnej amerykańskiego „Vogue’a” i ikony branży modowej.

Młoda Anna, niecierpliwa, by rozpocząć karierę, porzuca naukę i zdobywa pracę w modnym londyńskim butiku. To pierwszy krok na drodze do świadomego i wytrwałego budowania pozycji zawodowej. Jednak nim obejmie wymarzoną posadę w „Vogue’u”, czeka na nią kilka innych, mniej prestiżowych redakcji. Nie zniechęca się i robi wszystko, by zrealizować wyznaczony cel – zarządzanie najważniejszym magazynem modowym świata.

Amy Odell stara się przedrzeć przez legendarnie chłodny obraz apodyktycznej Wintour. Rozmawia z jej przyjaciółmi i współpracownikami, których nazwiska tworzą współczesną branżę modową, i odmalowuje portret kobiety charakteryzującej się przede wszystkim budzącymi podziw determinacją i intuicją, a przy tym wyjątkowo dyskretnej, wycofanej, chroniącej swoje życie prywatne. Wpisuje tę historię w szerszy kontekst hierarchicznej struktury branży oraz nierealistycznych oczekiwań, z którymi muszą się mierzyć kobiety u władzy.

Publiczny wizerunek Wintour scementowała wykreowana przez Meryl Streep naczelna w filmie Diabeł ubiera się u Prady. Jednak Odell przedstawia prawdziwą, pełną Annę: jej sukcesy i porażki, sposób patrzenia na świat, priorytety życiowe i to, co rozgrywa się za kulisami pokazów mody.

 

Najsłynniejsza redaktorka wszech czasów krytykowana za wszystko, co podziwia się u mężczyzn: ambicję, determinację i perfekcjonizm. Ze swojego pracoholizmu uczyniła znak firmowy i pozwoliła plotkom stworzyć legendę. Jest ikoną kultury masowej i najpotężniejszą kobietą świata mody. Skryta za okularami i grzywką pozostaje fascynującą enigmą, ale jedno jest pewne. Grzeczne dziewczynki idą do nieba. Diabeł poszedł do „Vogue’a”.

Anna Gacek

Oto historia budowania największej marki osobistej w dziejach współczesnej mody. Od zaskakująco pokornych, acz asertywnych początków po moment, w którym jedno słowo czy gest mogą zadecydować o sukcesie lub porażce praktycznie każdej osoby w branży. Na ile prawdziwa jest legenda redaktorki naczelnej z piekła rodem, a na ile jej bezkompromisowość ukształtowała modę, którą dziś znamy i nosimy? Choć Anna Wintour od słowa „rewolucja” woli delikatniejszą „ewolucję”, nie da się zaprzeczyć, że swoimi działaniami dokonała ogromnej zmiany zarówno w samym rdzeniu mody, jak i w sposobie jej postrzegania. Odkąd objęła stery amerykańskiego „Vogue’a”, wychodzi poza utarte schematy i łamie obowiązujące zasady. A choć od tamtego momentu mija właśnie trzydzieści pięć lat, nie znalazł się jeszcze nikt, kto zmieniłby przedefiniowane przez nią reguły. Jakim cudem? Odpowiedź na stronach tej książki.

Harel

Czy notowania i wpływy „Vogue’a” by spadły, gdyby zwolniono Annę Wintour? Wydawca magazynu chyba nie chce tego sprawdzać. Za to Amy Odell postanowiła dowiedzieć się, jak osobie, która porzuciła edukację w wieku szesnastu lat, udało się przejąć stery w najważniejszym magazynie o modzie, utrzymać to stanowisko i owinąć sobie wokół palca nie tylko projektantów i gwiazdy show-biznesu, ale również polityków. Ze skrupulatnego śledztwa najpierw wyłania się sylwetka rozpieszczonej i uprzywilejowanej dziewczyny, a z czasem kobiety dyktatorki, uważnej obserwatorki umiejętnie dostosowującej się do zmieniającego się świata. Osoby cieszącej się szacunkiem, choć nie wszędzie, wymagającej od siebie jeszcze więcej niż od innych, raczej nieczułej. Czy Odell odpowiada, co kryje się za ciemnymi okularami, nie zdradzę. Za to zapewniam, że lektura jest fascynująca.

Maria Fredro-Smoleńska, „Vogue Polska

 

Co trzeba w sobie mieć, żeby przez trzydzieści pięć lat utrzymać pozycję w branży tak zmiennej i kapryśnej jak branża modowa? Amy Odell zagląda za słynne ciemne okulary Anny Wintour i sprawdza, jaki kryje się za nimi człowiek. To nie tylko najpełniejsza biografia legendarnej naczelnej „Vogue’a”, ale też fascynujący portret targowiska próżności i rządzących nim mechanizmów.

Katarzyna Wężyk

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 679

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (10 ocen)
3
4
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
londyneczka

Dobrze spędzony czas

Interesująca opowieść, jednak to tylko historia dokonań zawodowych AW. Prywatnie praktycznie niczego się nie dowiadujemy
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału Anna. The Bio­gra­phy
Prze­kład ANNA BŁA­SIAK
Wy­dawca KA­TA­RZYNA RUDZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca DO­MI­NIKA PO­PŁAW­SKA
Re­dak­cja ANNA HEG­MAN
Ko­rekta ANNA ZYG­MA­NOW­SKA, ANITA REJCH
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych ANNA POL
Zdję­cie na okładce © dpa pic­ture al­liance / Alamy Stock Photo
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficzne, ła­ma­nie | ma­nu­faktu-ar.com
Anna. The Bio­gra­phy Co­py­ri­ght © 2022 by Amy Odell Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Anna Bła­siak Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2024
War­szawa 2024 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-99-8
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Ricka

Lu­dzie mają ten­den­cję do ob­sa­dza­nia in­nych w sztam­po­wych ro­lach.

Anna Win­tour, „New York”18 paź­dzier­nika 2018

Wstęp

Na no­sie miała oczy­wi­ście oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

Anna Win­tour wkro­czyła na ze­bra­nie ze­społu „Vo­gue’a” o wpół do je­de­na­stej rano i po­wio­dła wzro­kiem po twa­rzach osób ze­bra­nych wo­kół stołu. Po­przed­niego wie­czora wiele z nich pra­co­wało do późna nad ar­ty­ku­łami, w któ­rych pró­bo­wały wy­ja­śnić to, co nie miało pre­ce­densu. Inne po pro­stu spę­dziły wie­czór we łzach, prze­ra­żone i zszo­ko­wane tym, co za­szło[1]. Anna miała ogromny wpływ na wiele rze­czy, ale wy­nik tych wy­bo­rów do nich nie na­le­żał.

Był 9 li­sto­pada 2016 roku. Hil­lary Clin­ton prze­grała, po­mimo peł­nej apro­baty „Vo­gue’a”, nie wy­łą­cza­jąc otwar­tego po­par­cia jej kan­dy­da­tury, co zda­rzyło się po raz pierw­szy w 124-let­niej hi­sto­rii ma­ga­zynu. Anna jed­nak roz­po­częła dzień jak zwy­kle. Wsta­wała o pią­tej rano, o pią­tej trzy­dzie­ści lub o szó­stej miała tre­ning (w za­leż­no­ści od tego, czy tego kon­kret­nego dnia przy­pa­dała jedna z dwóch w ty­go­dniu se­sji te­nisa czy też ćwi­cze­nia z tre­ne­rem), przez pół go­dziny sie­działa w fo­telu pro­fe­sjo­nal­nego fry­zjera i ma­ki­ja­ży­sty, a po­tem od­wo­żono ją do biura w 1 World Trade Cen­ter, gdzie cze­kały na nią trzy asy­stentki oraz śnia­da­nie – latte na peł­nym mleku i muf­finka z ja­go­dami ze Star­bucksa, któ­rej pra­wie nie ru­szała[2].

Tam­tego ranka po­ja­wiła się w re­dak­cji w wy­so­kich bot­kach ze skóry py­tona[3] i su­kience z czer­wo­nym na­dru­kiem. Za­raz po wej­ściu ka­zała pierw­szej asy­stentce zwo­łać ze­bra­nie ca­łego ze­społu. Po­le­ce­nia wy­da­wane asy­stent­kom za­wsze miały tę samą formę – w dzień i w nocy, w ciągu ty­go­dnia i w week­endy, za­wsze przy­cho­dziły od niej mejle po­zba­wione ty­tułu. Jej har­mo­no­gram był dro­bia­zgowo roz­pla­no­wany, ale to kon­kretne ze­bra­nie wy­sko­czyło w ostat­niej chwili. Co wię­cej, Anna po­pro­siła asy­stentki o wzię­cie w nim udziału, co było nie­ty­powe. Nikt nie wie­dział, jaki jest cel tego ze­bra­nia, ale wszy­scy wie­dzieli, że je­śli Anna je za­rzą­dziła, to na­leży po­ja­wić się przed cza­sem, w prze­ciw­nym wy­padku bę­dzie to ozna­czało spóź­nie­nie[4].

Tam­tego dnia Phil­lip Pi­cardi, dy­rek­tor wy­daw­ni­czy strony in­ter­ne­to­wej „Teen Vo­gue’a”[5], po­zwo­lił swo­jemu ze­spo­łowi na pracę z domu. Po raz pierw­szy w hi­sto­rii ma­ga­zynu re­la­cjo­no­wali bo­wiem wy­bory na żywo, co ozna­czało pracę do późna i próby wy­ja­śnie­nia wy­gra­nej Do­nalda Trumpa mi­lio­nom na­sto­la­tek, które ocze­ki­wały do­wodu na to, że one też mogą osią­gnąć wszystko, tak jak Anna.

O siód­mej trzy­dzie­ści rano, za­le­d­wie trzy go­dziny po tym, jak Pi­cardi za­rzą­dził ko­niec dnia, skon­tak­to­wał się z nim jego asy­stent z in­for­ma­cją o zwo­ła­nym przez Annę ze­bra­niu ca­łego ze­społu. Ob­dzwo­nił więc swo­ich zmę­czo­nych, emo­cjo­nal­nie wy­czer­pa­nych lu­dzi i ka­zał im przyjść do re­dak­cji.

Fo­tele przy bia­łym stole kon­fe­ren­cyj­nym[6] się za­peł­niały, lu­dzie tło­czyli się też za nimi, szczel­nie wy­peł­nia­jąc po­miesz­cze­nie w ocze­ki­wa­niu na Annę. Ze­spół „Vo­gue’a” sły­nął z do­pra­co­wa­nego wy­glądu, ale jak wspo­mina Pi­cardi, tam­tego ranka wszy­scy – poza Anną – wy­glą­dali źle albo jesz­cze go­rzej.

Jedną z naj­moc­niej­szych stron Anny jako biz­nes­menki i li­derki było to, że nic nie mo­gło sta­nąć jej na dro­dze lub jej spo­wol­nić – ani po­ród, ani emo­cje, ani kor­po­ra­cyjne pier­doły, ani prze­grana. Te­raz wy­czuła, zgod­nie z prawdą, że jej lu­dzie po­trze­bują za­strzyku tego sa­mego.

– Dziś uka­zał się ar­ty­kuł[7], w któ­rym oskarża się mnie o to, że po­szłam za da­leko w po­par­ciu dla Hil­lary Clin­ton, pierw­szej ko­biety w hi­sto­rii, która wy­wal­czyła so­bie no­mi­na­cję pre­zy­dencką de­mo­kra­tów – po­wie­działa, sto­jąc przed całą re­dak­cją. Miała na my­śli ar­ty­kuł opu­bli­ko­wany tego ranka w mo­do­wej ga­ze­cie bran­żo­wej „Wo­men’s Wear Da­ily” (zna­nej po­wszech­nie jako „WWD”), opa­trzony na­głów­kiem: Czy Anna Win­tour i „Vo­gue” po­su­nęli się za da­leko w po­par­ciu dla Hil­lary Clin­ton?

„Te­raz, gdy te za­cięte wy­bory mamy już za sobą, «Vo­gue», ma­ga­zyny ko­biece oraz branża mo­dowa stoją przed licz­nymi py­ta­niami – gło­sił da­lej ar­ty­kuł. – Oto nie­które z nich: Czy «Vo­gue» stra­cił wia­ry­god­ność w oczach swo­ich czy­tel­ni­czek? Czy ma­ga­zyny ko­biece po­winny zaj­mo­wać się te­ma­tami ro­dem z ser­wi­sów in­for­ma­cyj­nych? Czy Anna po­su­nęła się za da­leko w swo­jej roli re­dak­torki?”[8]

Krą­żyły po­gło­ski, że Anna ma na oku po­sadę am­ba­sa­dora, co ozna­cza­łoby ko­niec jej rzą­dów w „Vo­gue’u”. Clin­ton uwa­żała, że Anna[9] by­łaby świetną am­ba­sa­dorką, i jej kan­dy­da­turę rze­czy­wi­ście brano pod uwagę, ale jak po­wie­dział do­radca Clin­ton, for­malny pro­ces no­mi­na­cji na te sta­no­wi­ska jesz­cze się nie roz­po­czął. Za­równo dla ko­mi­tetu wy­bor­czego de­mo­kratki, jak i dla szefa Anny nie było ja­sne, czy ona sama by­łaby taką po­sadą za­in­te­re­so­wana. Jej ów­cze­sny na­rze­czony[10], Shelby Bryan, po­wie­dział:

– Gdyby za­pro­po­no­wano jej po­sadę am­ba­sa­dora w Wiel­kiej Bry­ta­nii, my­ślę, że mu­sia­łaby się nad tym bar­dzo po­waż­nie za­sta­no­wić.

Anna po­wio­dła wzro­kiem po swoim ze­spole[11] zgro­ma­dzo­nym w po­koju kon­fe­ren­cyj­nym i cią­gnęła da­lej:

– Chcia­ła­bym tylko za­pew­nić wszyst­kich obec­nych tu dzi­siaj, wszyst­kich, któ­rzy dla mnie pra­cują, że je­śli po­pie­ra­nie praw osób LGBTQ, po­pie­ra­nie praw ko­biet, wspie­ra­nie ko­biet ubie­ga­ją­cych się o wy­so­kie urzędy, po­pie­ra­nie imi­gran­tów, po­pie­ra­nie lu­dzi z ca­łego kraju wal­czą­cych o rów­ność to po­su­wa­nie się za da­leko, to mam na­dzieję, że wszy­scy co­dzien­nie po­su­wamy się za da­leko.

