Słowianie. Pomruk burzy - Robert Foryś - ebook

Słowianie. Pomruk burzy ebook

Robert Foryś

4,3

Opis

Gdy bogowie śpiewają wojenne pieśni, ludzie słyszą je jako pomruk burzy. Ciemysł, Geślarz i Miecław trafiają do Truso jako niewolnicy, ale gdy na gród napadają Prusowie, druhowie zabijają strażników i odzyskują wolność. Dostawszy się na pokład łodzi docierają morzem do Wolina, gdzie natykają się na sługi księcia Lestka i jarla Haralda. Wdawszy się w awanturę zmuszeni są w pośpiechu opuścić kupiecki gród, mając za plecami pościg nieprzyjaciela. Księża Gorka przybywa w niewoli, pokonana i poniżona. Niespodziewanie zyskuje sojuszniczkę w Nasławie. Pasierbica knuje intrygę, która może odmienić jej los… Jormir Pomrok popada w dawne nawyki, w jego cieniu kroczy zniszczenie i śmierć. Napadnięty przez wrogów zmuszony jest stoczyć pojedynek na śmierć i życie. Intrygi, zazdrość, gniew i zbrodnia, człowiek który chce władać innymi, gotów jest popełnić wszystkie te grzechy. Zwłaszcza, gdy wywodzi się z rodu Piasta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 433

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (29 ocen)
15
10
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika_i_ksiazki78

Dobrze spędzony czas

"Przeszłość bowiem czy się tego chce czy nie, naznacza i określa każdego człowieka, wytycza ścieżki na przyszłość." Lubicie książki z motywem słowiańskim? Jesteście ciekawi, jak się żyło w czasach, gdy Polska jako państwo jeszcze nie istniała, a poszczególne ludy zamieszkujące te tereny prowadziły za sobą zacięte walki, niejednokrotnie bratobójcze, o władzę i wpływy? Pomruk burzy jest trzecim tomem cyklu Słowianie. Opisuje losy bohaterów, których mogliśmy poznać w dwóch wcześniejszych tomach. Ciemysł Gęślarz i Miecław trafiają do Truso jako niewolnicy. Gdy na gród napadają Prusowie druhowie zabijają strażników i odzyskują wolność. Dostawszy się na pokład łodzi docierają morzem do Wolina. Księżna Gorka dostaje się do niewoli pokonana i poniżona. Jaromir Pomrok popada w dawne nawyki, a wraz z nim kroczy zniszczenie i śmierć. Całość akcji rozgrywa się w 962 roku. Poznajemy zarówno obecne, jak i wcześniejsze losy bohaterów powieści, a także motywy kierujące ich działaniami. Nie był...
00
dana59

Dobrze spędzony czas

wciaga
00

Popularność




Re­dak­cjaAdam Pod­lew­ski
Ko­rektaMał­go­rzata Pod­lew­ska
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt gra­ficzny okładkiDa­wid Bol­dys
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Ro­bert Fo­ryś, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-37-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­jej córki Do­mi­niki.

