Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Radykalna szczerość to książka, która zyskała miano kontrowersyjnej, wręcz obrazoburczej w Stanach Zjednoczonych. Jej autor, dr Brad Blanton, znany z niewyparzonego języka cham, bez ogródek pali ogniem wszelkie przejawy kłamstwa i nieszczerości, którymi się karmimy. Niech was jednak nie zmyli forma – to książka głęboko terapeutyczna i humanistyczna. Daje nadzieję, że jest możliwe prawdziwe i trwałe porozumienie między ludźmi.
Kłamiecie jak najęci, gdy się boicie, a boicie się zawsze, gdy czujecie gniew.
Przyznajcie to.
To początek.
Ta książka to antidotum na konwencjonalne cierpienie. Mam nadzieję, że was wkurwi, zrani i zainspiruje, oraz wyrwie spod wpływu, jaki wasze umysły wywierają na wasze dusze.
Jeśli chcesz sprawić mi przyjemność, chciałabym, żebyś zrobił to i to... Jeśli tego nie zrobisz, w porządku. Jestem dużą dziewczynką i potrafię sama o siebie zadbać. Nie masz obowiązku mnie uszczęśliwiać, robiąc to, czego sobie zażyczę. Sama odpowiadam za swoje szczęście. Jeśli się na ciebie wścieknę, uporam się z tym. Jeśli poczuję rozczarowanie, będę odpowiedzialna za moje własne rozczarowanie. Ale jeśli zechcesz, to właśnie coś takiego sprawiłoby mi przyjemność.
MORALIZM (39)
PIERWSZA PRAWDA (49)
ZASIEW NASION MORALIZMU (69)
POZIOMY MÓWIENIA PRAWDY (77)
BYCIE NIENORMALNIE SZCZERYM (115)
TABU EKSCYTACJI (131)
JAK RADZIĆ SOBIE Z GNIEWEM (145)
MÓWIENIE PRAWDY W ZWIĄZKU DWOJGA LUDZI (187)
PSYCHOTERAPIA – PODRÓŻ OD MORALIZOWANIA DO MÓWIENIA PRAWDY (207)
O ZMIANIE (229)
PRAWDA SIĘ ZMIENIA (243)
PIEŚŃ BŁĘKITNEGO JEDNOROŻCA (253)
CAŁA PRAWDA NA KONIEC (273)
PODZIĘKOWANIA (322)
O AUTORZE (323)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginałuRadical Honesty. How to Transform Your Life by Telling the Truth
Tłumaczenie z języka angielskiego Anna Klingofer-Szostakowska
Wsparcie w tłumaczeniu piosenek i poezji dr Martyna M. Lemańczyk, Natalia Fiedorczuk
Wydawnictwo Mocja
Wydawca Michał Dyrda
Prowadzenie publikacji Aleksandra Brambor-Rutkowska
Redakcja merytoryczna Katarzyna Mitschke
Redakcja językowa dr Martyna M. Lemańczyk
Korekta Aleksandra Brambor-Rutkowska
Projekt okładki Julia Borzucka
Projekt typograficzny i skład Ola Szwajda
Opieka promocyjna Karina Boruk-Michno
E-book Kagira
Copyright © by Mocja, 2023 / natuli.pl
Copyright © by Brad Blanton, 2023
Copyright © by Anna Klingofer-Szostakowska, 2023
Wydanie pierwsze
Szczecin 2023
ISBN 978-83-67288-38-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki, z wyjątkiem krótkich cytatów zawartych w krytycznych artykułach i recenzjach, nie może być wykorzystywania ani powielana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Zapraszamy księgarnie, szkoły, instytucje, biblioteki oraz inne organizacje do składania zamówień hurtowych z ofertą specjalną: [email protected], +48 576 644 744.
Przedmowa
WSTĘP
Skąd się bierze stres?
Prawda się zmienia
Bullshit, czyli gówno prawda
Kłamstwa
Podsumowanie
CZĘŚĆ 1 – BYT
Moralizm
Zaleczanie choroby moralizmu
Niezależność od tła a zależność od tła
Pierwsza prawda
Narodziny bytu
Ponowne narodziny
CZĘŚĆ 2 – UMYSŁ
Zasiew nasion moralizmu
Poziomy mówienia prawdy
Poziom pierwszy – wyjawianie faktów
Poziom drugi – szczerość w wyrażaniu bieżących myśli i uczuć
Poziom trzeci – ujawnienie fikcji
Nauka mówienia prawdy jest jak nauka gry w golfa
Prawda o tym, dlaczego piszę tę książkę
Kim jesteś
CZĘŚĆ 3 – WYZWOLENIE BYTU OD JEGO UMYSŁU
Bycie nienormalnie szczerym
Wolność, język wolności, poczucie wolności
Słowa to podpisy do obrazów i żaden z nich nie jest prawdziwy
Mówienie prawdy jest do dupy
Bycie nienormalnie szczerym
Nauczyć się pokochać brak bezpieczeństwa
Tabu ekscytacji
Neuroza
Ponowne skupienie uwagi
Psychologia stosowana
Jak radzić sobie z gniewem
Bezpośrednie i pośrednie wyrażanie gniewu
Gniew to rzecz ogólnoludzka, a sposoby radzenia sobie z gniewem są zróżnicowane kulturowo
Przemieszczenie
Jak odkręcić wyuczone tłumienie gniewu
Mówienie prawdy o gniewie w imię przebaczenia
Przyznawanie się do smutku, wypieranie złości
Inne wskazówki dotyczące wypierania złości
Głupie pytania, durne pomysły i bzdurne racjonalizacje
Moja złość może być niesłuszna
Sprawiedliwość a przebaczenie
Racjonalizacja „niebezpiecznych konsekwencji praktycznych”
Czy wyznanie prawdy o złości zniszczy nasz związek?
Moja złość jest zbyt wybuchowa; mogę kogoś zranić
Udawana wybuchowość
Eksperymentalne i empiryczne podejście do leczenia choroby złości
Pewnie jesteście tchórzami
Wskazówki do tego, jak wyrażać gniew
Dalsze ćwiczenia
Poczucie winy
Medytacja
Przegląd i podsumowanie
Po co to wszystko?
Mówienie prawdy w związku dwojga ludzi
Niedopieczona mądrość od niedorobionego eksperta
Silne relacje
Check-lista bliskości
Mówienie prawdy o seksie
Przeszłość seksualna
Wspólne życie erotyczne
Seks z innymi osobami
Podsumowanie
Psychoterapia – Podróż od moralizowania do mówienia prawdy
Krótki rys historyczny
Psychoterapia – jak właściwie działa, gdy działa
Odblokowanie się
CZĘŚĆ 4 – CZEGO NAUCZYŁEM SIĘ Z WOJNY MIĘDZY ISTOTĄ A UMYSŁEM
O zmianie
Intencja
Odpowiedzialność
Prawda się zmienia
Przetrwanie kontra bycie żywym
Wyrastanie poza etap rozwoju uczenia się kłamstw
Wizerunek samego siebie a „ja”
Pieśń Błękitnego Jednorożca
Wolność
Moi przyjaciele
Praca misyjna – zasada organizacyjna nowo zbawionych
Turbozbawienie – jak uwolnić się od lęku przed zbyt wieloma możliwościami wyboru
Jak się sprawy mają
Przekonania dotyczące tego, za kogo się uważamy
Przekonania dotyczące tego, jak powinniśmy się zachowywać
Gdzie szukać ludzi, których interesuje prawda
Szkolenia Landmark Education
Medytacja transcendentalna (Transcendental Meditation, TM)
Warsztaty Radykalnej Szczerości
„Wspieranie wsparcia”, które już macie
Cała prawda na koniec
Gotowość
Łaska
Kłamstwa
Tworzenie większych problemów dla zabawy
Słowo końcowe
Religia nadaremnizmu – jedyna nadzieja ludzkości!
Dlaczego więc twierdzę, że nadaremnizm to nasza jedyna nadzieja?
Utrata wiary we wszystko poza utratą wiary
Sedno Radykalnej Szczerości
Bawiliśmy się w to kiedyś, jako dzieci
Podsumowanie
Wizja nieba na ziemi
Wspólnota
Podziękowania
O Autorze
Najwyższe pochwały dla Radykalnej szczerości
„Skandalicznie zabawna i cudownie mądra… Stosujcie to swobodnie przez całe życie!”
Gay Hendricks, współautor Conscious Loving
„Przełomowa książka. Dr Brad Blanton szokuje,
rozśmiesza, a przede wszystkim skłania do myślenia”.
dr Riki Robbins Jones, autorka Negotiating Love, założycielka Network for Empowered Women
„Prawda naprawdę jest «światłością świata». Radykalna szczerość pomogła mi usunąć kolejne mentalne okowy”.
Wally Amos, autor Man with No Name. Turn Lemons into Lemonade
„Podejście Brada Blantona w Radykalnej szczerości jest zarazem szokujące i uzdrawiające. Podtytuł tej książki: Jak zmienić życie dzięki mówieniu prawdy to tylko wierzchołek góry lodowej”.
„New Age Retailer”
„Obnaża brednie «zwykłego codziennego życia».
Szczerość to najbardziej radykalna polityka ze wszystkich!”
Stuart Chapman, „Whole Earth Review”
„Zachwycająco odświeżające spojrzenie na szczerość… Ogromnie mi się podobała”.
Rita Mae Brown, autorka Rubyfruit Jungle, Venus Envy
oraz Southern Discomfort
„Podejście Brada do wyrażania złości oraz uznania wykorzystuję nieustannie w pracy z dziećmi w szkole. Niesamowicie jest obserwować, jak otwierają się w swoich wzajemnych relacjach! To wspaniałe narzędzie do rozwiązywania konfliktów”.
Kathy Sheridan, pedagożka w szkole podstawowej
„Zanim przeczytacie tę książkę, miejcie na uwadze, że pokrzyżuje wam ona myślowe szyki. Ale nie poprzestawajcie na lekturze – rozmawiajcie o niej i przekazujcie jej treść dalej… Bowiem dla świata, który tonie w kłamstwach i zatajaniu informacji, to właściwy przekaz we właściwym czasie”.
Mike Casey, dyrektor ds. komunikacji w komitecie kampanii Partii Demokratycznej w wyborach do Kongresu Stanów Zjednoczonych
„Gdyby moi studenci wzięli to do siebie, zrewolucjonizowalibyśmy świat biznesu”.
dr Howard Bork, wykładowca zarządzania zasobami ludzkimi
Moim Klientom: dawnym, obecnym i przyszłym
Życie to gra, której zasady zmieniają się w jej toku; musimy mieć świadomość, w którym jej punkcie się znajdujemy, aby wiedzieć, do jakich reguł się stosować. Na domiar tego nigdy nie możemy być pewni, na którym etapie gry jesteśmy, a zasad nie zawsze da się przestrzegać.
Brad Blanton
Uwaga: niniejsza książka dzieli się na cztery części. Ich kolejność jest zamierzona i ma na celu rozjaśnienie, o co w tym wszystkim chodzi.
BYTUMYSŁWYZWOLENIE BYTU OD JEGO UMYSŁUCZEGO UCZY NAS WOJNA BYTU I UMYSŁUJeśli pojmiecie rozróżnienie pomiędzy bytem [being] a umysłem [mind], dotrzecie do sedna w poznawaniu teorii radykalnej szczerości. Byt zauważa. Umysł myśli1. „Radykalna szczerość” to po prostu informowanie o tym, co dostrzega byt.
