Szelest - Małgorzata Oliwia Sobczak - ebook + książka
35,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: WAB
  • Kategoria: Kryminał
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

Nic nie czuła. Nic.
Tylko wzmagający się Szelest, który prowadził ją do przodu…

Dziennikarka Alicja Grabska dostaje zlecenie przetestowania mobilnej aplikacji Place to Rest, prowadzącej do zagadkowych miejsc na mapie Trójmiasta. W czasie kolejnego z wypadów, w lesie nieopodal sopockiej Łysej Góry, natyka się na ciało zamordowanej młodej kobiety. Czy śmierć zadana ofierze stanowiła karę? A jeśli tak, to za co?
Dochodzenie prowadzone przez detektywa Oskara Kordę łączy sprawy śmierci nastolatki i studentki dziennikarstwa. Morderca nie zostawił na miejscu przestępstwa żadnych śladów, jedynym tropem pozostaje karta pamięci z zapisanym na niej enigmatycznym filmikiem. Wspólne śledztwo Grabskiej i Kordy wiedzie do mrocznego, pełnego tajemnic i erotyzmu świata, w którym przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.

"Wyrazista bohaterka Szelestu emanuje kobiecością. Powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak w idealnych proporcjach miesza to, co zamierzchłe, z nowoczesnością i przez meandry pamięci prowadzi nas do zaskakującego finału."
Igor Brejdygant
"Mroczny thriller kryminalny, którego zakończenia nie przewidzicie. Autorka sprawnie manewruje pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, tworząc wyrazistych bohaterów i podsycając opowieść odpowiednią dawką tajemnicy oraz erotyzmu. Czekam na więcej!"
Marcel Moss

Małgorzata Oliwia Sobczak (ur. 1982) – pisarka, z wykształcenia kulturoznawczyni
i dziennikarka. Pochodzi z Trójmiasta, w którym spędziła niemal całe życie.
Autorka baśni Mali, Boli i Królowa Mrozu i powieści obyczajowej Ona i dom, który tańczy.
W 2019 roku wydała świetnie przyjętą Czerwień, pierwszą część cyklu Kolory zła. W 2020 roku ukazała się kontynuacja bestsellerowej serii, czyli nagrodzona srebrną statuetką Best Audio Empik Go Czerń. Ostatni tom, Biel, jest doskonałym
zwieńczeniem kryminalnej trylogii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 358

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




MAŁGORZATA OLIWIA

SOBCZAK

Granice ryzyka

SZELEST

Copyright © by Małgorzata Oliwia Sobczak, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

1999

Mężczyzna ubrany w ciemną kurtkę stał odwrócony plecami. Na tle czarnej wody, połyskującej w świetle księżyca, niemal nie było go widać. Czerwony ognik zatlił się przy jego ustach, na chwilę się rozmył i ponownie rozżarzył, gdy mężczyzna nerwowo się zaciągnął.

Dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła bliżej i zatrzymała się kilka metrów za nim. Obcasy letnich szpilek zatopiły się w nierównym, topniejącym śniegu. Jej długie blond włosy wzlatywały w powietrze, targane przez porywisty wiatr. Przez chwilę bez słowa obserwowała ogieniek, który rozdzielił się nagle na pół, podobnie jak plecy mężczyzny i otaczające ich drzewa. Próbowała znów złapać ostrość, ale świat nie przestawał wirować.

Niepewnie ruszyła do przodu. Miała wrażenie, że brnie w gorącym błocie. Obcasy raz po raz zagłębiały się w grząskim podłożu. Niemal wpadła na mężczyznę i w ostatnim momencie asekuracyjnie objęła go w pasie. Przylgnęła twarzą do materiału jego kurtki, poczuła aksamitne zimno.

– Mmmm – zamruczała. – Tu jesteś.

Mężczyzna pstryknął papierosem w pustkę nocy, chwycił ją za nadgarstki i odsunął od siebie. Przyjrzał się jej. Miała na sobie czarną, obszytą cekinami sukienkę na cienkich ramiączkach. W jej rozbieganych oczach była dzikość.

– Zmarzniesz – stwierdził i zaczął rozpinać swoją kurtkę.

– Nie! – podniosła głos. – Nie chcę. Ciepło mi – dodała miękko i szeroko się uśmiechnęła. – Wręcz gorąco – stwierdziła. – Zobacz!

Sięgnęła do ramiączek sukienki i, ledwo trzymając się na nogach, zsunęła je w dół, obnażając pełne piersi i sutki o szerokiej otoczce.

– Zakryj się. – Mężczyzna się skrzywił.

– Już ci się nie podobam? – warknęła, chwiejąc się niebezpiecznie do tyłu. – Już cię to nie kręci? – Wulgarnie ścisnęła piersi, starając się złapać pion. – Nie kręcą cię one?! Co?! Już nie kręcą. Tak. Teraz wolisz cycki tej chudej zdziry! – krzyknęła nienawistnie.

– Przestań. Jesteś pijana – odpowiedział zniesmaczonym głosem.

– I co z tego? Nigdy ci to nie przeszkadzało – wymamrotała przez łzy i zatoczyła się do przodu.

Przyparła nagimi piersiami do jego ciała. Pomimo panującego zimna ona była gorąca. Doskonale to wyczuł, gdy zaczęła wodzić rękoma po materiale koszuli opiętym na jego klatce piersiowej. Mrucząc, zjechała dłonią do rozporka jego spodni i nieporadnie starała się go otworzyć. W końcu sięgnęła za bokserki i mocno ścisnęła.

– Odsuń się – powiedział beznamiętnie.

Ale ona nie ustępowała. Zapamiętale starała się go pobudzić.

– Co jest? – warknęła ze złością. – Cholerny impotent! – syknęła, przewracając oczami.

Mężczyzna pchnął ją do tyłu, upadła. Na tle roztapiającej się śniegowej brei kobieta w eleganckiej, opuszczonej do pępka sukience wyglądała żałośnie. Z trudem podniosła się na kolana, przeciągając dłońmi po ziemi, jakby czegoś szukała. Niemal zrobiło mu się jej żal. Nie zdążył jednak do niej podejść, bo stanęła nagle na wyprostowanych nogach. Podniosła głowę. W jej ręku mignęło szkło. Z krzykiem zaczęła biec w jego kierunku.

– Dziesięć, dziewięć, osiem… – Gdzieś niedaleko dały się słyszeć radosne, tubalne głosy.

Na niebie rozbłysły pierwsze noworoczne fajerwerki.

2018

1

Pod ich stopami pękały kruche patyki.

Chrup. Chrup.

– Może byś tak zwolnił, byczku? – wycedziła Weronika.

Jako jedyna miała na sobie buty na obcasie. Niewielkim, ale zawsze. W końcu wybrała się na urodzinową prywatkę do Pawła, a ten jej się podobał. Liczyła na tańce, szampana i grę w butelkę, która znów wracała do łask, choć w podrasowanej formie; tak bawiła się młodzież w jej starym liceum. Tymczasem znajomi z nowej klasy wymyślili spacer po lesie z jakąś głupią aplikacją. Dziewczynę z minuty na minutę ogarniała coraz większa irytacja.

Robiło się coraz ciemniej. Jasne światełka latarek z telefonów komórkowych prześlizgiwały się po leśnej ścieżce. Przed nimi rozciągały się cienie. Konary drzew, paprocie i jeżyny zlewały się ze sobą w czarną, bezkształtną masę.

– Pamiętacie tę scenę z Darka? – odezwał się Mikołaj. – Jak idą przez las, stają przed jaskinią i słyszą ten dziwny odgłos?

– No! A potem wszyscy uciekają i nagle ten chłopiec, Mikkel, znika. – Paweł zniżył głos i od dołu rozświetlił swoją twarz latarką.

– Ej, weź! Bo zaczynam się bać! – Wiola, dziewczyna o kruczoczarnych, prostych włosach, ściętych równiutko tuż przy linii szczęki, złapała Pawła pod ramię. – Nie lubię takich…

– Daleko jeszcze? – przerwała jej Wera.

– Trzysta dwadzieścia metrów – odpowiedział Antek. Trzymał w ręku smartfona i wpatrywał się w mapę na wyświetlaczu. – Za sto metrów mamy skręcić w prawo. – Poświecił latarką w bok, starając się dostrzec jakieś przejście, ale nie zauważył żadnego rozwidlenia.

– Jak myślicie, co tam znajdziemy? – odezwała się Wiola.

– Słyszałam, że w tych lasach można się natknąć na powojenne bunkry – powiedziała Anka.

– Czyli nic ciekawego – mruknęła Weronika.

– Może nas prowadzi do paśnika? – zastanowił się Antek, stając przed ścianą krzaków, którą wskazywała strzałka na mapie.

