49,99 zł
„Alchemia tajemnic” – najnowsza, mroczna i magiczna powieść autorki bestsellerowych serii „Caraval” i „Baśń o złamanym sercu
Ty też jesteś tutaj… bo chcesz wierzyć w tę historię
Gdzie indziej, jeśli nie w sali wykładowej ukrytej w opuszczonym kinie w Los Angeles?
W mieście, które słynie z lokalnych mitów i legend. Na kursie, którego nie znajdziesz
w żadnym spisie online. Prowadzonym przez nauczycielkę, o której nie ma ani jednej wzmianki w sieci…
Większość studentów uważa jej opowieści za bajki. Bo przecież nie ma w LA człowieka, który zdradzi ci datę twojej śmierci. Ani hotelowego baru, w którym przesiaduje diabeł. Magia nie istnieje.
Nie dla Holland St. James. Zdeterminowana, by zmienić swoją tragiczną przeszłość, pragnie udowodnić w pracy dyplomowej, że najsłynniejsze hollywoodzkie zbrodnie były dziełem samego diabła. Ale gdy tajemniczy Zegarmistrz ostrzega ją, że umrze o północy, Holland wpada w labirynt kłamstw, tajemnic i miejskich legend. Czas ucieka, miasto tętni sekretami, a do gry wchodzi dwóch pociągających i niebezpiecznych mężczyzn… Komu może zaufać, gdy stawką jest życie?
„Alchemia tajemnic” to historia, w której każdy fałszywy krok ma swoją cenę.
A magia nigdy nie pyta o pozwolenie.
Recenzje
„Nigdy nie czytałam niczego choć trochę podobnego do ‘Alchemii tajemnic’ - to powieść pełna przygód, magii i zaskakujących zwrotów akcji, która trzyma w napięciu aż do ostatniej strony”. JODI PICOULT
„’Alchemia tajemnic’, olśniewająca jak szkatułka z kosztownościami, oczarowała mnie od pierwszego zdania obfitością tajemnic, magii i niespodzianek. Nikt nie potrafi tak budować świata, jak Stephanie Garber. Chcę zamieszkać w tej książce!”. ERIN A. CRAIG
O autorce
STEPHANIE GARBER jest autorką światowych bestsellerów, twórczynią serii „Caraval”
i „Baśń o złamanym sercu”. Jej książki zostały przetłumaczone na ponad trzydzieści języków. „Alchemia tajemnic” to wyczekiwana na całym świecie, pierwsza powieść autorki napisana z myślą o dorosłych czytelnikach. Pisarka pracuje już nad jej kontynuacją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 393
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: Alchemy of Secrets
Copyright © 2025 by Stephanie Garber All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Matylda Biernacka Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2025
Wydanie I
Projekt okładki: Rachael Lancaster/The Orion Publishing Group
Ilustracja na okładce: © Kelly Chong
Adaptacja: Grzegorz Araszewski/garasz.pl
Redaktorka prowadząca: Małgorzata Wróblewska
Redakcja: Paulina Zaborek
Korekta: Jolanta Kucharska, Rafał Sarna
ISBN 978-83-67784-97-9
Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. Prezes: Joanna Bażyńska 00-544 Warszawa, ul. Wilcza 25 lok. 6 e-mail: [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Dla mojego Taty.
Mówiłeś, żebym nie pisała tej książki dla Ciebie,.
ale i tak to zrobiłam.
Kocham Cię, Tato!
Zaczęło się od szeptów zasłyszanych w kolejce w kawiarni, historii, którą pewnie należało zignorować. Ale plotka utkwiła w twojej głowie jak piosenka, dręczyła niczym nierozwikłana zagadka. Aż w końcu zaprowadziła cię tutaj. Na parking, który ewidentnie miał sobie za nic prognozy pogody.
Mówili, że wieczór będzie gwiaździsty, bezchmurny, ale na palcach stóp czujesz krople deszczu. Atakują cię gorliwie, a ty w sandałach pędem przecinasz chodnik. Mrugają latarnie, ich elektryczny trzask brzmi niczym akompaniament do twoich wilgotnych kroków.
