Miłosna zagrywka - Poppy J. Anderson - ebook + audiobook
BESTSELLER

Miłosna zagrywka ebook i audiobook

Poppy J. Anderson

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Kto wygra legendarne starcie Tytanów: nowa szefowa drużyny, Teddy MacLachlan, czy jej rozgrywający, Brian Palmer? 

W Miłosnej zagrywce wszystkie chwyty są dozwolone! 

Los zadrwił z Briana Palmera, rozgrywającego i kapitana New York Titans, gdy nową szefową drużyny została córka zmarłego właściciela klubu, Teddy MacLachlan.  

On: narcystyczny, arogancki sportowiec, który uważa, że futbol to męska wojna, a w niej nie ma miejsca na kobiece humorki. 

Ona: z pozoru hipiska, z kolczykiem w pępku, którą świat poznał jako skandaliczną nastolatkę. Dziś Teddy stara się doprowadzić drużynę futbolistów do zwycięstwa. Na jej drodze staje Brian, który testuje cierpliwość nowej szefowej. W przeciwieństwie do reszty kobiecego świata, która nie może oprzeć się gorącemu rozgrywającemu, Teddy podejmuje rzuconą rękawicę, walcząc o szacunek, uznanie i reputację Tytanów. 

Kto wygra w Miłosnej zagrywce: przystojny rozgrywający czy ambitna nowa szefowa drużyny? 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 8 min

Lektor: Mikołaj Krawczyk

Oceny
4,3 (1175 ocen)
606
358
145
48
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
olgapawlikowska

Z braku laku…

2,5 To mógłby być po prostu lekki, uroczy romans w środowisku amerykańskich futbolistów. Ale pojawia się kilka dramatów naprawdę sporego kalibru (utonięcie dziecka, pornografia dziecięca, narkotyki), które oczywiście mają być tym, co bohaterowie dźwigają na swych barkach i ich traumy pozwalają się zaleczyć dopiero z tym „jedynym/jedyną”. Ale ich powaga jest traktowana jakoś tak na poziomie wizyty w Starbucksie po kawę. Co tylko powoduje, że dokładnie widać, jak bardzo są zbędne. I nie mają żadnego sensu Nie brakuje też dziwnych, stereotypowych tekstów - o tym, że napompowane medycyną estetyczna kobiety są gorsze od tych „naturalnych”, że mężczyźni nie powinni uczestniczyć przy porodach. Zgrzytalam zębami.
91
miedzy_stronami_

Dobrze spędzony czas

Dzisiaj kilka słów o „MIłosnej zagrywce” Poppy J. Anderson, czyli książce idealnej na jeden wieczór. Po śmierci ojca Teddy zostaje właścicielką drużyny futbolowej Titanus. Jako młoda, niedoświadczona w tym temacie kobieta, nie zostaje ona miło przyjęta w świecie sportu. Największą niechęć budzi w rozgrywającym drużyny, Brianie. Ze względy na ciężką przeszłość Teddy nie wie czy poradzi sobie w nowej roli, jednak nie zamierza poddać się bez walki. Książkę czyta się błyskawicznie. Jest napisana w taki sposób, że rozdziały same znikają, a my nagle czytamy epilog. Jeżeli szukacie czegoś, żeby zrelaksować się po ciężkim dniu, ta historia będzie idealna! Spędziłam przy niej przyjemnie czas, co chwila śmiejąc się, ponieważ nie brakuje jej sporej dawki humoru. Pojawiają się też sceny, które wywołają u nas rumieńce, dlatego jest do książka dla starszych czytelników. Bohaterów polubiłam od razu, szczególnie Teddy. Jest to młoda dziewczyna, która w obliczu wielkiego obowiązku jaki został jej...
61
foto_pajak

Dobrze spędzony czas

Football amerykański, sportowa rywalizacja, bagaż trudnych doświadczeń i miłosne zawirowania. Szefowa i rozgrywający. A do tego trochę humoru, pikanterii i ciętych dialogów… Oto ,,Miłosna zagrywka’’ czyli romans, który napełnia uśmiechem, zapewnia świetną rozrywkę i odprężenie w letnie, wakacyjne dni. Przed wami historia miłosna w sportowym wydaniu, która łączy uczucie z pasją, pragnienie zbudowania spokojnej i szczęśliwej teraźniejszości z bolesną przeszłością. Pokazuje trudne relacje z rodzicami, uprzedzenia mężczyzn wobec kobiet, a także nieustanną walkę o szacunek i docenienie. To urocza i bardzo niezobowiązująca powieść, która dostarcza wielu radości z czytania. Nie jest ona bardzo zaskakująca, może nawet nieco schematyczna, a niektóre fragmenty nieszczególnie przypadły mi do gustu. Mimo tego naprawdę zrelaksowałam się przy niej. Zapomniałam o czekających na mnie obowiązkach, oddając się świetnej zabawie. Po prostu. Bez żadnych oczekiwań. Nie jest to książka bez wad, ale też nie...
50
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna historia. polecam
40

Popularność




POPPY J. ANDERSON

Miłosna zagrywka

Z języka niemieckiego przełożyła Anna Wziątek

Rozdział 1

Brian Palmer, rozgrywający i kapitan drużyny New York Titans, rzucił poirytowany torbę sportową na podłogę i opadł zniecierpliwiony na krzesło. Wyciągnął przed siebie długie nogi w spranych dżinsach i wyjął smartfona, by sprawdzić maile. Nie zwracał uwagi na kolegów z drużyny, którzy również nie byli zachwyceni zaproszeniem do sali konferencyjnej zaraz po treningu trwającym, bądź co bądź, pół dnia. Spojrzał na ekran komórki i zauważył kilka nieodebranych połączeń od mamy. Sfrustrowany, chcąc nie chcąc, będzie musiał oddzwonić, ale zrobi to później, teraz miał inne plany. Umówił się z młodą aktorką, która ambitnie pracowała nad rozwojem swojej kariery, a tego, że z równą ambicją podchodziła do treningu jędrnej pupy o rozmiarze 32, Brian nie traktował jako przeszkody, wręcz przeciwnie.

Postanowił jednak, że zanim zabierze Lori do przyjemnej restauracji, zadzwoni do mamy i spyta, o co chodzi, chociaż się tego domyślał. Odkąd bowiem ojczym Briana, Carl Higgins, zostawił jego matkę, Linda Palmer-Higgins była zdana całkiem na siebie i czasem sprawiała wrażenie bezradnej. Mieszkała w Georgii, a on w Nowym Jorku, więc niewiele mógł dla niej zrobić oprócz porozmawiania i wysłuchania. Zresztą, szczerze mówiąc, wcale mamie nie współczuł. Jego ojczym był cholerycznym dupkiem i to z jego powodu Brian przez długi czas prawie nie utrzymywał kontaktów z matką. Gdyby Carl od niej nie odszedł, pewnie wciąż nie pamiętałaby o synu i nie pomyślałaby, żeby do niego zadzwonić. Może był cyniczny, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego matka jest wyrachowana i potrzebuje syna tylko dlatego, że jest sama. I najchętniej ściągnęłaby go, żeby mieć dla siebie. Ale taki układ mu się nie uśmiechał.

Z westchnieniem zsunął się z krzesła i zaczął kasować niezliczony spam. Miał nadzieję, że tajemnicza narada nie potrwa długo, nie chciał tu tracić całego dnia, podczas gdy Lori czeka bez majtek, jak mu obiecała ostatnim razem.

– Słyszałem właśnie, jak trener gadał z Archiem z piaru – odezwał się ktoś za nim.

Znudzony Brian postanowił się nie oglądać i dalej sprawdzał pocztę w smartfonie.

– I co? – zapytał ktoś inny.

– Głupi jesteś czy udajesz, O’Neill?!

– Wal się!

– Spokój! – Wmieszał się ktoś trzeci nieco autorytarnym tonem, gdy biegacz i liniowy omal nie rzucili się sobie do gardeł.

