Psychologia dziecka. w dwunastu pytaniach - Paul L. Harris - ebook

Psychologia dziecka. w dwunastu pytaniach ebook

Paul L. Harris

4,0

Opis

Każde dziecko posiada jedyny w swoim rodzaju umysł – to przyzna większość rodziców. Ale jak to jest, że potrafi zadawać pytania o rzeczy, które je interesują, formułować swoje opinie i wyciągać wnioski? Czy potrafi osądzić, co jest dobre, a co złe? A jeśli tak, to czy zdarza mu się działać na podstawie swoich niezależnych sądów, nawet jeśli to sprzeczne z jego nawykami? Jak myśli? Jak uczy się słów? Czy wierzy w to, co mu mówimy? A jeśli nie, to dlaczego?

Paul L. Harris, jeden z czołowych badaczy w dziedzinie psychologii rozwojowej, w jasny i rzeczowy sposób udziela odpowiedzi na te i wiele innych pytań związanych z psychologią dziecka. Wyjaśnia najbardziej fascynujące zagadnienia na konkretnych przykładach. Jego książka to niezbędnik każdego rodzica. Dzięki niej lepiej niż kiedykolwiek zrozumiesz, jak działa umysł Twojego dziecka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
2
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Juliies20

Całkiem niezła

Miałam inne oczekiwania w stosunku do tej książki i poruszanych w niej tematów. Liczyłam na coś praktycznego, co przyda się w wychowaniu dziecka.
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Co­per­ni­cus Cen­ter Press, 2023 Co­py­ri­ght by © Paul L. Har­ris 2022 All ri­ghts re­se­rved.Child Psy­cho­logy in Twe­lve Qu­estions was ori­gi­nally pu­bli­shed in En­glish in 2022. This trans­la­tion is pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Oxford Uni­ver­sity Press. Co­per­ni­cus Cen­ter Press is so­lely re­spon­si­ble for this trans­la­tion from the ori­gi­nal work and Oxford Uni­ver­sity Press shall have no lia­bi­lity for any er­rors, omis­sions or in­ac­cu­ra­cies or am­bi­gu­ities in such trans­la­tion or for any los­ses cau­sed by re­liance the­reon.
Ty­tuł ory­gi­nałuChild Psy­cho­logy in Twe­lve Qu­estions
Re­dak­cja ję­zy­kowa i ko­rektaGa­briela Nie­miec | CO DO SŁOWA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychMi­chał Du­ława
Gra­fika na okładce©Da­riia / Ado­be­Stock
SkładLu­cyna Ster­czew­ska | CO DO SŁOWA
ISBN 978-83-7886-734-0
Wy­da­nie I
Kra­ków 2023
Wy­dawca: Co­per­ni­cus Cen­ter Press Sp. z o.o. pl. Szcze­pań­ski 8, 31-011 Kra­ków tel. (+48) 12 448 14 12, 500 839 467 e-mail: re­dak­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Po­dzię­ko­wa­nia

Bio­rąc pod uwagę długi okres pracy nad książką, trudno wska­zać pełną li­stę osób, któ­rym za­wdzię­czam po­moc, rady i za­chętę do pracy, ale szcze­gólne wy­razy szcze­rej wdzięcz­no­ści są zde­cy­do­wa­nie na miej­scu. W kur­sie, na któ­rym opiera się ta książka, uczest­ni­czyło nie­mal ty­siąc stu­den­tów. Dzię­kuję im za udział, ich en­tu­zjazm oraz py­ta­nia. W szcze­gól­no­ści dzię­kuję tym, któ­rzy po­zo­stali ze mną w kon­tak­cie lub kon­ty­nu­owali ja­kiś wą­tek oma­wiany na za­ję­ciach. Je­stem rów­nież wdzięczny wielu wy­kła­dow­com i dok­to­ran­tom, przez lata zwra­ca­ją­cym mi uwagę na spo­soby ar­gu­men­ta­cji lub do­cie­kań, które prze­oczy­łem. Kilka osób – Su­san En­gel, Vi­kram Ja­swal, Carl John­son, Bob Ka­va­naugh, Mark Me­erum Ter­wogt, Frosso Motti-Ste­fa­nidi, Me­re­dith Rowe i Si­mon Tor­ra­cinta – życz­li­wie sko­men­to­wało po­szcze­gólne roz­działy. Na ko­niec dwóch ano­ni­mo­wych re­cen­zen­tów prze­czy­tało cały ma­nu­skrypt. Ich en­tu­zjazm był wy­star­cza­jący, bym mógł za­prze­stać nie­koń­czą­cego się po­pra­wia­nia ca­ło­ści. Je­stem im szcze­gól­nie wdzięczny.

Wstęp

Psy­cho­lo­gia dziecka jako przed­się­wzię­cie na­ukowe li­czy około stu lat. W po­rów­na­niu z in­nymi dzie­dzi­nami na­uki jest więc sto­sun­kowo młoda. Jed­nak czy­tel­nik, który chce się za­po­znać z do­tych­cza­so­wymi od­kry­ciami, na­tra­fia na prze­szkodę. Ist­nieje wiele pod­ręcz­ni­ków ofe­ru­ją­cych en­cy­klo­pe­dyczny prze­gląd. Są one pełne naj­now­szych ba­dań, skie­ro­wane do naj­now­szego po­ko­le­nia stu­den­tów, ale taki nad­miar od­kryć i nie­wiel­kich kon­tro­wer­sji może prze­sło­nić za­równo wie­kowe py­ta­nia, jak i udzie­lane na nie od­po­wie­dzi. Co prawda bar­dziej sta­now­cze wska­zówki są ofe­ro­wane w książ­kach ma­ją­cych na celu po­moc ro­dzi­com i na­uczy­cie­lom. Jed­nak rzadko są za­da­wane w nich bar­dziej re­flek­syjne i mniej prak­tyczne py­ta­nia, do­ty­czące na­tury umy­słu dziecka.

Obie­cuję, że nie będę ani en­cy­klo­pe­dyczny, ani szcze­gól­nie prak­tyczny. Za­miast tego pro­po­nuję omó­wie­nie nie­któ­rych z nie­prze­mi­ja­ją­cych py­tań z za­kresu psy­cho­lo­gii roz­wo­jo­wej. Na przy­kład: Jak dzieci przy­wią­zują się do swo­ich opie­ku­nów? Czy są zdez­o­rien­to­wane lub wy­raź­nie do­strze­gają róż­nice mię­dzy fan­ta­zją a rze­czy­wi­sto­ścią? Kiedy i jak kształ­tuje się u nich po­czu­cie do­bra i zła? W ja­kim stop­niu dzieci kon­stru­ują wła­sne pod­sta­wowe wy­obra­że­nia o świe­cie albo w ja­kim po­le­gają na tym, co mó­wią im inni lu­dzie? Czy roz­sąd­nie jest po­strze­gać dzieci jako po­cząt­ku­ją­cych na­ukow­ców, czy też po­win­ni­śmy my­śleć o nich jako o teo­lo­gach, a na­wet an­tro­po­lo­gach? W każ­dym przy­padku sta­ram się wy­ja­śnić czy­tel­ni­kom, dla­czego te py­ta­nia są ważne, a także przed­sta­wić od­po­wie­dzi oraz wciąż ist­nie­jące nie­pew­no­ści.

Książka zo­stała na­pi­sana z my­ślą o czy­tel­niku, który nie jest eks­per­tem i chce się za­po­znać z dzie­dziną psy­cho­lo­gii roz­wo­jo­wej. Opiera się na kur­sie wpro­wa­dza­ją­cym do psy­cho­lo­gii roz­wo­jo­wej, który pro­wa­dzi­łem – i nie­usta­nie udo­sko­na­la­łem – od 2001 roku dla stu­den­tów Ha­rvard Gra­du­ate School of Edu­ca­tion, ma­ją­cych nie­wiel­kie lub żadne przy­go­to­wa­nie w za­kre­sie psy­cho­lo­gii. Stu­denci wy­wo­dzą się z wielu róż­nych dys­cy­plin, kra­jów i róż­nią się wie­kiem (mają od dwu­dzie­stu dwóch do sie­dem­dzie­się­ciu lat). Więk­szość bie­rze udział w kur­sie i koń­czy go uzy­ska­niem za­li­cze­nia, ale nikt nie jest do tego zo­bo­wią­zany. Na prze­strzeni lat po­ja­wili się rów­nież słu­cha­cze, któ­rzy wzięli udział w kur­sie z cie­ka­wo­ści czy z po­wodu oso­bi­stego lub za­wo­do­wego za­in­te­re­so­wa­nia dziećmi.

Struk­tura książki jest pro­sta. Każdy roz­dział opi­suje od­rębny te­mat – na przy­kład roz­wój przy­wią­za­nia, mo­ral­no­ści czy pa­mięci – i po­dej­muje klu­czowe py­ta­nia oraz usta­le­nia do­ty­czące tej te­ma­tyki. Cho­ciaż zwra­cam uwagę na hi­sto­ryczne zmiany w ba­da­niach, sku­piam się przede wszyst­kim na tym, co prze­trwało. Tam, gdzie to istotne, przed­sta­wiam czy­tel­ni­kom po­sta­cie wpły­wo­wych ba­da­czy, z od­po­wied­nim ry­sem bio­gra­ficz­nym.

W roz­dziale koń­co­wym pod­kre­ślam trzy po­wta­rza­jące się te­maty. Po pierw­sze, nie­za­leż­nie od miej­sca na pla­ne­cie, w ja­kim uro­dzą się dzieci, bio­lo­giczne uwa­run­ko­wa­nia umoż­li­wiają im szyb­kie zro­zu­mie­nie i zin­ter­na­li­zo­wa­nie ota­cza­ją­cej je kul­tury – oby­cza­jów spo­łecz­nych, ję­zyka lub ję­zy­ków i sys­temu wie­rzeń. Po dru­gie, małe dzieci ce­chują się skom­pli­ko­waną mie­szanką ule­gło­ści i nie­za­leż­no­ści umy­słu. Po­szu­kają in­for­ma­cji u in­nych, ale po­tra­fią rów­nież odło­żyć te in­for­ma­cje na bok, dojść do wła­snych wnio­sków i dzia­łać zgod­nie z nimi. Wresz­cie po trze­cie, dzie­cięce osądy i za­cho­wa­nie nie za­wsze po­zo­stają spójne. Po­dob­nie jak do­ro­śli, na któ­rych wy­ro­sną, dzieci mogą być nie­po­ko­jąco nie­spójne.

Książka sta­nowi za­tem ra­czej nieco oso­bliwe wpro­wa­dze­nie do psy­cho­lo­gii dziecka, a nie wy­czer­pu­jący prze­gląd te­matu. Przy­po­mina bar­dziej prze­wod­nik Ro­ugh Gu­ide niż Mi­che­lin. Mam jed­nak na­dzieję, że uda mi się do­star­czyć czy­tel­ni­kom ważne punkty od­nie­sie­nia, za­równo do­brze znane, jak i po­mi­jane, oraz po­ka­zać, że zro­zu­mie­nie umy­słów dzieci nie jest przed­się­wzię­ciem dla osób nie­cier­pli­wych czy nad­gor­li­wych. Wy­maga go­to­wo­ści do dłuż­szego stu­dio­wa­nia.

