100 powiastek dla dzieci - Christoph von Schmid - ebook

100 powiastek dla dzieci ebook

Christoph von Schmid

0,0

Opis

Zapraszamy do cudownego świata, z którym się spotkamy w książce „100 powiastek dla dzieci” autorstwa Christopha von Schmida. Ta wyjątkowa publikacja przeniesie najmłodszych czytelników w bajkowy świat pełen przygód, nauki i wartościowych lekcji. Christoph von Schmid, znany niemiecki twórca literatury dziecięcej, stworzył zbiór stu fascynujących powiastek, które rozwijają wyobraźnię, uczą empatii i ciekawości. Każda historia wciąga czytelnika w barwne przygody i jednocześnie zawiera ważne przesłanie. To doskonała lektura nie tylko dla najmłodszych, lecz także dla ich rodziców i nauczycieli. Lektura powiastek pozwoli dzieciom rozwijać swoje zdolności, wyobraźnię, kreatywności i wrażliwość. Książka doskonale wpisuje się w potrzeby dzieci, a każda powiastka jest napisana z myślą o pięknie i prawdziwych wartościach życiowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 109

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Christoph von Schmid

 

 

100 powiastek dla dzieci

 

przełożył Jan Chęciński

 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji z roku 1874. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-467-1 

 

 

 

DO DZIATWY.

Znów dla dziateczek

Podarek świeży,

Sto powiasteczek

Z pod prasy bieży,

Oko przynęci

Postacią ładną,

A do pamięci

Słówka się wkradną...

Bo rzecz ciekawą

Przeczytać warto,

Więc leci żwawo

Karta za kartą,

I główka szuka

W wesołej treści,

Jaka nauka

W niej się też mieści?

O dziatki lube!

Ziarno po ziarnie,

Niechaj na chlubę

Wasz umysł garnie.

Tłumacz

CZĘŚĆ PIERWSZA.

I. SŁOŃCE.

Jednego wieczora, uczciwa i pracowita Janowa, żona gospodarza wiejskiego, wracała z dwojgiem dzieci od kopania kartofli. Zbliżając się do chaty, dostrzegli w okienkach światło, które ich mocno zadziwiło; więc mały Grześ pobiegł żwawiej, otworzył drzwi, a ujrzawszy na kominie ogień, zawołał:

„Dziwna rzecz, moja matulu! nikogo nie było w domu, ciekawy jestem, kto rozniecił ten ogień”.

„Eh!” odpowiedziała jego siostra Małgosia, pewno tatulo wrócił z miasta zziębnięty i rozpalił ogień, aby się trochę ogrzać”.

To powiedziawszy, oboje dzieci pobiegli do przyległej izby, gdzie z wielką radością przywitały ojca, który po dość długiej niebytności, powrócił z miasta z dziedzicem.

Nazajutrz ta sama rodzina pracowała w polu, słońce błyszczało w całym blasku swojej okazałości, Grześ i Małgosia z zachwytem podziwiali jego piękność.

„Moje kochane dzieci,” odezwał się ojciec, „wczoraj odgadłyście bez trudu, że to ja roznieciłem ogień na kominie, powiedzcież mi tedy, czy dzisiaj, patrząc na to cudowne światło, co z niebios oświeca ziemię, nie zgadujecie, kto je tam zapalił?”

„Oh! czyż trudno odgadnąć?” zawołała Małgosia, „któż, jeżeli nie Pan Bóg! Najmniejsze światełko niemogłoby zabłysnąć samo przez siebie, więc też musi być ktoś, co i słońce zapalił”.

„Niezawodnie!” dodał Grześ, klaszcząc radośnie w ręce. „Bóg jest Stwórcą wszystkiego: Słońce, księżyc, gwiazdy, zioła, kwiaty, drzewa, słowem wszystko, co widzimy około siebie, jest dziełem Jego wszechmocnej Opatrzności!”

Słońce, co światu ciepła i światła udziela,

Jest dowodem wszechmocy swego Stworzyciela.

