Alpamayo - M&M - ebook

Alpamayo ebook

M.M.

0,0

Opis

"– Wiesz? Łapię się coraz częściej na tym, że nie chce mi się żyć – powiedziałaś. – Ta myśl nie niepokoi mnie bardzo. Wydaje mi się naturalną konsekwencją tego ciśnienia, które w mojej głowie już od jakiegoś czasu narasta. Oczywiście od myśli do czynów jest droga daleka, ale pustka, ciemna dziura mnie nie przeraża.
Leżeliśmy obok siebie. Patrzyłem na ciebie, na twoje jasne włosy rozrzucone na poduszce, na białą, jedwabną koszulę nocną. Wpatrywałaś się we mnie z tym dziwnym, zagadkowym wyrazem twarzy i mówiłaś dalej:
– To uczucie niekiedy we mnie narasta, a czasem się cofa. Mam teraz taki czas, że nie chce mi się walczyć ze swoją słabością. Wolę się temu poddawać. Mówić o tym też coraz mniejszą mam ochotę.
– Porozmawiajmy, proszę – powiedziałem, gładząc delikatnie twoją głowę.
– Gdy z tobą o tym rozmawiam, poddaję się potrzebie spuszczenia tego napięcia, które mnie męczy, ale zarazem czuję, że jeszcze bardziej oddalam się od tej Róży, której ty byś chciał i którą ja chciałabym być dla ciebie – ciągnęłaś nieśpiesznie. Nasenna tabletka zaczęła działać. – Wszystko jest takie nierealne. Mam wrażenie, jakbym patrzyła przez szybę. Dziwne, niedobre zmęczenie. Zapadanie się w sobie – wypowiadałaś krótkie zdania. – Chciałabym zapaść w sen i już się nie obudzić. Właśnie tego chcę."

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział I

PORA ZACZĄĆ NOWE ŻYCIE

Nie sądziłem, że będzie tak banalnie. Siedziałem ze szklanką piwa na kanapie ioglądałem wtelewizji mecz. Żona, też zpiwem, siedziała na fotelu obok. Między golem strzelonym przez Claudia Pizarra ibramką Lukasa Podolskiego powiedziała, że wynosi się zdomu. Wsensie fizycznym, bo emocjonalnie odwielu miesięcy była gdzie indziej. Wzamian obiecała przyjaźń ipomoc kulinarno-logistyczną. Zostaję więc wdomu zsynem. Zodiakalna Panna zosiemnastoletnim dzieckiem.

To chyba najlepsze wyjście. Przyjąłem decyzję żony ze zrozumieniem iulgą. Ta krótka rozmowa wyrwała mnie zemocjonalnego odrętwienia, wjakim tkwiłem odbardzo dawna. Pojawiła się jednak nagle melancholia. Trudno, by jej zabrakło. Wkońcu zamknął się ważny etap mojego życia. Coś ścisnęło mnie wżołądku. Żal? Obawa przed tym, co nadejdzie? Sentymentalny byłem. Aprzecież właśnie teraz powinienem być twardy isilny. Pora zacząć życie odnowa.

Ztakim właśnie postanowieniem ruszyłem następnego dnia domiasta. Ico? Poczułem, jak wtramwaju ktoś delikatnie dotyka mojego ramienia. Odwróciłem się izobaczyłem młodą kobietę, która podniosła się zfotela i… zaproponowała mi swoje miejsce. Kurwa mać! Jak miałem zacząć to nowe życie? Zkim, skoro pierwszego dnia wolności pierwsza napotkana kobieta potraktowała mnie jak staruszka? Po prostu jaja jak moherowe berety.

Matrymonialny anons

Przeczytałem w internecie, że pewien Kanadyjczyk założył bloga tylko po to, by znaleźć odpowiednią kandydatkę na żonę. Ja żonę wprawdzie jeszcze miałem, ale odeszła, więc dobrze by było znaleźć nową. Pomysł Kanadyjczyka spodobał mi się. Napisałem więc na prowadzonym od blisko dwóch lat blogu, że czekam na małżeńskie oferty od pań, koniecznie ze zdjęciem.

Przez kilka dni nie było odzewu, ale po tygodniu przyszedł krótki list: „Pomysł szukania żony przez internet? No cóż, na dzisiejsze czasy skrojony. Jako osoba odrobinę niegdysiejsza miałabym szczerą ochotę napisać do pana w sposób bardziej tradycyjny. Przyznam, że nie jestem za bardzo zaprzyjaźniona z komputerem, nie mam na przykład pojęcia, jak przesłać tą drogą swoją fotkę. Miałabym oczywiście wielką ochotę uwieść tak interesującego mężczyznę, jak pan, o rewelacyjnych poglądach. Parę słów o mnie: mam trzydzieści jeden lat, jestem mamą siedmioletniej dziewczynki, dwa lata temu rozstałam się z mężem. Jestem wysoką, szczupłą blondynką o klasycznej, spokojnej urodzie i lekko zakręconym charakterze. W głowie mam raczej dobrze poukładane, staram się więc podejść do tego, co właśnie robię, z przymrużeniem oka, bo nie ukrywam, że robię taką rzecz po raz pierwszy w życiu. Pozdrawiam serdecznie, Róża Szarm”.

Później się przyznałaś, że rok wcześniej poznałaś przez internet Wiktora Kosę, komandosa, człowieka intrygującego i skomplikowanego zarazem. A więc nie byłem pierwszym facetem, z którym flirtowałaś w sieci. Pisaliście do siebie przez jakiś czas maile, aż postanowiliście wreszcie się spotkać. Zostawiłaś córkę u swojego taty i pojechałaś na kilka dni z Kosą na Mazury. Byłaś zakochana od pierwszego wejrzenia. Nic dziwnego. Mówił ci to, co chciałaś usłyszeć: że jesteś wspaniała, piękna, inteligentna, wrażliwa. Zasługiwałaś na te komplementy, bo taka właśnie jesteś.

Było pięknie, ale do czasu. Słyszałaś coraz mniej komplementów, byłaś za to świadkiem coraz dziwniejszych zachowań ukochanego, z niebezpieczną zabawą z bronią w ręku włącznie. Kiedy po tygodniu ostrego seksu w sercu Wiktora z gorącej namiętności pozostała tylko garść popiołu i wbrew wcześniejszym zapewnieniom oświadczył, że wraca do żony, ścięło cię z nóg. Kosa to facet, który wyrządził ci największą krzywdę. To on zachwiał twoim poczuciem wartości, odebrał pewność, że jesteś piękna, mądra i dla kogoś ważna. Rozkochał cię w sobie do nieprzytomności, by nagle rzucić jak jakiś śmieć. Po powrocie z Mazur tak właśnie się czułaś. Jak nikomu niepotrzebny śmieć. Coś w tobie pękło. Żyjesz z tą rysą do dziś, Różo. Jeśli żyjesz.