1

Skąd się bie­rze mi­łość?

Teo­ria przy­wią­za­nia

Czy wcze­sne re­la­cje dzieci, zwłasz­cza te, które łą­czą je z opie­ku­nami, wy­wie­rają trwały wpływ na ich ży­cie emo­cjo­nalne? Dzięki pro­gra­mowi ba­daw­czemu za­ini­cjo­wa­nemu przez an­giel­skiego psy­chia­trę Johna Bowlby’ego dys­po­nu­jemy prze­ko­nu­ją­cymi do­wo­dami na obec­ność ta­kiego dłu­go­trwa­łego wpływu. Uro­dzony w 1907 roku w za­moż­nej an­giel­skiej ro­dzi­nie z klasy wyż­szej, Bowlby zo­stał wy­słany do szkoły z in­ter­na­tem w wieku dzie­się­ciu lat. Jego póź­niej­sze ko­men­ta­rze na te­mat tego okresu były pełne uszczy­pli­wo­ści. Po­wie­dział swo­jej żo­nie, że „do szkoły z in­ter­na­tem nie wy­słałby na­wet psa”. Z my­ślą o po­dą­ża­niu śla­dami ojca Bowlby stu­dio­wał me­dy­cynę w Tri­nity Col­lege w Cam­bridge, wciąż jed­nak po­szu­ki­wał i brał udział w kur­sach fi­lo­zo­fii oraz psy­cho­lo­gii.

Prze­ło­mowy mo­ment na­stą­pił, gdy Bowlby za­jął tym­cza­sowe sta­no­wi­ska jako na­uczy­ciel w dwóch szko­łach spe­cjal­nych. Jedną z nich była Be­da­les, po­stę­powa ko­edu­ka­cyjna pla­cówka z in­ter­na­tem, za­pewne bar­dzo różna od spar­tań­skiej szkoły, do któ­rej Bowlby uczęsz­czał w dzie­ciń­stwie. Drugą była Priory Gate, nie­wielka szkoła z in­ter­na­tem dla dzieci „trud­nych” lub „nie­przy­sto­so­wa­nych”, kła­dąca na­cisk na wy­ko­rzy­sta­nie – w tych ob­sza­rach, w któ­rych to tylko moż­liwe – cie­ka­wo­ści dziecka i jego na­tu­ral­nych im­pul­sów. Dwoje dzieci wy­warło na Bowl­bym nie­za­tarte wra­że­nie: sied­mio­letni chło­piec, który spę­dzał cały dzień na cho­dze­niu za nim i zo­stał na­zwany „cie­niem” Bowlby’ego, oraz szes­na­sto­letni chło­piec, nie­ślubny syn za­moż­nych ro­dzi­ców, po­zba­wiony w dzie­ciń­stwie wspar­cia emo­cjo­nal­nego i wy­rzu­cony z po­przed­niej szkoły za no­to­ryczne kra­dzieże. Wiele lat póź­niej Bowlby na­pi­sał o tych spo­tka­niach: „Za­alar­mo­wał mnie moż­liwy zwią­zek mię­dzy dłu­go­trwałą de­pry­wa­cją emo­cjo­nalną a roz­wo­jem oso­bo­wo­ści naj­wy­raź­niej nie­zdol­nej do two­rze­nia więzi uczu­cio­wych, a po­nie­waż od­por­nej na po­chwały i winy, to skłon­nej do po­wta­rza­ją­cych się prze­stępstw”.

Te do­świad­cze­nia utwier­dziły Bowlby’ego w de­cy­zji o roz­po­czę­ciu ka­riery w dzie­dzi­nie psy­chia­trii. Ukoń­czył edu­ka­cję w za­kre­sie me­dy­cyny i psy­chia­trii i rów­no­cze­śnie roz­po­czął od­po­wied­nie szko­le­nie, aby zo­stać psy­cho­ana­li­ty­kiem. Jego prze­ło­żoną była Me­la­nie Klein, ale ich re­la­cję wy­peł­niały kon­flikty. Klein pod­kre­ślała wpływ wcze­snych fan­ta­zji na roz­wój psy­cho­lo­giczny dzieci, tym­cza­sem Bowlby pra­gnął ba­dać wpływ praw­dzi­wej de­pry­wa­cji emo­cjo­nal­nej, ta­kiej, jaką miał oka­zję ob­ser­wo­wać w Priory Gate.

Nie­spo­dzie­wana oka­zja ku temu po­ja­wiła się po dru­giej woj­nie świa­to­wej, kiedy wiele dzieci zo­stało osie­ro­co­nych. Bowlby otrzy­mał pro­po­zy­cję od Świa­to­wego Urzędu Zdro­wia (World He­alth Au­tho­rity) na­pi­sa­nia ar­ty­kułu prze­glą­do­wego do­ty­czą­cego skut­ków wcze­snej de­pry­wa­cji i utraty matki. Jego ra­port – Child­care and the growth of love [Opieka nad dziec­kiem i roz­wój mi­ło­ści] – zo­stał osta­tecz­nie opu­bli­ko­wany w 1953 roku i stał się be­st­sel­le­rem (Bowlby, 1953). Sto­su­jąc ana­lo­gie me­dyczne, Bowlby do­szedł do wnio­sku, że tak jak wzrost fi­zyczny dziecka wy­maga od­ży­wia­nia się wi­ta­mi­nami, tak samo roz­wój emo­cjo­nalny wy­maga od­ży­wia­nia się mi­ło­ścią. W ko­lej­nych de­ka­dach, czer­piąc z do­ko­nań psy­cho­ana­lizy, eto­lo­gii i psy­cho­lo­gii, Bowlby przed­sta­wił au­to­ry­ta­tywny opis roz­woju emo­cjo­nal­nego w bar­dzo wpły­wo­wej try­lo­gii: At­tach­ment [Przy­wią­za­nie] (1969), Se­pa­ra­tion [Se­pa­ra­cja] (1973) i Loss [Utrata] (1980).

Bowlby pod­kre­ślał, że młode osob­niki wielu ga­tun­ków szybko wy­twa­rzają przy­wią­za­nie do opie­kuna. Nie jest ono oparte na żad­nym ge­ne­tycz­nym związku z matką, ale ra­czej na bio­lo­gicz­nym pro­gra­mie od­po­wia­da­ją­cym za roz­wój przy­wią­za­nia. No­wo­rodki są wy­po­sa­żone w na­rzę­dzie do po­szu­ki­wa­nia i iden­ty­fi­ko­wa­nia fi­gury przy­wią­za­nia. Na przy­kład gęsi przy­wią­zują się do pierw­szej po­staci, która po­jawi się przed nimi po uro­dze­niu. Na ogół po­sta­cią tą jest matka gęś, ale – jak od­krył eto­log Kon­rad Lo­renz – je­żeli do­ro­sły czło­wiek po­jawi się przed nowo na­ro­dzo­nym pi­sklę­ciem, zo­sta­nie fi­gurą przy­wią­za­nia. Słynne zdję­cie Lo­renza po­ka­zuje go, jak pły­nie przez je­zioro, a za nim po­dąża mała flo­tylla pi­skląt.

Czy ludz­kie nie­mow­lęta po­sia­dają taki pro­gram przy­wią­za­nia? Na pierw­szy rzut oka wy­daje się to mało praw­do­po­dobne. W końcu nie­mow­lęta le­dwo po­tra­fią pły­wać czy na­wet po­dą­żać za fi­gurą przy­wią­za­nia. Jed­nak, jak za­uwa­żył Bowlby, dys­po­nują re­per­tu­arem sy­gna­łów i za­cho­wań, które spra­wiają, że jest wy­soce praw­do­po­dobne, je­śli nie pewne, że opie­kun bę­dzie się znaj­do­wał w ich po­bliżu. Aby we­zwać opie­kuna, dzieci po­tra­fią wo­ka­li­zo­wać i pła­kać, a z wie­kiem, aby go do­go­nić, mogą peł­zać i drep­tać. Bowlby po­strze­gał ten re­per­tuar przy­wią­za­nia jako sys­tem zor­ga­ni­zo­wany na wzór ter­mo­statu. Dziecko po­siada do­ce­lowy po­ziom po­żą­da­nej bli­sko­ści z opie­ku­nem, po­dob­nie jak ter­mo­stat może być usta­wiony na po­żą­daną tem­pe­ra­turę. Je­śli cel nie zo­sta­nie osią­gnięty – opie­kun znaj­duje się zbyt da­leko – ak­ty­wuje się sys­tem przy­wią­za­nia, a dziecko, aby zbli­żyć się do opie­kuna, sięga po swój re­per­tuar – bę­dzie pła­kać, wo­ka­li­zo­wać, racz­ko­wać i tak da­lej, w za­leż­no­ści od swo­jego wieku i miej­sca, w któ­rym znaj­duje się opie­kun. Tak długo, jak sys­tem przy­wią­za­nia po­zo­staje ak­tywny, przej­muje kon­trolę nad po­zo­sta­łymi sys­te­mami za­cho­wa­nia znaj­du­ją­cymi się w re­per­tu­arze dziecka. Na przy­kład różne czyn­no­ści zwią­zane z za­bawą i eks­plo­ra­cją zo­stają wstrzy­mane. Po osią­gnię­ciu po­żą­da­nego po­ziomu bli­sko­ści z opie­ku­nem sys­tem przy­wią­za­nia zo­staje wy­łą­czony, dziecko po­now­nie się uspo­kaja i po­zo­stałe sys­temy za­cho­wań, w tym te od­po­wia­da­jące za za­bawę czy eks­plo­ra­cję, mogą być po­now­nie ak­ty­wo­wane. Do­ce­lowy po­ziom bli­sko­ści opie­kuna nie musi być nie­zmienny. Zmę­czone lub chore dziecko bę­dzie pra­gnęło znaj­do­wać się bli­żej opie­kuna, więc sys­tem przy­wią­za­nia bę­dzie praw­do­po­dob­nie czę­ściej uru­cha­miany i trud­niej­szy do wy­łą­cze­nia. W ję­zyku po­tocz­nym śpiące lub chore dziecko okre­ślane jest jako „kle­jące się”.

Bowlby twier­dził, że dzieci w po­szu­ki­wa­niu przy­wią­za­nia są po­cząt­kowo bez­kry­tyczne. Praw­do­po­dob­nie będą wy­sy­łać sy­gnały „po­dejdź tu” – jak ga­wo­rze­nie i uśmie­chy – do wszyst­kich w oto­cze­niu, ale od około szó­stego mie­siąca ży­cia stają się bar­dziej wy­biór­cze. Po­szu­kują i przy­wią­zują się do osoby, która nie­za­wod­nie od­po­wie­działa na ich wcze­śniej­sze sy­gnały. Ta osoba może, choć nie musi, być ich bio­lo­giczną matką, a na­wet kimś, kto za­spo­kaja fi­zyczne po­trzeby dziecka. Po­dob­nie jak w przy­padku pi­skląt, więź mię­dzy ludz­kim dziec­kiem a fi­gurą przy­wią­za­nia nie jest oparta na związku ge­ne­tycz­nym. To ra­czej mózg dziecka jest za­pro­gra­mo­wany do by­cia opor­tu­ni­stycz­nym – po­szu­kuje opie­kuna, który re­aguje i jest do­stępny, nie­za­leż­nie od tego, kim jest.