Brian znudzony zerknął przez ramię. Dwaj kumple z drużyny stali naprzeciwko siebie, dysząc z wściekłości, a trzeci próbował ich rozdzielić. Wyglądało bowiem na to, że pomiędzy dwoma napakowanymi mięśniakami dojdzie jednak do bójki.

Wielu futbolistów o umięśnionych, wręcz niedźwiedzich ciałach sprawiało wrażenie napompowanych olbrzymów, których zadaniem była obrona kolegów z drużyny przed atakami przeciwników. Brian jako rozgrywający był wprawdzie wysoki i również muskularny, ale on musiał się wykazać przede wszystkim zwinnością i szybkością. Kumple nadal zadziornie stali naprzeciwko siebie i się przekomarzali:

– Jesteś głupim dupkiem…

– Zaraz zamknę ci mordę!

– Do jasnej cholery, zamknijcie się obaj!

Brian wzruszył ramionami i ponownie spojrzał na smartfon. Futbol prawie się nie różnił od Dzikiego Zachodu, gdzie za całkiem niewinną obelgę człowiek mógł zginąć od kuli. W futbolu kończył wgnieciony w ziemię i przeważnie się z tego cieszył.

Pozostali gracze zaczęli gwizdać, rozczarowani, że jednak nie doszło do bójki. Niejednemu dobrze by zrobiło, gdyby dostał w łeb, skwitował Brian w duchu. W poprzednim sezonie Titansi zdobyli wprawdzie mistrzostwo NFC i tylko o włos przegrali w finale Super Bowl, ale w klubie źle się działo, odkąd jego właściciel George MacLachlan zmarł nagle na zawał kilka tygodni temu. Zawodnicy byli zdezorientowani, wielu miało niejasną sytuację. Nie można było zawierać umów, a co za tym idzie, nie wiedzieli, czy w przyszłym sezonie zagrają w Titansach, czy raczej powinni szukać nowego klubu. Brian na szczęście podpisał nową czteroletnią umowę niedługo przed śmiercią dawnego właściciela i nie musiał zaprzątać sobie tym głowy. Lubił grać dla Titansów i nie miał ochoty zmieniać klubu, mimo że wciąż próbowano go podkupić. Co jednak wcale nie znaczyło, że obecna sytuacja nie działała mu na nerwy.

Nikt w klubie nie był upoważniony do działania, ponieważ wciąż toczyło się postępowanie spadkowe. Testament MacLachlana został upubliczniony tylko częściowo, nikt więc nie wiedział, kto odziedziczy drużynę futbolową, która w minionym sezonie odniosła tak spektakularny sukces. Oczywiście, chcieli nadal odnosić sukcesy, jednak raczej im się nie uda bez silnego przywództwa i pewnego wsparcia. Brian niechętnie to przyznawał, ale wkurzało go, że z powodu głupich przepychanek spadkowych w klice bogatych snobów sukces jego drużyny stanął pod znakiem zapytania. Nic więc dziwnego, że nie miał ochoty tu siedzieć, aby prawdopodobnie po raz kolejny wysłuchać kilku banałów na temat obecnego stanu rzeczy.

– Cześć! – Jego przyjaciel i ulubiony skrzydłowy Julian Scott opadł na krzesło obok. – Wiesz, po co nas tu wszystkich zwołali?

– Nie mam pojęcia.

Brian wsunął smartfon do kieszeni dżinsów. Julian spojrzał nerwowo na zegarek.

– Jakaś gorąca randka? – spytał Brian żartobliwie i popatrzył na kumpla, który z zakłopotaniem przejechał dłonią po włosach.

– Idziemy dziś z Liv na pierwsze badanie USG – oznajmił z uśmiechem.

– Jak się miewa mój cukiereczek?

Julian parsknął i pogroził mu pięścią, co oczywiście było udawane, ponieważ Brian nie stanowił dla niego żadnej konkurencji.

Briana cieszyło, że jego kolega z drużyny jest szczęśliwy i zostanie ojcem. Julian i Liv sporo przeszli w ostatnich latach i teraz byli na najlepszej drodze, aby powiększyć grono tych idealnych małżeństw, które trwają do końca życia. Brian, o dziwo, był nawet przekonany, że ich małżeństwo przetrwa, mimo że sam w kwestii małżeństwa, wierności i miłości był cynicznym gnojkiem. Zbyt często obserwował życie nieudanych małżeństw, aby samemu narażać się na taki chaos. Wolał pozostać przy przelotnych, gorących przygodach, które się kończyły, zanim ich uczestnicy zaczynali się kłócić o to, czyja teraz kolej na zmywanie. W zeszłym roku był krótko w związku z Claire, najlepszą przyjaciółką Liv. Jednak po kilku tygodniach zaangażowanie osłabło, co wyczuli oboje jednocześnie. W głębi duszy Claire marzyła o dzieciach i wspólnym koncie, ale widziała, że Brian jeszcze do tego nie dojrzał. I dzięki jej wyrozumiałości nadal się przyjaźnili. Nowy chłopak Claire nadawał chyba na tych samych falach co ona, ponieważ niedawno zamieszkali razem, co Briana naprawdę ucieszyło.

– Liv czuje się dobrze. Miewa rano mdłości, ale poza tym jest super – powiedział Julian.

– Daj jej ode mnie buziaka. Jutro się widzimy.

– Dam. – Julian się uśmiechnął i znów zerknął na zegarek. – Ale wolę cię przed czymś ostrzec. Liv zamierza sama przyrządzić coś do jedzenia.

Brian nie zdołał ukryć przerażenia. Żona kumpla była jedną z najwspanialszych osób, jakie znał, i skoczyłby dla niej w ogień, nie zmieniało to jednak faktu, że zupełnie nie umiała gotować.

– A dlaczego nie chce tym razem zamówić?

– Syndrom wicia gniazda, jak sądzę, typowy dla ciąży. Zaczęła się bardzo zdrowo odżywiać, zakupy robi wyłącznie w sklepach ekologicznych.

– O rany! Wolę nie pytać, co przygotuje.

– Właśnie, lepiej nie pytaj – mruknął Julian.

Brian był nie tylko najlepszym przyjacielem Juliana i ulubionym gościem Liv, lecz także świadkiem na ich ślubie przed kilkoma miesiącami.

– Scott, przecież to jej urodziny! Nie możesz powstrzymać jej od gotowania, nawijając coś o święcie i oszczędzaniu sił?

– A myślisz, że nie próbuję od kilku dni? – Westchnął i pokręcił głową. – Może wrócę do tego po wizycie u ginekologa. Wiem przecież, że lepiej zamówić pizzę.

– Dobry pomysł.

Julian znów spojrzał na zegarek.

– Jak długo to potrwa? Nie chcę się spóźnić na wizytę.

– Spytacie lekarza o płeć?

– O rany, Palmer! – Skrzydłowy przewrócił oczami. – Tego nie da się jeszcze zobaczyć.

– No dobra, dobra. – Brian wyszczerzył zęby, unosząc ręce w geście poddania.

– Ej! – Siedzący za nimi biegacz Blake O’Neill pochylił się do przodu. – Niech to szlag! Eddie ponoć słyszał, że zaraz poznamy nową właścicielkę drużyny!

Julian z sykiem wypuścił powietrze.

– Właścicielkę?! – rzucił oburzony.

– Cholera! – zawtórował mu żarliwie Brian. – Naszą właścicielką będzie teraz żona MacLachlana?

Na twarzy miał wypisane przerażenie. Wdowę po byłym pracodawcy spotkał zaledwie kilka razy, jednak za każdym razem była zdenerwowana i bliska łez. Jako typowa dama z wyższych sfer z perłowym naszyjnikiem na szyi i w żakieciku z angory troszczyła się o projekty charytatywne, ale futbol nie interesował jej w najmniejszym stopniu.

