Adela. Jednorożec mimo wszystko - Ludivine Irolla - ebook

Adela. Jednorożec mimo wszystko ebook

Ludivine Irolla

5,0

Opis

To ja, Adela. Koń prawie jak wszystkie inne, z jedną malutką cechą szczególną: mam róg na głowie. Na szczęście u Norberta, gospodarza, który przygarnął mnie do swojej zagrody, nikt nie robi z tego sensacji. Każdy ma tu swoje małe wady! I wszystko toczyło się w najlepsze aż do przybycia rzekomego specjalisty od jednorożców, który głosi wszem i wobec, że jestem legendarnym zwierzęciem! Też coś! Opowieści dziwnej treści. Już ja im pokażę, że magia nie istnieje!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (8 ocen)
8
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

1 Komu nigdy się nie poszczęściło, kopyto w górę!

2 Nawyki często mylą

3 Nie osądzaj niespodzianki po okładce

4 O wilku dziennikarzu mowa, a dziennikarz tu

5 W błocie po same rogi

6 Rodziny, która wygrywa, się nie zmienia

7 Jednorożec przed nami!

8 Nie dziel skóry na jednorożcu, nim róg prawdy ci nie powie

9 Każdy sobie z rogu skrobie

10 Legenda mówi o jednorożcu z legend, którego piękno było absolutnie legendarne

11 Czy To ptak? Czy to samolot? Nie! To szczyt zadęcia!

12 Popularność najlepiej smakuje na zimno

13 Cekiny, pianino i sława!

1 Komu ni­g­dy się nie po­szczę­ści­ło, ko­py­to w górę!

Gdy prze­cho­dzi­my pod drze­wem, sły­szę, jak na moim grzbie­cie roz­le­ga się śmiech Ju­lii. To li­ście mu­sia­ły po­ła­sko­tać ją w nos. Dzi­siaj jest nie­dzie­la i jak w każ­dy nie­dziel­ny po­ra­nek je­ste­śmy na prze­chadz­ce. Na po­cząt­ku, gdy by­łam jesz­cze mło­dym, nie­ustra­szo­nym i pod­eks­cy­to­wa­nym ko­niem, Ju­lia za­kła­da­ła mi uzdę. Z cza­sem jed­nak źre­bię, któ­rym by­łam, uspo­ko­iło się i te­raz pro­wa­dzę Ju­lię z peł­ną swo­bo­dą jak doj­rza­ły koń.

Nie­ste­ty nie moż­na po­wie­dzieć tego sa­me­go o Szel­mie. Nor­bert, tata Ju­lii, gdy nie trzy­ma lej­ców w swo­ich wy­słu­żo­nych dło­niach, nie czu­je się zbyt pew­nie na swym sta­rym ru­ma­ku. Trze­ba zresz­tą przy­znać, że wy­słu­żo­ne są nie tyl­ko ręce go­spo­da­rza. Szel­ma żyje w tym go­spo­dar­stwie od za­wsze. Jest on pierw­szym zwie­rzę­ciem przy­gar­nię­tym przez ro­dzi­nę Do­bro­mi­łych. Nic dziw­ne­go, że bie­da­czy­sko wle­cze się w tyle. Szel­ma tak do­brze zna nie­dziel­ne prze­chadz­ki, że po­włó­czy no­ga­mi ze spusz­czo­nym py­skiem przy­kle­jo­nym do ścież­ki i idzie jak na au­to­pi­lo­cie.

A mnie z ko­lei te prze­chadz­ki ni­g­dy nie nu­dzą! Ko­rzy­stam z nich, aby z wiel­ki­mi jak ta­le­rze ocza­mi ob­ser­wo­wać świat wo­kół sie­bie. O, pa­trz­cie tu­taj – pro­ce­sja mró­wek. To nie­sa­mo­wi­te, że tak małe stwo­rze­nia mogą brać na sie­bie tak wiel­kie cię­ża­ry! Pew­nie, dla mnie ka­wa­łek pa­ty­ka to pest­ka, ale w po­rów­na­niu z nimi to tak, jak­bym mu­sia­ła tasz­czyć na grzbie­cie pień! O, a tam! Sza­lo­ny wy­ścig chmur pcha­nych po nie­bie przez wiatr (z siłą, któ­rej nie­po­dob­na so­bie na­wet wy­obra­zić!). Bzzz, nie­usta­ją­ce bzy­cze­nie psz­czół ła­sko­cze mnie w uszach. Ich żół­to-czar­ne owło­sio­ne brzusz­ki wzno­szą się nad kwit­ną­cy­mi drze­wa­mi. Mmm, aka­cje są całe w kwia­tach, a ich za­pach upa­ja całą na­szą wy­ciecz­kę! I tam jesz­cze – kró­lik wra­ca do swo­jej nor­ki! Krę­cę szy­ją na wszyst­kie stro­ny, żeby nie prze­ga­pić żad­ne­go szcze­gó­łu z na­sze­go oto­cze­nia.

Gdy by­łam taka onie­mia­ła z po­dzi­wu, pa­trząc na parę ja­skó­łek zbie­ra­ją­cych ga­łąz­ki do uwi­cia so­bie gniaz­da, roz­legł się dia­bel­ski huk. W har­mi­drze, któ­ry się zro­bił, roz­po­zna­łam głos krzy­czą­ce­go Nor­ber­ta.

– Ta­tu­siu, wszyst­ko w po­rząd­ku!? – krzyk­nę­ła Ju­lia. – Ade­lo, cwa­łem!

O włos od czu­pry­ny Nor­ber­ta prze­je­cha­ło sta­do roz­pę­dzo­nych qu­adów. Mało bra­ko­wa­ło, a ude­rzy­li­by w nie­go! Tym­cza­sem te bez­myśl­ne typ­ki na czte­rech kół­kach gna­ły da­lej, nie zda­jąc so­bie z ni­cze­go spra­wy. Bio­rąc pod uwa­gę pręd­kość, siła ude­rze­nia mo­gła być… Nie, wolę so­bie tego na­wet nie wy­obra­żać!

Po­pę­dzi­łam ku Nor­ber­to­wi i Szel­mie. Oj­ciec Ju­lii szyb­ko do­szedł do sie­bie, cze­go nie moż­na było po­wie­dzieć o sta­rym ko­niu, są­dząc po jego wy­ba­łu­szo­nych oczach i przy­spie­szo­nym od­de­chu!

– Tak się wy­stra­szy­łam! Co się sta­ło? – spy­ta­ła Ju­lia.

– Ci idio­ci na tych prze­klę­tych ma­szy­nach na nic nie zwra­ca­ją uwa­gi! Ależ się cie­szę, że Ade­la przy­sta­nę­ła na chwi­lę, by jak zwy­kle się roz­ma­rzyć! Za­trzy­ma­łem Szel­mę, żeby na was za­cze­kać. Gdy­by nie to, zde­rzył­bym się z tymi im­be­cy­la­mi!

Nor­bert wziął głę­bo­ki od­dech i usi­ło­wał uspo­ko­ić Szel­mę, ale z miej­sca, w któ­rym sto­ję, wy­raź­nie wi­dać, że Szel­mie wciąż trzę­sie się cały zad. O nie, te małe jak cie­cior­ka łe­pe­ty­ny zo­ba­czą jesz­cze, że tak się nie robi miesz­kań­com mo­je­go go­spo­dar­stwa! Da­lej, Ju­lio, po­każ­my im, do cze­go słu­ży mój róg! Ale moja jeźdź­czy­ni po­wstrzy­ma­ła tar­ga­ją­cą mną żą­dzę ze­msty i ka­za­ła mi za­wró­cić. Cóż, praw­dę mó­wiąc, raj­dow­cy od sied­miu bo­le­ści są już da­le­ko (nie­ste­ty), ale co ma na rogu wi­sieć, nie uto­nie, ja wam to mó­wię!

Nor­bert i Ju­lia po­sta­no­wi­li skró­cić wy­ciecz­kę, aby osz­czę­dzić ner­wów mo­je­mu łą­ko­we­mu współ­lo­ka­to­ro­wi.