Pro­log

A.D. 962

Strach wy­peł­niał jej brzuch, cią­żąc ni­czym nie­chciane dziecko po­częte prze­mocą. To­wa­rzy­szył Gorce od chwili, gdy prze­chy­trzył ją Su­li­gost, zdra­dził My­szor i za­wio­dła Tori. Pa­ra­li­żo­wał wolę i przy­wo­ły­wał czarne my­śli, od­bie­rał roz­są­dek i miaż­dżył od­wagę, z któ­rej prze­cież była nie­gdyś tak dumna. Bez­li­to­śnie ob­na­żył sła­bość, odarł księżnę z po­zo­rów, w które stro­iła się przez dłu­gie lata ni­czym w bo­gatą szatę. Wła­dza, ko­bieca siła, spryt, ba! na­wet mą­drość, wszyst­kie te przy­mioty, które przy­pi­sy­wała so­bie, zo­stały ze­rwane z niej ni­czym ko­szula nie­wol­nicy prze­zna­czo­nej na gwałt. Za­drżała, krzy­żu­jąc na­gie ra­miona. Mściwi bo­go­wie za­kpili z niej, odarli ze złu­dzeń. Co naj­gor­sze, po­ka­zali Gorce, że nie była go­towa na śmierć, bez względu na to, jak bar­dzo zo­sta­nie po­ni­żona. Po­wia­dają, że cza­sem czło­wiek nie ma wyj­ścia, musi po­go­dzić się z jarz­mem, które na­ło­żył nań los, ale Gorka wie­działa, że to kłam­stwo wy­ni­ka­jące z braku od­wagi. Z lęku przed bó­lem i śmier­cią, za którą kryje się mrok i nie­od­gad­nione ta­jem­nice. Nie wie­działa, czy jest co­kol­wiek po dru­giej stro­nie, jak wma­wiają lu­dziom ka­płani. Spoj­rzała na ka­ga­nek i wą­tły pło­myk tań­czący na kno­cie umiesz­czo­nym w gli­nia­nym na­czynku. Na­wet ten ognik mógł stać się dla niej drogą ucieczki, wy­ba­wie­niem od nie­woli, stra­chu i po­ni­że­nia. Star­czyło się­gnąć ręką, zdjąć ka­ga­nek z ka­mien­nej pod­stawki, po czym zgar­nąw­szy słomę roz­rzu­coną po kle­pi­sku, pod­pa­lić to miej­sce i uczy­nić z wię­zie­nia stos po­grze­bowy godny upa­dłej księż­nej. Za­śmiała się ci­cho, ni­czym sza­le­niec. Na tym po­le­gał pro­blem z wiarą w bo­gów. Je­dy­nym spo­so­bem, aby prze­ko­nać się, czy są praw­dziwi, było przej­ście na drugą stronę. Oczy­wi­ście ten plan nie był wolny od wad i ry­zyka. Straż­nicy za drzwiami z pew­no­ścią wy­czują za­pach dymu i ru­szą jej na po­moc. Miast śmierci i wy­ba­wie­nia mo­gła na­ba­wić się okrut­nych po­pa­rzeń i tylko zwięk­szyć wła­sne cier­pie­nie. Utra­cić gład­kość skóry i urodę, z któ­rej wciąż była dumna. Dla­tego nie od­wa­żyła się roz­nie­cić ognia, choć roz­wa­żała to setki razy. Zbyt lę­kała się nie­wia­do­mej i bólu. Była jak pęk­nięty dzban, z któ­rego wy­lano naj­lep­szy miód. Gar­dziła sobą za ten strach, który uczy­nił z niej nie­wol­nicę, ale nie po­tra­fiła nic na to po­ra­dzić. Wola ży­cia była sil­niej­sza niż wszystko inne, al­bo­wiem – choć utra­ciła wiarę w sie­bie – wciąż wie­rzyła w dwóch męż­czyzn, któ­rych ko­chała. „Jo­rund i Le­stek. Nie zo­sta­wią mnie tu­taj!” – myśl ta tłu­kła się w gło­wie od czasu, gdy Su­li­gost umie­ścił ją w tej izbie. Chyba na­dal wie­rzyła, że zwy­ciężą, od­zy­skają Po­znań i władz­two, uwol­nią ją z rąk zdraj­ców i wy­mie­rzą im okrutną spra­wie­dli­wość. Póki trwała wojna, była względ­nie bez­pieczna, a przy­naj­mniej nie gro­ziły jej śmierć czy oka­le­cze­nie. Su­li­gost był zbyt ostrożny i mą­dry, aby po­zby­wać się tak istot­nego jeńca. Wojna mo­gła się róż­nie po­to­czyć, a ona była jed­nym z istot­niej­szych atu­tów, ja­kie po­sia­dał w roz­grywce to­czo­nej mię­dzy sy­nami Sie­mo­my­sła. Dla­tego trzy­mał ją bli­sko swego do­mo­stwa, pod strażą naj­bar­dziej za­ufa­nych krew­nia­ków. Na­wet ksią­żęta Mieszko i Czci­bor, ba! sam My­szor mieli do niej ogra­ni­czony do­stęp. Su­li­gost wie­dział do­sko­nale, że bra­cia Lestka z pew­no­ścią naj­chęt­niej wi­dzie­liby ją mar­twą. Póki żyła, ko­mes mógł na­dal roz­ma­wiać z jej sy­nem i Jo­run­dem, a na­wet spró­bo­wać ko­lej­nej (bo­go­wie wie­dzą już któ­rej) zmiany stron w to­czą­cej się woj­nie. Straż za drzwiami strze­gła jej nie tylko przed Miesz­kiem i Czci­bo­rem, ale także przed ludźmi, któ­rzy ze­chcie­liby wy­ko­rzy­stać jej upo­ko­rze­nie i nędzny stan. Przez wszyst­kie te lata, gdy była pa­nią Po­zna­nia, na­ra­ziła się bar­dzo wielu pod­da­nym, nie­jed­nemu z nich ma­rzyła się ze­msta za praw­dziwe i wy­my­ślone krzywdy. Zde­ter­mi­no­wany czło­wiek za­wsze znaj­dzie spo­sob­ność, by od­pła­cić za krzywdy, na­wet je­śli miałby stra­cić przy tym ży­cie. A gro­ziło jej zimne ostrze, tru­ci­zna umiesz­czona w stra­wie bądź na­pitku, lecz nie to naj­bar­dziej prze­ra­żało Gorkę, tylko po­ni­że­nie, na które nie mo­gła nic po­ra­dzić. Na ze­wnątrz roz­le­gły się kroki, cich­sze niż te, po któ­rych roz­po­zna­wała straż­ni­ków. Za­sty­gła ni­czym sarna czu­jąca zbli­ża­jące się wilki. „Tylko nie ona” – po­my­ślała z trwogą, od­ru­chowo sta­ra­jąc się za­kryć piersi tym, co zo­stało z roz­dar­tej i śmier­dzą­cej ko­szuli. Kroki za drzwiami od­da­liły się, po­tem uci­chły. Księżna ode­tchnęła z ulgą. Tym ra­zem miała zo­stać oszczę­dzona.