– Nie mam pojęcia…

– Nie – włączył się do rozmowy inny gracz. – Nie jego żona! Drużynę odziedziczyła córka.

– MacLachlan miał córkę? – Blake uniósł brwi. – Widzieliście ją kiedykolwiek?

– Nie…

– W życiu…

– Słyszałem, że mieszka gdzieś w Europie – powiedział monstrualny blokujący Dupree Williams.

– Niezłe gówno – zaklął Eddie. – Europejczycy nie mają pojęcia o futbolu!

– Te cipy grają tylko w piłkę nożną. – Blake pokręcił głową z pogardą.

– Jego córka musi być już dorosła – wrócił do tematu Julian. – Ostatecznie MacLachlanowie nie są najmłodsi.

– Ale ponoć jeszcze nie jest mężatką.

Dupree drapał się po brodzie w zamyśleniu.

– Czytałem w internecie, że ma na imię Theodora. Jeśli to nie jest imię w sam raz dla ciotki klotki…

– Theodora – prychnął Brian. – Niezamężna, wojująca stara lesba… Cieszmy się na piknik, chłopaki. Czeka nas pieczona kiełbasa z tofu i zielona herbata z ekologicznych upraw.

Koledzy jęknęli i natychmiast zajęli swoje miejsca, ponieważ do sali wszedł trener i sprężystym krokiem skierował się na podium. John Brennan, zaledwie kilka lat starszy od Briana, dziesięć lat temu sam był rozgrywającym Titansów. Podszedł do chłopaków z drużyny, którzy siedzieli w napięciu na krzesłach, i powiedział:

– Panowie, nie zamierzam was dłużej przetrzymywać, dlatego prezentacja będzie krótka. Z pewnością niecierpliwie czekaliście, aby się dowiedzieć, kto zajmie miejsce pana MacLachlana. – Popatrzył surowo na zawodników. – Otóż drużynę odziedziczyła jego córka. – Z powodu głośnych jęków zrobił marsową minę. – Nie chcę słyszeć gderania i szowinistycznych komentarzy, kiedy będę wam ją przedstawiał. Panna MacLachlan z pewnością nie zrezygnuje z planów i celów ojca.

– Poważnie, trenerze? – Brian wciąż rozpierał się niedbale na krześle. – Nie jestem szowinistą czy seksistą, ale kobieta właścicielką drużyny?

– Ej, Królik, właśnie czegoś takiego nie chcę słyszeć – zbeształ go trener, używając znienawidzonego przez Briana przezwiska. – Panna MacLachlan jest absolwentką kilku kierunków uniwersyteckich i ma wszelkie kompetencje, aby przejąć obowiązki swojego ojca.

Dobry Boże, pomyślał Brian, mól książkowy, który nie ma pojęcia o futbolu, a w dodatku baba.

Jego koledzy myśleli chyba to samo, bo wszyscy przewracali oczami. Trener na pewno zmyłby im nieźle głowy, gdyby w tym momencie nie rozległo się pukanie do drzwi. Praktykantka wprowadziła do sali nową właścicielkę, której siwe loki i beżowy kostium nadawały surowy wygląd.

– Wygląda jak guwernantka – dobiegł z tyłu szept Blake’a.

Brian nie mógł się z nim nie zgodzić. Na młodą praktykantkę nie zwracał uwagi, co z jednej strony dziwiło, a z drugiej nie, ponieważ jej ubiór świadczył o złym guście, natomiast długie nogi z pewnością musiały wyglądać spektakularnie bez niegustownych ciuchów. Znowu przeniósł wzrok na kobietę, która od teraz miała podpisywać jego czeki.

Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, była blada i niezbyt uszczęśliwiona tym, że przebywa w pomieszczeniu przesiąkniętym testosteronem. Podobnie jak jej matka wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. I na pewno dostanie ataku histerii, kiedy dwóch futbolistów zacznie się ostro przekomarzać, jak to było w zwyczaju wśród kumpli z drużyny.

– Dziękuję, Marge.

Trener uśmiechnął się do obu kobiet, po czym nowa właścicielka pośpiesznie wyszła z sali, zostawiając młodą praktykantkę.

Brian zmrużył oczy ze zdziwienia. Nieźle się zaczyna, pomyślał.

– Panowie, przedstawiam wam pannę MacLachlan.

Theodora MacLachlan niedbale uniosła dłoń i wolnym krokiem weszła na podium. Paznokcie jej stóp, na których miała japonki, połyskiwały srebrzystymi ozdobami.

Brian nie był jedynym futbolistą, któremu odebrało mowę.

Nastolatka odziedziczyła drużynę!

Ponadto musiała być niezłym ziółkiem, ponieważ Brian dostrzegł piercing pępka, kiedy zarzuciła trenerowi ręce na szyję i jej koszulka z długimi rękawami uniosła się, odsłaniając błyszczący kamyk na brzuchu.

Cała drużyna zaprawionych w bojach graczy NFL siedziała jak zamurowana i patrzyła, jak ta młodziutka dziewczyna obsypuje czułościami i obściskuje trenera. Miała miodowe włosy, którym przydałby się dobry fryzjer. Zresztą nie tylko fryzura nie pasowała do wizerunku kobiety, która odziedziczyła właśnie klub futbolowy wart miliony dolarów. Ta mała wyglądała tak, jakby przyszła z jakiejś hipisowskiej komuny albo z festiwalu. Miała na sobie podarte dżinsy, japonki i koszulkę z podobizną Boba Marleya, a niezliczone łańcuszki i bransoletki na przegubach pobrzękiwały, gdy obejmowała twarz trenera, by dać mu soczystego całusa w policzek.

– Teddy! – John Brennan próbował z zakłopotaniem uniknąć pocałunku i nawet poczerwieniał.

Teddy?!

– Oj, nie bądź taki, John. – Ochrypły głos wręcz nie pasował do młodzieńczej twarzy, w której żarzyły się oczy o barwie bursztynu. – Nie widzieliśmy się całe wieki!

Jeśli ta młoda zacznie zaraz wyznawać miłość trenerowi, to się zastrzelę, pomyślał Brian. I cały sezon pójdzie się bujać.

Koledzy z drużyny musieli mieć podobne myśli, ponieważ powoli robili się niespokojni.

Na Teddy MacLachan nie wywarło to jednak wrażenia. Lekkim krokiem podeszła do stojącego na podium stołu i usadowiła się na jego blacie, dyndając w powietrzu prawie bosymi stopami. Była ucieleśnieniem absolutnej nonszalancji. Przyglądała się z zaciekawieniem kompletnie zdezorientowanym graczom.

– Cześć, mam na imię Teddy i jestem nową właścicielką Titansów. – Wykrzywiła twarz w grymasie. – Kurna, to brzmi jak na spotkaniu Anonimowych Alkoholików. – Machnęła niedbale ręką. – Jeszcze raz, od początku. Nazywam się Theodora MacLachan, cieszyłabym się jednak, gdybyście zwracali się do mnie „Teddy”. Jestem za młoda, żebyście mi nadskakiwali. Przykro mi, że was tym tutaj – wykonała niejasny gest ręką – zaskoczyłam, ale chciałam was poznać, a przyjechałam prosto z lotniska. Zarząd powiedział mi właśnie, że w ostatnich tygodniach pojawiły się problemy z niektórymi kontraktami, za co muszę was przeprosić. Zajmę się tym w pierwszej kolejności.

Brian się skrzywił. Była za młoda, żeby jej sprzedano alkohol, a tutaj mówi o kontraktach. Wydało mu się, że nagle wylądował w świecie równoległym. Hipisowskie dziewczę nawijało dalej o licencjach, przedłużeniu kontraktów i klauzulach wspólnotowych, a Brian się zastanawiał, kto nafaszerował ją tymi informacjami. Osoba z piercingiem brwi, prawie bosa i w koszulce z wizerunkiem największego ćpuna zeszłego stulecia z pewnością nie była w stanie pokierować imperium sportowym, wartym grube miliony. W kwestiach związanych z pracą nie silił się na żadną kurtuazję i to właśnie musiał mieć teraz wypisane na twarzy, ponieważ bursztynowe oczy dziewczyny patrzyły na niego pytająco.