1 W niniejszej książce, o czym autor pisze w przedmowie, dużo się dzieje – mamy cytaty z wielu różnych źródeł, niekiedy bardzo długie, listy i dodatki, dopowiedzenia, w tej edycji także przypisy objaśniające Katarzyny Mitschke, pierwszej w Polsce trenerki Radykalnej Szczerości (uczyła się m.in. u Blantona), a także wyróżnienia autora oraz redakcji merytorycznej. W polskiej edycji zdecydowaliśmy się ułatwić lekturę przez graficzne wyróżnienia tych elementów, uzupełnienia źródeł cytatów (jeśli czytelnik chciałby się z nimi zapoznać), jednak pozostałe zapisy, np. opisy eksperymentów czy badań, pozostawiono tak, jak były opisane w oryginalnym tekście. Wyróżnienia autora to podkreślenie, redakcji – pogrubienie, a elementy obce – kursywa (przyp. red.)
Radykalna szczerość to książka pełna życia, tak jak jej autor jest pełnym życia człowiekiem. Ma ona silnie uzdrawiającą moc.
Nie zgadzam się ze wszystkim, co Brad Blanton ma do powiedzenia, zresztą wcale by tego ode mnie nie oczekiwał. Jego uogólnienia często bywają zbyt szerokie jak na mój gust i chociaż podoba mi się, że używa potocznego języka, czasem zniechęcają mnie jego „bluzgi”, jak sam to nazywa.
Muszę się jednak przyznać, że pomimo tych zastrzeżeń ta książka poruszyła mnie bardziej niż cokolwiek, z czym się w ostatnich latach zetknęłam.
W świecie psychoterapii, tak często anemicznym i akademickim, teorie czasem stają się substytutem szczerego ducha pomocy. Umysł nadaje na swój ulubiony temat, jakim jest umysł, a złamanym sercem nikt się nie zajmuje. Radykalna szczerość dociera do sedna sprawy, bezpardonowo i odstawiając na bok żargon.
Domyślam się, że Brad nie zajął się tą pracą wiedziony naukową ciekawością, lecz z czystej potrzeby i pasji. Chciał zostać terapeutą już od czasów licealnych.
Wyobraźcie sobie dziecko, które straciło ojca w wieku sześciu lat i mieszka ze skłonnym do przemocy ojczymem-alkoholikiem. W wieku trzynastu lat chłopiec ściera się z ojczymem fizycznie, po czym wyjeżdża do College Station w Teksasie, aby zamieszkać ze swoją siostrą. Wyobraźcie sobie młodego Teksańczyka, który uczęszcza do seminarium teologicznego i zostaje wędrownym kaznodzieją, obsługującym trzy obwody, jak dawni objazdowi pastorzy. Następnie młody duchowny traci pracę z powodu swojej ekscytacji ruchem na rzecz praw obywatelskich, co zajmuje go przez kolejne cztery lata. Później następuje okres protestów przeciwko zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w Wietnamie.
To terapeuta, który popiera swoje słowa czynami. I wydaje się stosowną rzeczą, że właśnie on mówi nam, bez ogródek, że król jest nagi i wszyscy inni też.
Po raz pierwszy usłyszałam o Bradzie Blantonie od znajomych, którzy opowiedzieli mi o jego książce z powodu jej tytułu; wiedzieli, że od lat pracuję nad książką zatytułowaną Radykalny zdrowy rozsądek. Gdy zadzwoniłam do Brada, odpowiedział serdecznie, że czuł, że mnie zna i że zacytował mnie w Radykalnej szczerości; zaproponował, że mi ją wyśle. Gdy zaczęłam czytać tę książkę, wydaną przez niego własnym sumptem, uderzył mnie autentyzm głosu i oddanie autora.
Słowo radical, nawiasem mówiąc, początkowo odnosiło się do soku zawartego w owocach i warzywach – nawilżenia zapewnianego poprzez korzeń (po łacinie: radix). Później nabrało ono znaczenia esencji lub istoty rzeczy. Słowo radical, „radykalny”, nie jest tu użyte w sensie far out [dosłownie: „daleko na zewnątrz”], lecz raczej far in [dosłownie: „daleko ku wnętrzu”]. Radykalna szczerość odnosi się do rdzenia prawdy, nie jej zewnętrznej formy. Tak jak istnieje „litera prawa” i „duch prawa”, istnieje prawda dosłowna2 i prawda zasadnicza3.
To, że Brad postanowił najpierw opublikować swój przekaz samodzielnie, było właściwe – dzięki temu miał gwarancję, że nie zostanie wyciszony, uformowany czy okiełznany przez konwencjonalną redakcję. Właściwe jest też, że książka ta, udowodniwszy swoją wartość w poprzednim wydaniu, trafia teraz do szerszego grona odbiorców.
Jeśli pewne idee czy stwierdzenia was zaskoczą, po prostu czytajcie dalej. Wróćcie do nich później. Tak jak w prawdziwej rozmowie, pojawiają się tu zwroty i niespodzianki.
Brad Blanton jest trochę takim „świętym szaleńcem” – ukazuje siebie jako skomplikowaną, omylną osobę, której możemy wybaczyć i dzięki temu uzdrowić skomplikowanych, omylnych ludzi, którymi sami jesteśmy. To książka o niuansach prawdy i o tym, w jaki sposób w wyniku dysonansu poznawczego stajemy się kłamcami – słowem i uczynkiem.
We wspaniałym wierszu Oda o przeczuciach nieśmiertelności, czerpanych ze wspomnień o wczesnym dzieciństwie William Wordsworth opisał utratę niewinności. Od niemowlęctwa, kiedy „ze smugą chwały biegnie nasza droga”4, i jako małe dzieci jesteśmy jeszcze otwarci na otaczające nas piękno. Lecz z upływem czasu „zmrok się więzienia zaczyna zamykać”5. Kolory blakną, a życie staje się monotonne.
Radykalna szczerość opisuje to, jak przechodzimy od świadomości zmysłowej w łonie matki i intensywnych doznań wczesnego dzieciństwa do coraz bardziej abstrakcyjnego świata umysłu, wraz z jego obawami, interpretacjami, przekonaniami i fantazjowaniem. „Ocean doświadczenia” staje się „morzem sugestii”.
W dość aroganckim fragmencie zatytułowanym Prawda o tym, dlaczego napisałem tę książkę autor dzieli się swoją fantazją, że pewnego dnia ludzie będą mówić o nim tak, jak on i jego żona Amy mówili o Friedrichu Nietzschem. Zdarzały się już dziwniejsze rzeczy. Być może „radykalna szczerość” stanie się terminem ogólnym, cennym przyborem w skrzynce narzędziowej psychoterapii. Z pewnością nie jest na to zbyt wcześnie.
Marylin Ferguson
2 W oryginale: literal truth (przyp. red.).
3 W oryginale: essential truth (przyp. red.).
4 W. Wordsworth, Poezje wybrane, tłum. Z. Kubiak. Warszawa 1978, s. 48.
5 Tamże.
Przedmowa autora do pierwszego wydania
Ta książka ukazuje się teraz w wydawnictwie Dell6, ale najpierw wydałem ją samodzielnie.
Zanim zdecydowałem się na self-publishing, wysłałem manuskrypt do wielu agentów i wydawców, z których kilkoro zgodziło się go reprezentować i wydać – pod warunkiem, że powiedzą mi, jak miałbym napisać tę książkę na nowo, że to oni będą mieli ostatnie słowo w kwestii tego, co się w niej znajdzie, i że to do nich trafi większość zarobionych na niej pieniędzy. Z ich perspektywy patrząc, spotkało mnie wielkie szczęście, że w ogóle zechcieli rozważyć przyjęcie mnie i naprostowanie. Ich zdaniem ta książka nie spełniała standardów wydawniczych. Jak powiedziało mi wielu agentów i wydawców, jest ona pełna wad. Cytuję zbyt wiele osób, a cytaty są za długie. Mieszam literaturę piękną z eseistyką. Powinienem podjąć decyzję, czy piszę poradnik psychologiczny czy komentarz społeczno-polityczny – to przecież dwie różne rzeczy. A ja na to: gówno prawda, wcale tak nie jest, one są ściśle ze sobą powiązane.
Mimo to jestem bardzo wdzięczny agentom, redaktorom i przyjaciołom, którzy tak wiele nauczyli mnie o pisaniu przez te ostatnie pięć lat. Poświęciłem prawie dwa lata na pisanie propozycji, w których opowiadałem wydawnictwom, o czym jest ta książka, i ogromnie mi to pomogło. Dzięki temu zyskałem też jasność, kim jestem, co mam do powiedzenia i jak chcę to powiedzieć – jak bardzo inaczej niż się tego ode mnie oczekuje.
Ta książka to miszmasz eseju historyczno-socjologicznego, opowieści przygodowych, historii osobistych, porad felietonisty, poradnika majsterkowicza, poezji oraz teorii i praktyki psychologicznej. To podręcznik dla rzeszy ludzi, którzy stoją na krawędzi zagłady lub odrodzenia.
Nie tylko z tą książką jest coś nie tak, ze mną też. Za dużo bluzgam. Zachowuję się nieprofesjonalnie zarówno jako psychoterapeuta, jak i pisarz. Jestem antymoralistycznym moralistą i piszę pełne słusznego oburzenia diatryby przeciwko słusznemu oburzeniu. Zaprzeczam samemu sobie. Mam świetne pomysły i mnóstwo do powiedzenia, ale marny ze mnie pisarz. Nie trenuję samokontroli i nie robię tego, co jest wymagane.
Niestety – albo na szczęście – ów bałagan jest sednem tego, co mam do zaoferowania światu. Tak naprawdę jestem dość żałosną osobą, która pędzi przez życie na złamanie karku, obija się od Sasa do Lasa, przeskakuje od: „Jezu, jak mi przykro” do: „Pieprzyć ich, skoro nie znają się na żartach”. Byłem chłopakiem z klasy niższej, który osiągnął sukces w świecie klasy średniej. Żaden z tych prowincjonalnych stanów umysłu nie robi na mnie wrażenia. Nie żywię też za wiele szacunku dla innych kultur. Z tego, co zauważyłem, ludzie pierdolą głupoty pod każdą szerokością geograficzną. Gdy wchodzę między wrony, nie zamierzam krakać tak jak one, bo mają tak samo zryty beret jak ja, albo i gorzej. To dotyczy wszystkich krajów, także branży wydawniczej.
Mieszam różne światy, a potem rozdzielam je na nowo, tylko w inny sposób, i jestem w tym dobry. Uwielbiam się uczyć, chociaż robię to niechlujnie. Konsumuję informacje z wielu źródeł. Zatrzymuję z rozmów z ludźmi to, co wydaje mi się odżywcze, niezbędne do życia i przydatne, wypluwam zaś to, czego nie mogę wykorzystać, i dzielę się wszystkim, do czego doszedłem w rozmowach z innymi ludźmi.
Jestem tłumaczem pomiędzy granicą uczuć i myśli. Transliteruję znaczenie z jednego języka na inny, z subkultury do subkultury, z kultury do kultury, świata wschodniego do zachodniego. Cholernie doceniam wszystko to, co przeczytałem lub usłyszałem, a co sprawdza się w moim życiu.
Bezgranicznie interesuje mnie prawda i jestem w stanie stwierdzić, co nią jest, na podstawie tego, czy dana rzecz sprawdza się w moim życiu czy też nie. Mam w dupie formy albo formuły, które po prostu wynikają z tradycji. Nie robi na mnie wrażenia argument, że jednolitość formy ułatwia komunikację ani że właśnie dzięki niej książki się sprzedają.