Reszta grupy też przystanęła.

– To tutaj? – zapytał zdziwiony Paweł.

– Nie. Jeszcze dwieście dwadzieścia metrów. Tylko każe tutaj skręcić, a nie ma przejścia.

– Czyli wbijamy się w las? – Mikołaj zerknął na mapę.

– Chyba jesteś rąbnięty na mózg – warknęła Weronika.

– Chyba nie wymiękasz? – Paweł zaświecił jej latarką w twarz.

Weronika zmrużyła oczy.

– Ja nigdy nie wymiękam – powiedziała.

Jeszcze tego by brakowało, żeby poszła fama po nowej szkole, że jest jakimś cholernym tchórzem. O Werze można było wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest mięczakiem.

Wysiliła się na uśmiech. Paweł też się lekko uśmiechnął. Wydało jej się, że zagryzł usta. Wyswobodził się z objęć Wioli, podał Weronice dłoń i pociągnął ją za sobą. Zaczęli przebijać się przez krzaki. Po chwili znaleźli się pomiędzy drzewami. Wiosenna leśna gleba była tu mokra i grząska. W oddali pohukiwała sowa. Światła latarek punktowo znaczyły las.

– Jeszcze kilka metrów – odezwał się Antek. – No, jesteśmy na miejscu – stwierdził po chwili, świecąc telefonem wokół siebie.

– Przecież tu nic nie ma – zauważyła znudzona Wera. – Same drzewa.

– Trzeba się rozejrzeć – uznał Antek i zrobił kilka kroków w prawo.

Wera patrzyła, jak reszta grupy rozchodzi się w różnych kierunkach, uważnie oglądając każdy pień i krzak. Zniecierpliwiona dziewczyna mruknęła i też poświeciła latarką wokół. Przeszła kilka metrów w bok. Obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i już miała zrezygnować, gdy nagle mignął jej jakiś kształt. Zawróciła i oświetliła to miejsce promieniem latarki. Tak, wyraźnie coś tam było.

– Ej! Tam coś jest! – zawołała.

– Gdzie? – Z ciemności wydobył się głos Pawła.

– No tam! – Kilkakrotnie zrobiła szybki ruch latarką.

Szuranie. Łamane patyki. Szelest liści. Koledzy skierowali się we wskazane przez nią miejsce. Wera również ruszyła przed siebie.

– O kuźwa! – Zatrzymała się w pół kroku.

Serce załopotało. Obok niej pojawili się Antek, Paweł, Mikołaj, Anka i Wiola.

– Co to? – szepnął ktoś.

Wszyscy oświetlali latarkami kształt ukryty za drzewami kilka metrów dalej. Bali się poruszyć.

– Huśtawka? – Wera wysiliła wzrok.

– Ktoś tam chyba siedzi! – Głos Mikołaja się łamał.

Cofnęli się o krok. Zbili się w ciasną grupkę.

– Trzeba zobaczyć – stwierdził Antek, głośno przełykając ślinę. – Kto idzie ze mną?

Przez chwilę panowała cisza.

– Ja pójdę – odezwał się Paweł. – Zostańcie tu. I nie rozdzielajcie się – dodał, ruszając z Antkiem w stronę postaci majaczącej w świetle latarek.

Grupa młodzieży podążała wzrokiem za chłopakami, których kroki w ciszy nocy brzmiały bardzo donośnie. Antek i Paweł na chwilę zniknęli za drzewami. Wszyscy pozostali wstrzymali oddechy. Nagle usłyszeli głośny śmiech. Spojrzeli po sobie, powoli się rozluźniając.

– Chodźcie! – dało się słyszeć nawoływanie Pawła.

– Ja pierdzielę – stęknęła Ania, wypuszczając powietrze.

Patyki znów zaczęły głośno pękać pod ich stopami. Wyszli zza ściany drzew i podeszli do kolegów.

– Co to? – zapytała Wiola z niedowierzaniem.

Stanęli przed zniszczoną huśtawką, którą teraz oświetlały promienie wszystkich latarek. Faktycznie na spróchniałej konstrukcji ktoś siedział. A raczej coś.

– Lalka – powiedział Antek.

W jego głosie dało się słyszeć wyraźną ulgę.

Zupełnie naga porcelanowa lalka miała wielkość kilkuletniego dziecka. Jej głowę wieńczyły jasne, długie włosy. Na jednym z policzków zauważyli różowe serce, a pod powiekami, niczym u Pierrota, namalowano duże czarne łzy. Twarz lalki była połamana, w miejscu nosa zionęła dziura.

– Ale creepy. – Wera pokręciła głową.

– Noo – potwierdziła Wiola i po chwili wybuchnęła śmiechem.

Inni też zaczęli się chichrać. Najpierw z wahaniem, po chwili śmielej. W końcu wszyscy rechotali, łapiąc się za brzuchy. Weronika też poczuła nagłą wesołość, choć zdobyła się jedynie na kpiarski uśmiech. Wyczuła coś pod podeszwą buta. Mimowolnie się schyliła i wtedy to usłyszała. Charakterystyczne pęknięcie spróchniałej gałęzi gdzieś nieopodal. Zamarła. A potem syknęła:

– Cicho!

Nikt nie zwrócił na jej słowa uwagi.

Instynktownie chwyciła zatopiony w ciemności przedmiot, szybko się podniosła i powtórzyła głośniej:

– Cicho!

Wszyscy natychmiast zamarli. Tylko Wiola jeszcze nerwowo chichotała.

– Co? – zapytał Paweł.

– Słyszeliście? – Wera szukała potwierdzenia.

– Ale co? – Antek rozejrzał się wokół.

– Jakiś dźwięk – odpowiedziała Wera. – Jakby ktoś się zbliżał.

Cisza. Głucha, wypełzająca zza drzew cisza.

– Eeee, nic nie… – zaczęła Anka.

– Nie chcę! – rozległo się cichutkie wołanie.

Wszyscy podskoczyli.

– Ja pierdzielę! – krzyknął Paweł. – Słyszeliście?

– Niech pan przestanie! – Głos ponownie rozszedł się gdzieś obok nich.

– To ta lalka? – zapytała nagle Wiola.

Odskoczyła do tyłu. Wszyscy spojrzeli na lalkę. Zaciśnięte w nieokreślonym wyrazie usta. Matowe, szklane oczy nieruchomo wpatrujące się w pustkę.

– Chyba nie, ale ja stąd wieję – powiedział Antek i zaczął biec.

Ania też zerwała się do ucieczki. Reszta, niewiele myśląc, ruszyła za nimi.

Pnie drzew, zwisające gałęzie raniące skórę, ostre krzaki. Przedzierali się na oślep.

Obcasy Weroniki co rusz zapadały się w wilgotnej ziemi. Biegła co sił, by nadążyć za innymi. Z wysiłku pulsowały jej skronie. Zapomniała, że wciąż ściska w ręku przedmiot znaleziony przy huśtawce.

2

– Jest upalne lato. Wakacje. Rodziców nie ma w domu. Opalasz się w dwuczęściowym stroju kąpielowym w ogrodzie. – Aleks leżał tuż za nią. Szeptał jej prosto do ucha, raz po raz muskając brodą jej szyję. – Rośliny wokół są dorodne, a w powietrzu… mmmrrrr… – przeciągle zamruczał mężczyzna. Sunął dłonią wzdłuż jej nagiego biodra. – … pachnie zniewalająco. Słońcem, suchą ziemią i olejkiem do ciała.

– Hmmm… – westchnęła Alicja Grabska, lekko się uśmiechając.

– Czytasz książkę, ale nie możesz się skupić. Rozglądasz się wokół. Nikogo nie ma. Jedynie robotnik wynajęty przez rodziców odnawia murek przy tarasie. Jest w średnim wieku. Łysy. Z przydługim nosem i małymi oczkami. Ma na sobie tylko brudne dresowe spodenki. Jego skóra błyszczy od potu. Mięśnie rąk pracują, gdy szpachlą przygładza beton. Nagle mężczyzna wstaje z kolan, prostuje się i przeciąga. Dopiero teraz widzisz, że jego brzuch jest płaski i pięknie zarysowany. Pracownicy fizyczni zawsze mają najlepsze ciała, myślisz, i zaczynasz się dotykać – opowiadał Aleks, dokładnie naśladując ruchy, o których mówił.

Alicja słuchała i coraz mocniej zatapiała się w snutej przez kochanka historii. Oczyma wyobraźni leżała na leżaku w ogrodzie i patrzyła na umięśnione ciało robotnika o prostackiej twarzy. Po chwili zadrżała i przeciągle jęknęła.

