Anna - Magda Mila - ebook

Anna ebook

Magda Mila

4,3

Opis

Niespodziewane szanse, poznawanie siebie, przekraczanie granic.
Zwykła dziewczyna z dolnośląskiego miasteczka nieoczekiwanie otrzymuje propozycję pracy jako domina. Ma też w przyszłości przejąć zarządzanie jednym z największych europejskich koncernów branży erotycznej. Ale każdy sukces ma swoją cenę. Na jej drodze staje współwłaściciel firmy, którego pragnieniem jest zmuszenie jej do uległości.
Ich skomplikowana relacja, rozgrywająca się w kipiącym pożądaniem świecie BDSM, zmusi oboje do zajrzenia w głąb siebie i podjęcia decyzji, na które nie byli gotowi.
Czy Anna da się złamać, czy stawi czoła jego dominacji? A może odkryje w tym człowieku kogoś więcej niż wroga?
"Anna" to pierwszy tom nowego cyklu "Związani".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (133 oceny)
80
22
21
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anastazia

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać 😊 z każdym rozdziałem rumieniłam się co raz bardziej 😜
10
Gosiacz10

Nie oderwiesz się od lektury

Książka zupełnie inna niż pozostałe tej autorki. Bardzo dużo emocji. Super
00
Joamiz

Dobrze spędzony czas

Polecam
00
kakasia

Nie oderwiesz się od lektury

💥💥💥
00
Marlen133

Dobrze spędzony czas

Jedna z najsłabszych książek Pani Magdy, i to zakończenie.....
00

Popularność




MAGDA MILA

ANNA

ZWIĄZANI – TOM 1

18+

Książka przeznaczona jest wyłącznie

dla dorosłych czytelników

Prolog

Moim ciałem wstrząsają dreszcze. Nadgarstki bolą, mimo że kajdanki, za które jestem podwieszona, mają miękkie, skórzane wykończenie. Pieką pośladki, dopiero co wysmagane pejczem. Jednak nie ból fizyczny jest najgorszy. Nie radzę sobie z myślami, nie potrafię opanować chaosu w głowie. Jakim cudem się tu znalazłam? I dlaczego, całkowicie wbrew rozsądkowi, doświadczam takiej przyjemności?

Moje ciało drży, wyczulone na każdy jego dotyk czy słowo. Czeka na wszystko, co może mi dać. I te myśli – splątane, nie do opanowania. Chcę i nie chcę, pragnę i nienawidzę.

– W porządku? – słyszę za sobą jego głos.

Nie odpowiadam. Wiem, na jakie słowa czeka, ale nie zamierzam dać mu tej satysfakcji. Robi trzy kroki, staje tuż przede mną. Czuję na twarzy jego oddech, a ciało domaga się bliskości – ciepłych dłoni, rozgrzanej skóry.

– Taka piękna! – Teraz obchodzi mnie dookoła, jak eksponat w muzeum lub trofeum. Jego słowa pieszczą każdy centymetr mojej skóry, sprawiają, że chcę jeszcze więcej, jeszcze mocniej. Jestem szczęśliwa i jednocześnie cierpię. A on wciąż czeka, aż to powiem. Aż zacznę błagać.

Rozdział 1

Siedem miesięcy wcześniej

Poczułam dłonie na biodrach. Byłam jeszcze zamroczona snem, próbowałam półprzytomnie zorientować się, czy budzik już zadzwonił, czy może jakimś cudem jeszcze nie.

– Szybki numerek? – usłyszałam za plecami głos mojego narzeczonego. Jego dłonie poruszyły się, zaborczo ścisnęły mnie w talii.

– Teraz? – Odrobinę się obruszyłam. Próbowałam uspokoić poranną gonitwę myśli – prysznic, kawa, śniadanie…

– Teraz, kochanie. – Łukasz zdecydowanym ruchem przyciągnął mnie do siebie. Podniósł mi koszulkę i całował linię kręgosłupa, centymetr po centymetrze.

– Spóźnimy się. – Wciąż się wahałam.

– Numerek. Szybki – powtórzył.

Przekręcił mnie na brzuch, zsunął spodenki od piżamy i położył się na mnie, obejmując ciasno ramionami.