– Panie Palmer, ma pan nieszczęśliwą minę. Mogłabym panu jakoś pomóc?

W pierwszej chwili poczuł irytację, że wie, kim on jest, ale na jego twarzy zaraz pojawił się nonszalancki uśmiech.

– Faktycznie mam pytanie, złotko.

John Brennan spojrzał na niego z wściekłością.

– Palmer!

– W porządku, John. – Wydawała się wręcz rozbawiona i przeniosła na Briana niewzruszone spojrzenie. – Radzę sobie z pozorną dominacją.

Jej spokój doprowadzał Briana do szału. Może bawiła ją ta cała sytuacja i była zachwycona, że dysponuje drużyną profesjonalnych graczy, ale NFL to poważna sprawa – przede wszystkim dla sportowców i współpracowników, których egzystencja zależała właśnie od udziału w rozgrywkach. Nie chciał się przyglądać, jak bogata córka byłego pracodawcy rujnuje wszystko, co w ostatnim czasie z takim trudem zbudowali Titansi.

Uniosła zachęcająco rękę.

– Słucham, panie Palmer, co mogę dla pana zrobić?

– Mogłaby pani co nieco zrobić, skarbie, tyle że później z pewnością zostałbym oskarżony o molestowanie seksualne w miejscu pracy.

Właściwie liczył, że ją zaszokuje, ale Teddy MacLachlan rzuciła mu tylko pogardliwe spojrzenie i z szyderczym uśmiechem uniosła prawą brew, co omal nie doprowadziło go do wybuchu.

– Mam to rozumieć jako pytanie, panie Palmer?

Twarz mu spochmurniała.

– Absolutnie nie. Moje pytanie odnosi się raczej do pani kwalifikacji w zakresie kierowania profesjonalną drużyną futbolową.

Z tyłu rozległ się szept kolegów, którym najwyraźniej ulżyło, że kapitan poruszył tę kwestię.

Kąciki jej ust zmarszczyły się z rozbawienia.

– Chce pan wiedzieć, czy spełniam niezbędne wymogi, aby pójść śladem ojca?

Trenerowi nie było do śmiechu. Ciskał Brianowi tak gniewne spojrzenia, że ten zaczął się obawiać najbliższego treningu.

– Palmer, własnoręcznie cię wyrzucę, jeśli nie okażesz choć odrobiny szacunku!

– Na szacunek trzeba najpierw zasłużyć.

Słowa te padły, o dziwo, z ust nie Briana, lecz Teddy MacLachlan, która wzruszyła ramionami ze zrozumieniem.

– Nie mam problemu z tym, że ktoś głośno wyraża swoje obawy.

– Ty może nie masz, ale ja tak. – John Brennan mierzył zawodników przenikliwym wzrokiem.

– John – odezwała się lekko autorytarnym tonem, co zdziwiło również trenera.

Popatrzył na nią pytająco.

– Pan Palmer zadał w pełni zasadne pytanie, na które chętnie teraz odpowiem.

Trener musiał to przełknąć, ale popatrzył na Briana niezbyt przyjaźnie.

Teddy odchrząknęła i powiedziała:

– Zapewniam pana, panie Palmer, że mam wszelkie kompetencje, by kontynuować pracę ojca. Znam się na funkcjonowaniu klubu, skończyłam zarządzanie finansami publicznymi, ekonomikę przedsiębiorstwa i zarządzanie przedsiębiorstwem.

Brian skrzyżował ręce na piersiach i wpatrywał się w nią ponuro.

– To jednak wcale nie znaczy, że ma pani pojęcie o futbolu, skarbie.

Z niezmiennie uprzejmym wyrazem twarzy odparła:

– Cóż, wiem w każdym razie, że pański wskaźnik podań w zeszłym sezonie wyniósł sto trzy przecinek jeden, mimo że cztery lata temu dociągnął pan do stu czterech przecinek ośmiu. Pańskie rzuty to dwieście osiemdziesiąt trzy jardy na grę, a z wynikiem cztery i sześć dziesiątych sekundy na czterdzieści jardów jest pan tylko o trzy dziesiąte sekundy wolniejszy od Yamona Figursa, który jest dotychczasowym rekordzistą. Aha, aktualny procent tkanki tłuszczowej w pańskim ciele to siedemnaście i dwie dziesiąte procenta, co oznacza, że powinien pan schudnąć dokładnie dwa kilogramy i trzysta gramów.

Briana zamurowało. Czyżby właśnie wytknęła mu nadwagę i zrobiła aluzję do jego wieku? Miotał się między konsternacją a przerażeniem, przyglądając się tej bezczelnej pannicy z okropną fryzurą, która przeciągnęła się, rozbawiona, wciąż siedząc na stole konferencyjnym, i powiedziała trenerowi na ucho coś, co ten skwitował parsknięciem.

– Trzeba było się zamknąć – szepnął mu Julian z uśmieszkiem.

Brianowi wcale nie było do śmiechu. Zazwyczaj był żartownisiem, jednak wcale mu się nie podobało, że został ośmieszony przez nową właścicielkę drużyny.

Teddy MacLachlan odwróciła od niego prowokacyjny wzrok i spojrzała na pozostałych zawodników.

– Panowie, naprawdę rozumiem wasze wątpliwości, ale zapewniam was, że zrobię wszystko, a nawet więcej, dla drużyny i klubu. Titansi byli oczkiem w głowie mojego ojca, zawsze chciał jak najlepiej dla klubu. Jestem zdecydowana kontynuować jego dzieło. Jeżeli macie problemy, pytania czy jakiekolwiek inne sprawy, to moje drzwi są dla was zawsze otwarte.

Brian słyszał jednym uchem, że jeden z kolegów zapytał o kontrakty, a Teddy MacLachlan odpowiedziała mu z poważną miną. Przyglądał się jej intensywnie, nie próbując nawet kryć ponurego spojrzenia. Był zbyt zdumiony i wkurzony jej tupetem. Cholera, skąd się wzięła ta dziewczyna, zastanawiał się. Grał w Titansach od dwóch lat i nie miał o niej bladego pojęcia, nawet nie wiedział, że były szef ma jakąś córkę. Ona natomiast miała mnóstwo informacji o nim i reszcie graczy, ponieważ do każdego, kto zadał jej pytanie, zwracała się po nazwisku. Z pewnością zauważyłby ją podczas niezliczonych imprez w ciągu dwóch ostatnich lat, no bo jak można nie zauważyć kogoś z taką fryzurą!

Poczuł się pokrzywdzony. I to podobało mu się najmniej.

– Myślę, że powoli będziemy kończyć. – John Brennan spojrzał pytająco na Teddy. – W najbliższych dniach zadbasz o przedłużenie kontraktów.

Skinęła głową. A ponieważ gracze zaczęli się wiercić niecierpliwie, gotowi zerwać się do wyjścia w każdej chwili, dodała:

– Miałabym jeszcze jedną sprawę.

Drużyna ponownie opadła na krzesła, z rezygnacją poddając się swemu losowi.

– Jak się dowiedziałam, pojutrze rozpoczynacie urlop, dlatego chcę wcześniej o czymś z wami porozmawiać. – Wyprostowała plecy i lekko przekrzywiła głowę, gładząc się po rozczochranych włosach. – Za kilka tygodni odbędzie się coroczny bieg charytatywny na rzecz chorych na raka piersi, a Titansi zawsze asygnowali na ten cel sporą sumę. W tym roku chciałabym załatwić to inaczej i potrzebuję waszej pomocy.