Wiktor Kosa to jedyny facet, który cię zostawił i na dobre zniknął z twojego życia. Ci, których ty zostawiłaś, wciąż wokół ciebie krążyli, jakby liczyli, że jeszcze będą mogli być z tobą, że cię odzyskają, że znów będą twoimi facetami.

– Co byś zrobiła, gdyby w twoim życiu nagle znów pojawił się Wiktor Kosa? – spytałem pewnego dnia.

Nie wiedziałaś, co odpowiedzieć. A może nie chciałaś odpowiadać. Wzruszyłaś tylko ramionami i powiedziałaś:

– Nie wiem. Nie mam pojęcia, co bym wtedy zrobiła.

NIEWINNI CZARODZIEJE

Nowe Miasto tuż przed południem. Długa, Freta, Rynek, Kościelna. Wszystko skąpane wsłońcu. Kelnerzy niecierpliwie czekają na pierwszych klientów– lada moment wybiegną ze swoich biur na lunch. Stukot kopyt obruk zwiastuje pojawienie się konnego tramwaju zpodskakującymi na twardych ławkach turystami. Skandynawscy emeryci wygrzewają się na ławce igawędzą wswoim narzeczu. Młode dziewczyny zgołymi ramionami absorbują ostatnie tej jesieni ciepło, przez co wydają się gorętsze niż zwykle. Jest sielsko, anielsko. Chciałoby się tam zostać na dłużej. Nic nie robić, tylko siedzieć ipatrzeć. Ale pora iść na spotkanie zRomkiem.

Mógłby być moim ojcem, jego syn jest jednak niewiele starszy odmojej córki. Zważywszy na to, jak rozrywkowy tryb życia prowadził Romek, nawet się nie dziwię, że nie miał wcześniej czasu na małżeństwo irodzicielstwo. Wszystko przez lata spędzone wwarszawskich knajpach wtowarzystwie największych birbantów stolicy iokolicy, wśród których byli między innymi pisarze, wtym jeden kultowy, prawnicy, naukowcy, aktorzy, ale też osoby stale mające kłopoty zprawem, utracjusze, którzy całe życie się obijali, ale mieli za to inne przymioty awansujące ich dorangi osób niezastąpionych wtowarzystwie. Ojednym znich Romek tak pisze wswojej książce: „Nikt tak jak on nie potrafił pompować wpłuca kolegów lepszego nastroju. To on, spotkany przy wyjściu zkawiarni zmłodziutką panienką izapytany przez zmartwionych kolegów, czy przypadkiem nie zwariował, bo przecież ona ma najwyżej trzynaście lat, ze spokojem odpowiedział: »Nie szkodzi. Ja nie jestem przesądny«”.

Drzwi otworzył hrabia Jan, który na stałe mieszka wParyżu iktórego właśnie tam kilkanaście lat temu przedstawił mi Romek. Hrabia– nazwisko ma prima sort– jest ponoć autentycznym arystokratą, ale ze sposobu bycia trudno by było go oto podejrzewać. Nawet dzisiaj, kiedy okazało się, że Romek ma już książkę, którą chciałem mu ofiarować, hrabia bez pardonu oznajmił, że on ją wtakim razie sobie weźmie, na co chętnie przystałem, skrzętnie skrywając zdumienie bezceremonialnością, sympatycznego skądinąd, potomka znamienitego rodu.

Obaj mają siódemkę zprzodu, ale wciąż są niegrzecznymi chłopcami. Wieczorami lubią pograć wkarty ipopić wina, przez co rano śpią długo. Gdy zjawiłem się około południa, zaprosili mnie na śniadanie. Prawdę mówiąc, jedli mało, dużo za to palili. Jeszcze dwa lata temu często grali wtenisa. Dziś gra tylko hrabia, bo Romek jest po wylewie ichyba nigdy już nie wróci dodawnej sprawności, choć trzyma się nadzwyczaj dzielnie.

Wybrałem się doRomka, by go namówić dorozwinięcia wydanych już, ale wniezbyt obszernej książce, wspomnień, doszczegółowszego opisania „kawalerki” pędzonej przez trzy dekady wtowarzystwie największych oryginałów. Tylko się uśmiechnął ipowiedział, że wydawca powtarza mu to odkilku lat, ale on nie ma na to czasu.

Odniosłem wrażenie– poczułem to zwłaszcza wtowarzystwie hrabiego Jana, jego kompana odblisko półwiecza– że Romek, mimo podeszłego wieku, wciąż przedkłada uroki życia nad dawanie mu świadectwa. Woli dopełnić swój los niegrzecznego chłopca niż poświęcić resztę życia żmudnej pracy kronikarza. Nie dziwi to wprzypadku kogoś, kto jest częścią przekazywanej oddziesiątek lat legendy „niewinnych czarodziei”.

Cierpienia starego Wertera

Byłem oszołomiony. O dwadzieścia lat młodsza kobieta chce mnie uwieść? – pytałem sam siebie z niedowierzaniem. Zacząłem podejrzewać, że ktoś próbuje mnie wkręcać. To chyba jakiś żart – powtarzałem sobie. O co chodzi z tymi moimi „rewelacyjnymi poglądami”? – zastanawiałem się. Wyjaśniłaś mi to potem, gdy poznaliśmy się osobiście. Okazało się, że mojego bloga czytał twój mąż, z którym byłaś w separacji.

– Powiedział, że ja też powinnam ciebie poczytać. Wspomniał, że szukasz żony. Złośliwie zasugerował, że mogłabym odpowiedzieć na twój anons – opowiadałaś mi potem z rozbawieniem.

– Poznaliśmy się więc dzięki twojemu mężowi?

– Tak. To od niego dowiedziałam się o tobie. Zajrzałam do twojego bloga. Musisz wiedzieć, że jako bardzo młoda osoba przechodziłam dość radykalny okres. W czasach, gdy moi koledzy z liceum zaczytywali się „Gazetą Wyborczą” i Tadeuszem Konwickim, moją lekturą był „Najwyższy Czas!” i Waldemar Łysiak. Czułam się jak ktoś, kto dostąpił zaszczytu posiadania wiedzy niedostępnej innym młodym ludziom. Oj, ale byłam ważna. Nic dziwnego, że mnie zaintrygowałaś. Napisałam więc do ciebie – wspominałaś.

– Na złość mężowi? – spytałem.

– Mówiłam już, że byłam pod wrażeniem twoich poglądów, a także wrażliwości, jaką odnajdywałam w tym, co pisałeś – odpowiedziałaś.