Co się dzieje, gdy przy­wią­za­nie zo­staje utwo­rzone, ale na­stęp­nie ulega ze­rwa­niu? Na przy­kład w sy­tu­acji, gdy matka jest nie­obecna lub nie­do­stępna przez dłuż­szy czas: wiele dni czy ty­go­dni? Po­cząt­kowo – i jest to coś, czego ocze­ki­wa­li­by­śmy na pod­sta­wie teo­rii przy­wią­za­nia – na­stę­puje in­ten­sywna ak­ty­wa­cja sys­temu przy­wią­za­nia. Dziecko gwał­tow­nie pła­cze i po­szu­kuje uko­cha­nej osoby. Je­żeli jed­nak ta nie wraca, po­ja­wia się roz­pacz i bez­rad­ność, cho­ciaż te re­ak­cje po­zo­stają znacz­nie zre­du­ko­wane, je­śli do­stępny jest inny trosz­czący się opie­kun, zwłasz­cza ktoś znany dziecku (Ro­bert­son, Ro­bert­son, 1971). Je­śli nie­obec­ność się prze­dłuża, dziecko za­czyna emo­cjo­nal­nie se­pa­ro­wać się od utra­co­nego opie­kuna. Gdy ten wraca, dziecko może na niego spo­glą­dać, od­wra­cać wzrok lub opie­rać się przed wzię­ciem go na ręce i przy­tu­le­niem. Je­śli nie­obec­ność jest stała, a inny opie­kun nie jest do­stępny – na przy­kład gdy nie­mowlę tra­fia do sie­ro­cińca i jest po­zba­wione opieki przez dłuż­szy czas – mogą po­ja­wić się dłu­go­trwałe pro­blemy w kształ­to­wa­niu się se­lek­tyw­nych więzi emo­cjo­nal­nych. Omó­wimy je w od­po­wied­nim cza­sie.

Spo­glą­da­jąc na try­lo­gię Bowlby’ego, mo­żemy do­strzec, że sta­nowi ona trój­czyn­ni­kową syn­tezę. Z psy­cho­ana­lizy Bowlby za­czerp­nął ideę, że wcze­sne do­świad­cze­nia niosą trwałe skutki, choć – ina­czej niż Me­la­nie Klein – ak­cen­to­wał wpływ rze­czy­wi­stej opieki spra­wo­wa­nej nad dziec­kiem w prze­ci­wień­stwie do wy­my­ślo­nych do­świad­czeń. Z eto­lo­gii za­czerp­nął prze­ko­na­nie, że ludz­kie dziecko, po­dob­nie jak młode wielu ga­tun­ków, przy­cho­dzi na świat z wro­dzo­nym re­per­tu­arem ma­ją­cym na celu usta­no­wie­nie przy­wią­za­nia z do­stęp­nym i re­agu­ją­cym na sy­gnały opie­ku­nem. Wresz­cie z dzie­dziny psy­cho­lo­gii eks­pe­ry­men­tal­nej czer­pał peł­niej­sze zro­zu­mie­nie dru­zgo­cą­cych skut­ków dłu­go­trwa­łej de­pry­wa­cji spo­łecz­nej. Szcze­gólny wpływ w tym wzglę­dzie wy­warła na niego praca Harry’ego Har­lowa (1958).

Har­low po­sta­no­wił bo­wiem zdys­kre­dy­to­wać do­mi­nu­jące w teo­rii ucze­nia się za­ło­że­nie, że każde przy­wią­za­nie mię­dzy dziec­kiem a matką osta­tecz­nie spro­wa­dza się do za­spo­ko­je­nia pod­sta­wo­wych po­trzeb fi­zycz­nych, zwłasz­cza głodu i pra­gnie­nia. Prze­pro­wa­dził kla­syczny eks­pe­ry­ment na ma­łych re­zu­sach, które były wy­cho­wy­wane z dwiema sztucz­nymi „mat­kami”. Jedna z nich, skon­stru­owana z drutu, sta­no­wiła źró­dło mleka. Druga, zbli­żona wiel­ko­ścią i kształ­tem, nie ofe­ro­wała mleka, ale za­pew­niała coś, co okre­ślono kon­tak­tem po­cie­sza­ją­cym: była po­kryta miękką tka­niną i dla­tego le­piej nada­wała się do przy­tu­la­nia i chwy­ta­nia się jej. Har­low za­uwa­żył, że to wła­śnie matka wy­ko­nana z tka­niny, a nie dru­ciana, słu­żyła jako fi­gura przy­wią­za­nia – nie tylko dla­tego, że małpki czę­ściej się do niej przy­tu­lały, ale także po­nie­waż w chwi­lach nie­po­koju czy stra­chu ucie­kały do niej, a nie do matki dru­cia­nej. Matka z tka­niny stała się ro­dza­jem przy­stani lub bez­piecz­nej bazy, do któ­rej małpki mo­gły się wy­co­fać w po­szu­ki­wa­niu kom­fortu i z któ­rej, po uspo­ko­je­niu, mo­gły wy­ru­szyć na eks­plo­ro­wa­nie śro­do­wi­ska.

Mimo to, jak się oka­zało, matka z tka­niny nie była w sta­nie za­stą­pić praw­dzi­wej matki. Ba­da­nia Har­lowa prze­pro­wa­dzone na więk­szą skalę do­wio­dły, że małpy po­zba­wione do­stępu do in­te­rak­cji z krwią i cia­łem wy­ka­zy­wały pro­blemy w póź­niej­szym ży­ciu. Były od­rzu­cane przez ró­wie­śni­ków wy­cho­wy­wa­nych w nor­mal­nych wa­run­kach, sta­wały się nie­efek­tyw­nymi part­ne­rami sek­su­al­nymi, a je­śli w końcu uro­dziły wła­sne dzieci, wy­ka­zy­wały nie­wiel­kie kom­pe­ten­cje opie­kuń­cze, cza­sami dep­tały i mal­tre­to­wały wła­sne nie­mow­lęta. Har­low i jego współ­pra­cow­nicy sku­tecz­nie udo­ku­men­to­wali, że dłu­go­trwała mat­czyna i spo­łeczna de­pry­wa­cja we wcze­snym dzie­ciń­stwie może mieć wpływ nie tylko na roz­wój emo­cjo­nalny, ale także na re­la­cje w okre­sie do­ra­sta­nia i w do­ro­sło­ści (Rup­pen­thal i in., 1976).

Wzorce przy­wią­za­nia

Teo­ria przy­wią­za­nia ob­rała nowy kie­ru­nek, kiedy Mary Ain­sworth, ame­ry­kań­ska psy­cho­lożka roz­wo­jowa, roz­po­częła współ­pracę z Bowl­bym. Ain­sworth nie ba­dała skut­ków po­waż­nej de­pry­wa­cji – ra­żą­cej i nie­usta­ją­cej, na któ­rej sku­piał się Har­low, gdy ba­dał re­zusy czy dys­tres spo­wo­do­wany dłu­go­trwałą se­pa­ra­cją od fi­gury przy­wią­za­nia. In­te­re­so­wały ją bar­dziej sub­telne formy „nie­do­stęp­no­ści”, ja­kie mogą ce­cho­wać ludz­kie matki. Prze­ko­nała Bowlby’ego, jak rów­nież ko­lejne po­ko­le­nia ba­da­czy przy­wią­za­nia, do skon­cen­tro­wa­nia się na zmien­no­ści wzor­ców opieki, które miesz­czą się w roz­kła­dzie nor­mal­nym. Ar­gu­men­to­wała, że matki, które re­agują na sy­gnały wy­sy­łane przez dziecko i w ten spo­sób roz­wi­jają przy­wią­za­nie, będą jed­nak róż­nić się w spo­so­bie, w jaki na nie re­agują. Nie­które będą do­bre w do­strze­ga­niu i in­ter­pre­to­wa­niu sy­gna­łów nie­po­koju dziecka oraz w po­cie­sza­niu. Inne na­to­miast mogą mieć wła­sne zmar­twie­nia czy uspo­so­bie­nie utrud­nia­jące im skon­cen­tro­wa­nie się na dziecku. Ze względu na przy­czyny tych róż­nic praw­do­po­dob­nie także ocze­ki­wa­nia dzieci wo­bec ma­tek będą różne. Nie­które matki będą po­strze­gane jako wia­ry­godne i czułe w swo­ich re­ak­cjach na sy­gnały dys­kom­fortu i nie­po­koju, pod­czas gdy inne nie.

Opie­ra­jąc się na wy­ni­kach wcze­śniej­szego ba­da­nia, prze­pro­wa­dzo­nego z udzia­łem ma­tek i nie­mow­ląt w Ugan­dzie, Ain­sworth i jej współ­pra­cow­nicy (Ain­sworth i in., 1978) opra­co­wali eks­pe­ry­ment, który po­zwo­lił na zba­da­nie po­ten­cjal­nych róż­nic psy­cho­lo­gicz­nych. Pod­sta­wowe za­ło­że­nie było roz­bra­ja­jąco pro­ste: zna­leźć spo­sób na włą­cze­nie sys­temu przy­wią­za­nia, prze­pro­wa­dzić bli­ską ob­ser­wa­cję tego, jak ra­dzą so­bie nie­mow­lęta, od­no­to­wać róż­nice in­dy­wi­du­alne w ich wzor­cach re­ago­wa­nia i zgru­po­wać ra­zem te, które wy­ka­zują po­dobne wzorce. Aby ak­ty­wo­wać sys­tem przy­wią­za­nia, Ain­sworth wpro­wa­dziła matki i ich dwu­na­sto­mie­sięczne nie­mow­lęta do nie­zna­nego im po­koju wy­peł­nio­nego za­baw­kami. Ko­lejne etapy tej tak zwa­nej pro­ce­dury ob­cej sy­tu­acji (Strange Si­tu­ation pro­ce­dure) za­wie­rały oka­zję do tego, aby dziecko mo­gło ba­wić się za­baw­kami ra­zem z matką, re­ago­wać na obcą osobę, która we­szła do po­koju, ra­dzić so­bie z po­zo­sta­niem z obcą osobą na krótki czas, a także – z po­zo­sta­niem cał­ko­wi­cie sa­mym przed po­now­nym spo­tka­niem z matką.

