Nigdy, przenigdy... - Emilia Jachimczyk - ebook

Nigdy, przenigdy... ebook

Jachimczyk Emilia

3,7

Opis

Debiutancka powieść Emilii Jachimczyk znanej jako @mrukbooki, jednej z najpopularniejszych booktokerek i bookstagramerek.

Co zrobić z najbardziej irytującym chłopakiem na świecie?

Marissa nigdy przenigdy:

• nie zawiodła swoich rodziców

• nie buntowała się

• nie dostała gorszej oceny od piątki

• nie wiedziała, co chce robić w życiu

• nie paliła

• nie poznała większego małpiszona od Maksa

• nie wsiadła do auta nieznajomego

• nie wtykała nosa w nie swoje sprawy

• nie była na podwójnej randce

• nie czuła motyli w brzuchu.

 

A co jeśli w życiu Marissy pojawi się ktoś, kto wykreśli z jej słownika zdania z „nigdy przenigdy„?

No może poza punktem szóstym...

Grzeczna dziewczynka, która nigdy przenigdy… i zadziorny chłopak, zdeterminowany, by wywrócić jej poukładany świat do góry nogami!

Czy Marissa pozwoli sobie na chwilę zapomnienia? A może na tym właśnie polega dorosłość?

Ciepła i autentyczna historia o dojrzewaniu, odkrywaniu siebie i pierwszej miłości, która nigdy przenigdy się nie poddaje i potrafi przełamać niejedną barierę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (36 ocen)
12
10
7
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wisien79

Całkiem niezła

Nie mój klimat.
00
gasiorowskipiotr

Dobrze spędzony czas

„Nigdy przenigdy” to powieść o dojrzewaniu i dorastaniu. Jest to piękna opowieść o pierwszej miłości, która jest tuż obok od zawsze. Marissy to dziewczyna, która wiedzie spokojne i poukładane życie. Przez pewne wydarzenia z przeszłości stroni od ludzi. Jej jedynymi przyjaciółmi jest Thea i Maks, zwany Małpiszonem. Chłopak jest totalnym przeciwieństwem Marissy. Ona nigdy, przenigdy nie paliła, nie piła, nie była na podwójnej randce, nie buntowała się i nie zawiodła rodziców. Tych „nigdy, przenigdy” jest znacznie więcej. On to taki słodki łobuz. Jednak tych dwoje zna się od dziecka i nie wyobrażają sobie, że ich przyjaźń może się kiedyś skończyć. A może tak stać się gdy Maks prosi Thea o pomoc w zdobyciu Thea. W tym celu Marissa ma iść na podwójną randkę. Z czasem uświadomi sobie jednak, że jest zazdrosna i że czuje motyle w brzuchu gdy myśli o Maksie. W jej życiu pojawia się Ryan. Czy chłopak zawróci w głowie Marissie? Jak dalej potoczą się losy głównych bohaterów? Przekonacie się sami...
00
jot-top

Dobrze spędzony czas

ta książka pokazała mi prawdziwą przyjaźń ale też że uczucia są normalne. przeczytałam ją w jeden dzień więc jest to dowód na to że wciąga i szybko się ją czyta. osobiście jestem w wieku w którym autorka wymyśliła maksa i bardzo dobrze to rozumiem. bardzo też podobał mi się zamysł nazywania rodziałòw.
00
aleskrzypce

Całkiem niezła

Książka jakich pełno …
00
palalela

Całkiem niezła

Lubię oglądać filmiki Emilii (i jej taty) na Tik Toku, dlatego gdy tylko rozpuściła wici o swoim pisarski mdebiucie, wiedziałam, że po niego sięgnę. Nie jest źle. Ha! Jest dużo lepiej niż u większości od dawna pełnoletnich ludzi, którym wydaje się, że umieją pisać. Fakt, akcja toczy się w USA, a bohaterowie zachowują się, jakby mieszkali w polskim Bisztynku, do tego główna bohaterka jest irytującą, niezdecydowaną kujonką, no i łatwo domyślić się, jak to się skończy, ale... czyta się naprawdę przyjemnie. Coś w sam raz dla uczniów klas 6-8.
01

Popularność




Copyright © 2023 by Emilia Jachimczyk

Projekt okładki: Krzysztof Rychter

Fotografia autorki: archiwum prywatne

Redakcja: Joanna Czarkowska, Marta Stochmiałek

Korekta: Magdalena Magiera

Copyright for the Polish edition © 2023 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-336-5

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

ROZDZIAŁ 1…nie dotykaj moich stóp

– Mówiłam ci już, że masz mi dać spokój! – krzyknęłam.

Maks zatrzymał się i złączył ręce w błagalnym geście. Blond włosy opadły i zasłoniły mu te jego maślane oczka.

– Proszę, proszę, proszę – zaskomlał. – Bez ciebie nie dam rady!

– Czy ty masz jakieś problemy z głową? – Również się zatrzymałam i zirytowana założyłam ręce na piersiach.

– Tak – odparł całkiem poważnie. – Tak. Czy teraz wreszcie się zgodzisz?

– Nie.

Chłopak uklęknął na jedno kolano i chwycił moją dłoń.

– Bez ciebie zrobię z siebie pośmiewisko.

– Już teraz robisz. – Nie ustępowałam.

Chodziło o to, że Maks od lat podkochiwał się w mojej przyjaciółce. Ale dopiero wczoraj coś go naszło i postanowił zaprosić ją na randkę. A najśmieszniejsze było to, że Thea, ku jego kompletnemu zdumieniu, zgodziła się. Wtedy też przybiegł do mnie i zaczął mnie błagać, niemal na kolanach, bym przyszła na to ICH spotkanie, bo – cytuję – „Marissa, ja nie wiem, o czym z nią gadać. Przecież nie będę truł o chodzeniu na siłownię! A wiesz, że jak zacznę, to już nie przestanę. Ona mnie wyśmieje!”.

– Błagam! Zrobię dla ciebie wszystko! Mogę cię nawet pocałować w stopy!

Maks schylił się do moich butów, a ja odskoczyłam spanikowana.