Nie byłem zbyt wysportowany i młody, więc miałem poważne obawy, czy młodsza o dwadzieścia lat „szczupła blondynka” chciałaby mnie uwieść. Na moje wątpliwości odpisałaś: „Pana wiek nie jest dla mnie niespodzianką. Moim ideałem jest mężczyzna jeszcze starszy, najlepiej były powstaniec. Może być nawet kaleką, byleby stracił kończynę w słusznej sprawie. Słowem: patriota. Harmonijny patriota, oczywiście. Szukam w życiu harmonii. Szukam i nie znajduję. Na otyłość polecam spacery z jesienną dziewczyną. W drugiej połowie listopada przylatuję z Paryża do Warszawy. Jeżeli pana tusza i obowiązki pozwolą, chętnie dam się zaprosić na długi spacer i filiżankę herbaty. Za jakiś czas postaram się przesłać swoje zdjęcie, by nie dręczyły pana obawy, że jestem jakąś starą ropuchą naciągającą mężczyzn w ich kryzysowym wieku na tanie romanse. Serdecznie pozdrawiam, Róża”.

Kilka godzin później przysłałaś kolejny list. „Uwodzenie mężczyzn przez internet nie wychodzi mi najlepiej. Wolę na żywo parę słów, tak od serca. Myślę, że nie jestem w większym stopniu napaloną trzydziechą niż przeciętna moja równolatka. No, może troszeczkę bardziej”.

Troszeczkę bardziej? Hmm, później dość szybko się zorientowałem, co miałaś na myśli. „Krew nie woda” – tłumaczyłaś potem, gdy już byliśmy razem. Mówiłaś też o własnych sennych fantazjach z wczesnej młodości. Okazało się na przykład, że pierwszym mężczyzną w twoim życiu był jeden z dwóch Krzyżaków, którzy więzili cię w zamkowych lochach.

– Odwiedzali mnie codziennie i gwałcili – opowiadałaś mi bez skrępowania swoje dziewczęce fantazje.

To zastanawiające. Może stąd wzięła się twoja wypowiedziana kiedyś w chwili szczerości tęsknota.

– Chciałabym to kiedyś zrobić z dwoma mężczyznami. Z tobą i z kimś jeszcze – wyznałaś.

– Może spytam syna? – zaproponowałem prowokująco.

– Zwariowałeś! Świntuch! – odpowiedziałaś.

Przyszedł kolejny mail: „Polubiłam do pewnego stopnia moje życie w pojedynkę, ziemia mi się pod stopami nie pali. Jestem młodą kobietą, która szuka spokoju. Zbyt często moje życie stawało w ostatnim czasie na głowie. Proszę mi wierzyć, jest wiele spraw, które powinnam uporządkować. Potrzebna mi chwila wytchnienia. Nic poza tym” – pisałaś. „Krótko mówiąc: z wielką przyjemnością spotkałabym się z panem na kawie lub herbacie. Nie obiecuję, że poczuje się pan w moim towarzystwie jak młody Werter. Myślę jednak, że mam parę cech, które mogłyby sprawić, że spojrzałby pan na mnie przychylnie, a pańska przemiana materii nabrałaby rumieńców. O ile będzie pan jeszcze zainteresowany, zgłoszę się za miesiąc. Róża”.

Oczywiście byłem zainteresowany. Jak mogło być inaczej? Wyglądało na to, że to żaden dowcip. Ty naprawdę chciałaś się ze mną spotkać. Z wirtualnego żartu, jakim bez wątpienia był mój matrymonialny anons, rodziła się prawdziwa historia, która mogła się okazać wspaniałą przygodą.

OSTATNI FILM PANA GUSTAWA

Motto: „Masz wolne serce. Miej odwagę iść zawsze za jego głosem” (Malcolm Wallace A.D. 1280).

Czytam właśnie „Najkrótszy przewodnik po sobie samym”, ostatnią książkę, jaką napisał Gustaw Herling-Grudziński. Napisał ją krótko przed śmiercią itrudno oprzeć się wrażeniu, że książka ta jest jak film, który podobno wyświetla się wgłowie każdego, kto odchodzi ztego świata. Przelatują ponoć wtedy wułamku sekundy przez świadomość obrazy zcałego życia. Takie obrazy odnajduję wostatniej książce pana Gustawa.

Herling-Grudziński był jednym znajwybitniejszych pisarzy polskich XX wieku. Wczasie wojny aresztowany iosadzony przez sowieckich komunistów włagrze na Dalekiej Północy, opuścił Rosję zarmią Andersa, walczył podMonte Casino. Wspólnie zJerzym Giedroyciem założył w1947 roku ipoczątkowo współredagował wydawaną wówczas wRzymie „Kulturę”. Po przeniesieniu pisma doParyża osiadł wLondynie, aw1952 roku przeniósł się na stałe doNeapolu. Laureat wielu nagród: „Kultury” (1958), Jurzykowskiego (1964), Kościelskich (1966), „Wiadomości” (1981), włoskiej nagrody Premio Viareggio, międzynarodowej Prix Gutenberg ifrancuskiego PEN Clubu.

Przedmiotem jego pisarstwa był opór stawiany przez człowieka różnorodnym totalitaryzmom, religijnemu zwątpieniu, poczuciu egzystencjalnego osamotnienia, instrumentalizacji życia. W„Dzienniku pisanym nocą” 19 stycznia 1972 roku zanotował: „Pisać tak, by zdanie było przekazem nie tylko jasnej iswobodnej myśli, lecz nieustannego napięcia moralnego, by wsłowie żył całym sobą, kto wypowiada je jako swoją długo odważaną icierpianą prawdę– to pociągało mnie zawsze”.

Dlatego, że odważnie wypowiadał prawdę, często niepopularną wśród postkomunistycznych elit intelektualnych, dziś literacki dorobek Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, podobnie jak wprzypadku powieściopisarzy Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego iJózefa Mackiewicza, atakże poety Zbigniewa Herberta, jest przez te środowiska lekceważony. Na ich miejsce elity te wykreowały takie gwiazdy salonów, jak Manuela Gretkowska, Olga Tokarczuk i Dorota Masłowska. Żenada.

Herbata po góralsku

Czasami dawałaś wyraz swoim nastrojom. „Od dwóch dni straszliwie pada. Czuję się jak prawdziwa słowiańska smętnica. Nic nie pomaga: ani herbata z miodem i łykiem waniliowego mleka, ani piosenki Hemara” – donosiłaś w jednym z maili. Pisałaś rzadko, bo nie miałaś w domu internetu. Korzystałaś z niego podczas wizyt w uniwersyteckiej bibliotece.

Byłem akurat na urlopie, ale nigdzie nie wyjechałem. Siedziałem całymi dniami w domu. Ty od kilku dni nie pisałaś. Z nudów zacząłem cię „śledzić” w internecie. To zdumiewające, jak dzięki globalnej sieci świat jest mały. Wystarczy wklepać w wyszukiwarkę parę haseł i można zacząć zbierać okruchy informacji. Oczywiście każdy strzęp wiadomości prowokuje do kolejnych pytań, na które trudno odpowiedzieć, bo nie wiadomo, czy to, co już wiemy, dotyczy akurat tej osoby. A pytań jest coraz więcej.