Ain­sworth i jej współ­pra­cow­nicy zi­den­ty­fi­ko­wali trzy od­mienne wzorce re­ak­cji: bez­pieczne, uni­kowe i lę­kowo-am­bi­wa­lentne. Dzieci o bez­piecz­nym stylu przy­wią­za­nia chęt­nie po­dą­żały w kie­runku matki po jej po­wro­cie. Je­śli były zde­ner­wo­wane jej odej­ściem, szybko się uspo­ka­jały, kiedy wra­cała. Ogól­nie rzecz bio­rąc, w obec­no­ści matki ba­wiły się ra­do­śnie. Taki bez­pieczny wzo­rzec ce­cho­wał więk­szość dzieci. Po­zo­stała mniej­szość była po­dzie­lona na dwie pod­grupy: uni­kową i lę­kowo-am­bi­wa­lentną. Przy po­now­nym spo­tka­niu z matką dzieci o stylu uni­ko­wym nie pod­cho­dziły do matki. Czę­sto kon­ty­nu­owały za­bawę. Na­wet je­śli były zde­ner­wo­wane jej po­cząt­ko­wym odej­ściem, nie wy­ka­zy­wały wy­raź­nej skłon­no­ści do zbli­ża­nia się do niej. Dzieci lę­kowo-am­bi­wa­lentne były za­zwy­czaj zde­ner­wo­wane, gdy matka wy­cho­dziła – w czym przy­po­mi­nały dzieci o bez­piecz­nym stylu przy­wią­za­nia – pod­cho­dziły do niej po jej po­wro­cie, ale trud­niej było je po­cie­szyć. Czę­sto ce­cho­wał je am­bi­wa­lentny sto­su­nek do matki: zbli­żały się do niej, aby uzy­skać po­cie­sze­nie, ale po­tem ucie­kały.

Ain­sworth in­ter­pre­to­wała te wzorce za­cho­wań jako od­zwier­cie­dla­jące różne stra­te­gie, ja­kie nie­mow­lęta na­uczyły się przyj­mo­wać w ob­li­czu po­strze­ga­nej do­stęp­no­ści matki. Dzieci o bez­piecz­nym stylu przy­wią­za­nia są pewne sie­bie. Na­uczyły się, że na matkę można li­czyć i po­strze­gać ją jako źró­dło wspar­cia. Kiedy znaj­duje się w po­bliżu, służy jako bez­pieczna przy­stań za­bawy i eks­plo­ra­cji, a kiedy wraca po nie­obec­no­ści, na­tych­miast uspo­kaja dziecko. Z ko­lei dzieci o uni­ko­wym stylu przy­wią­za­nia spo­dzie­wają się, że opie­kunka bę­dzie nie­do­stępna, do­słow­nie lub na po­zio­mie psy­cho­lo­gicz­nym. Prze­ko­nane, że nie uzy­skają po­cie­sze­nia, pod­dają się i od­wra­cają. Kiedy więc opie­kunka wraca, nie zbli­żają się do niej. Dzieci o lę­kowo-am­bi­wa­lent­nym stylu przy­wią­za­nia mają sprzeczne na­dzieje i ocze­ki­wa­nia. Po­szu­kują po­cie­sze­nia u opie­kunki, ale na­uczyły się, że cza­sami jest ona nie­do­stępna lub nie re­aguje na ich po­trzeby. Pod­cho­dzą więc do niej z oba­wami, cza­sem wy­co­fują się po pró­bie uzy­ska­nia po­cie­sze­nia.

Ist­nieje wiele do­wo­dów na po­par­cie twier­dze­nia, że od­mienne wzorce przy­wią­za­nia od­zwier­cie­dlają spo­sób, w jaki opie­kunka my­śli o swoim dziecku i re­aguje na jego po­trzeby. Po pierw­sze, w wielu ba­da­niach udo­wod­niono, że po­miary od­po­wie­dzi matki prze­wi­dują ro­dzaj przy­wią­za­nia, ja­kie prze­ja­wia wo­bec niej dziecko (De Wolff, van IJzen­do­orn, 1997). Wy­wiady kon­cen­tru­jące się na tym, jak matka my­śli o dziecku – zwłasz­cza na stop­niu, w ja­kim trak­tuje ona dziecko jako od­rębną jed­nostkę ob­da­rzoną in­dy­wi­du­al­nymi my­ślami i uczu­ciami – sta­no­wią lep­sze pre­dyk­tory póź­niej­szego przy­wią­za­nia niż ob­ser­wa­cje jaw­nej opieki ma­cie­rzyń­skiej (Me­ins i in., 2001). Po dru­gie, nie­mow­lęta czę­sto wy­ka­zują od­rębne, a mimo to sta­bilne wzorce przy­wią­za­nia w od­nie­sie­niu do róż­nych opie­ku­nów. Na przy­kład może je ce­cho­wać bez­pieczny wzo­rzec przy­wią­za­nia do ojca, na­to­miast z matką – łą­czyć je styl lę­kowo-am­bi­wa­lentny. Nie­któ­rzy twier­dzą wpraw­dzie, że za typ przy­wią­za­nia od­po­wiada oso­bo­wość dziecka, a w szcze­gól­no­ści jego tem­pe­ra­ment (Ka­gan, 1995). Gdyby jed­nak tem­pe­ra­ment był klu­czo­wym czyn­ni­kiem, można by ocze­ki­wać, że dziecko bę­dzie re­ago­wać po­dob­nie na róż­nych opie­ku­nów. Ba­da­nia in­ter­wen­cyjne ukie­run­ko­wane na po­moc mat­kom w in­ter­pre­to­wa­niu sy­gna­łów wy­sy­ła­nych przez dziecko i re­ago­wa­niu na nie zwięk­szają szanse na roz­wój bez­piecz­nego przy­wią­za­nia (Ba­ker­mans-Kra­nen­burg i in., 2003).

Wcze­sne wzorce przy­wią­za­nia są rów­nież uży­tecz­nymi pre­dyk­to­rami tego, jak dzieci w póź­niej­szym cza­sie za­cho­wają się w in­nych ob­sza­rach. Jak omó­wimy to w roz­dziale 4, za­bawa w uda­wa­nie po­ja­wia się w dru­gim roku ży­cia. Ma­lu­chy „kar­mią” lalki, „od­bie­rają” wy­obra­żony te­le­fon, or­ga­ni­zują uda­wane przy­ję­cia przy her­ba­cie czy ucie­kają przed wy­ima­gi­no­wa­nymi po­two­rami. Kiedy ba­wią się wspól­nie z matką, ma­lu­chy ce­chu­jące się bez­piecz­nym sty­lem przy­wią­za­nia są skłonne do dłuż­szych i bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych za­baw w uda­wa­nie niż ich ró­wie­śnicy o stylu uni­ko­wym czy lę­kowo-am­bi­wa­lent­nym (Slade, 1987). Gdy bez­piecz­nie przy­wią­zane ma­lu­chy są star­sze i idą do przed­szkola lub szkoły, wy­ka­zują więk­szą cie­ka­wość, są bar­dziej skłonne do za­wie­ra­nia i utrzy­my­wa­nia przy­jaźni oraz mniej za­leżne od na­uczy­cieli (Arend i in., 1979; Schne­ider i in., 2001; Sro­ufe, 1983).

Czy teo­ria przy­wią­za­nia, ak­cen­tu­jąca ko­rzy­ści, ja­kie płyną z bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia dziecka, może obej­mo­wać dzieci do­ra­sta­jące w róż­nych kul­tu­rach? Wielu ba­da­czy – z USA, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Nie­miec, Izra­ela, Chin, Ja­po­nii, In­do­ne­zji, Mek­syku, RPA, Ke­nii, Mali oraz in­nych kra­jów – by się z tym zgo­dziło. Gdy dzieci z od­mien­nych kul­tur są te­sto­wane w ra­mach pro­ce­dury ob­cej sy­tu­acji, więk­szość z nich za­zwy­czaj wy­ka­zuje bez­pieczny styl przy­wią­za­nia, jak można się tego spo­dzie­wać, a po­zo­stałą mniej­szość da się przy­pi­sać do ka­te­go­rii przy­wią­za­nia lę­kowo-am­bi­wa­lent­nego albo uni­ko­wego (Me­sman i in., 2016).

Co za tym idzie – teo­ria przy­wią­za­nia spraw­dza się do­brze: wszyst­kie dzieci mają wro­dzony re­per­tuar za­cho­wań do two­rze­nia przy­wią­za­nia, a więk­szość z nich osta­tecz­nie wy­ka­zuje wo­bec głów­nego opie­kuna je­den z trzech pod­sta­wo­wych wzor­ców przy­wią­za­nia. Mimo to moż­liwe jest prze­pro­wa­dze­nie bar­dziej ra­dy­kal­nej kry­tyki. Praw­do­po­dob­nie na­cisk, jaki teo­ria przy­wią­za­nia kła­dzie na mat­czyną wraż­li­wość na sy­gnały wy­sy­łane przez nie­mowlę, zdra­dza wpływy kul­tury za­chod­niej. Do­kład­niej rzecz uj­mu­jąc, zgod­nie z wy­zna­waną na Za­cho­dzie war­to­ścią au­to­no­mii oso­bi­stej za­kłada ona, że po­szcze­gólni opie­ku­no­wie po­winni być wraż­liwi na po­trzeby nie­mow­ląt, zwra­cać na nie uwagę, a ich dłu­go­ter­mi­no­wym ce­lem po­winna być tro­ska o au­to­ek­spre­sję i emo­cjo­nalną nie­za­leż­ność dzieci. Tym­cza­sem ba­da­cze o bar­dziej an­tro­po­lo­gicz­nej orien­ta­cji pod­kre­ślają, że poza uprze­my­sło­wio­nym świa­tem za­chod­nim wiele spo­łecz­no­ści ce­chuje ra­dy­kal­nie inny spo­sób wy­cho­wa­nia dzieci. Po pierw­sze, opieka nad nie­mow­lę­tami i ma­łymi dziećmi rzadko spo­czywa na bar­kach po­je­dyn­czej osoby. Za­miast tego dziećmi opie­kuje się ela­styczna sieć osób, zło­żona z ro­dzi­ców, dziad­ków, star­szego ro­dzeń­stwa i są­sia­dów. Po dru­gie, ta­kie spo­łecz­no­ści nie trak­tują prio­ry­te­towo wraż­li­wo­ści opie­kuna na po­trzeby kon­kret­nego nie­mow­lę­cia. Ocze­kują ra­czej, że dzieci, na­wet nie­mow­lęta, do­sto­sują się do ro­dziny i więk­szej grupy opie­ku­nów (Kel­ler, 2018). Mimo to warto pa­mię­tać, że na przy­kład pro­ce­dura ob­cej sy­tu­acji oraz jej zna­cze­nie dia­gno­styczne były za­in­spi­ro­wane wcze­śniej­szymi ba­da­niami Ain­sworth prze­pro­wa­dzo­nymi w Ugan­dzie.