Ręce Aleksa przystanęły i wycofały się. Mężczyzna musnął jeszcze jej kark brodą, po czym odsunął się i oparł o ścianę. Natomiast Alicja obróciła się na plecy. Starała się uspokoić oddech.

– Dobrze? – zapytał szatyn o modnie zgolonych bokach głowy.

Jego granatowe oczy śmiały się zawadiacko.

– Dobrze – potwierdziła Alicja, układając usta w dzióbek. Powoli wypuściła powietrze. – Trzeba przyznać, że masz gadane.

– Lubisz to przecież – mruknął.

– Lubię. – Zaśmiała się.

Aleksander Nowicki szybkim ruchem wstał z materaca i otworzył skrzydło okna osadzonego w białej, lekko zmurszałej ramie. Alicja zakryła się prześcieradłem, obróciła się na bok. Patrzyła, jak mężczyzna sięga po paczkę papierosów i odpala jednego z nich. Miał smukłe, muskularne ciało. Ani grama tłuszczu. Był tylko w obcisłych bokserkach, wciąż nabrzmiałych od podniecenia. Zupełnie nie wyglądał na informatyka, wręcz był zaprzeczeniem jego stereotypu. A do tego Aleks był młody, a przynajmniej młodszy od niej. Dziennikarka nigdy nie spytała go o wiek. Za bardzo bała się odpowiedzi. Wiedziała, że jest pełnoletni, reszta jej nie obchodziła. Oczywiście liczyło się też to, że Aleks był zajebisty w łóżku. Może nie do końca był w jej typie: niewielki nos, słodkie dołeczki w policzkach; obiektywnie ładny, a Alicja za ładnymi nie przepadała. Zawsze bardziej kręciło ją niedopowiedzenie. To skazy sprawiały, że ludzie stawali się dla niej intrygujący. Pewnie nie zwróciłaby więc na Aleksa uwagi, gdyby nie sposób, w jaki mówił. Pracowała wtedy nad tematem przestępstw dokonywanych w sieci, a szef wysłał ją właśnie do niego; podobno wielokrotnie konsultowali z nim różne kwestie informatyczne. Alicja pochylała się z Aleksem nad jego komputerem i w pewnym momencie wkroczyli na temat usług erotycznych w sieci.

– Kobiety lubią się pieprzyć – powiedział Aleks, zupełnie nieskrępowany. – Wszystkie. – Spojrzał na nią wyzywająco. – Tylko nie wszystkie się do tego przyznają. A w necie można być anonimowym i realizować różne fantazje.

– Na przykład? – Alicja się uśmiechnęła.

– Na przykład można przez kamerkę patrzeć, jak ktoś nieznajomy robi sobie dobrze specjalnie dla ciebie. Można robić sobie dobrze specjalnie dla nieznajomego albo nieznajomej. – Aleks uniósł brew. – Można umówić się na seks w drogim hotelu z rycerzem z bajki albo w małym, brudnym motelu z grubasem z wąsem. Co kto lubi. – Mężczyzna wzruszył ramionami, a Grabska się roześmiała.

Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, aż wylądują w łóżku. Gdy już do tego doszło, szepnęła:

– Opowiedz mi coś.

A on zaczął opowiadać. I za każdym razem doskonale trafiał w jej fantazje.

Aleksander Nowicki wypuścił dym z płuc i wyrzucił niedopałek przez okno. Oparł ręce o framugę, lekko wychylając głowę przez okno wychodzące na sopocką ulicę Józefa Bema. Mięśnie i ścięgna na jego przedramieniu zauważalnie się napięły.

– Zajebista pogoda – powiedział miękkim głosem i wziął głęboki wdech. – Lubię ten zapach.

Alicję znów przeszedł lekki dreszcz. Wszystko, co mówił Aleks, kojarzyło jej się z seksem.

Mężczyzna odwrócił się do niej z uśmiechem. Idąc w jej kierunku, położył rękę na przedniej części swoich majtek. Lekko ścisnął. Materiał bokserek momentalnie się uniósł.

– Teraz moja kolej. – Błysnął zębami i opuścił bokserki.

Alicja zamruczała, rozłożyła nogi. Chłopak wbił się w nią mocnym ruchem.

3

– Ładnie wyglądasz – mówi Igor Olszewski.

Mężczyzna stoi w drzwiach i patrzy na nią tym swoim wzrokiem. Nie chwieje się, ale Alicja wie, że pił. Zawsze to wie. Zdradzają go oczy – czarne i dzikie, jakby z innego świata. Jeszcze nie jest pewna, jak się to rozegra dziś. Ma nadzieję, że tym razem nic się nie wydarzy. Tak też bywa. Ale musi być uważna. Musi rozważnie stawiać kroki, mądrze dobierać słowa. Nauczyła się, że wszystko może być zapalnikiem. Każdy gest, spojrzenie. Uśmiech lub jego brak. Dźwięk oraz milczenie. Dlatego mimochodem sonduje Igora. Stara się podjąć mądrą decyzję, choć w jego przypadku nie ma żadnych reguł. Jest tylko przypadek.

– Dziękuję – mówi w końcu i delikatnie się uśmiecha.

– Gdzieś się wybierasz? – pyta Igor i wchodzi do środka.

Zamyka drzwi. Cicho. O wiele za cicho. Alicja wie, że to zły znak. Spokój męża jest zawsze tylko pozorny. To integralny element gry. Bez niego Olszewski nie miałby zabawy.

– Idę po zakupy – odpowiada cicho.

O wiele za cicho. Patrzy w podłogę i to też jest błąd, bo głos męża dla przeciwwagi raptem mocno się podnosi:

– A ty musisz być taką cholerną trusią?!

Jego kroki są ciężkie. Alicja wciąż spogląda w dół. Obserwuje, jak spod butów męża sypie się piasek, który zostawia na podłodze nieregularne ślady.

„Musiał być na plaży” – myśli, choć przecież nie ma to większego znaczenia.

– Odpowiadaj, jak się pytam! – Mąż staje tuż przy niej.

Ona nadal wlepia wzrok w podłogę, więc mężczyzna łapie ją nerwowo za brodę i szarpie. Teraz jej szare oczy spotykają się z jego rozpalonymi oczami. Są jak dwa żywioły: woda i ogień, ale Alicja nie jest w stanie ugasić pożaru, który zaczyna się już rozprzestrzeniać w Igorze.

– Co chcesz wiedzieć? – cedzi.

Mruży oczy z nienawiścią. Wie, że i tak jest za późno. Wszystko jedno, co powie lub zrobi.

– Co chcę, kurwa, wiedzieć? – Zapach alkoholu jest wyraźny. Sączy się z ust męża, a ona krzywi się z niesmakiem. – Udaje taką cichą i skromną, a tak naprawdę jest jebaną lambadziarą! Patrzcie ją! – mówi w przestrzeń, kręcąc głową, jakby był na scenie.

Alicja podąża za jego wzrokiem. „Czy naprawdę mąż uważa, że ktoś ich obserwuje? Że ktoś patrzy i ocenia, jaką szmatą w rzeczywistości jest jego żona?” – myśli.

Mężczyzna zaciska palce na jej brodzie. Jego usta wykrzywiają się w pełnym obrzydzenia grymasie. Kiwa głową, jakby coś rozważał, i nagle ją puszcza. Odwraca się i oddala o krok. Ale nagle się rozmyśla. Zawraca. Jego pięść robi solidny zamach, zanim wyląduje na jej ustach.

– Alicja!

Alicja Grabska siedziała bez ruchu w fotelu obrotowym i wpatrywała się w okno. Był słoneczny majowy dzień. Przez drzewa stojące nieopodal budynku widać było ściany sopockich kamienic. W oddali, przy Bohaterów Monte Cassino, majaczyła narożna kamienica z wieżyczką. Trzydziestoośmioletni mężczyzna o atletycznej budowie i szerokiej szczęce, Mariusz Kierski, asystent redaktora naczelnego, przystanął w progu, otworzył usta, by ponownie zawołać koleżankę z pracy, jednak zrezygnował i przez chwilę ją obserwował: długie, gładkie włosy w kolorze pszenicznego blondu, prosty, łagodnie kończący się nos, wydatne usta. Atrakcyjna, bardzo seksowna, pomyślał i przełknął ślinę. Ale było w niej też coś nieodgadnionego, coś, co budowało lekki dystans pomiędzy nią a całym światem. Wszedł do środka pokoju i zbliżył się do niej po cichu.

– Baza do Alicji! – krzyknął prosto do jej ucha.

Podskoczyła. Herbata w trzymanym przez nią kubku zdążyła wystygnąć. Wylała się na jej czarną ołówkową spódnicę.