Od­kąd po­ja­wi­łam się u Do­bro­mi­łych, nie wi­dzia­łam bar­dziej stra­chli­we­go ko­nia niż Szel­ma! Do­brze, przy­zna­ję: wcze­śniej w ogó­le nie wi­dzia­łam żad­ne­go ko­nia, ale mimo wszyst­ko. Na po­cząt­ku Szel­ma nie chciał na­wet zro­bić mi miej­sca w staj­ni. Gdy zo­ba­czył mnie z tym moim ro­giem na czo­le, był prze­ra­żo­ny. On też wcze­śniej znał nie­wie­lu ta­kich jak ja. Nor­bert przez do­brą go­dzi­nę mu­siał mu tłu­ma­czyć, że to taka moja ce­cha szcze­gól­na. Naj­pierw tro­chę się dą­sa­łam. Co to wła­ści­wie ma zna­czyć: „moja ce­cha szcze­gól­na”? Ale po­tem zro­zu­mia­łam, że wszyst­kie inne zwie­rzę­ta w za­gro­dzie też mają ta­kie ce­chy szcze­gól­ne. Gdy Nor­bert mnie przy­gar­nął, by­łam jesz­cze koń­skim dzi­dziu­siem. Nikt mnie nie chciał. Mó­wi­li, że je­stem ano­ma­lią na­tu­ry. Ta­kie opi­nie były mimo wszyst­ko ra­nią­ce. Wów­czas by­łam już nie­mal prze­ko­na­na, że skoń­czę swój ży­wot w le­sie, je­dząc po­ro­sty i nar­cy­zy. Sta­ła­bym się Ade­lą nie­ustra­szo­ną, gór­skim ko­niem ze wzbu­dza­ją­cym po­płoch ro­giem! Na­uczy­ła­bym się bro­nić tym ro­giem przed dzi­ką zwie­rzy­ną. Całe noce spę­dza­ła­bym na pa­trze­niu w gwiaz­dy bez zmru­że­nia oka. Prze­mie­rza­ła­bym świat cały i lśni­ła od ce­ki­nów bla­sku. Pierw­sza po­sta­wi­ła­bym ko­py­to w nie­od­kry­tych kra­inach. Spe­cja­list­ka od ko­ma­rów ko­lum­bij­skich. Od­kryw­czy­ni An­tark­ty­ki. Na­ukow­czy­ni od­da­na spra­wie zwie­rząt. Albo tkwi­ła­bym w jed­nym miej­scu jak ro­śli­na w zie­mi, prze­ra­żo­na i zu­peł­nie sama…

Nor­bert był moją szczę­śli­wą gwiaz­dą, któ­ra przy­le­cia­ła nową te­re­nów­ką z przy­cze­pą.

Kła­mać nie będę: przez całą dro­gę by­łam prze­ra­żo­na! Gdzie jadę? Kim je­stem? Skąd po­cho­dzę? Tyle py­tań krą­ży­ło mi po gło­wie!

Nie ukry­wam, że mam małą skłon­ność do nad­mier­nych re­ak­cji i szyb­kie­go wpa­da­nia w pa­ni­kę. A gdy je­stem ze­stre­so­wa­na i się pocę, wy­dzie­lam za­pach po­zio­mek i waty cu­kro­wej. To nie­co zbyt odu­rza­ją­ca woń, je­śli chce­cie znać moje zda­nie, ale Ju­lia ją uwiel­bia! Na szczę­ście od daw­na jej nie wy­dzie­lam.

Gdy usy­tu­owa­ne na ma­łym pa­gór­ku go­spo­dar­stwo wy­ło­ni­ło się w od­da­li, po­my­śla­łam so­bie, że cała ta hi­sto­ria w su­mie do­brze się dla mnie skoń­czy­ła. Nikt nie chciał tego „dzi­wacz­ne­go” ko­nia, któ­ry za­la­ty­wał cu­kier­ka­mi. Fuj, nie zno­szę tego sło­wa. „Dzi­wacz­ny”. Że niby co? Że mam róg na gło­wie? Ża-ło-sne. Zresz­tą żad­ne za­miesz­ku­ją­ce na­sze go­spo­dar­stwo zwie­rzę nie mia­ło pro­stej hi­sto­rii, za­nim po­ja­wi­ło się u Do­bro­mi­łych.

• Szel­mę już zna­cie. Zo­stał po­rzu­co­ny na łące i szczę­śli­wie za­bra­ny do na­sze­go go­spo­dar­stwa, a nie do miej­sca-któ­re­go-na­zwy-nie-chcę-wy­po­wia­dać. Od­kąd zro­zu­miał, że je­stem zu­peł­nie nie­szko­dli­wym ko­niem i że mój róg nie jest nie­bez­piecz­ny, chce ze mną roz­ma­wiać, nim za­śnie. No, po­wiedz­my, że po­mru­ku­je, gdy ja do nie­go mó­wię. Bo Szel­ma to ga­du­łą ra­czej nie jest!