Nie masz zadyszki, ale zwalniasz i przystajesz pod markizą. Czerwone drukowane litery ułożone w słowa WKRÓTCE NA EKRANACH migoczą, rzucając neonową poświatę na retro okienko z biletami, oklejone wyblakłymi plakatami reklamującymi atrakcje, które już dawno przeminęły. Na górze jednego z nich, zapisane spłowiałymi żółtymi literami, widnieje imię Veroniki Lake, z kolejnego uśmiecha się czarno-biała Loretta Young. Plakat Loretty prezentuje Pamiętną noc i liczysz, że ta noc właśnie taka będzie.
Nie jesteś pewna, czy pogłoski są prawdziwe, ale gdy przekraczasz próg kina i stajesz w foyer, niemal spodziewasz się, że wpadniesz do króliczej nory.
Twoja ekscytacja dodaje wszystkiemu szczególnego blasku. Po prawej stronie stoi szereg połyskujących budek telefonicznych w eleganckim drewnie i szkle. Po raz pierwszy widzisz ich aż tyle. Kusi cię, żeby pstryknąć zdjęcie, ale tego nie robisz. A nawet gdyby, i tak by ci się nie udało. Twój telefon już nie działa, choć jeszcze o tym nie wiesz. Nagle po lewej twoją uwagę przykuwa staroświeckie stoisko z przekąskami, na którym kurz kładzie się nostalgiczną smugą, a ty ledwie zauważasz ubytki w złotej farbie, którą pokryto zdobienie w stylu art déco, złożone z geometrycznych słońc i skaczących delfinów.
Napis powyżej oznajmia:
10 centów za popcorn
15 centów za popcorn z masłem
25 centów za papierosy
Nie przyszło ci do głowy, że kiedyś sprzedawano w kinie papierosy, ale przez moment rejestrujesz w powietrzu woń dymu i popcornu. Możesz niemal poczuć smak masła. Nie zostajesz jednak dłużej w foyer. Pragniesz odnaleźć tylko jedną salę – jedną atrakcję – kierujesz się więc prosto w jej stronę.
Czujesz ucisk w piersi. Serce wali jak młot. I wciąż liczysz na tę króliczą norę, która zaprowadzi cię do innego wymiaru. Kiedy przechodzisz przez podwójne drzwi, twoje oczy lśnią nadzieją i optymizmem niczym prześwietlone zdjęcie zrobione w zbyt jasnej przestrzeni.
Pachnie tu papierosowym dymem i popcornem, ale czymś jeszcze. Może to tylko zapach starego aksamitu zmieszany z unoszącym się śladem stęchlizny, ale wyciągasz szyję, żeby objąć wzrokiem niewiarygodnie wysokie sklepienie, i przychodzą ci na myśl sny w technikolorze. Sufit jest kremowo-złoty, ozdobiony kolejnymi wzorami w stylu art déco, które wyglądają jak krewni znaków zodiaku.
Pod tą misterną kopułą część miejsc jest już zajęta. Dwadzieścia pięć? Może pięćdziesiąt? Czujesz zbyt duże napięcie, żeby dokładnie je policzyć, i zajmujesz fotel na tyłach. Jest świetny, a jego przetarty aksamit wciąż miękki, lecz odnosisz wrażenie, że siedzisz za daleko od sceny.
Postanawiasz przenieść się bliżej i po drodze ukradkiem rzucasz okiem na pozostałych. Chcesz zobaczyć, kto jeszcze dotarł do środka, czy jest tu ktoś znajomy. Ponieważ jednak znasz w szkole ledwie garstkę ludzi, nie dziwi cię, że wszystkie twarze są obce. Niektórzy szepczą, inni śmieją się cicho, parę osób milczy jak ty, ale wszystkich was łączy niewidzialna nić: wyczekiwanie.
To musi być to. Kurtyna na scenie ma kolor ciemnego głębokiego różu, a kiedy się rozsuwa, wstrzymujesz oddech.