– Żeż kur… – stęknęła i wstała.

– Przepraszam. – Mariusz zrobił zmieszaną minę i przejechał ręką po zaczesanych do tyłu brązowych włosach. – Nie słyszałaś, jak cię wołam, to podszedłem. Chyba trochę odpłynęłaś myślami, co? – Wyciągnął paczkę chusteczek z kieszeni marynarki. – Daj, wytrę. – Zaczął się do niej zbliżać.

– Nie trzeba. Poradzę sobie. – Alicja groźnie zmarszczyła brwi.

– No tak. Sorry – zmieszał się Mariusz.

Podał jej chusteczkę i szybko się cofnął. Bez słowa patrzył, jak Grabska przykłada do spódnicy kilkuwarstwowy papier, który natychmiast pochłania wilgoć, zabarwiając się na brązowo.

– O czym myślałaś? – zapytał nagle i oblał się rumieńcem.

Alicja zmierzyła go wzrokiem. Wyprostowała się i zapytała surowo:

– Co chciałeś?

– Szylbach cię wzywa – odparł, wskazał jej drzwi gabinetu i skrzywił się w uśmiechu, który mógł znaczyć cokolwiek.

Grabska zmierzyła Mariusza pełnym niechęci wzrokiem.

– Zaraz przyjdę. Tylko to skończę. – Wskazała na stojący na biurku komputer. Mariusz kiwnął głową, lecz nie opuścił pokoju. – Dasz mi chwilę? – zapytała z naciskiem.

– Ach, tak, pewnie – powiedział i po chwili wahania w końcu wyszedł.

Alicja odczekała, aż mężczyzna zamknie za sobą drzwi, i przysiadła do pracy.

„Co zabrać na wakacje? Praktyczne wskazówki” – odczytała tytuł pisanego przez siebie artykułu i z niedowierzaniem pokręciła głową. Jeszcze pół roku temu pracowała w jednej z najlepszych trójmiejskich gazet jako dziennikarka śledcza. Niestety, za bardzo podobała się szefowi, a ten nie rozumiał, że Grabska nie łączy życia prywatnego z zawodowym. „Brak chęci współpracy” – tak argumentował jej zwolnienie, ostentacyjnie patrząc jej w oczy.

„Sukinsyn” – pomyślała na to wspomnienie i zacisnęła zęby, znów spoglądając na pisany przez siebie tekst. Jedyny wolny etat w „Dzienniku Trójmiejskim” znalazła w dziale „Okazje”. Tym samym Alicji przypadło w udziale pisanie o elektronarzędziach, modzie, perfumach i gamingu, a więc o tematach, które kompletnie jej nie interesowały. Nie po to z wyróżnieniem skończyła studia dziennikarskie. Chciała zmieniać świat, obnażać fałsz, weryfikować rzeczywistość. A teraz dodała do artykułu ostatnie zdanie: „Oczywiście wszystkie te przedmioty możemy równie dobrze kupić na miejscu, jednak trzeba pamiętać, że w miejscowościach turystycznych są one znacznie droższe”. Z niesmakiem westchnęła, opublikowała tekst, wstała i z gracją przeszła przez pokój. Po chwili zapukała w uchylone drzwi do gabinetu naczelnego.

– Co tam, szefie? – Weszła do środka.

Wiktor Szylbach, ubrany w popielaty sweter, pochylał się nad laptopem. Siwe włosy sterczały na boki, okulary w ciężkich oprawkach zjeżdżały mu na nos. Dał jej znak, żeby usiadła, gdy tymczasem zaciekle stukał w klawiaturę.

– Już wysyłam, czekaj chwilkę – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu. – Dobra, poszło. – Przeniósł na nią spojrzenie i wsparł plecy o skórzany fotel. Łokcie położył na oparciach, złączył rozchylone palce obu dłoni w wieżyczkę. Chwilę milczał. Myślał. Alicja zdążyła już poznać jego styl, więc cierpliwie czekała.

– Nowy cykl – zaczął w końcu Szylbach. – Konkurencja na rynku, jak wiesz, jest duża, a my musimy iść z duchem czasu, żeby zarabiać.

Szylbach zlustrował twarz Alicji. Ta przytaknęła.

– Nowoczesne technologie, technologiczne nowinki, gadżety, takie tam. Generalnie wszystko, co się sprzedaje – kontynuował. – Firmy płacą, a my testujemy. Rozumiesz, o czym mówię? No, to dobrze. W każdym razie chciałbym, żebyś się zaangażowała.

– Nie bardzo się w tym orientuję… – zaczęła Alicja.

– O to właśnie chodzi – przerwał jej redaktor naczelny. – O ocenę użytkownika niezbyt zorientowanego w temacie. Będzie obiektywnie i przystępnie, a nam wpadnie grosz.

– Ehe – stęknęła Alicja.

– Już mam dla ciebie pierwsze zadanie.

– Naturalnie – bąknęła.

– Słyszałaś o aplikacji Place to Rest?

– Nie bardzo.

– Gorący temat, będzie się klikał.

– Oczywiście, klikał – westchnęła Alicja.

– Coś nie tak? – Szef podniósł pytająco brwi.

– Nie, wszystko w porządku.

– No dobrze, to wróćmy do meritum. Place to Rest. To apka, która wskazuje na mapie różne miejsca, mniej lub bardziej dziwne. Wiesz, na jakiej zasadzie działa?

– Nie mam pojęcia.

– Twórcy Place to Rest twierdzą, że aplikacja wyznacza współrzędne podróży, używając kwantowego generatora liczb losowych…

– Aha.

– …jednocześnie podkreślając, że myśl może wpływać na materię.

– Wszystko jasne. – Grabska się zaśmiała.

– No wiem, brzmi to dość enigmatycznie, ale tak naprawdę to nieistotne. Chodzi o to, by pobrać aplikację, a następnie kliknąć wybieranie, mocno skupiając się na tym, czego się oczekuje. – Alicja z niedowierzaniem podniosła lewą brew. – Apka działa na zasadzie intencji. – Szylbach wzruszył ramionami. – Sama również wysyła powiadomienia, jeśli w okolicy dostępna jest jakaś lokalizacja.

– Right– stęknęła redaktorka. Podniosła się z krzesła. – Jakieś dodatkowe wytyczne?

– A tak – skwapliwie dodał szef. – Zrób tak, żeby to było mocne. Coś naprawdę porywającego. Najlepiej z pieprzykiem. – Szylbach puścił oko.

Alicja prychnęła i pokręciła głową.

– Zresztą sama najlepiej wiesz, co się sprzedaje. – Szylbach uśmiechnął się szeroko i w przepraszającym geście rozłożył ręce.

4

Benzyna powoli przepływała przez rurkę. Licznik na dystrybutorze dobijał do stu. Alicja, ubrana w jednoczęściowy, niebieski bawełniany kombinezon, przycisnęła rączkę. Jeszcze trochę. Zapach paliwa stawał się coraz bardziej intensywny, przenikał wiosenne powietrze powoli zmierzchającego dnia. Odwiesiła wąż na podajnik i skierowała się w stronę sklepu. Niebo po drugiej stronie stacji miało pomarańczowy kolor. Ciepły wiatr lekko smagał jej skórę i rozwiewał jej włosy. Weszła do budynku stacji paliw znajdującej się na pograniczu Sopotu i Gdańska. Jej szpilki zastukały o podłogę. Zapłaciła za benzynę i z papierowym kubkiem białej kawy wróciła w stronę auta. W tym momencie rozdzwonił się telefon. Otworzyła torebkę, wyciągnęła z niej smarftona i zerknęła na ekran, na którym wyświetliło się zdjęcie przedstawiające uśmiechniętego, zgolonego na zero mężczyznę z pieprzykiem na czole, niemal tuż nad linią brwi. Już dawno powinna była usunąć fotografię byłego męża z kontaktów. Tak samo jak numer Igora, choć ten akurat znała na pamięć, aczkolwiek wielokrotnie starała się go zapomnieć. Ściągnęła usta i, ignorując natarczywy dzwonek, wsiadła do samochodu. Zdenerwowana odpaliła silnik białej toyoty C-HR. Szyby automatycznie zjechały w dół, a z głośników popłynęła głośna muzyka. Alicja ściszyła ją, wzięła do ręki telefon i wstukała w niego nazwę aplikacji. Po chwili Place to Rest zainstalowała się na pulpicie.

Upiła łyk kawy. Odstawiła kubek i odpaliła program. Wyraziła zgodę na dostęp apki do funkcji swojego telefonu, w tym GPS-a, i zaakceptowała politykę firmy.

– Zobaczmy – powiedziała do siebie i włączyła usługę lokalizacji miejsca, w którym obecnie się znajdowała.