Dlatego sam wydałem tę cholerną książkę. Gdy sprzedałem pierwszy nakład, zwróciła się do mnie cała banda wydawców i w końcu podpisałem umowę z Dellem. Teraz wspólnie oferujemy to ułomne dzieło światu. Jeśli stoicie w księgarni, czytacie tę przedmowę i nie zamierzacie wyskoczyć z kasy, odłóżcie to cholerstwo, żeby ktoś inny, kto być może zechce je kupić, mógł wziąć tę książkę do ręki i ją przejrzeć.
Brad Blanton
6 Chodzi o amerykańskie wydawnictwo Dell, które w 1996 roku wydało kolejną edycję Radical Honesty.
Mam sześćdziesiąt cztery lata. Od trzydziestu lat jestem psychoterapeutą w Waszyngtonie. Ludzie przychodzą do mojego gabinetu i płacą mi za to, żebym poświęcił im uwagę i zrobił, co w mojej mocy, aby im pomóc. Posiadam pewne umiejętności, dzięki którym mogę wspierać ludzi w znajdowaniu sposobów na to, aby ich życie zaczęło działać. Oto, czego się nauczyłem:
Wszyscy kłamiemy jak jasna cholera. To nas wykańcza. Jest to główne źródło całego ludzkiego stresu. Kłamstwo zabija ludzi.
Najbardziej zabójczym rodzajem kłamstwa jest zatajanie informacji przed kimś, na kogo naszym zdaniem mogłyby one w jakiś sposób oddziałać. Rezultatem tego rodzaju kłamstwa są problemy psychiczne najcięższego rodzaju. Uzdrowienie psychiki jest możliwe tylko dzięki wolności, która bierze się z zaprzestania ukrywania się. Posiadanie sekretów i ukrywanie się przed innymi ludźmi to pułapka. Młodzież spędza na tej zabawie w chowanego większość czasu. Im lepiej sobie radzisz w tej grze jako nastolatek, tym trudniej jest ci dorosnąć. Te „ważne” tajemnice oraz całe to knucie i kombinowanie, jakie im towarzyszą, to wszystko to sranie w banię, czyli gówno prawda.
Umysł to więzienie zbudowane z gówno prawdy. Ta książka mówi o tym, w jaki sposób powstaje takie więzienie umysłu i jak z niego uciec. To poradnik majsterkowania dotyczący wolności. Zatajanie czegoś przed innymi ludźmi, niemówienie im, co czujemy czy myślimy, sprawia, że tkwimy zamknięci w więzieniu. Im dłużej pozostajemy w tym więzieniu, tym gorzej dla nas. Albo z niego uciekniemy, albo umrzemy. Droga ucieczki prowadzi przez opanowanie umiejętności mówienia prawdy.
Moi klienci7 to przeważnie osoby pomiędzy dwudziestym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia, które cierpią z powodu depresji, lęków, gniewu, wypalenia lub kombinacji tego wszystkiego. Pracuję z urzędnikami państwowymi, prawnikami, biznesmenami, pracownikami mediów i innymi przerośniętymi nastolatkami o superkrytycznych umysłach, którzy nie potrafią przestać oceniać i krytykować samych siebie oraz pouczać innych. Staram się ulżyć im w cierpieniu, zwłaszcza w tym, które bierze się z martwoty. Martwota to forma cierpienia o niskiej intensywności. Jest wynikiem ciągłego trzymania się na baczności w obliczu wizji większych niebezpieczeństw. Te większe niebezpieczeństwa, jakie sobie wyobrażamy, są oparte na wspomnieniach krzywd doznanych przez nas wcześniej. Wielu z nas jako dzieci nauczyło się, że życie pełnią życia jest złe i prowadzi do zranienia, dlatego się znieczuliliśmy: po części w obronie przed dorosłymi, a po części po to, aby zrobić im na złość. Znieczulenie się było naszym sposobem na ukrycie tego, że byliśmy żywi w nieodpowiedni sposób, a utrzymanie tego w tajemnicy to jedyna rzecz, jaką można było zrobić.
Droga, którą musimy podążyć, aby otrząsnąć się z cierpienia wynikającego ze znieczulenia i martwoty, prowadzi początkowo do jeszcze większego cierpienia. Jeśli na przykład znieczulaliście się przez dłuższy czas, aby nie doświadczać gniewu, silny gniew będzie dla was gorszym uczuciem niż martwota. Ale jedynie wasza gotowość do tego, aby poczuć się gorzej, pozwoli wam docelowo poczuć się lepiej. Ostrożność i próby unikania dalszego bólu, zażenowania i trudności to rzecz normalna.
Normalność to klucz do unikania zmian i do kontynuowania życia w cierpieniu. Ludzie, którzy chcą być normalni, często są z tego dumni i stają się ofiarami ideału normalności: normalności, która cierpi z powodu martwoty, a zarazem sama jest jej przyczyną. Sigmund Freud powiedział kiedyś, że psychoanaliza ma pomóc ludziom przejść od intensywnego cierpienia do zwykłego nieszczęścia. Uważam, że wcale nie musimy się tym zadowalać. Pomagam ludziom skupić uwagę i wykrzesać z siebie odwagę, żeby mogli ruszyć w podróż w głąb cierpienia, którego wcześniej unikali, a potem wejść na ścieżkę prawdziwie nienormalnego życia. Zmierzenie się z tym, co wcześniej omijało się dużym łukiem, wywołuje intensywne emocje, a następnie prowadzi do przełomu i erupcji kreatywności. Ten zalew kreatywnego działania jest źródłem mocy, która pozwala zmienić lub przemeblować nasze życie.
Działam niczym mechanik z warsztatu blacharskiego, który naprawia wgnieciony zderzak. Dla blacharza nie ma najmniejszego znaczenia, kiedy, jak, a zwłaszcza dlaczego doszło do wypadku. Interesuje go tylko efekt. Postuka gumowym młotkiem w zewnętrzną część zderzaka, popuka od wewnątrz młotkiem kulkowym, wywierci otwór, przymocuje pręt i spróbuje wyciągnąć blachę. Gdy blacha się wyprostuje – jeśli się to uda – blacharz zeszlifuje ją papierem ściernym, polakieruje i gotowe. Jeśli się nie wyprostuje, mechanik wymieni zderzak na nowy. Fachowiec jest pragmatyczny, doświadczony i pewny zasadniczej elastyczności materiału, z którym pracuje. Dbałość o szczegóły i podejście z inwencją do każdego nowego wgniecenia przynoszą stałe, spójne rezultaty.
Ja z kolei pracuję z indywidualnym, wykreowanym przez daną osobę cierpieniem, u osób, które same są odpowiedzialne za dalsze podsycanie swojego cierpienia. Tak jak blacharz i właściciel samochodu skupiamy się na ocenie stanu maszyny i pożądanych efektach; nie musimy wiedzieć, jak doszło do wypadku, a sukces lub porażkę naszych starań osądzamy na podstawie tego, jak bardzo zbliżyliśmy się do upragnionych rezultatów.
Przeważnie pracuję ze „zwyczajnymi” neurotykami: osobami przeciętnymi i zasadniczo zdrowymi, które jednak cierpią z powodu lęków lub depresji bądź obu tych rzeczy jednocześnie. Często tym ogólnym stanom – lękom lub depresji – towarzyszą dolegliwości somatyczne i choroby, takie jak wysypki skórne, wrzody, bóle w dolnej części pleców, zaparcia, alergie, podwyższone ciśnienie tętnicze i bezsenność albo też nawracające problemy w związkach, pracy czy rodzinie. Jeśli terapia działa, somatyczne dolegliwości znikają lub zmniejsza się ich intensywność, a lęki i depresja, jako stałe stany, ustępują; ludzie biorą odpowiedzialność za funkcjonowanie swoich związków, życia zawodowego i twórczych mocy. Wzięcie odpowiedzialności oznacza, że dana osoba nie obwinia już okoliczności zewnętrznych, innych ludzi czy minionych zdarzeń za aktualny stan własnego życia.
Zarówno dolegliwości cielesne, jak i stałe, niechciane stany emocjonalne ustępują dzięki podjęciu nauki, a owa nauka zawsze obejmuje porzucenie żądań, aby świat – włącznie z żądającym – był inny niż jest. Terapia dobiega końca, gdy dana osoba przestaje nieustannie domagać się, aby ludzie byli inni niż są, przebacza swoim rodzicom lub innym osobom, z którymi łączyła ją zażyłość, a do których czuła o coś żal, odzyskuje moc sprawczą, dzięki której może poukładać swoje życie i bierze za to odpowiedzialność.
Psychoterapia nie zawsze przynosi skutek. W mojej ocenie u około jednej trzeciej przypadków wyniki są dobre lub wystarczające, mniej więcej jedna trzecia klientów wprowadza jakieś zmiany na pół gwizdka, a przynajmniej jedna trzecia osób, które do mnie przychodzą, nie wyciąga z terapii niczego pozytywnego, o czym warto byłoby wspomnieć. Bardzo niewiele osób doznaje jakiejś krzywdy w wyniku terapii, ponieważ równie trudno jest komuś zaszkodzić, co pomóc. Widziałem mnóstwo porażek i mnóstwo sukcesów. Ta książka jest próbą stwierdzenia, co działa, kiedy działa. Gdy terapia pomaga, jej efektem jest doświadczenie dobrostanu, pełni, bycia całością. Ta książka mówi o tym, jak osiągnąć taki stan.
Mawia się, że w dzisiejszych czasach życie jest stresujące. Ale stres nie jest cechą życia ani czasów, tylko ludzi. Stres nie bierze się z otoczenia, lecz z umysłu jednostki będącej w stresie. Przyjmujemy pewne założenia dotyczące świata i przywiązujemy się do nich. Cierpimy przez myślenie. Zbyt ciężko pracowaliśmy, aby wykuć nasze wizje świata, żeby teraz z nich rezygnować. Niczym gracze w pokera, którzy za dużo już stracili, rozpaczliwie podwajamy stawkę w nadziei na to, że zmusimy los, aby podsunął nam dobrą kartę. Za dużo i zbyt poważnie roztrząsamy różne sprawy, a potem ogromnie cierpimy, usiłując dopasować świat do naszych myśli. Narzekamy, że nie dorasta do naszych oczekiwań. Rozmyślamy o tym, jak bardzo nasze życie nie spełnia standardów i jakie być powinno, i jak beznadziejne jest to, że takie nie jest, i że powinniśmy jakoś to naprawić. Wiele osób „zamyśla się” na śmierć.
Aby przetrwać, musimy zastosować to, czego nauczyliśmy się z doświadczenia. Lecz prawdą jest również, że aby się rozwinąć – aby pozostać przy życiu – musimy ciągle przezwyciężać to, czego się wcześniej nauczyliśmy. Jeśli nie zostaniemy w jakiś sposób ocaleni przed naszymi założeniami dotyczącymi życia, one nas pożrą. Ocalenie polega na uznaniu, że założenia, które bierzemy za prawdę i tak uparcie się ich trzymamy, są w rzeczywistości decyzjami dotyczącymi tego, co „powinno być prawdą”, które podjęliśmy na podstawie naszych doświadczeń z przeszłości.