Efekty swojego „śledztwa” opublikowałem na blogu. Oczywiście mogłaś się za to na mnie wkurzyć. Nie powinnaś, bo to tylko zabawa. Ale jeśli się wkurzysz, to będzie znaczyło, że słaby ze mnie znawca kobiecej natury. Z żalem przyznam się do porażki. Naprawdę będzie mi przykro.

Twoja reakcja była gwałtowna. „Słuchaj, ty stary mądralo, co to z nudów śledzi pewną nieznajomą! Sherlock Holmes to z pana nie jest. Zostałam właśnie poinformowana przez męża, nadal zazdrośnika, o nowym pana wpisie. Zabawne, prawda? Teraz to mi pan będzie musiał w Warszawie postawić herbatę po góralsku, bo jak Bozię kocham, oberwie pan. Róża, zodiakalna Waga, urodzona w środę około 14:37, wymiary: wzrost – 175, waga – 58, w pasie mniej niż w biodrach, w cyckach nie za wiele. Amen”.

Ho, ho, ho. Ale się wściekłaś. Ma dziewczyna temperament – pomyślałem. Próbowałem ratować sytuację. „Ależ panią zdenerwowałem. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Tak naprawdę nie chciałem tak szybko wszystkiego się o pani dowiedzieć, bo nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go. Ale skoro z króliczka wyszedł pasztet, to trudno. Herbata musi być teraz z prądem. Ten prąd mi się przyda na znieczulenie po tym, jak od pani oberwę w brew albo w ucho”.

Na szczęście twój gniew szybko minął. „Jakie czasy, takie obyczaje. Trzeba iść z prądem. Blog rządzi się swoimi prawami. Właściwie nic się nie stało. Pozostałam anonimowa. Zresztą sama biorę w tym udział. Niesmak jednak pozostał. Kogo pan właściwie szuka? Babci Franciszki, panny pszenno-buraczanej, czy może raczej kobiety, proszę pana, na zakręcie? Ja się plasuję tak mniej więcej pomiędzy. Słowem: istota ze mnie wielce niedoskonała” – zakończyłaś łagodnie, choć nie bez śladów irytacji, która wstrząsnęła tobą nie tak dawno temu.

Uff, przeprosiny przyjęte. Kolejna wiadomość nie zostawiała co do tego żadnych wątpliwości. „Właściwie to zrobiło mi się przykro, że tak na pana nakrzyczałam. Z tego, co się zdążyłam zorientować, jest pan człowiekiem statecznym, poczciwym i należy się panu nie bura, a szacunek. I ta różnica wieku. W końcu mógłby pan być moim ojcem. Przykro mi” – pisałaś. „A tak na poważnie, proszę mi uwierzyć, tego, co naprawdę istotne, nie znajdzie pan w internecie. Nie zapracowałam jeszcze na barwny życiorys, ale mam kogo naśladować. Miałam w rodzinie profesora Uniwersytetu Lwowskiego, kosmonautę, pradziadka legionistę, co to wsławił się przede wszystkim tym (jak głosi rodzinna legenda), że odgryzł w bezpośrednim starciu ucho Ruskiemu. A jak pan wie, ciekawa jest tylko prawda. Z szacunkiem, Róża”.

Mimo przyjętych przeprosin czułem, że winien ci jestem kolejne wyjaśnienia. Postanowiłem jednocześnie skrócić dystans i przeszedłem na „ty”.

„Różo, z twoich ostatnich listów przebija żal, bolesna sugestia, że ja z ciebie kpię, żarty sobie robię, zabawę jakąś urządzam. Jeśli tak o mnie myślisz, to jest to poważny zarzut, według mnie nieuprawniony i niesprawiedliwy. Od początku traktowałem cię poważnie. Przyznaję, najpierw trochę nieufnie, bo jesteś pierwszą kobietą, z którą umawiam się przez internet na spotkanie. Ale z każdym dniem ufałem ci coraz bardziej. Zaintrygowałaś mnie, zaimponowałaś mi swoją konsekwencją w realizacji ambitnego planu, jakim było ukończenie w Paryżu studiów medycznych, a także podjęcie tam pracy. Wreszcie ujęłaś mnie swoim zainteresowaniem moją nikczemną osobą” – tłumaczyłem z nadzieją, że na dobre zakopiemy wojenne topory.

Dzień później przysłałaś odpowiedź. „Uff, trochę nakręciliśmy oboje. Wierzę, że nie naumyślnie. Zirytował mnie fakt myszkowania i pisania o tym na internetowym forum, a nie to, że mój mąż mnie o tym poinformował! Gdybym uważała, że należy się z tym kryć, lepiej bym się maskowała. Nie zdradzam męża, żyjemy od dwóch lat osobno! Uznałam sam fakt, że to on mnie o tym poinformował, za pewnego rodzaju ironię. To w pewnym sensie nawet dość zabawne, mimo wszystko. Nic więcej się za tym nie kryje. Stosunki między nami są, owszem, napięte i trudne. Ale to nie ma nic do rzeczy. W każdym razie to nie powinno być pana zmartwieniem” – pisałaś, zmieniając po chwili ton na bardzo pojednawczy. „Przyznaję, zareagowałam zbyt ostro. Po prostu nie spotkałam się wcześniej z czymś takim. Nieczęsto zaglądam do internetu, jestem kompletnym ignorantem, jeśli chodzi o nowoczesne środki przekazu i kanony zachowań, które obowiązują w sieci. Bardzo chętnie spotkam się z panem na herbacie w Warszawie. Kupiłam już bilet. Pozdrawiam serdecznie i również przepraszam za zamieszanie. Róża”.

Odetchnąłem z ulgą. Choć jeszcze się nie widzieliśmy, byliśmy już parą po wspólnych przejściach, która w trudzie i znoju coraz bardziej zbliżała się do siebie. Ale i tak miałem pewność, że dopiero spotkanie i rozmowa w cztery oczy pokażą nam obojgu, jacy jesteśmy naprawdę. Cieszyłem się na spotkanie z tobą nie tylko dlatego, że byłaś wielką nadzieją i obietnicą. Coraz bardziej byłem ciekaw nietuzinkowej kobiety, za jaką cię uważałem od początku naszej znajomości. Z każdym dniem, z każdym mailem intrygowałaś mnie w coraz większym stopniu.

PRAWDA OMIŁOSZU JEST WJEGO KSIĄŻKACH

Dla mnie to żadna nowina, ale może niektórzy nie wiedzą, co oPolsce, Polakach iich katolickiej wierze myślał ipisał Czesław Miłosz.

Osensie pisania po polsku:

Zamiast ogłaszać książki po polsku zrównym powodzeniem można by było umieszczać rękopisy wdziuplach drzew („Prywatne obowiązki”).

OPolsce:

Irytujący obszar między Niemcami iRosją („Prywatne obowiązki”).