Gdy mó­wiła, głos jej za­drżał[12]. To się zda­rzało rzadko[13] i da­wało na tyle ła­two za­uwa­żyć, że była pod­władna Anny, Ste­pha­nie Win­ston Wol­koff, ochrzciła to ter­mi­nem „chru­pot”. Lu­dzie z „Vo­gue’a” zda­wali so­bie sprawę z tego, że prze­grana Clin­ton za­bo­lała Annę, ale nie spo­dzie­wali się uzy­skać po­twier­dze­nia tego faktu od niej sa­mej, od ko­biety, która prak­tycz­nie ni­gdy nie oka­zy­wała emo­cji w pracy, co wię­cej, była tak temu prze­ciwna, że przez więk­szość ży­cia kryła każdą na­miastkę emo­cji przed resztą świata za oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi. Kie­dyś opi­sała je w wy­wia­dzie udzie­lo­nym CNN jako „wy­bit­nie uży­teczne”[14], gdy chce się ukryć, co się na­prawdę my­śli albo czuje; okre­śliła je swoją „pod­porą”. Ale te­raz jej ma­ska opa­dła i Anna zro­biła coś, czego nie zro­biła po­przed­niego wie­czora[15].

Za­częła pła­kać[16].

Za­wsze parła do przodu, nie tra­ciła czasu na roz­pa­mię­ty­wa­nie tego, co by mo­gło być. To zwy­kle dzia­łało.

– On jed­nak jest te­raz pre­zy­den­tem[17] – po­wie­działa. – Mu­simy zna­leźć spo­sób na to, by się da­lej roz­wi­jać.

Po­wie­działa, co miała do po­wie­dze­nia, i wy­szła[18]. Lu­dzie przy­jęli jej słowa okla­skami, po czym za­jęli się wy­sy­ła­niem ese­me­sów[19] do każ­dego, kto – z ja­kie­go­kol­wiek po­wodu: czy była to se­sja zdję­ciowa, po­dróż, czy inne sprawy – nie mógł być w re­dak­cji. „O Boże – Anna wła­śnie się przy wszyst­kich roz­pła­kała”.

Jesz­cze przed in­au­gu­ra­cją Trumpa[20], gdy jej ze­spół na­dal pró­bo­wał po­ra­dzić so­bie z emo­cjami, Anna nie­chęt­nie wy­cią­gnęła po­jed­naw­czą dłoń. W prze­szło­ści nie­raz go­ściła na swo­ich spo­tka­niach Trumpa, który wy­da­wał się za­in­te­re­so­wany jej wpły­wami i apro­batą, pod­czas gdy ona była za­in­te­re­so­wana jego ksią­żeczką cze­kową. Przez jego córkę, Ivankę, starą zna­jomą, umó­wiła się te­raz na spo­tka­nie z nim w Trump To­wer. Do­nald po­wie­dział swo­jej żo­nie, Me­la­nii, że Anna przyj­dzie się z nim zo­ba­czyć. We­dług ów­cze­snej przy­ja­ciółki Me­la­nii, Ste­pha­nie Win­ston Wol­koff, fakt, że Me­la­nia nie do­wie­działa się o wi­zy­cie Anny od niej sa­mej, tak ją ura­ził, że na­wet się z nią nie przy­wi­tała. Me­la­nia nie po­tra­fiła zro­zu­mieć, że za­pra­szano ją na spo­tka­nia Anny nie dla­tego, że były przy­ja­ciół­kami, lecz tylko dla­tego, że w lu­tym 2005 roku po­ja­wiła się na okładce „Vo­gue’a”[21].

Anna po­sta­no­wiła, że przy­pro­wa­dzi Do­nalda do 1 World Trade Cen­ter na spo­tka­nie z in­nymi re­dak­to­rami na­czel­nymi ze stajni Condé Nast. Jak do­brze wie­dzieli lu­dzie z jej oto­cze­nia, mo­tywy Anny cza­sem nie były oczy­wi­ste, ale za­wsze krył się za nimi ja­kiś plan. W końcu kto by nie chciał się spo­tkać z pre­zy­den­tem elek­tem?[22] – tak po­strze­gali jej spo­sób my­śle­nia lu­dzie obecni na spo­tka­niu z Trum­pem. Jej ze­spół dwu­krot­nie pró­bo­wał[23] – raz jesz­cze przed in­au­gu­ra­cją Trumpa, a raz po­tem – sfo­to­gra­fo­wać Me­la­nię dla „Vo­gue’a”. Ona jed­nak od­ma­wiała, po czę­ści dla­tego, że nie mo­gli jej za­gwa­ran­to­wać okładki.

– Mam w du­pie „Vo­gue’a” i inne ma­ga­zyny – po­wie­działa.

Ale zda­niem Win­ston Wol­koff, „Vo­gue’a” jed­nak nie miała w du­pie[24]. Chciała znowu zna­leźć się na okładce.

Anna Win­tour zaj­mo­wała sta­no­wi­sko na­czel­nej „Vo­gue’a” od 1988 roku i była jedną z naj­po­tęż­niej­szych po­staci w me­diach.

– Nie wiem do­kład­nie[25], co ta­kiego Anna ma w so­bie – po­wie­działa Lau­rie Schech­ter, jej asy­stentka z wcze­snego okresu. – Ale gdyby można to było za­bu­tel­ko­wać, zbi­łaby na tym mi­liardy do­la­rów, bo to po pro­stu coś jak z bajki.

A jed­nak wiele osób, z któ­rymi prze­pro­wa­dzi­łam roz­mowy do tej książki, nie umiało wy­ja­śnić, dla­czego Anna ma taką moc i na czym wła­ści­wie ta moc po­lega.

Od po­nad trzech de­kad „Vo­gue’a” i jego od­nóg to ona wy­zna­cza nie tylko mo­dowe trendy, ale także stan­dardy piękna, to ona mówi mi­lio­nom lu­dzi, co ku­pić, jak wy­glą­dać i na kogo zwra­cać uwagę. To ona de­cy­duje o tym, któ­rych ce­le­bry­tów i mo­deli fo­to­gra­fo­wać oraz w co ich ubrać. Je­śli chce, by ja­kiś pro­jek­tant miał więk­sze wpływy, po­leca go naj­lep­szym du­żym mar­kom. Może to zro­bić, bo wła­ści­ciele tych ma­rek pro­szą ją o po­rady i z nich ko­rzy­stają. Grace Cod­ding­ton, była dy­rek­torka kre­atywna Anny, opi­sała to tak:

– Ona sta­wia sprawę ja­sno[26]. To oczy­wi­ste, że le­piej nie po­dą­żać tro­pem, który nie przy­padł jej do gu­stu, bo w ta­kim przy­padku pew­nie nie spodo­bają jej się zdję­cia, a je­śli zdję­cia jej się nie po­do­bają, to może i coś z nich pój­dzie do druku, ale na pewno dużo mniej, niżby mo­gło.

– Ni­gdy nie sły­sza­łam, by po­wie­działa[27]: „Nie w ten spo­sób, zrób to tak”. Kiedy na ko­goś pa­trzysz, wiesz, czy po­doba mu się to, co wi­dzi, czy po­zo­staje obo­jętny – wy­ja­śniła Tonne Go­od­man, re­dak­torka działu mody, która pra­co­wała dla Anny od 1999 roku i brała z nią udział w licz­nych przed­pre­mie­ro­wych po­ka­zach ko­lek­cji.

Sally Sin­ger, która prze­pra­co­wała dla Anny pra­wie dwa­dzie­ścia lat[28], do­dała:

– „Vo­gue” ni­gdy nie był po pro­stu pro­jek­tem wy­daw­ni­czym. To była in­ter­wen­cja w świat mody.

Ta in­ter­wen­cja na ogół się uda­wała ze względu na au­to­ry­tet Anny. Tom Ford, gi­gant w branży mo­do­wej i je­den z naj­bliż­szych przy­ja­ciół Win­tour, od dawna cie­szy się wy­róż­nie­niem, ja­kim jest przy­na­leż­ność do grupy „ma­rek «Vo­gue’a»”. Tacy ulu­bieńcy mają uprzy­wi­le­jo­wane kon­takty z Anną, jak rów­nież z jej re­dak­to­rami; ona sama i jej lu­dzie udzie­lają im po­rad, i to nie tylko w kwe­stiach zwią­za­nych z ciu­chami, ale także biz­ne­so­wych. Poza tym „marki «Vo­gue’a»” są na­gra­dzane ar­ty­ku­łami w ma­ga­zy­nie i, co waż­niej­sze, oso­bi­stym wspar­ciem i radą Anny. A ona nie czeka bez­czyn­nie na po­ja­wie­nie się ko­lej­nego po­ko­le­nia pro­jek­tan­tów, ale wspiera ich fi­nan­sowo po­przez sty­pen­dia przy­zna­wane przez „Vo­gue’a” oraz Radę Ame­ry­kań­skich Pro­jek­tan­tów Mody (Co­un­cil of Fa­shion De­si­gners of Ame­rica) CFDA/Vo­gue Fa­shion Fund. Ta­kie wspar­cie cza­sem ozna­cza róż­nicę mię­dzy nie­wy­obra­żal­nym suk­ce­sem a ban­kruc­twem.

– Gdy­bym ją miał po swo­jej stro­nie[29], to­bym się bał. – Tak An­dré Leon Tal­ley, nie­gdyś je­den z naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków Anny, opi­sał nie­bez­pie­czeń­stwo utraty jej przy­chyl­no­ści. – Ona uwiel­bia uta­len­to­wa­nych lu­dzi, a to ozna­cza, że je­śli cię nie uwiel­bia, to je­steś w ta­ra­pa­tach.

Taka in­ter­wen­cjo­ni­styczna stra­te­gia nie ogra­ni­cza się do świata mody. Anna po­tra­fiła grać na­zwi­skami po­tęż­nych sprzy­mie­rzeń­ców, by ze­brać pie­nią­dze na cele cha­ry­ta­tywne, przede wszyst­kim dla In­sty­tutu Ko­stiu­mów przy Me­tro­po­li­tan Mu­seum of Art, który gro­ma­dzi i wy­sta­wia odzież jako dzieła sztuki. Dla tej or­ga­ni­za­cji Anna ze­brała po­nad 250 mi­lio­nów do­la­rów[30]. Za­an­ga­żo­wała się też w wy­siłki branży mo­do­wej, by ze­brać środki dla kan­dy­da­tów Par­tii De­mo­kra­tycz­nej, przez co wy­raź­nie upo­li­tycz­niła tę branżę. Jej wpływy się­gają mię­dzy in­nymi Broad­wayu, świata roz­rywki oraz sportu. (De­biu­tu­jący w roli re­ży­sera Bra­dley Co­oper nie­jed­no­krot­nie pro­sił ją o radę, wy­słał jej sce­na­riusz filmu Na­ro­dziny gwiazdy i chciał wie­dzieć, kogo Anna wi­dzia­łaby w głów­nej roli. Osta­tecz­nie ob­sa­dzono w niej Lady Gagę[31]).

Po­przedni re­dak­to­rzy „Vo­gue’a” także mieli dużo do po­wie­dze­nia, ale Anna zna­cząco po­sze­rzyła te wpływy, dzięki czemu i ma­ga­zyn, i ona sama stali się marką, z którą usto­sun­ko­wani lu­dzie chcą być ko­ja­rzeni.

– Nie­sa­mo­wite jest to[32], że prze­ciętna osoba z ulicy wie, kim jest Anna – za­uwa­żył Ford. – Wy­star­czy po­ka­zać zdję­cie i lu­dzie mó­wią: „A, to Anna Win­tour z «Vo­gue’a»”.

Zwłasz­cza dzięki książce i fil­mowi Dia­beł ubiera się u Prady to, jak Anna mówi, w jaki spo­sób re­kru­tuje i wy­rzuca lu­dzi z pracy, jak je i jak robi za­kupy, stało się przed­mio­tem ob­se­sji i ana­lizy. Po­wszech­nie uważa się ją za osobę „zimną” czy na­wet „lo­do­watą”, ma­jącą rzadką umie­jęt­ność włą­cza­nia i wy­łą­cza­nia jak na za­wo­ła­nie swo­jego przy­wią­za­nia do lu­dzi i wy­ni­ków. Gdy wkra­cza do bu­dynku Condé Nast, prze­ra­żeni pra­cow­nicy wci­skają się w ściany, by tylko zejść jej z drogi, albo upar­cie ga­pią się w ekrany kom­pu­te­rów[33]. A mimo to są jej od­dani – wielu by­łych pra­cow­ni­ków czuje po­trzebę chro­nie­nia Anny, bo praca dla niej, choć wy­czer­pu­jąca, była też nie­zwy­kła. Nie­wąt­pli­wie ona ni­czego im nie uła­twiała. Obo­wiązki per­so­nelu wy­kra­czają poza wy­da­wa­nie „Vo­gue’a”[34], jak po­wie­dział Mark Hol­gate, który do­łą­czył do ze­społu jako star­szy re­dak­tor działu mody pod ko­niec 2003 roku.

– Obej­mują rów­nież rze­czy w ro­dzaju: „Stwórz li­stę pro­jek­tan­tów, któ­rzy mo­gliby za­trud­nić daną osobę na sta­no­wi­sku no­wego dy­rek­tora kre­atyw­nego”. Albo też: „Rzuć okiem na ten sce­na­riusz, bo taki to a taki przy­szedł do Anny z po­my­słem...”. Każ­dego dnia przez „Vo­gue’a” prze­wija się całe mnó­stwo in­nych spraw.

A gdy Anna o coś prosi, zwy­kle ocze­kuje na­tych­mia­sto­wego wy­ko­na­nia za­da­nia. I mimo że jej mejle do ze­społu są wy­sy­łane cza­sami jesz­cze przed szó­stą rano, jak do­daje Hol­gate:

– To jest też tro­chę jak nar­ko­tyk.

Inni chwalą jej bez­po­śred­niość; z nią za­wsze się wie, na czym się stoi, a to lep­sze niż praca dla ko­goś, kto z jed­nej strony chce usły­szeć o przy­ję­ciu uro­dzi­no­wym two­jego dziecka, ale z dru­giej nie po­trafi pod­jąć de­cy­zji w kwe­stii na­główka.