Ponieważ zatracamy się we własnym umyśle, nie zauważamy tego, że prawda się zmienia. Gdy prawda się zmienia, a my nie umiemy dostrzec, co stało się prawdą teraz, bo kurczowo trzymamy się idei tego, co było prawdą kiedyś, stajemy się samobójczymi kłamcami. Jeśli o ósmej wieczorem jestem na ciebie zły i mówię ci o tym, i jestem z tego powodu dość wzburzony, a ty odpowiadasz mi złością i rozmawiamy o tym, naprawdę angażujemy się w rozmowę i pragniemy uporać się z tym gniewem, istnieje spora szansa, że za kwadrans dziewiąta będziemy się z tego śmiać, wypijemy razem drinka i przestaniemy się złościć. To prawda, że nienawidziłem cię z całego serca o ósmej. Gdzieś pomiędzy dwadzieścia po ósmej a za piętnaście dziewiąta przestało to być prawdą. Natomiast osoby, które żyją zgodnie z zasadami, takimi jak „nienawidziłem cię wtedy i miałem powód, więc nadal cię nienawidzę”, nie są w stanie o niczym zapomnieć. To racjonalne, ale głupie. Widziałem w życiu bardzo wielu głupio racjonalnych ludzi.
Życie toczy się dalej, a prawda się zmienia. Tak to już w życiu jest. To, co kiedyś było prawdziwe, zaledwie chwilę później już prawdziwe nie jest. Wczorajsza prawda to dzisiejsza gówno prawda. Nawet wczorajszy wyzwalający wgląd będzie dzisiejszym więzieniem nieświeżych wyjaśnień.
Role i reguły to także myśli – a gdy ludzie zaczynają kurczowo się ich trzymać, biorąc je za zasady, będzie im trudno je przeboleć, wyjść poza nie lub pozwolić na ich zmianę. Ludzie dławią się przywiązaniem do wybranego obrazu samych siebie – do każdego obrazu samych siebie. Wielu dorosłych pozostaje w stanie wiecznej nastoletniości, zamkniętych w ochronnej izolacji ograniczonego zestawu ról i reguł. Ta ochrona zabija. Zgodnie z badaniem przeprowadzonym przez Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom w Atlancie 53% ludzi, którzy umierają przed sześćdziesiątym piątym rokiem życia, ginie „z powodów bezpośrednio związanych ze stylem życia”8. Połowa osób, które umierają przedwcześnie, zabija się tym, jak żyje. Ja twierdzę, że zabijają się, kompensując sobie głód bycia odciętymi od pokarmu codziennego doświadczenia. Palą, piją, zażywają narkotyki, jedzą tłuste mięso, oglądają telewizję i nie ćwiczą. Ciężko pracują, aby przeżyć i zadbać o siebie oraz o swoje rodziny. Starają się dobrze bawić i robić wszystko jak najlepiej. Nieustannie robią wszystko najlepiej, jak potrafią, i nie przyjmują do wiadomości, że jest to wystarczająco dobre. Zabijają się za pomocą tych samych społecznie akceptowanych trucizn, które stosują ich znajomi. Wszyscy kiedyś mieli dobry kontakt z życiem, a następnie zaczęli coraz bardziej się zatracać we własnych umysłach. Tęsknią za czymś, do czego nie bardzo mogą wrócić. Wiedzą, że rozniecona na nowo miłość do życia ma coś wspólnego z ucieczką z własnego umysłu i od warunków życia stworzonych przez ich umysły, lecz wydaje im się, że po prostu nie mogą tego zrobić. Moralizm, choroba polegająca na życiu bez ustanku w umyśle, zabija ich. Umierają niczym uwięzieni w jakiejś piosence country, robiąc, co mogą, i próbując przy tym trochę się zabawić, ale nigdy nie wychodzi im to na tyle dobrze, aby odpowiadało to komukolwiek – zwłaszcza im samym – ani nie bawią się na tyle dobrze, aby to wynagrodziło im całe napięcie.
Wolność od takiego „życia” jest osiągnięciem psychologicznym. Wolność osiągana przez ludzi, którzy wyrastają poza ograniczenia swoich uwarunkowań z dzieciństwa, to wolność od ich własnych umysłów. Wolność od własnego umysłu to wolność do tworzenia. Lecz żeby mieć coś do powiedzenia w tworzeniu życia, trzeba być gotowym mówić prawdę. Mówienie prawdy wyzwala nas z pułapki umysłu.
Alternatywą dla wolności jest życie według programu narzuconego przez prefabrykowane, uwewnętrznione zasady moralne. Takie życie to stopniowe duszenie się, które sprawia, że stajemy się jednocześnie coraz bardziej martwi i coraz bardziej zdesperowani.
Kreatywność, używanie umysłu zamiast bycia używanym przez umysł, to lekarstwo na wszelkie dolegliwości wywołane przez stres. Gotowość mówienia prawdy, aby uwolnić się od własnego, skrycie oceniającego, skrywającego sekrety umysłu, stwarza możliwość używania go tak, aby budować przyszłość jako artysta, a nie jako ofiara.
Bullshit to wysoce techniczny termin stosowany w całej tej książce. Zwędziłem ten termin od Fritza Perlsa, ojca terapii Gestalt. Mylenie uogólnień wywiedzionych z minionych doświadczeń z bieżącym doświadczeniem samo w sobie jest głównym błędem dezorientującym każdego zwyczajnego neurotyka. „Jestem z tobą od dwudziestu lat, więc to chyba oczywiste, że cię kocham”. Świadectwo przeszłości nie dowodzi niczego na temat bieżącego doświadczenia. My, neurotycy, dokonujemy wielkich uogólnień obejmujących długie okresy czasu. Mówimy rzeczy takie jak: „Ty zawsze…” i „Ty nigdy…”. Przypisujemy całą naszą moc okolicznościom zewnętrznym i mówimy rzeczy takie jak: „To sprawia, że ja…”. Mówiąc to, zwykle nie mamy pojęcia, że żyjemy w wyobrażonym świecie stworzonym przez nas samych. Fritz Perls opracował w zasadzie trzy techniczne rozróżnienia dla toksycznego przyszeregowania wartości: chickenshit9, bullshit10 i elephant shit11. Chickenshit to będzie zwyczajne powitanie, które wcale nie oznacza tego, co dosłownie wyraża, np.: „Cześć, jak się masz?” i „W porządku, a ty jak?12”. Bullshit to zwyczajna rozmowa, w której ludzie zabijają czas pozbawionymi znaczenia uproszczeniami i uogólnieniami. Elephant shit to dowolna dyskusja na temat teorii Gestalt czy metody Radykalnej Szczerości.
Używam wyrażeń, które zawierają słowo „gówno”, aby nadać pejoratywną ocenę samym ocenom. Chcę, aby ludzie przynajmniej rozważyli możliwość, że ich najcenniejsze wartości być może wcale nie są takie cenne. Chcę, aby zakwestionowali własną pewność. (Jak powiedział Nietzsche: „Nie wątpienie, lecz pewność doprowadza do szaleństwa”13). Dlatego dla ułatwienia będę używał zwrotu „gówno prawda” (bullshit) jako ogólnego określenia na wszystkie uproszczenia lub podsumowania zawierające ocenę, które dotyczą zachowanych w pamięci doświadczeń14.
Gówno prawda (bullshit) to każde uogólnienie doświadczenia, jakiego dokonuje wasz umysł i któremu przypisuje wartość. „Nie kochasz mnie” albo „Ci ludzie są wściekli” czy też „To jest brzydkie (piękne, dobre, złe, ważne itd.)” – to wszystko są interpretacje rzeczywistości. Gówno prawda (bullshit) to chwyt marketingowy dla naszej interpretacji rzeczywistości, z którego korzystamy za każdym razem, kiedy interpretujemy rzeczywistość. Wszystkie interpretacje rzeczywistości to gówno prawda. Wolność to stan, w którym nie jest się zdominowanym przez własną gówno prawdę.
Głęboko wierzymy w nasze interpretacje rzeczywistości i chcemy, aby inni ludzie wierzyli w nie razem z nami, żebyśmy mogli poczuć się bezpiecznie. Wierzymy, że nasze interpretacje są rzeczywistością, a jeśli zdobędziemy wystarczającą liczbę głosów, będzie to dowód, że tak właśnie jest.
Niektórzy z nas niekiedy uciekają z więzienia gówno prawdy umysłu. Większość z nas w nim umiera. A wszyscy mamy wspaniałą, nieustannie dostępną możliwość wyjścia poza więzienie własnych umysłów. Pierwszym krokiem w tym procesie jest zwątpienie w swój umysł. Prawda zmienia się w gówno prawdę w ludzkim umyśle tak samo, jak jedzenie zmienia się w ekskrementy w ludzkim ciele. Umysł działa bowiem całkiem podobnie jak układ pokarmowy. Umysł rozwinął się w taki sposób, by przyjmować dobrą i odżywczą prawdę, wchłaniać to, co może, a resztę zmieniać w gówno. Niestety nie wydala resztek automatycznie, tak jak ciało. Musimy robić to sami z własnej woli.
Według Hugh Thomasa, autora A History of the World [Historii świata], największym postępem medycznym w historii było zapoczątkowanie wywozu śmieci15. Największy postęp psychologiczny w historii jest tuż za rogiem i on także będzie miał coś wspólnego ze sprzątaniem. Czyszczenie kłamstw i „wychodzenie z szafy” przykuwa ostatnio coraz więcej uwagi. Pewnego dnia spojrzymy na te wszystkie lata duszenia się w gówno prawdzie tak samo, jak patrzymy na czasy, gdy ludzie żyli w śmieciach i przez nie umierali.
Ta książka jest ułożona zgodnie z etapami rozwoju, poczynając od opisu tego, jak mózg rozwija się od zera, aż do tego, czym staje się w wieku dojrzewania. Najważniejszym przekazem tej książki jest to, że my, ludzkie byty, w trakcie dorastania zaczynamy się gubić w naszych własnych umysłach; jeśli nie odnajdziemy drogi wyjścia z nich, nasze umysły w końcu nas zabiją.
Wszyscy mamy umysły i wszyscy dochodzimy do nich w sposób naturalny. Ucząc się, jak przetrwać, od narodzin aż po dorosłość, zaczynamy od używania naszych zmysłów jako podstawowego trybu orientowania się w świecie, a kończymy jako zagubione w myślach byty , które posługują się zasadami orientacji. Abstrahujemy od zmysłów i zaczynamy konstruować umysły. Po jakimś czasie stajemy się tak zajęci rozwojem umysłu, że tracimy kontakt ze zmysłami i zatracamy się w umysłach. Nasze umysły formują się z interpretacji rzeczywistości opartych na powtarzanych doświadczeniach. Gdy niemowlę doświadcza regularnego karmienia piersią, zaczyna oczekiwać ponownego karmienia na podstawie uczucia głodu oraz swoich malutkich zasobów pamięci i płaczem domaga się mleka. Gdy szybko pojawia się więcej mleka, rodzi się maleńki koncept związany z czasem. Dziecko tworzy interpretację: „Jeśli zapłaczę, dostanę mleko”. Ta interpretacja zawiera w sobie wspomnienie przeszłości i oczekiwanie dotyczące przyszłości.
W miarę jak dorastamy, uczymy się interpretować nasze doświadczenia, aby przetrwać. W końcu stajemy się zdolni do tego, by troszczyć się o siebie, lecz nasze techniki przetrwania mogą w końcu nas zabić – co często robią. Tym, co nas zabija, jest intensywne przywiązanie do naszych interpretacji oraz niezdolność do odróżnienia ich od zmysłowej rzeczywistości. Ten proces nauki kategoryzowania doświadczeń, a następnie ignorowanie różnicy pomiędzy kategoriami a samym doświadczeniem nazywam nauką kłamstwa16.
