1942-1943-1944 - Krzysztof Kamil Baczyński - ebook

1942-1943-1944 ebook

Krzysztof Kamil Baczyński

4,0

Opis

1942-1943-1944” to zbiór wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Poety czasów wojny, jednego z przedstawicieli pokolenia Kolumbów, który zginął w czasie powstania warszawskiego.

1942-1943-1944” to zbiór 53 wspaniałych wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. W skład tego zbioru wchodzą takie perły poezji jak: Ballada o trzech królach, Co jest we mnie, Dwie miłości, O wolność lub Poległym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 61

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-568-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

1942 1943 1944

A nie bójcie się tych, którzy zabi- jają ciało, a duszy zabić nie mogą,

(Mat 10, 28:)

Śnieg jak wieko żelazne

Śnieg jak wieko żelazne na oczy opadnie.

O! wy bracia w milczeniu moi — niedorośli. I Bóg mnie nie przypomni, ani mnie odgadnie z nagrobka przechodzący, aż w tysiącznej wiośnie może dłoń jakaś biała odgarnie ciemności i będzie to prawdziwy czas, czas tej miłości, której u was nie znałem. Bóg — tak sobie marzę — w błękicie lotnym nieba wyrysował twarze naszym cierpieniem, niby maski jasne, które przymierza tym, tym zapomnianym czasem podobne rysom, a czasem za ciasne, aż trafi — wtedy krwawe zasklepiają rany i taka błogość nieba osiada w błękicie, że wraca czas zbłądzony, choć nie wraca życie.

Znacie wy, znacie te organów knieje co wyrastają niby skał mocarny obryw nawet tutaj na ziemi? — To są te nadzieje. Jeśli w popiele zgrzebnym taki blask podobny bożym chyba zamysłem przed oczy się jawi — nic są te ciemne ciała, które zbrodnia trawi, nic są te dymy czarne, ta kurzawy ciemność. To wszystko nic. I żadna trumna nadaremno.

Bóg tchnął jasność. On mocą łagodnego wiosła pchnął fale burz tajemnych i lawy stuleci, i co woda pobrała — to woda odniosła. On świecił nad tą wodą i jak zawsze — świeci. Śnieg jak wieko żelazne na oczy opadnie; popiół zostanie z żarów miłości i gniewu, a na ziemi dalekiej żaden czas nie zgadnie, jak rośnie niewidzialnie łask wszelakich drzewo.

ŚWIĘTOŚĆ

Począłem cię w marmurach światła

i w drzewie wonnych sosen, moja ty rzeko nieodgadła dłutami wioseł.

Potem cię wiodłem z gór mocarnych, z przestworów pełnych głosu, gdzie noże siklaw śniegi darły i dzwonił śpiew jak mosiądz.

Łuskałem ciebie z jabłek tęgich i ziarnem gradu z chmury, wiodłem cię z łodyg ruchem ręki jak blasku sznury.

I wyciosałem, wyprosiłem sercem łomocąc w dłuto, a dłutem w głaz, i mam cię — siło! mam cię — pokuto!

Gdzie stąpnę — tętnisz żywą strugą i jak organy śpiewasz, i widzę jeszcze we śnie długo — płynące w tobie drzewa.

A w twojej grzywie iskier złotych nocą nużają krwawe pyski rude szakale, ludzie — młoty, miecze i ślepiów błyski.

I z nich to rosną nocą w tobie kręte gałęzie trupich ramion, upiory czarne, serca w grobie, co sercom kłamią.

I oto mam cię, rzeko święta jak konar w ciebie wrosły

rzeko zbrukana, z chmur poczęta, nieodgadniona wiosłem.

Dokąd to jeszcze?

Dokąd to jeszcze? Ten cień stoi we mnie

jak obraz wieczny mego zatracenia, rdzewieje tarcza i gorzknieje ziemia pod zamyśleniem moim obosiecznym. O, bo ja jestem mieczem krzywdy wszelkiej, przez moje ręce wyciągnięte we śnie wędrują grzechy jak milczące węże i wytryskają z palców jako pieśni. I czego dotknę, to się łzą pokryje, jakoby rosą, tylko tak słoną że się nie pięścią — całą ziemią biję w pierś, której nigdy win nie odpuszczono. O, bo i jakże odpuścić, że człowiek zapomniał głosu mówiąc w bożej mowie.

I gdzie postąpię, pęknie mi pod stopą ostatni kamień, a dalej już ciemność i jestem jak ten pierwszy człowiek po potopie, który zawinił. Więc wtedy nade mną też blasku nie ma i w dłoni mi próżno, jakby z niej krzyż wyjęto i włożono topór i jestem duszą smutku po ciałach podróżną i jestem sam i ziemi tępy opór.