Nacisnęła opcję „Szukaj”. Na ekranie pojawił się komunikat: „Skup się na swojej intencji”. Przewróciła oczami.

„Chciałabym zobaczyć coś inspirującego” – pomyślała ze znużeniem.

Kółeczko nadal wirowało. Po kilkunastu sekundach zamiast niego wyświetlił się czerwony punkt na mapie. Dziewięć kilometrów i czterysta metrów stąd.

Przybliżyła. Współrzędne pokazywały coś leżącego na pograniczu Witomina i śródmieścia Gdyni.

„Lokalizacja będzie dostępna przez następne dwie godziny” – przeczytała komunikat.

Pogłośniła muzykę. Utwór Me and the Devil projektu Soap & Skin doskonale niósł ją przez miasto. Aleja Niepodległości niezauważalnie zmieniła się w aleję Zwycięstwa. Potem przeleciała drogą Gdyńską i skręciła w lewo tuż przed galerią Riviera. Wjechała pomiędzy zdewastowane budynki gospodarcze. Na podwórzu leżał rząd zniszczonych europalet. Tu droga się kończyła i zaczynał się las. Spojrzała na aplikację. Zostało trzysta pięćdziesiąt metrów. Dochodziła dziewiętnasta. Wciąż było dość jasno, choć słońce już niemal zniknęło za horyzontem. Chwilę się wahała, po czym zrzuciła szpilki i wyciągnęła zza siedzenia walające się tam trampki. Włożyła je i wysiadła z samochodu.

Powietrze pachniało suchą ziemią i igliwiem. Ptaki śpiewały jak oszalałe. Zerknęła na zabudowania. Wydawały się opuszczone. Przeszła wzdłuż nich i po ścieżce wkroczyła do lasu. Zapach świerków się wzmógł. Alicja wzięła głęboki oddech i lekko się uśmiechnęła, raźnym krokiem zmierzając ku wskazywanemu przez aplikację punktowi. Dotarła do wysokiego wzgórza. Tu drzewa się przerzedziły. Zrobiło się mniej mrocznie. Zaczęła się wspinać po stromym zboczu, pokrytym korzeniami, mchem i suchymi gałęziami. Rozpoznawała to miejsce. Często wyskakiwała tu na wagary z oddalonej o jakieś dwa kilometry szkoły podstawowej przy ulicy Władysława IV, choć wtedy podchodziła tutaj od strony Kieleckiej, idąc szlakiem Zagórskiej Strugi.

Po kilku minutach była na miejscu. Przed nią w górę pięła się wysoka na piętnaście metrów wieża widokowa. Podeszła pod betonowy fundament i przyjrzała się obiektowi: nitowana konstrukcja, biało-żółte zmurszałe balustrady, dwa tarasy – jeden w połowie, drugi na samym szczycie. Alicja weszła na długi poziomy pomost ciągnący się obok podstawy wieży. Drewniane deski były spróchniałe i przegniłe. Ostrożnie stawiała kroki, aż rampą doszła do schodów. Choć z daleka wydawało jej się, że zbudowany w latach siedemdziesiątych punkt widokowy jest w dość dobrym stanie, zdała sobie sprawę, że nie dotrze na szczyt. Brakowało wielu stopni. A te, które pozostały pomiędzy szerokimi szczelinami, na pewno zarwałyby się pod jej ciężarem.

„Szkoda” – pomyślała zawiedziona. Nabrała wielkiej ochoty, by popatrzeć na rozciągający się z wieży horyzont zmierzchającego miasta. Chciała zobaczyć widma Oksywia i stojących w stoczni dźwigów, popatrzeć na centrum Gdyni z wyrastającymi ponad wszystko wieżowcami Sea Towers i zwieńczoną krzyżem Kamienną Górę, popodziwiać strzelistą wieżę ceglanego kościoła Świętego Antoniego na Wzgórzu Świętego Maksymiliana. Później przeniosłaby wzrok na redłowską białą koronę stadionu miejskiego i rozejrzała się dalej, do hali widowiskowej. Westchnęła, choć w duchu musiała przyznać, że już sam widok zdewastowanej, zapomnianej przez wszystkich wieży był w pewien sposób przejmujący. Nie miała nawet świadomości, że obiekt był zamknięty, i to pewnie od dawna.

„Kiedy byłam tu ostatni raz?” – zastanowiła się.

Przed jej oczami pojawiło się wspomnienie zgarbionych pleców. Ściągnięte gumką cienkie dredy, głowa schowana pomiędzy ramionami, zielona parka. Radek, uśmiechnęła się. Szedł przed nią typowym dla siebie krokiem, jakby trochę się skradał, a trochę chciał stać się niewidzialny. Odwrócił do niej twarz. Nieznacznie zakrzywiony nos z lekko uniesionymi dziurkami, kpiarskie w wyrazie oczy, duże usta chowające matowe zęby o nieco kwadratowym kształcie.

– Jaaaa – przeciągnął głoski. – To będzie coś niezwykłego, Ala. – Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej się wdrapać po stromym zboczu.

Dłoń Alicji w jego dłoni, mocne bicie serca.

Jej licealna miłość.

Choć przychodziła tu przecież wielokrotnie w dawniejszych latach, nigdy wcześniej nie było tu aż tak magicznie. Siedzieli na górnym tarasie ramię w ramię, patrząc na rozciągającą się przed nimi panoramę. Onieśmieleni bliskością i zarazem łaknący jej jak niczego na świecie. Rozmawiali o życiu, o swoich marzeniach, o planach na przyszłość. A gdy się ściemniło, Radek rozpalił małe ognisko na kawałku leżącej tam blachy.

Alicja uśmiechnęła się na to wspomnienie.

Od tej chwili minęło dziewiętnaście lat. „Byłam wtedy kimś zupełnie innym” – pomyślała i ścisnęło ją w dołku. „A ty musisz być taką cholerną trusią?!” – usłyszała w głowie głos byłego męża. Spadająca na jej usta pięść, metaliczny smak krwi i jego wzrok: powoli przytomniejący, jakby spadła z niego czarna zasłona. Pełne lęku szerokie źrenice, łzy cieknące po twarzy mężczyzny. Jej szept: „To nie twoja wina. To nie byłeś ty”.

Dziennikarka wzdrygnęła się i szybko rozejrzała się wokół. Las zaczął tonąć w szarości. Liście drzew przestały być wyraźne, krawędzie nitowanej konstrukcji wieży straciły ostrość.

„Czas się zbierać” – przemknęło jej przez głowę i ostrożnie zaczęła opuszczać podest. Trzymając się lewej krawędzi, zeszła schodkami w dół. Coś chrupnęło pod podeszwą. Zerknęła. Kawałki rozbitej białej porcelany. Mechanicznie odsunęła je butem na bok.

Jak oceniłaby działanie aplikacji? Była mile zaskoczona. Telefon poprowadził ją w niecodzienne miejsce, trochę tajemnicze, z pewnością niebezpieczne. Jeśli na tym miała polegać ta zabawa, mogła śmiało napisać pozytywną recenzję.

Tylko czy tego oczekiwał jej szef? „Zrób tak, żeby to było mocne. Zresztą wiesz, co się sprzedaje”.

Alicja pokręciła głową. Totalny absurd.

„No dobra, jeszcze jedno podejście” – pomyślała. Wyjęła telefon z kieszeni kombinezonu i odpaliła aplikację. Na szczęście miała tutaj zasięg. Wcisnęła wyszukiwanie lokalizacji. Intencja, intencja… Skupiła się:

Płomienie ogniska. Zabarwiona na pomarańczowo twarz Radka. Jego miękkie wargi na jej ustach. Mokry język. Ręka błądząca po jej drżącym udzie.

Kółeczko nadal wirowało. Alicja zaczęła schodzić w dół po stromym zboczu.

– Jaaaa. Alaaaaa – wzdycha Radek.

Jego język znów wślizguje się do jej buzi. Przejeżdża po zębach. Owija się wokół jej języka. Sięga dłonią do spodni. Zanurza się pod materiał majtek.

Alicja usłyszała ciche piknięcie i zatrzymała się. Aplikacja znalazła lokalizację.

Strzałka wyznaczała przeciwny kierunek niż ten, w którym poruszała się Alicja.

Cel oddalony był o dwieście pięćdziesiąt metrów od niej. „Lokalizacja dostępna przez dziesięć kolejnych minut” – ogłosił komunikat na wyświetlaczu.

– Hm – bąknęła zaskoczona.