Nauka udawania, interpretowania, oceniania i wyobrażania sobie to proces naturalny dla każdego człowieka. I świetna zabawa. Większość tej nauki, która zachodzi we wczesnym dzieciństwie, przedszkolu i szkole podstawowej, polega na rozwijaniu tych zdolności. W każdej kulturze świata, gdy małe dzieci rozwijają się ku dorosłości, ma miejsce taka właśnie nauka udawania.
Długi proces uczenia się kłamstwa osiąga kulminację u osób w wieku dojrzewania. Nastolatki gubią się w swoich wyobrażeniach tego, kim są. Erik Erikson mówi, że pytanie, jakie zadaje się w tym okresie, brzmi: „Kim jestem?”, a uzyskana ostatecznie odpowiedź jest albo fragmentaryczna (pomieszanie ról), albo ujednolicona (tożsamość ego). Aby dojrzeć i wyjść poza etap odgrywania ról lub udawania, na pytanie „Kim jestem?” trzeba odpowiedzieć w jakiś jednolity sposób (liczne role przymierzane przez dzieciaki muszą się zintegrować w spójną tożsamość, która utrzyma się nawet wtedy, gdy będą przyjmować nowe role). Ta w unikalny sposób zsyntetyzowana osobowość musi w końcu przeważyć nad wymaganiami danej roli, jakie demonstrują określone wzorce osobowe lub jakie stawia idealne odegranie tej roli. Przykładowo w sposobie, w jaki Jill odgrywa rolę córki, kochanki czy kelnerki, musi zawierać się pewna charakterystyczna dla niej jakość, która pozostaje obecna cały czas, gdy Jill rozmawia z matką, spędza czas z kochankiem czy obsługuje stoliki. Jill wyróżnia się niezależnie od tego, czy matka, kochanek lub goście są w pobliżu, i niezależnie od tego, jak postrzegała te role odgrywane w telewizji.
Czas trwania tego etapu rozwojowego, etapu udawania i przymierzania ról, aby ustalić czy wymyślić to, kim się jest, zależy od kultury, w której się żyje. Im bardziej technologiczny charakter ma dana kultura, tym dłużej ten etap będzie trwał. Buszmeni17 mają jedynie rok – między jedenastym a dwunastym rokiem życia – na uformowanie swojej tożsamości; przed ukończeniem dwunastego roku życia wybierają zawód, biorą ślub, zaczynają rodzić dzieci i przyjmują dorosłe role. W naszej kulturze adolescencja trwa od jedenastego do około trzydziestego czy trzydziestego piątego roku życia.
Owo wydłużenie czasu na wybór tożsamości zawodowej, seksualnej i społecznej w wysoce technologicznych kulturach to skomplikowana sprawa. Obecnie najszybciej zwiększający się odsetek zgonów w naszym społeczeństwie dotyczy grupy pomiędzy piętnastym a dwudziestym czwartym rokiem życia. Samobójstwa, przedawkowanie narkotyków, wypadki i zabójstwa wiodą prym na liście przyczyn. Dostajemy więcej czasu na wymyślenie, kim jesteśmy, lecz to zadanie zbiera też większe żniwo.
Nawet jeśli ludzie przetrwają okres dorastania, znakomita większość nigdy nie przezwycięży udawania adolescencji. Zagubienie się w takim udawaniu skutkuje ogromnym cierpieniem. Często „specjaliści od pomocy” zalecają jeszcze więcej udawania lub bardziej konwencjonalnego udawania, ponieważ nie rozumieją, że zadaniem psychoterapii jest ponowne osadzenie ludzi w świecie doświadczenia.
Stres, który zabija lub paraliżuje większość populacji, wynika z tego, że ludzie są dla siebie zbyt surowi, kiedy nie spełniają własnych wyobrażeń na temat tego, czego oczekują od nich inni. Nie wiemy, kim jesteśmy i próbujemy zgadywać, kim powinniśmy być, aby postępować właściwie i osiągnąć szczęście. Gubimy się w tym procesie i dotkliwie biczujemy, jeszcze zanim się zorientujemy, że to nas krzywdzi. Żadnej korzyści nie przynosi sama zmiana tego, czego według naszych wyobrażeń oczekują od nas inni. Musimy odzyskać umiejętność kierowania uwagi na coś innego niż ciągły wir pytań i wątpliwości dotyczących cudzych wymagań albo oczekiwań, które należy spełnić, aby poczuć akceptację. Straciliśmy tę umiejętność skupiania uwagi – życia poza zestawem przyjętych założeń, jakim jest umysł – a jedyną metodą orientacji, jaka nam pozostała, jest ta dana nam przez role, które wcześniej przymierzaliśmy. Biegamy więc w kółko po świecie, zarazem zapętlając się w naszych umysłach i starając spełniać standardy, jakich, jak sobie wyobrażamy, inni od nas wymagają. Jednocześnie trawi nas głód pokarmu pochodzącego z codziennego doświadczenia. To tak, jakbyśmy w restauracji próbowali zjeść menu zamiast posiłku. Karty dań są pozbawione wartości odżywczej i smakują gównianie niezależnie od tego, jak ładne zdjęcia je zdobią.
Nastolatki tęsknią za bezpieczeństwem dzieciństwa i nie mogą znieść tej niepewności wynikającej z zawieszenia między dzieciństwem a dorosłością. Z niepokoju i nietolerancji dla braku jednoznaczności chwytają się ról lub sztywnych standardów, aby przypisać sobie jakąś tożsamość i uciec od niekończącej się walki o dopasowanie się. Zostają chrześcijanami, krisznowcami, członkami gangów lub hipisami albo poślubiają sympatię z dzieciństwa tylko po to, by zyskać jakiś grunt pod nogami. Przyjmują standardy i reguły tych grup, aby żyć zgodnie z nimi. Wszystkie standardy lub reguły życia są pod tym względem jednakowe: to abstrakcje umysłu, podsumowania oparte na wspomnieniach doświadczeń; nie są doświadczeniem samym w sobie.
Młodzi ludzie w każdym wieku tym żarliwiej przywiązują się do standardów, im mniej pewnie się czują. Silne przywiązanie do zasad jeszcze bardziej nas usztywnia, co z kolei wzmaga poczucie niepewności. Takie zachowanie nie prowadzi nas przez własne wciąż zmieniające się doświadczenia. Świat doświadczenia przypomina rzekę. Lepsza będzie łódź niż słup, którego będziecie się trzymać, podczas gdy wzburzona woda zachłoszcze was na śmierć. Aby wyrosnąć poza wiek dojrzewania, ludzie muszą odpuścić, zamiast jeszcze bardziej kurczowo trzymać się zasad i standardów, przez które się definiują. Zazwyczaj jest to przerażające, niczym upadek w tył w nieznane. Efektem tego jest doświadczanie tu i teraz. Ponowne pojawienie się tej walki, walki o tożsamość, jaka została odłożona na bok poprzez kurczowe trzymanie się tożsamości wynikającej z nietolerancji dla braku jednoznaczności, jest najcenniejszą funkcją psychoterapii dla osób, które utknęły w definicjach ról. Takie osoby odradzają się, wychodzą z mentalnego więzienia do tu i teraz.
Tacy ludzie uczą się traktować zasady nie jako reguły wyryte w kamieniu, lecz jako mniej istotne regulacje praktyczne, weryfikowane bądź unieważniane przez nowe doświadczenia. Praktyczne zasady mogą być rewidowane, odrzucane bądź tworzone na nowo, jeśli osoby, które je stosują, pozwolą na włączenie nowego doświadczenia. Książka Alana Wattsa The Wisdom of Insecurity [Mądrość niepewności] szerzej omawia ten temat.
Osoby silnie przywiązane do zasad moralnych dostrzegają jedynie te doświadczenia, które uzasadniają słuszność tych zasad, i zwyczajnie nie zauważają niczego poza tym.
Fritz Perls, jeden z moich nauczycieli, radził, aby ludzie „tracili głowę i wracali do zmysłów”. Jeśli osoby, które wyhodowały sobie umysły, nie nauczą się tracić głowy i wracać do zmysłów – zwracając uwagę na grawitację, własne ciała i świat prawdziwych, materialnych przedmiotów oraz innych bytów – pozostaną zamknięte w swoich wyobrażeniach tego, „jak się sprawy mają”, których będą kurczowo się trzymać, i nigdy nie odnotują żadnych nowych doświadczeń. Jogini, mnisi buddyjscy, zawodowi golfiści, niektórzy klienci psychoterapeutów, paru muzyków i barwne szeregi różnych innych osób odzyskują zdolność skupiania uwagi pomimo umysłów, jakie rozwinęli. Te osoby w jakiś sposób wykraczają poza uwięzienie i zdominowanie przez „strumień świadomości” prosto z umysłu, z wyłączeniem wszystkiego innego.
Umysł to straszna rzecz; pozbądźcie się go.
Ta książka nakreśla problemy, które pojawią się, jeśli nie uciekniecie od swojego nieustannie interpretującego, zakłamanego umysłu; jeśli nie wyrośniecie z tego etapu rozwoju, jaką jest nauka kłamania. Znajdziecie tu przykłady na to, jak zatajanie prawdy przed innymi ludźmi zabija bądź poważnie tłumi życie tego, kto to robi.
Psychoterapia to jeden ze sposobów uczenia się, jak zamknąć okres dorastania: jak z pośredniego etapu rozwojowego, czyli młodzieńczego kłamstwa i fantazjowania, przejść do kreatywności. Tego dotyczy terapia, którą stworzyłem: problemu utkwienia w adolescencji, który dotyczy, uważam, ponad 75% populacji nowoczesnego technologicznego świata. Zasadniczą metodą terapii jest czysta, ustalona wspólnie pomiędzy terapeutą a klientem intencja, żeby mówić prawdę sobie i wszystkim innym osobom, które klient zna osobiście, tak aby znaleźć wyjście z tego labiryntu. To obiecujący sposób, by doprowadzić nas do osiągnięcia bardziej dojrzałego sposobu życia – opartego na doświadczeniu, z wyzbyciem się przesądów i moralizowania. Jak na ironię, aby stać się w pełni dojrzali, musimy na nowo odkryć to, co wiedzieliśmy, gdy byliśmy mniej skomplikowani. Kiedy już ponownie skoncentrujemy się na naszym doświadczeniu, czyli przyjmiemy pozycję, którą zajmowaliśmy jako dzieci, możemy w końcu wykorzystać nasze umysły jako narzędzia tworzenia, a nie jako systemy do obrony naszego wyobrażenia tego, kim jesteśmy.
W konsekwencji możemy usunąć rozdźwięk między realnym światem doświadczenia w tu i teraz a światem, który „znamy” z pamięci i z interpretacji. Sekretem tego zjednoczenia jest uwolnienie energii poprzez otwarte przeżywanie18 zamiast zużywania całej naszej energii na kontrolowanie siebie i innych poprzez zatajanie czegoś. Innymi słowy, sekretem jest mówienie prawdy. Dorośnięcie do posługiwania się tą osobistą mocą, jaką jest mówienie prawdy, to klucz do życia poza młodzieńczym moralizmem.
Psychoterapia jest jedną z metod ratujących od zaduszenia na śmierć przez koncepcje, których nauczyliśmy się, aby zwiększyć naszą wydajność i unikać niechcianych doświadczeń. Jak już mówiłem, ona czasem działa, a czasem nie. Skuteczność psychoterapii w pełni zależy od zaangażowania się klienta w mówienie prawdy, i dotyczy to postępowania klienta zarówno w gabinecie terapeutycznym, jak i poza nim.