– Fuj! – krzyknęłam. – Jesteś obrzydliwy!

Tak naprawdę Maks to jeden z najładniejszych chłopaków, jakich znam: wysoki blondyn z zielonymi oczami i mocno zarysowaną szczęką, a na dodatek dobrze wyrzeźbionym ciałem. Nosi kolczyki (również w nosie), często bransoletki, pierścionki i naszyjniki. Maks podobał się wszystkim dziewczynom i wiele z nich uważało, że „bronię im dostępu” do jednego z najlepszych ciach w szkole, a przecież traktuję go tylko jak kumpla. Ale żadna z nich tak naprawdę nie wiedziała, jakim nieogarniętym dzieciuchem jest ten kolo.

Poznaliśmy się jeszcze w przedszkolu, ale wtedy był nieznośny i szczerze go nienawidziłam. Stale ciągnął mnie za włosy i krzyczał, że mam siano na głowie. Ja zaś, gdy tylko miałam okazję, podstawiałam mu nogę, żeby się wywalił. Cóż, on też mnie nie cierpiał. Potem poszliśmy do podstawówki i niestety trafiliśmy do jednej klasy, a nasze potyczki trwały w najlepsze. Sytuacja zmieniła się w drugiej klasie, gdy dołączyła do nas nowa dziewczyna i zaczęła mi strasznie dogryzać. Wtedy Maks na stołówce wylał na nią swój kompot. Tłumaczył mi później, że tylko on ma prawo mi dokuczać. Na jakiś czas zakopaliśmy topór wojenny, a nasza przyjaźń rosła wraz z nami. Przeżyliśmy wiele fajnych i niefajnych sytuacji i znaliśmy swoje najgorsze strony. Nawet hormonalne burze i zmiany w wyglądzie związane z dojrzewaniem nie wpłynęły na nasze mocno już utrwalone relacje. Ja traktowałam go jak młodszego (choć byliśmy w tym samym wieku), wkurzającego brata, a on mnie jak siostrę, która powinna zawsze pomagać.

Teraz zaczął udawać, że płacze, i rzucił się na podłogę na samym środku sklepu spożywczego. Oczywiście wywołał tym żywe zainteresowanie i tylko czekałam, kiedy przyjdzie kierownik i nas wyrzuci.

– Maks – wycedziłam przez zaciśnięte zęby – przestań. Ludzie patrzą.

– Jaka z ciebie skrzydłowa?! – chlipał całkiem przekonująco.

– A od kiedy to niby nią jestem? – oburzyłam się.

– ONA NIE CHCE MI POMÓC! – wył coraz głośniej.

– Zamknij się już – syknęłam zażenowana i wkurzona. – Przyjdę na to spotkanie, okej? Tylko przestań się wydurniać!

Maks poderwał się na równe nogi i chwycił mnie w objęcia, po czym zaczął obcałowywać.

– Przestań, ślinisz mnie! – Wyrwałam mu się i przetarłam twarz rękawem.

– Dzięki! – krzyknął, a ja natychmiast zgromiłam go wzrokiem. Teraz będę musiała wymyślić dobry powód, by wcisnąć się na randkę Thei.

***

Od dziesięciu minut siedziałam w pokoju Thei, słuchając o książce, którą ostatnio czytała. Zastanawiałam się intensywnie, jak by tu przerwać jej monolog i wtrącić, że zamierzam wybrać się na spotkanie, o którym nie powinnam mieć pojęcia.

Poznałyśmy się Theą przez przypadek, kiedy moja nauczycielka angielskiego zachorowała i wrzucili nas na wspólne lekcje z jej klasą. Usiadłam obok niej i jakoś tak wyszło, że zaczęłyśmy od razu gadać. Tak się zaprzyjaźniłyśmy, ale chociaż nadajemy na tych samych falach, to nie mówimy sobie wszystkiego. Obie jesteśmy dość skryte i nieufne, rozumiemy więc, że każda z nas ma swoje sekrety. Wynagradzamy to sobie wspólną pasją, czyli podróżowaniem palcem po mapie. Tak to nazwałyśmy i mogłybyśmy to robić bez końca. Zabawa polega na otwieraniu atlasu albo kręceniu globusem i wyszukiwaniu na chybił trafił miejsc na świecie, do których kiedyś pojedziemy. Uwielbiamy przy tym wymyślać i opowiadać sobie historie, przygody, które tam przeżyjemy. Często też oglądamy na YouTubie filmy o różnych dziwacznych wyspach, miastach i ludziach. To nas inspiruje.

Wyciągnęłam się na różowym dywanie. Plecy zaczynały mnie już boleć, bo lekkie zdenerwowanie sprawiało, że moje ciało było nienaturalnie spięte. Rozejrzałam się dookoła i wsłuchując się w monolog Thei, zaczęłam po raz kolejny studiować detale wyposażenia jej pokoju. Różowe ściany, białe meble, łóżko z różową kapą i mnóstwem maskotek, a do tego ogromna, zajmująca dwie trzecie pomieszczenia, oszklona biblioteczka, wypchana książkami. Czytanie jest dla Thei wszystkim. Mnie zaś pasuje słuchanie streszczenia kolejnych powieści, na których przeczytanie z całą pewnością nie starczyłoby mi życia.

– Ale mnie to wkurzyło, jak pojawił się ten głupek. Po co autorka go tam wrzuciła? Przecież nikt go nie lubi – prychnęła na koniec.

– Żeby mogła napisać kolejny tom.

– Spokojnie mogłaby poprzestać na tym jednym – westchnęła. – Nienawidzę ciągów dalszych pisanych na siłę.

Podniosłam wysoko brwi i znacząco spojrzałam na jej biblioteczkę.

– Dobra, lubię serie, ale bez przesady.

Zaśmiałyśmy się obie.

– Okej, okej, nie tłumacz, kumam, o co chodzi.

Zapadła cisza. To był idealny moment na poruszenie właściwego tematu.

– Robisz coś w czwartek?

Thea znieruchomiała. Nie odpowiedziała mi od razu, pewnie się zastanawiała, czy warto uchylić rąbka tajemnicy.