Panów uprasza się o zdjęcie nakryć głowy, pojawia się napis na srebrnym ekranie.
A potem slajd się zmienia: Głośne gwizdanie i rozmowy są zabronione.
To, rzecz jasna, prowokuje serię gwizdnięć. Potem jednak zapada cisza, napis znika z ekranu, a w jego prawym górnym rogu pojawia się malutka gwiazdka. Mruga raz i drugi. A później wszystkie światła w kinie gasną.
Mimo wieczoru mrok jest tu gęstszy niż na zewnątrz. Słychać, że ludzie wyjmują telefony, ale żaden nie działa, także twój własny. Brak zasięgu. Brak światła. Brak cyfrowego zegara, który wskazałby upływ czasu.
Nie wiesz, jak długo tak siedzisz, a potem słyszysz, że pierwsza osoba wychodzi. Doszła do wniosku, że te zajęcia nie są dla niej. O ile to w ogóle są zajęcia. Kilka osób idzie w jej ślady. Z przykrością stwierdzasz, że kusi cię, by zrobić to samo.
Stopy ci już wyschły, ale skóra mrowi z zimna. Masz wrażenie, że ktoś cię obserwuje, choć jest zbyt ciemno, by coś zobaczyć.
Mijają kolejne minuty, a ty przypominasz sobie zasłyszane historie, plotki i pogłoski na temat bardzo szczególnych zajęć, nieujętych w żadnym wykazie, prowadzonych przez nauczycielkę, której nie ma na żadnej stronie internetowej. I nagle dociera do ciebie, że jest tak nie bez przyczyny. Myślisz, że może pora się zwijać. Myślisz...
Na scenie zapala się światło. Mały punkcik, ale jego blask przykuwa twoją uwagę. Przymykasz oczy i znów je otwierasz. A kiedy ponownie możesz coś zobaczyć, widzisz ją.
Siedzi na drewnianym stołku pośrodku sceny.
Nie wiesz, od jak dawna tam była, ale odnosisz wrażenie, jakby czekała od wielu godzin, podobnie jak dwadzieścia parę osób, które pozostały w sali. Jest niższa niż w twoich wyobrażeniach. W opowieściach sprawiała wrażenie wysokiej, posągowej, dosłownie niemieszczącej się w ramach. A ona przypomina czyjąś babcię. Jej okrągłą twarz z nikłym uśmiechem okala srebrny bob. Wypowiada słowa sprawiające, że chłód, wilgoć i oczekiwanie nabierają w końcu wartości.
− Znaleźliście się tu z powodu historii – mówi. – Teraz opowiem wam kolejną.
Holland St. James odliczała minuty do dzisiejszego wieczoru. Przymierzyła siedem sukienek i pięć par butów, zakręciła włosy, a nawet umalowała oczy. A teraz miała wszystko obrócić wniwecz.
− Myślałem, że idziemy na lody – stwierdził bardzo uprzejmie Jake. Ponieważ Jake był chyba najbardziej uprzejmym facetem, z jakim Holland się w życiu spotykała.
Kiedy zjawił się parę tygodni temu po raz pierwszy w Santa Monica Coffee Lab, Holland pomyślała, że jest absolutnie uroczy. Z wyglądu przypominał raczej Clarka Kenta niż Supermana i nosił okulary w ciemnych oprawkach, jakie zawsze działały na nią niczym kryptonit. A potem wpadł na nią, rozlał swoją mrożoną kawę i Holland zobaczyła podręczniki, które miał przy sobie. Jake przygotowywał się do zawodu nauczyciela języka angielskiego.
Na pierwszej randce dowiedziała się, że pracował też jako wolontariusz w schronisku dla zwierząt w Los Angeles i w sklepie dla podróżników w czasie, który był w rzeczywistości organizacją non-profit, wspierającą młodych w ich pisarskiej pasji. Na drugiej randce powiedział jej, że od niedawna jest wegetarianinem i jeździ rowerem, a nie autem, bo chce zrobić co w jego mocy dla środowiska.