Odwróciła się. Znów wdrapała się na wzgórze i rozejrzała. Szarość była coraz głębsza, choć nadal panowała jako taka widoczność. Lokalizator na wirtualnej mapie wskazywał miejsce po drugiej stronie wzniesienia. Przeszła obok wieży i ponownie zaczęła zsuwać się po stromiźnie. Idąc za wytycznymi GPS-a, skręciła w prawo między drzewa. Cel powinien być gdzieś tutaj. Obróciła się wokół własnej osi, starając się coś wypatrzyć, ale nic nie przykuło jej uwagi. Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Łamane suche drewno. Jej serce na chwilę stanęło. Momentalnie oblał ją zimny pot.

Co to było? Poczuła, jak wzrasta w niej lęk.

Uklęknęła i wyłączyła ekran telefonu, by światło nie zdradzało jej kryjówki. Zaczęła nasłuchiwać.

Znów łamane patyki, a po chwili westchnięcie. Przeciągłe. Niskie. Zmysłowe I znów to samo. Tym razem jednak jęk narastał i pęczniał.

Poziom strachu zelżał. W głosach nie było nic przerażającego. Raczej wypełniało je poczucie przyjemności. Uśmiechnęła się pod nosem, z niedowierzaniem pokręciła głową.

„Czy to możliwe?” – przez jej umysł przemknęła myśl.

Wstała i lekko się pochylając, podążyła za dźwiękiem. Za moment z szarości wyłoniły się kształty, więc szybko uskoczyła i przylgnęła do drzewa. Powoli wysunęła głowę zza pnia.

Stali bokiem do niej. Kobieta w średnim wieku była zupełnie naga. Rękoma opierała się o brzozę, której biała kora jaśniała w narastającym mroku. Duże, jasne piersi nieznajomej ciężko zwisały, raz po raz kołysały na boki. Na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna miał na sobie koszulę. Opuścił jedynie spodnie. Przywierał do jej pośladków, rytmicznie się poruszając.

– Ooooo… – jęczał. – Ooooo…

Alicja jeszcze mocniej przycisnęła się do drzewa. Poczuła się zawstydzona, a zarazem zupełnie miękka, jakby rozkosz, której stała się świadkiem, zaczęła jej się udzielać. Jej serce biło jak oszalałe. Miała ochotę znów wysunąć głowę z kryjówki i jeszcze popatrzeć, a zarazem bała się, że para ją zauważy. Starała się oddychać jak najciszej, by nie zdradził jej nawet najmniejszy szelest.

„Co ja robię?” – pomyślała spanikowana. „Co tu się, kurwa, dzieje?”.

Oderwała ciało od drzewa i uważnie stawiając kroki, zawróciła. Gdy znów znalazła się na szczycie wzgórza, wieżę widokową oplótł już złowieszczy mrok. Trzęsącymi się rękoma włączyła latarkę w telefonie i zaczęła zbiegać na dół.

Ani razu nie obejrzała się za siebie.

5

Wódka była zimna i gęsta. Gładko przepłynęła przez jego gardło, pozostawiając palącą gorycz. Detektyw Oskar Korda ze stuknięciem odstawił kieliszek na drewniany blat baru.

– Jeszcze jedną – powiedział.

Jego głos był tak samo zimny i głęboki jak wypity przed chwilą alkohol.

Barman wziął nowe szkło. Nalał. Postawił trunek przed policjantem.

– Problemy? – zapytał.

Z głośników cicho sączyła się muzyka. Trąbka. Lokal był nadal niemal pusty.

Oskar podniósł wzrok na barmana i przyjrzał mu się dokładnie. Ciemne, krótko przycięte włosy. Śniada cera. Lekko skrzywiony nos. Przewieszoną przez jedno ramię ściereczką przecierał trzymaną w ręku szklankę. Wyczekująco patrzył na Kordę. Detektywa przeszyło niepokojące wrażenie, że barman kogoś mu przypomina.

Policjant bez słowa sięgnął po kieliszek. Opróżnił go jednym haustem.

– Kobieta – stwierdził barman i uśmiechnął się półgębkiem.

Powoli jego rysy zaczęły się rozjeżdżać. Traciły na ostrości, gubiły granice. W końcu alkohol zaczynał działać.

– Jeszcze jedną – zachrypiał Korda.

Barman skinął głową i podał detektywowi kolejny kieliszek. W tym momencie do baru weszła grupka roześmianych dziewcząt. Zrobiło się głośno.

Korda wychylił wódkę i cmoknął.

– Co dla ciebie? – zapytał barman.

– Może Krwawą Mary – odpowiedział głos.

Był cienki, niemal piskliwy.

Detektyw poczuł na sobie wzrok. Kątem oka widział, że brunetka oparła się filuternie o bar i ciekawie mu się przygląda. Mógł odwzajemnić spojrzenie. Oczywiście, że mógł. Wiedział, jak by to się skończyło. Wylądowaliby u niej albo u niego, niemal nic o sobie nie wiedząc, szybko nasyciliby się swoimi ciałami. Ale Oskar Korda nie czuł się dziś w nastroju. Zabójca grasował na wolności, śmiejąc mu się w twarz. Detektyw nie miał żadnego konkretnego tropu. Jak totalny frajer.

Na tę myśl zacisnął palce na opróżnionym kieliszku. Gdyby chciał, mógłby rozgnieść szkło w ręku.

– Od czego ta blizna? – Znów usłyszał cienki głos.

Nie odpowiedział. Uparcie patrzył przed siebie, studiując kolorowe etykiety na butelkach.

– Biłeś się z kimś? – Ponowiła pytanie, wyciągając dłoń ku jego twarzy.

Nie odrywając wzroku od butelek, Oskar złapał ją za nadgarstek. Ruch był szybki, mimowolny, zupełnie odruchowy.

– Auuu – syknęła dziewczyna, próbując się wyrwać.

Ale on nie puszczał. Kolorowe nalepki na likierach wirowały i lśniły niczym wielokrotnie odbijające się obrazy szkiełek w kalejdoskopie.

„Jak mogłem dać się tak podpuścić?” – myślał.

Jeszcze mocniej ścisnął kruchy dziewczęcy nadgarstek.

– Koleś, kurwa! Puszczaj! – zdenerwował się cienki głos.

Barman wyskoczył zza lady. Grupa dziewczyn też znalazła się tuż obok nich.

Detektyw Oskar Korda przeniósł w końcu wzrok na twarz brunetki. Usta wykrzywione w bólu, przerażone spojrzenie, lekko rozszerzone nozdrza. Tak samo jak tamta dziewczyna. Tylko tamta miała blond włosy. I była zimna, zastygła, porzucona w lesie. Zupełnie martwa.

– Puść ją! Słyszysz?! – Głos barmana brzmiał, jakby dochodził spod wody. Zniekształcony i przytłumiony.

Rozluźnił palce w tym samym momencie, gdy barman wyprowadził cios; miękki, pozbawiony siły. Korda nawet się nie zachwiał, za to zaczął się śmiać. Głośno, szaleńczo. Jakby nie był sobą.

Rozbujanym krokiem ruszył ku wyjściu. Już wiedział, kogo przypominał mu mężczyzna zza baru: barmana z Lśnienia Kubricka. Brakowało mu tylko białej koszuli i muszki.

Oskar uśmiechnął się kącikiem ust. Lubił ten film. Cienka blizna ciągnąca się po jego policzku lekko się uniosła. Majowe nadmorskie powietrze pachniało kwiatami i papierosowym dymem.

6

Dzień dopiero się budził. Pierzaste chmury sunęły po niebie w rytm dźwięków trąbki, które rozbrzmiewały w słuchawkach w jej uszach. Morze bezgłośnie wypluwało fale; było spokojne, niemal płaskie, odbijało promienie wiosennego słońca jak lustro. Sportowe buty Alicji sprężyście odbijały się od mokrego piasku. Mięśnie smukłych nóg napinały się pod materiałem obcisłych spodni. Nagie obojczyki lekko połyskiwały od potu. Przecięła wyludnioną o tej porze sopocką plażę, przebiegła wzdłuż placu Mancowego i zatrzymała pod kamienicą przy ulicy Haffnera. Rozciągnęła ciało, uspokoiła oddech. Otworzyła drzwi wejściowe i wspięła się po schodach do mieszkania znajdującego się na drugim piętrze. Zdejmując buty, zerknęła na czarny zegar ścienny w złotej ramie. Dochodziła siódma. Alicja uśmiechnęła się do siebie. Pobiła swój najlepszy czas.

Dziennikarka wzięła szybki prysznic, zawinęła się w biały bawełniany ręcznik i podążyła do kuchni. Włączyła radio, zaparzyła kawę, wrzuciła kromkę chleba do tostera. Przez uchylone okno wpadał zapach kwitnącego obok kasztanowca. Toster wyrzucił gorącą grzankę. Posmarowała ją masłem i dżemem. Pieczywo było chrupkie i ciepłe; okruszki zostawały pomiędzy wargami. Dolała mleka do mocnej kawy. Upiła łyk. Po siedmiokilometrowej przebieżce wszystko smakowało doskonale.