Wszystkie oczy skierowały się na Briana, zupełnie jakby nagle znów stał się rzecznikiem drużyny. Westchnął, ponieważ naprawdę nie miał ochoty na rozmowę z tą wkurzającą, hipisowską pannicą ani sekundy dłużej niż to konieczne. Przemowę nowej właścicielki przerwał chichot Ala Rory’ego, olbrzymiego środkowego Titansów, siedzącego za Brianem. Popatrzyła na niego skonsternowana.

– Coś nie tak, panie Rory?

– Nie przejmuj się, Teddy. – Zdenerwowany trener pokręcił głową. – Al zaczyna chichotać na sam dźwięk słowa „pierś”.

Potężny środkowy, zasłaniając dłonią usta, znów zaniósł się chichotem, a pozostali zawodnicy zaczęli przewracać oczami. Nastoletni chichot środkowego wkurzał ich niemiłosiernie, zwłaszcza w szatni, ponieważ było to miejsce, gdzie nagie piersi i inne nagie fakty komentowano częściej niż gdziekolwiek indziej. Życie futbolisty było dokładnie takie, jak je sobie wyobrażano: składało się z seksu i jeszcze większej ilości seksu. Zanim drużyna dotarła do hotelu, czekały tam już fanki, które marzyły o przespaniu się z zawodnikiem, i wcale się z tym nie kryły. Środkowy natomiast zachowywał się jak dziesięcioletni chórzysta, który znalazł biustonosz siostry, a nie jak dorosły facet, który mógłby rozpiąć więcej damskich bluzek niż ginekolog.

– Aha. – Teddy MacLachlan znów popatrzyła na zawodników. – W każdym razie, moja propozycja jest taka, abyśmy całą drużyną wzięli udział w biegu charytatywnym i przekazali na ten cel cały dochód. To jest znacznie bardziej osobisty wkład niż zwykły czek. Poza tym byłby to jasny sygnał Titansów, że troszczą się również o swoje fanki.

Zawodnicy zastygli w bezruchu i patrzyli po sobie bezradnie. Udział w biegu charytatywnym na rzecz pacjentek z rakiem piersi na pewno nie było marzeniem żadnego gracza NFL. Może to brzmiało bezdusznie i brutalnie, ale futbol nie był miejscem do uprawiania poprawności politycznej.

Ponieważ wszyscy milczeli, Brian zlitował się wreszcie nad kolegami, był przecież kapitanem.

– I może przypniemy sobie jeszcze różowe wstążki?

– Na pewno da się to załatwić, panie Palmer. – Teddy uśmiechnęła się niezobowiązująco.

Zmarszczył czoło.

– Chętnie wręczymy pani czek, ale nie damy się przepędzić przez Central Park tylko dlatego, że chce pani mieć dobrą prasę!

– To nie ma nic wspólnego z dobrą prasą – odparła spokojnie.

Brian widział jednak wściekłe błyski w jej oczach. Poczuł perwersyjną satysfakcję.

– Skarbie, nie musi nas pani wystawiać na pośmiewisko dlatego, że jesteśmy futbolistami. Zależy pani na zdjęciu w „Timesieˮ, które pokaże nas podczas biegu charytatywnego jako pani gwardię przyboczną w różowych koszulkach. Nie ma takiej opcji.

Zza jego pleców dobiegły potakujące pomruki.

– Dlaczego jest pan tak uparty? – westchnęła. – To przecież szczytny cel.

– Jesteśmy futbolistami, a nie tresowanymi gorylami, które ubierają się na różowo i tańczą, jak im pani zagra.

– Nikt tego od was nie wymaga – zapewniła i słodkim głosem dodała: – Co panu przeszkadza w mojej propozycji najbardziej? Przebiegnięcie dziesięciu kilometrów czy perspektywa przypięcia różowej wstążki do koszulki?

– Jedno i drugie – odparł twardo.

– Powinien pan więc popracować zarówno nad kondycją, jak i zastanowić się nad swoim problemem dotyczącym orientacji seksualnej.

– Niech pani posłucha…

Trener odchrząknął z rozbawieniem i przerwał ich wymianę zdań.

– Bieg charytatywny to dobry pomysł.

Brian popatrzył z pogardą na Teddy.

– Nie damy się ośmieszyć.

– A może boi się pan blamażu. – Wzruszyła ramionami.

– Jestem zawodowym sportowcem. Dziesięć kilometrów to dla mnie żadna odległość!

– Ach!

Skrzywił usta w ironicznym grymasie.

– Skoro tak pani zależy na tym biegu, to niech pani sama weźmie w nim udział i wystawi się na pośmiewisko.

– Palmer – rozległ się ponownie ostrzegawczy głos trenera, ale Brian miał już dość tej zakręconej panny, która wzięła się tu nie wiadomo skąd i próbowała narzucić im swoje idiotyczne pomysły.

– Czy to wyzwanie, panie Palmer? – Uśmiechnęła się pogodnie.

Prychnął.

– Co pani właściwie proponuje? Zakład, kto szybciej dobiegnie do mety?

Trudno było nie usłyszeć ironicznego tonu w jego głosie.

– Skoro pan sobie życzy.

Słodka mina dziewczyny doprowadzała Briana do szału.

Jej propozycja zabrzmiała tak absurdalnie, że dodał na poły poważnie, na poły sarkastycznie:

– Czemu nie zrobić z tego półmaratonu, skarbie? A przegrany będzie winny wygranemu striptiz?

Podniosła się ze stołu, zeskoczyła z podium i stanęła przed nim, podając mu dłoń.

– Zgoda.

Rozdział 2

Teddy MacLachlan stanęła w korytarzu wytwornego mieszkania rodziców i rozglądając się niepewnie, postawiła swój bagaż na lśniącej marmurowej podłodze. W eleganckich wnętrzach przy Upper East Side nic się nie zmieniło przez ostatnie lata. Sufity wciąż były ozdobione dużymi żyrandolami, na ścianach wisiały antyczne kandelabry, idealnie rzucające światło na wyszukane dzieła sztuki. Zamiast ciemnego Caravaggia na prawo od niej wisiał teraz kolorowy Renoir, roztaczający znacznie weselszą atmosferę. Niestety Teddy jej nie uległa, ponieważ wciąż miała przed sobą najtrudniejsze spotkanie.

Z salonu wyszła matka i zatrzymała się w drzwiach, żeby zmierzyć ją wzrokiem. Dziewczyna od razu się zorientowała, że matka nadal żywi do niej urazę, i opuściła ramiona. Ostatnie cztery dni były jednym wielkim chaosem, który doprowadził ją na skraj załamania nerwowego, dlatego najmilszym widokiem, jaki chciałaby teraz ujrzeć, byłaby matka biorąca ją w objęcia. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na sztywną postawę Majory MacLachlan, aby Teddy zrozumiała, że nic się nie zmieniło.

– Wróciłaś.

Schowała dłonie w kieszeniach puchowej kurtki i uśmiechnęła się z ociąganiem.

– Cześć, mamo.

Ostatni raz rozmawiały przed trzema laty i była to wyłącznie wymiana grzeczności, ponieważ odbyła się w obecności taty, który, w przeciwieństwie do swojej żony, nigdy nie obraził się na córkę o to, co się stało. Wtedy rodzice odbywali podróż po Europie i odwiedzili Teddy w Lancaster, gdzie studiowała zarządzanie. Wspólna kolacja okazała się delikatną sprawą, bo Majory siedziała na krześle spięta jak teraz i praktycznie nie odezwała się ani słowem. Tatę wyraźnie ta sytuacja męczyła, a Teddy nie mogła oprzeć się wrażeniu, że matka przygląda się jej jak agentka FBI. Jedynie tata starał się osłodzić jej wieczór, odczuwała jego dumę i sympatię. Boże, tak bardzo jej go brakowało!