Ci, któ­rzy pra­co­wali dla Anny, czę­sto się za­sta­na­wiają, czemu musi się tak we wszystko an­ga­żo­wać i jak daje radę tym wszyst­kim żon­glo­wać. Anna kon­tro­luje wszystko, co się da, nie wy­łą­cza­jąc skład­ni­ków dań po­da­wa­nych pod­czas Gali Met. A jed­nak, mimo swo­jego per­fek­cjo­ni­zmu, po­peł­niła sporo błę­dów. Jak na ko­goś, kto jest ta­kim zwo­len­ni­kiem po­stę­po­wego my­śle­nia – choćby tego, co wy­mie­niła pod­czas po­wy­bor­czego ze­bra­nia re­dak­cji – ma ra­czej wy­bo­istą hi­sto­rię. Nie­jed­no­krot­nie za­rzu­cano jej pu­bli­ka­cję zdjęć i ar­ty­ku­łów na­ce­cho­wa­nych bra­kiem kul­tu­ro­wej lub ra­so­wej wraż­li­wo­ści, jak rów­nież nie­umie­jęt­ność za­ak­cep­to­wa­nia róż­no­rod­nych te­ma­tów. W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych na okład­kach „Vo­gue’a” go­ściły tylko białe ko­biety. Lan­so­wa­nie fu­tra było kie­dyś jej cause célèbre. Po­tra­fiła pu­blicz­nie skry­ty­ko­wać ko­goś ze względu na roz­miar. Jej ze­spół w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści skła­dał się z bia­łych lu­dzi i można było od­nieść wra­że­nie, że jego se­lek­cja opie­rała się w rów­nym stop­niu na ich stylu, wy­glą­dzie i po­cho­dze­niu, co na umie­jęt­no­ściach i kwa­li­fi­ka­cjach.

Dla wielu Anna sta­no­wiła obiekt po­dziwu i za­zdro­ści. (Jak po­wie­działa jej stara przy­ja­ciółka An­na­bel Ho­din[35]: „Wszy­scy chcie­li­śmy po pro­stu być Anną”). Mimo to na dźwięk jej imie­nia do głowy przy­cho­dzi chyba naj­pierw jej prze­ra­ża­jąca re­pu­ta­cja. Po­nie­waż tak nie­wiele ko­biet osią­gnęło po­ziom za­wo­dowy Anny, nie wia­domo, jak po­winna za­cho­wy­wać się osoba, która spra­wuje tego typu wła­dzę – po­zo­staje tylko wra­że­nie, że mo­głaby wy­ka­zy­wać się nieco cie­plej­szym po­dej­ściem. (Choć gdyby na jej miej­scu znaj­do­wał się męż­czy­zna i wy­ko­ny­wał tę samą pracę w po­dobny spo­sób, jego zdy­scy­pli­no­wa­nie oraz po­świę­ce­nie pracy spo­tka­łyby się z apro­batą).

Poza re­dak­cją Anna po­dobno jest zu­peł­nie inna. Lubi psy. Jak mó­wią jej przy­ja­ciele, jest bar­dzo od­dana swoim dzie­ciom i wnu­kom (ow­szem, zmie­niała im pie­lu­chy[36]). Do­dają też, że jest zre­lak­so­wana, gdy przy­jeż­dża na week­endy do swo­jej po­sia­dło­ści w Ma­stic na Long Is­land. Uwiel­bia za­pra­szać dal­szą ro­dzinę i wy­da­wać po­siłki na­wet dla pięć­dzie­się­ciu osób.

– Jest bar­dzo zo­rien­to­wana na ro­dzinę[37] – opo­wia­dała Emma So­ames, wie­lo­let­nia przy­ja­ciółka. – Stała się ma­triar­chi­nią.

Jak ujęła to dłu­go­let­nia or­ga­ni­za­torka Gali Met, Ste­pha­nie Win­ston Wol­koff:

– Tam w środku kryje się czło­wiek[38].

W re­dak­cji też nie­któ­rzy tak ją po­strze­gają. Jill Dem­ling, która przez dwa­dzie­ścia lat zaj­mo­wała się or­ga­ni­zo­wa­niem gwiaz­dor­skich okła­dek „Vo­gue’a”, przy­znała:

– Anna ode­grała w moim ży­ciu ważną rolę[39], nie tylko jako men­torka, ale jako ktoś w ro­dzaju fi­gury matki.

A jed­nak w An­nie jest mnó­stwo sprzecz­no­ści. Nie wdaje się w po­ga­duszki o ni­czym. A mimo to lubi, gdy lu­dzie nie boją się wpaść do jej ga­bi­netu i o coś ją za­py­tać. Jest śmier­tel­nie po­ważna w kwe­stiach biz­ne­so­wych, ale lubi so­bie po­żar­to­wać z pra­cow­ni­kami. Naj­bar­dziej za­leży jej na jed­nym – i na to re­aguje le­piej niż na co­kol­wiek in­nego – na by­ciu trak­to­waną jak czło­wiek. Po­dob­nie jak te jej słynne oku­lary prze­ciw­sło­neczne, jej sta­tus ikony to jed­no­cze­śnie uszla­chet­nia­jąca fa­sada oraz prze­szkoda.

Nie ma zgod­no­ści co do tego, jak bar­dzo twór­cza jest Anna jako re­dak­torka. Nie­któ­rzy z jej bli­skich współ­pra­cow­ni­ków uwa­żają, że ma dwie mocne strony: po pierw­sze umie za­rzą­dzać twór­czymi oso­bami i pro­ce­sem kre­atyw­nym, a po dru­gie po­trafi za­wie­rać po­li­tycz­nie ko­rzystne so­ju­sze, dzięki któ­rym po­więk­sza swoje wpływy. Zda­niem jej naj­bliż­szych przy­ja­ciół[40] uwiel­bia modę, choć to nie za­wsze było oczy­wi­ste dla tych, któ­rzy bli­sko z nią współ­pra­co­wali. Za­sta­na­wiali się cza­sem, czy moda[41] nie była dla niej po pro­stu spo­so­bem wej­ścia na ry­nek pracy w ów­cze­snych cza­sach i zbu­do­wa­nia so­bie na­prawdę sil­nej po­zy­cji.

Gdy zna­la­zła się u ste­rów „Vo­gue’a”, re­gu­lar­nie po­ja­wiały się plotki o jej odej­ściu z pracy lub zwol­nie­niu. Mimo okre­sów gło­śnej pu­blicz­nej kry­tyki jej wpływy z cza­sem tylko się po­więk­szyły, bo Anna zna na wy­lot śro­do­wi­sko, w któ­rym działa. Można by na­wet po­wie­dzieć, że sama je stwo­rzyła.

1

Po­czątki

Uro­dzona w 1917 roku jako Ele­anor Ba­ker[1] w za­moż­nej ro­dzi­nie kwa­krów w Har­ris­burgu w sta­nie Pen­syl­wa­nia, przy­szła No­nie Win­tour była dziew­czyną z wyż­szych sfer. Jej oj­ciec, Ralph Ba­ker, był praw­ni­kiem, który rzu­cił pry­watną prak­tykę dla po­sady pro­fe­sor­skiej w Ha­rvard Law School. Spe­cja­li­zo­wał się w fun­du­szach po­wier­ni­czych[2] i przed śmier­cią usta­no­wił zna­czący fun­dusz[3], który przez wiele de­kad wspie­rał jego po­tom­ków, w tym wnuczkę Annę.

Po ukoń­cze­niu Radc­liffe w 1938 roku No­nie do­stała się do ko­le­dżu dla ko­biet Newn­ham Col­lege na Uni­wer­sy­te­cie w Cam­bridge. Przy­szłego męża, Char­lesa Win­to­ura, rów­nież stu­denta w Cam­bridge, po­znała dzięki wspól­nemu zna­jo­memu Ar­thu­rowi M. Schle­sin­ge­rowi Ju­nio­rowi[4]. Char­les był sy­nem ge­ne­rała ma­jora[5], uro­dził się w 1917 roku w hrab­stwie Dor­set w po­łu­dniowo-za­chod­niej An­glii.

Drobna i szczu­pła[6] No­nie ukła­dała swoje ciemne włosy w fale i spi­nała tak, by nie za­sła­niały twa­rzy. Char­les był oku­lar­ni­kiem[7] o me­lan­cho­lij­nym wy­ra­zie twa­rzy. Pro­mie­nio­wał pro­fe­sjo­na­li­zmem. Oboje in­te­re­so­wali się dzien­ni­kar­stwem i li­te­ra­turą. W Cam­bridge Char­les zo­stał jed­nym z re­dak­to­rów „Granty”[8], pre­sti­żo­wego ma­ga­zynu li­te­rac­kiego pro­wa­dzo­nego przez stu­den­tów.

Lato po ukoń­cze­niu stu­diów[9] No­nie spę­dziła jako re­por­terka ga­zety „Da­ily Re­pu­bli­can” w Pho­eni­xville w sta­nie Pen­syl­wa­nia. Nie­zbędna w ga­ze­to­wym dzien­ni­kar­stwie zwię­złość być może na­uczyła ją uży­wa­nia bez­po­śred­niego i oszczęd­nego ję­zyka[10], co w okre­sie na­rze­czeń­stwa do­pro­wa­dzało cza­sem Char­lesa do sza­leń­stwa, bo nie umiał po­wie­dzieć, zwłasz­cza na pod­sta­wie jej li­stów, co tak na­prawdę miała na my­śli.

Po ukoń­cze­niu stu­diów[11] z naj­wyż­szą notą i wy­róż­nie­niem za wy­bitne osią­gnię­cia aka­de­mic­kie Char­les prze­niósł się do Lon­dynu, gdzie za­czął pra­co­wać w agen­cji re­kla­mo­wej J. Wal­tera Thomp­sona, pod­czas gdy No­nie wró­ciła za ocean. Co do łą­czą­cego ich uczu­cia nie było żad­nych wąt­pli­wo­ści. Ich wspólna przy­szłość ry­so­wała się jed­nak mniej ja­sno.

Jedną z mało zna­czą­cych kon­se­kwen­cji in­wa­zji III Rze­szy na Pol­skę 1 wrze­śnia 1939 roku[12] było to, że Char­les stra­cił swoją po­sadę u J. Wal­tera Thomp­sona[13], za­le­d­wie dwa mie­siące po roz­po­czę­ciu pracy[14]. Jak wielu jego ró­wie­śni­ków, szybko zo­stał po­wo­łany do woj­ska. Jesz­cze za­nim się do­wie­dział, gdzie zo­sta­nie przy­dzie­lony[15], wy­słał list do No­nie z prośbą o jak naj­szyb­szy przy­jazd do Lon­dynu i po­ślu­bie­nie go. Kilka ty­go­dni póź­niej roz­po­czął szko­le­nie ofi­cer­skie, a nie­długo po­tem do­stał wia­do­mość, że No­nie przy­jęła oświad­czyny i przy­je­dzie w lu­tym.

No­nie do­tarła do Wiel­kiej Bry­ta­nii w dniu, gdy ze­strze­lono tam pierw­szy sa­mo­lot wroga[16]. Char­les był tak za­chwy­cony, że ją wi­dzi, że pra­wie ze­mdlał[17]. Ona nie czuła aż ta­kiej eu­fo­rii[18], ale ulżyło jej, że na­dal się do­brze do­ga­dują.

Po­brali się 13 lu­tego 1940 roku[19]. Po ce­re­mo­nii w ko­ściele w Cam­bridge świę­to­wali ślub z przy­ja­ciółmi[20]. Cie­szyli się, że są ra­zem, ale wojna psuła im hu­mory. Żadne z nich nie wie­działo, do­kąd Char­les zo­sta­nie wy­słany. Nie­długo póź­niej No­nie za­szła w ciążę i po paru mie­sią­cach wró­ciła do Bo­stonu.

Gdy zo­stał sam, Char­les wpadł w de­pre­sję. Prze­ra­żała go per­spek­tywa in­wa­zji na Wielką Bry­ta­nię. Przy­szło mu do głowy, że być może ro­mans byłby od­po­wied­nim an­ti­do­tum na tę sy­tu­ację. Było to szo­ku­jące tylko na pierw­szy rzut oka. Char­les uwa­żał, że by­cie z ko­bietą to dla niego coś „nie­odzow­nego”. Od pierw­szych spę­dzo­nych wspól­nie ty­go­dni No­nie wie­działa, że nie jest on ty­pem wier­nego part­nera[21]. Char­les uznał więc, że na­czelna za­sada zo­stała już usta­lona[22] i za­ak­cep­to­wana, i za­ło­żył, że No­nie zgo­dzi się z nim, że ro­mans po­za­mał­żeń­ski do­brze mu zrobi. (Ro­manse Char­lesa zda­rzały się przez cały okres trwa­nia ich mał­żeń­stwa[23], na­sto­let­nia Anna miała ich bo­le­sną świa­do­mość). No­nie – te­raz już w szó­stym mie­siącu ciąży – na od­le­głość, z Bo­stonu, wy­ra­ziła zgodę na ro­mans. Char­les niby mar­twił się, że może ją to jed­nak gryźć, ale za­czął spę­dzać wie­czory z dwu­dzie­sto­trzy­let­nią roz­wódką, któ­rej nowy na­rze­czony prze­by­wał aku­rat – tak się do­brze skła­dało – w Ro­de­zji[24].

Pod ko­niec li­sto­pada[25], czter­dzie­ści ty­go­dni i je­den dzień po ślu­bie, Char­les otrzy­mał te­le­gram od Schle­sin­gera z in­for­ma­cją o na­ro­dzi­nach syna Ge­ralda, któ­remu imię nadano po ojcu Char­lesa. Mi­nie pół de­kady[26], nim Char­les po­zna swo­jego pier­wo­rod­nego.

Jed­nym z naj­trud­niej­szych okre­sów w ży­ciu oso­bi­stym i za­wo­do­wym Anny było sa­motne ży­cie z nowo na­ro­dzo­nym dziec­kiem, gdy jej part­ner prze­by­wał po dru­giej stro­nie oce­anu. Jej ro­dzice mu­sieli so­bie po­ra­dzić z ta­kim sa­mym wy­zwa­niem w środku wojny, gdy każdy dzień przy­no­sił do­tkliwą obawę, że Char­les mógłby zgi­nąć.