– Idę na randkę.

– Z kim?

Thea wpatrywała się we mnie podejrzliwie.

– Ty już wiesz z kim – oświadczyła w końcu z przekonaniem. – Wygadał się?

Wlepiłam wzrok w puszysty dywan, który w tym momencie wydał mi się naprawdę interesujący.

– Noooo – bąknęłam.

– I co ci powiedział?

Powoli podniosłam wzrok. Nie mogłam jej tak po prostu powiedzieć, że Maks świruje na samą myśl o ich randce i jak diabeł święconej wody boi się kompromitacji. Nie mogłam zdradzić kumpla, chociaż Thei też nie chciałam oszukiwać. Wiedziałam, że bardzo łatwo sprawić jej przykrość. Przyciągałyśmy się chyba na zasadzie przeciwieństw, bo w niczym nie byłyśmy do siebie podobne. Thea była śliczna. Miała czarne włosy do bioder, szare oczy i delikatne rysy twarzy. Ja miałam włosy blond o nijakim odcieniu (dopiero ostatnio zaczęłam je farbować na platynowo) i zielone oczy. Thea nie musiała swojej nieskazitelnej cery poprawiać żadnym pudrem, ja zawsze miałam na twarzy grubą warstwę podkładu, malowałam długie kreski na powiekach i podkreślałam rzęsy, które były równie jasne jak włosy. Thea była wrażliwa i prawie wszystko mogło ją doprowadzić do płaczu, ja – bardziej zasadnicza, rzadko roniłam łzę, chociaż też się różnymi rzeczami denerwowałam. Ona martwiła się o wszystko, co robi, ja… No cóż, w tym akurat byłyśmy do siebie podobne.

– Nooo… w sumie to nic, tylko że się spotykacie. – Poruszyłam się niespokojnie. – Pytam o ten czwartek, bo może… może poszłybyśmy na podwójną randkę?

Thea otworzyła szerzej oczy i jeśli wcześniej zastygła w bezruchu, to teraz po prostu zamieniła się w posąg. Wcale jej się nie dziwiłam. Nigdy nie widziała mnie z żadnym innym chłopakiem niż Maks. Za każdym razem, gdy próbowała poruszyć temat chłopaków, którzy nie byli fikcyjnymi bohaterami jakiejś książki albo naszych podróżniczych historyjek, ja natychmiast ucinałam wszelkie insynuacje. Nie chodziło o to, że nikt nigdy mi się nie podobał, po prostu nie umiałam rozmawiać o sprawach damsko-męskich. A już z pewnością nie potrafiłam myśleć o żadnym chłopaku inaczej niż jak o kumplu. Każda zainicjowana przez jakiegoś kolesia próba flirtu kończyła się katastrofą. Na jednej z imprez w drugiej klasie liceum – nielicznych, na które wówczas chodziłam – podszedł do mnie Brandon. Miły futbolista o rudych włosach i niebieskich oczach. Zaczęliśmy rozmawiać, aż w końcu zaprosił mnie do kina na komedię romantyczną. Palnęłam wtedy jak głupia: „O, super! Maks też chciał zobaczyć ten film”. Dopiero kolejnego dnia, kiedy wyszliśmy we trójkę z seansu, a ja spytałam Brandona, czy to kiedyś powtórzymy, powiedział, że jego babcia się przeziębiła i musi się nią opiekować, więc nie wie, jak to będzie u niego z czasem. Podpowiedź: babcia choruje już drugi rok. Maks chichocze na ten temat do dziś.

Szybko zerwałam się z podłogi. To, co zaproponowałam Thei, było głupie i nie miało szans się udać.

– Dobra, nieważne, zapomnij – powiedziałam pośpiesznie i ruszyłam w kierunku drzwi.

– Nie, czekaj! – zawołała za mną. – W sensie, tak. Chodźmy na podwójną randkę.

Thea uśmiechała się figlarnie, a jej oczy błyszczały jak nigdy dotąd.

– Okej – mruknęłam.

– Z kim pójdziesz?

Serce mi stanęło.

– Z kim… pójdę?

– No tak, chyba możesz mi powiedzieć. To ma być niespodzianka czy co?

Thea się nadąsała. Tym pytaniem mi przywaliła. Zupełnie nie pomyślałam o tym, że skoro mielibyśmy iść na podwójną randkę, to muszę znaleźć sobie jakiegoś chłopaka. Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, ale nikt stosowny nie przychodził mi do głowy. W końcu uśmiechnęłam się, udając pewną siebie…

– Ma na imię Anthony – rzuciłam pierwsze lepsze imię.

ROZDZIAŁ 2…nie wsiądę do auta na ślepo

Do podwójnej randki pozostał jeden dzień. Siedziałam właśnie na matematyce i starałam się ignorować zaczepki Maksa. Nie powiedziałam mu jeszcze, jak przebiegła moja rozmowa z Theą. Od wczorajszego wieczora non stop się uczyłam. To chore, ale nauka mnie relaksowała – kiedy wgryzałam się w jakiś trudniejszy temat, zapominałam o problemach. Dzięki temu nie musiałam się zastanawiać, skąd ja nagle wytrzasnę chłopaka o imieniu Anthony. Nie, no jasne, zwykle nie dlatego się uczyłam. Miałam najwyższą średnią w szkole, co zwiększało moje szanse na dostanie się na jedną z wybranych przeze mnie uczelni. Jeśli jeszcze tylko uda mi się wygrać w międzystanowych zawodach pływackich, do których przygotowywałam się od trzech lat, i zdobyć stypendium, to zrobię pierwszy krok w kierunku wymarzonej kariery.

– Marissa – szepnął mi do ucha Maks, a ja, nie mogąc dłużej wytrzymać, z całej siły pchnęłam go łokciem w żebra.

– Aua! – wydarł się na całą klasę.

Pan Harrison, jeden z najstarszych nauczycieli w naszej szkole, odwrócił się od tablicy i spojrzał na Maksa znad okularów.

– Panie Lewis, potrzebuje pan pomocy?

