Trzy dłuższe historie - Sławomir Mrożek - ebook + książka

Trzy dłuższe historie ebook

Sławomir Mrożek

0,0

Opis

Czytelnik najbardziej zapewne przywykł do krótkich opowiadań Sławomira Mrożka.

Tym razem przedstawiamy trzy opowiadania, z których każde liczy kilkadziesiąt stron.

Wszystkie trzy powstały dziesięciolecia temu. I jak to u Mrożka bywa, z powodzeniem można w nich odnaleźć aktualną rzeczywistość, sprawy, które dostrzegamy także dzisiaj w sobie i wokół siebie.

Najdawniejsza   Książeczka mułów to arcyzabawny utwór  stylizowany na powieść przygodową; „łowcy mułów” próbują poskromić nader uciążliwe istoty  odradzające się w każdym społeczeństwie i w każdym pokoleniu.

Moje ukochane Beznóżki to nowelka w formie listu ojca do syna o zderzeniu wybujałego  idealizmu i młodzieńczych ambicji z prozą życia; zderzenie to rodzi obsesję, a jej skutki są zatrważające, tak dla postaci utworu, jak dla czytelnika.

Moniza Clavier jest satyryczną nowelą o kompleksach Polaka na Zachodzie; jej końcowa część, chociaż opowiadanie powstało dekady temu, jest doskonałą metaforą funkcjonowania rozmaitych ugrupowań społecznych i politycznych w dzisiejszej Polsce.  W Polsce  drugiego dziesięciolecia XXI wieku obecność Sławomira Mrożka nie bez powodu   przyciaga tłumy młodych ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ko­rekta: ELŻ­BIETA JA­RO­SZUK
Pro­jekt okładki: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
© 1992 by Dio­ge­nes Ver­lag AG, Zürich and © 2018 by Noir sur Blanc, War­szawa For all Po­lish lan­gu­age edi­tions All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie pierw­sze w tej edy­cji
ISBN 978-83-7392-969-2
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

KSIĄ­ŻECZKA MU­ŁÓW

.

SŁOWO WSTĘPNE

W szkole nie mia­łem naj­lep­szych stopni. Mó­wiono mi wtedy: czy jest ja­kaś na­uka, do któ­rej za­brał­byś się na se­rio?

Długo się nad tym za­sta­na­wia­łem, czy jest. Nie­stety – prze­gląd, choćby naj­bar­dziej szcze­gó­łowy, wszyst­kich zna­nych dzie­dzin na­uki – nie da­wał od­po­wie­dzi. Bo­ta­nika – nie, che­mia – nie, fizy-ka – nie. Inne też nie.

Wo­bec tego za­czą­łem się za­sta­na­wiać nad moż­li­wo­ścią ist­nie­nia ta­kiej na­uki, któ­rej jesz­cze nie od­kryto, bądź nad jej stwo­rze­niem. Jed­nak lata mi­jały, a mój dzień cią­gle nie nad­cho­dził.

Aż wresz­cie pra­gnie­nia moje speł­niły się, i to – można po­wie­dzieć – w dwój­na­sób.

Po pierw­sze – sam fakt, że taką na­ukę w ogóle zna­la­złem, po dru­gie – moje am­bi­cje na­ukowe mogą, jak mnie­mam, zo­stać za­spo­ko­jone z du­żym po­żyt­kiem dla ogółu. Sło­wem – zo­sta­łem mu­ło­lo­giem.

Nie po­zo­staje mi więc nic in­nego, jak przy­stą­pić do za­rysu Ksią­żeczki mu­łów i w ten spo­sób po­in­for­mo­wać za­in­te­re­so­wa­nych o isto­cie, przed­mio­cie ba­dań i nie­któ­rych wy­ni­kach mu­ło­lo­gii oraz zło­żyć wy­razy głę­bo­kiej czci i po­dziwu dla Wil­liama Tha-cke­raya, au­tora wiel­kiej Księgi sno­bów. Oświad­czam przy tym, że słowo „sno­bów” nie kryje żad­nej alu­zji do ni­kogo ani do ni­czego, a wy­razy czci są na­prawdę wy­ra­zami czci, wbrew temu, że we wszyst­kich tek­stach opa­trzo­nych marką „sa­tyra” przy­wy­kło się w każ­dym sło­wie szu­kać po­dwój­nego dna. Jed­nego na wierz­chu, a dru­giego, tego „do śmie­chu”, pod spodem.