Gdy Ge­rald miał za­le­d­wie kilka mie­sięcy[27] – i gdy Char­les sto­czył ze swoim te­ściem walkę w tej spra­wie – No­nie znowu po­pły­nęła do Eu­ropy, by być ze swoim mę­żem. Syna zo­sta­wiła pod opieką ro­dzi­ców. Char­les miał świa­do­mość, że No­nie przy­je­chała wbrew swo­jej woli[28]. Zmu­sił ją do tego, choć bar­dzo źle zno­siła roz­sta­nie z Ge­ral­dem. Uwa­żał jed­nak[29], że żadne roz­wią­za­nie nie uszczę­śliwi ich obojga oraz że je­śli mie­liby się nie zo­ba­czyć aż do końca wojny, stra­ci­liby całą swoją mło­dość. Poza tym nie miał gwa­ran­cji, że tę wojnę prze­żyje.

Po­cząt­kowo No­nie tę­sk­niła za do­mem i była roz­gnie­wana, ale zo­stała z Char­le­sem przez parę lat. Uznała, że le­piej bę­dzie za­in­we­sto­wać w mał­żeń­stwo, na­wet za cenę od­da­le­nia od dziecka. Prze­no­siła się z miej­sca na miej­sce po ca­łej Wiel­kiej Bry­ta­nii, po­dą­ża­jąc za Char­le­sem i jego zmie­nia­ją­cymi się po­ste­run­kami, w miarę jak piął się w hie­rar­chii. Oboje ucie­szyli się, gdy po ukoń­cze­niu kursu w Szkole Szta­bo­wej do­stał po­sadę w biu­rze[30]. No­nie po­pły­nęła do domu do­piero w po­ło­wie 1944 roku[31] – dla wła­snego syna była już obcą osobą. Char­les na­to­miast, gdy jego żona wró­ciła za ocean, roz­po­czął ko­lejny ro­mans[32]. No­nie na kilka lat po­rzu­ciła dla niego dziecko. Te­raz on był go­towy po­rzu­cić żonę, do­pusz­cza­jąc się ko­lej­nej zdrady. Oko­licz­no­ści wo­jenne spra­wiały, że czasy były nie­ty­powe, to prawda, ale i Char­les, i No­nie mieli, zdaje się, umie­jęt­ność nie­przej­mo­wa­nia się do­brem in­nych, je­śli mia­łoby to stać w sprzecz­no­ści z ich naj­bar­dziej na­glą­cymi po­trze­bami.

Zimą Char­les tra­fił do ho­telu Tria­non Pa­lace w Wer­salu[33], olśnie­wa­ją­cego krysz­ta­ło­wymi ży­ran­do­lami, bia­łymi ko­lum­nami i pod­ło­gami wy­ło­żo­nymi czarno-bia­łymi płyt­kami. Sie­dząc na pod­da­szu[34], on i jego ko­le­dzy, młodsi ofi­ce­ro­wie, roz­ma­wiali o tym, co chcą ro­bić po woj­nie. Char­les po­wie­dział, że chce zo­stać dzien­ni­ka­rzem. Ar­thur Gra­nard, ad­iu­tant Ar­thura Ted­dera, mar­szałka Royal Air Force, od­parł na to:

– Gdy­byś chciał po­znać Lorda Be­aver­bro­oka, to daj mi znać.

Lord Be­aver­brook był za­moż­nym Ka­na­dyj­czy­kiem[35], który w wieku dwu­dzie­stu sied­miu lat zo­stał mi­lio­ne­rem dzięki fu­zji firm pro­du­ku­ją­cych ce­ment, po czym prze­pro­wa­dził się do Lon­dynu, by za­jąć się biz­ne­sem, a także bu­do­wać wpływy po­li­tyczne i kul­tu­ralne. Pod­czas wojny do­ra­dzał Win­sto­nowi Chur­chil­lowi[36] oraz wy­da­wał port­fo­lio ga­zet (które za­raz po II woj­nie świa­to­wej miały w su­mie naj­więk­szy na­kład na świe­cie[37]), w tym „Da­ily Express” oraz „Eve­ning Stan­dard”. Be­aver­bro­okowi nie udało się zo­stać pre­mie­rem[38], ale wy­ko­rzy­sty­wał swoje ga­zety do pro­mo­wa­nia przy­ja­ciół, ata­ko­wa­nia wro­gów i lan­so­wa­nia idei izo­la­cjo­ni­stycz­nej Wiel­kiej Bry­ta­nii.

Po za­koń­cze­niu wojny Char­les na­pi­sał do Gra­narda z prośbą o za­aran­żo­wa­nie spo­tka­nia z Be­aver­bro­okiem. Ku jego za­sko­cze­niu Gra­nard do­trzy­mał obiet­nicy i przed­sta­wił ich so­bie.

Be­aver­brook był znany ze swo­jego eks­cen­try­zmu, ale Char­le­sowi wy­dał się roz­bra­ja­jąco cie­pły[39], gdy spo­tkali się w jego miesz­ka­niu przy eks­klu­zyw­nej Park Lane w Lon­dy­nie[40] w po­nie­dzia­łek 1 paź­dzier­nika 1945 roku[41]. Be­aver­brook po­pro­sił Char­lesa o na­pi­sa­nie ar­ty­kułu[42] na te­mat róż­nic mię­dzy sty­lami pracy Bry­tyj­czy­ków i Ame­ry­ka­nów. Po wy­ko­na­niu tego za­da­nia Char­les do­stał pro­po­zy­cję po­sady asy­stenta pu­bli­cy­sty w „Eve­ning Stan­dard” na okres próbny za 14 fun­tów ty­go­dniowo. Ta praca miała od­mie­nić jego ży­cie.

Wy­da­wało się, że ka­riera za­wo­dowa Char­lesa wsko­czyła już na wła­ściwe tory, więc te­raz na­le­żało się ustat­ko­wać. Po raz ostatni wy­brał się z ko­chanką na mia­sto[43], po czym zna­lazł dom do wy­na­ję­cia dla swo­jej ro­dziny w lon­dyń­skiej dziel­nicy Hamp­stead. Nie miał po­ję­cia, jak krót­ko­trwałe bę­dzie szczę­ście jego i No­nie.

Ge­rald miał pięć lat[44], gdy No­nie przy­wio­zła go do Lon­dynu na po­czątku 1946 roku. Nie­mal na­tych­miast Char­les uznał, że Ge­ral­dowi do­brze zrobi miesz­ka­nie z nim pod jed­nym da­chem, bo do­tąd wy­cho­wy­wał się w „prze­wa­ża­jąco ko­bie­cym oto­cze­niu”.

Drugi syn No­nie i Char­lesa[45], Ja­mes (na­zy­wany Jim­miem[46]), uro­dził się w maju 1947 roku. Dwa lata póź­niej No­nie znowu za­szła w ciążę. 3 li­sto­pada 1949 roku uro­dziła swoją pierw­szą córkę, dziew­czynkę, któ­rej wy­cze­ki­wała, gdy uro­dził się Jim­mie. Dała jej na imię Anna[47]. Poza ko­klu­szem[48], na który mała za­pa­dła na wio­snę, dzieci Win­to­urów do­brze się cho­wały.

Aż do wtorku 3 lipca 1951 roku[49], na cztery mie­siące przed dru­gimi uro­dzi­nami Anny. Ge­rald ubrał się w swój mun­du­rek i wy­szedł do szkoły. Miał już dzie­sięć lat, od dawna jeź­dził wszę­dzie na ro­we­rze. Tam­tego dnia wpadł pod sa­mo­chód w dro­dze do domu i do­znał tra­gicz­nego pęk­nię­cia czaszki. Za­brano go do szpi­tala New End Ho­spi­tal w Hamp­stead, ale nie udało się go ura­to­wać. O go­dzi­nie osiem­na­stej, dwa­dzie­ścia mi­nut po przy­ję­ciu do szpi­tala, stwier­dzono zgon Ge­ralda Win­to­ura[50].

W bry­tyj­skim światku dzien­ni­kar­skim prze­trwa opo­wieść[51], ja­koby ta oso­bi­sta ka­ta­strofa miała przy­spie­szyć za­wo­dowe suk­cesy Char­lesa. Był znu­dzony[52] i aż go świerz­biło, żeby odejść z ga­zety do ja­kie­goś ma­ga­zynu. Mimo to, gdy pod­czas spo­tka­nia z Be­aver­bro­okiem do­wie­dział się[53] o wy­padku Ge­ralda, po­dobno za­miast po­pę­dzić do domu, wró­cił na spo­tka­nie i nie prze­rwał pracy, nie wspo­mi­na­jąc na­wet sło­wem o synu. Ta­kie od­da­nie pracy w ob­li­czu jed­nej z naj­więk­szych tra­ge­dii w ży­ciu zro­biło nie­za­tarte wra­że­nie na jego sze­fie.

Co nie zna­czy, że Char­les nie dzie­lił z No­nie głę­bo­kiej ża­łoby[54]. W jej przy­padku była ona tak do­tkliwa, że le­ka­rze prze­pi­sali leki, które miały jej po­móc prze­trzy­mać naj­trud­niej­sze dni za­raz po tra­ge­dii. Oboje ro­dzice za­drę­czali się po­czu­ciem winy. Sprawę po­gor­szyło jesz­cze to, że osiem dni po wy­padku kie­rowca auta zo­stał oskar­żony nie o nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci, lecz je­dy­nie o nie­bez­pieczną jazdę sa­mo­cho­dem. Choć gro­ził mu mak­sy­malny wy­miar kary[55] w wy­so­ko­ści dwóch lat wię­zie­nia, osta­tecz­nie za­są­dzono tylko dzie­sięć fun­tów grzywny.

Póź­niej tego sa­mego mie­siąca[56] Win­to­uro­wie spa­ko­wali wa­lizki, wsie­dli na po­kład Qu­een Eli­za­beth i po­pły­nęli do Ame­ryki od­wie­dzić ro­dzinę No­nie. Char­les, który na­le­żał do lu­dzi ni­gdy nie­wy­ko­rzy­stu­ją­cych ca­łego urlopu, opu­ścił Stany wcze­śniej[57], by wró­cić do pracy. Cała ro­dzina była znowu ra­zem do­piero je­sie­nią. Oczy­wi­ście ta po­dróż w ni­czym nie umniej­szyła ich cier­pie­nia.

Choć Anna miała w chwili śmierci Ge­ralda za­le­d­wie dwa­dzie­ścia mie­sięcy – za mało, by to pa­mię­tać lub by zro­zu­mieć tę tra­giczną stratę – to wy­da­rze­nie bę­dzie prze­śla­do­wać jej krew­nych przez dłu­gie lata. Z domu znik­nęły wszel­kie zdję­cia jej brata[58]; w któ­rymś mo­men­cie lęki No­nie tak się na­si­liły, że ka­zała wsta­wić kraty w okna, bo bała się, że jedno z jej po­zo­sta­łych dzieci mo­głoby wy­paść.

Sy­tu­acja w domu była nie­ła­twa, ale w no­wym roku Char­les do­stał awans na po­sadę re­dak­tora po­li­tycz­nego „Eve­ning Stan­dard”. W syl­wetce pra­so­wej Be­aver­bro­oka[59] w „New­swe­eku”, w któ­rej wspo­mniano o awan­sie Char­lesa, okre­ślono go ter­mi­nem „bły­sko­tliwy”. Choć No­nie była dumna z suk­ce­sów męża[60], czuła się chyba do­tknięta fak­tem, że wy­ni­kały one z jego przy­wią­za­nia do Be­aver­bro­oka, które mo­men­tami wy­da­wało się prze­wyż­szać za­an­ga­żo­wa­nie Char­lesa w ży­cie jej i ich dzieci. A już szcze­gól­nie brzy­dziła się[61] kon­ser­wa­tyw­nymi po­glą­dami po­li­tycz­nymi Be­aver­bro­oka.

Po An­nie Char­le­sowi i No­nie uro­dziła się jesz­cze dwójka dzieci, Pa­trick oraz Nora. Znu­dzona sie­dze­niem w domu[62] i wy­cho­wy­wa­niem czwórki dzieci, z któ­rych żadne nie ukoń­czyło jesz­cze dzie­się­ciu lat, No­nie za­częła pra­co­wać jako wolny strze­lec – re­cen­zo­wała pro­gramy te­le­wi­zyjne, czy­tała sce­na­riu­sze dla wy­twórni Co­lum­bia Pic­tu­res, a w końcu zo­stała kry­tyczką fil­mową. Gdy mo­gła już wró­cić do pracy na cały etat, „po­sta­no­wiła, że chce się zaj­mo­wać za­gad­nie­niami spo­łecz­nymi”, na­pi­sała póź­niej Anna. W ten spo­sób No­nie wkro­czyła na zu­peł­nie nową ścieżkę za­wo­dową i zo­stała pra­cow­nicą so­cjalną. Po­ma­gała cię­żar­nym na­sto­lat­kom zna­leźć ro­dzi­ców ad­op­cyj­nych dla swo­ich dzieci. Po­świę­cała się temu nie mniej, niż Char­les po­świę­cał się ga­ze­cie. „Ta praca była dla niej bar­dzo ważna. My­ślę, że była in­spi­ra­cją dla nas wszyst­kich”[63], wy­znała Anna. Czę­sto wska­zy­wała na ojca jako na swoją in­spi­ra­cję, ale pra­wie ni­gdy w ciągu ca­łej swo­jej ka­riery nie mó­wiła o matce, mimo że były bar­dzo ze sobą zżyte. Na­wet w pry­wat­nych roz­mo­wach z przy­ja­ciółmi[64] rzadko o niej wspo­mi­nała. A jed­nak z cha­rak­teru jest bar­dzo po­dobna do No­nie. Anna[1*] jest może bar­dziej eks­tra­wer­tyczna, ale po­dob­nie jak jej matka ma nie­sa­mo­wi­cie silny cha­rak­ter i po­trafi być rów­nie nie­ugięta, je­śli cho­dzi o po­glądy po­li­tyczne.