Istnieje wiele dawnych systemów myślowych zajmujących się etapami rozwoju wykraczającymi poza kłamstwo i udawanie. Większość historycznych nauk duchowych/religijnych/mitologicznych opiera się na psychologicznym rozwoju, jaki osiągnęło paru mądrych ludzi, którzy wytyczyli drogę innym. W naszych czasach wszyscy mamy szansę, aby poznać całą tę ścieżkę.
Jeśli my, ludzie, mamy zostać ocaleni przed samymi sobą, indywidualnie oraz jako zbiorowość, musimy bardziej dogłębnie poznać sztukę i naukę mówienia prawdy. Nikt z nas nie jest w stanie tego zrobić bez tej ogromnej pomocy, jaką możemy dać sobie nawzajem.
Moi klienci i ja uczymy się od siebie, że podstawowym wymogiem, jaki należy spełnić, aby wykroczyć poza wiek dojrzewania, jest mówienie prawdy. Ta książka omawia całokształt problematyki związanej z mówieniem prawdy: trudności, jaką sprawia mówienie prawdy, jaką krzywdę robi nam niemówienie prawdy, do jakiego stopnia wszyscy jesteśmy kłamcami i jak bardzo kłamstwo działa wbrew naszym interesom. To, że przez zatajanie prawdy ludzie rujnują swoje życie i powoli się zabijają, jest sytuacją powszechną. To normalne, że ludzie przestają się rozwijać i umierają wskutek skumulowania się wraz z upływem czasu lekkich zaburzeń stresowych. Nadwaga, napięcie, palenie papierosów i picie alkoholu w dużych ilościach, stronienie od wysiłku fizycznego czy jakaś kombinacja tych elementów są bezpośrednim skutkiem poważniejszej choroby umysłu. Te zgony są wynikiem ciągłego pozostawania w umyśle uwikłanym w kłamstwa. Ucieczkę z pułapki kłamstw umożliwia nauka i doskonalenie umiejętności mówienia prawdy dzięki ciągłej praktyce (tak samo jak w przypadku nauki gry w golfa czy tenisa).
Każdy z nas jest chodzącą raną. Większość ludzi nadal jest zainteresowana jasnością i prawdą, lecz jednocześnie zajmuje nas ciągłe udowadnianie, że nasze dzieciństwo było gorsze niż przeciętne, a my sami jesteśmy lepsi od wszystkich. Konwencjonalnym sposobem przejścia przez życie w cierpieniu jest zbieranie dowodów na swoją korzyść. Uczą nas, że to właśnie jest wartość, w katolickich szkołach i na studiach prawniczych oraz we wszystkich innych szkołach (tylko nie tak skutecznie, jak w pierwszych dwóch).
Jednocześnie wszyscy bierzemy udział w projekcie mającym na celu odkrycie, co tak naprawdę znaczy „żyć”. A gdy kłamiemy, ukrywamy się bądź stosujemy uniki – a są to podstawowe taktyki w budowaniu linii obrony nas samych – nie odkrywamy niczego nowego o życiu ani nie pomagamy innym w odkryciu niczego nowego. Zainteresowanie tym wspólnym ludzkim projektem odkrywania życia jest ważną częścią wspaniałego dyskursu, który my, ludzie, toczymy już od kilku tysięcy lat. Dla mojego własnego dobra pragnę spędzać czas z ludźmi, którzy chcą się dowiedzieć, jak by to było żyć w taki sposób, aby nie pozostawiać żadnych niedopowiedzeń, żadnych niezałatwionych spraw: chcę przebywać z ludźmi głodnymi prawdy, którzy chcą spędzać czas na nauce i dzieleniu się tym, czego się nauczyli, zamiast bronić swojego wizerunku czy reputacji. Ta książka jest przeznaczona dla pewnej grupy ludzi powiększającej się z każdym dniem – dla tych, których potrzeba zdobycia wiedzy i chęć dzielenia się przeważa nad ich pragnieniem obrony przed wstydem. Piszę dla ludzi chcących wyrosnąć z okresu dojrzewania, który obecnie uchodzi za dorosłość; dla par, które mają dość grania i obwiniania się nawzajem; dla osób zainteresowanych uczciwością i osiągnięciem pełni bardziej niż moralizatorstwem i dopasowywaniem się do ról. Ta książka to antidotum na konwencjonalne cierpienie. Mam nadzieję, że was wkurzy, zrani i zainspiruje oraz wyrwie spod wpływu, jaki wasze umysły wywierają na wasze dusze.
7 W psychoterapii Gestalt celowo stosuje się określenie „klient” zamiast „pacjent”, aby wprowadzić rozróżnienie między osobą „chorą” – bierną, podporządkowaną zaleceniom lekarza, który ma ją wyleczyć z jej niedomagania (pacjent) – a osobą, która w sposób aktywny i autonomiczny uczestniczy w terapii (klient), pozostając na równym poziomie w relacji z terapeutą (przyp. red.).
8 Centers for Disease Control. Atlanta, GA: Department of Health, Education and Welfare, Public Health Services.
9 W polskiej literaturze przedmiotu tłumaczone jako „zwykłe lanie wody”, zob. F. Perls, Terapia Gestalt, tłum. M. Paruzel-Czachura i B. Konieczniak. Warszawa 2019, s. 70; inaczej można by to ująć jako „mała gówno prawda” (przyp. tłum.).
10 „Wciskanie kitu”, tamże; inaczej „średnia gówno prawda” (przyp. tłum.).
11 „Pieprzenie w bambus”, tamże; inaczej „wielka gówno prawda” (przyp. tłum.).
12 Nawiązuje to do tego rodzaju pytania „Jak się masz?”, które standardowo rzuca się przy powitaniu i na które rutynowo odpowiada się, że dobrze, niezależnie od tego, czy to prawda (przyp. red.).
13 F. Nietzsche, Ecce Homo.Jak się staje – kim się jest, tłum. L. Staff, Warszawa–Kraków 1907, s. 36 (przyp. red.).
14 W opozycji do rozmowy o aktualnym, prawdziwym tu i teraz doświadczeniu (przyp. red.).
15 T. Hugh, A History of the World, New York 1979. Jeśli nie wskazano inaczej, przekłady cytatów pochodzą od tłumaczki lub od redakcji (przyp. red.).
16 Parafrazując: kłamanie to traktowanie swoich myśli (interpretujących rzeczywistość) jako rzeczywistości (przyp. red.).
17 Członkowie ludu San, rdzenni mieszkańcy Afryki południowej (przyp. red.).
18 W oryg.: living out loud. W praktyce oznacza to uważne, sensoryczne doświadczanie swoich przeżyć i transparentne ich ujawnianie. Szczegółowy opis i wskazówki znajdują się w dalszej części książki (przyp. red.).
W miarę dorastania dzieci uczą się abstrahować, uogólniać i wartościować. Przywiązują się emocjonalnie do podsumowań i ocen, których dokonują w toku tej nauki. Uczą się przewidywać i kontrolować przyszłe zdarzenia, zapamiętując bolesne epizody i unikając podobnych w przyszłości. Pamiętają przyjemne chwile i starają się je odtwarzać. Życie staje się opowieścią, a zadaniem jest zapamiętanie tego, co nas spotyka, wyciągnięcie morału z danej historii i wykorzystanie tej lekcji do tego, by żyć mądrze, nie dać się zranić albo nie wyjść na głupca. Dorastając, dzieci w końcu dochodzą do punktu, w którym nie mogą już przestać żyć w swoich opowieściach i brną w nie niczym hazardziści, aż do kompletnego wyczerpania lub braku zasobów. To właśnie moralizm – nieuleczalna choroba, na którą cierpimy my wszyscy. Można ją tylko zaleczyć i żyć z nią jak z opryszczką czy cukrzycą.
Większość ludzi żywi przekonanie, że moralność jest dobra, a dzieci należy pouczać, co jest moralnie słuszne. Większość ludzi wychowuje swoje dzieci tak, aby żyły w więzieniu moralizmu, w którym żyją oni sami. Większość nauczycieli uważa, że ich głównym zadaniem jest uczenie dzieci, aby zachowywały się i postępowały właściwie oraz wywiązywały się z obowiązków. Każdy dorosły ma cały zestaw wartości, które jego zdaniem należy wpajać dzieciom. Niewiele z tych osób ma świadomość tego, w jaki sposób uczy się dzieci doceniać te wartości. Szkoły są głównymi rozsadnikami choroby moralizmu.
Chorobę moralizmu u dorosłych charakteryzuje histeryczna wiara w umysł. Wszyscy mamy serdecznie dosyć moralizmu. Ludzkość może przez niego wyginąć.
Przekazywanie nauk z pokolenia na pokolenie to nie jest zły pomysł i zdaje się, że jako osiągnięcie ewolucyjne dominuje. Najwyraźniej ta, powstała w toku ewolucji, generująca myśli i przekonania samonapędzająca się machina sprawdza się. Ludzie przejęli władzę nad światem. Zdolność działania na podstawie zebranych już informacji i przekazywania znacznych ilości nowych nadal jest podstawową cechą przetrwania tego najsilniejszego zwierzęcia na ziemi.
Paradoksalnie jednak nasz mechanizm przetrwania okazał się ostatecznie samobójczy. Pozwolił nam na masową produkcję towarów konsumpcyjnych zapewniających nam wygodny styl życia, który w końcu nas zabija, dopuścił do stworzenia technologii masowej zagłady ludzi i środowiska naturalnego oraz dał zgodę na racjonalizowanie nieuniknionego wyniszczenia milionów istnień skazanych na ubóstwo, choroby i przemoc. Teraz musimy naprawić kilka naszych własnych pomyłek – a mamy na to może dekadę, góra dwie – albo narazimy się na śmierć w wyniku naszej własnej ewolucji. W przeciwnym razie historia człowieka może stać się zaledwie drobnym, przejściowym zjawiskiem, pod koniec którego zdolność do tworzenia projektów technologicznych przewyższyła ewolucję psychoemocjonalną, ostatecznie prowadząc do zagłady gatunku.
Jak mówi Gregory Bateson, tym swoim spokojnym, beznamiętnym tonem: „Każdy gatunek może w toku ewolucji zabrnąć w ślepy zaułek i w ten sposób przyczynić się, jak sądzę, do swojej zagłady. Obecnie, jak doskonale wiemy, rodzaj ludzki każdego dnia może sam siebie zgładzić”19.
Dotarliśmy do ewolucyjnego kryzysu moralizmu. Nasze szanse na przeżycie tego kryzysu świadomości są oczywiście nieznane. Prawdopodobna wydaje się eksterminacja bądź gatunku ludzkiego, bądź świata, który zapewnia kontekst dla egzystowania tego gatunku, albo i jedno, i drugie.
Dorośli moraliści to zawsze ludzie pełni gniewu. Im bardziej moralista konfrontuje się ze starym, badziewnym doświadczeniem, tym bardziej zaczyna histeryzować. Wszyscy czasem wpadamy w histerię, ale niektórzy z nas potrafią się rozchmurzać i wracać do zmysłów częściej niż inni. Niektórymi z nas natomiast histeryczny moralizm kieruje przez większość czasu. Słynni politycy – moraliści, tacy jak Joseph McCarthy, Spiro Agnew, J. Edgar Hoover, Adolf Hitler i John Ashcroft stanowią świetne przykłady prototypów tej choroby w naszej kulturze.