• Żół­wi­ca Toto. Jeź­dzi wo­kół po­sia­dło­ści, po­nie­waż nie ma tyl­nych łap. Nor­bert tro­chę maj­ster­ku­je i wy­my­ślił dla niej de­skę na kół­kach. Od tej pory Toto przez cały dzień jeź­dzi na de­sce! Jej ostat­nim od­kry­ciem jest mała dróż­ka, któ­ra pro­wa­dzi wprost do grząd­ki sa­ła­ty. Go­spo­darz Nor­bert z od­kry­cia tego „żół­wie­go raju” prze­szczę­śli­wy ra­czej nie jest.

• Lilo i Stich, kró­li­ki al­bi­no­sy. Z po­cząt­ku ich czer­wo­ne oczy, wy­cho­dzą­ce z bia­łej sier­ści wy­wo­łu­ją prze­ra­że­nie, ale gdy tro­chę się ich po­słu­cha, ja­sne sta­je się, że za­sób słow­nic­twa tej pu­cha­tej dwój­ki ogra­ni­cza się do słów: „mar­chew­ka” oraz „szpi­nak” i z całą pew­no­ścią usza­ci nie mają w so­bie nic groź­ne­go!

• Zola, nie­wi­do­ma, ale za to (nad wy­raz) czu­ła psi­na. Tyl­ko ona jed­na w ca­łej za­gro­dzie mówi wię­cej niż ja. Prze­pa­da za za­pa­chem cu­kier­ków. Gdy prze­peł­nio­na mie­sza­ni­ną słod­kich za­pa­chów Ju­lia wra­ca ze szko­ły, Zola dla za­ba­wy wy­li­cza mi je wszyst­kie. A kto wów­czas usłuż­nie za­twier­dza ko­py­tem słusz­ność czy­nio­nych wy­li­czeń? Ma się ro­zu­mieć, że koń, któ­ry pach­nie po­ziom­ka­mi i watą cu­kro­wą. Do­kład­nie tak!

• Ho­no­riusz, nie­co gru­ba­wy kot. Do­brze, zu­peł­nie oty­ły, za to bar­dzo sym­pa­tycz­ny. Ja­kaś ro­dzi­na go nie chcia­ła, po­nie­waż pew­ne­go dnia wdał się w bi­ja­ty­kę i stra­cił ko­niec ogo­na. Od tej pory tro­chę pry­cha, gdy ktoś się do nie­go zbli­ża. Jest bar­dzo sa­mot­ny.

• Świ­nia Coco. Rów­nież nie mia­ła naj­chwa­leb­niej­sze­go z ży­wo­tów, za­nim nie za­adop­to­wał jej Nor­bert. Na po­cząt­ku była nie więk­sza od psa, ale gdy­by­ście te­raz ją zo­ba­czy­li… Waży do­bre dwie­ście kilo! Cza­sa­mi Nor­bert musi pchać jej zad, aby prze­ci­snąć ją przez drzwi jej bar­ło­gu (taką na­zwę nosi jej po­kój). Jest to przed­sta­wie­nie, któ­re ni­g­dy się nie nu­dzi! Coco lubi tar­za­nie się w bło­cie w ta­kim sa­mym stop­niu, co ope­rę Car­men[1]. Nie py­taj­cie mnie o zwią­zek po­mię­dzy jed­ny­mi a dru­gim, wiem tyle, co i wy.

• Ko­gut Hasz­tag nie po­tra­fi piać w wy­so­kich to­nach. Na na­sze nie­szczę­ście on sam uwa­ża ina­czej. Ist­na męka, zwłasz­cza w nie­dzie­lę rano. Czę­sto usi­łu­je piać pio­sen­ki Bi­jon­sé[2], któ­re ja i Ju­lia śpie­wa­my na okrą­gło. Jed­nak jego ba­ry­ton w ogó­le nie jest do tego przy­sto­so­wa­ny!