Z dru­giej strony za­wo­dowa am­bi­cja[65] i bez­względ­ność Anny zdają się po­cho­dzić w szcze­gól­no­ści od jej ojca, któ­rego wpływy w stajni Be­aver­bro­oka ro­sły z każ­dym awan­sem – z re­dak­tora po­li­tycz­nego „Eve­ning Stan­dard” prze­szedł na sta­no­wi­sko młod­szego re­dak­tora w „Sun­day Express”, po­tem zo­stał za­stępcą re­dak­tora „Eve­ning Stan­dard”, na­stęp­nie re­dak­to­rem pro­wa­dzą­cym „Da­ily Express”, po czym, w 1959 roku, ku wła­snej uldze, wró­cił do „Eve­ning Stan­dard”, ga­zety z wyż­szej półki[66].

By­cie re­dak­to­rem „Eve­ning Stan­dard” wią­zało się nie tylko z ogrom­nym pre­sti­żem, ale też przy­no­siło nie­złe do­chody. Win­to­uro­wie ku­pili duży dwu­pię­trowy dom[67] na wsi w An­glii. Anna jeź­dziła konno i grała w te­nisa, a gdy tego nie ro­biła, lu­biła zwi­nąć się w kłę­bek z książką na fo­telu obi­tym w per­kal w ty­powo an­giel­ski wzór róż (w póź­niej­szych la­tach przy­ja­ciele i ko­le­dzy Anny byli za­sko­czeni tym, że tyle czy­tała[68]). Na wa­ka­cje, naj­czę­ściej let­nie, Win­to­uro­wie jeź­dzili nad Mo­rze Śród­ziemne[69], zwy­kle do Hisz­pa­nii lub Włoch.

Char­les trzy­mał się w pracy ści­słego planu dnia[70]. Wsta­wał o siód­mej rano, w biu­rze zja­wiał się o ósmej. Był od­po­wie­dzialny za wy­pusz­cze­nie co naj­mniej pię­ciu róż­nych ga­zet każ­dego dnia. Gdy wy­da­rzyło się coś waż­nego, a jego aku­rat nie było w re­dak­cji, rzu­cał wszystko i pę­dził z po­wro­tem do pracy, na­wet je­śli całą ro­dziną prze­by­wali aku­rat na wa­ka­cjach na wsi.

– Cała ro­dzina wie­działa[71], że on się o nas bar­dzo trosz­czy, ale zda­wa­li­śmy so­bie sprawę, że ga­zeta rów­nież leży mu na sercu. Nie mie­li­śmy po­czu­cia, że oj­ciec jest nie­obecny. Z dru­giej strony na­uczył nas wszyst­kich, na czym po­lega etyka pracy i jak ważne jest ko­chać to, co się robi – po­wie­działa Anna re­por­te­rowi.

Przy­glą­dała się za­wo­do­wej pa­sji ojca z bli­ska, gdy od­wie­dzała go w re­dak­cji: ob­ser­wo­wała jego spo­tka­nia z dzien­ni­ka­rzami, za­glą­dała do dru­karni, gdzie wła­śnie dru­ko­wała się ga­zeta, wdy­chała uno­szący się tam za­pach świe­żej farby dru­kar­skiej.

– Za­wsze da­wało się od­czuć pre­sję ter­mi­nów[72] – po­wie­działa Anna w in­nym wy­wia­dzie. – I roz­go­rącz­ko­wa­nie wia­do­mo­ściami. – Roz­mowy w cza­sie nie­dziel­nych obia­dów czę­sto to­czyły się wo­kół tego, o czym pi­sano w ga­ze­tach[73]. – Ga­zety były w na­szym domu jak ewan­ge­lia[74] – wspo­mi­nała.

Choć No­nie do­ra­stała bli­sko zżyta ze swo­imi ro­dzi­cami[75] i lu­biła spę­dzać z nimi czas, Anna póź­niej wy­znała[76], że jej tatę „wy­cho­wano na wik­to­riań­ską mo­dłę. Nie wy­daje mi się, by jego matka kie­dy­kol­wiek za­mie­niła z nim słowo”. Ale No­nie i Char­les chcieli wy­cho­wać swoje dzieci bar­dziej po ame­ry­kań­sku, co ozna­czało an­ga­żo­wa­nie się w ich ży­cie. W bry­tyj­skich do­mach wyż­szych warstw klasy śred­niej dzieci rzadko ja­dły ko­la­cję ra­zem z ro­dzi­cami. U Win­to­urów Anna i jej ro­dzeń­stwo za­wsze brali udział w ko­la­cjach i spo­tka­niach to­wa­rzy­skich ro­dzi­ców, dzięki czemu mieli do­stęp do świata Char­lesa. Fa­scy­nu­jące, in­te­lek­tu­alne to­wa­rzy­stwo oraz nie­zli­czone przy­ję­cia były dla Anny normą od naj­młod­szych lat. A gdy na ko­la­cję nie wpa­dali aku­rat słynni dzien­ni­ka­rze, sami człon­ko­wie ro­dziny po­tra­fili to­czyć przy stole wy­szu­kaną kon­wer­sa­cję[77].

Pod zwierzch­nic­twem Char­lesa „Eve­ning Stan­dard” udo­wod­nił, że ta­bloid może być jed­no­cze­śnie po­pu­li­styczny i wy­ra­fi­no­wany. W tam­tym okre­sie dzien­nik ten był znany jako naj­lep­sza ga­zeta wie­czorna w Lon­dy­nie. (Jak mó­wił sam Char­les, „na pierw­szej stro­nie musi być trup bez głowy zna­le­ziony nad rzeką, a w środku przy­naj­mniej je­den ar­ty­kuł, któ­rego nie może prze­ga­pić do­radca mi­ni­stra fi­nan­sów”[78]). Za­trud­niał ko­re­spon­den­tów za­gra­nicz­nych i pu­bli­ko­wał li­be­ralne ko­men­ta­rze po­li­tyczne, ale nie stro­nił też od te­ma­tów zwią­za­nych z kul­turą i sztuką. Za główny cel wziął so­bie za­in­te­re­so­wa­nie ga­zetą mło­dych czy­tel­ni­ków, a gdy ja­kiś ko­lega py­tał go, na czym po­lega ta­jem­nica jego suk­cesu, od­po­wia­dał:

– Po pro­stu za­trud­nia­łem mło­dych[79].

Ce­nił so­bie zda­nie nie­do­świad­czo­nych pra­cow­ni­ków[80] i sły­nął z tego, że po­tra­fił przejść się po re­dak­cji in­for­ma­cyj­nej tylko po to, by za­py­tać mło­dego dzien­ni­ka­rza, które zdję­cie wo­lałby zo­ba­czyć na pierw­szej stro­nie. Nic dziw­nego, że tak wielu lu­dzi chciało dla niego pra­co­wać.

Jak na re­dak­tora z Fleet Street z tam­tego okresu Char­les nie­zwy­kle do­brze od­no­sił się do uta­len­to­wa­nych ko­biet.

– To był po­czą­tek dru­giej fali fe­mi­ni­zmu, więc prawa ko­biet zro­biły się mod­niej­sze, ale na­dal miały przed sobą długą drogę – opo­wia­dała Ce­lia Bray­field, która w końcu do­stała pracę jako dzien­ni­karka po czte­rech nie­uda­nych pró­bach.

Bray­field za­uwa­żyła, że gdy prze­szła do „Eve­ning Stan­dard” z „Da­ily Mail”, na­gle nikt za nią nie gwiz­dał ani nie rzu­cał ko­men­ta­rzy, gdy prze­mie­rzała biu­rowe ko­ry­ta­rze. Pa­no­wała tu kul­tura po­wścią­gli­wo­ści, któ­rej wzo­rzec mu­siał pły­nąć z góry. Gdy pra­co­wała jako wolny strze­lec, Bray­field za­szła w ciążę. Char­les na­le­gał, by wzięła urlop ma­cie­rzyń­ski na ta­kich sa­mych za­sa­dach jak osoba na eta­cie, mimo że, for­mal­nie rzecz bio­rąc, ta­kie upraw­nie­nia jej nie przy­słu­gi­wały. Oczy­wi­stym było, że ko­bie­tom się mniej płaci, ale w od­róż­nie­niu od wielu swo­ich ko­le­gów Char­les po­tra­fił do­ce­nić ich ta­lent.

Choć Char­les wspie­rał i sza­no­wał swój ze­spół, nie ozna­czało to, że był ła­twy w obej­ściu. Jego lu­dzie wie­dzieli, że le­piej nie za­wra­cać mu głowy przed wy­pusz­cze­niem pierw­szej po­ran­nej edy­cji[81]. Na co dzień[82] był ci­chy, chłodny i do­kładny. Char­les nie­ustan­nie mu­siał po­dej­mo­wać de­cy­zje, a tym sa­mym mu­siał je po­dej­mo­wać szybko. Gdy raz w roku za­pra­szał swój ze­spół na obiad, za­bie­rał ze sobą no­tat­nik, żeby móc zer­k­nąć na za­pla­no­waną li­stę te­ma­tów do roz­mowy. Jego wy­mowa, ty­powa dla an­giel­skiej klasy wyż­szej[83], miała prze­ry­wany rytm, jakby jego zda­nia usiane były krop­kami.

– A te­raz. Po­roz­ma­wiajmy. O tej. Spra­wie.

(Wy­ją­tek sta­no­wiło cha­rak­te­ry­styczne dla niego sfor­mu­ło­wa­nie, które zwy­kle wy­bur­ki­wał, gdy ktoś po­peł­nił ja­kiś błąd, jakby to było jedno słowo: „Na­li­to­ść­bo­ską­na­stęp­nym­ra­zem­zrób­to­jak­trzeba!”).

Gdy do jego ogrom­nego ga­bi­netu wcho­dził ja­kiś dzien­ni­karz, Char­les pro­sił go o za­ję­cie miej­sca da­leko od swo­jego biurka, po­tem kładł ar­ty­kuł przed sobą, opie­rał czoło o dło­nie i bez słowa czy­tał cały tekst, co spra­wiało, że cze­ka­jącą osobę ogar­niały ogromne zde­ner­wo­wa­nie i nie­po­kój. Męż­czyźni w śred­nim wieku, któ­rzy zwra­cali się do Char­lesa sło­wami „pro­szę pana”, aż się ku­lili na ze­bra­niach, gdy rwał na ka­wałki ga­zetę z po­przed­niego dnia, do­ma­ga­jąc się wy­ja­śnień, dla­czego ja­kaś hi­sto­ria urywa się gwał­tow­nie, a inna w ogóle nie uj­rzała świa­tła dzien­nego. Bray­field opo­wia­dała:

– Lu­dzie tak się go bali, że kła­dli uszy po so­bie, gdy prze­cho­dził obok. Ku­lili się nad ma­szy­nami do pi­sa­nia pod pre­sją sa­mego jego au­to­ry­tetu[84].

Pra­cow­nicy pu­chli z dumy, gdy na dole ich ar­ty­ku­łów wy­ra­żał swoją apro­batę po­je­dyn­czym sło­wem: „wspa­niale”.

Nie­ważne, jak bar­dzo bali się Char­lesa, sza­no­wali go i chcieli za­słu­żyć na jego po­chwałę.

– Był fa­scy­nu­ją­cym czło­wie­kiem, wszy­scy by­li­śmy pod jego wra­że­niem – wy­ja­śniła Va­le­rie Grove, która dla niego pi­sała[85].

Na prze­kór temu, jak po­strze­gali go inni lu­dzie[86], w oczach Anny jej oj­ciec był „cie­pły i cu­downy” i nie po­tra­fiła zro­zu­mieć, czemu mó­wią na niego w pracy Chłodny Char­lie. Bro­niła go w wy­wia­dzie udzie­lo­nym w 1999 roku, mó­wiąc:

– Moim zda­niem to nie miało nic wspól­nego z jego oso­bo­wo­ścią.

W przy­szło­ści wiele osób bę­dzie tak samo po­strze­gać ją samą.

Poza pracą[87], zwłasz­cza pod­czas pro­szo­nych ko­la­cji, Char­les był mniej onie­śmie­la­jący. Uwiel­biał plot­ko­wać i od czasu do czasu hi­sto­ria do­ty­cząca ko­goś zna­jo­mego spra­wiała, że wy­bu­chał za­ska­ku­jąco gło­śnym, roz­ba­wio­nym śmie­chem. Czę­sto wie­czo­rami zo­sta­wiali[88] dzieci z nia­nią i wy­cho­dzili z No­nie na przy­ję­cie, do te­atru lub opery, bo Char­les uwa­żał, że po­ka­zy­wa­nie się to nie­zbędna część jego pracy. Twier­dził, że wzięty re­dak­tor musi „przyj­mo­wać wię­cej za­pro­szeń, niżby chciał, i znać wię­cej osób, niż ma na to ochotę”[89]. Jed­nak w któ­rymś mo­men­cie No­nie prze­stała z nim wy­cho­dzić[90] i od tego czasu Char­les po­ka­zy­wał się bez niej.

Ze­spół Char­lesa uwa­żał[91], że jego suk­ces jest w pełni za­słu­żony, choć prze­bą­ki­wano też, że jego awans był po czę­ści na­grodą za sto­icyzm i woj­skową nie­malże dys­cy­plinę, którą pra­cow­nicy po­strze­gali jako coś uni­kal­nie win­to­uriań­skiego: po­wstrzy­ma­nie łez, za­pa­no­wa­nie nad szo­kiem, dal­sze wy­ko­ny­wa­nie pracy, jakby wła­śnie nie wy­da­rzył się naj­więk­szy kosz­mar każ­dego ro­dzica. Jego lu­dzie tę samą że­la­zną dys­cy­plinę za­uważą póź­niej rów­nież u jego naj­star­szej córki.

A jed­nak błę­dem by­łoby stwier­dze­nie, że na po­dej­ście Anny wpły­nął tylko jej oj­ciec. Ar­thur Schle­sin­ger okre­ślił No­nie[92] jako „in­te­li­gentną, dow­cipną i kry­tyczną”, ob­da­rzoną „wy­ostrzo­nym zmy­słem wy­czu­wa­nia sła­bo­ści in­nych”. Za­uwa­żył też, że jej cy­niczna na­tura mo­gła być ro­dza­jem „sa­mo­obrony, bo No­nie była chyba wy­jąt­kowo wraż­liwa”. Do­dał jesz­cze, że „wspa­niale było prze­by­wać w jej to­wa­rzy­stwie, do­póki nie ob­rała so­bie cie­bie za cel”. Zna­jomi i ko­le­dzy Anny po­wie­dzie­liby o niej to samo.