Chłopak pocierał ręką żebra i cichutko pojękiwał z bólu.

– N-nie – odpowiedział przepełnionym cierpieniem głosem.

– Mam taką nadzieję – mruknął pan Harrison i wrócił do pisania na tablicy.

Uśmiechnęłam się złośliwie, a gdy Maks zobaczył mój wyszczerz, napisał mi na marginesie w zeszycie: „jesteś sadystką”. Tylko mnie to jeszcze bardziej rozśmieszyło.

Dzień minął szybko. Matematyka, literatura angielska, biologia i WF. Dostałam piątkę za aktywność na zajęciach z literatury angielskiej i pochwałę do dziennika za pomoc w sprawdzaniu kartkówek. Swoją drogą sprawdzanie prac innych uczniów sprawiało mi wielką radość. Czasem, gdy napotykałam nazwiska plotkujących na mój temat dziewczyn, obcinałam im specjalnie punkty, a gdy natrafiłam na Maksa, czułam braterskie zobowiązanie, żeby mu podwyższyć ocenę. Ten kretyn wychwalał się potem wszystkim dookoła, podkreślając swoją „ponadprzeciętną inteligencję”. Gdyby nie ja, to debil wiele razy nie zaliczyłby sprawdzianu.

Po zajęciach ruszyłam na szkolny parking i tam, jak zwykle, wskoczyłam do czerwonego mercedesa. Maks zawsze odwoził mnie do domu po lekcjach.

– Hej! – zawołałam, zamykając drzwi.

Powinnam natychmiast wysiąść, bo od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. W środku pachniało papierosami i mocną wodą kolońską, chociaż Maks nie palił i na pewno nie używał tak mocnych perfum. Gwałtownie się odwróciłam, by spojrzeć na siedzenie kierowcy. Za kierownicą siedział nieznajomy chłopak z brązowymi włosami, lekko zawijającymi się przy ramionach, i równie brązowymi oczami. Jego twarz pokrywały piegi, miał surowe rysy, zadarty nos i pełne, malinowe usta, w których trzymał papierosa. Dopiero później zwróciłam uwagę na podtrzymującą papierosa rękę całkowicie pokrytą tatuażami, kończącymi się dopiero na szyi.

– Hej? – Podniósł pytająco brew, a po moim ciele przeszły ciarki. Zupełnie jakby po skórze przebiegło mi stado mrówek. Jego głos był głęboki. – Mogę wiedzieć, co robisz w moim aucie?

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie siedzę w samochodzie Maksa. Wyskoczyłam na parking jak oparzona i zatrzaskując drzwi samochodu, rzuciłam:

– Sorki! Masz taki sam model jak mój przyjaciel, nie ogarnęłam, moja wina.

Rozpaczliwie zaczęłam szukać właściwego samochodu, aż natrafiłam wzrokiem na wychodzącego ze szkoły Maksa. Gadał o czymś ze swoim kumplem, śmiejąc się przy tym wniebogłosy. Czemu ten małpiszon tak późno wyszedł ze szkoły?! Przez niego pomyliłam auta i nieznajomy musiał wziąć mnie za kompletną idiotkę. Ruszyłam do przyjaciela biegiem, a gdy zobaczył moją minę, od razu przestał się śmiać i – śmiertelnie przerażony – zaczął uciekać w przeciwną stronę. Goniłam go z poważnym zamiarem popełnienia morderstwa. W końcu dobiegł do czerwonego mercedesa stojącego po drugiej stronie parkingu, wskoczył do środka i zablokował drzwi. Zaczęłam walić w bok auta jak wariatka.

– Otwieraj te cholerne drzwi!

– Nie mogę! Boję się ciebie! – Uruchomił silnik, a ja podskoczyłam, nie spodziewając się takiego warkotu.

– Jeśli nie wpuścisz mnie w ciągu pięciu sekund, wrócisz dziś do domu martwy!

– Jak będę martwy, to nigdzie nie wrócę! – odkrzyknął.

Spiorunowałam go wzrokiem i dopiero wtedy odblokował drzwi. Wskoczyłam do środka, warcząc z wściekłości i rzuciłam torbę na tylne siedzenie. Jechaliśmy przez chwilę w ciszy, aż w końcu Maks zapytał:

– To powiesz mi, czemu prawie mnie zabiłaś…?

Najeżyłam się jeszcze bardziej. Jeśli mu opowiem o tym, że pomyliłam samochody, będzie się ze mnie naśmiewał do końca życia. Skupiłam się więc na czymś innym.

– Przez twoje głupie pomysły, mamy problem. Thea myśli, że idziemy na podwójną randkę. Musisz mi teraz wykombinować jakiegoś chłopaka o imieniu Anthony.

Maks otworzył szeroko oczy i gwałtownie zahamował na czerwonym świetle. O mało co nie walnęłam głową w deskę rozdzielczą.

– I mówisz mi to dopiero teraz?!

– Pojebało cię?! Patrz na drogę! – odkrzyknęłam.

Od dwóch godzin siedzieliśmy z Maksem w salonie jego rodziców i przeglądaliśmy wszystkie możliwe social media. Szukaliśmy Anthony’ego, a w zasadzie to rozważaliśmy, który z kolegów Maksa zgodziłby się pomóc nam za kasę.

– To może ten? – Pokazał zdjęcie niejakiego Nialla.

– Oj, nie! – Odsunęłam telefon z odrazą.

– A ten?

Zerknęłam na zdjęcie chłopaka, który był wyraźnie niższy ode mnie.

– To się w życiu nie uda – jęknęłam.

– Nie łam się, Mari. Na pewno zaraz ktoś się znajdzie.

– Powtarzasz to od dwóch godzin – stwierdziłam.

– Po prostu jesteś wybredna.

– Słucham? – pisnęłam.

– Pokazuję ci facetów dziesięć na dziesięć, którzy mają pojawić się w twoim życiu zaledwie na godzinę, a ty nie i nie!

– Maks, co ty, za przeproszeniem, pierdolisz? – Zabrałam mu telefon i przybliżyłam mu go do twarzy tak, że aż zrobił zeza. – Przecież to są jeszcze dzieci!

– Nieprawda! – Założył ręce na piersiach.

– Nie dalej jak pół godziny temu zaproponowałeś mi swojego piętnastoletniego kuzyna. – Klepnęłam się dłonią w czoło. – Mam go niańczyć czy co?

– Bo mi się już pomysły skończyły! – Nagle zrobił taką minę, jakby go oświeciło. – Ej, a nie możesz poprosić tego swojego Brandona?

Spiorunowałam go wzrokiem.

– No co? – Uniósł ręce w obronnym geście. – Przecież był tobą zainteresowany!

– W drugiej klasie, debilu!

Westchnął, po czym wstał z naburmuszoną miną.

– Idę nam zrobić popcorn.

– Tylko nie spal kuchni – rzuciłam.

– Ha, ha, bardzo zabawne.

Leżałam na kanapie i zastanawiałam się, jak się z tego wszystkiego wyplątać. Sam pomysł, żebym poszła z nimi na randkę, był do bani, a już wkręcenie na to spotkanie jakiegoś chłopaka dla mnie przechodziło wszelkie granice. Normalnie, jeśli musiałam pójść gdzieś, gdzie męskie towarzystwo było wskazane, zabierałam Maksa. Ale teraz chodziło o to, że Maks był zajęty, a ja wpuściłam się w kanał, okłamując Theę. Gapiłam się na morelowe ściany pokoju, gładząc mięciutką kapę w tym samym kolorze, którą przykryta była kanapa. Aż w końcu wpadł mi do głowy genialny w swej prostocie plan. Zerwałam się i pognałam do kuchni, w której zastałam Maksa zastanawiającego się, który przycisk na mikrofali włączyć, by zadziałała. Roześmiałam się. Nie potrafił korzystać z podstawowych urządzeń we własnym domu.

– Jest nowa, okej? – zdenerwował się.

– Po prostu przekręć ten wihajster.

Tak też zrobił i zadowolony wpatrywał się w obracający się wewnątrz talerz z popcornem.

– No więc wymyśliłam! – oznajmiłam z triumfem. – Przyjdę sama i powiem, że Anthony do nas dołączy. A jak po piętnastu minutach go nie będzie, to się wkurzę, że mnie wystawił, i pójdę sobie w cholerę. Ty w tym czasie już trochę się wyluzujesz, przestaniesz się bać Thei, a ja będę mogła zostawić was samych! – Klasnęłam dłońmi, zadowolona ze swojego genialnego pomysłu.

Maks odszedł od mikrofali i ujął moją twarz w dłonie.

– Jesteś geniuszką, Marissa.

Odsunęłam go od siebie gwałtownie i roześmiałam się szczerze.

– Wiem, wiem. Beze mnie byś sobie nie poradził.

***

Wróciłam do siebie o dwudziestej. Rodziców jeszcze nie było, zazwyczaj pojawiali się w domu późno. Weszłam po schodach i zamknęłam się w swoim pokoju. Był średniej wielkości, rok temu pomalowałam ściany na beżowo, na podłodze leżała szara wykładzina. Meble były jasne, z drewna brzozowego. Podeszłam do biurka i rozpakowałam torbę. Wyjęłam z niej podręczniki i zeszyty, po czym zaczęłam się uczyć do najbliższego sprawdzianu. Panująca w całym domu cisza lekko mnie dołowała. Westchnęłam. Moje życie nie wyglądało zbyt ciekawie: chodziłam na treningi, później przesiadywałam w towarzystwie Maksa albo Thei, a następnie wracałam do domu się uczyć. Nie byłam rozrywkowa, od dawna nie dostawałam zaproszeń na imprezy, w ogóle miałam niewielkie pojęcie o tym, co się dzieje u moich rówieśników. Spędzałam w szkole dużo czasu, ale prawie z nikim nie rozmawiałam. Wolałam na przerwach odrabiać lekcje. W sumie nie wiem, kiedy postanowiłam się tak od wszystkich zdystansować. W gimnazjum starałam się przynajmniej utrzymywać kontakt z ludźmi z klasy, ale teraz, w liceum, niewiele mnie obchodzili. Czasem w szkole czuję się jak w autobusie: wszyscy ludzie stłoczeni w jednym miejscu muszą znosić obecność obcych, a następny przystanek jest dopiero za parę lat. Chyba dlatego też wybrałam pływanie. Niby jest nas kilkoro w sekcji, ale podczas treningów każdy w basenie ma swój tor do pływania i nie mamy jak ze sobą rozmawiać. Są tylko polecenia trenera i szum wody w uszach, który uspokaja.

Raz jeszcze spojrzałam na swój zeszyt i spróbowałam odczytać chaotyczne notatki. Zapisywałam prawie wszystko, co mówili nauczyciele, więc w pośpiechu potwornie bazgroliłam. Ale zawsze wszystko udawało mi się rozszyfrować. Nagle na marginesie dostrzegłam uśmiechniętą buźkę. Maksowi wyraźnie musiało się nudzić.

Na mojej twarzy również pojawił się uśmiech…

ROZDZIAŁ 3…nie biłam się w szkole

Obudziłam się o piątej i przebrałam w strój sportowy. Związałam włosy w wysoki kucyk i nałożyłam słuchawki. Następnie zeszłam na parter do przeszklonego pokoju z widokiem na ogród z basenem. Znajdowała się tu siłownia. Przy ścianie z oknami stały dwie bieżnie i dwa rowerki. Siłownia wyposażona była też w drabinki, ławeczkę ze sztangami, komplet kolorowych hantli. Dwie ściany wyłożono wielkimi lustrami, trzecią zaś obito gąbką i miękką dermą.

Był początek wiosny, więc choć lazurowa woda w basenie kusiła, rozsądek podpowiadał, że kąpiel mogłaby się skończyć zapaleniem płuc. Podeszłam do drabinek i zaczęłam się rozciągać. Zawsze lubiłam poranny rozruch, ale teraz te treningi miały dodatkowe znaczenie dla mojej formy pływackiej. Niedługo miały się odbyć kolejne zawody, a ja musiałam znaleźć się w nich co najmniej na trzecim miejscu, aby trener brał pod uwagę mój start w rozgrywkach międzystanowych. Ćwiczyłam do wpół do siódmej, po czym wzięłam szybki prysznic, umalowałam się, założyłam czarne, duże, kwadratowe okulary kujonki (ten model pasuje mi do twarzy, okej?), naciągnęłam na siebie białe body z długim rękawem i luźne sięgające bioder dżinsy.

Gdy byłam gotowa, zbiegłam do kuchni. Tata już tam był. Jak zwykle elegancki, w jednym ze swoich licznych garniturów.

– Cześć! – Cmoknęłam go w policzek, zostawiając na nim ślad szminki.

Tata parzył sobie poranną kawę.

– Hej, co tam u ciebie, jak w szkole?

– Jak zwykle. – Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do szafki po miskę na jogurt z musli i truskawkami.

– Wciąż nic nie nabroiłaś?

– Tato!

– No co? – zaśmiał się. – Zaczynam się poważnie martwić…

Zrezygnowana pokręciłam głową – tata powtarzał ten żart kilka albo nawet kilkanaście razy w miesiącu. Wyjęłam z kieszeni wibrujący telefon.

07:13

Małpiszon: Śpisz?

Małpiszon: Dziś mamy randkę

Małpiszon: W sensie ja i Thea.

Małpiszon: No wiesz, o co mi chodzi.

Odłożyłam telefon na blat. Odpiszę mu później, szczególnie że nie potrafię rozmawiać z tym człowiekiem na pusty żołądek. Wróciłam więc do przygotowywania posiłku. Tata dolewał sobie właśnie solidną porcję śmietanki i mościł się na hokerze przy wyspie kuchennej.

 – Idziemy dziś z mamą na kolację do restauracji, żeby spotkać się z dawnym znajomym. – Upił łyk kawy, robiąc sobie przy okazji białego wąsa. – Chcesz do nas dołączyć?

Akurat kroiłam truskawki, więc gdy zapytał, odwróciłam się gwałtownie z nożem w dłoni.

– Ty tak na poważnie? – Serce zabiło mi szybciej. Z rodzicami często chodziliśmy do restauracji, ale nigdy dotąd nie zaproponowali mi, żebym dołączyła do spotkania z ich klientem czy znajomym. Nie zastanawiałam się na razie nad powodem, dla którego teraz mnie zaprosił, tylko rzuciłam się, by go uściskać, ale tata zrobił szybki unik.

– Marisso! – krzyknął przerażony. – Trzymasz w ręku nóż!

Zastygłam i spojrzałam na narzędzie. Wybuchnęłam śmiechem, a tata, robiąc komiczne miny śmiertelnie przerażonego królika, chwycił swój krawat i lekko go poluzował.

***

07:40

Ja: Zmiana planów, nigdzie z wami nie idę

07:41

Małpiszon: Powaliło cię?????

Małpiszon: Marissa, przecież się umawialiśmy

Nie odpisałam, stwierdzając, że łatwiej mi będzie wytłumaczyć mu wszystko osobiście. Nie chciałam go tak perfidnie wystawiać, ale wyjście do restauracji z rodzicami na spotkanie z jakimś znajomym było dla mnie ekscytujące. Nigdy dotąd nie dopuszczali mnie do swojego kręgu dorosłych. Dlaczego więc nagle to się zmieniło? Nie miałam pojęcia, ale tym bardziej mnie to jarało.

Spojrzałam na wejście do szkoły. Uwielbiałam ten budynek. Powstał on ponad sto lat temu, był ogromnym gmachem, ale to jego wiktoriańska architektura zachwycała. Czasem miałam wrażenie, że niewielu uczniów doceniało fakt, że chodzi tymi samymi korytarzami co dawniej kilku bardzo później zasłużonych, których nazwiska pojawiły się w Wikipedii. Szkoła szczyciła się nimi – ich portrety wisiały w holu przy wejściu. Zresztą trudno się temu dziwić – dzięki jednemu z nich moje liceum dorobiło się opinii najlepiej przygotowującego do studiów na kierunkach biologiczno-chemicznych w całym stanie.

Zrobiło się już późno, więc pomknęłam do szatni, a gdy zamykałam swoją szafkę, wyrósł przy mnie Maks. Gromił mnie wzrokiem.

– A ja chciałem ci stopy wycałować.

– Fuj! – powtórzyłam swoją wcześniejszą reakcję i pośpiesznie ruszyłam w stronę sali biologicznej.

– Teraz będziesz mnie ignorować? – Maks ruszył za mną.

– Przecież cię nie ignoruję.

– Przypomnij mi… dlaczego się z tobą przyjaźnię? – wysyczał, wciąż utrzymując dystans mniej więcej dwóch kroków za mną.

– Nie wiem, ja z tobą już nie.

Nagle poczułam ból głowy. Moja szyja wygięła się do tyłu, aż coś chrupnęło. Maks pociągnął mnie za kucyk.

– Ale masz siano na głowie! – krzyknął.

Spojrzenia wszystkich uczniów skierowane były teraz na nas. Zacisnęłam pięści, czekając, aż Maks postanowi mnie wyminąć. Nie trwało to długo. Podstawiłam mu nogę, a ten padł jak długi.

– Ale z ciebie debil – stwierdziłam. – Nawet nie ogarnąłeś, że się możesz wywrócić – nawiązałam do naszej dziecięcej przepychanki.

W odpowiedzi chwycił mnie za kostkę i tak pociągnął, że wywróciłam się prosto na niego. Chwycił mnie mocno i zaczął gilgotać. Jestem niesamowicie czuła na łaskotki, więc śmiałam się jak szalona, ale przy okazji zafundowałam Maksowi co najmniej z dziesięć siniaków. Wokół nas zebrał się rozbawiony tłumek – dawno nie widziano takiej atrakcji, a już na pewno nie z moim udziałem.