Usiadła do stołu i mechanicznie zaczęła uderzać w klawiaturę komputera: „Koronkowe sukienki są idealne na różne okazje, musisz jednak pamiętać, że nie pasują do każdej figury”. Upiła kawę. Zerknęła na napisane przed chwilą zdanie i lekko się skrzywiła. Choć przynajmniej znała się na modzie, to jednak dawanie w tej kwestii rad czytelniczkom przyprawiało ją o mdłości. Tak bardzo marzyła, by znów być prawdziwą dziennikarką, poczuć dreszcz emocji, wziąć na siebie ryzyko towarzyszące obnażaniu wszelkiego rodzaju afer. „A może lepiej czujesz się w stylu boho? Zwiewne sukienki, frędzle i słomkowe kapelusze już od kilku sezonów przodują w letnich trendach” – wystukała.

– Minął już ponad miesiąc od tragicznych wydarzeń w sopockim lesie – dotarł do niej głos redaktorki czytającej radiowe wiadomości – jednak sprawcy nadal nie ustalono. Przypomnijmy: piątego kwietnia policja znalazła zwłoki młodej kobiety. Śledczy nie mają wątpliwości, że doszło do zabójstwa. Tło seksualne zajścia zostało wykluczone. Nadal nieznany jest motyw działania sprawcy…

Grabska odwróciła się w stronę radia, jej palce zastygły nad klawiaturą. Uważnie słuchała doniesienia prasowego. Zamordowana dziewczyna studiowała na tym samym wydziale, który ukończyła Alicja. Może dlatego ta sprawa tak nią wstrząsnęła.

– Policja wciąż szuka świadków i apeluje, by osoby, które przechodziły lub przejeżdżały tamtego dnia w okolicy i widziały ofiarę lub zwróciły uwagę na coś niepokojącego, skontaktowały się z sopocką komendą – kontynuowała spikerka Radia Gdańsk.

Grabska wiedziała, że dziewczynie podcięto gardło. Nie omieszkał powiedzieć jej o tym redakcyjny kolega Mariusz Kierski, który zdobył tę informację, zanim dotarli do niej inni dziennikarze. Policja nie zdradziła jednak żadnych szczegółów, zasłaniając się dobrem śledztwa.

Kto mógł to zrobić? Kto mógł ją zabić? Statystyki wskazują, że w większości przypadków morderca zna swoją ofiarę; co więcej, jest z nią zupełnie blisko, a do zbrodni popycha go zdrada lub rozstanie.

Jebałaś się z nim? No powiedz, jebałaś?

Alicja usłyszała w głowie głos byłego męża. Przycisnął wtedy jej szyję do ściany przedramieniem tak mocno, że przez dłuższą chwilę nie mogła oddychać. Była pewna, że umiera, że on zaraz ją zabije. Ale nie wtedy od niego odeszła, jeszcze nie wtedy…

Alicja nagle ocknęła się z zamyślenia. Zerknęła na zegarek.

– Shit – stęknęła.

„Pamiętaj. Najważniejszą zasadą jest to, by dobrze czuć się w tym, co na siebie wkładasz. Twój styl nabierze mocy tylko wtedy, gdy będzie spójny z twoją osobowością”.

– Yhh – stęknęła i zamieściła artykuł w serwisie.

Zostawiła niedopitą kawę, w pośpiechu włożyła przygotowaną wcześniej beżową garsonkę i samochodem popędziła w stronę redakcji „Dziennika Trójmiejskiego”, mieszczącej się przy ulicy 1 Maja w dwukondygnacyjnym dworku, w którym w latach dziewięćdziesiątych swoją siedzibę miało Wydawnictwo „Lex”. Po jakichś siedmiu minutach była na miejscu. Zaparkowała przed budynkiem o ryzalicie zwieńczonym balkonem i wysiadła z auta.

– Jak zawsze pięknie wyglądasz. – Kierski uśmiechnął się do niej.

Stał oparty o drzwi wejściowe i nie spuszczał z niej wzroku od momentu, gdy w sandałkach na obcasie zaczęła pokonywać podjazd. Strzepnął na ziemię popiół z papierosa. Zmrużył oczy.

– Dzięki – odpowiedziała oschle Alicja.

Nie wiedziała czemu, ale redaktor działał jej na nerwy. Niby zawsze był uprzejmy, nad wyraz koleżeński, pomocny nawet, a jednak za każdym razem gdy Kierski tak na nią patrzył, przechodził ją nieprzyjemny dreszcz.

Teraz blokował przejście, ale zdawał się tego nie zauważać.

– Przepuścisz mnie? – zapytała, podnosząc wysoko brew.

– A! Tak! Pewnie! – odpowiedział, ale przez chwilę nie ruszył się z miejsca.

Zbyt długą chwilę.

Alicja w końcu znalazła się w środku.

– I jak tam? – zaczepił ją na korytarzu szef.

Wiktor Szylbach wyglądał dziś na mniej zmęczonego niż zazwyczaj.

– W porządku. – Alicja uprzejmie się uśmiechnęła.

– To bardzo dobrze, bardzo dobrze – pochwalił naczelny.

– Szef dziś w doskonałym humorze – stwierdziła.

– A tak. Place to Rest przesłali fundusze na artykuły promocyjne, tak że w tym kwartale jesteśmy do przodu. W końcu! – Podniósł palec wskazujący i spojrzał na nią znacząco spod okularów. – Badałaś już może sprawę?

– W sumie tak – odparła. – Wczoraj zrobiłam mały research. No i muszę przyznać, że to było nawet interesujące.

– O! I tego nam właśnie trzeba! – ucieszył się Szylbach. – Co mamy?

– Aplikacja poprowadziła mnie do zdewastowanej wieży widokowej na wzgórzu. Nie byłam tam od liceum i w sumie zapomniałam już, że ona w ogóle istnieje.

– No zobacz. Jakieś interesujące tropy? Coś cię zaskoczyło, zafrapowało? A może przestraszyło? Znalazłaś jakiś ciekawy przedmiot? Ludzie lubią takie historyjki! – Szylbach był coraz bardziej rozentuzjazmowany.

– Przedmiot? – Alicja zamyśliła się. – Nie, raczej żadnego przedmiotu nie było. Choć natknęłam się na… – Zamilkła i nagle się zaczerwieniła.

Przypomniała sobie ciężkie piersi kobiety, ręce mężczyzny zaciskające się na jej biodrach, opuszczone do kostek spodnie, szybkie, mechaniczne ruchy.

– Tak? – Naczelny ciekawie przechylił głowę w bok.

– Cóż. Gdy wybrałam lokalizację po raz drugi, aplikacja skierowała mnie w jedno miejsce i … – Podjęła wątek, ale znów przerwała.

Ciężkie dyszenie, jęk, gorąco, które poczuła w podbrzuszu…

Nie była w stanie powiedzieć o tym szefowi. Zresztą nie to miejsce pokazywała aplikacja. Przecież zboczyła z kursu, gdy usłyszała tamtą parę…

– I? – Szylbach wydawał się coraz bardziej zniecierpliwiony.

– I nic tam nie było – dokończyła szybko.

Naczelny zmarszczył brwi i spojrzał jej prosto w oczy. Skanował ją.

– Hmm – mruknął w końcu. – No cóż, może źle się rozejrzałaś, a może trzeba mieć po prostu więcej cierpliwości.

Alicja skrzywiła się w sztucznym uśmiechu.

– To próbuj dalej – nakazał Szylbach, zmierzając już w stronę swojego gabinetu. – I nie zawiedź mnie – rzucił jeszcze w przestrzeń.

Jego głos był cierpki.

Alicja wiedziała, że Wiktor nie lubił, gdy coś działo się nie po jego myśli.

7

Skrzydła sufitowego wentylatora kręciły się miarowo.

Szuuuu. Szuuuu. Szuuuu.

Dźwięk ten wypełniał niewielki pokój, w którym panował mrok. Przez okna zasłonięte starymi aluminiowymi żaluzjami wpadały do środka jedynie cienkie paski rozproszonego światła.

Szuuuu. Szuuuu. Szuuuu.

Detektyw Oskar Korda wpatrywał się w ścianę bez ruchu, w zupełnym milczeniu. Na zdjęcia przytwierdzone pinezkami do dużej tablicy korkowej skierował strumień światła z lampki stojącej na biurku.

Próbował coś zobaczyć. Coś, czego nie dostrzegł wcześniej.