Polska to Ciemnogród („Prywatne obowiązki”).

Dla Polski nie ma miejsca na Ziemi („Rok myśliwego”).

Gdyby mi dano sposób, wysadziłbym ten kraj wpowietrze („Rodzinna Europa”).

Przyznaję, że na polskość jestem alergiczny („Prywatne obowiązki”).

OPolakach:

Nieszczęsnych Polaków, umiejących myśleć tylko politycznie, mam wdupie („Zaraz po wojnie”).

Polak musi być świnią, ponieważ się Polakiem urodził („Prywatne obowiązki”).

Kurczowy patriotyzm bywa nieraz odpowiedzią na wewnętrzną zdradę. Czy Polacy nie są podobni doniektórych homoseksualistów? („Rodzinna Europa”).

Okatolickiej religii:

Narodowa ułuda („Traktat teologiczny”).

Gleba dla snów paranoicznych („Prywatne obowiązki”).

Zpolskim katolicyzmem nie chcę mieć nic wspólnego („Ziemia Urlo”).

Przyrzekłem sobie, że nie zawrę nigdy przymierza zpolskim katolicyzmem (…), czyli że nie poddam się małpom („Rodzinna Europa”).

Na koniec jedno przypomnienie. Czesław Miłosz przed śmiercią wysłał list dopapieża Jana Pawła II, prosząc obłogosławieństwo. Oczywiście je uzyskał. Po śmierci został pochowany wKrypcie Zasłużonych krakowskiego kościoła paulinów– świętym dla narodu miejscu, gdzie znajdują się sarkofagi najwybitniejszych Polaków: Wyspiańskiego, Pola, Kraszewskiego iAsnyka. Pozostawiam to bez komentarza.

Lojalne ostrzeżenie

Kilka dni nie pisałaś, ale szybko przeprosiłaś, tłumacząc, że miałaś ciąg dyżurów w Croix-Rouge Française, gdzie – mając dyplom pielęgniarski zdobyty jeszcze w Polsce – dorabiałaś, by jakoś utrzymać siebie i córkę. Jednocześnie kontynuowałaś w Paryżu studia medyczne rozpoczęte jeszcze w Krakowie.

„Dzień po takiej nocy jest troszeczkę oniryczny. Za bardzo nie wiem wtedy, co z sobą począć, na ulicy muszę uważać, żeby nie wpaść pod autobus. Jestem strasznym śpiochem, potrzebuję około ośmiu, dziewięciu godzin snu, żeby funkcjonować. Zwykle jednak muszę się zadowolić sześcioma” – wyjaśniałaś.

Po kilku dniach poskarżyłaś się na mnie. „Teraz to ja weszłam do internetu, ciesząc się na list od ciebie… i co? I nic. Trudno. Wybrałam się do miasta nie tylko, by zajrzeć do sieci, ale także na pyszną kawę. Ruszam dalej. Pozdrawiam” – napisałaś, by wkrótce znów przysłać wiadomość: „Łażę od dwóch godzin po mieście. Bez sensu. Lekarze mówią o takich osobach, że cierpią na syndrom niespokojnych nóg. Brzmi to idiotycznie. Tak to jednak ze mną jest. Problemów nie rozwiązuję, tylko łykam, przechodzi to potem do nóg, stąd to natręctwo ciągłego łażenia. Godzinami. Ostrzegam lojalnie. W Warszawie może się zdarzyć, że ci nagle ucieknę znad szklanki herbaty”.

Co do herbaty w Warszawie, oczywiście liczyłem się z tym, że na widok przedwcześnie osiwiałego faceta zadziała opisywany przez ciebie syndrom niespokojnych nóg i nagle uciekniesz. Z drugiej strony stary wprawdzie byłem, ale nie aż tak bardzo. Ciekawiła mnie twoja reakcja.

Spytałaś mnie, jak bym określił nasze obecne relacje. Prosiłaś, bym je jakoś nazwał. Odpisałem, że najwłaściwsze będzie słowo „flirt”. „Poderwałaś mnie, zaintrygowałaś, umówiłaś się ze mną. Skończy się na herbacie czy na czymś więcej? Tego nie wie nikt poza Szefem, tam w górze. To zależy od niego i twoich niespokojnych nóg” – uzasadniłem.

„Flirt? To właściwe słowo” – odpowiedziałaś, przy okazji zauważając, że współczesne kobiety nie wiedzą, co to flirt. „Biedactwa” – skwitowałaś temat, a na końcu maila spytałaś:„Co ty na to, by herbatę połączyć z miłym spacerem? Wtedy i moje niespokojne nogi będą w pełni usatysfakcjonowane”.Zgodziłem się.

W jednym z maili spytałem o dokładny termin twojego przyjazdu. Odpisałaś, że jakiś czas temu podałaś mi już datę – 20 listopada. Owszem, podałaś ją, ale zrobiłaś to w następujących słowach: „Kupiłam już bilet, chyba na 20 listopada”, czego nie mogłem uznać za wiadomość pewną.

Ta niefrasobliwość, owo nieprzywiązywanie wagi do takich szczegółów jak data biletu, to jedna z twoich właściwości, które w równym stopniu są urocze, jak i uciążliwe dla ciebie samej. Blisko dwa lata później wsadziłem cię z córką do pociągu, którym miałyście jechać z Warszawy do Wrocławia. Okazało się, że bilety były wystawione na dzień poprzedni. Po prostu nie sprawdziłaś tego dokładnie. Oczywiście po drodze wsiadła jakaś kobieta z dzieckiem, których miejsca zajęłaś. Szczęście, że konduktor nie wyrzucił cię z pociągu i pozwolił jechać dalej w sąsiednim przedziale.

CHORE PAŃSTWO

„Baronowie paliwowi skazani”– czytam wagencjach. Skazani? To chyba jakieś żarty! Wyrok wzawieszeniu ikilkaset tysięcy złotych grzywny za wyłudzenie ponad 5 milionów złotych? Agdzie reszta wyłudzonych pieniędzy? Nikt ich nie zwróci? Nikt nie będzie też siedział wwięzieniu?

Ten wyrok wistocie nie oznacza kary dla sprawców przekrętu, ale przyzwolenie na to, aby zatrzymali wyłudzone pieniądze icieszyli się nimi na wolności. Jak się przekręciło tyle kasy, to co za problem zapłacić 700 tysięcy złotych grzywny?

To państwo jest chore! Chory jest wymiar sprawiedliwości! Chore są przepisy prawa karnego! To jest III RP! Gdzie ja żyję?

Nie byłem generałem

„Nie martw się o mój pobyt, nocleg mam załatwiony u kuzynki” – zapewniałaś. Odpisałem, że chętnie bym cię przenocował u siebie. „Przyzwoitką będzie mój pełnoletni syn” – dodałem, a na końcu napisałem numer swojego telefonu komórkowego. „Przyda się, kiedy przylecisz do Warszawy, a jak zechcesz, to możesz zadzwonić wcześniej i usłyszeć mój skrzeczący głos, który dopełni obrazu otyłego staruszka” – kpiłem sam z siebie.