Chcąc zni­we­lo­wać do­mnie­maną prze­paść, Judi Me­sman i jej współ­pra­cow­nicy po­szu­ki­wali epi­zo­dów wraż­li­wej opieki w trzech in­nych niż za­chod­nie spo­łecz­no­ściach rol­ni­czych: nad­mor­skiej spo­łecz­no­ści w pół­nocno-wschod­nich Fi­li­pi­nach, spo­łecz­no­ści ko­czow­ni­czych Pig­me­jów w Re­pu­blice Konga oraz nie­wiel­kiej spo­łecz­no­ści rol­ni­czej w środ­ko­wym Mali (Me­sman i in., 2018). W każ­dym z tych miejsc od­na­leźli ślady szyb­kiego re­ago­wa­nia opie­ku­nów in­nych niż matka na sy­gnały wy­sy­łane przez nie­mow­lęta. Przy­kła­dowo, ciotka umie­ściła swoją sied­mio­mie­sięczną sio­strze­nicę tak, aby spo­glą­dała na prze­cho­dzące dzieci, ale kiedy ta za­częła ma­ru­dzić, na­tych­miast po­dała ją z po­wro­tem matce, która za­ofe­ro­wała dziecku pierś. Oj­ciec prze­rwał pracę nad sprzę­tem do po­łowu ryb, aby od­po­wie­dzieć na wo­kalne prośby swo­jej osiem­na­sto­mie­sięcz­nej córki. Przy­niósł paczkę kra­ker­sów, otwo­rzył ją, gdy dziew­czynka nie mo­gła so­bie po­ra­dzić za po­mocą zę­bów, i kiedy ta wy­sy­łała ko­lejne prośby o opiekę, w końcu po­dał jej ku­bek z wodą. Pe­wien wu­jek za­uwa­żył, że jego trzy­na­sto­mie­sięczna sio­strze­nica, po tym jak się cze­goś prze­stra­szyła, za­częła pła­kać. Wziął ją na ręce, a ta na­tych­miast się uspo­ko­iła. Wu­jek w tej hi­sto­rii miał trzy lata – co pod­kre­śla, jak sze­roko roz­po­wszech­niona jest opieka. W kon­tek­ście tak roz­pro­szo­nej opieki uza­sad­nione jest py­ta­nie, czy teo­ria przy­wią­za­nia, z jej na­ci­skiem na re­la­cję nie­mow­lę­cia z jed­nym opie­ku­nem, może mieć za­sto­so­wa­nie w ta­kich wa­run­kach. W prze­ci­wień­stwie do kry­ty­ków teo­rii przy­wią­za­nia (na przy­kład Kel­ler i in., 2018) po­zo­staję ostroż­nym opty­mi­stą, że ta­kie prze­ło­że­nie jest wy­ko­nalne, zwłasz­cza je­śli sku­pimy się na kom­pe­ten­cjach i ela­stycz­no­ści za­cho­wa­nia nie­mow­ląt. W spo­łe­czeń­stwach in­nych niż za­chod­nie na­dal do­strze­gamy, jak nie­mow­lęta wy­ko­rzy­stują różne sy­gnały, aby uzy­skać opiekę, któ­rej po­trze­bują. Trzeba przy­znać, że otrzy­mane od­po­wie­dzi mogą po­cho­dzić od więk­szego grona osób, ale na­wet w ta­kich wa­run­kach nie­mow­lęta na­dal roz­róż­niają po­ten­cjal­nych opie­ku­nów i kie­rują swoje prośby wy­biór­czo (Me­ehan, Hawks, 2013). Do te­matu se­lek­tyw­no­ści nie­mow­ląt po­wrócę pod ko­niec roz­działu.

Nowe idee w teo­rii przy­wią­za­nia

W uję­ciu Bowlby’ego i Ain­sworth teo­ria przy­wią­za­nia kon­cen­tro­wała się na nie­mow­lę­ciu i ma­łym dziecku. Oczy­wi­ście ob­ser­wo­wali oni rów­nież matkę, ale głów­nie po to, by zro­zu­mieć jej wpływ na roz­wi­ja­jące się dziecko. Mary Main, była stu­dentka i współ­pra­cow­niczka Ain­sworth, roz­sze­rzyła to po­dej­ście. Aby od­kryć nie­jawne lub nie­świa­dome wy­obra­że­nia do­ro­słych na te­mat funk­cjo­no­wa­nia bli­skiego przy­wią­za­nia, opra­co­wała Wy­wiad Przy­wią­za­nia Do­ro­słych (Adult At­tach­ment In­te­rview, AAI) (Main i in., 1985). W trak­cie wy­wiadu do­ro­śli są pro­szeni o po­wrót my­ślami do wła­snego dzie­ciń­stwa, przy­po­mnie­nie so­bie emo­cjo­nal­nie ob­cią­ża­ją­cych epi­zo­dów zwią­za­nych z ro­dzi­cami oraz opi­sa­nie i zin­ter­pre­to­wa­nie ich za­cho­wań i uczuć. Za­pis wy­wiadu jest na­stęp­nie ko­do­wany w róż­nych wy­mia­rach, zwłasz­cza „spój­no­ści”, z jaką epi­zody są pa­mię­tane, i nar­ra­cji, jak rów­nież obec­no­ści ja­kiej­kol­wiek nie­re­ali­stycz­nej ide­ali­za­cji ro­dzi­ców. Na tej pod­sta­wie Main zi­den­ty­fi­ko­wała trzy od­mienne wzorce od­po­wie­dzi na AAI. Do­ro­śli „au­to­no­miczni” opi­sują swoje dzie­ciń­stwo w spo­sób pe­łen ak­cep­ta­cji, spójny i we­wnętrz­nie kon­se­kwentny. Do­ro­śli scha­rak­te­ry­zo­wani jako „od­rzu­ca­jący” po­dają krót­kie, nie­kom­pletne re­la­cje, utrzy­mują, że po­sia­dają nie­wiele wspo­mnień z dzie­ciń­stwa, oraz mają ten­den­cję do ide­ali­zo­wa­nia za­równo prze­szło­ści, jak i swo­ich ro­dzi­ców. Wresz­cie do­ro­śli „za­ab­sor­bo­wani” po­dają nie­spójne, za­gma­twane re­la­cje, z któ­rych wy­nika, że na­dal zma­gają się z kon­flik­tami wy­nie­sio­nymi z prze­szło­ści.

Na różne spo­soby wzorce obecne w do­ro­sło­ści sta­no­wią od­bi­cie tego, co można zna­leźć w nie­mow­lęc­twie. Au­to­no­miczna, od­rzu­ca­jąca lub za­ab­sor­bo­wana po­stawa do­ro­słych przy­po­mina bez­pieczną, uni­kową lub lę­kowo-am­bi­wa­lentną po­stawę nie­mow­lę­cia. Czy ozna­cza to, że ta­kie wzorce mogą być prze­ka­zy­wane ko­lej­nym po­ko­le­niom? Ana­li­zu­jąc dużą liczbę nie­za­leż­nych ba­dań, van IJzen­do­orn (1995) stwier­dził, że matki skla­sy­fi­ko­wane na pod­sta­wie wy­wiadu AAI jako „au­to­no­miczne” rze­czy­wi­ście czę­ściej miały dziecko o bez­piecz­nym stylu przy­wią­za­nia. W jed­nym, szcze­gól­nie prze­ko­nu­ją­cym ba­da­niu prze­pro­wa­dzono wy­wiad z przy­szłymi mat­kami, kiedy były jesz­cze w ciąży. Póź­niej, gdy dzieci miały rok, ob­ser­wo­wano je w pro­ce­du­rze ob­cej sy­tu­acji. Od­no­to­wano ocze­ki­wane za­leż­no­ści – „au­to­no­miczne” matki, jak się oka­zało, czę­ściej po­sia­dały dziecko z bez­piecz­nym sty­lem przy­wią­za­nia (Fo­nagy i in., 1991). W związku z tym wy­izo­lo­wane wspo­mnie­nia do­ty­czące opie­ku­nów czy re­kon­struk­cje opieki, któ­rej do­świad­czy­li­śmy jako dzieci, na­kie­ro­wują lub przy­naj­mniej prze­po­wia­dają ro­dzaj przy­wią­za­nia, jaki łą­czy lu­dzi z ich dziećmi. Kiedy do­ro­śli stają się ro­dzi­cami, czę­sto od­twa­rzają ze swo­imi dziećmi wzo­rzec obecny w ich wła­snym dzie­ciń­stwie.

Czy trój­czyn­ni­kowa kla­sy­fi­ka­cja stwo­rzona przez Ain­sworth rze­czy­wi­ście wy­czer­puje wszyst­kie moż­liwe kon­fi­gu­ra­cje, ja­kie ist­nieją mię­dzy dziec­kiem a opie­ku­nem? Przez wiele lat ba­da­cze spo­ra­dycz­nie od­no­to­wy­wali trudne do skla­sy­fi­ko­wa­nia nie­mow­lęta, które wy­ka­zy­wały za­sta­na­wia­jące oznaki wię­cej niż jed­nego stylu przy­wią­za­nia lub nie­ocze­ki­wane i dziwne za­cho­wa­nia, ta­kie jak na­głe znie­ru­cho­mie­nie, wraz z ozna­kami lęku w ob­li­czu po­ja­wie­nia się opie­kuna. Main i So­lo­mon (1990) za­pro­po­no­wały utwo­rze­nie czwar­tej ka­te­go­rii – dla tak zwa­nych zdez­or­ga­ni­zo­wa­nych nie­mow­ląt. Za­su­ge­ro­wały, że ta­kie nie­mow­lęta nie utwo­rzyły sta­bil­nej stra­te­gii ra­dze­nia so­bie z dys­tre­sem – stąd trud­ność w przy­pi­sa­niu ich do jed­nego z trzech wzor­ców przy­wią­za­nia.

Póź­niej­sze ba­da­nia su­ge­rują, że styl przy­wią­za­nia „D” – czyli zdez­or­ga­ni­zo­wany – po­mimo nie­okre­ślo­nego cha­rak­teru, może być wia­ry­god­nie iden­ty­fi­ko­wany i po­zo­staje sta­bilny w okre­sie nie­mow­lę­cym (van IJzen­do­orn i in., 1999). Czę­sto­tli­wość jego wy­stę­po­wa­nia nie zmie­nia się w za­leż­no­ści od płci dziecka czy jego tem­pe­ra­mentu ani wraz ze sta­nem zdro­wia psy­chicz­nego matki. Nie­mniej wy­daje się, że klu­czową rolę od­grywa tu tło ro­dzinne. W re­pre­zen­ta­tyw­nej pró­bie nie­mow­ląt w USA czę­stość wy­stę­po­wa­nia zdez­or­ga­ni­zo­wa­nego stylu przy­wią­za­nia wy­no­siła około pięt­na­stu pro­cent, ale od­se­tek wzrósł do dwu­dzie­stu pię­ciu pro­cent w gru­pie o ni­skim sta­tu­sie spo­łeczno-eko­no­micz­nym (SES) i do nieco po­ni­żej pięć­dzie­się­ciu pro­cent w gru­pie nie­mow­ląt bę­dą­cych ofiarą prze­mocy. W związku z tym ba­da­cze do­szli do wnio­sku, że zdez­or­ga­ni­zo­wany wzo­rzec może być od­po­wie­dzią na znę­ca­nie się. Na­leży jed­nak pa­mię­tać, że znę­ca­nie się opie­kuna nie za­wsze pro­wa­dzi do zdez­or­ga­ni­zo­wa­nego wzorca przy­wią­za­nia. Po­nadto zdez­or­ga­ni­zo­wany wzo­rzec może wy­stę­po­wać przy braku wy­raź­nych do­wo­dów świad­czą­cych o mal­tre­to­wa­niu (Gra­nqvist i in., 2017). Na przy­kład zdez­or­ga­ni­zo­wany wzo­rzec wy­stę­puje czę­sto wśród dzieci wy­cho­wy­wa­nych w wa­run­kach in­sty­tu­cjo­nal­nych, ale po­ten­cjalny wkład znę­ca­nia się w ta­kich wa­run­kach po­zo­staje nie­ja­sny (Lio­netti i in., 2015).

W ocze­ki­wa­niu na dal­szą ana­lizę do­kład­nych przy­czyn dez­or­ga­ni­za­cji ba­da­cze pod­kre­ślają pa­ra­doks, do­brze uchwy­cony przez teo­rię przy­wią­za­nia. Za­łóżmy, że nie­mowlę zwy­kle kie­ruje się w stronę zna­nego opie­kuna w celu otrzy­ma­nia po­cie­sze­nia w chwi­lach nie­po­koju czy stra­chu – to jedna z pod­sta­wo­wych re­ak­cji przy­wią­za­nia we­dług Bowlby’ego i Ain­sworth. Przy­pu­śćmy jed­nak, że dziecko re­aguje rów­nież dys­tre­sem lub stra­chem na gniewne i nie­po­ko­jące za­cho­wa­nie opie­kuna – i rze­czy­wi­ście staje się ostrożne wo­bec opie­kuna skłon­nego do ta­kich za­cho­wań. Nie­trudno do­strzec, że ta­kie nie­mowlę może za­cząć wy­ka­zy­wać kon­flik­towe lub pa­ra­dok­salne re­ak­cje. Opie­kun, który sta­nowi źró­dło nie­po­koju czy obaw, jest rów­nież po­ten­cjal­nym źró­dłem uspo­ko­je­nia i po­cie­sze­nia. Szu­ka­nie u niego po­cie­sze­nia to za­tem po­nowne zbli­ża­nie się do źró­dła nie­po­koju i obaw. W ta­kich oko­licz­no­ściach nie­mowlę może wy­ka­zy­wać sprzeczne lub zdez­or­ga­ni­zo­wane za­cho­wa­nia.

Związki ro­man­tyczne

Do tej pory wi­dzie­li­śmy, że teo­ria przy­wią­za­nia może być sto­so­wana do oby­dwu stron re­la­cji ro­dzic–dziecko. Po­maga w zro­zu­mie­niu za­cho­wa­nia nie­mow­lę­cia oraz wzorca opieki wy­ka­zy­wa­nego przez ro­dzica. A co z ro­man­tycz­nymi re­la­cjami łą­czą­cymi do­ro­słych? Czy ist­nieje ja­kiś zwią­zek po­mię­dzy mi­ło­ścią ro­man­tyczną a wzor­cami przy­wią­za­nia, ja­kie ob­ser­wu­jemy po­mię­dzy ro­dzi­cem a dziec­kiem? Aby roz­po­cząć ba­da­nia nad tym za­gad­nie­niem, Ha­zan i Sha­ver (1987) za­mie­ścili kwe­stio­na­riusz w lo­kal­nej ga­ze­cie „The Rocky Mo­un­tain News”. Prze­ana­li­zo­wali od­po­wie­dzi kil­ku­set re­spon­den­tów w wieku od czter­na­stu do dzie­więć­dzie­się­ciu dwóch lat. Prze­pro­wa­dzili rów­nież ba­da­nia wśród stu­den­tów col­lege’u, głów­nie na­sto­lat­ków. Uczest­nicy mieli okre­ślić, który z trzech po­niż­szych opi­sów naj­le­piej do nich pa­suje:

1. Czuję się nieco nie­swojo, kiedy je­stem bli­sko in­nych; trudno mi za­ufać cał­ko­wi­cie, trudno mi po­zwo­lić so­bie na za­leż­ność od in­nych. De­ner­wuję się, gdy ktoś staje się zbyt bli­ski, i czę­sto part­ne­rzy ro­man­tyczni chcą, że­bym był z nimi bli­żej, niż to dla mnie kom­for­towe.

2. Sto­sun­kowo ła­two jest mi się zbli­żyć do in­nych i czuję się kom­for­towo, gdy je­stem od nich za­leżny oraz gdy oni są za­leżni ode mnie. Rzadko mar­twię się, że zo­stanę po­rzu­cony lub że ktoś się do mnie za bar­dzo zbliży.

3. Uwa­żam, że inni nie­chęt­nie zbli­żają się do mnie tak, jak bym tego chciał. Czę­sto mar­twię się, że mój part­ner nie ko­cha mnie na­prawdę lub nie chce ze mną być. Chcę cał­ko­wi­cie złą­czyć się z inną osobą i to pra­gnie­nie cza­sami od­stra­sza lu­dzi.

Ba­da­nia dwóch róż­nych grup dały nie­mal iden­tyczne wy­niki. Więk­szość re­spon­den­tów uznała, że od­nosi się do nich drugi opis, a mniej wię­cej dwa­dzie­ścia pro­cent uznało, że do­ty­czy ich je­den z dwóch po­zo­sta­łych. Nie­trudno roz­po­znać w opcji dru­giej „bez­pieczny” wzo­rzec, a w opcji pierw­szej i trze­ciej – ko­lejno uni­kowy i lę­kowo-am­bi­wa­lentny. Oka­zało się, że sa­mo­ocena uczest­ni­ków po­zwa­lała prze­wi­dzieć ich od­po­wie­dzi na ko­lejne py­ta­nia do­ty­czące mi­ło­ści i flirtu. Na przy­kład „bez­pieczni” uczest­nicy chęt­niej niż któ­ra­kol­wiek z po­zo­sta­łych dwóch grup zga­dzali się ze stwier­dze­niem: „W nie­któ­rych związ­kach mi­łość ro­man­tyczna na­prawdę trwa i nie za­nika z cza­sem”. Z dru­giej strony, „uni­kowi” uczest­nicy byli skłonni zgo­dzić się, że: „Ła­two jest się za­ko­chać. Czuję, że czę­sto za­czy­nam się za­ko­chi­wać”, pod­czas gdy osoby lę­kowo-am­bi­wa­lentne nie­mal ni­gdy nie wy­bie­rały tej opcji.

Usta­le­nia wska­zują, że pod wzglę­dem dy­na­miki emo­cjo­nal­nej wy­stę­pują in­try­gu­jące pa­ra­lele po­mię­dzy ro­dzi­ciel­stwem a ro­man­sem. W obu przy­pad­kach za­leż­ność spro­wa­dza się do roz­po­zna­wal­nego wzorca, na­wet je­śli wciąż trwają dys­ku­sje, jak naj­le­piej scha­rak­te­ry­zo­wać po­do­bień­stwa (Fra­ley, Sha­ver, 2000). Ist­nieją rów­nież pewne do­wody na to, że wcze­sne wzorce przy­wią­za­nia prze­wi­dują spo­sób, w jaki lu­dzie za­cho­wują się w związ­kach ro­man­tycz­nych. Na przy­kład w ba­da­niu po­dłuż­nym prze­pro­wa­dzo­nym na Uni­wer­sy­te­cie Min­ne­soty dwu­dzie­sto­lat­ko­wie, któ­rzy wy­ka­zy­wali bar­dziej spójne oznaki bez­piecz­nego stylu przy­wią­za­nia, kiedy ob­ser­wo­wano ich jako ma­lu­chy, byli mniej skłonni do wplą­ty­wa­nia się w nie­po­ro­zu­mie­nia z part­ne­rami ro­man­tycz­nymi. Po kon­flik­to­wej wy­mia­nie zdań ła­twiej po­tra­fili przejść do bar­dziej po­zy­tyw­nej dys­ku­sji. Także ich part­ne­rzy wy­ka­zy­wali taką samą zdol­ność do tłu­mie­nia kon­fliktu (Sa­lva­tore i in., 2011).

Im­po­nu­jącą cią­głość w bli­skich związ­kach od­no­to­wali mię­dzy in­nymi Wal­din­ger i Schulz (2016). Prze­pro­wa­dzili oni wy­wiady z osiem­dzie­się­cio­let­nimi męż­czy­znami na te­mat ich re­la­cji z part­ner­kami – przy czym te re­la­cje trwały śred­nio czter­dzie­ści lat. Wy­wiad, wzo­ro­wany na opi­sa­nym wcze­śniej AAI, umoż­li­wił stwo­rze­nie zło­żo­nego wskaź­nika stop­nia, w ja­kim męż­czyźni opi­sy­wali – w spo­sób wia­ry­godny i spójny – swój ko­cha­jący, bez­pieczny zwią­zek z part­nerką. Męż­czyźni zo­stali zre­kru­to­wani do ba­da­nia kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej, kiedy byli jesz­cze na­sto­lat­kami. Wów­czas, na pod­sta­wie dłu­gich wy­wia­dów, trwa­ją­cych od dzie­się­ciu do dwu­na­stu go­dzin, oce­niono ja­kość ich re­la­cji z ro­dzi­cami. Wtedy rów­nież uzy­skano zło­żony wskaź­nik, świad­czący o ogól­nym cie­ple re­la­cji ro­dzin­nych. Wal­din­ger i Schulz (2016) stwier­dzili, że ist­niał nie­wielki zwią­zek mię­dzy tymi dwiema mia­rami: na­sto­latki z re­la­cjami ro­dzin­nymi peł­nymi cie­pła koń­czyli jako osiem­dzie­się­cio­lat­ko­wie, któ­rych ce­cho­wały bez­pieczne i pełne mi­ło­ści re­la­cje z part­ner­kami – praw­do­po­dob­nie zwią­zek trwał przez lata dzięki spo­so­bom, w ja­kie męż­czyźni ra­dzili so­bie z emo­cjo­nal­nie trud­nymi wy­da­rze­niami, zgod­nie z oceną do­ko­naną w po­ło­wie ży­cia, kiedy mieli od czter­dzie­stu pię­ciu do pięć­dzie­się­ciu lat. Co wię­cej, po­dobne wnio­ski po­ja­wiły się w przy­padku oby­dwu grup w ba­da­niu męż­czyzn, któ­rzy stu­dio­wali na Ha­rvar­dzie, oraz męż­czyzn wy­wo­dzą­cych się z bied­niej­szych dziel­nic Bo­stonu.

Re­li­gia i przy­wią­za­nie

Nie­któ­rzy ba­da­cze uznali, że idee Bowlby’ego są po­mocne w kon­cep­tu­ali­za­cji ro­man­tycz­nych związ­ków osób do­ro­słych, i po­su­nęli się o krok da­lej. Za­dali py­ta­nie, czy teo­ria przy­wią­za­nia może po­móc nam w my­śle­niu o prze­ko­na­niach i prak­ty­kach re­li­gij­nych. Zgod­nie z głów­nym za­ło­że­niem chrze­ści­jań­stwa na­leży zwra­cać się do Boga po otu­chę i po­cie­sze­nie, zwłasz­cza w okre­sie prze­ży­wa­nia straty czy ża­łoby. W tym sen­sie my­śle­nie o Bogu jako o fi­gu­rze przy­wią­za­nia, choć wy­po­sa­żo­nej w bo­skie atry­buty, nie wy­daje się nie­roz­sądne. Ma­jąc to na uwa­dze, ba­da­cze przy­wią­za­nia pod­kre­ślili in­try­gu­jące po­do­bień­stwa mię­dzy zwy­kłym przy­wią­za­niem a spo­so­bem, w jaki lu­dzie wie­rzący opi­sują swoją re­la­cję z Bo­giem. Przede wszyst­kim Bóg czę­sto nie jest po­strze­gany jako od­le­gła po­stać z in­nego świata, ale jako ktoś stale obecny i do­stępny. Usta­lone spo­soby ko­mu­ni­ka­cji, w szcze­gól­no­ści mo­dli­twa czy ry­tu­ały, a także wy­zna­czone miej­sca kultu służą za­zwy­czaj wzmac­nia­niu po­czu­cia bli­sko­ści oraz ob­co­wa­nia z Bo­giem. Po­nadto, zgod­nie z ocze­ki­wa­niami teo­re­ty­ków przy­wią­za­nia, ist­nieją do­wody na to, że lęk i stres mogą zwięk­szyć praw­do­po­do­bień­stwo ta­kiego spo­sobu po­szu­ki­wa­nia bli­sko­ści. Na przy­kład Brown i jej współ­pra­cow­nicy (2004) wy­ka­zali, że wdowy, w po­rów­na­niu z ko­bie­tami, które nie do­świad­czyły straty mał­żonka, przy­wią­zy­wały więk­szą wagę do swo­ich prze­ko­nań re­li­gij­nych. Im więk­sze było nada­wane tym prze­ko­na­niom zna­cze­nie, tym ła­god­niej prze­bie­gała ża­łoba.

Czy szcze­gólny ro­dzaj przy­wią­za­nia, jaki jed­nostka na­była w kon­tek­ście re­la­cji ro­dzin­nych, wpływa na spo­sób, w jaki wy­obraża so­bie wła­sną re­la­cję z Bo­giem? Jak wy­ja­śniają mię­dzy in­nymi Gra­nqvist i Kirk­pa­trick (2016), praw­do­po­dobne są dwie moż­li­wo­ści. Z jed­nej strony może ist­nieć pełna zgod­ność mię­dzy tymi dwoma ty­pami przy­wią­za­nia. Na przy­kład do­ro­śli, któ­rzy po­sia­dają men­talny mo­del po­staci przy­wią­za­nia ro­dzin­nego jako osób uczci­wych i god­nych za­ufa­nia, mogą mieć po­dobne wy­obra­że­nie o Bogu. Z dru­giej strony moż­liwa jest rów­nież pewna forma kom­pen­sa­cji. Do­ro­śli, któ­rzy za­częli my­śleć o in­nych lu­dziach jako nie­wia­ry­god­nych i nie­sta­bil­nych, mogą uwa­żać, że zwró­ce­nie się do Boga nie­sie szcze­gólne po­cie­sze­nie i otu­chę. W końcu Bóg może być po­strze­gany jako za­pew­nia­jący taki ro­dzaj bez­pie­czeń­stwa i sta­ło­ści, ja­kiego zwy­kłe re­la­cje mię­dzy­ludz­kie nie są w sta­nie do­star­czyć. Ostat­nie ba­da­nia przy­no­szą pewne do­wody na ist­nie­nie za­równo po­do­bień­stwa, jak i kom­pen­sa­cji (Gra­nqvist i in., 2020). Osoby, które po­sia­dają sta­bilne re­la­cje przy­wią­za­nia, praw­do­po­dob­nie wy­obra­żają so­bie Boga w zbli­żony spo­sób – jako po­stać sta­bilną i życz­liwą. Osoby z mniej bez­piecz­nymi re­la­cjami czę­ściej zgła­szają do­świad­cze­nie na­głego na­wró­ce­nia, zwłasz­cza w okre­sie emo­cjo­nal­nego za­mętu.

Opi­sane ba­da­nia kon­cen­trują się na róż­ni­cach in­dy­wi­du­al­nych w gru­pie do­ro­słych. W tym wzglę­dzie sta­no­wią od­bi­cie li­nii ba­dań za­po­cząt­ko­wa­nych przez Ain­sworth, która pod­kre­ślała róż­nice in­dy­wi­du­alne wy­stę­pu­jące wśród dzieci w przy­wią­za­niu do opie­kuna. Warto jed­nak zwró­cić uwagę na pe­wien ważny pa­ra­doks, który po­ja­wia się, gdy roz­sze­rzymy teo­rię przy­wią­za­nia na ob­szar re­li­gii, zwłasz­cza na re­li­gie abra­ha­mowe, ta­kie jak chrze­ści­jań­stwo, ju­da­izm i is­lam, w któ­rych główną rolę od­grywa fi­gura pa­triar­chalna. Przez Bowlby’ego i jego współ­pra­cow­ni­ków fi­zyczna obec­ność po­staci przy­wią­za­nia była po­strze­gana jako klu­czowa dla do­bro­stanu emo­cjo­nal­nego, a se­pa­ra­cja czy dłu­go­trwała utrata – jako szko­dliwa dla do­bro­stanu. Jed­nak Bóg nie jest na ogół obecny w fi­zycz­nym sen­sie. W jaki za­tem spo­sób wie­rzący czer­pią z niego po­cie­chę? Teo­ria przy­wią­za­nia ofe­ruje po­czą­tek od­po­wie­dzi. Jak utrzy­my­wał Bowlby, star­sze nie­mow­lęta i dzieci kon­stru­ują tak zwany mo­del ro­bo­czy – men­talną re­pre­zen­ta­cję tego, jak funk­cjo­nuje bli­ska re­la­cja. To wła­śnie ten mo­del men­talny kie­ruje ich za­cho­wa­niem w sto­sunku do po­staci przy­wią­za­nia oraz ocze­ki­wa­niami co do tego, jak bę­dzie wy­glą­dała bli­ska re­la­cja. To do­dat­kowy krok, który po­zwala przy­pusz­czać, że osta­tecz­nie sam mo­del ro­bo­czy – a zwłasz­cza ła­twość, z jaką można go so­bie przy­po­mnieć – a nie fi­zyczna obec­ność fi­gury przy­wią­za­nia za­pew­nia otu­chę. Szcze­gó­łowo rzecz uj­mu­jąc, dzieci mogą po­cie­szać się, ak­ty­wu­jąc w umy­śle mo­del ro­bo­czy swo­jej re­la­cji przy­wią­za­nia, na­wet je­śli po­stać przy­wią­za­nia jest fi­zycz­nie nie­obecna. Wy­daje się to dość prze­ko­nu­jące. W końcu z wie­kiem małe dzieci ła­twiej ak­cep­tują roz­sta­nia. Po­dob­nie – wy­daje się moż­liwe, że do­ro­śli mogą zy­skać po­cie­sze­nie po­przez przy­po­mnie­nie so­bie mo­delu ro­bo­czego od­no­szą­cego się do Boga. Taki men­talny akt sam w so­bie przy­no­siłby uko­je­nie.

Po­ważna de­pry­wa­cja – po­wrót Bowlby’ego

Do­świad­cze­nia Bowlby’ego w cha­rak­te­rze na­uczy­ciela w Priory Gate, jak rów­nież liczne ba­da­nia, które prze­ana­li­zo­wał on po dru­giej woj­nie świa­to­wej, su­ge­ro­wały, że wcze­sna de­pry­wa­cja emo­cjo­nalna ma wpływ na roz­wój nie tylko w krót­kim okre­sie, ale rów­nież w per­spek­ty­wie dłu­go­ter­mi­no­wej – że po­zo­sta­wia trwałe piętno na roz­wi­ja­ją­cym się umy­śle i mó­zgu dziecka. Ba­da­nia prze­pro­wa­dzone przez Har­lowa na re­zu­sach do­star­czyły wspar­cia dla tej teo­rii. Sys­te­ma­tyczna de­pry­wa­cja opieki mat­czy­nej w okre­sie dzie­ciń­stwa do­pro­wa­dziła do trwa­łych pro­ble­mów spo­łecz­nych i emo­cjo­nal­nych, utrzy­mu­ją­cych się aż do do­ro­sło­ści.

Z dru­giej strony, nie­które póź­niej­sze ba­da­nia, prze­pro­wa­dzone w du­żej czę­ści na te­re­nie Wiel­kiej Bry­ta­nii, ofe­ro­wały bar­dziej opty­mi­styczny ob­raz skut­ków wcze­snej de­pry­wa­cji. Kiedy dzieci prze­no­szono spod kiep­skiej opieki in­sty­tu­cjo­nal­nej do do­mów ad­op­cyj­nych lub za­stęp­czych, czę­sto ob­ser­wo­wano nie­zwy­kłą po­prawę ich stanu. Dwa zna­czące prze­glądy ta­kich usta­leń – je­den au­tor­stwa Ann i Alana Clarke’ów oraz je­den Mi­cha­ela Rut­tera – skła­niały do wiary w pla­stycz­ność roz­wi­ja­ją­cego się mó­zgu, a sze­rzej – w ko­rzystne efekty, ja­kie ad­op­cja może za­ofe­ro­wać dzie­ciom, które do­świad­czyły wcze­snej de­pry­wa­cji spo­łecz­nej i emo­cjo­nal­nej (Clarke, Clarke, 1976; Rut­ter, 1972).

Upa­dek re­żimu Ce­au­șe­scu w Ru­mu­nii w 1989 roku nie­spo­dzie­wa­nie po­now­nie uru­cho­mił de­batę na te­mat tego, czy można zre­kom­pen­so­wać wszyst­kie formy wcze­snej de­pry­wa­cji. Na­ukowcy ba­dali już wcze­śniej dzieci w sie­ro­ciń­cach o ni­skiej ja­ko­ści opieki, ale pla­cówki, na które na­tra­fiano w Ru­mu­nii, w prze­ra­ża­jący spo­sób przy­po­mi­nały wa­runki stwo­rzone przez Har­lowa na po­trzeby eks­pe­ry­mentu z re­zu­sami. Dzieci były po­zo­sta­wiane na dłu­gie go­dziny w łó­żecz­kach. Otrzy­mały bar­dzo nie­wiele in­dy­wi­du­al­nej opieki. Po upadku re­żimu mię­dzy­na­ro­dowe agen­cje uła­twiły ad­op­cje ty­sięcy dzieci do Eu­ropy Za­chod­niej i Ame­ryki Pół­noc­nej, uru­cha­mia­jąc w ten spo­sób po­nury eks­pe­ry­ment na­tu­ralny.