Po­niż­sze roz­działy są cel­niej­szymi frag­men­tami za­pi­sków, czy­nio­nych przeze mnie w cza­sie dłu­gich lat stu­diów.

I. KWE­STIA TER­MI­NO­LO­GII

By­łem już sław­nym mu­ło­lo­giem i po­zy­cja moja w tej dzie­dzi­nie wie­dzy nie pod­le­gała dys­ku­sji, kiedy oka­zało się, że mam wroga, kwe­stio­nu­ją­cego no­men­kla­turę mo­jej umi­ło­wa­nej na­uki.

Przy­sy­łał mi li­sty z we­zwa­niem: od mu­łów wara! – i ro­bił roz­ma­ite nie­przy­jemne fi­gle. To roz­gła­szał, że mam du­szę kup­czyka, to uszka­dzał mi sło­miankę pod drzwiami, to znowu rzu­cał mi kłody pod nogi. Wresz­cie po­sta­no­wi­łem z tym skoń­czyć. Na­pi­sa­łem do niego ob­szerny list, w któ­rym we­zwa­łem go, aby – je­żeli jest czło­wie­kiem pra­wym – sta­wił się na spo­tka­nie ze mną twa­rzą w twarz i otwar­cie wy­gło­sił swoje za­rzuty.

Ja­koż nie był wi­docz­nie czło­wie­kiem po­zba­wio­nym pew­nej god­no­ści, kiedy przy­jął moją propo-zy­cję.

Od dawna już ży­wi­łem po­dej­rze­nie, że jest agen­tem To­wa­rzy­stwa Opieki nad Zwie­rzę­tami. Nie są­dzi­łem bo­wiem, aby jako osoba pry­watna prze­ciw­sta­wiał się z taką za­cię­to­ścią uży­wa­niu przeze mnie słowa „muły” (jest to prze­cież imię tych po­czci­wych, jucz­nych zwie­rząt – mu­łów) dla okre­śle­nia nim osob­ni­ków bar­dzo nie­po­zy­tyw­nych.

Moje po­dej­rze­nia wzmoc­niły się, kiedy na spo­tka­nie zja­wił się nie sam, ale z jam­ni­kiem. Wi­doczne było, że jam­nik miał go kon­tro­lo­wać.

Spo­tka­li­śmy się w pu­stej ka­wia­rence, w któ­rej płaty la­kieru od­pa­dały od su­fitu mia­rowo, z do­kład­no­ścią klep­sy­dry.

– Jak można uży­wać tej na­zwy – upie­rał się. – Czy pan wie, jak ro­zum­nymi, po­czci­wymi, do­brymi stwo­rzon­kami są te muły, które pan okradł z imie­nia i czci, do imie­nia tego przy­wią­za­nej? Czy pan zdaje so­bie sprawę z krzywdy mo­ral­nej, którą pan im, bez­bron­nym isto­tom, wy­rzą­dził? To nie­ład­nie z pań­skiej strony. To pod­łość! – po­pra­wił się, po­nie­waż jam­nik, któ­remu okre­śle­nie „nie­ład­nie” wi­docz­nie wy­dało się za słabe, trą­cił go w nogę.

– Sza­nuję stwo­rze­nia, o któ­rych mowa – od­rze­kłem. – Mało tego, ko­cham je – do­da­łem, pra­gnąc użyć ar­gu­men­tów moż­li­wie naj­sil­niej­szych. – Zwra­cam jed­nak uwagę pa­nów na fakt, że cały sze­reg in­nych wy­ra­zów rów­nież po­siada wiele zna­czeń. Zna­łem na przy­kład czło­wieka, który na­zy­wał się Czcionka. Się­gnijmy jed­nak do przy­kła­dów rów­nież ze świata zwie­rzę­cego. Na przy­kład – byk. Nie­winny błąd na­zwie pan by­kiem, po­dob­nie jak prze­graną Na­po­le­ona pod Wa­ter­loo, która za­de­cydo-wała o osta­tecz­nym upadku im­pe­ra­tora, okre­śli pan także: „Na­po­leon strze­lił byka”, nie mó­wiąc o tym, że wła­ściwe zwie­rzę no­szące to miano, owego spo­koj­nie pa­są­cego się na na­szych pa­stwi­skach byka – także pan na­zywa by­kiem.

Nie mo­głem go jed­nak prze­ko­nać. Moż­liwe, że gdy­by­śmy roz­ma­wiali w cztery oczy, prę­dzej do­szedł­bym z nim do ładu. Za­mó­wi­li­śmy po czar­nej ka­wie i cia­steczka. (Jam­nik dla przy­zwo­ito­ści nic nie jadł.) Dys­ku­to­wa­li­śmy na­dal, lecz nie będę tu przy­ta­czał frag­men­tów tej dys­ku­sji, które póź­niej na­stą­piły, po­nie­waż nie wnio­sły one do sprawy żad­nych za­sad­ni­czych zmian.

W pew­nej chwili, gdy na­dal usi­ło­wa­li­śmy bez­na­mięt­nie prze­ko­nać się na­wza­jem, zbli­żył się do na­szego sto­lika kel­ner. Czło­wiek ten umie­rał z nu­dów i po­sta­no­wił coś przed­się­wziąć. Był to sil­nie zbu­do­wany męż­czy­zna, o cięż­kich ru­chach i po­wierz­chow­no­ści kar­bo­na­riu­sza. Zbli­żyw­szy się, wska­zał nam ogło­sze­nie, któ­rego do­tąd nie za­uwa­ży­li­śmy – „Psów wpro­wa­dzać nie wolno”.

Spo­strze­głem, że mój dys­ku­tant zna­lazł się w kło­po­tli­wej sy­tu­acji. Gdyby był sam, na pewno wy­szedłby bez słowa sprze­ciwu, ale znaj­du­jąc się w to­wa­rzy­stwie jam­nika, nie mógł tego uczy­nić bez na­ru­sze­nia uczuć tego ostat­niego.

My­ślę także, że sprawę kom­pli­ko­wały jesz­cze bar­dziej sto­sunki służ­bowe, za­cho­dzące mię­dzy nimi, któ­rych cha­rak­teru bli­żej nie zna­łem.

– Czyj to pies? – kel­ner prze­rwał mil­cze­nie.

– Mój, to jest... on jest moim przy­ja­cie­lem... Tak jest – usi­ło­wał się te­raz wy­wi­nąć z nie­zręcz­nej sy­tu­acji przez ogól­niki – pies jest prze­cież wier­nym przy­ja­cie­lem czło­wieka, nie­praw­daż?

Kel­ner jed­nak do­ma­gał się na­tych­mia­sto­wego wy­pro­wa­dze­nia psa. Nie tyle za­le­żało mu na tym, ile myśl o po­wro­cie do bu­fetu i po­grą­że­niu się znowu w drę­czą­cej go nu­dzie wy­da­wała mu się wstrętną.

– Pro­szę na mnie nie pod­no­sić głosu! – za­czął się de­ner­wo­wać przy­ja­ciel psa. – Czy pan wie, jak po­ży­tecz­nym stwo­rze­niem jest jam­nik? Spró­buj pan na przy­kład po­lo­wać na bor­suka z foks­te­rie­rem, nic z tego! A jam­nik...

Z cie­ka­wo­ścią ob­ser­wo­wa­łem roz­wój wy­pad­ków. Kel­ner roz­prę­żył się, a po pew­nym cza­sie prze­szedł ze swoim in­ter­lo­ku­to­rem na ty:

– Za­bie­rzesz stąd tego psa czy nie?

– Nie.

– Ty pę­taku!

– Ty gru­bia­ni­nie!

– Ty łajzo!

– Ty ło­bu­zie!

– Ty klar­ne­cie!

– Ty na­past­niku!

– Ty mule!

Za­drża­łem ra­do­śnie. Na­to­miast jam­nik, który do­tąd prze­rzu­cał spoj­rze­nie to na swego obrońcę, to na kel­nera, jak widz na me­czu ping­pon­go­wym, żach­nął się naj­wi­docz­niej i opu­ścił lo­kal. Jego opie­ku­nowi nie po­zo­stało nic in­nego, jak wziąć ka­pe­lusz i udać się za nim.

Prze­pro­wa­dzi­łem z kel­ne­rem krótki wy­wiad. Oka­zało się, że słowa „muł” uży­wał od naj­wcze­śniej­szych lat jako epi­tetu. Po­dał mi na­zwi­ska i za­wody wielu swo­ich ko­le­gów, któ­rzy rów­nież, jak mnie za­pew­niał, po­słu­gują się tym rze­czow­ni­kiem, w celu wy­ra­że­nia swo­jego ne­ga­tyw­nego sto­sunku do da­nego osob­nika. Opo­wia­dał, że w jego domu ro­dzin­nym słowo to znaj­do­wało sze­ro­kie za­sto­so­wa­nie mię­dzy braćmi i tak był mi wdzięczny za po­ga­wędkę, że pod­jął się pójść ze mną, po go­dzi­nach służ­bo­wych, do po­bli­skiego baru.

Tak, tak. Niech pu­ry­ści mó­wią, co chcą – nie bez pod­staw opar­łem swoją na­ukę na ta­kiej, a nie in­nej ter­mi­no­lo­gii. Ileż to razy przed­tem i po­tem zda­rzało mi się zna­leźć po­twier­dze­nie mo­jego kroku w za­so­bach ję­zy­ko­wych spo­łe­czeń­stwa. A dla prze­zwy­cię­że­nia naj­bar­dziej za­cie­kłych opo­rów na­pi­sa­łem na­wet bro­szurkę, w któ­rej wy­pro­wa­dzam klu­czowy ter­min mo­jej na­uki nie od imie­nia owych mi­łych zwie­rząt, ale od kon­sy­sten­cji zwa­nej także szla­mem.

Spró­buj­cie iść po mu­li­stym dnie. Jak wia­domo, mu­li­ste dno nie jest nie­ugiętą skałą, która rani stopy. A jed­nak le­piej już cho­dzić po skale. Muł roz­stę­puje się pod stopą i więzi ją w lep­kim uści­sku. Po kil­ku­dzie­się­ciu kro­kach za­le­d­wie je­ste­śmy już zmę­czeni. Ach, ten muł!

Co robi muł, nasz muł, o któ­rym trak­tuje ni­niej­sza Ksią­żeczka? Nic wiel­kiego i w tym wła­śnie rzecz, że nic wiel­kiego. On wcale nie wznieca po­żaru, nie wy­wo­łuje po­wo­dzi, nie wy­ko­leja po­cią­gów. Naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną ce­chą muła jest to, że karmi się dro­bia­zgami. Ty­siące dro­bia­zgów każ­dego dnia gi­nie w ich nie­na­sy­co­nych pasz­czę­kach.

Za­my­kam dys­ku­sję nad no­men­kla­turą. Głów­nie bo­wiem cho­dzi o wy­śle­dze­nie mu­łów i mu­ło­wa­to­ści w na­szym ży­ciu.

Mu­ło­wa­tość, jak ła­two się do­my­śleć, jest to idea mu­łów.

Jam­nika zaś spo­tka­łem na­stęp­nego dnia. Szedł sam. Nic jed­nak szcze­gól­nego się nie wy­da­rzyło.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

W tej edy­cji na­kła­dem wy­daw­nic­twa Noir sur Blanc uka­zały się na­stę­pu­jące utwory Sła­wo­mira Mrożka:

TANGO2010

SZTUKI OD­NA­LE­ZIONE MAŁE I MNIEJ­SZE2010

KRÓT­KIE, ALE CAŁE HI­STO­RIE2011

CZE­KO­LADKI DLA PRE­ZESA2018