• Wresz­cie Pa­prot­ka, naj­wście­klej­sza koza świa­ta! Nie­na­wi­dzi mnie od pierw­sze­go dnia. Nie wiem, co ja jej zro­bi­łam. Wy­da­je mi się, że za­zdro­ści mi zło­te­go rogu, któ­ry jest w do­sko­na­łym sta­nie. Ona rów­nież ma tyl­ko je­den róg, po­nie­waż dru­gi, bied­na Pa­prot­ka, zo­stał jej ucię­ty. A ten, co się ostał, nie wy­glą­da naj­le­piej i jest cały po­obi­ja­ny. Gdy­bym mo­gła, od­da­ła­bym jej swój, bo ona po­trze­bu­je rogu bar­dziej niż koń! W każ­dym ra­zie ro­bię wszyst­ko, aby jej uni­kać. Raz, gdy usi­ło­wa­łam po­wie­dzieć jej, że mi jej żal, za­czę­ła mnie go­nić i chcia­ła mnie bod­nąć. Łąka, któ­rą dzie­li­my, nie jest duża, ja jed­nak za­wsze usta­wiam się na niej tak, żeby sku­bać tra­wę moż­li­wie naj­da­lej od Pa­prot­ki. Ostroż­no­ści ni­g­dy za wie­le.

Yhym, czu­ję, że wzbu­dza to wa­sze za­cie­ka­wie­nie, czy tak? Za­sta­na­wia­cie się: „Ale z ja­kie­go po­wo­du ta koza jest taka zła?”. Mó­wi­łam wam już, że zo­stał jej tyl­ko je­den róg, praw­da? Gdy Pa­prot­ka była mała, miesz­ka­ła w in­nym go­spo­dar­stwie, ale zu­peł­nie nie do po­rów­na­nia z za­gro­dą Do­bro­mi­łych. Jego wła­ści­cie­le nie prze­pa­da­li za zwie­rzę­ta­mi. Ca­ły­mi dnia­mi trzy­ma­li Pa­prot­kę przy­wią­za­ną przed do­mem, za­raz przy sa­mo­cho­dach, i to na bar­dzo krót­kim sznur­ku. W dwie go­dzi­ny zja­da­ła całą ro­sną­cą wo­kół sie­bie tra­wę. Dym z rur wy­de­cho­wych le­ciał jej pro­sto w pysz­czek i do dzi­siaj jesz­cze po­ka­słu­je z tego po­wo­du. Wresz­cie pew­ne­go dnia stwier­dzi­ła, że ma już dość by­cia trak­to­wa­ną go­rzej od ro­śli­ny. Wy­swo­bo­dzi­ła się z wię­zów, ro­ga­mi po­prze­bi­ja­ła wszyst­kie opo­ny w sa­mo­cho­dach i po­sta­no­wi­ła uciec. Wła­ści­cie­le byli wście­kli i cała hi­sto­ria ra­czej źle się skoń­czy­ła… Opo­wie­dział mi ją Nor­bert, któ­ry jed­nak chciał „oszczę­dzić mi koń­ca” (to jego sło­wa). Otóż Pa­prot­ka stra­ci­ła róg w wal­ce, a nasz go­spo­darz w koń­cu za­brał ją do sie­bie. Wy­da­je się, że na po­cząt­ku była jesz­cze wred­niej­sza. Gry­zła Ju­lię w rękę, ale te­raz zro­zu­mia­ła, że lu­dzie w na­szym go­spo­dar­stwie nie chcą zro­bić jej krzyw­dy. Po­mi­ja­jąc jej sto­su­nek do ko­nia z ro­giem, moż­na po­wie­dzieć, że sta­ła się mil­sza.

Ojej, bły­ska się w od­da­li! To­też bły­ska­wicz­nie ro­bię w tył zwrot, al­bo­wiem ni­g­dy nie mogę oprzeć się temu przed­sta­wie­niu. Do­brze wy­czu­wam roz­draż­nie­nie Ju­lii, któ­ra usi­łu­je za­wró­cić mnie na wła­ści­wą dro­gę, ale ode­rwa­nie wzro­ku od tego wszyst­kie­go to dla mnie rzecz nie­moż­li­wa! Wi­dać bia­łe świa­tło, a kil­ka mi­nut póź­niej sły­chać głu­chy bul­got, któ­ry brzmi, jak gdy­by wy­do­sta­wał się on z wnętrz­no­ści ja­kie­goś ogra. To prze­ra­ża­ją­ce, ale jak­że eks­cy­tu­ją­ce przed­sta­wie­nie! Nie wiem, jak to się szczę­śli­wie dzie­je, ale te bły­ski ni­g­dy nie pod­cho­dzą zbyt bli­sko domu.