Póź­niej­sze ba­da­nia ad­op­to­wa­nych ru­muń­skich dzieci ujaw­niły trwały cha­rak­te­ry­styczny wzór, obecny zwłasz­cza w gru­pie, która spę­dziła w sie­ro­ciń­cach lata, a nie mie­siące. Ro­dzice ad­op­cyjni czę­sto zgła­szali nie­zwy­kły brak po­wścią­gli­wo­ści w trak­to­wa­niu przez dzieci nie­zna­nych so­bie do­ro­słych – re­ago­wały one mniej wię­cej w zbli­żony spo­sób na osoby cał­ko­wi­cie obce i na zna­jo­mych. Były go­towe wyjść z nie­zna­jo­mymi i nie wy­ka­zy­wały za­cho­wa­nia, które nor­mal­nie po­winno wy­stą­pić w tak nie­ty­po­wej sy­tu­acji. Wśród sze­ścio­lat­ków brak po­wścią­gli­wo­ści był po­wią­zany z nie­pra­wi­dło­wym funk­cjo­no­wa­niem uwagi, a także z pro­ble­mami w re­la­cjach spo­łecz­nych z ró­wie­śni­kami (O’Con­nor, Rut­ter, 2000). U dzieci je­de­na­sto­let­nich – na­dal był za­uwa­żalny. Nie­które dzieci na­ru­szały gra­nice spo­łeczne w cza­sie roz­mowy z an­kie­te­rem: dużo mó­wiły lub sia­dały zbyt bli­sko, szep­tały mu do ucha lub go do­ty­kały (Rut­ter i in., 2007).

Na­leży pod­kre­ślić, że taki wzo­rzec nie wy­stę­po­wał u wszyst­kich ad­op­to­wa­nych dzieci. Na­wet w gru­pie tych, które spę­dziły w ru­muń­skim sie­ro­cińcu wię­cej niż dwa lata, tylko mniej wię­cej jedna trze­cia była do­tknięta oma­wia­nym pro­ble­mem. Jed­nak dla tej mniej­szo­ści brak moż­li­wo­ści stwo­rze­nia sta­bil­nego wzorca przy­wią­za­nia we wcze­snym dzie­ciń­stwie wią­zał się z trwa­łymi kon­se­kwen­cjami, które utrzy­my­wały się na­wet wtedy, gdy dzieci ko­rzy­stały z do­bro­dziej­stwa ży­cia ze sta­ran­nie spraw­dzo­nymi, życz­li­wymi ro­dzi­nami ad­op­cyj­nymi przez więk­szość póź­niej­szego dzie­ciń­stwa. Wy­gląda więc na to, że pla­stycz­ność mó­zgu ma swoje gra­nice. Nie­które wcze­sne do­świad­cze­nia mogą wpły­wać na mózg w spo­sób nie­od­wra­calny lub spra­wić, że po­zo­sta­nie on od­porny na zwy­kłą mi­łość i życz­li­wość. Py­ta­nie, jak in­te­pre­to­wać taki wpływ, po­zo­staje wciąż otwarte.

Jedna z praw­do­po­dob­nych od­po­wie­dzi jest taka, że ludzki mózg na­tu­ral­nie „ocze­kuje” pew­nego ro­dzaju sta­bil­nego, ukie­run­ko­wa­nego przy­wią­za­nia, które ma ufor­mo­wać się we wcze­snym dzie­ciń­stwie. To in­ter­pre­ta­cja, która po­do­ba­łaby się Bowlby’emu. W przy­padku cał­ko­wi­tego braku wcze­snego przy­wią­za­nia dzieci za­cho­wują nie­przy­sto­so­waw­cze i bez­kry­tyczne po­dej­ście do ob­cych, po­mimo ad­op­cji przez ko­cha­jącą ro­dzinę. Inna in­ter­pre­ta­cja za­kłada, że ludzki mózg jest za­pro­jek­to­wany tak, aby przy­sto­so­wać się do nie­po­ko­jąco sze­ro­kiego za­kresu wzor­ców wy­cho­wa­nia dzieci. Na ogół roz­wija formę wy­biór­czo­ści: pre­fe­ren­cji wo­bec zna­nych opie­ku­nów, na któ­rych można po­le­gać, ta­kiej, jaką więk­szość spo­łecz­no­ści uważa za nor­malną i zdrową; ale może rów­nież roz­wi­nąć mniej se­lek­tywną formę in­te­rak­cji – skie­ro­waną bez­kry­tycz­nie do wszyst­kich po­ten­cjal­nych opie­ku­nów. Mó­wiąc bar­dziej ob­ra­zowo, być może ludzki mózg może przy­sto­so­wać się do ro­dziny nu­kle­ar­nej z jed­nym opie­ku­nem na czele lub do wspól­noty z nie­ustanną ro­ta­cją opie­ku­nów. Je­śli ru­muń­skie dzieci spro­wa­dzone do Wiel­kiej Bry­ta­nii miały trud­no­ści w póź­niej­szym ży­ciu, to czy przy­czyną było to, że bra­ko­wało im przy­wią­za­nia, które jest klu­czowe do pra­wi­dło­wego roz­woju? A może al­ter­na­tyw­nym wy­ja­śnie­niem jest fakt, że zo­stały one prze­nie­sione z bez­oso­bo­wych, wspól­no­to­wych wa­run­ków, co do któ­rych wy­kształ­ciły stra­te­gię ad­ap­ta­cyjną do śro­do­wi­ska, gdzie taka bez­kry­tyczna to­wa­rzy­skość jest uwa­żana za za­cho­wa­nie nie­od­po­wied­nie, a na­wet ry­zy­kowne?

Wnio­ski

Psy­cho­lo­gia – a psy­cho­lo­gia roz­wo­jowa nie sta­nowi tu wy­jątku – miała swój udział w mod­nych pro­gra­mach ba­daw­czych: wą­skich, czę­sto scjen­ty­stycz­nych kie­run­kach ba­dań, wy­kra­cza­ją­cych, jak się wy­daje, poza ob­szar ludz­kiego ży­cia, które od­bywa się w ro­dzi­nie, szkol­nej kla­sie czy w miej­scu pracy. Teo­ria przy­wią­za­nia nie może być kry­ty­ko­wana pod tym wzglę­dem. Jej po­czątki – ob­ser­wa­cje Bowby’ego do­ty­czące dzieci po­zba­wio­nych emo­cji – w mniej­szym lub więk­szym stop­niu za­gwa­ran­to­wały, iż usta­le­nia po­wie­dzą nam coś waż­nego o tym, jak dzieci od­no­szą się do swo­ich opie­ku­nów i jak się po­tem roz­wi­jają.

W tym wciąż trwa­ją­cym i roz­wi­ja­ją­cym się pro­gra­mie ba­daw­czym dwa wnio­ski tra­fiają do mnie w spo­sób szcze­gólny. Na­wet poza do­mem dziecka, w zwy­czaj­nych ro­dzi­nach dzieci do­świad­czają róż­nych form opieki. Nie­które mają ko­cha­ją­cych i czu­łych opie­ku­nów, inne jed­nak nie. Dzieci nie tylko wcho­dzą w re­la­cję z opie­ku­nem wy­po­sa­żone w ze­staw za­cho­wań za­pro­jek­to­wa­nych tak, aby za­sy­gna­li­zo­wać swoje po­trzeby, ale są rów­nież za­ska­ku­jąco do­bre w od­ga­dy­wa­niu i za­pa­mię­ty­wa­niu, kto te po­trzeby do­brze speł­nia – nie tylko po­trzebę fi­zycz­nej bli­sko­ści, ale rów­nież po­trzebę emo­cjo­nal­nego i psy­cho­lo­gicz­nego wspar­cia. In­nymi słowy, w re­la­cji z opie­ku­nem dzieci są do­brymi sę­dziami cha­rak­teru. Zwra­cają uwagę na to, kto się nimi opie­kuje, a kto tego nie robi. Po­tra­fią wy­ro­bić so­bie zda­nie o lu­dziach bar­dzo wcze­śnie – w ciągu pierw­szego roku ży­cia – co samo w so­bie sta­nowi nie­zwy­kłe psy­cho­lo­giczne osią­gnię­cie. Jak po­każę w ko­lej­nych roz­dzia­łach, dzieci wy­ko­rzy­stują tę psy­cho­lo­giczną wie­dzę w in­nych dzie­dzi­nach. Przy­kła­dowo, gdy mają moż­li­wość ucze­nia się od in­nych lu­dzi, nie każdy do­ro­sły czy ró­wie­śnik o za­cię­ciu pe­da­go­gicz­nym otrzy­muje ich bło­go­sła­wień­stwo i uwagę. Jak czy­tel­nicy in­tu­icyj­nie wie­dzą na pod­sta­wie wspo­mnień z wła­snych lat szkol­nych, po­ten­cjalni na­uczy­ciele praw­do­po­dob­nie zo­staną pod­dani su­ro­wej oce­nie.

Druga kon­sta­ta­cja sta­nowi w pew­nym sen­sie od­bi­cie pierw­szej. Wła­śnie pod­kre­śli­łem nie­zwy­kłą wy­biór­czość, jaką wy­ka­zują za­zwy­czaj dzieci, gdy po­ru­szają się w gąsz­czu po­ten­cjal­nych opie­ku­nów: przyj­mują po­cie­sze­nie i uspo­ko­je­nie od jed­nej osoby, ale po­zo­stają bar­dziej nie­zde­cy­do­wane w sto­sunku do in­nej. Gdy jed­nak spoj­rzymy na po­ważną de­pry­wa­cję emo­cjo­nalną – taką, ja­kiej do­świad­czają nie­mow­lęta, które spę­dzają całe mie­siące lub lata w sie­ro­cińcu – do­strze­gamy, że taka wy­biór­czość może ulec za­bu­rze­niu. Jedną z naj­bar­dziej ude­rza­ją­cych dłu­go­ter­mi­no­wych cech mniej­szo­ścio­wej grupy ru­muń­skich sie­rot był ich bez­kry­tyczny sto­su­nek wo­bec do­ro­słych, na­wet tych, któ­rych do­piero co po­znały. Wy­nika z tego, że my, istoty ludz­kie, nie ro­dzimy się z na­tych­mia­sto­wym wy­czu­ciem, kto po­wi­nien zo­stać na­szym naj­bliż­szym i naj­uko­chań­szym czło­wie­kiem. Przy braku ra­żą­cych za­nie­dbań je­ste­śmy w sta­nie do­ko­nać ta­kich usta­leń w ciągu kilku krót­kich mie­sięcy. W pierw­szym roku na­szego ży­cia więk­szość z nas ma szansę na­uczyć się, że nie­któ­rzy lu­dzie ko­chają nas i się o nas trosz­czą w więk­szym stop­niu niż po­zo­stali, a my re­agu­jemy na tych, któ­rzy to ro­bią. Nie­które dzieci ni­gdy jed­nak nie na­będą ta­kiej wy­biór­czo­ści. Po­zba­wione mi­ło­ści i czu­ło­ści, staną się skłonne do ich bez­kry­tycz­nego po­szu­ki­wa­nia.