Pewnego razu w Rawie. Zbiór opowiadań o Rawie Mazowieckiej - KochamRawe.pl - ebook

Pewnego razu w Rawie. Zbiór opowiadań o Rawie Mazowieckiej ebook

KochamRawe.pl

0,0

Opis

Autorami opowiadań w zbiorze „Pewnego razu w Rawie…” są: Amelia Dymecka, Katarzyna Fedorowicz, Damian Jędras, Iwona Kacprzak, Hanna Kielan, Marta Kowalska, Julia Możdżan, Angelika Pakuła, Michał Stankiewicz, Piotr Stankiewicz, Rafał Szewczyk, Hanna Szcześniak, Amelia Zagrajek, Anna Zielińska.

Wszyscy oni wzięli udział w konkursie literackim zorganizowanym przez portal www.KochamRawe.pl i bezpłatną gazetę "KochamRawe.pl - magazyn opinii". Dotyczył on Rawy Mazowieckiej i Ziemi Rawskiej, a więc fabuła wszystkich opowiadań związana jest z regionem rawskim. Każde z nich jest jednak zupełnie inne. Część z nich dotyczy współczesności, ale są też opowiadania historyczne, a także iście futurystyczne opisujące Rawę w odległej przyszłości.

Kolejny konkurs na opowiadania o Rawie i Ziemi Rawskiej został ogłoszony w 2021 roku. Tym razem jest on skierowany do: dzieci, młodzieży i dorosłych. Książka z najlepszymi opowiadaniami ukaże się w drugiej połowie 2021 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Katarzyna Fedorowicz

Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Władysława Stanisława Reymonta w Rawie Mazowieckiej, klasa II c LO

 

I NAGRODA

Gruszka w tRawie

27 grudnia 2018, wieczór

Kochany Dzienniczku,

pozwól, że Ci się przedstawię. Jestem Emily Peal, dla ścisłości — od tygodnia — Emilia Gruszka. Pytasz, skąd ta zmiana? Otóż, kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia stałam się (i nie myśl sobie, że z własnej woli) mieszkanką Rawy Mazowieckiej. A przecież prawie piętnaście lat spędzałam, mniej lub bardziej, szczęśliwie w Londynie! Całe życie w Anglii! Czy Ty sobie wyobrażasz, co ja teraz czuję?! Taka wiocha!!! Tak, tak, dobrze mnie zrozumiałeś — i ten wstyd, i to miasteczko, to jedna wielka wiocha! Babcia trochę się złości, kiedy tak mówię. To właśnie dla niej rodzice postanowili wrócić do Polski. A może to, że granny złamała nogę, tylko pomogło im podjąć tę decyzję? Od zamachu na Moście Westminsterskim rozmawiali o Rawie Mazowieckiej coraz częściej. Wspominali... Rozważali... Planowali... No i w efekcie siedzę teraz na szerokim, drewnianym parapecie babcinego domu przy ulicy Polnej i obserwuję mój nowy teren. A terenu tu co niemiara! Pięć kroków od drzwi wejściowych do furtki, następne pięć to szerokość ulicy, jednym skokiem żabki można pokonać wszerz chodnik, by zatrzymać się nosem na ogrodzeniu sąsiadów z przeciwka. No wiem, wiem — bywam złośliwa. Z drugiej strony (szepnę Ci, Dzienniczku cichutko), ta uliczka, zwłaszcza teraz, gdy spadł świeży, gruby śnieg, ma w sobie coś z uroku baśni Andersena… biały puch odbija złoto światła latarni, a blask choinek w domach na wąziutkich działkach wywołuje przyjemne ciepło przy sercu. To daje mi odrobinę nadziei, że może kiedyś nazwę to miejsce moim. Póki co, muszę poprawić makijaż, bo mama woła na kolację, a nie chcę, żeby wszyscy widzieli, że płakałam. See you tomorrow!