O, żeby chwila jedna, dzban by dano ze zdrojem chłodnym, żeby klątwę zdjęto i żeby serce — sercem, a nie raną i żeby droga choć w konaniu — świętą,

i niebo mię nie skrywa jak ziemi powieka i śniegu nawet nie ma, który mię pokryje, tylko tak głazy łzami poomacku ryję jak cień, jak cień strudzony, co zgubił człowieka.

NARZECZONA

Ona stojąc w jeziorze ręce obraca do góry i z nich unoszą się zwolna kwiaty i białe motyle, kiedy pod kolanami w wodzie mkną ciche chmury niebo się szybko przetacza. Ona się fali przychyla i bierze w dłoń otwartą jak w pyszczek różowy kuny niebieskie łodyżki wody, które się prężą jak struny i grają cicho i miękko: w kwiaty nas zamień, panienko. Więc ręce zwraca wgórę i krople wypryska wysoko, czyni z nich liście i jabłka, węże i srebrne jaszczury; zanim opadną znowu jeszcze podobne są głogom, co kwitną. Potem gdy sfruną — przemkną w nich szybko chmury.

Ona się zwolna zwróci unosząc z sobą odbicie, nie wiedząc jeszcze czy w sobie, czy w wodnym obrazie prawdziwa. Patrzy w kryształ powietrza i widzi dalekie życie raz zapylone trakty, to znowu potoków grzywę. Nie wie i jeszcze czeka. Wtedy na brzegu w kotlinie rycerz ogromny przystaje i jabłko wyciąga na dłoni

błękitne jak kropla nieba. Ona ku niemu płynie powietrze w krąg rozgarniając, co jak pod skrzydłem dzwoni. Potem ich las zamyka. I tylko drzewa dojrzałe tak samo stoją w głębinie, jakby najmocniej kochały.

WINA

Wśród drzew, co są jak płaskie zielone motyle, Święty Jerzy cwałuje po czerwonej ścieżce na koniu, co się wznosi, a za nimi w tyle czeka mała dziewczynka, włosy ma niebieskie.

Smok się wydął i oczy błękitne wyłupił, Zanim go dopadł rycerz — trzykroć blaskiem rzucił I zginął. Głupi smoku! o, rycerzu głupi to wszystko takie krótkie, a już się nie wróci ani tobie pełzanie po zaklętych sadach, ani tobie modlitwa w czarnych winogradach. Truchło leży, paruje z niego zieleń śliska jeszcze się gwiazdki jakieś z łusk przebitych sypią i rycerz zadumany stoi, mieczem błyska, tak pół czuje niepokój, a pół gorzką litość.

Cóż to, mała dziewczynko o niebieskich włosach Czemu płaczesz? smok leży, zabit twój gnębiciel. Nasłuchujesz oddechów jego w nocy głosach? Wspominasz to niezdarne, smutne smocze życie, i że śpiewałaś czasem jak potok szczęśliwie wsparta na jego miękkiej, wypłowiałej grzywie?

I wraca Święty Jerzy tam, gdzie lasu smuga kończy się i zaczyna trakt suchego pyłu,

a na postojach ciemnych marzy mu się długa smocza szyja przebita i oczy, co były wypukłe i żałosne i głos i łzy słyszy i gorzko płacze zbrodni pod sklepieniem ciszy.

POLACY

Oto rozmawiam z cieniami rycerzy w głuchej, wygasłej urnie mojej ziemi, a głosy jak organy rosną i strudzeni tyle wieków zwalając co nad nimi leżą, tyle serc w jeden kamień skutych nim odwalą jak ciemność stygną we mnie i jak wiatr się żalą.

O! Straszne, straszne dzieje. Widzę morza głuche, ziemię z niebem złączoną, a jak step w posuchę i tętent burz pod ziemią i tłumy wśród ogni wijące się jak węże pocięte w kawały i twarze, twarze groźne, o! twarze podobne obliczem w śnie zabitych. To znów nagle wały, mury, miecze się wznoszą, krzyk rozcina ziemię; a potem cisza. Tylko stoją nieme posągi bohaterów — trzech, lub dwu herosów, a popod nimi przepaść zieje — do dna głosu.

Jeszcze, jeszcze pochody na dalekich lądach, gdzie huragany armat rwą na strzępy ziemię, na morzach lśniących, gdzie zamknięci w prądach mocują się z żyłami golfstromów pod nimi. I jeszcze, jeszcze dalej — gdzie stąpną — zwycięzcy.

I tam jeszcze, w ojczyźnie z dłońmi zgorzałymi, tam zawsze podeptani, tam zawsze na klęsce jak na trumnie orkanu — wieniec serc na ziemi.

I tak mijają lata; rzeki miasta niosą jak czarną krę pożogi odbitą aż do dna i ciemność, ciemność głuchą. Wyje ziemia głodna rykiem z pól wyoranym, wydartym z pogromów, a na niej stoją widma rozrąbanych domów, gdzie na zgwałconych sercach pohańbione ciała jakby się męka boża w ludziach ciałem stała.