Jake był autentycznie dobrym chłopakiem.
Być może gdzieś w głębi duszy Holland uważała, że jest odrobinę zbyt idealny, jak mail bez literówki albo wyretuszowane zdjęcie, na którym brakuje choćby jednej zmarszczki. A może po prostu szukała dziury w całym.
To była dopiero ich trzecia randka, ale Holland od dwóch lat nie udawało się dotrwać do czwartej. Naprawdę nie chciała tego schrzanić. A obawiała się, że być może właśnie zrobiła to parę minut temu, kiedy nie mogła się pohamować i zawlokła Jake’a w głąb ponurej alejki, bo zauważyła plakat, który przypomniał jej jedną z opowieści Nauczycielki.
Przyklejono go na skraju otynkowanej ściany. Był to plakat w stylu vintage, z ilustracją, którą można by nadrukować na drewnianych pocztówkach sprzedawanych na molo w Santa Monica. Palmy w spłowiałej sepii i zieleni okalały rysowaną węglem postać mężczyzny w fedorze spoglądającego na zegarek. Żadnych znaków firmowych, żadnych nazw własnych. Właściwie to nie było tam ani jednego słowa, które wskazywałoby na to, co reklamuje plakat. Tylko inicjał na spinkach od mankietów mężczyzny bez twarzy: Z.
Zegarmistrz.
To była pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy. A potem pociągnęła Jake’a w alejkę. Nie potrafiła się powstrzymać.
Holland wychowywała się na organizowanej przez ojca zabawie w podchody. W dzieciństwie uczyła się szukać wskazówek, tak jak inne dzieci uczą się bawić klockami lub ze sobą nawzajem. Może dlatego czuła, że nie całkiem pasuje, do czasu, kiedy odkryła zajęcia pod nazwą „Miejskie legendy” prowadzone przez Nauczycielkę. Słuchając jej historii, Holland czuła się tak, jakby znów brała udział w podchodach taty.
Nie spodziewała się, że wpadnie dziś na jakiś trop. Wszystko w Los Angeles stale przypominało jej o opowieściach Nauczycielki i nie potrafiła oprzeć się pokusie poszukiwania. Bez przerwy zapuszczała się w uliczki, których, mogłaby przysiąc, nigdy wcześniej nie widziała, tylko po to, by natrafić na już odwiedzane bary, kawiarnie czy księgarnie.
Ale nie tym razem. Tego wieczoru Holland wiedziała, że nigdy tu nie była. Zapamiętałaby taki szyld.
Cacka i Czasomierze
Pytać w środku
Napis wisiał na miedzianym haku połyskującym na drzwiach, które Holland chciała uznać za wiekowe, choć mogły być po prostu brudne. Zerknęła na Jake’a i już wiedziała, że on wybrał drugą opcję. Możliwe też, że właśnie rozważał ponownie decyzję o tej randce. Chciała zmienić jego zdanie. Chciała też bardzo przekroczyć próg i przekonać Jake’a, żeby poszedł razem z nią.
− Lubisz miejskie legendy? – zapytała.
− Tak... uwielbiam.
Jake uśmiechnął się do niej zdecydowanie jak Superman, nie jak Clark Kent. Holland poczuła iskierkę nadziei, że znów zmierza we właściwym kierunku. A jednak... zawahała się.
Nauczycielka wyznawała zasadę, że nie wolno dzielić się jej historiami z ludźmi spoza zajęć. Nikt nie łamał tej reguły. Zajęcia wymagały zbyt dużego wysiłku od studentów, żeby mieli ujawniać historie za darmo, a Nauczycielka zawsze ich ostrzegała, że takie działanie może pociągnąć poważne konsekwencje. Ale Holland nie chodziła już na zajęcia z „Miejskich legend”, a to była tylko jedna z historii. Tyle że...