Nagle na korytarzu rozległ się dzwonek przypominający, że zaczyna się lekcja. Maks mnie puścił, bo dobrze wiedział, że jeśli chodziło o naukę, robiłam się niebezpiecznie poważna. Poderwaliśmy się na równe nogi i razem z innymi popędziliśmy do klasy. Kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami, spojrzałam głęboko w te jego zielone oczy i na miejscu wielkiego dryblasa zobaczyłam dzieciaka z dawnych lat. Westchnęłam.

– Przyjdę na dziesięć minut, nie na piętnaście, okej?

Maks się wyszczerzył.

Ja i ten durny małpiszon zostaliśmy wezwani do dyrektora, bo jakaś menda z pierwszej klasy nagrała całe zajście. Muszę przy najbliższej okazji odjąć jej parę punktów z jakiegoś ważnego sprawdzianu. Choć zostaliśmy wezwani „na dywanik”, to tak naprawdę siedzieliśmy w ogromnych fotelach przy równie ogromnym biurku.

Maks śmiał się pod nosem, a ja pociłam się jak mysz podczas porodu. Jeśli dyrektor postanowi nas zawiesić na jakiś czas i znajdzie się to w moich papierach, moje szanse na dostanie się na wymarzoną uczelnię drastycznie zmaleją, a wtedy cała moja praca pójdzie na marne. Jaki sens miałoby wówczas moje życie? Nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam studiować w Cornell albo w Arlington, w ostateczności w Rochester.

Przełknęłam ślinę, próbując powstrzymać łzy. Trzęsące się ręce schowałam do kieszeni. Do pokoju wkroczył dyrektor. Był starszy, łysy i dość tęgi, ubrany jak prawie zawsze w zapinany na guziki sweter i spodnie w kratę. Usiadł przy biurku i założył ręce na brzuchu.

– Oj, dzieciaki – zaczął. – I co ja mam z wami teraz zrobić?

– Bardzo przepraszamy – zaczęłam wymyśloną naprędce przemowę. – Poniosło nas i…

– Raczej powinniście przeprosić siebie nawzajem – przerwał mi dość łagodnie. – Co się z wami dzieje?

Kiwnęłam głową i spojrzałam na Maksa. Stres objawia się na wiele sposobów. Jednym udaje się go zatrzymać w środku, drudzy… cóż, drudzy nie potrafią nad nim zapanować. Jak na przykład taki Maks, który – jak zwykle w takich sytuacjach – zaczął nerwowo chichotać, za nic mając problemy, które może mieć jego najlepsza przyjaciółka.

– Prze… prze… – chichotał – przepppfraszam cię, Marissa – wybuchnął histerycznym śmiechem, a dyrektor zakrył twarz dłońmi i ciężko westchnął.

– Przepraszam cię, Maks. – Głos mi drżał, a gdy ten cymbał ponownie zarechotał, z trudem powstrzymałam się przed przywaleniem mu w łeb ciężkim przyciskiem do papieru stojącym na biurku dyrektora.

– Proszę nie zwracać na mnie uwagi – zwrócił się piskliwym głosem do pana Collinsa.

Mężczyzna lekko odchrząknął.

– No dobrze, powiadomię waszych rodziców o tym zajściu. Nie będzie więcej konsekwencji, szczególnie że niektórzy – znacząco przechylił głowę w moim kierunku – przez te cztery lata wiele zrobili dla tej szkoły. A ty, Maks – dyrektor spojrzał na niego zrezygnowanym wzrokiem – po prostu wyjdź.

Chłopak, próbując powstrzymać kolejny atak śmiechu, pośpiesznie wykonał polecenie dyrektora. Ja wstałam chwilę po nim.

– Zaczekaj – zatrzymał mnie pan Collins. – Marisso, czy już wiesz, na jaką uczelnię będziesz aplikować?

Zrobiło mi się niedobrze. Owszem, miałam wybrane uczelnie, ale jeszcze nie podjęłam decyzji. Z jednej strony kusił mnie jeden z topowych uniwersytetów w kraju, z drugiej wiedziałam, gdzie najlepiej przygotuję się do wymarzonego zawodu. No i Maks… Jak mogłabym wylądować gdzieś z dala od niego? A on… no cóż, twierdził, że ma jeszcze czas na decyzję. Głupek. Opadłam z powrotem na fotel.

– Pamiętaj, że musisz mieć dwa listy polecające i są one bardzo ważne. Ja napiszę ci jeden, ale muszę wiedzieć, jakie przedmioty wybrałaś.

Przełknęłam żółć podchodzącą mi do gardła i uspokoiłam oddech. Musiałam dobrze dobrać słowa. Przybrałam radosną maskę.

– Już prawie się zdecydowałam, ale chcę jeszcze raz przemyśleć, co zapewni mi lepszą przyszłość.

Dyrektor kiwnął głową.

– Słusznie.

***

Gdy wróciłam do domu, żadnego z rodziców nie było. W sumie żadna nowość i niczego innego się nie spodziewałam. Mieliby po telefonie dyrektora stać w progu i żądać wyjaśnień? To byli jedni z najbardziej wyluzowanych rodziców na świecie. Wielokrotnie opowiadali mi, jak w moim wieku palili zioło i chodzili mniej więcej trzy razy w tygodniu na imprezy, aż w końcu dorośli. Najpierw założyli rodzinę, a potem własną firmę, w której spędzają większość czasu.

Na stole w kuchni czekała na mnie tylko kartka z informacją, gdzie i o której mam się stawić. Wow, nie wiem, z kim się spotykamy, ale to najlepsza restauracja w Minneapolis.