Na terapię u mnie zgłosiło się więcej prawników niż przedstawicieli jakiegokolwiek innego zawodu i nie jest to przypadek, ponieważ dużą częścią ich edukacji jest nauka, jak należy żyć, stosując się do reguł. Jedna z ważniejszych zasad, które starają się stosować w życiu, mówi, że właściwym sposobem, w jaki należy się złościć, jest walka na zasady. Często próbują tego w prywatnym życiu, bez żadnego powodzenia. Ciągłe kłótnie mające na celu przekonanie innych o naszej słuszności za cholerę nie sprawdzają się w relacjach osobistych i niby wszyscy to wiemy, a jakoś nie możemy się powstrzymać.
Kształcenie na wydziałach prawa jeszcze bardziej podkreśla idiotyzmy już zbudowane przez kulturę. Studia prawnicze zaczynają się od wkuwania na pamięć precedensów – formalnej nauki spraw sądowych z przeszłości i podstaw prawnych, których są przykładem – a im dalej w las, tym robi się gorzej. Po trzech latach studiów prawniczych absolwent zwykle podejmuje kolejny krok w kierunku kariery prawniczej: przystępuje do egzaminu adwokackiego, przed którym musi przejść intensywny kurs przygotowawczy, aby zapamiętać sprawy, zasady prawne, uogólnienia i wartości. Potencjalny członek palestry wie od razu, że musi znaleźć się w górnych pięćdziesięciu procentach tych, którzy przystąpili do egzaminu, inaczej go nie zaliczy. W Dystrykcie Kolumbii, jeśli znajdziesz się w dolnej połowie grupy, ale blisko granicy, możesz odwołać się od decyzji oceniających i zażądać ponownej weryfikacji twojego testu. Jednakże o nowym wyniku zostaniesz poinformowany dopiero po przeprowadzeniu kolejnego egzaminu adwokackiego. Jeśli chce się mieć pewność, że można podjąć pracę jako prawnik, lepiej ponownie przystąpić do egzaminu, nawet jeśli być może już się go zdało. To ma dać nam lekcję: jeżeli chcesz zostać prawnikiem, rób to, co ci każą, nieważne, jak absurdalne czy niesprawiedliwe by to było. I tak to się ciągnie rok za rokiem, a jedynym wyraźnym celem tego wszystkiego jest sprawdzenie, czy aby na pewno nauczyłeś się wchodzić w tyłek w kulturowo akceptowany sposób.
Po zdaniu egzaminu, jeśli jesteś ambitny, zazwyczaj zaliczasz trwający od trzech do siedmiu lat okres pracy po siedemdziesiąt–osiemdziesiąt godzin tygodniowo w kancelarii, starając się uzyskać pozycję partnera. Gdy w kolejnych licznych próbach udowodnisz już, że nauczyłeś się wdrażać wazeliniarstwo w każdych okolicznościach, być może awansujesz. Zanim zostaniesz partnerem, jesteś już pracoholikiem, więc utrzymujesz tempo z przyzwyczajenia, lecz także dlatego, że nie wiesz, co innego do cholery mógłbyś robić w życiu poza pracą.
Oto grupa, z której wybieramy naszych przedstawicieli politycznych. Z tej samej grupy wywodzą się sędziowie. Choć wyuczona choroba moralizmu panoszy się we wszystkich zawodach, prawnik w średnim wieku jest jej kwintesencją. Prawnicy to najlepsi przedstawiciele tego, jacy są dziś ludzie. To umysł naszej kultury.
Jedną z rzeczy, które wspierają postęp tej epidemii moralnej histerii, jest oderwanie się identyfikacji samych siebie od swojego doświadczenia. Dawniej ciężka praca fizyczna służąca przetrwaniu utrzymywała ludzi w kontakcie ze światem bytu. W miarę jak życie staje się w mniejszym stopniu oparte na trudzie i znoju, a bardziej na myśleniu i rozwiązywaniu problemów, rzadsze są okazje, kiedy nasza uwaga zostaje odciągnięta od umysłu przez bardziej naglące potrzeby przerwania z dnia na dzień. Luka utworzona przez brak osadzenia w doświadczeniu czyni nas zależnymi od idei, zasad, reguł, wartości i wyobraźni jako podstawowych sposobów orientacji. Trzymamy się kurczowo tych idei i wartości tak samo jak nastolatek chwyta się ról, gdy dołącza do gangu lub zostaje chrześcijaninem czy krisznowcem albo zakochuje się i bierze ślub jeszcze w liceum. Boimy się, że bez ról i reguł stracimy nad sobą kontrolę. Zwariujemy. Stracimy głowę. Im bardziej zażarcie jednostka broni tych reguł i ról, tym bardziej oddala się od osadzenia w doświadczeniu.
Po tym, jak osiągnęliśmy wystarczającą biegłość w odgrywaniu ról i praktykowaniu idealizmu, cały nasz sposób orientowania się w świecie staje się zależny od odgórnie ustalonych zasad orientacji zamiast od zdolności reagowania adekwatnie do potrzeby na podstawie tego, co postrzegamy. Ten moralizm, owo źródło usidlenia ludzkiej żywotności, to wyniszczająca choroba. Wszyscy na nią cierpimy. Jest śmiertelna. Nie da się jej wyleczyć. Jest znacznie gorsza od opryszczki. Równie zabójcza jak AIDS20. Jest obecna w naszych szkołach. W naszych umysłach. W krwiobiegu naszej kultury. Jest też w tej książce.
Czasem dostaję wiadomości od ludzi, którzy słyszeli, że specjalizuję się w dziedzinie zarządzania stresem. Proszą mnie, abym zasugerował im, jak uporać się ze stresem i różnymi zaburzeniami psychosomatycznymi. Chcą ode mnie zaleceń, jak postępować i co robić. Odpisując im, wiem, że cokolwiek zasugeruję, prawdopodobnie nie przyniesie to żadnego efektu. Wszelkie rady, jakich im udzielę, zostaną wykorzystane jako kolejna zasada, którą będą się okładać po głowie, a przecież właśnie to jest pierwotną przyczyną ich problemu. Moraliści, którzy czytają o sposobach pokonania stresu, tylko przekształcają te sposoby w nowe reguły, którymi gnębią siebie. Ludzie, którzy usiłują wysrać się codziennie równo o siódmej rano, niezależnie od tego, czy jest taka potrzeba, czy nie, różnią się od ludzi, którzy srają wtedy, gdy czują, że muszą. J. Edgar Hoover zmarł na apopleksję. Może żyłka mu pękła ze słusznego oburzenia. Lubię sobie wyobrażać, że czytał wtedy książkę o zarządzaniu stresem.
W ciągu minionych trzydziestu lat przeprowadzono szereg eksperymentów, aby zbadać to, co psychologowie nazywają „zależnością od tła” i „niezależnością od tła”21.
Wyobraźcie sobie następującą scenę: w ciemnym pomieszczeniu siedzi jakaś osoba. Trzy metry przed tą osobą (badanym) stoi inna osoba, trzymająca świecącą kwadratową ramę otaczającą świecący prosty pręt. W pomieszczeniu jest ciemno; badany widzi tylko ramę i pręt. Zarówno rama, jak i pręt są osadzone na osi, więc można obracać każdym z tych elementów w obu kierunkach.
Osoba trzymająca ramę i pręt obraca nimi przez chwilę w przypadkowy sposób. Po zatrzymaniu ramy pręt nadal przez pewien czas pozostaje w ruchu. Osoba trzymająca pręt i ramę mówi wtedy do osoby badanej: „Poinformuj mnie, kiedy uznasz, że pręt jest ustawiony równo w pionie, tak samo jak ściany na zewnątrz”.
Niektórzy ustawiają pręt pionowo, używając kwadratu ramy jako punktu odniesienia. Takie osoby nazywa się „zależnymi od tła”, ponieważ polegają na kontekście – otoczeniu, jakie stanowi rama – aby ocenić, kiedy pręt znajdzie się w pozycji pionowej.
Inni zaś ustawiają pręt pionowo w odniesieniu do własnego ciała. Takie osoby nazywane są „niezależnymi od tła”, ponieważ działają niezależnie od kwadratu jako punktu odniesienia.
W innej wariacji tego eksperymentu osoba badana jest przypięta pasami do przechylającego się krzesła w pomieszczeniu, które również się przechyla. Silniki przechylają zarówno pomieszczenie, jak krzesło, i zatrzymują je przypadkowo w różnych pozycjach. Następnie osoba badana jest proszona o przekazywanie werbalnych poleceń operatorowi silnika, który przesuwa krzesło tak, aby mogła ustawić się prosto. Badani zależni od tła tolerują do 33 stopni kąta nachylenia i będą twierdzić, że siedzą równolegle do ścian, jak długo przechylają się w tym samym kierunku co pomieszczenie. Tak jak ludzie, którzy polegają na ramie, żeby ocenić kąt położenia pręta, osoby zależne od tła odnoszą się do nachylenia pokoju i do niego dostosowują przechylenie swojego krzesła, mimo że ich własne ciała podpowiadają im, że wcale nie siedzą prosto.
Istnieją dalsze badania wskazujące, że zależność od tła jest skorelowana z zależnością społeczną. Osoby zależne od tła, zależne społecznie, czerpią wskazówki z zewnętrznych punktów odniesienia. Niezależność od tła koreluje z niezależnością społeczną i kreatywnością. Artyści zwykle są niezależni od tła. Osoby, które uczą się polegać na zasadach zamiast na własnej intuicji, jak prawnicy, zwykle są zależne od tła.
Katolicka szkoła to doskonała droga do tego, aby stać się zależnym od tła. Jej uczniowie, tak jak studenci prawa, są lepszymi owieczkami niż ludźmi. Szkolnictwo katolickie oraz wydziały prawa dostarczają mi wielu nieszczęśliwych ludzi jako klientów psychoterapii. Powinienem być im wdzięczny. Ci ludzie szukają wybawienia od tego, co im wpojono. Problem w tym, że wszyscy chcą, abym powiedział im, co mają zrobić, a oni będą się starali ze wszystkich sił właśnie to robić, być w tym lepsi od innych i dostawać dobre stopnie, żeby Bóg ich kochał.
Opieranie się na zewnętrznym układzie odniesienia na potrzeby orientacji społecznej sprawia, że aby dostać to, czego chcemy, manipulujemy innymi ludźmi, zamiast zdobyć to samodzielnie. Dobrze wyszkolony, zależny od tła klient zwykle stara się naciągnąć terapeutę, aby ten powiedział mu to, co on i tak już zamierzał zrobić, ale bał się, że poniesie porażkę i zostanie za to zrugany – więc jeśli teraz mu się nie uda, będzie mógł obwinić o to autorytet, który kazał mu to zrobić.
Fritz Perls powiedział w 1946 roku: „Zasady są substytutem niezależnego światopoglądu. Ich posiadacz zagubiłby się w oceanie zdarzeń, gdyby nie był w stanie orientować się na podstawie tych niezmiennych wskazówek. Zwykle jest on z nich wręcz dumny i bynajmniej nie uważa ich za słabości, lecz za źródło siły. Trzyma się z ich z powodu niewystarczalności jego własnej niezależnej oceny”22.
Wszyscy obawiamy się zrezygnować z naszego moralizmu. Boimy się, że jeśli to zrobimy, stracimy nad sobą kontrolę. Być może zrobimy coś złego albo dziwacznego, albo szalonego. Być może postradamy zmysły.
Erik Erikson w biografii Young Man Luther [Młody Luther] spekulował: „Być może pewnego dnia pojawi się oparte na wiedzy, dobrze przemyślane, a jednak żarliwe ogólne przekonanie, że najbardziej śmiertelnym ze wszystkich możliwych grzechów jest okaleczenie dziecięcej duszy; ponieważ takie okaleczenie podcina życiową zasadę zaufania, bez której każdy ludzki czyn – niezależnie od tego, jak dobry i słuszny by się wydawał – jest podatny na wypaczenia przez destrukcyjne formy sumienności”23.