 

28 grudnia, po obiedzie

Mój Drogi,

ale dzisiaj pani Wiesia urządziła nam ucztę! Wcale nie ściemniam. Kuchni polskiej mógłby się od niej uczyć sam Jamie Olivier. Niby „nic wielkiego” — jak skromnie twierdziła korpulentna sąsiadka (a do naszego przyjazdu nieoceniona carer babci). Ale ten smak!

Wisienka — tak ją nazywa granny — pojawiła się w salonie babci (ciągle jeszcze nie przechodzi mi przez usta — ani palce :D — „naszym”) tuż po śniadaniu. Z torbą na zakupy przyszła się upewnić, czy na pewno niczego w spiżarni nie brakuje. A ze słów babci wywnioskowałam, że brakuje. I to wcale nie mało. W związku z tym zostałam wytypowana przez mamę (ona nigdy nie pozwoliłaby, żeby mięśnie mi się zastały w błogim bezruchu) do towarzyszeniu sąsiadce w shoppingu. Nie ukrywam, wyraziłam naburmuszoną miną, co sądzę o tym wyróżnieniu, ale nikt jakoś nie przejął się moimi emocjami. Babcia powiedziała, żebym zabrała ze sobą dwie reklamówki z Biedronki. Swoją drogą, zastanawiam się, czy oni tu wszyscy mają obsession na punkcie tego owada?! Mleko, masło, makaron, słodycze a nawet pasta do zębów — z Biedronki!

Zaraz za furtką skręciłyśmy w prawo. I już po przejściu kilkudziesięciu metrów dołączyłyśmy na Alei Konstytucji 3 maja do niemałego ruchu chodnikowo — ulicznego. Pani Wisienka potwierdziła moje spostrzeżenie, że znalazłyśmy się oto na swego rodzaju rawskim Oxford Street ;). Odczytywałam płynnie szyldy kolejnych banków, sklepów, obiektów usług medycznych, salonów operatorów sieci komórkowych i salonów urody. Sąsiadka uzupełniła moją wyliczankę informacjami o sklepach, które pozostały za nami w „pawilonie”. Powiem Ci, Dzienniczku, że rozśmieszyło mnie brzmienie tego wyrazu :D.

Cel naszej wyprawy stanowiło miejsce, jak pouczyła mnie przewodniczka, powszechnie tu nazywane „starym rynkiem”. Nosząc za panią Wiesią wypełniające się owocami i warzywami torby, stwierdziłam, że to taki tutejszy farmers market. Na koniec, weszłyśmy do…. Biedronki! W Rawie są, podobno, takie trzy :o.

Konkretyzując (jak mówił pan Gąsienica w Krainie Czarów), na obiad był zabawnie bordowy (?), lekko „szczypiący” w język barszcz. I pierogi! Na słodko z serem, na pikantnie z mięsem.

Teraz, mój drogi Przyjacielu, leżę obżarta ( mama nie lubi, gdy używam tego słowa, ale taka jest w tym momencie prawda o mnie) pod kremowo — różowym kocykiem i czekam, aż minie zagrożenie zgonem z przejedzenia.

 

29 grudnia, sobota

Hejka Przyjacielu,

coraz bardziej mi się tutaj podoba. Serio! Dzisiaj poznałam Miłkę zwaną też Hybrydą. Przyprowadziła ją wieczorem niezastąpiona Mrs. Cherry, chcąc zapewnić mi odpowiednie wiekowo towarzystwo. Myślałam, że babcia zejdzie na zawał, widząc w progu kuchni nastolatkę z różowymi, afrykańskimi warkoczykami sięgającymi pasa i w cytrynowej czapie z pomponem. Style Hybrydy uzupełniał średniej długości kardigan, spod którego wystawały chude jak patyki nogi w kobaltowych rajstopach. Dla mnie: mega! Gdy po kilkunastu minutach Miłka ruszyła przede mną do holu, babcia spiorunowała Wiesię spojrzeniem i scenicznym szeptem zażądała od przyjaciółki stosownych wyjaśnień, co do pochodzenia „Dziwadła”. Powiem Ci ze smutkiem, Pamiętniczku, że u wszystkich dorosłych, bez względu na kraj i płeć obserwuję co pewien czas nasilenie globalnego wirusa zrzędliwości. Halo, czy ktoś na świecie pracuje już nad odpowiednim lekarstwem?!