„Powiem szczerze, że oczami wyobraźni widzę w tobie mężczyznę pokroju Wieniawy-Długoszowskiego. Ani mi się waż zawieść mnie na tym polu!!! Myślę, że twojego syna nie będziemy na razie gorszyć” – napisałaś w odpowiedzi. „Spałam dzisiaj około trzech godzin. Mam mętlik w głowie, dopadła mnie melancholia. Kończę, bo z trudem sklecam zdania. Muszę się koniecznie zastanowić nad tym, co chciałeś dać mi do zrozumienia, pisząc o synu przyzwoitce. Że niby boisz się mojej nieopanowanej natury? Hmm… Róża”.

Zapewniłem, że nie boję się ciebie, bo nie wierzę w to, co o sobie piszesz.„Straszysz mnie wciąż sobą, ale sądzę, że to tylko taka kobieca kokieteria. Dlatego bez lęku proponuję ci pokój gościnny, który od mojego pokoju dzieli wprawdzie tylko kilka metrów, ale może się to okazać odległość gigantyczna, nie ze względu na grożące synowi zgorszenie, ale z innych powodów” – odpisałem.

Chodziło o Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. Nigdy nie byłem generałem, co więcej, nigdy nie byłem w wojsku. Z dość długimi, siwymi włosami i kilkudniowym zarostem z żadnej strony nie wyglądałem na wojskowego. Nosiłem czasami niby-wojskowe, zielone spodnie (firma House) i w takim samym kolorze amerykańską kurtkę, zwaną parką (firma US Army), ale wyglądałem w nich raczej jak wyleniały hipis, a nie generał. „No to będzie mały problem, zwłaszcza po twojej groźbie, że mam się nie ważyć zawieść na tym polu. Już mamy klops” – zauważyłem.

Na dyplomatę czy nawet jednodniowego prezydenta RP, którymi był Wieniawa-Długoszowski, trudno było mnie przerobić. W jaki sposób faceta stylizującego się na outsidera przemienić w kogoś dystyngowanego? Nie wiedziałem. Tak właściwie to się zastanawiałem, czy to w ogóle ma sens.

„Co gorsze, nie jestem człowiekiem o tak wyrafinowanym poczuciu godności i honoru jak twój idol, bo gdybym taki był, to facet, z którym jest moja żona, powinien już dawno nie żyć i ona sama pewnie też. A ja nic” – pisałem do ciebie. „Jak byłem na urlopie, to nawet do niej zadzwoniłem, żeby wpadła zrobić trochę kotletów, by było co jeść przez dni kilka. I ona przyjechała i zrobiła, a ja jadłem potem z synem te kotlety. Czy te kotlety mają coś wspólnego z Wieniawą-Długoszowskim? Nie wydaje mi się” – przekonywałem.

Od generała odróżniało mnie jeszcze jedno, ale w tym przekornie upatrywałem swojej szansy. Wieniawa był bardzo niegrzecznym chłopcem. Pojedynki, wjeżdżanie konno do modnej restauracji, liczne miłostki, głośne pijaństwa. Skoro szukałaś harmonii, to kogoś takiego nie chciałabyś mieć przy swoim boku. Może więc spojrzysz łaskawszym okiem na mnie? Zwłaszcza że jego ekscelencja w pewnym stopniu mi także imponował. Szczególnie swoimi słynnymi sentencjami, jak ta: „Od konia kolegi i od kobiety kolegi trzymaj się z daleka, bo koni jest dużo, a kobiet jeszcze więcej”.

NIE LĘKAJCIE SIĘ!

„Wojciech Jaruzelski, jak każdy obywatel, gdy wkroczy na drogę przestępstwa, powinien zostać osądzony iukarany”– tak informację ozarzutach IPN wobec generała, związanych zwprowadzeniem w1981 roku wPolsce stanu wojennego, skomentował bard ipoeta Przemysław Gintrowski. Według niego przez ponad dwadzieścia lat „nie było woli politycznej, żeby generała Jaruzelskiego oskarżyć iosądzić”. „Nie sądzę, żeby przez ponad dwadzieścia lat trzeba było zbierać dokumenty, które pozwoliłyby na postawienie mu zarzutów”– zaznaczył Gintrowski.

Ludzie jakoś nabrali odwagi. Taki Gintrowski, człowiek ze wszech miar porządny, wcześniej nie miał tej odwagi poddostatkiem– jak wielu znas– by powiedzieć głośno, co myśli. Tacy ludzie jak Gintrowski żyli dotąd podpresją „salonu”, będącego inteligencką mutacją „systemu”. To, co dziś pan Przemysław powiedział, stoi wrażącej sprzeczności ztym, co przez ostatnie lata salonowe autorytety mówiły ipisały oJaruzelskim. To one wykreowały go na „człowieka honoru”. Pamiętamy słowa oberredaktora, który wykrzykiwał:„Odpieprzcie się odgenerała!”.

Dziś, dzięki przełomowi mentalnemu, jaki dokonał się wPolsce po wygranej PiS iLecha Kaczyńskiego, osoby iich sprawy sprowadzane są dowłaściwej im miary. Ludzie podejrzani oprzestępstwa– jak Jaruzelski– zamiast chodzić wchwale osób godnych szacunku, muszą stanąć przed sądem iprzekonać go oswojej niewinności. Obywatele, którzy dotąd bali się narazić na ostracyzm „salonu”– jak Gintrowski– mają odwagę powiedzieć głośno, co myślą ogenerale iotych, którzy przez lata go chronili.

Nie lękajmy się. Miejmy odwagę mówić, co myślimy. Wyzwólmy się zdyktatu politycznej poprawności, bo jak wbiografii Józefa Mackiewicza pt. „Pisarz dla dorosłych” zauważył jej autor Grzegorz Eberhardt, „Związek Sowiecki nie istnieje, ale komunizm/socjalizm istnieje jak najbardziej, choćby inazywał się tak niewinnie, jak… poprawność polityczna”. Wyzwólmy się zatem, zróbmy to dziś, jutro, pojutrze– wdniach pierwszej rocznicy śmierci Jana Pawła II. To jego wezwanie: „Nie lękajcie się!”. Posłuchajmy go. Zróbmy to, oco nas prosił. Amen.

Zabawa czy strach?

W odpowiedzi na moje coraz większe wątpliwości, czy nasze spotkanie ma sens, odpisałaś: „Wybacz, proszę, tę małą prowokację. Miałam ochotę, byś odrobinę bardziej się otworzył, chociaż to, co wyczytuję z twoich maili i z bloga, właściwie wystarcza mi zupełnie, by mieć ochotę na ciąg dalszy. Jestem padnięta, niewyspana i dość mocno przeziębiona, dlatego moją pierwszą myślą po wyjściu z dyżuru było: wtulić się w twoją amerykańską parkę”.