Za­drżała, czu­jąc na so­bie cuch­nącą woń, to­wa­rzy­szącą jej od dwóch dni. Od mo­mentu, gdy Lud­garda od­wie­dziła ją w wię­zie­niu. Z po­czątku Gorka ży­wiła na­dzieję, że Sak­sonka wpły­nie na męża, aby ten po­pra­wił wa­runki, w ja­kich ją prze­trzy­my­wano. „Wie­rzy­łam, że Lud­garda bę­dzie mi współ­czuć, a przy­naj­mniej uda­wać, że tak jest. Bo­go­wie, jak bar­dzo się my­li­łam!”

– Pa­mię­tasz na­sze pierw­sze spo­tka­nie? – Głos Sak­sonki brzmiał nie­przy­chyl­nie, wręcz wrogo. – Z pew­no­ścią nie. Za­stra­szone młode nie­wol­nice, kto by ta­kie spa­mię­tał. Z pew­no­ścią nie ktoś tak wład­czy i po­tężny jak księżna Po­lan. Sie­dzia­łaś na krze­śle, w pięk­nej sukni, z kol­czy­kami w uszach i na­szyj­ni­kiem z grud­kami jan­taru opra­wio­nymi w sre­bro. Przy­pro­wa­dziła mnie Tori. Szłam boso, w sa­mej cia­sno­cie, choć było chłodno. Spa­dły już li­ście. In­te­re­so­wała cię moja wiara i to, że by­łam no­wi­cjuszką w klasz­to­rze. Po­twier­dzi­łam, że po­tra­fię czy­tać i pi­sać. Uśmiech­nę­łaś się ła­ska­wiej, a ja głu­pia są­dzi­łam, że to do­bry znak. Nie­wol­nica słu­żąca w sie­dzi­bie księż­nej za­wsze może li­czyć na strawę, ubra­nie i cie­pły kąt. Za­py­ta­łaś Tori, czy je­stem dzie­wicą, ta za­prze­czyła. Nie spodo­bało ci się to, do­sko­nale pa­mię­tam gry­mas na twych ustach. Lę­ka­łam się, że mnie od­pra­wisz, jakby to było naj­gor­sze, co mo­gło mnie spo­tkać. By­łam głu­pia. – Lud­garda prze­szyła księżnę wzro­kiem. Ta nie ode­zwała się sło­wem. – Mil­czysz, ha... na­prawdę wszystko za­po­mnia­łaś? A więc przy­po­mnę ci. Ka­za­łaś mi zdjąć cia­snotę. Wsty­dzi­łam się, gdyż w izbie prze­by­wało dwóch męż­czyzn. Obej­rza­łaś mnie ze wszyst­kich stron. Było mi zimno, trzę­słam się, a jed­no­cze­śnie mia­łam wra­że­nie, że spłonę ze wstydu. Nie wie­dzia­łam jesz­cze, że naj­gor­sze wciąż przede mną. Męż­czyźni prze­by­wa­jący w izbie byli nie­wol­ni­kami. Ka­za­łaś im chę­do­żyć mnie na two­ich oczach. Pa­trzy­łaś na to, co mi czy­nili, pi­jąc tru­nek, żar­tu­jąc z Tori i da­jąc im wska­zówki, co mają ro­bić. Tam­tego dnia znisz­czy­łaś osta­tecz­nie pa­mięć o tym, kim by­łam wcze­śniej: po­słuszną córką i mniszką, która nie­na­wi­dziła sa­mej sie­bie za to, że zo­stała zbru­kana. Przez po­nad dwa lata wi­ni­łam sie­bie za wła­sną hańbę, za to, jak bar­dzo upa­dłam w oczach Boga. Wy­pa­li­łaś we mnie ten żal, za­ha­mo­wa­nia, roz­bi­łaś mnie na ka­wa­łeczki, po czym sca­li­łaś w nową osobę. Kurwę, żonę i matkę sy­nów naj­po­tęż­niej­szego z ko­me­sów w kraju Po­lan.