2

Nie tylko szkolny mun­du­rek

W la­tach sześć­dzie­sią­tych wszystko, co fajne, po­cho­dziło z Lon­dynu. Gdy Anna była na­sto­latką, mia­sto prze­cho­dziło gwał­towne zmiany, re­gla­men­to­waną żyw­ność i przy­gnę­bie­nie za­stą­pił he­do­nizm, a także ra­dość oraz, oczy­wi­ście, be­atle­ma­nia. Anna miesz­kała pra­wie w sa­mym środku tego wszyst­kiego, w lon­dyń­skiej dziel­nicy St. John’s Wood, gdzie znaj­do­wało się stu­dio na­gra­niowe Ab­bey Road Stu­dios.

– Nie dało się o tym nie wie­dzieć[1] i się tym nie eks­cy­to­wać. Miało się po­czu­cie, że świat na­leży do mło­dych – po­wie­działa Anna.

Moda była w sa­mym cen­trum tej trans­for­ma­cji kul­tu­ro­wej. W po­ja­wia­ją­cych się te­raz wszę­dzie bu­ti­kach można już było ku­pić odzież dla ko­biet[2], które w od­róż­nie­niu od swo­ich ma­tek nie chciały no­sić sztyw­nych spód­nic do po­łowy łydki i ża­kie­tów. Chyba nic nie ilu­stro­wało tej prze­miany w spo­sób bar­dziej do­bitny[3] niż mi­ni­spód­niczka, uznana za coś skan­da­licz­nego, choć jej naj­wcze­śniej­sze od­miany się­gały jesz­cze kilka cen­ty­me­trów nad ko­lano. (Gdy Mary Qu­ant za­częła sprze­da­wać spód­niczki koń­czące się szo­ku­jąco „nie­mal dzie­sięć cen­ty­me­trów nad ko­la­nem”, „Da­ily Mail” ogło­sił, że „naj­lep­szym przy­ja­cie­lem mo­delki są do­bre ko­lana”).

Bar­bara Hu­la­nicki, z wy­kształ­ce­nia ilu­stra­torka mody[4], do­strze­gła tę de­spe­racką po­trzebę no­wej sty­li­styki w 1964 roku, gdy za­pro­jek­to­wała mi­ni­su­kienkę w ró­żową kratkę, którą można było na­być przez ogło­sze­nie pra­sowe za za­le­d­wie 25 szy­lin­gów. Pro­jek­tantka otrzy­mała sie­dem­na­ście ty­sięcy za­mó­wień, choć su­kienkę ofe­ro­wano tylko w roz­mia­rach S i M. Hu­la­nicki otwo­rzyła pio­nier­ski bu­tik[5], który na­zwała Biba. Sprze­da­wała w nim odzież swo­jego pro­jektu w przy­stęp­nych ce­nach. Ni­gdy nie szyła wię­cej niż pięć­set sztuk jed­nego mo­delu[6]. Młode dziew­czyny stały w ko­lej­kach przed jej skle­pem w każdą so­botę rano, aż do wy­prze­da­nia asor­ty­mentu. Anna nie miała cier­pli­wo­ści do sta­nia w ko­lej­kach[7], ale uda­wało jej się do­stać do środka za­raz po otwar­ciu sklepu i zła­pać coś z wie­szaka, za­nim wszystko znik­nęło.

Moda fa­scy­no­wała Annę, a szkoła zu­peł­nie nie. Choć jak mó­wił jej oj­ciec, „mo­głaby pew­nie zo­stać bie­gaczką olim­pij­ską”[8], ro­biła tylko to, na co miała ochotę. Bie­ga­nie jej nie in­te­re­so­wało[9].

W 1960 roku[10] do­stała się[11] do jed­nej z naj­lep­szych lon­dyń­skich szkół pry­wat­nych dla dziew­cząt.

– Qu­eens Col­lege[12] była szkołą dla dziew­czyn ta­kich jak ja czy Anna, które nie chciały iść na stu­dia, ale któ­rych ro­dzice tego chcieli – opo­wia­dała Emma So­ames, przy­ja­ciółka, która cho­dziła do tej sa­mej szkoły, ale nie z Anną.

Szkoła miała ry­go­ry­styczne po­dej­ście do na­uki (Anna ce­lo­wała w an­giel­skim), obo­wią­zy­wała tam też ści­sła dys­cy­plina. Po­śród rze­czy nie­do­zwo­lo­nych było roz­ma­wia­nie z ko­le­żan­kami na ko­ry­ta­rzach, od­zy­wa­nie się nie­py­taną, za­da­wa­nie zbyt wielu py­tań i no­sze­nie cze­go­kol­wiek, co nie sta­no­wiło czę­ści mun­durku szkol­nego, żeby się roz­grzać.

– W głów­nym holu, gdzie zbie­ra­ły­śmy się co rano na mo­dli­twę, pa­no­wał taki chłód, że nie­które dziew­czyny mdlały. Ja jako dziecko na­ba­wi­łam się od­mro­że­nia stóp, bo w szkole było tak zimno – wy­znała Sta­cey Lee, ko­le­żanka z klasy Anny, która się z nią za­przy­jaź­niła.

Anna szybko po­sta­no­wiła zmie­nić szkołę, nie­spe­cjal­nie przej­mu­jąc się ko­le­żan­kami, które miała opu­ścić.

– Po pro­stu prze­nio­sła się gdzie in­dziej – po­wie­działa Lee. – Nie była za­leżna od in­nych lu­dzi, nie przy­wią­zy­wała się do ni­kogo[13].

W 1963 roku Anna roz­po­częła na­ukę[14] w do­sko­na­łej North Lon­don Col­le­giate School. W kla­sie nie przy­jęto jej z otwar­tymi ra­mio­nami – prak­tycz­nie wszy­scy ucznio­wie cho­dzili ra­zem do tej szkoły od pierw­szej klasy. Po­trak­to­wali Annę bar­dzo chłodno, nikt na­wet nie opro­wa­dził jej po bu­dynku.

Inna nowa uczen­nica, Vi­vienne La­sky, rów­nież spo­tkała się z po­dob­nym przy­ję­ciem. La­sky prze­pro­wa­dziła się do Lon­dynu z Ber­lina, gdzie jej po­cho­dzący z No­wego Jorku oj­ciec, Me­lvin, pro­wa­dził wpły­wowy, pro­ame­ry­kań­ski (jak się póź­niej oka­zało, fi­nan­so­wany przez CIA) ma­ga­zyn „En­co­un­ter”. W oczach Vi­vienne Annę ce­cho­wała „bry­tyj­ska” re­zerwa; mó­wiła tak jak jej oj­ciec – w ury­wa­nym ryt­mie. Lecz Vi­vienne wy­czuła też, że Anna chce sa­mo­dziel­nie za­słu­żyć so­bie na uwagę: przy­bie­rała pozy mo­delki z roz­kła­dówki – za­okrą­glała plecy i wy­cią­gała w górę barki – pro­mie­niu­jąc ele­gan­cją i swego ro­dzaju pew­no­ścią sie­bie.

La­sky zo­stała jej przy­ja­ciółką, choć Anna po­tra­fiła być opry­skliwa. Nie prze­bie­rała w sło­wach, gdy dzie­liła się z Vi­vienne swo­imi opi­niami na te­mat wy­glądu in­nych – naj­czę­ściej do­ty­czą­cymi kę­dzie­rza­wych, na­tu­ral­nie krę­co­nych wło­sów, któ­rych nie zno­siła, a także in­nych uczen­nic, które, jak uwa­żała Anna, spę­dzały pra­wie całe ży­cie, no­sząc brą­zowe mun­durki, w efek­cie czego nie miały wy­czu­cia „ko­loru czy stylu”.

Tego ro­dzaju kry­ty­cyzm był jed­nak nie­do­pusz­czalny w od­nie­sie­niu do krew­nych Anny[15]. Jej tato szedł co­dzien­nie do pracy[16] w ty­po­wym umun­du­ro­wa­niu fa­ceta z Fleet Street – bia­łej ko­szuli z rę­ka­wami pod­wi­nię­tymi do łokci oraz kra­wa­cie. Jej sio­stra, Nora, nie miała ide­al­nie pro­stych wło­sów Anny i nie­spe­cjal­nie pró­bo­wała nad nimi za­pa­no­wać. Odzież jej mamy naj­praw­do­po­dob­niej była ze śred­niej półki. (Póź­niej, gdy Anna za­częła pra­co­wać, ku­piła swo­jej ma­mie gra­na­tową spód­nicę marki Browns w di­zaj­ner­skim skle­pie w eli­tar­nej lon­dyń­skiej dziel­nicy May­fair. Gdy tylko No­nie się do­wie­działa, że źle do­pa­so­wana spód­nica kosz­to­wała po­nad sto fun­tów, po­ma­sze­ro­wała pro­sto do sklepu, żeby ją zwró­cić).

Anna, po­zba­wiona moż­li­wo­ści ucieczki od szkol­nego mun­durka, przez więk­szą część dnia śle­dziła wszel­kie no­wo­ści i trendy, żar­łocz­nie czy­ta­jąc – książki, ga­zety (w nie­dzielę na­wet osiem ga­zet), ma­ga­zyny, pi­sma li­te­rac­kie[17]. Szcze­gól­nie upodo­bała so­bie „Se­ven­teen”[18], przy­sy­łane ze Sta­nów przez mamę No­nie. Na okład­kach po­ja­wiały się tam ładne dziew­czyny, czę­sto z wło­sami wy­wi­nię­tymi na ze­wnątrz i odziane w modne su­kienki w gra­ficzne wzory. Na­główki na okład­kach za­chwa­lały modę i urodę, ale w środku było wię­cej: od po­rad die­te­tycz­nych, po wy­wiady prze­pro­wa­dzone przez na­sto­let­nie ko­re­spon­dentki, na przy­kład z ów­cze­snym pro­ku­ra­to­rem ge­ne­ral­nym Ro­ber­tem F. Ken­ne­dym.

– [„Se­ven­teen”] to było moje ma­rze­nie – wy­znała Anna lata póź­niej. – Co mie­siąc nie mo­głam się do­cze­kać no­wego nu­meru.

An­nie nie wy­star­czyło tylko do­brze wy­glą­dać; jak za­uwa­żyła La­sky, chciała być po­dzi­wiana jako naj­le­piej ubrana osoba wśród obec­nych. Ta uwaga była jej nie­zbędna, ujaw­niała też pewną sprzecz­ność. W domu Anna wio­dła ży­cie prze­peł­nione kul­tu­ro­wym przy­wi­le­jem i kom­for­tem oraz, za sprawą Char­lesa, wpły­wami. Gdy we­szła w wiek doj­rze­wa­nia, gdzie­kol­wiek się nie po­ja­wiła w Lon­dy­nie, roz­po­zna­wano w niej córkę ce­nio­nego re­dak­tora pra­so­wego, Char­lesa Win­to­ura. A jed­nak poza do­mem czuła się cza­sem nie­wi­dzialna, była igno­ro­wana przez ko­le­żanki ze szkoły, a jej in­dy­wi­du­al­ność stłam­szona przez mo­no­to­nię mun­durka – i to nie tylko tego okrop­nego mun­durka szkol­nego, ale także ge­ne­ral­nej ni­ja­ko­ści odzieży w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Wy­róż­nia­nie się było czymś wię­cej niż stra­te­gią na­sta­wioną na zdo­by­cie na­tych­mia­sto­wego uzna­nia – cho­dziło o po­ka­za­nie, że można uciec od beżu i brązu, ale także, w jej przy­padku, uwol­nić się od tego, co ozna­czało by­cie Win­to­urem. W ra­mach za­bie­gów ko­sme­tycz­nych brała ta­bletki z droż­dży od Phi­lipa King­sleya, tego sa­mego try­cho­loga, do któ­rego cho­dził jej oj­ciec w spra­wie ły­sie­nia. I nie­ważne, że jej wła­snym wło­som ni­czego nie bra­ko­wało. Cho­dziła też do der­ma­to­loga, choć miała nie­mal nie­ska­zi­telną skórę; sto­so­wała kremy dro­giej marki Char­les of the Ritz, żeby zli­kwi­do­wać po­ja­wia­jące się z rzadka prysz­cze, choć ni­gdy nie no­siła dużo ma­ki­jażu. Pod­czas na­uki w North Lon­don Col­le­giate Anna tra­fiła do Vi­dala Sas­so­ona i to tam na­ro­dziła się fry­zura na pa­zia, sym­bol tej epoki. Pod­cięła kró­cej swoje gę­ste, na­tu­ral­nie pro­ste, ciemne włosy, a do tego do­dała wy­ra­zi­stą grzywkę, tak długą, że do­ty­kała jej rzęs. W tej fry­zu­rze cho­dziło o to, by mieć ide­alne, świeżo pod­cięte koń­cówki oraz grzywkę – a to wy­ma­gało czę­stego strzy­że­nia, o co dbała, re­gu­lar­nie od­wie­dza­jąc sa­lon Le­onard of May­fair, do któ­rego zde­zer­te­ro­wali sty­li­ści Sas­so­ona. Ta fry­zura, choć stała się jej zna­kiem roz­po­znaw­czym, w Lon­dy­nie zu­peł­nie się nie wy­róż­niała. Młode ko­biety wszę­dzie się tak strzy­gły.

Anna zwy­kle nie mó­wiła ni­komu wprost, że nie zga­dza się z jego wy­bo­rami – w kwe­stii tego, co na sie­bie za­kłada, co je lub jak się za­cho­wuje – ale po­tra­fiła dać lu­dziom od­czuć, że uważa, iż po­winni to ro­bić ina­czej, czyli tak jak ona. W tam­tych cza­sach modna była bar­dzo szczu­pła syl­wetka.

– Wszyst­kie chcia­ły­śmy być chude jak Twiggy – wy­znała La­sky.