Na myśl o tacie ścisnęło ją w gardle. Zaledwie dwa miesiące temu rozmawiali przez telefon i planowali wspólną podróż do Indii, kiedy tylko zakończy swój projekt w Ameryce Południowej. Brzmiał tak zdrowo, szczęśliwie, wręcz euforycznie. Jak to możliwe, że trzy tygodnie później zmarł na zawał serca? Tata był dla niej wszystkim i nie mogła pogodzić się z myślą, że już nigdy go nie zobaczy. W czasie tej przeklętej prezentacji w klubie wciąż musiała tłumić ból z powodu straty ojca i zachowywała się najpogodniej, jak tylko umiała.

Majory wygładziła rękawy czarnego swetra z kaszmiru, następnie poprawiła naszyjnik z pereł, który miała na szyi.

– Elise przygotowała twój stary pokój.

Przez zaciśnięte usta matki nie przeszło pytanie o podróż czy samopoczucie Teddy, a przy tym sama wyglądała na tak wykończoną, że widać było po niej każdy rok z ukończonych siedemdziesięciu ośmiu lat.

Zatroskana Teddy przekrzywiła głowę.

– Jak się czujesz, mamo? Wyglądasz na zmęczoną.

– Mój mąż nie żyje, jak więc mam się czuć? – Usztywniła się tak bardzo, że w każdej chwili mogłaby się rozpaść na dwie części. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jakie to okropne, że jego jedyne dziecko nie wzięło udziału w pogrzebie?

Teddy przełknęła ślinę i poczuła łzy napływające do oczu.

– Uwierz, że jestem niepocieszona z tego powodu. O śmierci taty dowiedziałam się dopiero przed czterema dniami i natychmiast przyleciałam do Nowego Jorku.

Twardy wzrok matki nie zmiękł ani trochę.

– Mamo, byłam w sercu Boliwii. Bez zasięgu komórki, bez prądu czy internetu.

– Tato zrobił dla ciebie wszystko, Teddy. – Matka zaczęła płakać. – Oczekiwałam od ciebie nieco większego zaangażowania.

Odwróciła się i zniknęła w salonie, zamykając za sobą drzwi.

Teddy stała w korytarzu z nieczystym sumieniem i gulą w gardle, wycierając nieproszone łzy. Drżącymi rękami chwyciła bagaże i poczłapała długim korytarzem, w którym pachniało tak samo jak w czasach jej dzieciństwa. Naprawdę nic się nie zmieniło. Także jej pokój wyglądał wciąż tak samo jak przed dziesięcioma laty, gdy się wyprowadziła.

Włączyła światło, rzuciła zniszczony plecak na łóżko, torby postawiła na podłodze i opadła na materac. Wpatrywała się w fantazyjny czubek baldachimu nad sobą, rozmyślając o ostatnich dniach.

Kiedy otrzymała wiadomość, że zmarł jej tata, natychmiast ruszyła w drogę na lotnisko. Minęła cała wieczność, nim zdołała opuścić Park Narodowy Reserva Rios Blanco Y Negro w północno-wschodniej części kraju i dostać się do Trynidadu. Stamtąd przez prawie dziesięć godzin tłukła się starym autobusem do Santa Cruz, aż wreszcie dotarła na lotnisko. Z międzylądowaniami w Caracas i Miami oraz nieskończenie długim czekaniem na różnych lotniskach znalazła się wreszcie siedemdziesiąt godzin później w Nowym Jorku i pojechała prosto do klubu. Nie bardzo jej się paliło do spotkania z matką i wolała poświęcić się pracy. Gdy tylko uzyskała dostęp do usług telefonicznych i internetu w Santa Cruz, została dosłownie zalana informacjami i problemami klubu, dlatego uznała, że konieczna będzie choćby krótka wizyta.

Mimo że Teddy nie bała się trudnych wyzwań, zastanawiała się przygnębiona, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Tata od zawsze powtarzał jej, że chętnie widziałby ją kiedyś pracującą dla Titansów, nie spodziewała się jednak otrzymania takiego spadku. Nie po tym, co się wydarzyło.

Teddy potrzebowała prysznica, porządnego jedzenia i sporej porcji snu, ponieważ brakowało jej tego wszystkiego podczas długiej podróży. W dodatku wciąż miała na sobie te same ciuchy, które włożyła przed czterema dniami, i przypuszczalnie śmierdziała jak kury, jadące razem z nią aż do Trinidadu! Miała tyle do przemyślenia i zaplanowania… Teraz jednak ogarnął ją smutek, że taty już nie ma i nigdy nie będzie mogła mu powiedzieć, jak bardzo tego wszystkiego żałuje. Płacząc, odwróciła głowę na bok i wtuliła twarz w miękką narzutę łóżka.

Ojciec zawsze był jej największym orędownikiem i najlepszym doradcą. A teraz go nie ma i nie może liczyć na jego wsparcie w tej trudnej sytuacji. Nie wiedziała, jak zabrać się do nowej pracy, jak poradzić sobie z matką i jak tego dokonać, aby nie zaprzepaścić dzieła życia ojca. Brian Palmer był aroganckim dupkiem, lecz musiała przyznać mu rację. Co wiedziała o prowadzeniu drużyny NFL? Przed rokiem skończyła ostatni kierunek studiów, a potem odbyła kilka praktyk, zanim zaangażowała się w program pomocowy w Boliwii, który powołała do życia fundacja jej ojca. Planowała podjęcie pracy w dziale finansowym Titansów i w ten sposób chciała powoli wdrażać się w sprawy klubu. Ale jej piękne plany legły w gruzach. Teraz została rzucona na głęboką wodę i bała się utonąć.

Ciążyła jej na sercu nie tylko wielka odpowiedzialność za sprawy klubu, lecz także sam powrót do Nowego Jorku. W ostatnich latach większość czasu spędziła w Anglii, gdzie studiowała i pracowała, a w przerwach semestralnych podróżowała w ramach programu pomocowego fundacji. Boliwia była jednym z wielu miejsc, które odwiedziła w tym celu. Ojcu więc zawdzięczała, że zobaczyła także tę stronę świata. Dystans od Manhattanu dobrze jej zrobił i sprowadził ją na ziemię. Jej życie na obczyźnie nie składało się wyłącznie z zabawy, splendoru i kolacji w lokalach, mimo że ekskluzywne prywatne szkoły, do których uczęszczała, przekazywały taki właśnie obraz.

Kiedy podniosła ponownie wzrok, jej spojrzenie padło na komodę stojącą przy przeciwległej ścianie i na ustawione na niej zdjęcia w ramkach. Z westchnieniem wypatrzyła to, na którym obejmuje Trofeum Vince’a Lombardiego, pozując przed całą drużyną zaprawionych w boju, spoconych futbolistów, którzy właśnie wygrali Super Bowl. Tato stał po prawej stronie, uśmiechał się i patrzył z czułością na trzynastoletnią córkę, która w sukience w niebieską kratę, z warkoczami i szerokim uśmiechem trzyma w górze ciężkie trofeum. Ówczesny rozgrywający John Brennan stał obok niej i właśnie zamierzał ją podnieść. Na to wspomnienie mimowolnie się uśmiechnęła, ponieważ John prawie się nie zmienił. Zawsze był jej ulubionym zawodnikiem, i pewnie nie bez znaczenia było to, że kiedy miała dwanaście lat, uczył ją jeździć swoim samochodem po terenie Titansów. Wszystkie kłopoty zaczęły się niedługo po zwycięstwie w Super Bowl Sunday.

Wyczerpana zamknęła oczy i powoli odpłynęła w objęcia Morfeusza. Przez całe życie miała do czynienia z futbolistami, zadania domowe odrabiała na trybunach podczas treningów drużyny, a ogromni obrońcy uczyli ją w drużynowym autobusie zasad gry w pokera. Nic więc dziwnego, że zaczepki aroganckich primadonn spływały po niej jak po kaczce i nie oblatywał jej strach, gdy bezczelni rozgrywający rzucali jej gniewne spojrzenia.

Rozdział 3

Liv Scott podała Brianowi półmisek ze świeżymi warzywami i obdarowała go wdzięcznym uśmiechem.