– Śpij sobie jeszcze, jeśli chcesz. Ja tylko…

Kilka razy przesunął penisem między moimi pośladkami. Rozszerzyłam nogi i trochę uniosłam biodra. Łukasz wszedł we mnie jednym posuwistym ruchem.

– Uwielbiam to – powiedział rozmarzonym tonem.

Zaczął się rytmicznie poruszać. Wciskałam policzek w poduszkę i starałam się znaleźć w tym akcie jak najwięcej przyjemności.

Jęk za jękiem, kolejne uderzenia jego podbrzusza o moje pośladki. Piękny dzień – pomyślałam, patrząc na firankę poruszaną podmuchami powietrza z uchylonego okna. Słońce poranka rozświetlało już pokój, a skaczące na ścianie cienie wydawały się tańczyć w rytm ruchów bioder Łukasza.

Przyspieszył. Zacisnęłam dłonie na prześcieradle, zaczęłam pojękiwać. Próbowałam nawet dojść, włożyłam dłoń pod ciało, drażniłam łechtaczkę. Ale nie, za wcześnie. Byłam jeszcze zbyt rozespana, rozproszona, za mało skupiona.

Łukasz głośno stęknął, uderzył mocniej biodrami i opadł na mnie całym ciężarem.

– Kurwa, jakie to jest dobre! – wyjęczał.

Potem zsunął się na bok.

– Dobre? – Uśmiechnęłam się.

– Zajebiste! – Złapał mnie za policzki i mocno pocałował.

Po chwili zerwał się z łóżka i zaczął krążyć po pokoju, zbierając kolejne elementy garderoby.

– Mamy pół godziny. Zdążymy – mamrotał zakładając je na siebie.

– Ja niekoniecznie, muszę jeszcze zajrzeć do Krysi.

– Znowu? – Zatrzymał się na moment.

– Tak, znowu.

Nie przepadał za moją ciocią, zresztą z wzajemnością. Czy się tym przejmowałam? Niespecjalnie, choć oczywiście wolałabym, żeby się lubili. Dwie najważniejsze osoby w moim życiu – narzeczony, wkrótce mąż, i ukochana ciocia, od dłuższego już czasu zastępująca mi rodziców. Cóż, może w końcu przekonają się do siebie.

Podniosłam się i ruszyłam w stronę łazienki.

– Przecież wczoraj u niej byłaś – jeszcze marudził.

– Przedwczoraj. Ale nawet jeśli będę chciała ją odwiedzać codziennie, tobie nic do tego. – Żartobliwie klepnęłam go w ramię.

– Okej, podrzucę cię – usłyszałam przez zamknięte już drzwi.

Dwadzieścia minut później biegałam w stronę niedużego domu wtulonego w kwitnący, wiosenny ogród. Trawa była już zielona, ubarwiona pierwszymi kwiatami, które rosły między warzywnymi grządkami. Pośrodku stała ławka, otoczona dużym krzewem róży. Dach pokrywała terakotowa dachówka, ściany były w ciepłym, jasnym kolorze. Na parapetach stały doniczki, a małe, drewniane drzwi wychodziły na ogród. Śpiewały ptaki, wiatr delikatnie poruszał gałęziami drzew. Jak sielankowo! – pomyślałam. Żałowałam, że nie mam czasu, by na chwilę przycupnąć i pozachwycać się tak wspaniałym porankiem.

Zastukałam, usłyszałam głośne:

– Proszę!

– Ja tylko na chwilę! Mam nasiona i sadzonki, o które prosiłaś! – krzyknęłam wchodząc do sieni.

Ciocia stanęła w drzwiach kuchni. Wycierała ręce w fartuch.

– Już lecisz? Myślałam, że wpadniesz na dłużej, przynajmniej na kawę.

Poczułam wyrzuty sumienia. Rzeczywiście, już dawno nie poświęciłam jej tyle czasu, ile powinnam. Owszem, odwiedzałam ją prawie codziennie, ale zawsze w przelocie, na szybko, bez wytchnienia. Spojrzałam na zegar ścienny.

– Dobrze. – Głęboko odetchnęłam i postawiłam pod ścianą przyniesiony karton. Napisałam wiadomość do Łukasza, żeby na mnie nie czekał, i poszłam za ciocią do kuchni.

– Możesz tak? – Zerknęła przez ramię, stawiając czajnik na piecyku.

– Mogę. – Uśmiechnęłam się. – Lekcje mam dopiero po dziesiątej. Teraz miałam ogarniać papiery, ale równie dobrze mogę to zrobić po południu.

– I co tam w szkole? – zapytała stawiając na stole talerzyk z ciastem.

– Spoko – powiedziałam niewyraźnie, bo od razu wepchnęłam do ust jeden kawałek. – Zakładam, że wszyscy pięknie pozdają całą maturę, nie tylko mój niemiecki.

– Wszyscy? No, nie wiem. Kalinowska już bierze proszki. Mówiła, że ten jej Antek oblał wszystkie… No, te próbne, z matematyki.

– Kalinowska niech się tak wnukiem nie przejmuje. – Pogłaskałam ciocię po dłoni. – Powinien dać radę. A zresztą – to nie ona powinna się przejmować, tylko jego rodzice.

Ciocia kpiąco uniosła kącik ust.

– No, przejmują się. Matka dzwoni raz w tygodniu, bo taka zajęta w tym Dortmundzie. A ojciec ciągle w trasie. Biedne dziecko.

– Jak większość tutaj. – Pomyślałam o dzieciakach z klasy, której jestem wychowawczynią. – Takie czasy, albo kasa zarobiona za granicą, albo bieda.

– Tobie to na szczęście nie grozi – usłyszałam w jej głosie nutkę złośliwości.

Przekrzywiłam lekko głowę.

– Znowu?

Ciocia westchnęła.

– Powinnaś się jeszcze zastanowić. Bo ja cię naprawdę z tym Łukaszem nie widzę. Pamiętam, jak było dawniej. Nie znosiłaś go.

– Zmienił się. Jest dorosły, odpowiedzialny…

– Ale to było tak szybko! Ledwo zerwałaś z tym Pawłem i zaraz się przeprowadzałaś tutaj, do Łukasza. A on wciąż wisi na pieniądzach ojca.

– Bo u niego pracuje. Kiedyś pójdzie na swoje, już ja go przekonam, ale teraz to bez znaczenia. Mam fajną pracę, zgodną z wykształceniem. Tego przecież wszyscy dla mnie chcieli, prawda?

Ciocia pokręciła głową.

– Miałaś być tłumaczką, a nie użerać się z dzieciakami. I miałaś robić karierę we Wrocławiu, może nawet w Warszawie. A nie wracać do tej zapyziałej dziury. Takie, dziecko, oceny miałaś! Najlepiej zdana matura, stypendia na studiach…

– A teraz jestem tutaj – przerwałam jej wywód, którego ciąg dalszy doskonale już znałam. – Ty się ucieszyłaś.

– Bo cię kocham, dziecko, i mi cię najnormalniej w świecie brakowało. – Ścisnęła moją dłoń. – Ale co z tego, kiedy ty się tutaj marnujesz? Co ja bym dała, żebyś dalej się rozwijała, te konferencje tłumaczyła, i nawet te zdjęcia robiła. Nagrody przecież dostawałaś!

– Ze zdjęć pieniędzy nie ma, muszę normalnie pracować. Właśnie po to, żeby nie być zależną od Łukasza. Zawsze to powtarzałaś. Tłumaczeń nie lubiłam, a szkoła jest okej. Więc tutaj i pracuję, i jestem szczęśliwa.

– Oby, Aniu, oby…

– Oj, ciociu – westchnęłam. – Ale na ślub przyjdziesz, co?

– No pewnie, może nawet tych uparciuchów jednak przekonam.

Uśmiechnęłam się, ale w środku poczułam ukłucie smutku. Moi rodzice od prawie dwóch lat, czyli od czasu, kiedy rzuciłam pracę tłumaczki we Wrocławiu i wróciłam tutaj dla Łukasza, nie odzywali się do mnie.

Tak, wiedziałam, że poświęcili dużo dla swojej jedynaczki, najważniejszego projektu ich życia. I największego rozczarowania. Mieli wizję mojej przyszłości, którą krok po kroku grzecznie realizowałam. Dla mnie pracowali zdecydowanie zbyt dużo, żeby niczego mi nie zabrakło. I dla mnie sprzedali dom w Jaworniku, żeby kupić mi mieszkanie we Wrocławiu, a sami zamieszkali w bloku gdzieś pod miastem.

A ja zakochałam się. Nie chcieli słuchać, że to najważniejsze. Nie potrafili pogodzić się z tym, że ukochana córka nie zrobi wielkiej kariery, której wszyscy w okolicy będą zazdrościć. Więc nie rozmawialiśmy ze sobą. Trudno.

– Nie namawiaj ich, ciociu. Będą żałowali, jeśli nie przyjdą, jestem tego pewna. – Gdzieś w głębi serca byłam przekonana, że prędzej czy później nasze relacje się poprawią. A na razie nie miałam ochoty się nad tym głębiej zastanawiać. – Muszę się zbierać. – Dopiłam kawę, wstałam i odstawiłam kubek do zlewu.

– Chcesz jeszcze zobaczyć ostatni wzór?

Ciocia była rękodzielniczką – mistrzynią szydełkowania, haftu i wielu innych technik, których nazw nie potrafiłam zapamiętać.

– Pokaż.

Przeszłyśmy do pokoju – ponad połowę miejsca zajmowały szafy, szafki i komody pełne różnych przydasiów potrzebnych cioci w realizacji jej szalonych artystycznych pomysłów.

– Zobacz, to ten.

Pochyliłam głowę nad kawałkiem tkaniny. Haft był niesamowity. Nie klasyczny, krzyżykowy, czy jakieś kwiatki. Patrzyłam na obraz – piękny morski pejzaż – tyle, że namalowany nitką.

– Niesamowity! – Spojrzałam na ciocię z podziwem. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale poczułam w kieszeni dżinsów wibracje telefonu. Odebrałam i przez chwilę słuchałam spanikowanego głosu szkolnej sekretarki.

– Teraz to już naprawdę muszę lecieć – wyszeptałam, kiedy rozłączyła się.

– Coś się stało?

– Mały problem w szkole, pa! – Uścisnęłam ciocię.

– Weź mój rower – krzyknęła do moich pleców.

Podziękowałam jej i na starej błękitnej damce pomknęłam w stronę rynku.

Rozdział 2

Kilka minut później szybkim krokiem zmierzałam do sekretariatu. Im byłam bliżej, tym lepiej słyszałam głośną wymianę zdań. Dyrektor Nowak, jego asystentka i dwie nieznane mi osoby.

– Dzień dobry! – powiedziałam podniesionym głosem, kiedy tam weszłam. Nie powinnam być zaskoczona – przez telefon usłyszałam, że w szkole jest policja. Jednak to, co zobaczyłam na twarzach zgromadzonych tu ludzi, trochę mnie przeraziło.

Pod oknem, za swoim biurkiem, siedziała Kasia – sekretarka, niewiele młodsza ode mnie. Nowa w miasteczku, pracowała w szkole pierwszy rok. Na jej twarzy zdumienie i strach.

Z lewej, w drzwiach własnego gabinetu, stał dyrektor Henryk Nowak – w wieku mojego ojca, rządził w tym liceum już w czasach, kiedy sama dziesięć lat temu zdawałam maturę. Zirytowany.

Na krzesłach pod ścianą siedziało troje moich uczniów. Jasiek i Marcel – przerażeni. I Karolina – wściekła.

Tyłem do mnie stały dwie osoby w mundurach, które odwróciły się na dźwięk mojego głosu.

– A pani tu po co? – zapytał starszy policjant.

– Pani Anna Skowronek uczy tu niemieckiego – odpowiedział za mnie dyrektor. – I jest wychowawczynią klasy tych… – Potrząsnął głową w kierunku moich uczniów.

– Właśnie. – Przytaknęłam. – A panowie?

– Usiłujemy dokonać przeszukania – odezwał się młodszy z policjantów. Z wyraźną ulgą przyjmował względny spokój, który tu na chwilę zapanował. Jego słowa jednak brzmiały dość stanowczo i tak, jakby były dla wszystkich oczywiste i zrozumiałe.

Uniosłam brwi, spojrzałam na sekretarkę. Przez telefon wspomniała jedynie o tym, że przyjechała policja, bo chłopcy coś nabroili.

– Przeszukania? – Przeniosłam wzrok na starszego policjanta.

– Co się pani tak dziwi? – odpowiedział nieuprzejmie. – Tak, przeszukania – wycedził. – Mają, oni i reszta klasy, pokazać plecaki, kurtki, i tak dalej.

– Zaraz, zaraz. – Pokręciłam głową. – Dlaczego?

– Posterunkowy Nowakowski zatrzymał ich w trakcie używania nielegalnej substancji.

– Nieprawda! – krzyknęła Karolina.

– Momencik! – Uniosłam dłoń. – Co się stało? – zwróciłam się do niej.

Była najlepszą uczennicą i szkolną aktywistką. Zamierzała studiować prawo, by zostać liderką założonego przez siebie ruchu zbuntowanych młodych kobiet. Jej radykalizm czasem mnie przerażał, ale jednocześnie podziwiałam młodzieńczy entuzjazm i ogromną, jak na maturzystkę, wiedzę na wiele tematów.

– Jarali fajki. Za płotem, nie na terenie szkoły! – podkreśliła. – Zresztą są już pełnoletni! Ten tutaj – wskazała brodą na młodszego mundurowego – wyskoczył nagle z krzaków i zaczął na nich wrzeszczeć. Grzecznie wyjaśnili, że są uczniami, więc ich przyprowadził do dyrektora. Szarpał ich! – znowu podniosła głos. – A potem wezwał tego drugiego. I jest afera, nie wiadomo o co!

Starszy policjant patrzył na nią z widoczną złością.

– Żal mi twoich rodziców, Mańkowska. Tacy porządni ludzie. A ciebie w ogóle tu nie powinno być.

– O tym ja zdecyduję – wtrącił się dyrektor.

– Jaką nielegalną substancję mają panowie na myśli? – zapytałam.

– Trawkę palili. Waliło z kilometra – powiedział młodszy policjant.

– Czyli wywnioskował pan to jedynie z zapachu?

– Pewnie! – Wzruszył ramionami.

– I dlatego musimy dokonać przeszukania – powiedział starszy. – Dawać tornistry! – Zrobił krok w stronę moich uczniów, którzy skulili się jeszcze bardziej i jeszcze mocniej ścisnęli trzymane na kolanach plecaki.

– Momencik! – Stanęłam między nim, a wystraszonymi chłopakami. Chwilę patrzyłam mu w oczy, potem odwróciłam się. – Pokażecie dobrowolnie?

W oczach Marcela zobaczyłam strach. Cholera, czyli policja miała rację. Nie dość, że coś palili, to jeszcze bałwan przechowywał to w plecaku.

– Oczywiście, że nie pokażą – odpowiedziała za nich Karolina. – Do przeszukania muszą być podstawy, a czyjeś urojenia zapachowe nimi nie są.

Moim zdaniem nie do końca miała rację. Wahałam się, co zrobić.

– Pokażecie plecaki, i to cała klasa! – Policjant tracił cierpliwość. – Nie będziecie mi, gówniarze, robić z miasta meliny!

Nie wyglądało to dobrze. Już wiedziałam, co muszę zrobić, choć nie miałam na to ochoty.

– Proszę jeszcze momencik poczekać – powiedziałam do wszystkich i wyszłam na korytarz.

Wyjęłam telefon z kieszeni, kilka sekund patrzyłam na ciemny wyświetlacz. Jeszcze się wahałam. Z jednej strony nienawidziłam tego, co się dzieje w miasteczku – lokalnych układów, elitek, przysług, które sobie robią. Z drugiej strony – nie mogłam pozwolić, żeby z powodu kilku skrętów dwóch fajnych chłopaków miało zniszczoną przyszłość.

Byłam pewna, że lokalna policja zrobi z nich kozły ofiarne. Ich kosztem poprawi sobie statystyki, może i podkręci aferę – niby parę jointów, ale już dilerów mają. Westchnęłam. Chłopcy popełnili błąd i powinni ponieść konsekwencje, ale nie tak poważne. Musiałam im pomóc. Odblokowałam telefon.

– Cześć, kotku – usłyszałam.

– Hej – znowu westchnęłam. – Słuchaj, mam pewien problem – szybko opowiedziałam Łukaszowi o całej sytuacji.

– Jezu! – jęknął. – To pewnie ten popieprzony Borek. Ambicje ma, komendantem chce być. Wieśniak jeden. Dobra, dzwonię do ojca, zaraz wszystko załatwi.

Rozłączył się. Zawiesiłam na moment wzrok na koronach drzew za oknem. Właśnie, załatwi. Jak ja nienawidziłam tego wszystkiego! Załatwi się, zrobi, spokojnie, coś wykombinujemy. Ale nie miałam wyjścia.

Po chwili wróciłam do sekretariatu i czekałam, aż zadzwoni telefon starszego policjanta. Rzeczywiście, zabrzęczał minutę później. Mężczyzna najpierw z dumą zarejestrował na wyświetlaczu numer przełożonego, ale potem – w miarę słów, które docierały do niego z głośnika – purpurowiał na twarzy. Kiedy mówił „tak jest”, jego oczy miotały błyskawice.

Odetchnęłam z ulgą, ale nie zamierzałam okazywać radości. Przyszpiliłam też wzrokiem Karolinę. Wiedziałam, że ma ochotę popastwić się trochę nad policjantami, ale na szczęście mnie zrozumiała.

– Komendant zdecydował, że wam, gówniarze, odpuści. Ostatni raz! – wycedził przez zaciśnięte zęby Borek, bo faktycznie to on był dowódcą tego patrolu.

Karolina podniosła się.

– Bardzo dziękujemy. – Uśmiechnęła się przymilnie. – Przykro nam, że doszło do tego nieporozumienia, i że zachowałam się w niewłaściwy sposób. Mam nadzieję, że następnym razem nasze kontakty z panami przebiegną w atmosferze, na jaką zasługuje polska policja.

Zmroziło mnie. Na szczęście żaden z nich nie odebrał jej słów negatywnie. Funkcjonariusze z krzywymi uśmiechami wyszli z sekretariatu.

– Co to było? – Dyrektor wbijał we mnie wzrok.

Wzruszyłam ramionami. Przecież wiedział.

– To może powiedz jeszcze staremu Wanderskiemu, że szkoła potrzebuje nowego dachu – powiedział kpiąco. Odwrócił się i machnięciem ręki zaprosił uczniów do gabinetu. Miałam nadzieję, że da im popalić swoją pogadanką, dzięki czemu ja już nie będę musiała prawić im kazań. Skinęłam głową Kasi.

– Dzięki za cynk.

Wyszłam na korytarz i ponownie kliknęłam numer Łukasza.

– Dziękuję.

– Czyli załatwione? No, trzeba będzie porządniej usadzić tego idiotę. Zdecydowanie za bardzo się panoszy.

Wolałam się nie zastanawiać, co ma na myśli.

– Widzimy się po południu? Wracasz po pracy do domu? – zapytałam, chcąc zakończyć nieprzyjemny temat.

– No jasne! Przecież wiesz, teraz musisz mi się odwdzięczyć. I wiesz jak. Dokładnie tak, jak lubię – wyszeptał, a ja poczułam niezbyt przyjemny dreszcz.

Rozdział 3

Dokładnie tak, jak lubię – dudniło mi w głowie. Czyli: chętnie, z inicjatywą i zapałem, bezwstydnie, z laską, połykaniem, i co najmniej dwoma orgazmami. Takimi na zawołanie, bez większego wysiłku. Takimi, jakie mają kobiety w filmach, które czasem oglądał. Przehandlowałam siebie za moich uczniów – myślałam smętnie, kiedy przekraczałam próg mieszkania.

Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam na zegar w kuchni. Mam godzinę. Zdążę wziąć prysznic i się przebrać.

Chwilę posnułam się jeszcze po sypialni. Na świeczki było za wcześnie, a okien nie należało zasłaniać, bo Łukasz lubił patrzeć. Poprawiłam pościel po naszych porannych igraszkach, wyjęłam z szuflady komplet bielizny.

Dlaczego miałam taki kiepski nastrój? Przecież to wszystko było w formie żartu. Oczywiście, że Łukasz nie oczekiwał seksu za przysługę. Flirtował w ten sposób, a ja znowu brałam wszystko na poważnie. Chciałam go zadowolić, najlepiej jak potrafiłam, nawet jeśli on sam tego tak naprawdę nie oczekiwał.