− Zanim cokolwiek powiem – zaczęła cicho – musisz przysiąc na życie własnego psa albo roweru, albo tej roślinki, którą starasz się utrzymać przy życiu, że nikomu nie powiesz o tym, co zamierzam ci wyjawić.
Jake uśmiechnął się promiennie.
− Przysięgam. – Nachylił się i pocałował ją lekko w usta jakby dla przypieczętowania obietnicy. – Czy to jakiś rodzinny sekret?
Holland zamarła.
Przypomniała sobie, że Jake pochodzi z dużej rodziny, która stale do niego wydzwania i dzieli się z nim najbardziej przyziemnymi szczegółami minionego dnia. Dla niego mówienie o rodzinie było czymś zwyczajnym. Nie węszył w poszukiwaniu informacji.
A jednak dobre kilka sekund zajęło jej przywołanie na twarz uśmiechu, który wyglądałby, jak miała nadzieję, na żartobliwy.
− To nie jest rodzinny sekret, ale coś, o czym nie powinnam mówić. Na studiach pierwszego stopnia wybrałam zajęcia o nazwie „Miejskie legendy”. Już same zajęcia to swego rodzaju legenda. Nie da się na nie zarejestrować. Nie ma ich na żadnej stronie internetowej. Można się o nich dowiedzieć pocztą pantoflową. Dopiero gdy ukończysz kurs, to na koniec semestru pojawia się w twoim indeksie.
Jake wyglądał na kogoś, kto się wciągnął w temat.
− Czyli to coś w rodzaju tajnego stowarzyszenia?
Holland pokiwała nerwowo głową, a może czuła się podekscytowana. Przecież podzielenie się z nim tą małą tajemnicą nie robiło nikomu krzywdy.
− Co tydzień Nauczycielka przedstawiała nam jakiś lokalny mit lub miejską legendę, a my musieliśmy przysiąc, że o nich nikomu nie opowiemy. Jedna z legend mówi o kimś, kogo nazywają Zegarmistrzem. Ponoć w całym Los Angeles istnieją znaki do niego prowadzące. Jeśli pójdziesz ich śladem i uda ci się go odnaleźć, możesz zapytać go o godzinę, a on powie ci, kiedy umrzesz.
Wyraz twarzy Jake’a uległ zmianie, między brwiami pojawiła się cienka kreska niepokoju.
− To nie jest aż tak chore, jak brzmi – dodała szybko Holland. – Nauczycielka powiedziała też, że z Zegarmistrzem można wejść w układ, aby otrzymać więcej czasu, żyć dłużej, niż to zostało założone.
− I ty naprawdę w to wierzysz? – spytał Jake.
W jego głosie pojawiło się coś, czego nie umiała konkretnie nazwać, ale nagle zaczęła się obawiać, że nieco zbyt optymistycznie podeszła do jego zainteresowania legendami. To był zwyczajny chłopak, który pewnie przywykł do chodzenia na zwyczajne randki. I najprawdopodobniej chciał bardzo zwyczajnej dziewczyny.
Jasne, że nie.
To tylko zabawa.
Nie, ani trochę!
Każda z tych odpowiedzi byłaby adekwatną reakcją na jego pytanie. To właśnie powiedziałaby zwyczajna dziewczyna.
− Wejdź ze mną do środka. – Holland się wykręciła.
− Pewnie – odparł Jake.
A ponieważ był miłym chłopakiem, wyciągnął rękę i otworzył przed nią drzwi z tabliczką Cacka i Czasomierze.
W środku wszystko składało się z mlecznego szkła i złota. Idealny szereg mlecznych lamp na złotych kablach oświetlał idealną mozaikę podłogową, w której okrągłe płytki z mlecznego szkła ułożono z innymi połyskującymi złotem, układającymi się w napis: „Tik, tak”.
Żadnych śladów, żadnych smug, tylko błyszczące słowa, które w świetle szklanych lamp migotały niczym wskazówka sekundowa.
Niemal przypominało to magię. Nie magię wielką, cudotwórczą, ale tę prostą magię rzeczy ponadczasowych. Dwudolarowych banknotów i odręcznych listów, maszyn do pisania i telefonów z tarczą.