Gdy bierzemy niewinne i otwarte dzieci i zaczynamy je szkolić na moralistów, jednocześnie szkolimy je na kłamców. Moralizm i kłamstwo idą ramię w ramię. Bycie „dobrym” i „wyglądanie dobrze”, tak bardzo cenione, prowadzi wprost do kłamstwa. Jeśli zdołacie oszukiwać zakonnice, aby wierzyły, że jesteście dobrzy, tak jak one tego oczekują, możecie potajemnie robić, co wam się żywnie podoba. Pouczenia moralne, rygorystycznie narzucane, odrywają dzieci od ich osadzenia w doświadczeniu, od zaufania do świata opartego po prostu na byciu tu i teraz, i czynią z nich skrupulatnych, cierpiących oprawców dla następnego pokolenia. Jak to ujął Erikson: „Dziecko, zmuszone ze strachu do udawania, że jest lepsze, gdy się na nie patrzy niż kiedy się na nie nie patrzy, będzie wyczekiwać dnia, gdy zyska brutalną siłę, aby czynić innych bardziej moralnymi niż ono samo kiedykolwiek zamierza być”24.
Żelazny uścisk, jakim taka osoba trzyma się zasad, jest źródłem nieszczęścia i gniewu. Możemy podjąć moralne postanowienie, że ludzie powinni odpuścić sobie i innym, ale to znów tylko bezsilny moralizm.
Skoro moralizm jest tak powszechny i wpływowy w naszym społeczeństwie, jak opisałem, to w jaki sposób można wykorzystać tę chorobę? Innymi słowy, zamiast próbować ją wyleczyć, jak możemy nią zarządzać i twórczo eksploatować? Zarządzanie chorobą moralizmu polega na mówieniu prawdy, tak jak to robią dzieci, zanim stracą niewinność.
Sam cierpię na tę chorobę. Wolę ją wykorzystywać niż być przez nią wykorzystywanym. Jak mogę nie tylko zarządzać tym oceniającym, krytycznym wobec siebie i wrednym dla najbliższych sobą, a równocześnie wykorzystać tę chorobę, aby być szczęśliwym, produktywnym i pełnym życia? Moi klienci, przyjaciele i ja sam odnosimy sukcesy w zarządzaniu moralizmem poprzez mówienie prawdy.
Trochę straszne jest to, że nikt nie będzie w stanie przewidzieć, co się z wami stanie, gdy spróbujecie odpuścić moralizm. Tylko wy możecie to odkryć przez porzucenie w jakiś sposób ochrony, którą daje wam moralizm. Podjęcie tego ryzyka to krok w kierunku niezależności.
Samodzielność to niezależność od tła. Histeria moralna to zależność od tła. W mojej pracy najciekawsze pytania brzmią następująco: czy ktoś, kto nauczył się być zależnym od tła i zależnym społecznie może nauczyć się niezależności? Czy moralizm da się przekształcić z choroby zagrażającej życiu w taką, jaka jest pod kontrolą?
Odpowiedź na oba te pytania brzmi: „tak” – jeśli dana osoba jest gotowa mówić prawdę.
19 G. Bateson, Umysł i przyroda. Jedność konieczna, tłum. A. Tanahka-Duhba. Warszawa 1996, s. 270.
20 Warto zauważyć, że autor pisał to w czasach, gdy nie było leków i terapii pozwalających na zachowanie dobrego stanu zdrowia po zakażeniu wirusem HIV (przyp. red.).
21 Zob. publikacje Solomona Ascha i in. na ten temat w „Journal of Abnormal and Social Psychology”.
22 F.S. Perls, Ego, Hunger, and Aggression, New York 1969.
23 E.H. Erikson, Young Man Luther. A Study in Psychoanalysis and History, New York 1962, s. 70 (podkr. B.B.).
24 Tamże.
Świat jest moim łonem, a łono mojej matki było moim pierwszym światem25.
R.D. Laing
Dorastając, stopniowo zaczynamy myśleć o sobie jako osobowościach stworzonych ze wszystkich lekcji, które przyswoiliśmy. Nauka ta, z takim wysiłkiem przez nas przyswojona, ma ogromne przełożenie na nasze postrzeganie siebie. Komplikujemy sobie życie, trzymając się tych z trudem zdobytych nauk, jeszcze długo po tym, jak straciły termin przydatności. Weźmy za przykład dziecko, które nauczyło się, jak ubłagać matkę, uporczywie i płaczliwym tonem, żeby dała mu najpierw ciastka, a potem kluczyki do samochodu. Ponieważ ta metoda działała na mamę, a tata zostawiał większość takich spraw w gestii mamy, ono nadal stosuje tę sprawdzoną metodę. W wieku lat czterdziestu będzie nadal traktować tak samo swoją trzecią żonę, choć od lat nie osiąga już takich samych rezultatów. Umysł nie lubi się zmieniać w obliczu nowych informacji. Zdobyte nauki, których w taki sposób się trzymamy, tworzą osobowość, a my jesteśmy do niej przykuci. To sprawia, że życie staje się trudniejsze, niż musi. Wyjściem z tego cierpienia jest rozszerzenie swojej tożsamości – tego, za kogo się uważamy. Musimy powrócić do bycia kimś więcej niż osobowościami, do których się zredukowaliśmy w toku dorastania.
Zanim będziemy dość duzi, aby jeździć na rowerze, jesteśmy już osobowościami. Ucząc się bycia osobowością, zapominamy coś, co wiedzieliśmy, zanim wyczuliśmy jakikolwiek interes w konsekwentnym zachowaniu: podstawowe poczucie jedności, jakie cechowało nas w łonie matki, jeszcze zanim dowiedzieliśmy się, że istniejemy.
Oto moja zasadnicza teza dotycząca tego, skąd się wzięliśmy: ziemia zdarzyła się przypadkiem, a chemia sprawiła, że zaistnieliśmy. Po długim okresie ewolucji pojawiliśmy się, i ty, i ja. Po około pierwszych czterech czy pięciu miesiącach w łonie matki zyskaliśmy nasze pierwsze doświadczenie bycia: przebudzenie świadomości.
Pierwszym doświadczeniem nas wszystkich jest początek życia. Najlepszą metaforą tego jest chyba świt. Intensywnieje powoli, niemal niedostrzegalnie, na długo przed wschodem słońca. W taki sam sposób zajaśniało dla nas światło życia, na długo przed naszymi narodzinami. Hindusi nazywają świadomość światłem, które oświeca światło, albo światłem, które pozwala nam ujrzeć światło. To właśnie w macicy owo światło, nasza świadomość, zaistniało po raz pierwszy. Po raz pierwszy doświadczyliśmy samego doświadczenia. Nastąpiło to podobnie jak świt, gdzie stopniowe nasilanie się światła sprawia, że nie sposób określić, kiedy rozpoczął się dzień – po prostu nagle już jest. Innymi słowy, byliśmy swoim doświadczeniem. Płód rozwijał się, aż podłączyły się wszystkie „kabelki” i nagle pojawiło się doświadczanie. W macicy byliśmy jednością doświadczania.
Ta jedność doświadczania ciągnęła się całą wieczność. W naszym czasie – czasie, o którym wiemy teraz – trwało to cztery do pięciu miesięcy. Wtedy była to wieczność. Wtedy to była wieczność. Nigdy nie zapominamy tego czasu, ale nie mamy możliwości zapamiętania go w taki sposób, aby móc go opisać. Jest niedefiniowalny, niemożliwy do przypomnienia sobie w jakikolwiek uchwytny sposób. Wszystkie religie, bogowie, metafizyka, teologie, filozofie i nauki mistrzów wszelkich wiar to próby przypomnienia sobie tych minionych wiecznych miesięcy, tego utraconego poczucia jedności.
Od początku historii ludzkości kapłani starali się ująć to poczucie jedności w słowa, przekazać to, co niewypowiedziane. Wiedzieli, że coś tam było, ale nie wiedzieli, jak o tym mówić, a jednak nie mogli oprzeć się usiłowaniom. A im więcej mówili, tym większy zamęt narastał między próbą zdefiniowania jedności a rzeczywistym doświadczeniem jedności. W rezultacie naszej niezdolności do ujęcia go w słowa owo doświadczenie bycia jednością, doświadczenie powszechne, stało się zdecydowanie przereklamowane.
Oświecenie to poznanie jedności, nie zaś zdolność mówienia o niej. To filozofia duchowego oświecenia mówi o doświadczeniu jedności lub stara się je opisać.
Jedność jest naturą rzeczy. Nie wymaga żadnej pracy. To rzecz oczywista. Każdy z nas jest stwórcą wszechświata wywodzącego się z naszego własnego bytu. Otrzymujemy doświadczenie jedności, w ramach której dokonujemy rozróżnień. Dźwięk, który słyszymy, gdy zatykamy uszy, to elektryczny generator jedności. Gdy nasze oczy są zamknięte, ciemność, którą widzimy, jest generatorem jedności. Kiedy nasze oczy są otwarte, wszystko, co widzimy, jest tym, kim faktycznie jesteśmy. Jak mówi Krishnamurti: „Ty jesteś światem”26. Od samego początku życia byt, którym jesteśmy, nieustannie tworzy świat za pomocą swoich zmysłów. Ów świat się rozrasta, a z tej jedności wyrasta umysł. Świat stwarza się dla nas dzięki naszemu podstawowemu wyposażeniu: naszemu byciu. Nieustannie tworzymy świat przez samo postrzeganie. Słysząc, tworzymy dźwięk. Widząc, tworzymy to, co widzialne, w korze wzrokowej naszego mózgu. Gdy integrujemy obraz, dźwięk, zapach, dotyk, równowagę, ruch itd., nasz autonomiczny układ nerwowy tworzy świat. Kiedy umieramy, praktycznie rzecz biorąc, świat się kończy. Niemniej każdy z nas jest twórcą świata. Lecz ponieważ nie wymaga to od nas wysiłku i każdy tak ma, nie liczy się to zbytnio w naszych rozważaniach na temat tego, kim jesteśmy. Zazwyczaj uważamy tworzenie znaczenia za rzecz ważniejszą od tworzenia świata. Naszą funkcję stwórców świata uważamy za coś oczywistego i o wiele bardziej skupiamy się na kreowaniu znaczenia. Absorbuje nas siła, jaką ma w sobie interpretacja. Znacznie bardziej interesuje nas własna wyjątkowość biorąca się z tego, czego zdołaliśmy się nauczyć, niż źródło naszej twórczej mocy.
Naszym przeznaczeniem jako ludzi jest podejmowanie prób uchwycenia tego, co niewysłowione, odzyskania utraconego poczucia jedności. Mimo to, gdy faktycznie uda się nam nawiązać kontakt z jednością, z bezmiarem naszego bytu, na kilka sekund, zwykle od tego uciekamy. Mamy poczucie, jakbyśmy mieli coś utracić. I tak też jest. Czeka nas utrata ochrony i bezpieczeństwa, jaką daje nam ta ograniczona definicja samych siebie, za którą się uważamy. Boimy się stracić to, kim w naszym mniemaniu jesteśmy, a co jest wyjątkowe, więc boimy się zostać tym, kim naprawdę jesteśmy, a co wcale nie jestwyjątkowe.
Gdy stajemy się świadomi siebie jako niedefiniowalnych, niepodlegających kategoriom, prostych twórców świata, tracimy wszelką pewność.