Więc to mój problem, nie jego. Westchnęłam. Musiałam się jakoś wprawić w lepszy nastrój. W końcu nie zmuszałam się do niczego – seks lubiłam, Łukasza kochałam.

Lampka wina? Nie, nie potrzebowałam przecież alkoholu, żeby się kochać z narzeczonym. Może odpowiednia muzyka? Odpaliłam jedną z playlist w telefonie. Potem rozebrałam się do naga i stanęłam przed lustrem. Lubiłam na siebie patrzeć. Nie, nie miałam idealnego ciała – tyłek mógł być jędrniejszy, a piersi większe – ale akceptowałam je.

Przybrałam kilka seksownych póz i uśmiechnęłam się do siebie. Nagość mnie w jakimś sensie wyzwalała. Wiele rzeczy mnie krępowało – na przykład publiczne wystąpienia – ale zupełnie nie czułam wstydu rozbierając się. Na pewno wpływ na to miało kilka nagich sesji, do których pozowałam koleżance fotografce. Pewnie też totalna akceptacja mojego ciała ze strony Łukasza. Ech, żebym taka wyluzowana była w innych kwestiach – pomyślałam i od razu poczułam przygnębienie.

Czterdzieści minut i dwie lampki wina później – cóż, mogłam przecież zmienić zdanie – otwierałam Łukaszowi drzwi. Miałam już na sobie koronkowy komplet – prezent z okazji walentynek, szpilki i szlafrok – który więcej odsłaniał, niż zasłaniał.

– Obiad? – zapytałam, choć oboje wiedzieliśmy, że to pytanie retoryczne. Żadne z nas nie gotowało, jadaliśmy wspólnie tylko kolacje, i to wyłącznie odgrzewając jakieś danie, które codziennie, z prowadzonej przez siebie restauracji, podrzucała nam mama Łukasza. Zawsze jednak mogłam mu zrobić kanapki czy tosty, prawda?

– A proponujesz coś innego? – Mocno mnie przytulił. Przesunął dłońmi po moich biodrach i talii, podnosząc jednocześnie brzeg szlafroka. – No jasne, że proponujesz! – Odwrócił mnie i lekko popchnął w stronę sypialni.

Usiadłam na łóżku i patrzyłam, jak zdejmuje marynarkę. Podobał mi się. Był dobrze zbudowany, miał przyjazne oczy i chłopięcą – mimo swoich trzydziestu lat – twarz.

Kiedy stanął przy łóżku, podniosłam się. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli. Potem zdjęłam ją i pchnęłam go na łóżko.

– Jesteś taka seksowna! – Patrzył na mnie z zachwytem, kiedy zrzuciłam szlafrok z ramion. – Nie wiem, czego chcę. Chcę wszystkiego naraz! – Zaśmiał się. Leżał na plecach, zdążył już rozpiąć spodnie i przesuwał teraz dłonią po wyprężonym członku. Patrzył na mnie, a ja czułam się niesamowicie piękna i pociągająca.

– Klęknij – usłyszałam.

Wykonałam polecenie. Łukasz usiadł na skraju łóżka. Wzięłam jego penisa do ust. Bawiłam się nim kilka minut – ssąc, liżąc, drażniąc wargami. Gdy sypialnię zaczęły wypełniać coraz głośniejsze jęki, podniosłam się i pchnęłam Łukasza. Upadł na plecy, usiadłam na nim. Zsunął mi ramiączka biustonosza, odsłaniając piersi.

– No, dawaj – wyjęczał.

Uniosłam biodra i wprowadziłam członek do swojego wnętrza. Zaczęłam się poruszać. Kręciłam biodrami, wiłam się. Łukasz to lubił, a ja zwykle wtedy wpadałam w trans. Nie zawsze dochodziłam, czasem po prostu było mi przyjemnie.

Tym razem jednak płomień w moim podbrzuszu stawał się coraz intensywniejszy, coraz bardziej rozpalał moje wnętrze. Ledwo zarejestrowałam polecenie odwrócenia się, a potem dłonie Łukasza uciskające moje pośladki, które podskakiwały na jego biodrach.

Jęczałam coraz głośniej. On uniósł się i objął mnie od tyłu. Dotknął palcami łechtaczki. Eksplodowaliśmy.

Leżałam wtulona policzkiem w jego ramię. Czułam się szczęśliwa, a błoga przyjemność pozbawiła mnie sił. Było cudownie – leniwie, cicho, spokojnie.

– Uwielbiam, kiedy tak wyrażasz wdzięczność.

No i jeb w głupi łeb – prostacko, choć bardzo trafnie, podsumowałaby to moja koleżanka Aśka. Westchnęłam i obróciłam się na plecy. Zasłoniłam ramieniem oczy, jakbym chciała, żeby tamta chwila i odczucia jeszcze nie umknęły. Niestety. A Łukasz się rozkręcał.

– Było ci dobrze, prawda?

– Pewnie! – Tym razem nie musiałam kłamać.

Przekręciłam głowę i spojrzałam na niego. Czasem tak strasznie mnie wkurzał, ale generalnie był słodki. Podniosłam się na łokciu i pocałowałam go.

– Myślisz, że nasz ślub coś zmieni? – podzieliłam się z nim nagłą obawą.

– Mnóstwo zmieni. – Zaśmiał się znowu. – Będziesz miała inne nazwisko, prawo do mojej emerytury, zaczniesz mi rodzić dzieci…

– Chyba cię pogięło. – Opadłam z powrotem na plecy. Palant. Nie chciałam znowu mielić tego tematu. Poza tym, pytając o zmiany, miałam na myśli naszą relację. Wiedział o tym.

– No to zobaczymy – powiedział z ogromną pewnością siebie. – Będzie koniec z tabletkami.

– Niby jak? – powiedziałam, zanim ugryzłam się w język. Znowu się pokłócimy, a z cudownej atmosfery nic nie zostanie.

– Jak nie po dobroci, to stary załatwi, że żadna apteka w okolicy nie zrealizuje ci recepty. – Zarechotał, dumny ze swojego pomysłu. – Ba, żaden lekarz ci jej nie wystawi.

– Kompletnie cię popieprzyło. – Usiadłam na łóżku. On się śmiał, a ja zastanawiałam się, jak może nie wyczuwać niestosowności w tym durnym żarcie.

– No chodź, nie będziemy się teraz o to kłócić. – Przyciągnął mnie do siebie.

Próbowałam się wyrwać, naprawdę mnie czasem irytował. Ale kiedy zaczął łaskotać mój brzuch, musiałam się w końcu uśmiechnąć.

– Zawsze cię będę kochał i ty mnie też. – Całował moją twarz.

Nie czułam się udobruchana, ale naprawdę nie było sensu kłócić się o to, co będzie kiedyś. Albo nie będzie. Przecież nikt mnie nie zmusi do rodzenia dzieci, choćby nie wiem co. Zresztą, to nie tak, że w ogóle nie chciałam ich mieć. Po prostu – nie od razu, nie zaraz po ślubie.

Wysunęłam się trochę z jego ramion i spojrzałam mu w oczy.

– Nie gadaj więcej takich głupot. Kocham cię. – Pogłaskałam go po policzku. – Chcę być z tobą i dzieci też chcę, tylko jeszcze nie teraz.

– Dobra, dobra. – Przytulił mnie.

Tak, zdecydowanie wolałam taki nastrój, niż kłótnię. Albo niż snucie wizji naszego wspólnego życia… Bo pozostawała jeszcze jedna kwestia – planowałam, że oboje kiedyś wyjedziemy z tej dziury i będziemy żyć z dala od jego rodziców. Ale on jeszcze o tych planach nie wiedział.

*

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej.

Inne książki autorki

CYKL “DZIKIE NOCE”

Tom 1: „Wolf”

Tom 2: „Cat”

Tom 3: „Tiger”

CYKL „ŻYWIOŁY”

Tom 1: „Tonąca w błękicie”

Tom 2: „Tańcząca w ogniu 1”

Tom 3: „Błądząca we mgle”

Tom 4: „Tańcząca w ogniu 2”

CYKL TATRZAŃSKI

Tom 1: „Uratowana”

OPOWIADANIA

„Zakazany romans”

ZAPOWIEDZI

CYKL TATRZAŃSKI

Tom 2: „Ocalony”

CYKL „ZWIĄZANI”

Tom 2: „Matt”