– Dziękuję, Brian, jesteś prawdziwym skarbem.

Szczerząc zęby, cmoknął ją w usta i nie musiał długo czekać na gniewny pomruk, jaki rozległ się za jego plecami. Rozbawiony wypuścił roześmianą Liv i prowokacyjnie odwrócił się do przyjaciela, który z marsową miną stał w drzwiach kuchni.

– Cholera, Scott! Zawsze nam przerywasz w najmniej odpowiednim momencie!

– Ledwie się odwrócę, a ty już migdalisz się z moją żoną – mruknął jasnowłosy skrzydłowy z kwaśną miną, podczas gdy Liv, chichocząc, napełniała miseczki dipem.

Aby potwierdzić prawa własności, odsunął Briana na bok i mamrocząc, przyciągnął do siebie żonę, która, nie przestając chichotać, uniosła ramiona, gdy zaczął całować ją w kark.

– Idźcie do jakiegoś pokoju. – Brian przewrócił oczami, stojąc z półmiskiem marchewek, selera i papryki. – Te wasze ciągłe macanki są wręcz obrzydliwe.

– Tylko nie zazdrość, przyjacielu. – Julian uśmiechnął się diabolicznie i pogładził żonę po pupie, a potem wziął od niej miseczki. – Od jutra masz urlop i na pewno znajdziesz sobie jakąś miłą towarzyszkę.

– Albo i dwie – podsumowała Liv, wynosząc do jadalni kolejną miseczkę, żeby postawić ją na stole.

Obaj mężczyźni podążyli za nią, zerkając na jej kształtną pupę, pięknie wyeksponowaną w opiętej sukience. Julian nie skomentował spojrzenia przyjaciela, tylko postawił miseczki na ciasno zastawionym stole. Jego boska małżonka uparła się, że sama przygotuje przyjęcie na swoją imprezę urodzinową. Nie chciał nawet wiedzieć, co powiedzą na te same zdrowe potrawy kumple z drużyny, którzy oczywiście też zostali zaproszeni.

– Naprawdę potrzebny mi urlop. – Brian sięgnął po marchewkę i ugryzł kawałek. – Jesteście pewni, że nie chcecie jechać ze mną do Cancun?

Julian pokręcił głową.

– Żeby ci przeszkadzać w uganianiu się za spódniczkami?

– Jedź lepiej sam – poparła męża Liv. – Wybieramy się z Julianem na krótki wypad do Vermont i przy okazji odwiedzimy jego siostrę.

Cały czas poprawiała półmiski. Pierwsi goście mieli się zjawić lada moment, dlatego zależało jej, aby wszystko było na swoim miejscu. Brian przyszedł znacznie wcześniej i pomagał jej z zaangażowaniem.

– Aha. – Przeżuwał głośno marchewkę. – Obejrzeć dziecko i takie tam.

– No właśnie.

– À propos dziecka… jak wasza wczorajsza wizyta u lekarza?

Jego kumpel uśmiechnął się z dumą.

– Wszystko idealnie. Urodzi się za siedem miesięcy.

Liv również się uśmiechnęła i popatrzyła na męża promiennym wzrokiem.

Brian obliczył datę w myślach i westchnął.

– O rany, Scott. Ale się wstrzeliliście z tym płodzeniem potomstwa. Zdajesz sobie sprawę, że będziemy w samym środku sezonu?

– Jesteś stuknięty! – Liv się roześmiała i znów zniknęła w kuchni.

Dobiegł ich dźwięk otwieranej lodówki.

– Co z pizzą? Umieram z głodu i nie mam ochoty na lasagne ze szpinakiem – szepnął do kumpla Brian.

– Nie miałem wyjścia! – Julian zerknął w stronę kuchni i również szeptem dodał: – Wbiła to sobie do głowy i nie było sposobu, żeby ją od tego odwieść.

– Jezu!

Liv wróciła i wręczyła im po butelce piwa.

– Nie musicie szeptać. Mam doskonały słuch.

– Co? – Brian udał zdumienie.

Oparła się o męża i zatopiona w myślach gładziła jego udo. Brian musiał przyznać, że tworzyli idealną parę. Julian był dobrym facetem, który sprawdzał się nie tylko na boisku, lecz także w życiu prywatnym. Żona w niczym mu nie ustępowała, była niezłą laską, w dodatku mądrą i z fantastycznym poczuciem humoru. Zostali parą w wieku dziewiętnastu lat, a pobrali się, mając niewiele ponad dwadzieścia, co było widać w zażyłości, jaka ich łączyła. Rozstali się na kilka lat, a zaledwie przed rokiem wzięli rozwód chyba tylko po to, by po paru miesiącach zejść się ponownie. Brian dowiedział się niedawno, że powodem rozstania była śmierć ich syna. Tym bardziej więc się cieszył, że znów się pobrali i teraz spodziewają się dziecka.

– Jeśli was to uspokoi – przewróciła oczami – to dostawca otrzymał już zamówienie na dziesięć pizz. Nie podjęłabym się przecież samodzielnego nakarmienia do syta bandy futbolistów.

Brian wskazał butelką piwa na oboje.

– Wiesz, że cię kocham, Liv?

– Ej! – warknął Julian.

– Wiem – odparła grzecznie Liv, nie przestając przytulać się do męża.

– Jak wam się przestanie układać, to masz mój numer.

Najwyraźniej uznała, że to bardzo zabawne.

– Przykro mi, ale nie poradziłabym sobie z twoim rozwiązłym stylem życia, mój drogi.

Brian zmarszczył czoło.

– Nie jestem rozwiązły.

Sięgnęła po marchewkę i odgryzła kawałek.

– A ja słyszałam na ten temat nieco odmienne opinie.

Brian skrzyżował ręce na piersiach i zaciekawiony spojrzał na nią jasnobłękitnymi oczami.

– No to posłuchajmy. Czyżby twój boski małżonek donosił, o czym się mówi w szatni?

– Ani trochę, tyle że potrafię liczyć. – Wesoło przekrzywiła głowę. – Według kolumny plotkarskiej byłeś widziany drugi raz z rzędu z jakąś aktorką. W przedostatnim tygodniu była to Scarlet z reality show, z którą jednak spotkałeś się tylko raz, a w minionym miesiącu miałeś randki z trzema modelkami Victoria’s Secret, nie wspominając o licznych gwiazdkach, którymi pocieszałeś się po Claire.

Brian uznał, że Liv totalnie przesadza. Modelki były tylko dwie, a Scarlet dostała od niego jedynie pocałunek z języczkiem, przecież on też mógł być wybredny.

– Wiesz nawet więcej ode mnie. – Julian cmoknął żonę w policzek. – Palmer, nie miałem pojęcia o gwieździe z reality show. No i myślałem, że już się nie zadajesz z modelkami od bielizny. – Uśmiechnął się szyderczo.

Brian oblał się rumieńcem. W zeszłym roku porzucona przez niego brazylijska modelka publicznie żartowała z wielkości jego przyrodzenia i wpędziła go w wielkie zakłopotanie, ponieważ temat podchwyciły nawet stacje sportowe. Normą było, że kumple z drużyny nabijali się z siebie – nie miał nic przeciwko temu – pamiętał jednak doskonale, że ta mała z wielkim biustem była tak głośna w jego łóżku, że aż sąsiedzi mieli pretensje, co również stwarzało dość kłopotliwą sytuację.

– Zostaw go w spokoju – włączyła się Liv, po czym zaintrygowana spytała: – A co jest między tobą a tą Lori Jackson?

Nonszalancko upił łyk.

– Nie wiem, co masz na myśli.

– I tak się dowiem – ostrzegła i ruszyła do drzwi, ponieważ rozległ się dzwonek.

Nic jej nie powiedział, bo już nie było o czym mówić. Lori była śliczną dziewczyną, z którą spotkał się całe trzy razy, mieli fajny seks, ale jutro leciał do Cancun, miał więc idealną wymówkę, aby się z nią na razie nie kontaktować. Ich przelotny romans umrze zatem śmiercią naturalną, nikogo przy tym nie raniąc.