Potem było kilka zdań o tym, iż zaczynasz wierzyć w to, że po ponad roku ciężkiej pracy, gdzie pomiędzy dyżurem a podręcznikiem starałaś się jeszcze tłumaczyć świat swojemu dziecku, któremu – zdaniem twojego męża – rozwaliłaś rodzinę i spieprzyłaś życie, wyjedziesz wreszcie na odpoczynek i odwiedzisz parę bliskich osób. „Dziękuję za numer telefonu. Bardzo kusi mnie, by do ciebie zadzwonić. Musisz mi jednak dać znać, kiedy mogłabym to dyskretnie zrobić” – zakończyłaś swój list.

Nie dałem znać. Nie byłem pewien, czy chcę, byś zadzwoniła. Coraz bardziej bałem się tego spotkania. Nie chciałem cię zawieść, a obawiałem się, że tak właśnie będzie. Jak mogłem wierzyć, że to wszystko dobrze się skończy, skoro tak wiele się po mnie spodziewałaś? Czułem, że oczekujesz ode mnie więcej, niż mogę ci dać. Miałaś spieprzone życie, na głowie pracę, naukę, dziecko i męża, który – choć z tobą nie mieszkał – wciąż ci dokuczał, robił złośliwe uwagi. Ja miałem być lekiem na całe to zło? Poza tym ta różnica wieku. Dwadzieścia lat. Miałaś rację, kiedy pisałaś, że mógłbym być twoim ojcem. No i jeszcze mój wygląd. A jeśli ty też nie jesteś taka szczupła i miła, jak mi się zdaje? – pytałem sam siebie z obawą. Co wtedy?

Zadzwoniłaś dzień przed przyjazdem do Warszawy. W najmniej odpowiednim momencie. Wsiadłem właśnie do autobusu, który wiózł mnie do pracy. Nie lubię rozmawiać przez telefon w miejscach publicznych. Zwłaszcza w autobusie, w którym oprócz mnie jechało pewnie około trzydziestu osób. Ktoś siedział obok mnie, za mną, przede mną. Mogłem wysiąść na jakimś przystanku, by spokojnie zamienić z tobą parę zdań, ale nie przyszło mi to do głowy. Śpieszyłem się do pracy, więc jechałem dalej i z tobą rozmawiałem. Wyjątkowo drętwo. Nie umiałem zdobyć się na odrobinę ciepła i uprzejmości. Odpowiadałem grzecznie, ale zdawkowo. Z każdą chwilą czułem, jak rośnie twoje rozczarowanie.

POLEMIKA ZHEDONISTKĄ

Bać się to rzecz normalna, zwłaszcza bać się śmierci. Ale ucieczka przed tym strachem wnimfomanię ipornografię jest drogą donikąd. Podobnie jest zobawą przed hipotetyczną śmiercią własnego dziecka. Zrezygnować ztego powodu zprokreacji to tak, jakby niczego nie jeść, bo grozi to otruciem, albo nie wstawać złóżka, bo można się pośliznąć iupaść. To, że twoja matka miała emocjonalne problemy, nie musiało być twoją winą ipewnie nie było. To zazwyczaj bywa odwrotnie: to, jacy jesteśmy ijak sobie radzimy wżyciu, jest winą bądź zasługą naszych rodziców, tego, wjakie geny, wartości izasady nas wyposażyli.

Prokreacja jest jedynym sposobem, aby pokonać śmierć, bo kiedy już nas nie będzie, będą żyły nasze dzieci, znaszej krwi izkości naszych. Rezygnacja zprokreacji, by uniknąć hipotetycznego bólu po stracie dziecka, może być tylko argumentem zastępczym, fasadą, za którą chowamy prawdziwy powód, ajest nim obawa oto, że nasze dzieci będą dla nas równie niedobre, jak my byliśmy dla swoich rodziców. To może być przejaw wyrzutów sumienia, które zalegają gdzieś na dnie serca.

Aby je zagłuszyć, hedonistycznie używamy życia, agdy budzimy się rano, nasze demony witają nas na nowo iaby po pracy nie siedzieć wpustym mieszkaniu, znów idziemy wmiasto, potem wracamy iznów idziemy. Diabelski młyn, błędne koło. Bez sensu, bez końca. Koniec może przyjść którejś nocy, kiedy nie wrócimy zwypadu na miasto, bo nasz umówiony przez internet partner okaże się zwyrodnialcem, który zadźga nas nożem, albo śmiertelnie pobije. Wtedy nie będziemy się już niczego bać. Będzie super!

Rozdział II

WIRTUALNY ŚWIAT

„Dwaj Niemcy ukradli samochód w… Polsce”– czytam na portalu Wirtualna Polska. Coś takiego! Nieprawdopodobne! „Dwaj polscy policjanci zatrzymani za handel kobietami w… Austrii”– też zWirtualnej Polski. No nie! Co to za policjanci? Nie dość, że przestępcy, to jeszcze dali się złapać. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Amoże oni wtej Wirtualnej Polsce preparują wiadomości tak, by pasowały donazwy portalu, czyli były nierzeczywiste? Tworzą taki wirtualny świat. Jak ten, wktórym politycy rządzącej Polską koalicji mają rogi idługie ogony, aci zopozycji białe skrzydła uramion.

Zabawa wchowanego

Pojechałem z kwiatami na lotnisko. W marynarce i kurtce, zamiast polaru i parki. Czułem się jak w obcej skórze, ale uznałem, że na pierwsze spotkanie z kobietą, która „chciała mnie uwieść”, wypadało jechać ubranym po bożemu.

Nie mogłem cię znaleźć. Nie przysłałaś mi swojego zdjęcia, wiedziałem jedynie, że jesteś młodą, szczupłą, wysoką blondynką. Nikogo takiego jednak nie zauważyłem. Przez moment pomyślałem, że wcale nie musisz wyglądać tak, jak to mi przedstawiłaś. – Może stoisz teraz gdzieś z boku i masz niezły ubaw, patrząc jak cię szukam – pomyślałem.

W pobliżu czekała na kogoś kobieta z bagażem, wcale nie szczupła, nie wysoka, nie tak młoda, jak się spodziewałem. Mimo to spytałem, czy ma na imię Róża. Zaprzeczyła. Jakie szczęście. Jednak to był żart, cała ta historia, te maile – pomyślałem. Rozejrzałem się raz jeszcze i zrezygnowany ruszyłem w stronę przystanku. Wtedy ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia i wypowiedział moje imię. To byłaś ty. Wysoka, szczupła, młoda i bardzo ładna blondynka.

– Róża? – spytałem z niedowierzaniem.

– Cześć! – podałaś mi dłoń i zajrzałaś prosto w oczy.

Pamiętam to zaglądnięcie w oczy, bo potem robiłaś to jeszcze wiele razy, zwłaszcza gdy rozmawialiśmy o czymś ważnym. Byłem w szoku. Nie pamiętam tego dokładnie, ale możliwe, że sama wyjęłaś bukiet z moich dłoni.

– Gdzie byłaś? Nie widziałem cię – spytałem podejrzliwie.

– Stałam w pobliżu, niedaleko – odpowiedziałaś i wykonałaś gest, który niczego nie pokazywał, jakbyś nie chciała wskazać miejsca, w którym byłaś.

– Jak to możliwe, że cię nie zauważyłem?

– Nie wiem – odparłaś niepewnie, spuszczając oczy.

Byłem przekonany, że nie mówisz prawdy. Na pewno stałaś gdzieś w ukryciu i obserwowałaś mnie. Też nigdy wcześniej mnie nie widziałaś, nawet na zdjęciu, ale szybko mogłaś mnie zlokalizować, zobaczywszy faceta z bukietem w dłoni. Musiałaś mieć niezłą zabawę. A może się bałaś? Może się zastanawiałaś, czy do mnie podejść? Może kalkulowałaś, że lepiej byłoby pozwolić mi odejść i samemu pojechać do kuzynki? Mogłaś być rozczarowana nie tylko moim widokiem, ale także wczorajszą rozmową przez telefon. Czemu więc zdecydowałaś się podejść? Właściwie zrobiłaś to w ostatniej chwili, gdy już odchodziłem. Byłem o krok od tego, by się z tobą minąć i nigdy w życiu cię nie spotkać. Stało się jednak inaczej. Ciągnąłem właśnie twoją podróżną torbę na kółkach, a ty trzymałaś kwiaty, które pół godziny wcześniej kupiłem dla ciebie.

Anioł znieba

Wciąż mówiłaś. Pewnie dlatego, że byłaś równie zdenerwowana jak ja, tyle że ja w takich sytuacjach raczej milczę. To przez chwilę ratowało sytuację. Ty mówiłaś, ja słuchałem, rzucając od czasu do czasu krótkie zdania. Tak dotarliśmy do centrum miasta. Zaprosiłem cię na obiad do restauracji „Cztery Pory”.

– Pamiętasz, jak po wejściu do lokalu poszłam zaraz do toalety? – wspominałaś potem nasz pierwszy wspólny dzień. – Stałam tam przed lustrem i pytałam samą siebie, co ja tu z tobą robię. Byłam załamana. Nie chodziło o twój wygląd, ale o to, jak się zachowywałeś. Byłeś sztywny, nienaturalny, milczący, oschły. Taki byłeś dzień wcześniej, gdy rozmawialiśmy przez telefon, i teraz, gdy już się spotkaliśmy. Nie starałeś się nawet być choć trochę miły. Nie miałeś nic wspólnego z tym facetem, z którym korespondowałam przez ostatni miesiąc.

– Byłem w szoku, Różo. Oto nagle z nieba spadł anioł, zamiast którego spodziewałem się dziewczyny o pospolitej urodzie. Znalazłem się w towarzystwie pięknej, zgrabnej, inteligentnej, młodszej ode mnie o całe pokolenie kobiety i po prostu mnie sparaliżowało – tłumaczyłem swoje zachowanie.

– Postanowiłam wrócić z toalety i zjeść z tobą obiad, a potem pod jakimś pretekstem odmówić twojej gościny i udać się do kuzynki – wspominałaś dalej nasz pierwszy wspólny dzień. – W trakcie obiadu zauważyłam jednak, że się rozluźniłeś. Kiedy tak siedziałeś za stołem i popijałeś ze szklanki wodę z cytryną, nagle opadło z ciebie napięcie, wydałeś mi się łagodniejszy i milszy niż przedtem. Rozmowa była coraz bardziej interesująca, otworzyłeś się nieco, zacząłeś ciekawie opowiadać o sobie i swojej pracy. Powoli rozczarowanie mijało, choć nie do końca. Wciąż wydawałeś mi się obcy, schowany w skorupie. Zamiast wyjść z niej i pokazać swój urok, który niewątpliwie miałeś, czekałeś przyczajony, niepewny, przestraszony – ciągnęłaś swoją opowieść.

NIE ODPUSZCZAĆ ZŁODZIEJOM!

Bitwa, którą Pan Przedpełski ijego syn Ryszard toczą zWojciechem Jaruzelskim oodzyskanie rodzinnego domu, zajmowanego obecnie przez generała, to symbol walki Polaków oodzyskanie zawłaszczonego przez „system” państwa. „Express Wieczorny” pisze, że Jaruzelski kupił dom Przedpełskich w1975 roku odSkarbu Państwa, który bezprawnie zajął nieruchomość trzy lata wcześniej na podstawie dekretu Bieruta.

Ta historia pokazuje, zjaką bezczelnością bezprawni właściciele RP bronią swojego stanu posiadania. Przedpełscy zostali zmuszeni dozłożenia pozwu przeciwko generałowi nie tylko ozwrot zagarniętego domu, ale także za kłamliwe pomówienia, ponieważ Jaruzelski nazwał ich „przedwojennymi bankrutami, którym dom odebrano w1935 roku”, azgodnie zrodzinnymi dokumentami budynek kupili w1938 roku.

Ta sprawa nie jest nowa, ale dobitnie pokazuje, jak bezwzględni są ludzie „systemu” broniący swoich zdobyczy. Gdyby generał był człowiekiem honoru, oczym zaświadczało wielu dętych przez „system” autorytetów, toby oddał Przedpełskim ich dom, asam poprosił Skarb Państwa oprzekazanie mu innego lokum. Jaruzelski woli jednak korzystać zcudzej własności ioskarżać prawowitych właścicieli okłamstwa.

Na szczęście przybywa tych, którzy zaczynają wierzyć, że wPolsce może być inaczej– normalnie, uczciwie, sprawiedliwie. Walka oto– tak jak proces przeciwko generałowi– może potrwać jeszcze długo. Ale walczyć trzeba, by życie miało sens, by móc co rano wlustrze spojrzeć śmiało sobie woczy ipowiedzieć: Mnie nie jest wszystko jedno!

Trup ożył nad ranem

Pojechaliśmy do mnie. Syn, który kilka tygodni wcześniej porzucił akademik i znów zamieszkał ze mną, na zapowiedź, że możesz u mnie nocować, dyskretnie wyniósł się do swojej matki. Gdy po południu byliśmy już na miejscu, a ja wciąż bardziej przypominałem trupa niż faceta z krwi i kości, powiedziałaś, że jesteś umówiona z kuzynką. Oznajmiłaś, że ponieważ spotkacie się późno, zostaniesz u niej na noc. Katastrofa. Niespokojne nogi. Ucieka przede mną. Tracę ją – pomyślałem.