Długie, proste blond włosy, stalowe oczy, wyraźnie wyrysowane usta. Na fotografii, którą przekazali rodzice, Magdalena Wirewicz miała poważny wzrok; czujnie wpatrywała się w obiektyw. Podobno lubiła wyzwania. Nigdy nie odpuszczała, nie dawała za wygraną. Tak mówiła jej matka. Pewnie dlatego dziewczyna wybrała dziennikarstwo.

Jej ciało znaleziono w lesie. Było nagie. Bezbronne. Opatulone liśćmi zakrywającymi krwawe plamy na bokach szyi, biegnące w kierunku karku ofiary. Prawa ręka spoczywała na piersiach, lewa na łonie. Pełne grozy oczy były otwarte. Włosy uważnie ułożono wokół głowy w fale niczym u mitycznej Meduzy – przepięknej kobiety, którą za karę przemieniono w odrażające stworzenie.

Co morderca chciał przez to powiedzieć? Czy śmierć zadana ofierze stanowiła karę? A jeśli tak, to za co?

Detektyw, nie odrywając wzroku od ściany, rytmicznie zaczął stukać palcami w blat stołu. Bum, bum, bum.

Ubrań i przedmiotów osobistych należących do dwudziestolatki nie odnaleziono. Sprawca musiał je ukryć lub zabrać ze sobą. Czy zabrał je jako trofeum, czy po prostu znajdowały się na nich ślady, które mogłyby zdradzić jego tożsamość?

Bum, bum, bum.

Czy morderca zabił pod wpływem chwili?

Bum, bum, bum.

Czy było to morderstwo z premedytacją?

Bum, bum…

Ręka zamarła w powietrzu.

Detektyw Oskar Korda szybkim ruchem wstał z krzesła i podszedł do tablicy korkowej pokrywającej niemal całą ścianę.

Zatrzymał się przy jednym z najbardziej drastycznych kadrów. Na szyi ofiary widniała długa, ośmiocentymetrowa rana cięta. Nie na tyle głęboka, by dojść do kości, jednak dość silna, by uszkodzić obie tętnice, co doprowadziło do wykrwawienia stanowiącego bezpośrednią przyczynę śmierci. Pojedyncze nacięcie o równej głębokości biegło od prawej do lewej strony. Zakładając, że zabójca stał nad ofiarą, można było stwierdzić, że cechowała go praworęczność. Przerwane tkanki miały równe brzegi i gładkie ściany, a rana była wolna od krwawych podbiegnięć, otarć i mostków łącznotkankowych, charakterystycznych dla urazów zadanych tępym narzędziem. Na miejscu zabójstwa nie odnaleziono narzędzia zbrodni, jednak sekcja wykazała, że zabójca posłużył się dwunastocentymetrowym nożem ze stali nierdzewnej o ostrych krawędziach i lekko uniesionym ostrzu. Mogła to być zwykła myśliwska finka.

Korda zerknął na kolejną fotografię. Drzewo, obok którego wbito w ziemię tabliczkę i strzałkę. To tam odnaleziono ślady męskich sportowych butów o rozmiarze czterdzieści cztery i treść żołądkową, prawdopodobnie wydaloną przez sprawcę. Ślad był tak znikomy, że nie udało się go poddać badaniom toksykologicznym w celu wyodrębnienia DNA. Niewątpliwie jednak mówił coś o zabójcy, a mianowicie to, że zbrodnia wywołała silną reakcję jego organizmu, co prowadziło do postawienia dwóch hipotez: albo morderca działał w afekcie i popełniony czyn wyraźnie go przeraził, albo morderstwo było planowane, jednak sprawca dokonał go po raz pierwszy w życiu.

Detektyw zmrużył oczy i przeciągle mruknął. Minął już miesiąc, a oni wciąż tkwili w punkcie wyjścia. Przesłuchali rodzinę, wszystkich znajomych ofiary, zarówno z uczelni, jak i spoza niej, sprawdzili monitoringi i billingi. I nic nie mieli. Żadnego podejrzanego. Dziewczyna nie miała chłopaka, zgodnie z wiedzą osób rozpytanych z nikim się nawet nie umawiała, miała grono stałych znajomych, imprezowała od czasu do czasu, nadal mieszkała z rodzicami. Tego dnia wyszła po prostu na spacer. Koło osiemnastej. Ciągle było jasno. Ostatnia z kamer, która ją nagrała, pokazała, że zmierzała w kierunku lasu. Ostatnie logowanie telefonu, który potem zniknął z resztą jej rzeczy, odbyło się nieopodal miejsca zbrodni.

I tyle.

Choć nie do końca tyle.

Pozostała jedna rzecz.

Bardzo ważna.

A może zupełnie nieważna, przypadkowa, niezwiązana ze sprawą, choć myśl o niej wypełniała Kordę niepokojem.

Kilkusekundowy filmik, który nagrano na kartę pamięci do aparatu fotograficznego, leżącą na ziemi, trzy metry od ciała.

8

Alicja włączyła lewy kierunkowskaz i przepuściła idących chodnikiem spacerowiczów: kobietę w kwiecistej sukni z siedmioletnią na oko dziewczynką obciętą na pazia i powolnie zmierzającego za nimi staruszka o bujnych siwych włosach. Zerknęła w bok. Pod fryzjerem z szyldem pamiętającym czasy PRL-u stał wpatrzony w ziemię mężczyzna w ciemnej czapce z daszkiem. W oddali dojrzała podążającą w jej stronę grupkę młodzieży. Przed maską przebiegł jeszcze bury, kudłaty pies. W końcu skręciła i zaparkowała na podwórku przed kamienicą przy Jesionowej we Wrzeszczu. Spojrzała na telefon. Lokalizator pokazywał, że jest naprawdę blisko. Rozejrzała się wokół. Teren otaczały zdewastowane garaże. Ich płaskie dachy oraz niskie ściany były częściowo zawalone. To, co trzymało się pionu, pokryte było wyblakłym graffiti oraz rozległą pleśnią. Alicja spojrzała na dwupiętrową kamienicę. Niewątpliwie była opuszczona. Od fasady płatami odchodził szarobury tynk. Okna na pierwszym piętrze zamurowano białymi cegłówkami, pozostawiając jedynie kilkunastocentymetrowe otwory. Na kolejnym poziomie zamiast szyb wstawiono dyktę.

Skierowała się w stronę garaży. Lokalizator pokazał, że oddala się od wskazywanego miejsca. Przybliżyła się do kamienicy. Punkt, wyznaczony przez aplikację, był na wyciągnięcie ręki. Obeszła pustostan, szukając wejścia. Dotarła do stalowych, zamkniętych na zasuwę drzwi, pomazanych niebieskim sprayem. Brązowy pręt, który miał zapewne je zabezpieczać, oparto o zmurszałą ścianę, na której czarną farbą podpisały się Karla i Daria. Przesunęła zasuwę. Drzwi ustąpiły, skrzypnęły. Weszła do środka. Przez wnęki okienne wpadało ciepłe słoneczne światło, w którym unosiły się drobiny kurzu. Alicja obeszła parter. Oprócz gruzu i pojedynczych cegieł nie było tu nic. Znalazła się na ponurej klatce schodowej. Gdy niemal po omacku wspinała się na górę, pod jej butami chrzęściły odłamki betonu.

Ciemność panującą na piętrze przecinały tunele światła przedostające się przez otwory w zamurowanych cegłami oknach. Dziennikarka przeszła wszystkie pomieszczenia, ale i tutaj nic nie odnalazła. Schodami przedostała się na ostatnie piętro. Mrok gęstniał. Dykta w oknach skutecznie zasłaniała światło dnia. Alicja włączyła latarkę w telefonie i oświetliła pomieszczenie. Na środku niskiego sufitu wisiała na kablu goła żarówka. Pociągnęła za sznurek tuż obok. Rozbłysło żółte światło. Wyłączyła latarkę i spojrzała na ekran. Ludzik pokazujący jej lokalizację zrównał się z czerwonym punktem docelowym. Powiodła wzrokiem po pustostanie. W mdłej poświacie dostrzegła stary telewizor stojący na surowej podłodze pod jedną ze ścian. Podeszła bliżej. Srebrny, na oko dwudziestojednocalowy Philips miał wbudowany odtwarzacz wideo. Alicja kucnęła, przyjrzała się przyciskom. Nacisnęła największy z nich. Ekran rozbłysnął i zaczął głośno śnieżyć.

Szyyyy. Szyyyy.

Dziennikarka bez zastanowienia wdusiła „play”.

Pojawił się obraz.

Utrzymany w ciepłych barwach, co jakiś czas mrugał i gubił ostrość.

Na