– Ade­lo! Skończ już, pro­szę, tę za­ba­wę w łow­czy­nię bu­rzy. Da­lej, wra­ca­my.

Ju­lia przy­bra­ła ten nie­co bła­gal­ny ton, któ­ry zu­peł­nie mnie roz­czu­la. Po­wró­ci­łam więc na dro­gę, żeby nie mu­sia­ła mi już su­szyć gło­wy. Zresz­tą sama też nie chcę zmok­nąć. Gdy­by­ście tyl­ko wi­dzie­li moją grzy­wę po desz­czu. Mój jak­że pięk­ny war­kocz wy­wi­ja się na wszyst­kie stro­ny i po różu mo­ich ko­smy­ków nie ma śla­du… Ża-ło-sne! O ob­le­pia­ją­cym moje ko­py­ta bło­cie nie wspo­mi­na­jąc. Pa­trzeć, jak się bły­ska, ow­szem, ale z god­no­ścią.

Osta­tecz­nie bar­dzo się cie­szę, że wra­ca­my do za­gro­dy. I nie je­stem je­dy­na. Szel­ma tak się boi bu­rzy, że bie­gnie naj­szyb­ciej, jak się da. Po­win­ni mu byli dać na imię Cy­ko­rek! Bieg z Nor­ber­tem na grzbie­cie cią­ży mu jak te ba­ra­ny, któ­re wie­czo­rem bę­dzie li­czył, żeby móc po tym wszyst­kim za­snąć.

Na szczę­ście ist­nie­ją na tym świe­cie nie­co bar­dziej pro­mie­ni­ste ko­nie, któ­re pod­no­szą po­ziom!

[1] Ope­ra fran­cu­skie­go kom­po­zy­to­ra Geo­r­ges’a Bi­ze­ta, jed­na z naj­słyn­niej­szych oper w hi­sto­rii. Ty­tu­ło­wa Car­men to głów­na bo­ha­ter­ka utwo­ru, któ­ry opo­wia­da hi­sto­rię jej zmien­nej mi­ło­ści: „Mi­łość jest wol­nym pta­kiem”, jak śpie­wa sama Car­men w pierw­szym ak­cie ope­ry [przyp. red.].

[2] Bey­on­cé – ame­ry­kań­ska pio­sen­kar­ka i tan­cer­ka. Wy­stę­pu­je rów­nież pod pseu­do­ni­mem Beé i Qu­een B [przyp. red.].

2 Na­wy­ki czę­sto mylą

3 Nie osą­dzaj nie­spo­dzian­ki po okład­ce

4 O wil­ku dzien­ni­ka­rzu mowa, a dzien­ni­karz tu

5 W bło­cie po same rogi

6 Ro­dzi­ny, któ­ra wy­gry­wa, się nie zmie­nia

7 Jed­no­ro­żec przed nami!

8 Nie dziel skó­ry na jed­no­roż­cu, nim róg praw­dy ci nie po­wie

9 Każ­dy so­bie z rogu skro­bie

10 Le­gen­da mówi o jed­no­roż­cu z le­gend, któ­re­go pięk­no było ab­so­lut­nie le­gen­dar­ne

11

12

13 Ce­ki­ny, pia­ni­no i sła­wa!

Adela. Jednorożec mimo wszystko

Ludivine Irolla

Ilustracje: Marie de Monti

Tłumaczenie: Michał Krzykawski

Published in the French language originally under the title: Adèle, licorne malgré elle © 2018, Poulpe Fictions, an imprint of Édi8, Paris, France.

© for the Polish edition: Wydawnictwo RM, 2019 All rights reserved.

Wydawnictwo RM 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected]; www.rm.com.pl

ISBN 978-83-8151-192-6 ISBN 978-83-8151-293-0 (ePub) ISBN 978-83-8151-294-7 (mobi)

Redaktor inicjująca i prowadząca: Aleksandra ŻdanRedakcja: Aleksandra ŻdanKorekta: Marta Stochmiałek, Agata StyczeńOpracowanie graficzne okładki wg oryginału: Anna JędrzejecEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]