Stopniowo przybywali goście urodzinowi, którzy rozchodzili się po przytulnym i dość dużym domu Scottów. Brian rozmawiał z Claire, której chłopak miał dołączyć później, pochłonął pizzę z pepperoni, flirtował z sąsiadką gospodarzy, a w końcu podszedł do kumpli z drużyny, siedzących w rogu salonu.

– O co chodzi, chłopaki?

– O naszą nową właścicielkę.

Brian się skrzywił.

– To jest impreza urodzinowa Liv! Musimy rozmawiać akurat o tym?

Liv weszła między nich i przysiadła na oparciu kanapy.

– O czym musicie rozmawiać?

– Królik starł się wczoraj z nową szefową drużyny. – Blake O’Neill wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Było pysznie!

– Julian już mi o tym mówił. – Jej pytające spojrzenie powędrowało w stronę najlepszego przyjaciela męża. – Nie byłeś zbyt uprzejmy, prawda?

– Futbol nie ma nic wspólnego z uprzejmością – próbował się bronić.

– Bądź co bądź, ona jest kobietą, mój drogi. – Upiła łyk lemoniady. – Chcesz mi wmówić, że akurat ty nie byłeś w stanie owinąć jej sobie wokół palca?

Monstrualny szarżujący Dupree Wiliams zachichotał.

– Nawet nie próbował.

– Jak to? – zdumiała się Liv.

Brian sposępniał.

– Zachowujecie się tak, jakbym flirtował z każdą napotkaną kobietą.

Widząc ich jednoznaczne spojrzenia, prychnął:

– Przestańcie wreszcie!

Julian, który właśnie szukał swojej żony, potoczył wzrokiem po zebranych.

– O czym rozmawiacie?

– Jeszcze ciebie tu brakowało! – westchnął Brian.

– Przepytujemy go tylko, dlaczego miał sprzeczkę z waszą nową właścicielką – wyjaśniła mu Liv.

– Wcale bym tego tak nie nazwał – bąknął Julian, tłumiąc śmiech.

– Nie?

Rozbawiony pogłaskał płatek ucha żony.

– Moim zdaniem ta mała wystrychnęła Briana na dudka.

– Nikt cię nie pytał o zdanie, Scott!

Jasnobłękitne oczy kapitana drużyny ciskały w niego gromy.

Claire przyłączyła się właśnie do grupki.

– Opowiedz! Też chciałabym to usłyszeć.

Była zachwycona perspektywą dowiedzenia się o jakimś bezeceństwie byłego. Rzucił jej ponure spojrzenie. Czasami zachowywała się tak prowokacyjnie, że doprowadzała go do szału. Kiedy byli jeszcze razem, to chcąc coś z niego wydobyć, tak długo wierciła mu dziurę w brzuchu, że aż wariował. Była wprawdzie oszałamiającą kobietą o rudych włosach, spektakularnym biuście i pięknej twarzy, ale znacznie bardziej odpowiadała mu jako dobra przyjaciółka.

Brian przewrócił oczami i westchnął.

– Wcale nie było tak śmiesznie!

–Nawiązała do twojej wagi i nazwała cię ciotą! – zachichotał Blake.

Liv zakrztusiła się lemoniadą.

– Co?

– Ej, to nie było tak!

– A właśnie że było – odparł Julian. – Poczerwieniałeś jak burak i miałeś wielką ochotę ją udusić, podczas gdy ona nabijała się z ciebie, patrząc tym nonszalanckim wzrokiem. – Upił łyk. – Poza tym dałeś się jej sprowokować, jeżeli jeszcze tego nie zauważyłeś.

– Co?

Julian uniósł jasne brwi.

– Jeśli się nie mylę, to zobowiązałeś się wziąć udział w biegu charytatywnym, prawda?

– Tak… Nie… To… Nie mam pojęcia! – wyjąkał Brian.

– Moglibyście to wyjaśnić też zwykłym śmiertelnikom, których przy tym nie było? – spytała bez ogródek Claire. – O czym w ogóle mówicie? I od kiedy Brian jest ciotą?

Brian prychnął pogardliwie, ale zaczął mówić, zanim którykolwiek z kumpli zdążył znów wyskoczyć ze swoją nieprawdziwą wersją.

– Nowa szefowa ma nie więcej niż dziewiętnaście lat…

– Dwadzieścia sześć – przerwał mu Dupree.

– Skąd wiesz?

– Z internetu – odparł ogromny szarżujący z fryzurą na irokeza i w koszulce z mało pochlebnym napisem BAMBI, będącym skrótem od Butt And Mega Boob Inspector.

– Chwila. – Liv była dość zdezorientowana. – George miał osiemdziesiąt jeden lat, a jego żona ma niewiele mniej.

– Szacun! – zachichotał Blake.

Młodszy kolega mu przerwał. Dupree okazał się ważnym źródłem informacji.

– Adoptowali ją.

– To wszystko wyjaśnia. – Liv skinęła głową.

Brian starał się przyswoić nowe informacje.

– A jeśli nawet, to co? Jest za młoda na tę robotę, zbyt niedoświadczona…

Claire patrzyła na niego ponuro.

– Chciałeś powiedzieć: nie ma jaj.

– Tego nie powiedziałem – zaoponował, mimo że zamierzał powiedzieć właśnie coś w tym stylu. Liv i Claire na pewno wzięłyby mu to za złe.

– Futbol to męska sprawa. – Blake wpadł jak śliwka w kompot.

– Ach, i kobiety nie mają tam czego szukać, tak?

Claire spiorunowała wzrokiem zadowolonego z siebie Blake’a, który się nie zorientował, że siedzi obok bomby z opóźnionym zapłonem. Brian doświadczył raz na własnej skórze wybuchu Claire i teraz był zadowolony, że jej gniew nie jest skierowany przeciwko niemu. Blake musiał radzić sobie sam.

– No właśnie…

– Oczywiście za wyjątkiem cheerleaderek! One akurat świetnie pasują do futbolu, przecież kicają po boisku w tych swoich spódniczkach tylko po to, żeby takim niedorozwiniętym człekokształtnym jak wy stanął! – wygarnęła mu Claire.

Blake, który ważył sześćdziesiąt kilo więcej od Claire, wzdrygnął się, przestraszony, i wcisnął w oparcie kanapy. Prawdopodobnie właśnie się zorientował, że popełnił błąd.

Julian próbował mediować.

– Nie chodzi o to, że jest kobietą, Claire, tylko o to, że całkiem niedawno skończyła uniwersytet i nie ma jeszcze doświadczenia.

Claire popatrzyła na Blake’a spode łba.

– Ale zabrzmiało to całkiem inaczej.

– Wszystko jedno. – Brian spojrzał z rezygnacją na swoją eks. – Jeżeli ktoś ma kierować drużyną futbolową, to musi znać się choć trochę na futbolu, skarbie.

– Przestań z tym swoim „skarbieˮ, przynajmniej do mnie! – Claire była wyszczekana i nie miała zahamowań, by to udowodnić. – Kto powiedział, że kobieta nie może mieć pojęcia o futbolu?

– Przestańcie się kłócić. – Liv potrząsnęła głową i omiotła wzrokiem futbolistów. – A wy powinniście być nieco uprzejmiejsi dla nowej szefowej.

Brian sapał niczym kocioł parowy.

– W futbolu nie ma miejsca na uprzejmości!

Liv przypomniała mu faktyczny stan rzeczy:

– Ale ona jest twoją zwierzchniczką.

– Jestem profesjonalistą – upierał się przy swoim. – I tego samego mogę oczekiwać od niej. Jeżeli wie, co się dzieje w NFL, to nie powinna wchodzić mi w drogę.

Claire przewróciła oczami.

– Brian, nie zachowuj się tak.