Z pamiętnika - Władysław Stanisław Reymont - ebook

Z pamiętnika ebook

Władysław Stanisław Reymont

0,0

Opis

Hala, osiemnastoletnia panienka, po raz pierwszy ma narzeczonego i bardzo przeżywa zarówno relację z nim, jak i przygotowania do ślubu.

Dziewczyna pochodzi z bogatej rodziny mieszczańskiej, katolickiej i mocno opierajacej się na tradycyjnych wzorcach. Hala prowadzi pamiętnik, w którym opisuje wszystkie swoje troski i problemy, od braku czekoladek na pocieszenie, aż po nadmierne rumienienie się przy mężczyznach. Pewnego dnia matka informuje ją, że wybiorą się wraz z rodziną do Włoch, a ślubną wyprawkę zakupią w Wiedniu.

Opowiadanie Z pamiętnika Władysława Reymonta to doskonała satyra na stan mieszczański z przełomu XIX i XX wieku. Autor ukazuje stereotypowe zachowania zarówno związane z pochodzeniem, bogactwem, jak i wpisaniem w ściśle tradycyjne wzorce rodzinne i obywatelskie. Utwór Z pamiętnika, napisany w 1901 roku, ociekają złośliwością podaną z humorem w wyborny sposób.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Władysław Stanisław Reymont
Z pamiętnika
Epoka: Modernizm, Pozytywizm Rodzaj: Epika Gatunek: Opowiadanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 136

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Władysław Stanisław Reymont

Z pamiętnika

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-3804-8

Z pamiętnika

. . . . . . . . . . . . . . . . . . strasznie lubię stawiać kropki . . .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Nareszcie jestem już narzeczoną! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ale dosyć tej zabawy! To coś okropnego, jak ja lubię kropki. Muszę napisać list do „Kuriera”1 i spytać się, co to znaczy? Oni muszą wiedzieć, bo na wszystko odpowiadają. W przeszłym roku Ma2 się zapytywała o cudowne miejsca: wymienili wszystkie na całym świecie; a potem Pa zapytywał, czy my jesteśmy szlachtą i jakiego herbu? Zaraz odpowiedzieli i wymienili z dziesięć herbów! Pa chodził potem do specjalisty radzić się, jaki wybrać na bilety wizytowe!...

Naprawdę mam narzeczonego, i to już najzupełniej urzędownie3, bo z Ma i Pa, z ciotkami i wujaszkami, z tortem, z piramidą i błogosławieństwem, i brylantowym pierścionkiem na palcu...

A od cioci Hortensji dostałam brylantowe kolczyki, zaraz się w nie ubrałam i siadłam wprost4 lustra, a trochę z boku lampy, tak się cudownie skrzyły, że pan Henryk chciał mnie w ucho po...

To on właśnie jest moim narzeczonym.

Pa nie chciał się zgodzić, bo pan Henryk jeszcze nie skończył uniwersytetu.

Także powód!

Kto może być już na piątym kursie medycyny, ten chyba i mężem być potrafi!...

Feministką nie jestem i starą panną zostać nie myślę — powiedziałam to Pa wyraźnie.

A on mówi, że mam jeszcze czas... pewnie, ale także mam już dosyć tych tańcujących herbatek z uczniakami z szóstej klasy!

Chciałabym już bywać na prawdziwych balach i tańczyć z prawdziwymi mężczyznami!

A nawet mi już wstyd, że rok, jak skończyłam pensję5, i nawet ani razu nie byłam narzeczoną, to coś okropnego!

A tyle moich koleżanek już wyszło za mąż! A jedna to nawet umarła!...

Pa nie chciał się zgodzić na pana Henryka!

Dopiero, jak Ma dowiedziała się, że pan Henryk ma trzy bogate ciotki, to Pa trochę zmiękł i powiada:

— Zobaczymy, psiakość nóżki baranie! Hipoteka, to zwierciadło! A ciotki bez hipoteki, to — nie tędy droga, szanowny panie Henryku!

Spłakałam się strasznie i tak się modliłam, żeby te ciotki były z hipoteką!...i zaraz nazajutrz Pa sprawdził, że wszystkie trzy mają domy i prócz pana Henryka żadnych sukcesorów!...

Ma dała z radości na mszę, a ja suknię i zimowy kaftanik córce stróża naszego, jeszcze zupełnie dobre.

A wieczorem przy kolacji Pa powiada:

— I student kochać się może, ale tylko porządnemu człowiekowi wolno się żenić, a ten świszczypała jest niezłym materiałem na porządnego człowieka...

I zaraz się zgodził!

Straszni materialiści ci mężczyźni — jak mówi Ma.

Ja tam o majątek nie dbam!

Nigdy mnie to nie obchodziło! Dobrze jeszcze pamiętam te mądre zdania z wzorów do kaligrafii:

„Praca uszlachetnia i zbogaca6, a pieniądz gubi” albo to: „Wytrwałością i pracą dobijesz się7 celu”.

To bardzo mądre... tylko trochę tego nie rozumiem, że praca zbogaca... zdawało mi się, że to pieniądz zbogaca... mniejsza z tym.

Nic mnie nie obchodzi, czy pan Henryk biedny, czy bogaty, bo ja go i tak k..., a że chciałabym ładnie mieszkać, bywać i jeździć własnym powozem, to chyba zupełnie naturalne, bo mam już dosyć tramwajów i jednokonek8!...

Ciocia także była przeciwną, tłumaczyła ciągle Ma i Pa, że pan Henryk, to żadna partia!

Doktór mający trzy ciotki z hipotekami jest złą partią! Obrzydliwe są te wdowy z pretensjami!...

Oho! mnie oczów9 nie zamydli, dobrze widziałam, jak przewracała do niego białkami... a tak się wciąż pudrowała i perfumowała, że aż Stokrotki uciekały od niej... i... wiem na pewno, że... staniki i suknie ma strasznie watowane.

Rano to nigdy nikogo nie wpuszcza do swojego pokoju, ale raz... naprawdę nienaumyślnie... zobaczyłam ją, jak się ubierała...

Jezus! Wyglądała jak pikowany materac!... to coś okropnego!...

A mizdrzyła się do niego, że aż się słabo robiło!

Myśmy się tylko śmiali z panem Henrykiem!

Nie, ja nie obgaduję nikogo, nie lubię plotek, a przy tym to siostra Ma... ale naprawdę to zgroza, żeby w tym wieku... i jeszcze...

Stokrotek porwał mi pudełko z czekoladkami i uciekł pod kanapę... zbiłam go jak psa, ale czekoladki już na nic.

Późno wieczorem

Aż tutaj słychać beczenie Zdzisia... ale dobrze mu tak, żeby nie pan Henryk, to sama jeszcze bym co dołożyła...

Taki niegodziwy chłopak, że to coś okropnego.

Pan Henryk wieczorem, bo to dzisiaj sobota, i po kolacji, prosił mnie, abym co zagrała; poszliśmy do saloniku i jak zwykle przymknęłam drzwi od jadalnego, żeby muzyką nie przeszkadzać Pa, bo czytał „Kuriera”... i... ledwieśmy zaczęli szukać nut... a tu spod kanapy ktoś krzyczy:

— Hala, nie całuj się z panem Henrykiem, bo zaraz powiem mamie.

To coś okropnego, żeby nawet nut poszukać nie można bez kontroli!

Dostał porządną frycówkę10 od Pa, ale popsuł nam wieczór, bo pan Henryk był zmieszany, powiedział, że go głowa boli, i poszedł z Pa na piwo...

Nie, żeby się tak zdetonować zaraz... tego naprawdę nie rozumiem.

A ta słodziuchna ciotuchna powiada, jak tylko wyszli:

— Można i tak, ale to rzadko kończy się ślubem.

To jędza dopiero, co?

A sama to miała trzech mężów i pięciu narzeczonych, to pewnie się z nimi nie całowała nigdy? Aha, może Zdziś w to uwierzy, ale nie ja.

Ja wiem, to wszystko mówi przez zazdrość i że nie chciałam iść za jej protegowanego, pana Guzikiewicza!...

Także partia!

Podobno jeszcze młody! Wolę nie sprawdzać, ale za to łysy i jak chodzi, to mu się nogi składają w jedenastkę i czasem tak zabawnie wyskakują! A do tego ma fabrykę drutów! No, żeby chociaż szyn!

Potem toby mnie nazywali druciarką!

Nie chcę, niechaj sobie uszczęśliwia inną swoimi drutami i nóżkami!

Ale co kwiatów i cukierków miałam od niego!

Naprawdę, ale róże to sprowadzał z Nizzy11. Pa mówił, że każdy transport kosztuje kilkanaście rubli!

A na Boże Narodzenie to mi przysłał brylanty!... jak włoskie orzechy, takie ogromne, a jakie cudne! To coś okropnego — Ma kazała mi je zaraz odesłać z powrotem...

Tak mi było żal... tak żal, że okropnie się zbeczałam, no bo Ma nie pozwoliła mi się w nie ubrać nawet do teatru...

Przecieżby ich nie ubyło!

Przymierzyłam je tylko ukradkiem...

Szkoda, że...

Ale ja i tak, chociaż mi nie daje brylantów, kocham pana Henryka!

Co prawda, to te jego bilety do teatru, kwiatki, nuty, książki, to mi się już porządnie sprzykrzyły.

11 marca

Oho, Zdziś znowu płacze! Co ten chłopak wyprawia, to coś okropnego!

Pan Henryk bywa u nas na obiadach w czwartki, soboty i niedziele. Ma mówi, że nie wypada go zapraszać częściej, bo i tak codziennie bywa wieczorem na herbacie.

Dzisiaj po obiedzie wlazł panu Henrykowi na kolana i mówi:

— Niech pan zawsze przychodzi na obiady, bo jak pan jest, to mama daje leguminę.

Myślałam, że się spalę ze wstydu, Ma też się zmieszała okropnie, tylko Pa się śmiał...

Ja nie wiem, co w tym śmiesznego, nie wiem...

Później

Miałyśmy z Ma iść do magazynów12, bo chociaż ślub ma być jesienią dopiero, ale już czas szykować wyprawę13, a Ma mi mówi:

— Kupimy wyprawę w Wiedniu, nic nie mów o tym nikomu.

— Pojedziemy do Wiednia?

— Będziemy tam przejazdem.

— Przejazdem, dokąd?

— Do Włoch! Tylko ani słowa nikomu.

Ubrała się i wyszła.

Pojedziemy do Włoch! Ja pojadę do Włoch, będę miała wyprawę z Wiednia!

Nie, to wprost niemożebne14, nie mogę temu uwierzyć. Pa stanowczo się nie zgodzi, chociaż Ma zawsze umie go przekonać...

Ale do Włoch!...

Żeby tylko Pa nie chciał kosztów odbić na mojej wyprawie.

Oho, nie pozwolę się skrzywdzić!

Ktoś dzwoni i Stokrotki nie szczekają, to pewnie pan Henryk.

Jak to dobrze, że Ma jeszcze nie przyszła...

W nocy

Pan Henryk poszedł trochę wcześniej, bo ma dyżur w szpitalu...

Tak mówił. Wierzę mu, ale bo to wiadomo, co ci mężczyźni robią poza domem?

Był już w tym nowym płaszczu z peleryną i z bobrowym kołnierzem.

Bardzo mu w nim ładnie, bardzo, a tak nie chciał go kupić.

Ale postawiłam na swoim. Powiedziałam mu ostro, że dopóki będzie chodził w tym studenckim szynelu15, nie pójdę z nim nigdzie...

Siedzieliśmy w saloniku sami i było nam strasznie dobrze... ogromnie mocny, aż mnie boki bolą i usta tak pieką...

Grałam mu trochę i rozmawialiśmy, jak się urządzimy.

Tak mi jakoś dziwnie duszno i gorąco!...

On chce do salonu ciemne obicia i meble! Także gust! Ciekawam16, gdzie to widział? bo na całym świecie, we wszystkich salonach dają się jasne meble i obicia — o, i od tego nie odstąpię.

Później to muszę mu powiedzieć... że ta jego broda kłuje, teraz cała twarz mnie pali.

Straszną ochotę miałam, aby mu powiedzieć, że jedziemy do Włoch.

Coś mi jest dziwnego... tak bym całowała i ściskała, że to coś okropnego.

Nie. Pa nie zgodzi się na Włochy, bo trzeba będzie dom na wiosnę odnowić, już komisarz nie daje o to spokoju.

Tak mi jest smutno, tak bym czegoś płakała... a ten niegodziwy Zdziś wyjadł mi wszystkie czekoladki.

Włochy i wyprawa z Wiednia, nie, popękają z zazdrości.

Pójdę do kuchni do Rozalii, bo już nie mogę sama wysiedzieć.

12 marca

Taki śnieg, że nic nie widać przez szyby.

A ja się tak nudzę strasznie, że już wytrzymać nie mogę. Pan Henryk dzisiaj nie przyjdzie, napisał, że musi siedzieć przy chorej ciotce.

Ciekawam, co ważniejsze, czy jakaś tam ciotka, czy też narzeczona?

Ale Pa powiedział, że skoro chora, to on nie powinien jej zostawiać samej ani chwili.

Rozumiem, ale kiedy ja się tak sama nudzę.

Wieczorem

Rozalia opowiedziała mi o tych lokatorach z pierwszego piętra, Bańkowskich, że wczoraj pani odprawiła bonę17 Niemkę dlatego, że nosi szlafroczki i fryzuje się tak samo, jak jej córka najstarsza.

Co? Także pretensja! Stolarze zbogaceni! A ciągle wyprawiają awantury to o piwnice, to o górę, to im się ciągle piece źle palą!

Ja bym dwudziestu czterech godzin nie trzymała takich lokatorów.

Heblowa arystokracja, a ona to się ubiera u Hersego18! Fasa19 obrzydliwa, a już o wiorstę czuć ich wiórami! I to tak się stawia, że nam się już nie kłaniają, od czasu, jak się z Ma pokłócili o Stokrotki.

Że ją ugryzł w nogę czy gdzieś tam, to wielka obraza!

Naprawdę, ale nie warto zajmować się jakimiś tam lokatorami.

Dostałam list od Józi, to moja koleżanka, która wyszła za mąż na prowincję, winszuje mi zaręczyn.

Tak, prawda, ja jestem narzeczoną i mam narzeczonego.

Nie mogę czasem w to uwierzyć, a czasem to mi się zdaje, że to tak już było zawsze, zawsze.

Muszę napisać, jak się to stało.

Ale ja się małżeństwa nie boję, oho, przy ślubie nie będę płakała.

To było jeszcze jesienią, w listopadzie.

Siedziałam w saloniku ze Stokrotkami i wyglądałam na ulicę, i strasznie się nudziłam, bo to okropnie nudne być panną na wydaniu. A do Ma przyszła jakaś stara pani i rozmawiały w jadalnym; nie podsłuchiwałam, nie, zajrzałam tylko cichutko, czy Ma nie przyjmuje jej czekoladą.

Bo ja okropnie lubię czekoladę, i usłyszałam, że ta pani mówi o jakimś młodym mężczyźnie i czy on może u nas bywać.

Uciekłam od drzwi, bo robiło mi się strasznie gorąco, a potem tak się zbeczałam, że aż Stokrotki skomlały.

A wieczorem przyszła Ma do mojego pokoju i mówi:

— Hala, jesteś dorosłą panną!

— Ja wiem, że jestem dorosłą, a długiej sukienki to mi Ma jeszcze nie daje.

— Jesteś dorosłą, dostaniesz długą sukienkę, no i pewnie pójdziesz kiedyś za mąż.

Rzuciłam się Ma na szyję, bo ją bardzo, bardzo kocham i nigdy bym się z nią nie chciała rozstawać, ale i krótkie sukienki to też mnie trochę wstydzą.

— A wyjście za mąż, to ważna chwila w życiu kobiety-chrześcijanki!

— Ja wiem i... i strasznie jestem ciekawa tej chwili.

— Ale z góry wiedz i pamiętaj, że nawet najlepszy mąż jest jeszcze najgorszym!

Pa, który przyszedł później, jak to usłyszał, trzaskał drzwiami i wyniósł się do resursy20.

I długo Ma mówiła o świętości małżeństwa, o cnocie, o obowiązkach itp. dyrdymałki, które ja już dawno umiem na pamięć, bo i ciocia to samo umie mówić przy każdej sposobności!

Już od tych mądrości uszy mnie bolą!

Ale com się Ma naprosiła, żeby mi powiedziała, kto to chce się starać o mnie; nie powiedziała.

— Dowiesz się w niedzielę.

Naprawdę, ale umierałam z ciekawości, nie mogłam jeść nawet czekoladek i ciągle mi się chciało płakać.

A to był pan Henryk!

Myślałam, że to będzie ktoś zupełnie obcy!

O, bo ja pana Henryka znałam dawno, jeszcze z czasów pensjonarskich.

Teraz, kiedy jest już moim narzeczonym, to przecież mogę się przyznać!

Jeszcze na wiosnę przysłał mi cały pęk róż, ale Ma się rozgniewała i kazała je odnieść do kościoła.

A poznałam go u Naci, bo to kolega jej brata. Prześlicznie tańczy, tylko włosy nosił za długie i tak się źle ubierał... i strasznie ciągle wymyślał na bogatą burżuazję.

Nacia powiedziała mi w tajemnicy, że on jest soc..., no, nie mogę więcej napisać...

Bałam się go, bo dobrze pamiętam, co Ma i Pa mówili nieraz z księdzem Tolem o tych strasznych ludziach.

Unikałam go, chociaż naprawdę bardzo mi się podobał, a on, że często bywał u brata Naci, to, to... musiałam go spotykać.

Ale od urzędowego poznania to już u nas bywał w każdą niedzielę, a czasem, jak Pa nie było, Ma zapraszała go, aby i w tygodniu przyszedł na herbatę.

Potem, w karnawale, Ma urządziła dwa tańcujące wieczory!

Jezus, takeśmy tańczyli mazura, że to coś okropnego, aż ta Bańkowska z pierwszego piętra przysłała służącą, że spać nie mogą.

Powiedziałam też służącej, że jeśli pani spać nie może, to niech jedzie na spacer, to jej dobrze zrobi.

Ale Pa się rozgniewał na mnie i nie dał już więcej tańczyć!

Ja wiem, bał się o najlepszego lokatora, przecież Pa się pierwszy kłania nawet tym z czwartego piętra z oficyny.

Toteż Ma za ten zakaz powiedziała mu taki „pater noster”21, że długo będzie pamiętał!

I Ma miała rację, miała sto racji...

Bo żeby się tak nie szanować, i jeszcze dla kogo? dla jakichś tam zbogaconych stolarzy, to coś okropnego...

Nawet panu Henrykowi się to nie podobało, widziałam, jaki zły wychodził...

I pewnie... nie dokończyć mazura ze mną!...

*

Chodziliśmy do teatru, na ślizgawki, na spacery do Saskiego Ogrodu, i tak cały karnawał przeszedł.

Aż Ma pyta mi się kiedyś:

— Cóż, nie oświadczył ci się jeszcze?

Ciekawam, kiedy się miał oświadczyć? Przecież ani chwili nigdy nie byliśmy sami. Jak nie ciocia, to Ma, jak nie Ma, to ciocia, a w dodatku ten Zdziś nieznośny, że dwóch słów nie można było powiedzieć swobodnie ani nic.

— Trzeba z tym skończyć, ja to urządzę, bo szkoda czasu... — powiada Ma.

— I pieniędzy! — dopowiedziała ciocia.

Jakby te obiady, leguminy, ciastka wieczorem tak dużo kosztowały!

— A ja przez to codzienne prawie siedzenie wasze w nocy wyspać się nie mogę.

— To niech Ma nas nie pilnuje i idzie spać!

— Chciałby tego aniołek, ja wiem, nic jej nie obchodzą wydatki, bo chciałaby się tylko po kątach całować ze studentami.

Ach, ta ciocia, ta ciocia!

To pudło, ten materac!

Nie, już jak ja będę miała córkę, to bez żadnej ciotki, to nie ma sensu!

Strasznie chciałabym mieć córeczkę... ale taką maciupcią... ot, tycią... z jasnymi włoskami i niebieskimi oczkami... codziennie inaczej bym ją ubierała... bo te chłopaczyska to mi się już sprzykrzyły.

Nawet nie wiem, po co ich przynoszą... bociany!... Ha! ha! ha!

Jakże to śmieszna ta bajka!

No, i Ma urządziła wszystko.

Zaprosiła pana Henryka w moje imieniny na obiad, bo Pa już przedtem upewnił się co do ciotek.

Nigdy tego dnia nie zapomnę, nigdy.

Prawie nie spałam całą noc, tylko myślałam, myślałam, jak to będzie, i strasznie mi się płakać chciało.

A rano bardzo stróż froterował podłogę w saloniku i w jadalnym, a Rozalia ze stróżką i Ma robiły porządki.

Nie, nie mogłam się wziąć do niczego; napisałam tylko dwa meldunki, bo rewirowy22 przyszedł, i jeden kwit na komorne.

Ma kupiła mi na imieniny śliczny fular23 na suknię, a Pa dał mi po cichu dwadzieścia pięć rubli, żebym sobie co kupiła.

Tak czekałam tego obiadu!

Musiałam z Ma iść na mszę do Karmelitów.

Ale nie mogłam się modlić, bo naprawdę, co zaczęłam czytać modlitwy, to mi się ukazywała twarz pana Henryka, a przy tym tak zmarzłam!

W domu już zastałam listy od koleżanek i ogromny bukiet kwiatów, ale bez biletu.

Ubrałam się zaraz w tę nową suknię, w której raz tylko byłam w teatrze; ogromnie mi w niej dobrze.

Taka byłam czerwona, że musiałam się dobrze przypudrować.

A tak mi serce biło, że to coś okropnego...

Przyszedł zaraz po dwunastej!

Jak tylko zadzwonił i Ma przez dziurkę od zatrzasku24 zobaczyła, że to on, zabrała Zdzisia i poszła do kuchni.

Zostaliśmy tylko ze Stokrotkami.