Zasuwając w pospiechu suwak kurtki, wąskim chodnikiem podążałam za Miłką w kierunku już mi znanej Alei Konstytucji, ale tym razem przecięłyśmy ją w poprzek, by (jak twierdziła Miłka), iść w stronę rawskiego parku w angielskim stylu. Chyba tą szczegółową informacją chciała mi sprawić przyjemność.

Wiesz, Dzienniczku, Hybryda to naprawdę imaginative, crazy girl, o czym miałam okazję przekonać się, spędzając w jej towarzystwie dwie godziny w przyjemnej Pizzerii Level up. W Rawie Miłka bywa tylko gościem, ale na tyle częstym, że ma tu pokaźne grono znajomych. I moje dzięki temu dziś się powiększyło! Do naszej pizzy — mniam— wkrótce bowiem dołączyli Nastka, Piotrek i Smyczek. O, nie, nie Kochany! Mylisz się! Ten ostatni to wcale nie skrzypek ani chudzielec, co mogła Ci zasugerować jego ksywa, ale prawdziwy, rockowy szarpidrut. Jeeeest… wow!!! Umówiliśmy się całą paczką na łyżwy. A więc jutro coś dla ciała w rekreacyjnej strefie miasta ;)

 

30 grudnia, prawie północ

Mój najmilszy Powierniku,

ale się dzisiaj działo! Zwłaszcza wieczorem. W dżinsach, w których dziura goniła dziurę, z dwudziestominutowym opóźnieniem pojawiła się przed bramą babci Hybryda. Wkrótce, usprawiedliwiając Piotrkowi przez telefon naszą nieobecność na lodowisku, biegłam za nią w stronę zalewu Tatar. To nie była krótka przebieżka! Zziajałam się jak Biceps (opowiem Ci kiedyś o tym kumplu z Londynu) na siłowni. Ale warto było! Nastka z chłopakami czekała na nas przed budynkiem pływalni Aquarium. Powiem Ci, że stojąca tam — nieopodal wejścia do obiektu, ozdobiona mnóstwem kolorowych światełek — choinka bardzo mi się spodobała. Robi nastrój! Popędzani przez Anastazję (musiała wkrótce wracać do domu) wypożyczyliśmy, tzn. ja i Piotrek, łyżwy. Pozostali w tym czasie, w rytmie płynących z głośników hitów 2018, już rozgrzewali się na lodzie. Prawda, Dzienniczku, jest taka, że mistrzynią świata — albo chociaż Europy — w łyżwiarstwie figurowym to ja nie jestem. Mój styl na lodowisku określiłabym jako breakdance z częstymi figurami „w parterze” ;). Jednak starałam się, starałam. Raz nawet odjechałam trochę od bandy i wtedy jak tornado wpadł na mnie Smyczek. Już widziałam ogrom obrażeń, jakie poniosę w wyniku zderzenia! Ale nie! Superhero złapał mnie wpół i jak złoci medaliści, siłą rozpędu przejechaliśmy przez całe lodowisko, lądując na bramce. Byłam równie przerażona, jak zachwycona, bo Smyczek, mimo że akcja grozy dobiegła końca, nie zwolnił uścisku. Czy Ty to sobie wyobrażasz?! Kolejnych kilkunastu minut prawie nie pamiętam. Ochłonęłam dopiero, gdy (już bez Nastki) spacerowaliśmy wzdłuż zalewu w stronę kąpieliska i z powrotem przez lasek. Pięknie tam! Rawa coraz bardziej mnie zaskakuje! Trochę zmarzłyśmy, ja z powodu braku czapki, a Hybryda chyba przez te dziury w spodniach :D, więc jeszcze na chwilę wróciliśmy do Aquarium. Chłopaki postawili nam w kawiarence herbatę i pączki. Delektując się tym pysznym ciastkiem, czytałam ofertę obiektu. Zaproponowałam, byśmy następnym razem skorzystali z basenów i siłowni. Hybryda dorzuciła jeszcze grotę solną.

Chyba nie dziwisz się teraz, mój Drogi, że wcale nie mogę zasnąć. Tyle emocji! Jutro zadzwonię do Nicole (she’s my best friend) i wszystko jej opowiem! Dobranoc <3.

 

31 grudnia, Sylwester

Dzienniczku mój,

raczej nie pytaj mnie o humor. Bo go nie mam! Dziwisz się? Co roku to samo! W dniu, w którym inni szykują się na szampańskie imprezy, ja muszę pomagać mamie w kuchni. Powinnam kiedyś z serca podziękować temu, kto obdarował mojego tatę imieniem — Sylwester! W związku z tym od lat to nie my wychodzimy ostatniego dnia roku na bale, ale właśnie nas odwiedzają wtedy wszyscy „krewni i znajomi królika”. Oho, już mama mnie woła! Dzisiaj ma być tu „wyjątkowo”. Tak twierdzi babcia. Wcale się nie dziwię, skoro rodzice oczekują tysiąca, dawno niewidzianych, par rodziny i szkolnych przyjaciół. Dobrze, że chociaż na chwilę udało mi się wyjść z Nastką do kosmetyczki. Wracając do domu, zrobiłyśmy sobie fajne fotki w stojącej na Placu Wolności gigantycznej, świecącej bombce. Anastazja wpadła na pomysł, żebyśmy jutro urządziły sobie sesję zdjęciową przy zamku książąt mazowieckich. Superpomysł, nie sądzisz?!

Happy New Year!

 

1 stycznia 2019 roku

Kochany Dzienniczku,

witam Cię w Nowym Roku! Niech będzie cudowny i sprawi, że Rawa Mazowiecka stanie się moim miastem, bo, póki co, okropnie tęsknię za Londynem. Prawie pół sylwestrowej nocy pisałam na fb z Nicole, Davidem i resztą kumpli. Oni tam razem, a ja … :(

… ja po południu z Anastazją „na zamku”. Tak się tutaj mówi o terenie, gdzie jest zrekonstruowany obrys fundamentów (zawierający oryginalne, średniowieczne fragmenty!) warowni z odbudowaną bardzo wysoką, masywną, ośmioboczną wieżą połączoną z odcinkiem muru obwodowego posiadającego drewniany, zadaszony ganek. (Tę wiedzę mam dzięki tacie). Cieszę się, że (mimo oporów rodziców) zabrałam z Anglii mój średniowieczny, półkolisty płaszcz. Uszyła mi go na szkolne przedstawienie mama Nicole. Płaszcz jest z grubej, jasnoszarej, wełnianej tkaniny. Przepiękny! Bardzo długi, z haftem i obszernym kapturem, którego szpic na wysokości mojego pasa zdobi pokaźny pompon z naturalnego futerka. No i właśnie w takim stroju wierzchnim postanowiłam wystąpić w sesji zdjęciowej „Old castle”. Nastka mało nie padła na mój widok! A zdjęcia wyszły mega — giga — wow! Wrzucę je zaraz na Instagram. A przy okazji przetransferuję bunch of friends legendę o mieszkającej niegdyś w rawskim zamku księżnej Ludmile. Podobno tę historię znał nawet Shakespeare! (patrz: „Zimowa opowieść”). Muszę się kiedyś wybrać „na zamek” nocą. Może zobaczę albo chociaż usłyszę widmo Białej Damy — nieszczęsnej Ludmiły zabitej na rozkaz zaślepionego zazdrością męża. Ale byłaby jazda :D!

 

2 stycznia, środa

Najmilszy Dzienniczku,

poznaj moją nową odsłonę: Emilia Gruszka — uczennica klasy 8c Szkoły Podstawowej nr 4 im. Kornela Makuszyńskiego w Rawie Mazowieckiej. Uwierzysz? — nie miałam pojęcia, upierając się przed miesiącem (wbrew innym, logicznym sugestiom babci) na Czwórkę ( to moja ulubiona cyfra), że ta szkoła jest na końcu świata! To znaczy miasta ;). Na dodatek, jak się później okazało, Nastka i Piotrek chodzą do Dwójki, a Smyczek do SP 1. Ale może nie będzie tak źle? Jak sądzisz?

Już o 7.40 stałam dziś z mamą przed gabinetem dyrektora szkoły. Kiedy ten wkrótce pojawił się w pracy, przedstawił nam wychowawcę 8c. Na szczęście, wysoki na dwa metry pan Śmietanowski okazał się życzliwym człowiekiem i błyskawicznie zorganizował mi przewodniczki po szkole. Z Magdą i Zuzią przemierzałam korytarze trzyskrzydłowego, widnego budynku, próbując zapamiętać najbardziej strategiczne miejsca: sale lekcyjne mojej klasy, bibliotekę, stołówkę, pokój nauczycielski, gabinet medyczny. Najbardziej spodobała mi się nowoczesna, a jednocześnie całkiem przytulna sala multimedialna i połączona ze szkołą Hala Sportowa „Milenium”. Ciągle czuję się lekko oszołomiona tym, co dzieje się wokół mnie. Coraz bardziej docierają do mnie WIELKIE zmiany w moim życiu. Help!!!!!!!!!

Tak, tak — masz rację, Pamiętniczku. Będzie OK! Patrycja, obok której usiadłam na historii jest nawet sympatyczna. A i reszta klasy nie wygląda na kanibali. Dam radę! A zanim komunikacją miejską wróciłam do domu, już prawie wszyscy z 8c zaprosili mnie do znajomych na fb. Teraz czas na podwieczorek. W całym domu pachnie naleśnikami! Hi!

 

3 stycznia, bardzo późny wieczór

Dzienniczku,

jakoś smutno się zrobiło. Byliśmy dziś z tatą na rawskim cmentarzu. To rocznica śmierci dziadka Andrzeja. Rzadko bywam w takich miejscach, a w tym nie byłam chyba od pogrzebu my grandfather. Spędziliśmy przy grobie prawie pół godziny. Tata opowiadał mi o zabawach z dziadkiem i o wspólnych wyprawach na ryby. Łowili „na gliniankach”. Tata obiecał pokazać mi kiedyś to miejsce. W pewnym momencie mój brzuch z głodu zaczął burczeć jak szalony. Wracając cmentarnymi alejkami, zatrzymywaliśmy się jeszcze przy pomnikach związanych z historią Polski. Dziwnie się czułam, zapalając znicze i modląc się za powstańców i żołnierzy. Trudne te polskie dzieje :(. Mój tata to naprawdę good Joe. Bezbłędnie odczytując nastrój córeczki, zabrał mnie na pocieszenie do McDonalda. Spotkałam tam Magdę, Oliwię i Pawła z mojej klasy. Dowiedziałam się, że to ich ulubiona restauracja w mieście. Zaprosili mnie do swojego stolika, a tata zmył się do domu. Nawet fajnie się z nimi gadało, choć czasami nie wiedziałam, o czym mówią i musiałam wyglądać jak goon. Teraz siedzę nad zadaniami z matematyki. Masakra! Chyba poproszę o pomoc Internet albo zajrzę na klasową grupę „Prace domowe”. Potraktuję to jako radzenie sobie ze stresem :d. Przecież muszę przede wszystkim dbać o swoje zdrowie! No to — pa!

 

4 stycznia, piątek

Oj, Dzienniczku,

chyba jednak będę chora! Boli mnie głowa. Mam katar i kaszlę. Bez sensu, bo w najbliższą niedzielę w Rawie Mazowieckiej Orszak Trzech Króli! Już umówiliśmy się kilkuosobową grupą, że weźmiemy w nim udział. To musi być ciekawe — takie uliczne jasełka! Dzisiaj na lekcji religii pompowaliśmy na nie balony, robiliśmy anielskie skrzydła i betlejemską gwiazdę. To było super! Wojtek powkładał sobie pióra we włosy i udawał króla Juliana z Madagaskaru. Wszyscy pękaliśmy ze śmiechu :D. No może oprócz Tolka, który wrobiony został w rolę Morta. Po lekcjach zaniosłyśmy z Oliwią, na prośbę naszego katechety, okolicznościowe plakaty do dwóch pozostałych, rawskich parafii. Przy okazji z uwagą obejrzałam kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli „mały kościółek” ojców pasjonistów. Ta późnobarokowa świątynia ma w sobie wiele uroku! Koniecznie muszę poznać historię tego zabytku. Podobnie jak „dużego kościoła” pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (mojej parafii) — obecnie w trakcie gruntownego remontu . Wiesz, Dzienniczku, że rawianie powszechnie tak rozróżniają świątynie — duży i mały kościół. Sympatycznie, prawda? No i jeszcze „kaplica na Sójczym” — moja szkolna parafia :). A teraz mam taki plan: zejdę do kuchni i poproszę babcię o cud-lekarstwo na przeziębienie. Jutro przyjeżdża Hybryda. A na niedzielne popołudnie Nastka zaprosiła mnie do kościoła w Boguszycach. To jakaś wieś tuż pod Rawą. Ma się tam odbyć Powiatowy Konkurs Kolęd. Nastka należy do chóru szkolnego SP2 , którego (między innymi) będzie można tam posłuchać. Babcia twierdzi, że koniecznie powinnam zobaczyć drewniany, boguszycki kościółek. To, według słów granny, zabytek klasy 0 z przepięknymi renesansowymi polichromiami. Sam więc rozumiesz, że muszę być w dobrej formie!

 

5 stycznia, samo południe ;)

Kochany Dzienniczku,

stało się! Leżę w łóżku z gorączką, która psuje mi nie tylko humor, ale i urodę. Wyglądam jak różowy prosiak z „Alicji (...)”. Babcine cud-lekarstwo okazało się, niestety, mało skuteczne :(.

Granny sprowadziła więc do mnie panią Anię — swoją emerytowaną koleżankę — pediatrę. Teraz raczą się w salonie szarlotką, a ja dogorywam w samotności. Rodzice pojechali po coś do cioci Eli i jakoś długo nie wracają. Z udziału w Orszaku nici. Podobnie jak z wyprawy do Boguszyc. Hybryda zwichnęła nogę i jest uziemiona w domu. Na odwiedziny kogokolwiek nie mam dziś co liczyć. Dobrze chociaż, że jestem dzieckiem XXI wieku i technologia zapewnia mi rozrywkę i kontakt ze światem :). Tylko że od światła ekranu totalnie łzawią mi dziś oczy. Cieszę się, że Ty Dzienniczku jesteś ze mną! Co powiesz na krótką drzemkę? Nie mam siły nawet pisać :(.

 

godzinę później

WOW! Czy mogło mnie spotkać coś piękniejszego?! Warto było przeprowadzić się do Rawy! Ciocia Ela podarowała mi kotka! :D :D :D. Tak dawno o nim marzyłam! Właściciel domu, który wynajmowaliśmy w Londynie absolutnie nie zgadzał się na wprowadzenie pod jego dach żadnego futrzaka. Ten zakaz tak głęboko był we mnie zakorzeniony, że nawet na myśl mi nie przyszło, że w tym domu on nie obowiązuje! I mam kiciusia! Poproszę jeszcze rodziców albo babcię ;), albo ciocię Elę ;), albo panią Wisienkę ;), albo… kogokolwiek, kto mi tam do głowy przyjdzie o: szczeniaczka, chomiczka, rybki i… różowego kucyka (: . OK, wiem Dzienniczku, gorączka nieco mi zaszkodziła, ale tak bardzo się cieszę! Vivat Polska! Vivat Rawa Mazowiecka! Vivat Emilia Gruszka!