Czyli bar­dzo chude. Przez cały dzień w szkole Anna i La­sky ja­dły może jedno jabłko od­miany granny smith. Gdy Anna za­pra­szała La­sky do sie­bie i przy­rzą­dzała jej ulu­bione da­nie, czyli ser­nik, sama na­wet go nie ru­szała. W efek­cie jej po­wścią­gli­wo­ści La­sky miała po­czu­cie, że robi coś złego – tego uczu­cia do­świad­czyło wiele osób bli­skich An­nie – oraz że musi się bar­dziej po­sta­rać, nie po to, by za­cho­wać do­bry wy­gląd, lecz by zdo­być apro­batę Anny[19]. W 1964 roku uka­zała się książka[20]The Drin­king Man’s Diet. How to Lose We­ight with a Mi­ni­mum of Wil­l­po­wer. Od­tąd Anna sto­so­wała opi­saną tam dietę, która opie­rała się na za­sa­dzie: „Jedz mniej niż sześć­dzie­siąt gra­mów wę­glo­wo­da­nów dzien­nie”.

Anna uwiel­biała od­wie­dzać La­sky w domu i roz­ma­wiać z jej ro­dzi­cami. Matka Vi­vienne była piękną i szczu­płą byłą ba­le­riną, która no­siła di­zaj­ner­skie ubra­nia i kar­miła dziew­czyny wy­ra­fi­no­wa­nym je­dze­niem.

– No­nie do­sko­nale wie­działa o sła­bo­ści Anny do mo­jej matki – wspo­mi­nała La­sky. – Sta­no­wiły swoje prze­ci­wień­stwo. Moja matka wy­cho­dziła z domu wy­łącz­nie w stroju z ko­lek­cji co­uture. No­siła sznury pe­reł. Ni­gdy nie wa­żyła wię­cej niż czter­dzie­ści ki­lo­gra­mów.

Choć Anna nie znała li­to­ści w kry­ty­ko­wa­niu in­nych, naj­bar­dziej kry­tyczna była chyba w sto­sunku do sie­bie. Kie­dyś ku­piła so­bie drogą kre­ację na we­sele ku­zyna. Skła­dała się ona z ró­żo­wej spód­nicy i kwie­ci­stego ża­kietu. Gdy do­stała zdję­cia z przy­ję­cia, wpa­dła w roz­pacz.

– Co mam po­cząć z ta­kimi no­gami? – po­wie­działa.

Zna­la­zła cen­ty­metr kra­wiecki i zmie­rzyła ob­wód swo­ich ko­lan oraz ko­lan La­sky. Z prze­ra­że­niem stwier­dziła, że ko­lana ko­le­żanki są szczu­plej­sze. Ta drobna róż­nica była dla niej ni­czym nie­odwo­łalny wy­rok. La­sky zwró­ciła uwagę na to, że Anna praw­do­po­dob­nie nie przy­brała na wa­dze, od­kąd ukoń­czyła osiem­na­ście lat.

Na­wet gdy Anna w końcu za­do­mo­wiła się w szkole, nie zna­la­zła tam wielu ko­le­ża­nek poza La­sky[21]. W wy­wia­dach opi­sy­wała[22] sie­bie w dzie­ciń­stwie jako osobę nie­śmiałą, ale wśród jej ko­le­ża­nek nie ma co do tego zgody. Jed­no­myślne są tylko co do tego, że była ci­cha[23]. La­sky nie uwa­żała jej za nie­śmiałą[24].

– Nie chciała na­le­żeć do żad­nej już ist­nie­ją­cej grupy. Chciała prze­by­wać w swoim wła­snym, eli­tar­nym świe­cie. – I do­dała: – Nie sta­rała się na­wią­zać kon­tak­tów z tą czy tamtą osobą, je­śli to na­prawdę nie było ko­nieczne. Na tym po czę­ści po­le­gała jej ta­jem­ni­czość.

Gdy Anna była na­sto­latką, mał­żeń­stwo Char­lesa i No­nie się po­psuło, praw­do­po­dob­nie w efek­cie jego ro­man­sów, jak rów­nież w związku z nie­od­wra­calną traumą po śmierci Ge­ralda. At­mos­fera w cza­sie ko­la­cji w ich domu ro­biła się co­raz bar­dziej na­pięta[25], go­ście oba­wiali się kłótni. Mary Kenny, która pra­co­wała w tym cza­sie dla Char­lesa, opo­wia­dała, że mał­żon­ko­wie tak okrop­nie so­bie do­gry­zali, że można było od­nieść wra­że­nie, iż oboje pró­bują się na­wza­jem skom­pro­mi­to­wać.

– Prze­by­wa­nie w ich to­wa­rzy­stwie stało się na­prawdę okropne – przy­znała.

Jed­nak go­ście na­ra­żeni byli na oglą­da­nie tej peł­nej udręki re­la­cji tylko w ogra­ni­czo­nym za­kre­sie. Dla Anny była to co­dzien­ność. La­sky i Anna uwiel­biały swo­ich oj­ców[26] i obie się prze­ra­ziły, gdy się do­wie­działy, że ci uwiel­biani oj­co­wie nie są wierni ich mat­kom. Jak to moż­liwe, że ich ta­tu­sio­wie – ci wspa­niali ta­tu­sio­wie, któ­rych wy­nio­sły na oł­ta­rze – byli zdolni do zdrady? Poza tym Anna do­strze­gała, że osoby, które ro­biły naj­więk­sze wra­że­nie na jej wy­chwa­la­nym pod nie­biosa ta­cie, to nie były osoby, które, po­wiedzmy, z od­da­niem po­ma­gają cię­żar­nym na­sto­lat­kom, lecz ko­biety, które po­dob­nie jak on zaj­mo­wały wy­soką po­zy­cję w pra­sie[27].

Gdy Anna miała ja­kieś pięt­na­ście lat[28], Win­to­uro­wie prze­pro­wa­dzili się do więk­szego domu w Ken­sing­ton. Anna za­jęła miesz­ka­nie w su­te­re­nie z wła­snym wej­ściem, od­dzie­lone od reszty domu. Jedna długa ściana zo­stała w ca­ło­ści za­bu­do­wana bia­łym re­ga­łem wy­peł­nio­nym książ­kami (była to część ume­blo­wa­nia za­ku­pio­nego przez jej ro­dzi­ców w Ha­bi­ta­cie, mod­nym skle­pie z do­dat­kami do domu). Spo­rych roz­mia­rów sy­pial­nię go­ścinną ude­ko­ro­wano nie­bie­skim i bia­łym tiu­lem. Z jed­nej strony ten apar­ta­ment stał się świą­ty­nią jej do­brego smaku, a z dru­giej dał jej wy­tchnie­nie od awan­tur ro­dzi­ców.

Brak za­in­te­re­so­wa­nia Anny na­uką sta­wał się co­raz bar­dziej oczy­wi­sty w jej dru­gim roku w North Lon­don. Zo­stała uczen­nicą Peggy An­gus[29], słyn­nej ar­tystki[30], któ­rej dwa dzieła znaj­do­wały się w Na­tio­nal Por­trait Gal­lery. To jesz­cze bar­dziej roz­bu­dziło za­in­te­re­so­wa­nie sztuką u Anny, które wpły­nie na nią jako młodą re­dak­torkę działu mody i ko­niec koń­ców za­pewni jej spo­tka­nie z re­dak­cją „Vo­gue’a”. Jed­nak więk­szość pro­gramu szkol­nego śmier­tel­nie ją nu­dziła[31]. Od czasu do czasu, bez żad­nych kon­se­kwen­cji[32], ra­zem z La­sky pod­ra­biały uspra­wie­dli­wie­nia od ro­dzi­ców, we­dle któ­rych były chore albo mu­siały iść do le­ka­rza. Za­miast tego wy­bie­rały się na za­kupy na Le­ice­ster Squ­are. (Zdej­mo­wały znie­na­wi­dzone mun­durki szkolne w to­a­le­tach pu­blicz­nych). Pod ko­niec ty­go­dnia na­uki Anna nie mo­gła się już do­cze­kać, kiedy się wy­stroi i pój­dzie za­ba­wić. Ra­zem z La­sky jeź­dziły do domu me­trem, ką­pały się, prze­bie­rały w wie­czorne kre­acje (zwy­kle mi­ni­spód­niczki) i ra­zem oglą­dały pro­gram na żywo Re­ady Ste­ady Go! (Slo­gan pro­gramu[33] gło­sił: „Tu za­czyna się week­end!”). O je­de­na­stej wie­czo­rem dziew­czyny wska­ki­wały do tak­sówki i je­chały do któ­re­goś ze swo­ich ulu­bio­nych klu­bów[34]. Jak na­pi­sała Anna w ar­ty­kule opu­bli­ko­wa­nym w ma­ga­zy­nie uczniow­skim szkoły North Lon­don Col­le­giate, do Gar­ri­son’s przy­cho­dziły młode blon­dynki chcące za­im­po­no­wać biz­nes­me­nom (nuda), w Scotch of St. Ja­mes zja­wiała się lep­sza, cie­kaw­sza klien­tela, ale pa­no­wał tam zbyt duży tłok (nie­wy­goda); w Dolly’s, gdzie „uty­tu­ło­wani i za­możni ga­wę­dzą ze sław­nymi i z nie­sław­nymi, de­biu­tantki i ksią­żęta tań­czą koło gwiazd popu i ich kam­po­wych fa­nów”, można było zo­ba­czyć „naj­bar­dziej od­je­chane kre­acje” oraz „naj­dzi­wacz­niej­sze ak­ce­so­ria... Można tam też było spo­tkać Be­atlesa lub Stone’a, lub dwóch, a także Ca­thy McGo­wan [go­spo­dy­nię pro­gramu Re­ady Ste­ady Go!] – cze­góż można chcieć wię­cej?”[35].

Ochro­nia­rze nie spraw­dzali do­wo­dów toż­sa­mo­ści, ale Anna i La­sky wcale nie pró­bo­wały się upić[36]. Za­ma­wiały so­bie bez­al­ko­ho­lowy drink Shir­ley Tem­ple lub coca-colę i wy­cho­dziły po go­dzi­nie, cza­sem na­wet szyb­ciej. Zo­sta­wały wy­star­cza­jąco długo, by się ro­zej­rzeć i zo­stać za­uwa­żo­nymi, ale wy­cho­dziły na tyle wcze­śnie, by się tro­chę prze­spać przed po­ranną wy­prawą do Biby.

– Nasi ro­dzice kom­plet­nie nam ufali. Nie by­ły­śmy roz­wią­złe. Nie sza­la­ły­śmy – wy­znała La­sky.

Dla Anny wyj­ście do klubu ni­gdy nie po­le­gało na hu­lan­kach. Cho­dziło jej o re­ko­ne­sans, a nie o ja­kieś eks­cesy. Pro­wa­dziła stu­dia po­śród tłu­mów mod­nie ubra­nych osób.

3

Raz pod wo­zem, raz na wo­zie

For­malna edu­ka­cja Anny do­bie­gła końca, gdy miała szes­na­ście lat. Opu­ściła North Lon­don Col­le­giate przed ukoń­cze­niem ostat­niej klasy[2*]. Dla jej ro­dzi­ców uni­wer­sy­tet sta­no­wił ważną część ży­cia[1], ale ona sama nie wi­działa po­wodu, by iść na stu­dia do Oks­fordu lub Cam­bridge (co sta­no­wi­łoby je­dyny kon­kretny po­wód, by zo­stać na czwarty rok w North Lon­don), skoro jej am­bi­cją była praca w branży mo­do­wej. Wiele lat póź­niej[2] wy­znała bli­skiemu przy­ja­cie­lowi, dra­ma­to­pi­sa­rzowi Da­vi­dowi Hare’owi:

– Nie mo­głam się do­cze­kać, aż wy­rwę się w świat i za­cznę dzia­łać.

Chciała pra­co­wać[3].

Z dru­giej strony[4] w tam­tych cza­sach nie było nic dziw­nego w tym, że bry­tyj­ska na­sto­latka wcze­śnie rzuca szkołę. Nie­które ko­biety szły do pry­wat­nych szkół przy­go­to­wu­ją­cych do ży­cia w wiel­kim świe­cie, by przy­spo­so­bić się do ży­cia do­mo­wego, albo też uczęsz­czały do szkół dla se­kre­ta­rek[3*]. No­nie i Char­les oczy­wi­ście nie byli uszczę­śli­wieni de­cy­zją Anny.

– Nie wy­daje mi się, by to był sno­bizm. Win­to­uro­wie po pro­stu uwa­żali, że edu­ka­cja to... Że to na­rzę­dzie, które może zu­peł­nie od­mie­nić ży­cie – wy­ja­śniła La­sky. Ale na ile się orien­to­wała, ro­dzice Anny po­go­dzili się z jej de­cy­zją. – Ni­gdy jej tego nie wy­rzu­cali wprost[5].

W prze­ci­wień­stwie do niej jej ro­dzeń­stwo[6] po­dzie­lało za­in­te­re­so­wa­nia ro­dzi­ców po­li­tyką oraz spra­wami spo­łecz­nymi. Wszy­scy ukoń­czyli stu­dia na pre­sti­żo­wych uni­wer­sy­te­tach. Anna czuła się jak czarna owca w ro­dzi­nie.

– Na tle aka­de­mic­kich suk­ce­sów mo­ich braci oraz sio­stry wy­pa­da­łam na nie­złego nie­udacz­nika. Oni byli su­per­in­te­li­gentni, więc ja po­sta­no­wi­łam po­pra­co­wać nad by­ciem ozdobą. Przez więk­szość czasu cho­wa­łam się za swo­imi wło­sami i by­łam spa­ra­li­żo­wana wła­sną nie­śmia­ło­ścią. Moi krewni za­wsze się ze mnie pod­śmie­wali. Uwa­żali mnie za ko­goś bar­dzo nie­po­waż­nego. Moja sio­stra po­tra­fiła za­dzwo­nić i po­wie­dzieć: „Gdzie Anna? Jest u fry­zjera czy w pralni che­micz­nej?”. To nie jest ich świat – opo­wia­dała po la­tach.

Jej ro­dzeń­stwo nie ro­zu­miało jej za­in­te­re­so­wa­nia modą, ale Char­les zda­wał się je do­ce­niać[7]. Moda sta­no­wiła część kul­tury, o któ­rej pi­sał „Eve­ning Stan­dard”, więc mu­siał być z nią mniej wię­cej na bie­żąco. Li­czyło się też dla niego, że moda[8] tak bar­dzo eks­cy­tuje Annę, którą wielu po­strze­gało jako jego ulu­bione dziecko.

Char­les za­prze­czał, że kie­dy­kol­wiek po­py­chał Annę[9] w stronę ka­riery w pra­sie.

– Anna uwa­żała, że to, co ro­bię, jest pa­sjo­nu­jące... – Miał wy­znać.

Ale fakt po­zo­sta­wał fak­tem – Anna wie­działa[10], że jej tato chciał, by zo­stała dzien­ni­karką. (Cza­sem pro­sił ją[11] o prze­czy­ta­nie ja­kichś ar­ty­ku­łów i py­tał, co o nich są­dzi, w pew­nym sen­sie przy­go­to­wu­jąc ją do przy­szłych obo­wiąz­ków).

A jed­nak po­zo­sta­wała nie­ufna, nie do końca zde­cy­do­wana.

– Bez wąt­pie­nia do­ra­sta­jąc, wie­dzia­łam[12], że chcę iść w kie­runku wy­daw­ni­czym – po­wie­działa dzien­ni­ka­rzowi Geo­rge’owi Wayne’owi, po czym do­dała, że zde­cy­do­wała się na ma­ga­zyny, bo to nie był do końca świat jej ojca.

A mimo to ja­kieś dwa­dzie­ścia lat po tym[13], jak ob­jęła stery „Vo­gue’a”, wy­znała, że to Char­les miał na nią naj­więk­szy wpływ.

– Wy­daje mi się, że to mój oj­ciec za­de­cy­do­wał za mnie, że po­win­nam pra­co­wać w mo­dzie. Już nie pa­mię­tam, co to był za for­mu­larz, który wy­peł­nia­łam, może apli­ka­cja do szkoły? Na dole było na­pi­sane „cele za­wo­dowe”... „Co mam tu na­pi­sać? – za­py­ta­łam. – Co tu umie­ścić?” A on na to: „No oczy­wi­ście na­pisz, że chcesz być na­czelną «Vo­gue’a»”. I w ten spo­sób de­cy­zja za­pa­dła.

Jej de­ter­mi­na­cja za­pło­nęła ży­wym ogniem.

Kilka mie­sięcy po za­koń­cze­niu edu­ka­cji Anny zmarł jej dzia­dek, Ralph Ba­ker. Cały swój ma­ją­tek po­zo­sta­wił żo­nie. Gdy Anna Ba­ker zmarła we wrze­śniu 1970 roku[14], fun­dusz po­wier­ni­czy był wart 2,28 mi­liona do­la­rów. No­nie, jej sio­stra, a także Anna i jej ro­dzeń­stwo za­częli otrzy­my­wać wy­płaty. Nie­które prze­zna­czone były na kon­kretne cele, na przy­kład na cze­sne za stu­dia na Ha­rvar­dzie Pa­tricka czy ra­chunki za po­ko­jówkę sio­stry No­nie. Anna, która nie po­trze­bo­wała pie­nię­dzy na na­ukę, do­sta­wała wy­płaty na nie­okre­ślone cele. W ciągu pierw­szych sze­ściu lat jej ka­riery w ma­ga­zy­nach otrzy­mała po­nad 19 ty­sięcy do­la­rów, co w prze­li­cze­niu na war­tość tej wa­luty w 2021 roku ozna­czało po­nad 120 ty­sięcy do­la­rów[15]. Dzięki tym środ­kom mo­gła nie tylko roz­po­cząć pracę w kiep­sko płat­nym sek­to­rze wy­daw­ni­czym, ale także po­dej­mo­wać ry­zy­kowne kroki, dzięki któ­rym po­su­nęła się do przodu. Mo­gła też po­zwo­lić so­bie na ładne rze­czy, jak auto marki Mini, któ­rym jeź­dziła[16] po Lon­dy­nie. Je­śli An­nie ma­rzyło się ży­cie pełne di­zaj­ner­skich ciu­chów oraz luk­su­sów, to dzięki środ­kom z fun­du­szu po­wier­ni­czego miała je za­pew­nione, ale na resztę mu­siała za­pra­co­wać udaną ka­rierą za­wo­dową.

Oczy­wi­ście na po­czątku mógł jej po­móc oj­ciec. Pew­nego dnia[17] Char­les we­zwał do sie­bie Bar­barę Griggs, re­dak­torkę działu mody w „Eve­ning Stan­dard”.

– Chciał­bym cię po­pro­sić o przy­sługę – po­wie­dział.

– Pew­nie, Char­les. Co mogę dla cie­bie zro­bić? – od­parła.

– Był­bym bar­dzo zo­bo­wią­zany, gdy­byś za­brała moją córkę, Annę, na lunch. Oczy­wi­ście za­płacę – wy­ja­śnił. – Wy­daje mi się, że zde­cy­do­wała się na ka­rierę w mo­dzie. Może mo­gła­byś jej udzie­lić ja­kichś rad.

Griggs umó­wiła się na lunch z Anną, która z miej­sca zro­biła na niej ogromne wra­że­nie swoją pew­no­ścią sie­bie, ele­gan­cją i wy­ro­bie­niem. Dziew­czyna była jesz­cze dziec­kiem, ale wy­róż­niała się opa­no­wa­niem, dba­ło­ścią o sie­bie oraz po­czu­ciem celu ty­po­wym dla osoby do­ro­słej.

– Chciała ode mnie tylko tro­chę in­for­ma­cji, nic spe­cjal­nie waż­nego. Czego na­to­miast nie chciała, to po­rad i pod­po­wie­dzi na te­mat tego, jak po­winna po­pro­wa­dzić swoją ka­rierę – wspo­mi­nała Griggs, która szybko do­szła do wnio­sku, że sie­dzącą przed nią na­sto­latkę czeka wspa­niała ka­riera w mo­dzie i że co­kol­wiek dziew­czyna ze­chce osią­gnąć, na pewno do­pnie swego.

Na­stęp­nie Griggs wy­ko­nała te­le­fon do Bar­bary Hu­la­nicki[18] i za­py­tała, czy Anna mo­głaby od­być staż u niej w skle­pie. Hu­la­nicki nie znała Char­lesa Win­to­ura, ale do­brze wie­działa, że jego ga­zeta jest bar­dzo wpły­wowa i ma ogromne za­sięgi. Poza tym Griggs pi­sała w tej ga­ze­cie przy­chyl­nie o Bi­bie. Oczy­wi­ście zgo­dziła się za­trud­nić jego córkę.

Jako córka Char­lesa Win­to­ura[19] Anna do­stała tę po­sadę bez for­mal­nej roz­mowy o pracę. W pew­nym sen­sie nie było w tym nic za­ska­ku­ją­cego: praca w Bi­bie nie wy­ma­gała żad­nych spe­cjal­nych kwa­li­fi­ka­cji poza by­ciem ładną i szy­kowną. Młode ko­biety pro­wa­dzące sklep w la­tach sześć­dzie­sią­tych na­le­żały do lon­dyń­skiej śmie­tanki. Sty­lowe i ob­ce­sowe, po­ja­wiały się na ła­mach ga­zet i ma­ga­zy­nów. Nie można było być bar­dziej na fali niż one. Ale Anna ni­gdy nie zo­stała jedną z nich.

– Nie okre­śli­ła­bym jej jako olśnie­wa­jąco piękną, ra­czej prze­ciętną i bar­dzo zwy­czajną. Re­ali­stycz­nie rzecz bio­rąc, nie na­le­żała do dziew­czyn, które zwy­kle za­trud­nia­li­śmy – przy­znała Kim Wil­lott, za­stęp­czyni kie­row­nika sklepu.

Pod wzglę­dem oso­bo­wo­ści sta­no­wiła prze­ci­wień­stwo eks­tra­wer­tycz­nych eks­pe­dien­tek: była ci­cha i uro­cza.

– Mu­siała być prze­ra­żona – opo­wia­dała Hu­la­nicki.

Człon­kom per­so­nelu na­ka­zano ob­cho­dzić się de­li­kat­nie[20] z córką wpły­wo­wego Char­lesa Win­to­ura. Dla­tego ni­gdy nie do­stała żad­nego trud­nego za­da­nia do wy­ko­na­nia.

W Bi­bie bu­zo­wało jak za ku­li­sami na kon­cer­cie roc­ko­wym. Na za­kupy wpa­dały tam ta­kie oso­bi­sto­ści jak Bri­gitte Bar­dot czy Bar­bra Stre­isand, by po­szu­kać moż­li­wie naj­krót­szej spód­niczki. Na­wet je­śli przed skle­pem nie usta­wiały się ko­lejki, to i tak co­dzien­nie trzeba było czy­ścić szyby wy­sta­wowe ze śla­dów przy­kle­jo­nych do nich no­sów. Choć Hu­la­nicki zle­cała eks­pe­dient­kom rów­nież po­zo­wa­nie do ka­ta­lo­gów Biby (zdję­cia ro­bili słynni fo­to­gra­fo­wie mody, tacy jak Hel­mut New­ton), ni­gdy nie po­pro­siła o to Anny, która wy­da­wała się jej zbyt wy­co­fana[21].

Sza­leń­stwo na punk­cie Biby ob­ja­wiało się też[22] po­przez kra­dzieże na nie­spo­ty­kaną skalę. Uła­twiały je brak sys­temu alar­mo­wego, przy­tłu­mione oświe­tle­nie oraz za­tło­czona prze­bie­ral­nia. W 2002 roku w syl­wetce pra­so­wej opu­bli­ko­wa­nej w „In­de­pen­dent”[23] Ale­xan­dra Shul­man, ów­cze­sna re­dak­torka bry­tyj­skiego „Vo­gue’a”, od­kryła, że ją i dzien­ni­karkę prze­pro­wa­dza­jącą wy­wiad łą­czą wspólne wspo­mnie­nia tych wszyst­kich kra­dzieży, do ja­kich do­cho­dziło w Bi­bie. Shul­man wspo­mi­nała, że gdy do jej szkoły przy­szła w tej spra­wie po­li­cja, „wszyst­kie sie­dzia­ły­śmy przed nimi w apasz­kach z Biby, które zwę­dzi­ły­śmy”.

Anna pra­co­wała tam za­le­d­wie od kilku ty­go­dni[24], gdy Ro­sie Young, jedna z jej kie­row­ni­czek, do­stała po­le­ce­nie z góry, żeby ją zwol­nić, bo rze­komo Anna rów­nież kra­dła odzież. Kra­dzieże były tak roz­po­wszech­nione, że może uznała to za normę.

Annę, zda­niem Young[25], to zwol­nie­nie nie­spe­cjal­nie obe­szło, ale te­raz mu­siała zna­leźć nowe za­ję­cie. La­tem 1967 roku, chcąc zbić ka­pi­tał na ru­chu bu­ti­ko­wym, Har­rods otwo­rzył na czwar­tym pię­trze dział na­zwany „Wej­ście”, o po­wierzchni bli­sko dwóch ty­sięcy me­trów kwa­dra­to­wych. W wy­stroju do­mi­no­wał ko­lor ciem­no­nie­bie­ski, oświe­tle­nie było przy­ga­szone, a pod­łoga po­ma­lo­wana w nie­bie­skie i czarne pasy[26]. Prze­wi­dziano tam miej­sce dla di­dżeja, a ca­łość przy­po­mi­nała klub nocny. Eks­pe­dientki no­siły białe mi­ni­spód­niczki[27].

Ten kli­mat spodo­bał się An­nie[28], która do­stała tam pracę eks­pe­dientki. Jej ko­le­żan­kami[29] były młode damy oraz bez­ro­botne ak­torki. Zda­niem La­sky Anna ni­gdy nie uwa­żała, że praca w han­dlu jest po­ni­żej jej god­no­ści. Co nie zna­czy, że eks­cy­to­wała ją per­spek­tywa roz­po­czy­na­nia ka­riery od zera.

– By­ły­śmy uczen­ni­cami North Lon­don i chyba nam się wy­da­wało, że nie bę­dziemy mu­siały aż tak ty­rać w miej­scach, które wcale nie były su­per. Wie­rzy­ły­śmy, że od razu tra­fimy na sam szczyt[30] – opo­wia­dała La­sky.

Ale za­czy­na­nie od zera miało też swoje plusy.

Mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, gdy Anna pra­co­wała w Har­rod­sie, La­sky od­by­wała prak­tyki w „Pet­ti­coat”, ty­go­dniku dla na­sto­la­tek za­ło­żo­nym przez Au­drey Slau­gh­ter, która wcze­śniej z suk­ce­sem wy­lan­so­wała „Ho­ney”, ad­re­so­wane do nieco star­szych czy­tel­ni­czek. Praca La­sky po­le­gała na wy­po­ży­cza­niu odzieży oraz do­dat­ków od pro­jek­tan­tów i sprze­daw­ców de­ta­licz­nych na se­sje mo­dowe, a na­stęp­nie pa­ko­wa­niu i od­sy­ła­niu wy­po­ży­czo­nych rze­czy. Jed­nak w pew­nym mo­men­cie re­dak­to­rom za­bra­kło mo­de­lek.

– Vi­vienne, ty to zro­bisz – po­wie­dział jej szef. – I przy­pro­wadź ja­kąś ko­le­żankę.

La­sky za­pro­siła Annę.

Tak się szczę­śli­wie zło­żyło, że aku­rat tego dnia Anna mo­gła przyjść. Jak się można było spo­dzie­wać, miała blade po­ję­cie o tym, czym zaj­muje się re­dak­tor działu mody. Być może to była wła­śnie naj­więk­sza lek­cja, jaką wy­nio­sła z tej se­sji – ile pracy trzeba wło­żyć w przy­go­to­wa­nie tego wszyst­kiego.

Wraz z kil­koma in­nymi mło­dymi ko­bie­tami po­zo­wała do zdjęć w ró­żo­wych i sza­rych mi­ni­su­kien­kach płasz­czo­wych oraz bu­tach, które były na nią za duże i miały z tyłu luz przy pię­tach. Zdję­cia opu­bli­ko­wano na za­chwy­ca­ją­cej roz­kła­dówce bę­dą­cej de­biu­tem Anny Win­tour w świe­cie, któ­rym kie­dyś przyj­dzie jej rzą­dzić. Dwie przy­ja­ciółki wy­glą­dają na zdję­ciach jak dzieci pod­czas za­bawy w prze­bie­ranki w gar­de­ro­bie do­ro­słej ko­biety[31].