Poszłam do swojego pokoju i usiadłam przed toaletką. Zdjęłam okulary, po czym przetarłam twarz tonikiem. Założyłam soczewki, a potem nałożyłam wieczorowy makijaż. Miałam teraz czerwone usta, wykonturowane policzki oraz czarne kreski z drobinkami srebra na powiekach. Rozpuściłam włosy i zrobiłam sobie lokówką delikatne fale. Założyłam czerwoną sukienkę i czarne szpilki. Chwilę zastanawiałam się nad biżuterią, w końcu zdecydowałam się na srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie serduszka oraz pasujące do niego kolczyki. Uśmiechnęłam się do siebie. Byłam nieco zbyt oficjalna jak na podwójną randkę w kinie, ale nikt nie musiał wiedzieć, że tak naprawdę wystroiłam się na kolację z moimi rodzicami. Chwyciłam czarną kopertówkę i podeszłam do okna. W domu naprzeciwko mieszkali Lewisowie. W zasadzie na naszym osiedlu wszystkie wille były takie same: białe z wielkimi tarasowymi oknami, basenem i wymyślnymi żywopłotami. Kiedyś uważałam, że to beznadziejne, no bo co może być fajnego w powtarzalności? Ale potem doszłam do wniosku, że to w sumie nawet zabawne, że coś, co z pozoru wygląda tak samo, może być czymś absolutnie wyjątkowym. Każdy dom miał swoje niepowtarzalne wnętrze. To ono definiowało domowników. W naszym domu wszystko było w stonowanych kolorach, ściany obwieszone były pamiątkowymi fotografiami, obrazami oraz dyplomami rodziców. Dom Maksa urządzony był w krzykliwym i według mnie nieco kiczowatym stylu lat osiemdziesiątych. No, ale przecież do tej całej rodzinki pasowało to idealnie. Westchnęłam na widok zgaszonych świateł w jego pokoju. Najwyraźniej pojechał już po Theę.

Byłam w kinie punktualnie o osiemnastej, ale ta dwójka jeszcze się nie zjawiła. Trochę się zdenerwowałam, bo przecież nie mogłam się spóźnić na kolację.

18:00

Ja: Gdzie jesteście? Mówiłam, że mam tylko dziesięć minut.

18:01

Małpiszon: Wyluzuj, jesteśmy niedaleko, daj nam eeeee

Małpiszon: 4 minutki.

Złapałam się za głowę i prychnęłam. Czemu ten człowiek zawsze testuje moją cierpliwość? Żeby czas szybciej mi minął, postanowiłam sprawdzić, na jaki film idą. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zobaczyłam tytuł – była to kolejna komedia romantyczna. Czyżby Maks bawił się w Brandona? Usłyszałam otwierające się drzwi. Rzeczywiście dobili do kina na czas, zgodnie z zapowiedzią, a ja na ich widok poczułam lekkie zawstydzenie. Wyglądałam przy nich zupełnie idiotycznie. Maks miał na sobie beżową lnianą koszulę i białe spodnie. Thea włożyła beżowe rurki i nieco za duży, biały sweter. Całość uzupełniały czarne botki na obcasie. Strój był z jednej strony luźny, niezobowiązujący, ale z drugiej… usta miała pokryte błyszczykiem, na powiekach jasnoszary cień. Była trochę zawstydzona. Maks objął ją w talii, a ja, nie wiedzieć czemu, poczułam na ten widok dziwne ukłucie… zazdrości? Wzdrygnęłam się na tę myśl. Nie. Fuj. Nie.

W końcu mnie dostrzegli i Thea podbiegła.

– Maks? – Obejrzała się na niego. Chłopak uniósł szeroko brwi, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. – Dziękuję, że odprowadziłeś mnie na randkę z Marissą.

Zaśmiałam się głośno, a Maks zrobił naburmuszoną minę.

– No to gdzie ten twój Anthony? – zapytał i tylko ja zapewne usłyszałam w jego głosie nutkę złośliwości.

– Zaraz przyjdzie – odpowiedziałam spokojnie.

Staliśmy tak jeszcze minutę, wpatrując się wszyscy w drzwi wejściowe. I wtedy przyszedł do mnie SMS, który w rzeczywistości był zaplanowaną mistyfikacją. Sięgnęłam do kopertówki i wyjęłam z niej telefon. Przedstawienie czas zacząć. Zrobiłam zmartwioną minę i głośno jęknęłam. Maks, udając troskę, spytał, co się stało.

– Anthony mi napisał, że… – Nie udało mi się dokończyć, bo mój kumpel wyrwał mi telefon i udawał, że czyta wiadomość.

– „Kurczę, bardzo mi głupio, Marisso, ale nie mogę przyjść, moja babcia się rozchorowała, wiesz, jak jest”.

Z każdym słowem miałam coraz większą ochotę udusić tego padalca albo chociaż wydrapać mu oczy. Żałowałam, że nie mam szponów jak krogulec, a jednocześnie wiedziałam, że nic by mi z nich nie przyszło. Maks też dobrze wiedział, że nie mogę się na nim teraz odegrać. Nie przy Thei. Wzięłam głęboki wdech i na moment przymknęłam oczy.

– O, nie! – Wyrwałam mu telefon i spojrzałam na pusty ekran. Maks poklepał mnie po plecach.

– Tak mi przykro.

A mnie nie będzie przykro, jak jutro po szkole wrócisz do domu ze śliwą pod okiem.

Thea objęła mnie pocieszająco.

– Hej, nie przejmuj się, czasem się takie rzeczy zdarzają, nie mamy na nie wpływu, jestem pewna, że Anthony chciał przyjść. – Uśmiechnęła się. – Teraz pewnie płacze, że nie mógł zobaczyć cię w takim wydaniu.

Zachichotałam jak nie ja, a Maks prychnął. Obie się na niego obejrzałyśmy. Gdy zobaczył naszą reakcję, lekko odchrząknął.

– Kto by się tego spodziewał po Anthonym? Mówiłem ci, Mari, że to dupek.

Dajcie mu Oscara, bo jeszcze chwila, a naprawdę mu przyłożę. Zerknęłam na telefon. Robiło się późno.

– Nie przejmujcie się mną, idźcie sami na ten film, ja i tak go już widziałam – zapewniłam.

Thea wyszeptała ciche „dziękuję”, a Maks podniósł kciuk do góry. Nie zwlekając ani chwili dłużej, wybiegłam z kina i wsiadłam do taksówki, którą zamówiłam godzinę wcześniej.

ROZDZIAŁ 4…nie paliłam