II. KSIĘŻYC.

Ojciec Bonifacy poszedł pewnego ranka do miasta ze swoim synem Michałem. W wieczór matka, wziąwszy małą Teklusię za rączkę, wyszła na ich spotkanie. Było już dosyć późno, gdy się nareszcie spotkali, to też matka wyznała, że już cokolwiek zaczęła się obawiać, niewidząc ich wracających; ale Michaś rzekł:

„Oh! moja mamo!” nie było najmniejszego niebezpieczeństwa. „Księżyc, który tak pięknie błyszczy nad wzgórzami i zaroślami, przyświecał nam swojem łagodnem światłem i całą drogę od samego miasta aż do wioski, wiernie nam towarzyszył”.

„I nam także,” dodała Teklusia, „i nad nami księżyc szedł od domu aż do tego miejsca”.

„Oh! co temu, to już nie wierzę!” zawołał Michaś; „czyż podobna, ażeby księżyc mógł w jednym czasie posuwać się od miasta do wioski i od wioski do miasta?... Czyliż on może iść razem naprzód i napowrót?... Ja bym tego niedokazał! Nie siostrzyczko, nie mogę uwierzyć!”

„Kochany Michasiu,” rzekł wówczas ojciec, „to co ci się wydaje zagadką, ja bardzo dobrze rozumiem. Ale twój rozum jeszcze nie dosyć rozwinięty, abyś mógł pojąć choćby najprostsze w tym względzie objaśnienie. Trzeba więc, aby to na jakiś czas zostało dla ciebie tajemnicą. Jednakże, ten piękny księżyc, którego biegu po przestrzeni niebios nie umiesz sobie jeszcze wytłomaczyć, nasuwa mi sposobność udzielenia ci tymczasem użytecznej nauki”.

„Słuchaj moje dziecię; ponieważ nawet na ziemi jest mnóstwo rzeczy, których nie rozumiemy, nie powinniśmy się dziwić, że i nad naszą sferą są także zjawiska, których nie możemy pojąć. Tak samo w naszej świętej religii znajdują się ustępy, z których nie wszyscy możemy sobie zdać sprawę, ale to nie jest winą niczyją, jak tylko naszych własnych pojęć, naszych niedoskonałych i ograniczonych zdolności”.

Nie jedno swoje dzieło Stwórca nasz łaskawy

Otacza tajemnicą w niezbadanym planie....

Więc choć nie można sobie zdać z wszystkiego sprawy,

Wierzyć i ufać Bogu powinni Chrześcijanie.

III. NAJPIĘKNIEJSZA GWIAZDA.

1.

Karolek mówił:

„Patrzajno siostro, jakiem żywem i jasnem światłem błyszczy na niebie wieczorna gwiazda! Jest ona bez zaprzeczenia najpiękniejszą z gwiazd całego firmamentu; wydaje blask tak mocny, że dom, drzewa i inne przedmioty rysują swój cień na ziemi prawie jak od światła księżycowego”.

„W samej rzeczy,“ odpowiedziała Julcia, „ale gwiazda poranna daleko jest jaśniejszą i piękniejszą”.

Karolek zaprzeczył słowom siostry, Julcia obstawała przy swojem; wreszcie niemogąc zgodzić się na jedno, oboje wytoczyli sprawę przed ojcem.

„Moje dzieci,” rzekł im tenże, „wasza sprzeczka jest tylko dowodem nieświadomości, albowiem spieracie się o jedną i tę samą gwiazdę, która nazywa się poranną, gdy się pokaże na niebie o świcie, a wieczorną, skoro zabłyśnie o zmierzchu”.

Kształćcie dziateczki waszą główkę młodą,

Zbierajcie światło z rad i doświadczenia.

By nie iść śladem tych, którzy spór wiodą

O jeden wyraz, co ma dwa znaczenia.

2.

Zaledwie świtać zaczęło, i gdy prześliczna gwiazda błyszczała na niebie ojciec obudził dzieci, które zawołały razem:

„Poranna gwiazda, rzuca daleko mocniejsze i piękniejsze światło niż wieczorna”.