Gorka dum­nie unio­sła brodę.

– Po­win­naś mi więc dzię­ko­wać – wark­nęła hardo. – Gdyby nie ja, skoń­czy­ła­byś w spe­lunce por­to­wej Wo­lina jako dziwka, całe ży­cie ob­słu­gu­jąc ob­cych męż­czyzn.

– To moż­liwe. – Lud­garda ski­nęła głową. – My­lisz się jed­nak, sa­dząc w swej py­sze, że twoja wola ukształ­to­wała mój ży­wot.

Księżna prych­nęła ni­czym kotka.

– A czyja? Może two­jego ukrzy­żo­wa­nego Boga, któ­rego czcisz ku zgor­sze­niu wszyst­kich po­rząd­nych lu­dzi w Po­zna­niu? Na­bi­jasz tymi bred­niami głowy Su­li­go­sta i sy­nów. Co? My­śla­łaś, że nie wiem...

– Od po­czątku wie­dzia­łaś – prze­rwała jej Sak­sonka. – Nie było zresztą wielką ta­jem­nicą, że ród mego męża wy­wo­dzi się z Mo­raw i wszy­scy oni tam byli chrze­ści­ja­nami. Ucie­kli stam­tąd, gdy Wę­grzy znisz­czyli Mo­rawy, i osie­dlili się tu­taj, po­ma­ga­jąc Pia­stom bu­do­wać ich po­tęgę. Ład­nych i mło­dych nie­wol­nic jest wiele, ale chrze­ści­janka, do tego mniszka – ktoś taki z pew­no­ścią mógł zwró­cić na sie­bie uwagę ko­mesa. Prze­cież o to cho­dziło. Mia­łam być two­imi uszami i oczami w jego domu. Już wów­czas mia­łaś wiel­kie am­bi­cje.

– Ty rów­nież masz nie­małe – wy­ce­dziła księżna. – Zbyt wiel­kie jak na przy­błędę.

– A jed­nak przy­wio­dłam Su­li­go­sta na po­wrót do Pana. Ży­jąc mię­dzy po­ga­nami, zgu­bił drogę do Boga, jego nauk, ła­ski i sa­kra­men­tów, ale w głębi du­szy wie­dział, kto jest Zba­wi­cie­lem.

– Czego chcesz? Po co przy­szłaś? Cheł­pić się i drę­czyć mnie opo­wie­ściami o tym sła­bym Bogu?

– My­lisz się, On wcale nie jest słaby. – Lud­garda uśmiech­nęła się mści­wie. – Ma różne po­sta­cie: mi­ło­sierną, ale i srogą. W Bi­blii po­wie­dziane jest, że je­śli kto uczyni ci krzywdę, od­płać mu tym sa­mym. Oko za oko, ząb za ząb – tak na­pi­sano.

Sak­sonka się­gnęła do drzwi i otwo­rzyła je, wpusz­cza­jąc do iz­debki wy­so­kiego męż­czy­znę.

– Pa­mię­tasz Ja­ro­mira? Och, z pew­no­ścią tak! – uznała, mru­żąc oczy.

Gorka, choć bar­dzo sta­rała się za­cho­wać god­ność, po­czuła strach. Spoj­rzała na Sak­sonkę nie­pewna, co ta za­my­śla uczy­nić.

– Przy­trzy­maj ją – roz­ka­zała Lud­garda słu­dze.

Gorka szarp­nęła się, gdy męż­czy­zna chwy­cił ją za ra­miona i twarz, a na­stęp­nie przy­parł do kle­pi­ska, na co nic nie mo­gła po­ra­dzić. Sak­sonka zbli­żyła się do nich z okrut­nym uśmiesz­kiem. Sta­nęła nad prze­ra­żoną Gorką i unio­sła suk­nię, od­sła­nia­jąc łono. Silne dło­nie Ja­ro­mira od­gięły i przy­trzy­mały twarz księż­nej, wy­sta­wia­jąc ją na stru­mień mo­czu.

– Na Boga, od dawna pra­gnę­łam to uczy­nić – wes­tchnęła Sak­sonka.

To wy­da­rzyło się dwa dni wcze­śniej, ale Gorka wciąż drżała, sły­sząc od­głos kro­ków na ze­wnątrz. Zu­peł­nie jak w owej chwili, gdy ktoś zbli­żył się do drzwi jej wię­zie­nia. Gar­dło za­ci­snęło się jej ni­czym że­la­zne wnyki. „Bo­go­wie, co tym ra­zem wy­my­śli ta suka?” Drzwi otwo­rzyły się z ci­chym skrzyp­nię­ciem drew­nia­nych za­wia­sów i ku za­sko­cze­niu księż­nej uka­zała się w nich Na­sława. Córka Sie­mo­my­sła wsu­nęła się do iz­debki i po­śpiesz­nie za­mknęła za sobą. Gorka od­ru­chowo po­pra­wiła po­dartą suk­nię, za­kry­wa­jąc pierś i uda. Ma­co­cha i pa­sier­bica przez chwilę mil­czały, obie za­wsty­dzone oko­licz­no­ściami, w któ­rych przy­szło mi się spo­tkać.

– Cie­szę się, że przy­szłaś. – Głos księż­nej drżał, nie po­tra­fiła nic na to po­ra­dzić.

– Prze­pra­szam, że tak późno. – Na­sława unio­sła wzrok na ma­co­chę. – Co oni ci zro­bili? Ta suk­nia... Na bo­gów, czy ktoś wa­żył się...

– Nikt mnie nie tknął, a przy­naj­mniej nie tak, jak my­ślisz. – Gorka szarp­nęła za ro­ze­rwany ma­te­riał. – Choć nie­wy­klu­czone, że jesz­cze mnie to spo­tka, je­śli zo­stanę dłu­żej w tym miej­scu.

– Kto się wa­żył?

– To sprawka Sak­sonki, przy­szła tu na­pa­wać się mym upo­ko­rze­niem i cheł­pić się swym Bo­giem. Dziwka zu­peł­nie osza­lała na tym punk­cie, a do tego mnie nie­na­wi­dzi – wes­tchnęła księżna. – Spro­wa­dze­nie jej do Po­zna­nia było ko­lej­nym błę­dem, jaki po­peł­ni­łam przez te wszyst­kie lata. Te­raz za to płacę.

Na­sława zdjęła płaszcz z ra­mion i po­dała księż­nej. Ta przy­jęła dar z nie­kła­maną wdzięcz­no­ścią.

– Jak to się stało, że cię do mnie do­pu­ścili?

– Ubła­ga­łam Su­li­go­sta, jest dla mnie jak drugi oj­ciec. Za­wsze oka­zy­wał mi serce.

– Miał ku to­bie sła­bość – po­twier­dziła Gorka. – Gdy by­łaś dziec­kiem, przy­no­sił ci mio­dowe ciastka i za­bie­rał cię nad rzekę. Wy­dało mi się to dziwne. Przy­znam szcze­rze, z po­czątku zda­rzało mi się po­my­śleć, że to on cię spło­dził. Je­steś na­wet tro­chę do niego po­dobna.

Na­sława nie ob­ru­szyła się, nie wy­dała się zdzi­wiona sło­wami ma­co­chy.

– Jako dziecko wy­obra­ża­łam so­bie, że to on jest mym praw­dzi­wym oj­cem – przy­znała ci­chym gło­sem, jakby oba­wiała się, że pod­słu­chują ich du­chy przod­ków. – Gdy był świad­kiem wy­bu­chu gniewu ojca, za­wsze bro­nił mnie i ob­ra­cał całą sy­tu­ację w żart.

– Sie­mo­mysł by­wał sro­gim mę­żem i oj­cem, zwłasz­cza gdy nad­uży­wał trun­ków, co, po­wiedzmy so­bie szcze­rze, zda­rzało się cał­kiem czę­sto. Nie­mniej, gdy po­stę­po­wało się z nim umie­jęt­nie, a my ko­biety mamy swoje spo­soby, dało się go ob­ła­ska­wić i po­kie­ro­wać we wła­ściwą stronę.

– Ty mia­łaś więk­sze po temu moż­li­wo­ści jako żona, mi po­zo­sta­wało być po­słuszną, zno­sić po­ła­janki i cięgi.

Gorka nie od­po­wie­działa od razu. Prze­szło­ści nie da się cof­nąć, żadne słowa nie zmie­nią i nie na­pra­wią tego, co się stało. Rany za­le­czyć mógł wy­łącz­nie upływ czasu, a i to nie do końca. Za­wsze bo­wiem gdzieś w głębi czło­wieka po­zo­stają bli­zny, a od bólu cza­sem pali du­sza i serce. Wy­pro­sto­wała się. Ma­jąc na so­bie okry­cie, czuła się mniej upo­ko­rzona.

– Masz urodę matki – rze­kła, głasz­cząc po­li­czek Na­sławy. „Choć jej ry­walki, w tym ja, były pięk­niej­sze i uro­dziły sy­nów” – do­dała w my­śli. – Dzie­liła nas duża róż­nica wieku, ale Sła­wota była dla mnie przy­ja­ciółką... wię­cej, za­stę­po­wała mi matkę.

– Mó­wi­łaś to, pani, wiele razy. Nie­stety nie­wiele pa­mię­tam z tam­tych lat, by­łam zbyt mała.

– Nim umarła, przy­się­głam jej, że zajmę się tobą i wy­cho­wam jak córkę. Nie by­łam zbyt do­brą ma­co­chą, przy­znaję to z bó­lem, zbyt młoda, za­jęta sy­nem i mę­żem, ale dba­łam, by nie stała ci się krzywda.

– Sta­ra­łaś się, jak mo­głaś, pani. Sama bę­dąc matką, do­sko­nale wiem, jaki to cię­żar. – Na­sława po­ło­żyła dłoń na wy­pu­kłym brzu­chu. – Lę­kam się o dziecko. O to, czy bę­dzie miało ojca. Ta wojna nisz­czy na­szą ro­dzinę. Ile śmierci jesz­cze, ileż krwi prze­la­nej, aby to sza­leń­stwo do­bie­gło końca.

„Wiele – od­parła Gorka w du­chu. – I niech bę­dzie to krew Mieszka, Czci­bora, Su­li­go­sta i My­szora. Każ­dego prze­klę­tego zdrajcy”.

– Nie wiem – od­parła na głos. – Bo­leję nad nie­szczę­ściem, które do­tyka nas wszyst­kich. Gdy­bym tylko mo­gła po­mó­wić z Lest­kiem i Jo­run­dem, zro­bi­ła­bym wszystko, aby za­koń­czyć walki i do­pro­wa­dzić do zgody mię­dzy braćmi. – Gorka za­mru­gała, gro­ma­dząc wil­goć pod po­wie­kami. – Tylko bo­go­wie wie­dzą, co czuję, sie­dząc za­mknięta w tej no­rze, jak bar­dzo ża­łuję daw­nych de­cy­zji i jak wiele bym zmie­niła, gdyby tylko dano mi szansę.

– Bar­dzo tę­sk­nię za Ha­ral­dem – szep­nęła Na­sława i po­gła­skała pę­katy brzuch. – Obie tę­sk­nimy.

– Nie­długo uro­dzisz...

– Tak, już czas. Chosz­czyc bę­dzie przy po­ro­dzie. Przy­był już z Gnie­zna. Ma­jąc go przy so­bie, je­stem spo­kojna.

– W tych spra­wach można mu za­ufać – zgo­dziła się księżna. „I tylko w tych” – do­dała w my­ślach. – Uj­rzy­cie Ha­ralda w zdro­wiu, ty i dziecko.

Na­sława po­pa­trzyła na Gorkę z wdzięcz­no­ścią. Jak każdy czło­wiek w cięż­kich chwi­lach po­trze­bo­wała po­cie­sze­nia. Ktoś za­pu­kał do drzwi. Na­sława obej­rzała się.

– Mu­szę iść, ale wrócę. Przy­nieść ci coś, pani?

– Sama twa obec­ność bę­dzie dla mnie ra­do­ścią.

Na­sława uśmiech­nęła się wdzięcz­nie i wy­szła na ze­wnątrz. Drzwi za­trza­snęły się za nią i Gorka znów zo­stała sama. Po­pra­wiła płaszcz na ra­mio­nach i usia­dła przy słu­pie pod­trzy­mu­ją­cym dach zie­mianki. Bo­go­wie byli okrutni, prze­bie­gli i zmienni w swych na­stro­jach, za­wsze żądni mo­dlitw, uwagi i ofiar. Wiecz­nie głodni i spra­gnieni krwi, łak­nący obiet­nic dal­szych obiat. Gorka nie miała wiele do ofia­ro­wa­nia któ­re­mu­kol­wiek z nich, ale cza­sem i małe ofiary od­no­szą sku­tek i przy­cią­gają uwagę bo­gów, o ile czło­wiek zdoła prze­ko­nać ich, że otrzy­mają wię­cej i wię­cej, gdy tylko okażą po­moc bła­gal­ni­kowi. Się­gnęła pod wie­cheć słomy i po­czuła w dłoni cie­płe, drżące ciałko my­szy. Po wielu dniach prób zwa­biła ją okru­chami chleba, a po­tem prze­trą­ciła jej łapki, aby nie ucie­kła. Mysz znie­ru­cho­miała w jej dłoni, uda­jąc mar­twą. Na­wet te­raz, po­gru­cho­tana, nie chciała umie­rać. „Wcale tak bar­dzo się nie róż­nimy” – po­my­ślała Gorka, przy­pa­tru­jąc się stwo­rze­niu spo­czy­wa­ją­cemu w dłoni. Zła­pała drugą ręką za szyjkę gry­zo­nia i jed­nym szarp­nię­ciem skrę­ciła jej kark.

– Bo­go­wie pół­nocy – za­częła szep­tem mo­dli­twę. – Wiem, że to nik­czemna obiata, ale nie mam ni­czego lep­szego. Przy­zy­wam was, uwol­nij­cie mnie, a przy­się­gam na ży­cie mego syna, że będę wam słu­żyć i złożę ofiarę z czło­wieka. Przy­zy­wam was, zwróć­cie na mnie swe oczy, a obie­cuję, że bę­dzie­cie spo­ży­wać mięso i pić krew.

Wy­po­wia­da­jąc słowa, me­to­dycz­nie ude­rzała my­szą o kle­pi­sko, aż na jej dłoni zo­stała krwawa mia­zga. Po wszyst­kim otarła się wiech­ciem słomy i od­rzu­ciła reszki gry­zo­nia w kąt, nie­pewna, czy to, co uczy­niła, miało sens. Czy któ­ryś z Asów bądź Ol­brzy­mów zwróci uwagę na jej nie­dolę z wy­żyn As­gardu lub z cze­lu­ści roz­cią­ga­ją­cych się pod ko­rze­niami je­sionu Yg­g­dra­sil, który jest do­mem wszyst­kich świa­tów. Po­zo­sta­wało cze­kać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki