O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach. Szkice z obyczajów XVII i XVIII wieku - Bohdan Baranowski - ebook

O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach. Szkice z obyczajów XVII i XVIII wieku ebook

Bohdan Baranowski

3,6

Opis

PASJONUJĄCY OBRAZ POLSKI Z OKRESU PROCESÓW CZAROWNIC i WSZECHOBECNEGO NIERZĄDU

„Dobrze, że nie żyjemy w tamtym ponurym okresie ciemnoty i zacofania” – te słowa profesora Bohdana Baranowskiego odpowiednio określają opisywane w książce wydarzenia i przedstawianych ludzi. Wiek XVII i XVIII w Polsce to czas, gdy za niegroźne z pozoru pomówienie kat wymierzał krwawą i bolesną karę. Nierząd mógł zakończyć się mrożącymi krew w żyłach torturami, zaś zgwałconej kobiecie lepiej było popełnić samobójstwo niż żyć w mroku przekleństwa.

Baranowski ukazuje świat, który dziś jest dla nas trudny do wyobrażenia. Istniały w nim czary i ludzie o nie oskarżani. Obok „ludzi gościńca”, funkcjonujących na granicy prawa lub poza nim, zgodnie żyły kurtyzany, których działalność prężnie kwitła mimo procesów, jakie im wytaczano. Autor barwnie opisuje przebieg takiego procesu, dbając o najdrobniejsze szczegóły.

Oparta w dużej mierze na księgach miejskich i aktach sądowych opowieść „O hultajach, wiedźmach i wszetecznicach” to wyjątkowa lektura o bardzo ciekawym, pod względem obyczajów i kanonów moralnych, okresie w dziejach naszego kraju, o którym na co dzień niewiele się mówi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (29 ocen)
7
7
11
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Bohdan Baranowski

 

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2020

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Korekta

Maria Ignaszak

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2020

 

eISBN 978-83-66481-71-8

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I.

GDZIEŚ NAD WARTĄ, PROSNĄ CZY PILICĄ

 

 

 

 

 

Polska w czasach królów elekcyjnych! Dla znacznej części czytelników słowa te giną w dalekim poszumie skrzydeł husarskich szarżującej pod Kircholmem lub Wiedniem konnicy, w gromkich wiwatach wznoszonych w czasie wspaniałych uczt magnackich, gdy najdroższe wino lało się strumieniami, a stoły załamywały się pod stosami najwyszukańszego jadła. Dawne dobre czasy, gdy konie z orszaku posłów polskich wjeżdżających do zagranicznych stolic gubiły złote podkowy; dawne dobre czasy, gdy ipowsizechnie rozbrzmiewało hasło „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”; dawne dobre czasy samouwielbienia i zachwytu nad panującymi w Polsce stosunkami; dawne dobre czasy, gdy… z mapy politycznej Europy wymazywano słowa „Rzeczpospolita Polska”.

Dobrze znamy charakterystyczny dla tego okresu przepych magnackich pałaców, wspaniałe uczty i wojaże. Jako tako orientujemy się w życiu szlacheckiego dworu lub domu zamożnego mieszczanina-patrycjusza. Ale prawie nic nie wiemy o tym, jak toczyło się życie w chłopskiej chałupie czy rozwalającej się lepiance mieszczańskiej biedoty, jakie były watrunki egzystencji bezdomnych ludzi gościńca.

Książka ta nie ma ambicji kreślenia pełnego obrazu życia tych najbiedniejszych warstw społeczeństwa. Omawia tylko niektóre zjawiska typowe dla tamtejszych czasów. Jej podstawowym materiałem źródłowym są akta sądowe. Nic więc dziwnego, że mówić będzie głównie o tym, jak te najbiedniejsze i najbardziej upośledzone warstwy społeczne znalazły się w konflikcie z prawem, twardym i surowym, stojącym na straży klasowych interesów warstw posiadających. Autor, pisząc tę książkę, nie unikał spraw drażliwych i drastycznych, nieraz nawet mrożących krew w żyłach. Z drugiej jednak strony nie miał tendencji wyolbrzymiania pewnych zjawisk. Chciał po prostu przedstawić życie dołów społecznych takim, jakie było ono w rzeczywistości.

Książka ta dotyczy terenów leżących między Prosną, Wartą, Pilicą i Bzurą, terenów stanowiących w dawnej Rzeczypospolitej obszar województw łęczyckiego, sieradzkiego i ziemi wieluńskiej, a także wschodniej części województwa kaliskiego.

Są regiony o granicach łatwych do określenia, o wyraźnej specyfice historycznej. Terminy takie jak Podhale, Kurpiowszczyzna, Warmia czy Śląsk Cieszyński – dla każdego czytelnika łatwe są do zlokalizowania, bez większego wysiłku można ustalić ich historyczną specyfikę regionalną. Znacznie trudniej jest określić poszczególne regiony na nizinnych obszarach. Dawne granice historyczne poszczególnych regionów, sięgające nieraz jeszcze przedchrześcijańskich czasów podziałów plemiennych, w znacznej części przetrwały jako granice jednostek administracyjnych dawnej Rzeczypospolitej, częściowo jednak uległy zatarciu. Granice rozbiorów, a także późniejsze podziały administracyjne w bardzo poważny sposób zaciążyły na poczuciu przynależności regionalnej poszczególnych terenów. Rzadko kto na przykład z mieszkańców Tomaszowa Mazowieckiego lub jego okolic orientuje się, że teren ten nigdy nie należał do dawnego Mazowsza, a dopiero podziały administracyjne z okresu porozbiorowego, kiedy to obszar ten przez pewien czasu wchodził w skład województwa mazowieckiego, spowodowały, że nowo założone miasto Tomaszów, w odróżnieniu od Tomaszowa Lubelskiego, otrzymało nazwę Mazowiecki. Bezsprzecznie na równinnych terenach środkowej Polski granice regionów były płynne i trudno jest nieraz dokładnie je ustalić.

Zasadniczo do najważniejszych obszarów środkowej Polski zaliczamy Wielkopolskę, Małopolską i Mazowsze. Każdy z tych terenów miał swoją specyfikę regionalną zarówno gospodarczą, społeczną, kulturalną, jak i językową. Ale między tymi obszarami leżały ziemie o wyraźnym charakterze przejściowym. W stosunkach gospodarczych, społecznych czy kulturalnych tych ziem znaleźć można elementy typowe dla obszarów sąsiednich. Nawet język, którym mówiła ludność tego regionu, był mieszaniną dialektu Małopolski, Wielkopolski i Mazowsza.

O terytorialnym wyodrębnieniu się Łęczyckiego i Sieradzkiego, ongiś stanowiących prawdopodobnie jeden obszar plemienny, zadecydowały względy historyczne. W okresie rozbicia dzielnicowego, na skutek panujących podziałów dynastycznych, wytworzyło się poczucie odrębności tych ziem, a konserwatyzm w stosunkach administracyjnych dawnej Rzeczypospolitej spowodował, że podziały administracyjne, jakie powstały w okresie zjednoczenia państwa polskiego w XIV wieku, z małymi zaledwie zmianami przetrwały prawie do rozbiorów.

Trochę inaczej kształtowała się historia małej jednostki administracyjnej – Ziemi Wieluńskiej, terenu przechodniego między Wielkopolską, Śląskiem a Małopolską, który później w dość luźny sposób związany został pod względem administracyjnym z województwem sieradzkim.

Typowy teren przejściowy mało różnił się od sąsiednich obszarów. Szczególnie prawie nieistotne dla stosunków gospodarczych i kulturalnych były granice administracyjne oddzielające zachodnią część województwa sieradzkiego od wschodniej części kaliskiego. Dlatego też nie będzie wielkim błędem metodycznym, jeśli materiałem pochodzącym z ksiąg miejskich kaliskich ilustrować będziemy pewne zagadnienia poruszane w tej książce. Nie mamy bowiem zamiaru niewolniczo trzymać się granic administracyjnych, a chodzi nam raczej o przedstawienie pewnych zjawisk na tym terenie przejściowym, jaki rozciągał się między Prosną, Wartą i Pilicą a górną Bzurą.

Był to teren równinny, w znacznej części nizinny, częściowo tylko przechodzący w wyżynę. Można by zresztą opuścić omówienie warunków geograficznych, które pozornie nie różnią się od obecnych. Pamiętać jednak trzeba, że pod wieloma względami warunki te w znacznym stopniu różniły się od tych, jakie spotykamy na tym terenie obecnie. Zacznijmy tu od pewnych różnic klimatycznych. Zagadnienie to nie jest jeszcze należycie zbadane. Można jednak wysunąć przypuszczenie, że klimat od końca XVI aż do początków XIX w. był trochę ostrzejszy niż obecnie, a liczba dni śnieżnych była znacznie większa.

Dość poważnie różniły się warunki hydrograficzne w tamtych czasach od warunków obecnych. Przez omawiany teren wolno płyną liczne rzeczki i strumienie. Różne drobne zapory, jakie stanowiły na przykład zwalone drzewa, powodowały, że tworzyły się bagniste rozlewiska, trudne nieraz do przebycia. Sporo było, szczególnie w środkowej części woj. łęczyckiego, bagien, które w drugiej połowie XIX w. na skutek prac melioracyjnych, zostały osuszone. Legendy czyniły je miejscem pobytu groźnych sił piekielnych, z osławionym królem błot łęczyckich, diabłem Banitą na czele.

Lasów, szczególnie we wschodniej części woj. łęczyckiego, było znacznie więcej niż obecnie. Niektóre jednak obszary, jak np. Wieluńskie, już w XVIII w. były prawie zupełnie wylesione. Mało więc było na tym terenie większych kompleksów leśnych, gdzie skryć by się mógł poszukiwany przez prawo zbieg.

Teren łęczycko-sieradzko-wieluński leżał na uboczu od najdawniejszych szlaków handlowych, którymi można było wywozić płody rolne do krajów zamorskich. Jeszcze w XVIII w. Warta na odcinku od Sieradza do Koła spławna była tylko w niektórych, bardzo krótkich okresach. Na Pilicy, Prośnie i Bzurze spław napotykał bardzo poważne trudności. Nic więc dziwnego, że dla stosunków gospodarczych tego regionu bardzo duże znaczenie miała wymiana handlowa ze Śląskiem. Wrocław też stanowił najważniejszy rynek zbytu dla produkcji rolniczej zachodniej części tego regionu. Dobra lub zła koniunktura na produkty rolnicze na rynkach śląskich w bardzo poważnym stopniu odbijała się na życiu gospodarczym tego regionu.

Dla wschodniej części regionu najważniejszym ośrodkiem wymiany gospodarczej był Piotrków, miasto nie tylko o dużym znaczeniu handlowym, ale również ważny ośrodek życia polityczno-administracyjnego, miejsce urzędowania Trybunału Koronnego. Północno-wschodnie skrawki woj. łęczyckiego ciążyły ku leżącemu już na terenie woj. rawskiego Łowiczowi, siedzibie pierwszego dostojnika duchownego dawnej Rzeczypospolitej, arcybiskupa gnieźnieńskiego, miasta sławnego ze swych wielkich jarmarków. Dla znacznej części woj. sieradzkiego i ziemi wieluńskiej głównym ośrodkiem miejskim był leżący w innym województwie Kalisz, miasto o pewnych wielkomiejskich tendencjach.

Miast na omawianym terenie było dość dużo. Trudno tu podać dokładne dane, gdyż niektóre z małych miasteczek raz zaliczane były do wsi, kiedy indziej do miast. Na przykład w województwie łęczyckim jeszcze w XVIII w. liczba miast w poszczególnych spisach wahała się od 19 do 25. Wiele dawnych miasteczek, jak np. w ziemi wieluńskiej Kamion, Toporów, Lututów, Osjaków, spadło następnie do rzędu wsi. W przybliżeniu w Łęczyckiem jedno miasto przypadało średnio na obszar mniejszy niż 200 km2, zaś w Sieradzkiem i Wieluńskiem na około 300–400 km2. Część miast stanowiła własność królewską, część z nich należała jednak do dóbr kościelnych lub szlacheckich.

Przeważnie były to małe miasta o rolniczo-rzemieślniczym charakterze. Mieszczanie w znacznej części posiadali gospodarstwa rolne, ale jednocześnie zajmowali się rzemiosłem lub handlem. Nawet jednak miasteczka o charakterze rolniczym stanowiły lokalne ośrodki produkcji rzemieślniczej i wymiany handlowej. Miały też duże znaczenie dla życia gospodarczego wsi. W XVI w. niektóre z miast regionu były poważnymi ośrodkami produkcji włókienniczej. Sukno z Sieradza, Szadka lub Brzezin znajdowało licznych nabywców, szczególnie wśród zamożnego chłopstwa. W XVII w. pauperyzacja ludności chłopskiej ograniczyła ten rynek zbytu, zaś wojny prowadzone w połowie XVII w. doprowadziły do zupełnej ruiny wytwórczość przemysłową miast. Proces odbudowy przebiegał powoli i zahamowany został nowymi zniszczeniami wojennymi z początków XVIII wieku. Dopiero pod koniec omawianego okresu, już w czasach Oświecenia, niektóre miasta przeżywać poczęły pewne ożywienie gospodarcze. W Lutomiersku, Strykowie, Będkowie lub Ujeździe próbowano otwierać zakłady przemysłowe o typie manufaktur. Próby te zresztą rzadko kiedy kończyły się powodzeniem.

Oprócz Piotrkowa, którego ludność pod koniec XVIII w. wynosiła około 5000, Kalisza liczącego przeszło 4000 mieszkańców (leżącego już jednak poza granicami administracyjnymi naszego regionu), a więc na owe czasy miast dość dużych, zaledwie kilka innych zaliczyć można było do średnich, a więc takich, których liczba mieszkańców przekroczyła 1000. Centra życia administracyjnego, a zarazem również poważne ośrodki rzemieślniczo-handlowe, jak Sieradz, Wieluń, Łęczyca, liczyły w ostatnich latach istnienia dawnej Rzeczypospolitej po około 1000–1300 mieszkańców. Trochę więcej ponad 1000 mieszkańców miały Brzeziny, Radomsko, Warta i Wieruszów. Niewiele mniej niż 1000 ludności miał Szadek, miasto, w którym zbierał się sejmik województwa sieradzkiego. Większość miasteczek regionu posiadała przeważnie od 400 do 700 mieszkańców. Istniały jednak miasta, których liczba ludności u schyłku dawnej Rzeczypospolitej wynosiła zaledwie około 200–300 mieszkańców (Łódź, Inowłódz, Dąbie, Krośniewice, Sobota). Nieraz jedynie tylko pod względem prawno-ustrojowym różniły się one od zwykłych wsi.

Większe miasta, jak Piotrków, Sieradz, Łęczyca czy Wieluń, miały pewną ilość budynków murowanych, przeważnie zresztą klasztorów lub rzadziej domów mieszkalnych, należących do najbogatszych mieszczan. Niekiedy posiadały jeszcze jakie takie obwarowania, nadające im charakter prawdziwych grodów. Obwarowania te uległy zresztą po większej części zniszczeniu w okresie wojen z połowy XVIII wieku. Olbrzymia jednak większość miast zabudowana była zwykłymi drewnianymi domami, nawet ratusze były zbudowane z drzewa, a jedynym murowanym budynkiem był kościół. Ulice nie były brukowane i przez większą część roku tonęły w błocie.

W większych miastach spotykało się bogatszych kupców lub rzemieślników, których można by zaliczyć do patrycjatu miejskiego. Warstwa zawodowej inteligencji, jak lekarze, prawnicy, urzędnicy, była bardzo nieliczna. Jedynie w Piotrkowie ze względu na zbierający się tam Trybunał Koronny istniało większe skupisko inteligencji zawodowej, przeważnie prawniczej. Pod względem przynależności społecznej inteligencja ta związana była raczej ze szlachtą niż z mieszczaństwem. W Wieluniu w roku 1791 ta grupa osób, którą zaliczyć można do formującej się wówczas inteligencji zawodowej, składała się z jednego lekarza i dwóch urzędników. Można mieć natomiast wątpliwości, czy do grupy tej należy zaliczyć trzech miejscowych felczerów i cztery akuszerki. W całym woj. sieradzkim przy końcu XVIII w. był jeden lekarz w Piotrkowie, dwóch aptekarzy także w Piotrkowie, a liczba felczerów przedstawiała się następująco: w Piotrkowie sześciu, w Sieradzu dwóch, w Radomsku i Warcie po trzech, w Pajęcznie jeden. Można też mieć duże wątpliwości co do poziomu kulturalnego i wykształcenia nawet wspomnianych urzędników i lekarzy, nie mówiąc już o felczerach.

Dość liczne, szczególnie po większych miastach, było duchowieństwo. W Wieluniu pod koniec XVIII w. samego kleru zakonnego było około 70 osób (w 1790 r. 52 zakonników i 20 zakonnic), co stanowiło około 6–7% całej ludności miasta. Toteż kler wywierał na życie kulturalne tych ośrodków wpływ dominujący.

Przeważającą część ludności miasta stanowili rolnicy lub rzemieślnicy posiadający małe gospodarstwa rolne. Rzemieślników lub kupców, którzy by się wyłącznie zajmowali pracą w swoim zawodzie, spotkać można było przeważnie tylko w większych miastach. Władza samorządu miejskiego spoczywała też zawsze w rękach właścicieli nieruchomości miejskich – rolników i rzemieślników.

W większych miastach sporo było różnego rodzaju najemników, wyrobników, służby, ludzi luźnych, żebraków, ubogich pozostających w tzw. szpitalach. W XVI w. poważnym ośrodkiem zatrudnienia dla tej biedoty były Brzeziny, centrum produkcji włókienniczej. Staropolski pisarz Sebastian Petrycy, zwracając się w swej odzie Nie każdemu wieku wszystko przystoi do starej kobiety, mówił:

 

Już w Brzezinach ciebie

Len wabi do siebie.

Już wełna bardziej niż lutnia strojona

Każeć się bawić około wrzeciona.

 

Wprawdzie w XVII i pierwszej połowie XVIII w. coraz to trudniej było w miastach znaleźć pracę, ale mimo to nadal były one głównym schroniskiem dla biedoty. Pod koniec XVIII w. większe ożywienie gospodarcze spowodowało, że w miastach zwiększyła się ilość biedoty. Według danych statystycznych z końca XVIII w. w Sieradzu, Warcie i Wieluniu ludność tego pokroju stanowiła prawie połowę ogółu mieszkańców, w mniejszych zaś miasteczkach, jak np. w Szczercowie, Brzeźnicy i innych, około jednej trzeciej lub jednej czwartej ogółu.

Mówiąc o właścicielach dóbr ziemskich na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, mamy na myśli przeważnie potężnych i bogatych magnatów, właścicieli setek wsi i miast. Reprezentowali oni typ własności feudalnej przeważający na ziemiach litewsko-ukraińskich dawnej Rzeczypospolitej, a także w Małopolsce. Natomiast w naszym regionie większe posiadłości magnackie były bardzo nieliczne. Najmożniejszymi posiadaczami ziemskimi byli zresztą przeważnie potężni feudałowie duchowni, jak arcybiskupstwo gnieźnieńskie (Piątek, Grzegorzew, Tum, Uniejów, we wschodniej części woj. kaliskiego Turek i Opatówek), kapituła gnieźnieńska (dobra wieluńsko-kamionczańskie, mazewskie), biskupstwo włocławskie (dobra wolborskie, łódzko-niesułkowskie), kapituła krakowska (dobra rzgowsko-pabianickie) i inne. Pod koniec XVIII w. w rękach duchowieństwa znajdowało się 14,1% wszystkich wsi woj. łęczyckiego oraz 22,6% wszystkich gospodarstw chłopskich. W Wieluńskiem zaś 19,1% wszystkich wsi i 23,6% wszystkich gospodarstw chłopskich.

Większa własność świecka była stosunkowo nieliczna. Sporo natomiast było fortun kilkuwioskowych. W ciągu drugiej połowy XVII i w XVIII stuleciu ilość ich jeszcze wzrosła. Np. w woj. łęczyckim w drugiej połowie XVI w. 20,4% wszystkich wsi szlacheckich należało do szlachty kilkuwioskowej, pod koniec zaś XVIII w. już 56,9% wsi. W ziemi wieluńskiej odsetek ten wzrósł w tym czasie z 39% do 70,8%. Musimy jednak pamiętać, że w olbrzymiej większości były to posiadłości szlachty dwu- lub trzywioskowej. Np. jeszcze przy końcu XVIII w. w woj. łęczyckim zaledwie 9 właścicieli ziemskich miało więcej niż 5 wsi, a największa posiadłość szlachecka składała się z 13 wsi. W ziemi wieluńskiej największy kompleks dóbr liczył 13 i pół wsi, drugi 6, wszystkie inne miały mniej niż po 5 wsi.

Kilkuwioskowe kompleksy dóbr przeważnie pozostawały w rękach miejscowej zamożniejszej szlachty. Niektórzy zresztą przedstawiciele sieradzkich czy łęczyckich najzamożniejszych rodów ziemskich doszli do pokaźnych majątków, rozrzuconych przeważnie po innych ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. W XVII w. właścicielami wielkiej fortuny na Ukrainie i w Małopolsce stali się wywodzący się z Koniecpola Koniecpolscy, na Litwie zaś wzbogacony ród szlachecki z Łęczyckiego – Wiesiołowscy. W XVIII w. zamożny właściciel dóbr Bąkowa Góra w Radomszczańskiem Adam Małachowski doszedł do magnackiej fortuny, też rozproszonej przeważnie po innych województwach.

W XVIII w. na omawianym terenie jako właściciele większych majątków poczęli się pojawiać przedstawiciele potężnych rodów magnackich z Litwy i Ukrainy. Kasztelan połocki Adam Brzostowski, posiadacz znacznej fortuny w W. Ks. Litewskim i na Wołyniu, był właścicielem największych dóbr w ziemi wieluńskiej, Czarnożyły. Sanguszkowie posiadali Lutomiersk w woj. sieradzkim i Poddębice w woj. łęczyckim. Rezydencją jednego z Radziwiłłów stał się Nieborów w woj. rawskim, położony blisko granicy woj. łęczyckiego.

W posiadaniu wielkich feudałów, zarówno kresowych jak i miejscowych, znajdowały się królewszczyzny. Stanowiły one w Łęczyckiem 5,9% wszystkich wsi, w Wieluńskiem 10,2%. Częściowo pozostawały one w administracji samych posesorów, częściowo oddawane były w dzierżawę miejscowej szlachcie.

W rękach szlachty jednowioskowej w Wieluńskiem w drugiej połowie XVI w. było 27,1%wszystkich wsi szlacheckich, w końcu XVIII w. 20,9%; w Łęczyckiem odsetek ten spadł w tym okresie z 34,2% do 27,1%. Bardziej jeszcze skurczyła się własność szlachty cząstkowej, posiadaczy części wsi. W Łęczyckiem w drugiej połowie XVI w. tego rodzaju cząstkowych posiadaczy było 1660, a w ich rękach znajdowało się 45,4% wszystkich wsi szlacheckich. W końcu XVIII w. liczba ich spadła do 376, a stan posiadania do 14%. W Wieluńskiem stan posiadania szlachty cząstkowej spadł z 33,9% do 8,3% wszystkich wsi szlacheckich. Władza takiego szlachcica cząstkowego rozciągała się przeważnie na kilku chłopów. W Wieluńskiem w drugiej połowie XVI w. przeciętnie na jednego właściciela ziemskiego z tej kategorii przypadało 7 poddanych. Byli wśród nich i tacy, którzy dysponowali zaledwie 1 lub 2 poddanymi. Wreszcie wspomnieć można o szlachcie zagrodowej, która nie posiadała zupełnie poddanych. Gospodarstwa tej biedoty szlacheckiej były przeważnie bardzo małe. W drugiej połowie XVI w. w Wieluńskiem średnia ich wielkość wynosiła przeciętnie po 20 morgów, a w Łęczyckiem niewiele więcej niż 10.

Przyzwyczajeni jesteśmy patrzeć na życie klasy feudalnej przez okna magnackiego pałacu lub zamożnego ziemiańskiego dworu. Tymczasem dla omawianego regionu najbardziej reprezentatywna jest szlachta cząstkowa, jedno- lub dwuwioskowa, której warunki materialne nie przedstawiały się najlepiej. Pan kilku lub kilkunastu poddanych mieszkał przeważnie w niewielkim dworku, krytym słomą, gdzie często zamiast podłogi znajdowała się ubita z gliny polepa. Sprzęty w takim dworku były prostej, ciesielskiej roboty. Nieliczne kilimki lub zawieszona na ścianach broń stanowiły jego jedyną ozdobę. Na szlacheckim stole nie brakowało jadła, ale było ono proste, podawane w drewnianych lub glinianych misach. Nie można było pozwolić sobie na żaden zbytek, gdyż na to potrzebne były niełatwe do zdobycia pieniądze.

A cóż dopiero mówić o biedocie szlacheckiej! Warunki jej życia były bardzo prymitywne, nieraz też głód zaglądał do okna zrujnowanego dworu zagrodowego szlachcica. Co roku znaczna ilość szlacheckiej młodzieży, przeważnie synów ubogich „piskorków” łęczyckich, ciągnęła na wschód, aby w służbie wojskowej lub czepiając się magnackich klamek poprawić swój los.

Położenie chłopów w XVI w. przedstawiało się jeszcze dość dobrze. Sporo było wówczas zamożnych kmieci, których stan majątkowy był nieraz lepszy niż zagrodowej szlachty. Małżeństwa miedzy szlachtą a bogatymi chłopami nie należały wówczas do rzadkości. Nie były one też, jak to miało miejsce później, źle widziane przez ogół. Znaczne pogorszenie w położeniu chłopów nastąpiło w drugiej połowie XVI w., a szczególnie w ostatnim dwudziestopięcioleciu tegoż stulecia. Bardzo szybko wzrastał wymiar pańszczyzny. Kajdany poddaństwa stawały się coraz cięższe. Przepaść między stanem chłopskim a szlacheckim stawała się coraz głębsza. Powoli następowała ogólna pauperyzacja ludności chłopskiej. Zniszczenia wojenne z połowy XVII w. wpłynęły również na pogłębienie nędzy panującej na wsi.

Wśród ludności chłopskiej istniało dość duże zróżnicowanie społeczne. W pewnym przybliżeniu można przyjąć dla omawianego terenu w XVII i XVIII w. następujące grupy ludności chłopskiej: kmiecie, teoretycznie posiadający włókę ziemi ornej, w rzeczywistości zaś znacznie mniej. W XVIII w. była to już zresztą grupa dość nieliczna. Najliczniejsi natomiast byli tzw. półrolnicy. Posiadali oni pół włóki, w rzeczywistości zaś gospodarstwa ich były przeważnie trochę mniejsze. Niewiele mniej niż półrolników było tzw. zagrodników. Zasadniczo posiadali oni 1/4 włóki, czyli „kwartę”, w rzeczywistości gospodarstwa ich wahały się od 3 do 10 morgów. Wreszcie osobną grupę stanowili komornicy, posiadający własne chałupy albo mieszkający po dwóch w tzw. dwojakach, albo też zajmujący część chałup bogatszych chłopów. Komornicy posiadali niewielkie gospodarstwa przeważnie jedno- lub trzymorgowe lub też „przysiewali się” na gruntach dworskich.

Obciążenie ludności chłopskiej było w XVIII w. bardzo wysokie. W dobrach szlacheckich wynosiło ono około 3–5 dni w tygodniu pańszczyzny ciągłej (tzn. za pomocą pary wołów) z gospodarstwa półrolniczego. Każdy dzień pańszczyzny ciągłej mógł być zamieniony na dwa dni pańszczyzny pieszej. Prócz tego na chłopach ciążył obowiązek dodatkowych robót, jak np. tłoki w czasie żniw, tzw. trzody (obowiązek kolejnego pasania trzody), stróży (obowiązek pilnowania zabudowań dworskich) itd. Czynsz w pieniądzach i w naturaliach w dobrach szlacheckich nie przedstawiał większego znaczenia, natomiast odgrywał on jeszcze pewną rolę w królewszczyznach i dobrach duchownych, gdzie zresztą obowiązki pańszczyźniane były mniejsze. Poważne znaczenie dla chłopów miały ciężary na rzecz Kościoła. Największą rolę odgrywały tzw. dziesięciny. Dawał je chłop albo w naturaliach, albo w gotówce. Znacznie wygodniejsza dla chłopów była dziesięcina w gotówce. Wyznaczony dawno ryczałt na skutek pewnej dewaluacji pieniądza tracił na znaczeniu. Wtedy więc gdy w interesie Kościoła było wymierzanie dziesięciny w naturaliach, chłop starał się ją zastąpić ryczałtem w gotówce. Na tym tle dochodziło nieraz do długotrwałych sporów (np. we wsiach starostwa kłodawskiego, lubocheńskiego i inowłodzkiego). Znacznie mniejsze znaczenie niż dziesięciny miały inne opłaty na rzecz Kościoła.

Podatki, do jakich obowiązany był chłop, nie były może zbyt wysokie. Natomiast chaos panujący w stosunkach skarbowych, rekwizycje wojskowe, połączone z rabunkami a nieraz ze zniszczeniami całych wsi, dawały się chłopom we znaki.

W XVII i XVIII w. stan zabudowy wsi przedstawiał się bardzo źle. Zasadniczo chałupa składała się z trzech części: sieni, izby i komory. Bardzo dużo jednak chałup miało tylko sień i izbę, a zdarzały się i takie, w których była tylko izba bez sieni. Były to nieraz prymitywne budy sklecone z chrustu i gliny. Budując pomieszczenia dla uboższej ludności chłopskiej, dla komorników czy pracowników folwarcznych, dwór stawiał chałupy podwójne, tzw. dwojaki, niekiedy zaś nawet i poczwórne, tzw. czworaki.

Zabudowania gospodarskie w zagrodzie chłopskiej składały się przeważnie ze stodoły i budynku dla inwentarza, zwanego w źródłach obórką, stajnią lub chlewem. Niekiedy dla drobiu i świń były jeszcze osobne kurniki lub chlewki, oparte o ściany obory lub chałupy. Budynki gospodarskie były zbudowane byle jak, najczęściej nie z drewna, lecz z gliny i chrustu. Z braku słomy dach kryto czasami tatarakiem.

Bardzo zły stan zabudowań gospodarskich powodował, że zimą trzymano część inwentarza, jak np. drób, świnie, cielęta, owce i kozy, w izbie lub sieni. Niekiedy zresztą nawet i większe, ale wymagające specjalnej opieki sztuki inwentarza trzymane były zimą w chacie.

Chałupa chłopska spełniała również i inną rolę gospodarczą. Była ona spichrzem, gdzie przechowywano zboże na przemiał, na zasiew i na sprzedaż oraz magazynem, gdzie składane były drobne narzędzia gospodarcze. Tu wreszcie zimą wykonywano różne zajęcia związane z reperacją i produkowaniem niektórych nowych narzędzi gospodarczych, przędzeniem i tkaniem, przygotowywaniem pokarmu dla inwentarza żywego itd. Zasadniczo, sień i komora przeznaczone były na magazyn i spichrz, a całe życie rodziny, także wykonywanie wszystkich zajęć gospodarskich, koncentrowało się w izbie.

W chatach chłopskich znajdowało się niewiele sprzętów służących do celów mieszkalnych. Były to przeważnie stoły, ławy, stołki i półki. Sypiano przeważnie na ławach, łóżka były rzadkością. Odzież przechowywano w skrzyniach. Do przechowywania ziarna oraz do różnych czynności gospodarczych służyły kłody, beczki, słomiany, cebry, konwie itd. Do przeróbki mleka posiadał chłop drewnianą, a niekiedy i glinianą maślnicę oraz różne garnki i faski. Do przygotowywania pożywienia służyły kociołki, konwie, garnki gliniane, garnuszki, miski, dzbanki itd. U bogatszych chłopów spotykamy cynowe misy oraz cynowe lub szklane butelki. Jadano na glinianych misach lub na drewnianych talerzach. Do jedzenia służyły drewniane łyżki, chociaż w XVIII w. zaczęły pojawiać się już łyżki metalowe (blaszane).

Mimo istnienia dość dużej liczby młynów znaczna część chłopów posiadała swoje żarna i stępy. Należy przypuszczać, że we własnym domu przerabiano ziarno na kaszę, a częściowo i na mąkę.

Na podstawie ułamkowych danych, jakie zawierają wykazy ruchomości chłopskich, można stwierdzić, że jeśli chodzi o sprzęty, naczynia i pościel, to stan ich znacznie lepiej przedstawiał się w XVI i pierwszej połowie XVII w. niż później, po wojnach z połowy XVII i początków XVIII stulecia, lub nawet przy końcu XVIII wieku.

Taki sam niedostatek przejawiał się w zaopatrzeniu ludności chłopskiej w odzież. Ze względu na trudności bazy paszowej gospodarstwo chłopskie nie było w stanie trzymać więcej niż jedną lub dwie owce. W owych czasach z owcy otrzymywano przeciętnie około 600–800 gramów wełny rocznie, nie używano zupełnie bawełny, a lnem czy konopiami obsiewano niewielkie tylko kawałki pola. Własnym przemysłem sporządzone ubranie noszono przez długie lata. W końcu było ono w takim stanie, że w inwentarzu dobytku chłopskiego zapisywano je w następujący sposób: „sukmana z łat samych” lub „sukmana, na niej łat różnej barwy nr 36”. Nawet najzamożniejsi chłopi posiadali odzieży bardzo mało. Biedota miała nieraz na sobie tylko łachmany.

O nędznym odżywianiu się chłopów obrazowo pisał znany autor książek rolniczych z XVII w. Jakub Kazimierz Haur, że od samego zapachu gotowanych przez chłopów potraw należy uciekać, bo „ledwie by pies powąchał, co ci niebożęta z głodem zażywać muszą, bo jeśli się który chłop ma dobrze, to sobie i czeladzi śmierdzącym jadło okrasi olejem. Jeśli zaś niedostatni, gdy go i na taką nie stanie okrasę, to tylko z wodą samą jałową lada chwasty nagniłe, jarzyny z pośladami, krup lub grubych klusków zażywają”[1].

Istotnie czasy, o których piszemy, były okresem pełnym kontrastów. W magnackich pałacach uginały się stoły pod ciężarem półmisków wyszukanego jadła, również i w dworach szlacheckich jadano obficie, choć mniej wykwintne potrawy. Natomiast dla ludności chłopskiej sprawa wyżywienia była najczęściej bardzo poważnym problemem i szczególnie w latach nieurodzajów nie tylko biedota, ale i średnio zamożni chłopi cierpieli głód.

Produkcja gospodarstwa chłopskiego z trudem starczała na utrzymanie rodziny chłopskiej. Przy jednostronnym jednak nastawieniu rolnictwa na uprawę zbóż dość często zdarzały się lata nieurodzaju, gdy ziarna starczało tylko na siew. Wówczas nawet przed zamożnym chłopem stawało widmo głodu. Dlatego też dla biedoty wiejskiej co roku, a dla innych chłopów w okresie nieurodzaju, bardzo ważną rolę odgrywały tzw. „dzikie żniwa” – zbiór grzybów, jagód, nasion traw (manna), szczawiu. Pewne znaczenie miał również sok ściągany z brzóz. W latach głodu żywiono się nawet pokrzywami, różnym zielskiem, młodymi liśćmi i korą z drzew.

Gospodarstwo chłopskie dalekie było od zupełnej samowystarczalności. Z produktów spożywczych chłop kupować musiał sól, piwo (którego konsumpcja była w tym czasie jeszcze bardzo duża), gorzałkę. Liczne więzy gospodarcze łączyły go z rzemieślnikami wiejskimi czy też z sąsiedniego miasteczka. Pewną, dość zresztą ograniczoną liczbę towarów (wyroby żelazne itp.) nabywał u kupców z sąsiednich miasteczek lub nawet w czasie odbywania podwód w Warszawie, Włocławku, Toruniu lub Wrocławiu. Tak samo część produkcji chłopskiej sprzedawana była poza obręb gospodarstwa. Szczególnie w drugiej połowie XVIII w. te powiązania gospodarstwa chłopskiego z rynkiem stawały się coraz to silniejsze. Mimo wszystko były one jeszcze znacznie słabsze niż np. w XVI stuleciu.

W drugiej połowie XVII i w XVIII w. warunki bytowe chłopa były więc bardzo ciężkie. Minęły dawne „dobre” czasy z XV i XVI w., kiedy to na wsi panowała znaczna jak na owe czasy zamożność. Pogorszenie położenia ludności chłopskiej, które na tym terenie nastąpiło przy końcu XVI i w pierwszej połowie XVII w., zniszczenia wojenne, coraz większy ucisk i wyzysk folwarczno-pańszczyźniany doprowadziły wieś do nędzy. Od końca XVI w. pauperyzacja ludności chłopskiej następowała coraz wyraźniej. W drugiej połowie XVII i w XVIII w. nawet przy dobrym urodzaju w średniej wielkości gospodarstwie chłopskim występował niedobór produktów konsumpcyjnych i zaspokojenie nawet najbardziej prymitywnych potrzeb bytowych nastręczało poważne trudności. A trudności te zawsze godziły w biedotę chłopską i potęgowały się jeszcze w latach nieurodzaju, gdy skutki głodu i nędzy pociągały za sobą liczne śmiertelne ofiary. Niewielka tylko na tym terenie grupa bogatych chłopów żyła we względnie lepszych warunkach.

Coraz to bardziej uciskany chłop, prowadzący niekiedy niemal zwierzęcą wegetację, niejednokrotnie buntował się przeciwko feudalnemu uciskowi i wyzyskowi. Ze względu na strukturę gospodarczą i społeczną walka klasowa chłopów tego regionu nie obfitowała może w tak dramatyczne momenty, jak wystąpienia ludności wiejskiej na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Była jednak silna, uciskany chłop różnymi sposobami starał się uwolnić od ciężkiego, pańszczyźnianego jarzma. Samorzutna i najczęściej źle zorganizowana akcja prawie zawsze kończyła się niepowodzeniem. Podziwiać jednak można upór wsi, jak np. u chłopów ze starostwa klonowskiego w Sieradzkiem, którzy przez dwa stulecia prowadzili niemal ustawiczny spór z posesorami tej królewszczyzny.

W XVI w. na terenie omawianego regionu znajdowały się rozwijające żywą działalność ośrodki kulturalne. Nie jest kwestią przypadku, że cały szereg najwybitniejszych pisarzy i myślicieli polskiego odrodzenia związany był pochodzeniem lub terenem działalności z województwem sieradzkim i łęczyckim. Wymienić tu można chociażby Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Grzegorza Pawła z Brzezin, Marcina i Joachima Bielskich, Cypriana Bazylika i innych. Odnosi się wrażenie, że szczególnie żywymi ośrodkami kulturalnymi były wówczas miasta Sieradz, Piotrków i Brzeziny. Prawdopodobnie wysoki był też poziom kulturalny ziemiaństwa, szczególnie ze wschodniej części woj. sieradzkiego.

W XVII w. w całej Polsce nastąpił ogólny upadek kultury. Znacznie silniej może nawet niż w innych regionach zjawisko to wystąpiło na omawianym terenie. Szczególnie po wojnach w połowie XVII w. poziom umysłowy miejscowego ziemiaństwa i mieszczaństwa uległ bardzo poważnemu obniżeniu. A gdy nawet w drugiej połowie XVIII w. nastąpiły dość istotne zmiany w życiu kulturalnym kraju, gdy rozpoczęły się czasy oświecenia – gdzieś tam nad Wartą, Prosną czy Pilicą życie toczyło się po staremu. Ciemna, zacofana szlachta z dziwnym uporem występowała przeciw wszelkim reformom. Sejmik łęczycki protestował przeciwko Komisji Edukacji Narodowej. W miastach tego regionu miały miejsce najbardziej obskuranckie wystąpienia ludności. Nadal powszechnie szerzyła się wiara w diabły i czarownice. Powoli jednak i do tego partykularza przedostawać się poczynały pierwsze przebłyski oświecenia. Istotne zmiany w życiu gospodarczym i kulturalnym tego regionu nastąpiły jednak dopiero w XIX wieku.

 

 

 

[1] J. K. Haur, Skład abo skarbiec znakomitych sekretów oeconomiey ziemiańskiey, Kraków 1693, s. 507.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ II.

LUDZIE GOŚCIŃCA

 

 

 

 

 

W omawianym okresie obok szlachty, mieszczan, chłopów i kilku jeszcze drobniejszych grup ludności osiadłej spotkać było można tzw. ludzi luźnych. Pozornie wolni od ciężkiego pańszczyźnianego jarzma, nie posiadający często stałego miejsca zamieszkania, nie mieli oni jednak zbyt łatwego życia. W zamian za dość iluzoryczną swobodę przypadała im w udziale nędza, głód, poniewierka. A epilogiem ich bujnego życia bywały tortury i katowski miecz lub szubienica.

Tak jak i we wszystkich innych regionach dawnej Rzeczypospolitej, również i w południowo-wschodniej Wielkopolsce spotykamy się z ludźmi luźnymi zarówno w XVI, XVII jak i XVIII wieku. Prawdopodobnie zresztą nie brakowało ich i w czasach wcześniejszych, chociaż w skąpych przekazach źródłowych z wieku XV i wcześniejszych niewiele można znaleźć o nich wzmianek. Mimo wszystko można tu pokusić się o wyciągnięcie pewnych wniosków, w jakich okresach nastąpiło największe nasilenie tego zjawiska. Otóż wysunęlibyśmy przypuszczenie, że z największą liczbą ludzi luźnych spotykamy się w drugiej połowie XVII i w pierwszym ćwierćwieczu XVIII wieku. W dostępnych nam źródłach, dotyczących południowo-wschodniej Wielkopolski, najliczniej występują ludzie luźni w latach 1660–1730. Będzie to zresztą zjawisko zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesne stosunki gospodarcze i społeczne.

Klęski wojenne, które w połowie XVII w. nawiedziły ziemie polskie, pociągnęły za sobą olbrzymie zniszczenia i zubożenie całego kraju. Nieprzyjacielskie wojska rabowały ludność, paliły wsie i miasta. Zgodnie z przyjętymi powszechnie w tamtych czasach zwyczajami, obce wojska żywiły się z rekwizycji przeprowadzanych w sposób jak najbardziej bezwzględny. A wreszcie pamiętać musimy, że żołnierze tych obcych armii na własną rękę grabili bezlitośnie miejscową ludność, na co przez palce patrzyli ich przełożeni.

Niekiedy wystarczył kilkugodzinny postój obcego żołnierza we wsi, by nastąpiła kompletna jej ruina. Cóż bowiem mógł robić chłop, któremu obcy żołnierze zabrali cały żywy inwentarz i wszystkie zapasy, zniszczyli końmi siano i zboże, a często jeszcze i jego samego, gdy chciał im tego zabronić, pobili i poranili. Chłopu takiemu nie pozostawało nic innego, jak rzucić rodzinną wieś i powiększyć liczbę biedoty miejskiej lub szukać szczęścia na gościńcu.

Nie tylko zresztą wrogie wojska grasujące po kraju były groźne dla spokojnych mieszkańców wsi. Niekiedy również i wojska sprzymierzone (np. wojska austriackie podczas wojny ze Szwecją), a nawet i własne oddziały postępowały podobnie jak najeźdźcy. Brak zrozumienia u szlachty dla spraw państwowych, jej ciasny egoizm i skąpstwo, a wreszcie fatalna gospodarka skarbowa powodowały, że najwyższym władzom Rzeczypospolitej wciąż było brak gotówki na wypłatę zaległego żołdu. Nieopłacony na czas żołnierz zawiązywał tak zwane „konfederacje” lub „związki” i zamiast walczyć z nieprzyjacielem – zajmował się egzekwowaniem zaległego żołdu. Jak to wyglądało w praktyce, lepiej nie mówić. Tych rekwizycji wojskowych chłopi bali się tak, jak napadów tatarskich. Szczególnie tak zwane królewszczyzny narażone były stale na represje ze strony wojska, które zwłaszcza w latach sześćdziesiątych XVII w. przybrały najbardziej drastyczne formy. Następstwem tych różnych rekwizycji była masowa ucieczka chłopów z narażonych na nie okolic. Nic też dziwnego, że w niektórych królewszczyznach po takich rekwizycjach została zaledwie niewielka część ludności, reszta rozbiegła się po świecie. A wreszcie nie można zapominać i o wojnach domowych z tak zwanym rokoszem Lubomirskiego na czele. Obydwie strony wytężały wtedy swą całą energię, aby zniszczyć dobra należące do zwolenników przeciwnego obozu.

Na skutek wojen z połowy XVII wieku w niektórych okolicach większość gospodarstw była zniszczona. Tak np. w królewszczyznach ziemi chełmskiej, sanockiej i lwowskiej oraz województwa podolskiego 53% gospodarstw uległo zniszczeniu. Na Pomorzu i w ziemi chełmskiej odsetek ten był jeszcze większy. Nie wiemy dokładnie, jak wyglądały zniszczenia w południowo-wschodniej Wielkopolsce. Możliwe, że były mniejsze niż w poprzednio wymienionych okolicach, ale mimo wszystko były z pewnością bardzo duże. Zresztą, jak zobaczymy później, ludzie luźni, z którymi się spotykamy na terytorium województwa kaliskiego, łęczyckiego lub sieradzkiego, nie zawsze pochodzili z tych okolic.

Wojny, jakie się toczyły na ziemiach Rzeczypospolitej w początkach XVIII wieku, również rujnowały wieś polską. Zarówno Szwedzi jak i Sasi, chociaż sprzymierzeni z Polakami, wciąż rabowali dobra należące do sojuszników strony przeciwnej. Biedny chłop, którego pan wypowiedział się jako zwolennik Augusta II, padał ofiarą represji wojsk szwedzkich, gdy, na odwrót, jego sąsiad z dóbr zwolennika Leszczyńskiego narażony był na rabunek i groźne rekwizycje ze strony regimentów saskich. Najczęściej zresztą niekarny żołnierz rabował, co się dało, nie wchodząc w to, czy odbywało się to zgodnie z instrukcjami jego zwierzchników, czy też wbrew nim. Nic też dziwnego, że zniszczenia gospodarcze z tego okresu, chociaż nie tak wielkie jak z połowy XVII wieku, były jednak dość pokaźne.

Skutki tych wszystkich wojennych zniszczeń były dość różnorodne. Jeśli chodzi o stosunki wiejskie, zaobserwować można było z jednej strony przejście znacznej części ziemi, dotychczas użytkowanej przez chłopów, do folwarków, z drugiej strony pogłębianie się zróżnicowania społecznego w łonie samej wsi. Ten chłop, któremu udało się w dobie zniszczeń wojennych ocalić sprzężaj, który uciułał sobie w tych niebezpiecznych czasach trochę grosza, brał nieraz w uprawę ziemię porzuconą przez sąsiada. Wzrastała więc liczba bogatych chłopów, którzy do uprawy swej gospodarki, jak również i do odrobku nadzwyczaj wysokiej pańszczyzny, korzystać musieli z pomocy najemników. Zresztą także i folwark, szczególnie tam, gdzie obszar jego uległ znacznemu rozszerzeniu kosztem ziem chłopskich, coraz częściej korzystał z pomocy najemnej. Chociaż więc pańszczyzna nie utraciła swego zasadniczego znaczenia dla przeważającej liczby folwarków pańskich, to jednak coraz częściej będziemy się spotykali z najemnikami. Po części będą to spauperyzowani chłopi miejscowi, różnego rodzaju zagrodnicy i komornicy, po części jednak ludzie luźni, też zresztą w większości wypadków dawni chłopi, wyrzuceni na skutek działań wojennych na gościniec.

Jeszcze większe zniszczenie niż na wsiach wywołały wojny z drugiej połowy XVII i początków XVIII wieku w miastach. Znaczna część budynków uległa spaleniu, a ich odbudowa pochłonęła wiele sił i energii. Handel i rzemiosło znajdowały się w stanie upadku. Pewne, niewielkie zresztą zasoby pieniężne, jakimi dysponowało mieszczaństwo polskie w połowie XVII wieku, albo zostały zrabowane, albo odpłynęły za granicę. Drobne zalążki układu kapitalistycznego, z którymi mimo wszystko można się było spotkać w miastach polskich, uległy zniszczeniu. Zbiedniała ludność zniszczonych miast rozbiegła się po kraju. Ona też w pewnym stopniu zapełniała szeregi tej olbrzymiej armii ludzi luźnych, która zalała drogi i gościńce całego kraju.

Zrujnowane miasta nie mogły być przystanią, do której zawinęłyby na stałe te olbrzymie tłumy wygnanych zniszczeniami wojennymi ludzi. Co prawda przewijały się one przez targi i karczmy zarówno mniejszych jak i większych miast, czasami próbowały zatrzymać się w nich na okres zimowych miesięcy, ale mimo wszystko nie miały możliwości usadowienia się w nich na stałe. Dopiero odbudowa gospodarcza miast, która, jeśli chodzi o ziemie południowo-wschodniej Wielkopolski, zaczęła się już około połowy XVIII wieku, stworzyła dla ludzi luźnych większe możliwości znalezienia stałej pracy w mieście. Innym zagadnieniem, wychodzącym już poza ramy niniejszej pracy, jest to, w jakim stopniu łatwość i taniość rąk do pracy, spowodowana istnieniem olbrzymiej rzeszy ludzi luźnych, wpłynęła na odbudowę gospodarczą miast i powstanie w nich nowych zalążków układu kapitalistycznego.

Charakterystycznym zjawiskiem, z którym spotykamy się już od lat trzydziestych XVIII wieku, jest zmniejszenie się liczbt ludzi luźnych. Bezsprzecznie czynnikiem w najsilniejszym stopniu wpływającym na to była postępująca wówczas odbudowa gospodarcza kraju. Z ruiny i zniszczenia dźwigały się powoli zarówno miasta, jak i wsie, goiły się rany zadane w dobie wojennych zniszczeń. W przeżywających znaczny rozkwit gospodarczy miastach i wsiach łatwiej było o stałą pracę i zajęcie. Nic więc dziwnego, że olbrzymia fala ludzi luźnych powoli topniała. Co prawda szeregi tej olbrzymiej armii ludzi gościńca zasilali coraz to liczniej zbiegli chłopi lub biedota wiejska, których do porzucenia wsi nadal zmuszały panujące tam stosunki. Mimo to jednak liczba ludzi luźnych w połowie XVIII wieku w porównaniu z okresem poprzednim znacznie zmalała.

Dalsze zwiększenie liczby ludzi luźnych można zaobserwować w końcu XVIII w., w okresie oświecenia. Wiązało się to z poważnymi zmianami gospodarczymi i społecznymi, jakie zachodziły wówczas na ziemiach polskich. Znaczne ożywienie gospodarcze powodowało, że zapotrzebowanie na ręce do pracy było większe niż poprzednio. Szczególnie rozrastająca się Warszawa, której ludność u schyłku dawnej Rzeczypospolitej przekroczyła sto tysięcy, stała się chłonnym rynkiem pracy. Ludzie gościńca znajdowali wówczas o wiele łatwiej niż dawniej stałą pracę. W tych warunkach coraz to częściej biedota chłopska szukała szczęścia na gościńcu. Trzeba jednak stwierdzić, że na omawianym terenie pod koniec XVIII w. liczba ludzi luźnych nie była zbyt wielka. Ściągała ich do siebie Warszawa lub też inne większe ośrodki miejskie. W końcu XVIII w. ludzie luźni i żebracy stanowili około 4,8% ludności w woj. mazowieckim, 2,6% w woj. poznańskim, 2,1% w woj. kaliskim, 2,0% w woj. sieradzkim i ziemi wieluńskiej, 1,7% w woj. rawskim i 0,7% w woj. łęczyckim.

Typowym zjawiskiem dla życia ludzi luźnych była łatwość przenoszenia się z miejsca na miejsce. Najczęściej nie istniały dla nich żadne więzy, jak ziemia lub dom, które by ich łączyły z jedną miejscowością, nie potrafiły ich powstrzymać ustawy przykuwające chłopów do ziemi. Bez żadnych więc przeszkód w miarę potrzeby przenosili się oni w zupełnie inne okolice. Nie można zresztą twierdzić, że był to żywioł wędrowny. Bezsprzecznie część tych ludzi luźnych, jak zawodowi pielgrzymi, żebracy, różnego rodzaju elementy żyjące z kradzieży itp., prowadziła stale wędrowny tryb życia, większość jednak tylko przejściowo stawała się ludźmi gościńca, by następnie, znalazłszy odpowiednie miejsce pracy, na pewien krótszy lub dłuższy czas osiąść na miejscu. Rzadko kiedy zakładali oni domy, najczęściej po paru miesiącach lub nawet i paru latach, gdy zaszła potrzeba, przenosili się do innej miejscowości.

Mimo utrudnionych warunków komunikacyjnych, gdy dalekie podróże odbywać trzeba było pieszo, przestrzeń zdawała się nie mieć znaczenia dla ludzi luźnych. Przed sądami miejskimi w południowo-wschodniej Wielkopolsce spotykamy się z przybyszami z ziem ukraińskich i litewskich, nie mówiąc już o przybyszach z Małopolski lub Mazowsza. Granice państwowe nie przedstawiały dla ludzi luźnych żadnej przeszkody. Ludzie z Wielkopolski masowo udawali się na Śląsk i na odwrót – Ślązacy bez żadnych przeszkód odbywali wędrówki na ziemie Korony. Musimy jednak pamiętać, że były to czasy, kiedy na prawie całym obszarze Śląska rozbrzmiewała jeszcze mowa polska. Zresztą granicą takich wędrówek był najczęściej zasięg etniczny ludności polskiej. Dalej zaczynały się trudności językowe, religijne itd. W wyjątkowych wypadkach spotkać się można z tym, że taki wędrowiec w „Saksoniji był przez dwie lecie”[2]. Fakt ten miał jednak miejsce za panowania Augusta II, kiedy to w Dreźnie rezydowało niemało polskich dworów magnackich, a w służbie saskiej znajdowały się całe regimenty polskie.

Mimo iż według prawa surowe kary groziły zbiegłym chłopom, szczególnie w okresie zniszczeń wojennych, przepisy przykuwające poddanych do ziemi były często martwą literą. Warunki gospodarcze sprawiały, że szlachta nie mogła rygorystycznie przestrzegać tego rodzaju przepisów. Przez palce trzeba było patrzeć na przenoszenie się dorywczo osiadłych komorników do innej wsi; trzeba było przyjmować do pracy ludzi, co do których jakieś pretensje mógłby rościć sąsiad. Zresztą, praktycznie rzeczbiorąc, siłą można było utrzymać na swym gruncie tylko osiadłego chłopa, posiadającego pewien inwentarz żywy i martwy, dla którego ucieczka była bardziej trudna i skomplikowana. Ludzi luźnych, których całym majątkiem był najczęściej tylko niewielki węzełek, zatrzymać w ten sposób było rzeczą niemożliwą. Dlatego też w praktyce przywiązani do gruntu byli tylko posiadacze gospodarstw. Natomiast komornicy lub czeladź dworska i chłopska mieli w praktyce zupełną wolność przenoszenia się z miejsca na miejsce.

Głównym zajęciem ludzi luźnych była dorywcza praca najemna. Od połowy XVII w. odgrywała ona w rolnictwie coraz większą rolę. Nic więc dziwnego, że jeśli nawet nie na stałe, to jednak na okres pilnych robót gospodarskich bez trudu znaleźć można było pracę zarówno w gospodarstwach folwarcznych, jak i chłopskich.

Szczególnie często spotykamy się z ludźmi luźnymi najmującymi się do pracy sezonowej w gospodarstwach chłopskich. Chłop, zajęty nieraz przez pięć dni w tygodniu pańszczyzną, na okres sianokosów lub żniw musiał starać się o najemnika. Praca taka obejmowała okres kilku tygodni, często jednak i kilku miesięcy. Niejednokrotnie było to nawet określone terminem od; Wielkanocy lub św. Wojciecha do Wszystkich Świętych. Na najtrudniejsze zimowe miesiące trzeba było szukać szczęścia gdzie indziej. Ruszano wówczas „na żebry” lub udawno się do miasta, by tam znaleźć dach nad głową i łyżkę strawy.

W mieście ludzie luźni szukali najczęściej stałej służby lub trudnili się robotami dorywczymi. Bardzo często godzili się na okres zimowych miesięcy za tak zwaną „strawę”, czyli za wyżywienie bez żadnej dodatkowej zapłaty. „Strawa” ta nie była zresztą zbyt wyszukana. Zdarzały się wypadki, że zatrudniony u miejskich rzemieślników sezonowy parobek przez okres kilku miesięcy nie widział chleba, a jedynym jego pożywieniem był tylko barszcz.

Mimo istniejących ustaw, pod surowymi karami zabraniających trzymania przez Żydów czeladzi chrześcijańskiej, ludzie luźni dość często „bawili się różnymi robotami u Żydów”[3]. Przeważnie była to praca domowa, noszenie wody, rąbanie drew, niejednokrotnie jednak zatrudnienie o charakterze przemysłowym. Rzemieślnicy żydowscy, przeważnie zresztą tak zwani „partacze”, mieszkający gdzieś na przedmieściach, najmowali pozbawionych pracy ludzi luźnych do mniej skomplikowanych czynności przemysłowych. Zdarzało się, że zimą po kilkanaście osób z czeladzi chrześcijańskiej pracowało u jednego z rzemieślników żydowskich.

Dość ciekawym zjawiskiem jest to, że w okresie wojennych zniszczeń ludzie luźni chętnie garnęli się do pracy w mieście na zimowe miesiące, natomiast na miesiące letnie wyruszali na wieś. Prawdopodobnie praca na wsi była bardziej poszukiwana i lepiej płatna niż w mieście. Było to z pewnością następstwem upadku miast i względnie szybszej odbudowy wsi. Nie bez znaczenia mogło również być to, że surowe, nieraz wprost drakońskie przepisy prawa miejskiego odstraszały ludzi luźnych, z których większość aż nazbyt często popadała w kolizję z obowiązującymi ustawami.

Sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie już w drugim ćwierćwieczu XVIII stulecia. Miasta, przeżywające okres pewnego rozkwitu, stały się wtedy terenem ożywionej imigracji ludzi luźnych. Nie traktują już oni miast jako chwilowego miejsca schronienia, lecz przeciwnie – starają się tam na stałe osiedlić. Masowe opuszczanie przez ludzi luźnych wsi powodowało, że szlachta starała się na drodze prawnej związać ich ze wsią.

Ludzie luźni, najmujący się do pracy zarówno w mieście, jak i na wsi, najczęściej prócz niewielkiej zapłaty w gotówce lub ubraniu otrzymywali pożywienie. Jedynie tylko ludzie luźni obarczeni rodziną, którzy siedzieli na komornym, godzili się bez wyżywienia. Na ogół jednak i ta kategoria najemników otrzymywała w części tylko wypłatę w gotówce, resztę zaś w naturaliach, a więc w zbożu, mące, kaszy, słoninie itd.

Wbrew panującym poglądom o patriarchalnych stosunkach między gospodarzem a jego czeladzią, zeznania składane przed sądami miejskimi przez ludzi luźnych wskazują na zgoła co innego (nie wiadomo jedynie, czy nie są to wypadki zbyt krańcowe). Nadzwyczaj częste były wypadki porzucania pracy przed upływem terminu. Dowiadujemy się również o zmuszaniu luźnych do zbyt ciężkich robót, o biciu, zamykaniu w piwnicy, trzymaniu związanej, na pół rozebranej czeladzi na mrozie itp. Najczęściej jednak przyczyną porzucania pracy nie było bicie lub nadmierna praca, lecz niedostateczne pożywienie. Sam często nidojadający chłop systematycznie głodził swoją czeladź.

Nierzadko wreszcie spotykamy się z wypadkami odmawiania przez jednego mieszczanina lub chłopa drugiemu dziewki służebnej lub parobka. Tego rodzaju „niecnotliwość” napotykała ostre potępienie ze strony samorządu miejskiego lub wiejskiego. Stąd dość często zdarzały się procesy o „podmówienie” czeladzi. Wreszcie trzeba dodać, że często dochodziło do sporów na tle uiszczenia obiecanej zapłaty. Pracodawca najczęściej starał się wykwitować swego najemnika, strącając mu część należności za szkody przezeń poczynione, nieraz zupełnie fikcyjne (wilki zjadły pilnowane przezeń owce, zdechł koń, w którego orał itp.). Dość częste były też zatargi na tle należności w naturze lub ubraniu, jakie otrzymywać miał najemnik.

Pokrzywdzony luźny najczęściej nie próbował dochodzić swych praw na drodze sądowej. Wiedział, że z powodu klasowego charakteru ówczesnych sądów miejskich lub wiejskich, w których decydujący głos mieli bogaci mieszczanie lub chłopi, wygranie sprawy było prawie niemożliwe. Dlatego też, zamiast narażać się na kosztowną i kłopotliwą sprawę sądową, luźny chwytał się innego sposobu – po prostu okradał wstrzymującego mu wypłatę gospodarza. Były to wypadki tak częste, że po prostu uważać je można za zgodne z niepisanym prawem, jakim rządzili się ludzie luźni. W swoim mniemaniu nie uważali oni tego za kradzież, a tylko za samowolne wymierzenie sobie sprawiedliwości.

Nie wszyscy jednak ludzie luźni żyli z pracy najemnej. Spotykamy wśród nich również i wędrownych rzemieślników, kramarzy, zawodowych pielgrzymów, żebraków, a wreszcie różnego rodzaju przestępców.

Nieraz luźny, nabywszy w mieście pewnej rutyny rzemieślniczej, chodził od wsi do wsi, zarabiając na utrzymanie swą pracą. Niejednokrotnie byli to zresztą rzemieślnicy tak mało wykwalifikowani, że na miesiące letnie najmowali się do robót polnych, a zimą za wyżywienie i dach nad głową wykonywali różnego rodzaju roboty krawieckie, szewskie itd. Często byli to rzemieślnicy uniwersalni, którzy wykonywali wiele różnych zajęć. Pracowali jako kowale, kołodzieje, garbarze, a nawet weterynarze i chirurdzy. Domyślać się można, że ich kwalifikacje fachowe nie były zbyt wysokie, zarobki zaledwie wystarczały na prowadzenie nędznego żywota.

Inny typ ludzi luźnych to prymitywni kramarze, noszący w węzełku różnego rodzaju drobiazgi. I oni nieraz na miesiące letnie najmowali się do robót gospodarskich. Dość często występują w źródłach pod nazwą „Szkotów”’ lub „Szotów”. Jednakże z zeznań składanych przez nich przed sądami miejskimi, przed które trafiali w innych zupełnie okolicznościach, dowiadujemy się, że byli to dawni zbiegli chłopi lub różnego rodzaju wykolejeńcy polskiego pochodzenia, nie mający nic wspólnego ze szkocką nacją. Tak samo występujący w źródłach „Węgrzynowie” lub „Wołochowie”, zajmujący się przeważnie skupem skór, pochodzili najczęściej z Małopolski lub Rusi Czerwonej. Nie trzeba dodawać, że tego rodzaju element odznaczał się wyjątkową skłonnością do awantur, a nawet i do działalności przestępczej, nic więc dziwnego, że dość często spotykamy się z nim przed sądami miejskimi.

Nie będziemy tu zatrzymywać się nad różnymi kategoriami zawodowych pielgrzymów, żebraków itp. Życie ich znamy o wiele lepiej z literatury pięknej niż z akt sądowych.

Różnorodne było pochodzenie ludzi luźnych, z którymi się spotykamy na terenie południowo-wschodniej Wielkopolski w XVII i XVIII wieku. Prawie zawsze byli to wyrzuceni poza obręb swej klasy przedstawiciele różnych grup społecznych. Nic dziwnego, że spotkać wśród nich można również i szlachtę, a ściślej mówiąc – szlachcianki. W większości wypadków były to dziewczyny, które swym postępowaniem naraziły rodzinę na „sromotę” i dlatego musiały uciekać z domu. Nie brak było również wśród włóczęgów synów chłopskich i mieszczańskich. Naturalnie większość z nich wywodziła się z biedoty. A więc, jeśli chodziło o miasto, byli to synowie drobnych rzemieślników, prawdopodobnie nie cechowych, ale tzw. „partaczy”; jeśli chodzi o wieś, to wywodzili się oni spośród ubogich chłopów.

Dość charakterystycznym zjawiskiem było to, że znaczna część ludzi luźnych należała do tej warstwy już z urodzenia. Byli to więc synowie ludzi luźnych lub osób pod względem położenia socjalnego do nich zbliżonych, a więc czeladzi dworskiej lub chłopskiej, bezrolnych komorników czy plebsu miejskiego. Naturalnie jest sprawą sporną, czy czeladź wiejską należy zaliczyć do chłopów, czy nie. Stwierdzić jednak trzeba, że ze względu, na swe warunki materialne oraz łatwość przenoszenia się z miejsca na miejsce była ona pod pewnym względem zbliżona do ludzi luźnych.

Z miejskich ksiąg sądowych coś niecoś dowiedzieć się można o poziomie umysłowym ludzi luźnych. W czasie badań sędziowie zadawali drobiazgowe pytania, nie mające najczęściej nic wspólnego ze sprawą, o którą chodziło. Pytano np. o znajomość pacierza, przykazań itd. Odpowiedzi, jakie dawali luźni, wskazują, że władze kościelne nie zajmowały się zbytnio tego rodzaju parafianami. Większość z nich co prawda od biedy umiała pacierz,ale rzadko kiedy znała przykazania. Najczęstsze stwierdzenie brzmi: „Boże przykazanie za księdzem mawiał, ale go nie umie”[4]. Wyjątkowo rzadko spotkać się można ze stwierdzeniem, żel „Przykazanie Pańskie umie, ale niedobrze”[5]. Natomiast znacznie lepiej przedstawiała się znajomość sfer piekielnych. O Lucyferze, diabłach, chowańcach, Łysej Górze posiadano najczęściej dość szerokie wiadomości.

Jeśli chodzi o poziom umysłowy, trochę lepiej przedstawiała się sytuacja w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVII wieku. Stosunkowo częściej spotykamy się z ludźmi, którzy kiedyś chodzili do szkół, którzy nieraz umieli się nawet podpisać. Nie sądźmy jednak, by był to okres podniesienia się poziomu kulturalnego. Natomiast musimy pamiętać, że były to lata największych wojennych zniszczeń, kiedy bardzo wzrosła liczba wykolejeńców pochodzących z innych grup społecznych, a to sprawiało, że niejeden z nich posiadał jakie takie wykształcenie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[2] Wojewódzkie Archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej cytuję: WAP Poznań), Księgi miejskie Kalisza, I/159, k. 109.

[3] WAP Poznań, Księgi miejskie Kalisza, Regestra Retentiorum 40, k. nlb.; Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie (dalej cytuję: AGAD), Księgi miejskie Warty 48, k. 17.

[4] WAP Poznań, Księgi miejskie Kalisza, I/158, k. 153.

[5] Tamże, k. 130.

 

 

 

 

 

 

SPIS ROZDZIAŁÓW

 

 

 

 

 

 

I. GDZIEŚ NAD WARTĄ, PROSNĄ CZY PILICĄ

II. LUDZIE GOŚCIŃCA

III. „KRWAWY SAKSON” i „CAROLINA”

IV. „KOMPANIJA SPOD SZUBIENICY”

V. ŻOŁNIERZ SWAWOLNY

VI. PODDAŃSTWO LUB STRYCZEK

VII. W SZPONACH PONUREGO ZABOBONU

VIII. CZAROWNICA „POWOŁANA”

IX. CZAROWNICE NA STOS!

X. KULISY PROCESÓW CZAROWNIC

XI. „CZAROWNIKÓW CUDNE SPRAWY”

XII. BANKIETY NA ŁYSEJ GÓRZE

XIII. „WSZETECZNI AMORACI WENUSOWYCH ZABAW”

XIV. MIŁOŚĆ I MAŁŻEŃSTWO

XV. OWOC GRZECHU

XVI. DZIEWCZĘTA Z ZAMTUZA

XVII. MIŁOŚĆ I CZARY

XVIII. CIENIE PRZESZŁOŚCI

 

Ilustracje