Ale ojciec rzekł:

„Ta piękna gwiazda ma w samej rzeczy wieczorem jaśniejszy blask niżeli rano, ponieważ w wieczór o wiele miljonów mil jest bliżej ziemi. Jeżeli zaś porankiem wydaje się nam żywszą i piękniejszą, to dla tego, że o tej porze umysł nasz jest weselszy i lepiej usposobiony, więc często wszystko, co widzimy, przybiera w naszych oczach więcej powabu, niżeli ma w istocie. Dziękujmy zatem Stwórcy za dobroczynny sen, który nas wzmacnia i rozwesela, nie marnujmy nieocenionych chwil poranku”.

Gdy dzień zaświta w uroczej wiośnie,

Cała natura do życia powraca,

Kwiat się rozwija, ptak śpiewa radośnie,

A przed człowiekiem modlitwa i praca.

IV. SŁOŃCE I DESZCZ.

Podczas ulewnego i burzliwego dnia kilkoro dzieci szeptało między sobą:

„Mój Boże! czemu to słońce nie zawsze świeci wesoło, na co ten deszcz i niepogoda!?”

Wkrótce niebo zdawało się wysłuchać ich narzekania, bo przez kilka miesięcy niezakryło się ani jedną chmurką. Ale ta długa susza poczyniła wiele szkód na łąkach i polach. Kwiaty i krzewy powysychały w ogrodach, a len, na którego szybki wzrost z taką uciechą patrzą młode dziewczęta, zaledwie kilka cali wybujał po nad ziemię.

„Widzicie teraz,” rzekła matka, że deszcz nie mniej jest potrzebny od słońca. Z tego mądrego rozporządzenia Stwórcy, wyprowadźcie zbawienną prawdę, że niebyłoby dobrem dla was życie w nieustannych uciechach. Abyśmy się stali cierpliwemi i rozsądnemi, trzeba nam koniecznie zakosztować dni pochmurnych, dni smutku i cierpienia”.

Pogodę, niepogodę, błyskawice, grzmoty,

Wszystko przyjmujmy z ręki Najmędrszej Istoty,

Jak również, błogosławiąc rozrządzenia Boże,

Witajmy łzy i radość w jednakiej pokorze.

V. DESZCZ.

Zacny pewien kupiec wracał z jarmarku do domu. Na jego koniu był przymocowany do siodła tłómoczek, w którym znajdowało się kilkanaście tysięcy, prawie połowa jego majątku. Deszcz lał potokiem, więc poczciwe człowieczysko przemokłszy do kości, żalił się w duszy, że Bóg zesłał mu taką niepogodę na samą podróż.

Droga, którą przebywał, ciągnęła się przez rozległe pola i bardzo gęsty las. Zaledwie wjechał między drzewa, spostrzegł z przerażeniem rozbójnika, który, ukrywszy się w połowie za gruby pień dębowy, wymierzył do niego karabin i chciał dać ognia. Podróżny byłby niechybnie zginął, gdyby proch nie był zamokł od deszczu. Fuzja nie puściła strzału, nawet iskry nieposypały się z krzemienia i stali nad panewką, tym więc sposobem życie kupca zostało ocalone, a zanim zbójca wytarł broń i podsypał świeżego prochu, podróżny, popędziwszy konia, wyjechał galopem z lasu.

Skoro go już niebezpieczeństwo minęło, rzekł sam do siebie:

„Jakże byłem nierozsądny, żem wyrzekał na niepogodę. zamiast znosić je cierpliwie, jako dobrodziejstwo Boże! Gdyby słońce świeciło, gdyby powietrze było suche, pewno w tej chwili leżałbym w lesie zbroczony krwią, może już nieżywy, a moje dzieci napróżno oczekiwałyby powrotu ojca. Deszcz, na który szemrałem, ocalił mi życie i pieniądze."

Nie narzekajmy na nic, cokolwiek Bóg zsyła,

Bo wszystko jego mądrość otacza swem tchnieniem,

Nieraz przeciwność, co nas z początku dręczyła,

Okazała się w skutkach naszem ocaleniem.

VI. BURZA.

Mały Franuś, syn dzierżawcy, pobiegł do lasu zbierać poziomki. Kiedy już miał wracać do domu, powstał gwałtowny wicher, przyczem kroplisty deszcz zaczął padać pośród błyskawic i grzmotów. Strwożony Franuś, schował się w wydrążenie spruchniałego dębu tuż po nad drogą, bo nie wiedział, że piorun najczęściej uderza w wielkie drzewa.

Nagle, posłyszał wołanie:

„Franusiu! Franusiu! choć prędzej tutaj!”

Wyszedł więc z wydrążenia, a zaledwie je opuścił, piorun, z przeraźliwym łoskotem uderzył w tenże sam dąb. Ziemia drżała pod przestraszonym chłopcem, zdawało mu się, że przez chwilę był cały w płomieniu. Jednak nic mu się złego nie stało, obejrzał się do koła i złożywszy ręce jak do modlitwy, zawołał:

„Głos, który słyszałem, był pewno ostrzeżeniem z nieba; to Ty, to Ty mój Stwórco ocaliłeś mi życie! Składam Ci dzięki z całego serca, z całej duszy!”

Zaledwie to wymówił, usłyszał znowu ten sam głos powtarzający:

„Franusiu! Franeczku! gdzie ty jesteś, pójdź tutaj!” — i po chwili, ujrzał jakąś wieśniaczkę, do której przybiegł czemprędzej mówiąc:

„Oto jestem! czego żądacie dobra kobieto?”

Lecz wieśniaczka odpowiedziała:

„Niczego, paniczu — ja wołam mojego syna Franusia, który tam nad strumieniem pilnował gęsi i który niewiem, gdzie schował się przed burzą. Ale patrzaj pan! otóż wychodzi z gęstwiny!”

W samej rzeczy, maleńki, najwiecej pięcioletni chłopczyk, przybiegł do uradowanej matki, poczem nasz starszy Franuś, opowiedział, jak schronił się do wydrążenia, i jak biorąc jej głos za ostrzeżenie z nieba, uszedł niebezpieczeństwa.

„Oh! moje dziecię,” rzekła wieśniaczka, składając pobożnie ręce, „podziękuj miłosiernemu Bogu! — bo chociaż głos, który cię wzywał pochodził tylko odemie, jednakże z woli Boga wołałam tak mocno, żeś mię usłyszał i nieznając cię, wymawiałam twoje imię: inaczej, już byś nie żył”.

„Oh! tak!” odpowiedział Franuś ze łzami w oczach. „Bóg was tu przyprowadził, aby mię ocalić, Bóg zrządził, że mamy z twoim synkiem jednakowe imiona, to też najpierwej do Nieba zanoszę dziękczynienie!”

Ten, co piorunem chmurę przedarł ciemną,

W niebezpieczeństwie czuwał nade mną!

Więc kto mu ufa, niechaj się nie lęka,

Bo go ochrania wszechwładna ręka!

VII. TĘCZA.

Po jednej z owych nawałnic, które tak często wybuchają na wiosnę i które są tak potrzebne do użyźnienia pól, wspaniała tęcza zakreśliła swój wielki łuk w przestrzeni. Mały Henryś, który właśnie wyglądał oknem, spostrzegł ją i zawołał uniesiony radością:

„Nigdy w życiu nie widziałem tak pięknych odcieni. Tam, obok wierzby, nad samym brzegiem strumyka, końce tego ślicznego łuku spływają z chmur na ziemię i niezawodnie kropelki jego pięknych kolorów spadają na listki drzew i krzaków. Pobiegnę natychmiast, aby napełnić niemi muszelki od moich farb!”

I pobiegł, jak mógł najprędzej; ale przybywszy pod wierzbę, stanął zdziwiony i zniechęcony; tęcza niedosięgała ziemi a Henryś niemógł sobie wytłomaczyć, dla czego na listkach niema najmniejszego śladu kolorów, które byłby tak chciwie zbierał. Zasmucony i całkiem przemoknięty wrócił do domu, gdzie z żalem opowiedział swoją przygodę.

Na to ojciec, który uśmiechając się, wysłuchał go cierpliwie, rzekł:

„Kolory tęczy wcale nie są farbami, które można zbierać w muszelki. To są poprostu kropelki deszczu, które przez kilka chwil pożyczają przelotnego blasku od światła słonecznego. Piękne odcienie są tylko pozorem. Podobnież mój drogi synu, dzieje się ze wszystkiemi okazałościami tego świata; zdaleka wydają się, Bóg wie czem, a z bliska są tylko próżnym, czczym blaskiem, łudzącym pozorem”.

Niechaj pozorów zwodnicza władza

Bezsilną dla was zostanie,

Bo łatwowiernym zwykle sprowadza

Boleść i rozczarowanie.

VIII. TĘCZOWA BLASZKA.

Po drobnym i ciepłym deszczu wiosennym, mała Felunia zbliżyła się do otwartego okna, zkąd przypatrywała się z zachwytem pięknym kolorom tęczy.

„Droga mamo!” rzekła po chwili milczenia, „powiadają, że kiedy tęcza okaże się w powietrzu, spada na ziemię złota blaszka, którą znaleść mogą tylko dzieci obchodzące swoje urodziny w jakąkolwiek niedzielę.Czy to prawda, że z nieba spadają takie klejnoty?”

„Słuchaj kochane dziecię,” odpowie matka, „jest w niebie klejnot, w obec którego niczem są bogactwa całego świata. Ale nie tylko dzieci, których urodziny wypadają w niedzielę, mogą znaleść ten klejnot. Każde dziecko skromne, pobożne, posłuszne rodzicom, szanujące starszych; słowem wypełniające z całym uczuciem przykazania boże, ma do niego prawo”.

Felunia spamiętała słowa matki, i całą duszą biegła ich śladem; z każdym dniem stawała się pobożniejszą i cnotliwszą, a przez to z każdym dniem była weselszą i przyjemniejszą.

Skoro w kilka lat potem, tęcza ukazała się na niebie, matka zaprowadziła Felunię do okna i zapytała:

„Cóż, kochane dziecię? czy nie pójdziesz szukać złotej blaszki, klejnotu, o który, będąc małą dziewczynką tak się chciwie pytałaś?”

„Droga matko!” odpowiedział Felunia, „byłam wówczas tak małą i nierozsądną, żem nie zrozumiała znaczenia twoich słów. Ale dziś pojmuję, co chciałaś przez nie powiedzieć, pojmuję, jaki to klejnot, pochodzący z nieba, droższy jest od skarbów ukrytych w łonie ziemi”.

„Tak moje dziecko,” dodała matka, „klejnotem, o którym ci mówiłam, skarbem dla człowieka droższym nad wszystko, jest spokój duszy, wewnętrzne zadowolenie. Próżno szukać go w otaczającym nas świecie; ten klejnot przebywa tylko w nas samych — w dobrych, pobożnych i czystych sercach.

Pobożne, prawe serce, dusza nieskalana,

Czysta miłość bliźniego, gdy sie w jedność splotą,

Są prawdziwym klejnotem łaski niebios Pana,

Bo dają szczęście droższe niż srebro i złoto.

IX. ECHO.

Mały Boguś, nie wiedział jeszcze, co to jest echo. Pewnego dnia znajdując się na łące zaczął krzyczeć:

„Hop! Hop!”

I natychmiast usłyszał podobny krzyk, wychodzący z sąsiedniego gaju.

Myśląc, że się tam ktoś ukrył, zawołał zdziwiony:

„Kto ty jesteś?”

I znowu głos tajemniczy krzyknął:

„Kto ty jesteś?”

Na to, Boguś krzyknął:

„Jesteś głupi!”