Holland mogłaby wypowiedzieć tę myśl na głos. Jake natomiast wyglądał tak, jakby nie był pewien, jak zakwalifikować to dziwaczne pomieszczenie w zaułku. Nie na to się pisał, kiedy zaproponował lody. Chciał randki, która będzie dobrze wyglądała na Instagramie, nie takiej, która wyląduje w sieci w katalogu najgorszych randek wszech czasów.
Najwyraźniej źle go oceniła, ale teraz nie mogła się wycofać. Czuła, że nigdy dotąd nie była tak bliska odnalezienia w prawdziwym życiu jednej z opowiadanych przez Nauczycielkę legend.
Naprzeciwko znajdowało się dwoje drzwi, również z mlecznego szkła, połyskujących bielą, o złotych klamkach i z ascetycznymi prostokątnymi tabliczkami ze złota na środku. Na jednej wypisano: Cacka. Na drugiej: Czasomierze.
Holland sięgnęła do klamki tych drugich w nadziei, że prowadzą do Zegarmistrza. Skoro już miała zmarnować sobie randkę, to musiała mieć dobry powód.
Drzwi ani drgnęły.
Holland ponownie pociągnęła za klamkę.
− Chyba są zamknięte na klucz.
Jake wyciągnął rękę ponad jej ramieniem i zapukał. Dwa głośne stuknięcia knykciami.
− W czym mogę pomóc? – Dobiegł ich głos zza sąsiednich drzwi. Tych z tabliczką Cacka.
W otwartych na oścież drzwiach stanęła dziewczyna z króciuteńkimi platynowymi włosami i małym kolczykiem w nosie. Miała na sobie dopasowaną białą sukienkę w tym samym odcieniu co mleczne szkło. Na pierwszy rzut oka wydawała się młoda, ale coś w jej postawie i spojrzeniu mówiło Holland, że jej wygląd może być mylący.
Holland usiłowała zajrzeć w głąb pomieszczenia, żeby zobaczyć, co jest w środku, ale dostrzegła tylko białe światło.
Dziewczyna ze zniecierpliwieniem zabębniła prosto obciętymi paznokciami o futrynę.
− Szukamy Zegarmistrza – odparła Holland.
− Przykro mi. Nie mogę wam pomóc.
Natychmiast zrobiła krok do tyłu i próbowała zamknąć drzwi.
− Chcę tylko zapytać go o godzinę – wypaliła Holland.
Dziewczyna zamarła.
− Jesteś tego pewna, skarbie?
Pytanie zakończyła spojrzeniem, które miało zasugerować Holland, że mądrze byłoby w tej chwili odejść i zabrać ze sobą tego przystojnego chłopca.
− Jest pewna – odezwał się Jake. – Ja też chcę wiedzieć.
− Naprawdę? – zdziwiła się Holland.
Objął jej ramiona, skórę miał ciepłą.
− Jeśli ty masz zamiar to zrobić, to ja też w to wchodzę.
Chciała zapytać, dlaczego zmienił zdanie, ale nagle ogarnęło ją nerwowe podekscytowanie.
Dziewczyna w bieli wymamrotała pod nosem coś, co brzmiało jak „głupcy”. A potem zniknęła za drzwiami.
We wnętrzu szklanego korytarza o barwie mlecznej bieli czas zwolnił, gdy Holland czekała na powrót dziewczyny. Ręka Jake’a coraz bardziej parzyła jej ramię. Tym razem miała poczucie, że to ona nie chce tu być, i miała nadzieję, że dziewczyna wróci.
Wreszcie drzwi z tabliczką Cacka ponownie się otworzyły. Wyłoniła się z nich dziewczyna, niosąc długopisy oraz kartki z kalką przyczepioną od spodu. Zacisnęła wargi.
− Jeśli oboje jesteście tego pewni, zapiszcie swoje imiona, nazwiska i wymagane informacje, a Zegarmistrz się z wami skontaktuje.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki