Krew i żelazo - Katja Hoyer - ebook + książka

Krew i żelazo ebook

Hoyer Katja

4,6

Opis

Krew i żelazo” – to słynne słowa Ottona von Bismarcka z 1862 roku. Ówczesny premier Prus, zwany później niemieckim Żelaznym Kanclerzem, twierdził, że tylko tak można rozwiązać problemy polityczne współczesności. Miał na myśli przede wszystkim zjednoczenie Niemiec. I Niemcy zjednoczone w postaci Drugiego Cesarstwa Niemieckiego rzeczywiście powstały z „krwi i żelaza”, czyli wojny francusko-pruskiej z lat 1870–1871. Cesarstwo, którego „ojcem założycielem” był Bismarck, przetrwało niecałe pół wieku i upadło również w wyniku konfliktu zbrojnego – pierwszej wojny światowej – w 1918 roku. Jego krótkie, lecz burzliwe dzieje opisuje Katja Hoyer. W zwięzłej i arcyciekawej formie opowiada o blaskach i cieniach Drugiej Rzeszy, wielkiego mocarstwa gospodarczego, politycznego i militarnego, które w końcu przeceniło swoje siły. Po czteroletnich krwawych zmaganiach przegrało wojnę, co oznaczało również upadek cesarskiego tronu Hohenzollernów."

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
4
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana, doskonały wstęp do pogłębienia i poszukiwań na temat historii Cesarstwa Niemieckiego.
00
GosiaEmi

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka.
00
ligea1313

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Ksurg

Nie oderwiesz się od lektury

Popularność




Wstęp

Wstęp

Pogod­nego, mroź­nego poranka 17 stycz­nia 1871 roku król Prus Wil­helm I prze­żył zała­ma­nie ner­wowe. Nie mogąc zapa­no­wać nad sobą, roz­pła­kał się: „Jutro będzie naj­niesz­czę­śliw­szy dzień w moim życiu! Zło­żymy kró­le­stwo pru­skie do grobu i jest to pań­ska wina, hra­bio Bismarck!”. Sie­dem­dzie­się­cio­trzy­letni monar­cha nie był dobrym kan­dy­da­tem do roli mistycz­nego cesa­rza, który miał zjed­no­czyć Niem­ców. A tego wła­śnie od niego ocze­ki­wano. Naza­jutrz, 18 stycz­nia 1871 roku, około połu­dnia kil­ku­set pru­skich ofi­ce­rów, człon­ków ary­sto­kra­cji i przed­sta­wi­cieli wszyst­kich puł­ków nie­miec­kich wal­czą­cych w woj­nie fran­cu­sko-pru­skiej zebrało się w Gale­rii Zwier­cia­dla­nej Pałacu Wer­sal­skiego. Przez wiel­kie okna tej wspa­nia­łej sali napły­wały dźwięki orkie­stry dętej, mie­sza­jące się z gwa­rem pod­eks­cy­to­wa­nego tłumu. W pew­nej chwili ogromne dwu­skrzy­dłowe drzwi otwo­rzyły się i do sali toną­cej w świe­tle odbi­tym od wyso­kich luster wszedł Wil­helm I w towa­rzy­stwie następcy tronu Fry­de­ryka i repre­zen­tan­tów państw nie­miec­kich. Zapa­dła cisza pełna napię­cia i ocze­ki­wa­nia. Obecni mieli świa­do­mość, że są świad­kami histo­rycz­nego wyda­rze­nia o praw­dzi­wie epic­kich wymia­rach.

Pro­kla­mo­wa­nie Cesar­stwa Nie­miec­kiego w pałacu w Wer­salu pod Pary­żem, 18 stycz­nia 1871 roku, rycina według obrazu Antona von Wer­nera. Na pode­ście widoczny Wil­helm I, król Prus i nowy cesarz Dru­giej Rze­szy, przed pode­stem stoją kanc­lerz Otto von Bismarck i szef Sztabu Gene­ral­nego, gen. Hel­muth von Moltke. Fot. Archi­wum Bel­lony.

W trak­cie pod­nio­słej cere­mo­nii Wil­helm, który tym­cza­sem zdą­żył się uspo­koić, przy­jął tytuł cesa­rza ofia­ro­wany mu ofi­cjal­nie przez ksią­żąt nie­miec­kich. Już wów­czas jed­nak pano­wało prze­ko­na­nie, że nowo utwo­rzone pań­stwo nie­miec­kie czeka nie­ła­twa przy­szłość. Na jego czele miał sta­nąć władca, który do końca swo­ich dni czuł się przede wszyst­kim kró­lem Prus. Otto von Bismarck, archi­tekt nowego pań­stwa i jego pierw­szy kanc­lerz, też nie był nacjo­na­li­stą. Zjed­no­czone Niemcy uwa­żał jedy­nie za roz­sze­rze­nie potęgi i wpły­wów Prus. Na pro­kla­ma­cję Cesar­stwa Nie­miec­kiego z roz­my­słem wybrał dzień pru­skiego święta naro­do­wego. Wil­helm I i jego kanc­lerz mieli rzą­dzić fede­ra­cją, do któ­rej mniej jej przy­chylne pań­stwa południowonie­miec­kie przy­stą­piły tylko po to, aby chro­nić nie­miec­kich roda­ków przed groźbą fran­cu­skiej inwa­zji – takiej, jaką spro­wo­ko­wał nie­dawno Bismarck. Więzy łączące nowe pań­stwo były więc dość słabe i poten­cjal­nie krót­ko­trwałe, Żela­zny Kanc­lerz musiał zatem doło­żyć wielu sta­rań, żeby nie ule­gły zerwa­niu. Nie śmiał nawet zor­ga­ni­zo­wać uro­czy­sto­ści pro­kla­mo­wa­nia nowej Rze­szy w któ­rymś z państw nie­miec­kich. Dla­tego wła­śnie odbyła się ona w pałacu kró­lew­skim w Wer­salu, w sercu poko­na­nej Fran­cji. Świad­czyło to wymow­nie o tym, że poję­cia walki i wojny zajęły w ide­olo­gii nowych Nie­miec cen­tralne miej­sce.

Budu­jąc zjed­no­czone pań­stwo z wielu drob­nych pań­ste­wek, Bismarck mógł czer­pać z kil­ku­wie­ko­wej, boga­tej mito­lo­gii naro­do­wej. W pierw­szych latach ist­nie­nia Cesar­stwa Nie­miec­kiego wzno­szono pomniki inspi­ro­wane sta­rymi legen­dami; miały one nada­wać sens nowym Niem­com i kształ­to­wać pamięć naro­dową. Twier­dzono nawet, że Wil­helm I to nowe wcie­le­nie śre­dnio­wiecz­nego cesa­rza Fry­de­ryka Bar­ba­rossy. Zgod­nie z nie­miecką wer­sją artu­riań­skiej legendy Bar­ba­rossa śpi ska­mie­niały w górach Kyffhäuser w Turyn­gii i pew­nego dnia powróci, żeby znów uczy­nić Niemcy wiel­kimi. W latach dzie­więć­dzie­sią­tych XIX wieku powstał wielki pomnik ilu­stru­jący ten mit. Roz­wi­ja­niem naro­do­wej mito­lo­gii zaj­mo­wało się wielu nie­miec­kich myśli­cieli i pisa­rzy (mię­dzy innymi bra­cia Grimm). Od dawna dowo­dzili oni, że kul­tura, język i tra­dy­cja histo­ryczna łączą Niem­ców sil­niej niż więzy lokal­nego patrio­ty­zmu. Do tego docho­dziły względy gospo­dar­cze. Nie­ubła­gane prawa eko­no­mii epoki prze­my­sło­wej, która trwała w Euro­pie Zachod­niej już od ponad stu­le­cia, wyma­gały więk­szej koor­dy­na­cji zaso­bów, siły robo­czej i poli­tyki, jeśli pań­stwa nie­miec­kie nie chciały pozo­stać jesz­cze bar­dziej w tyle za Fran­cją i Wielką Bry­ta­nią. Zie­mie nie­miec­kie, z ich bogac­twami natu­ral­nymi, korzyst­nym poło­że­niem geo­gra­ficz­nym i tra­dy­cyjną pra­co­wi­to­ścią miesz­kań­ców, miały ogromne moż­li­wo­ści roz­woju. Powsta­jąca klasa śred­nia nie omiesz­kała zauwa­żyć, że zjed­no­cze­nie pozwo­li­łoby na mak­sy­malne wyko­rzy­sta­nie tych moż­li­wo­ści.

Jed­nakże powią­za­nia kul­tu­ralne, gospo­dar­cze i poli­tyczne, nawet bar­dzo silne, nie mogły wystar­czyć do zjed­no­cze­nia. Sam Bismarck w słyn­nym prze­mó­wie­niu z 1862 roku pod­kre­ślił, że zjed­no­cze­nie narodu nie­miec­kiego nie może doko­nać się bez wojny. Oka­zało się to prawdą zarówno przed rokiem 1871, jak i póź­niej. Wyku­wa­jąc nowe pań­stwo w ogniu wojen z Danią, Austrią i Fran­cją, Bismarck stwo­rzył Niemcy, w któ­rych jedy­nym wspól­nym doświad­cze­niem oby­wa­teli był kon­flikt z wro­giem zewnętrz­nym. Rzą­dze­nie kon­glo­me­ra­tem trzy­dzie­stu dzie­wię­ciu bytów pań­stwowych oka­zało się trudne i zanim jesz­cze na nowej kon­sty­tu­cji wysechł atra­ment, na budowli poja­wiły się rysy. Kanc­lerz wie­dział, że nowe pań­stwo nie jest zwartą cało­ścią, for­mo­waną przez stu­le­cia wspól­nej histo­rii, ale mozaiką pospiesz­nie zle­pioną krwią nie­przy­ja­ciół. Chcąc więc uchro­nić nowe Niemcy przed roz­pa­dem, sta­rał się, aby walka trwała na­dal.

Była to ryzy­kowna stra­te­gia. Żela­zny Kanc­lerz, poli­tyk prze­bie­gły, praw­do­po­dob­nie jeden z naj­więk­szych mężów stanu w całej histo­rii Nie­miec, zda­wał sobie sprawę, jak kru­chy jest w 1871 roku tak zwany kon­cert mocarstw. Wpro­wa­dza­jąc na arenę euro­pej­ską nowe mocar­stwo, postę­po­wał jak ktoś, kto sta­wia małe dziecko z trąbką pośrodku orkie­stry sym­fo­nicz­nej. Wie­dział, że nowi­cjusz musi powstrzy­mać się od gry, dopóki nie opa­nuje swej sztuki i nie zdo­bę­dzie sza­cunku wytraw­nych muzy­ków. W naj­bliż­szej przy­szło­ści nie prze­wi­dy­wał więc kon­flik­tów z innymi pań­stwami. Sku­pił się na walce z wro­gami wewnętrz­nymi, która mogła mu pozy­skać więk­szość spo­łe­czeń­stwa. W zjed­no­czo­nym pań­stwie nie bra­ko­wało mniej­szo­ści naro­do­wych – Pola­ków, Duń­czy­ków, Fran­cu­zów – któ­rym Bismarck przeciwsta­wiał oby­wa­teli mówią­cych od naj­młod­szych lat po nie­miecku. Mając do czy­nie­nia na przy­kład z Fran­cu­zami, oby­wa­tele ci czuli się Niem­cami, a nie Bawar­czy­kami albo Pru­sa­kami. Innym dogod­nym polem walki była reli­gia. Dwie trze­cie lud­no­ści Cesar­stwa Nie­mieckiego sta­no­wili pro­te­stanci, a jedną trze­cią kato­licy. Laicy­zu­jąc spo­łe­czeń­stwo nie­miec­kie, Bismarck sta­rał się zastą­pić reli­gię uczu­ciami naro­do­wymi, two­rząc nowe wyznacz­niki toż­sa­mo­ści i niwe­lu­jąc róż­nice mię­dzy Niem­cami. Zagro­że­niem dla toż­sa­mo­ści naro­do­wej wyda­wał się też inter­na­cjo­na­lizm pro­pa­go­wany przez ruch socja­li­styczny, Bismarck więc uznał socja­li­stów za wro­gów pań­stwa.

Kiedy w roku 1888, burz­li­wym Roku Trzech Cesa­rzy, na tron wstą­pił Wil­helm II, szybko doszło mię­dzy nim a kanc­le­rzem do sporu w spra­wie jed­no­ści Nie­miec. Władca dostrzegł ten sam pro­blem – że wspól­nota gospo­dar­cza i kul­tu­ralna nie wystar­czy do zacho­wa­nia spo­isto­ści Dru­giej Rze­szy – ale roz­wią­za­nie Bismarcka, czyli cią­głe wewnątrz­nie­miec­kie waśnie, uwa­żał za nie do przy­ję­cia. Chciał być cesa­rzem wszyst­kich Niem­ców, miło­wa­nym przez swo­ich pod­da­nych. Skoro jego dziad Wil­helm I nie chciał być wcie­le­niem Fry­de­ryka Bar­ba­rossy, to on musiał wziąć na swoje barki zada­nie dopro­wa­dze­nia narodu do ponow­nej wiel­ko­ści. Zamiast szu­kać wro­gów w Rze­szy – dowo­dził – Niemcy muszą wywal­czyć swe miej­sce pośród innych naro­dów w zma­ga­niach z zewnętrz­nymi nie­przy­ja­ciółmi. W toku tej walki miała powstać mię­dzy Niem­cami tak silna więź krwi i żelaza, aby nic nie mogło jej roze­rwać. Myśl, że walka Nie­miec o „miej­sce pod słoń­cem”, o zbu­do­wa­nie mocar­stwa, które mogłoby się rów­nać z bry­tyj­skim i fran­cu­skim, dopro­wa­dzi do wewnętrz­nej jed­no­ści, była oczy­wi­ście chy­biona i w końcu stała się przy­czyną upadku Dru­giej Rze­szy. Ale nowy kaj­zer był czło­wie­kiem mło­dym (miał zale­d­wie dwa­dzie­ścia dzie­więć lat) i zapal­czy­wym, pozba­wio­nym poli­tycz­nej zręcz­no­ści Żela­znego Kanc­le­rza. Ten ostatni, zgorzk­niały i ura­żony, odszedł ze sta­no­wi­ska w 1890 roku i Wil­helm sam prze­jął stery wła­dzy w nie­sta­bil­nym pań­stwie. Nie znano zjed­no­czo­nych Nie­miec bez Bismarcka, kiedy więc ten doświad­czony i wybitny poli­tyk opu­ścił urząd, kraj sta­nął w obli­czu nie­pew­nej przy­szło­ści.

Wil­helm szybko się prze­ko­nał, że podzia­łów reli­gij­nych, spo­łecz­nych, kul­tu­ral­nych i naro­do­wych nie zasy­pie tylko dzięki sile swej oso­bo­wo­ści i kró­lew­skiej cha­ry­zmie, którą sobie przy­pi­sy­wał. Socja­li­ści wciąż straj­ko­wali, kato­licy na­dal trak­to­wali króla pru­skiego podejrz­li­wie, a Polacy doma­gali się wła­snego pań­stwa. Cesarz liczył, że impe­rium, z któ­rego wszy­scy oni będą dumni, pozwoli im poczuć się wyłącz­nie Niem­cami i zapo­mnieć o resz­cie. Jego don­ki­szo­tow­ska walka o „miej­sce pod słoń­cem” dla Nie­miec spo­wo­duje, że młode pań­stwo znaj­dzie się na skraju zagłady.

Kiedy w 1914 roku wybu­chła wojna świa­towa, Wil­helm prze­żył szok. Mała bał­kań­ska wojna, na którą liczył, nagle prze­ro­dziła się w wielki, ogól­no­eu­ro­pej­ski kon­flikt. Cesarz jed­nak wciąż upa­try­wał w niej szansę na osta­teczne zjed­no­cze­nie wszyst­kich Niem­ców. W prze­mó­wie­niu wygło­szo­nym 1 sierp­nia 1914 roku oświad­czył: „Dziś wszy­scy jeste­śmy nie­miec­kimi braćmi i tylko nie­miec­kimi braćmi”. Naj­now­sze bada­nia histo­ryczne roz­wiały wpraw­dzie mit o powszech­nej eufo­rii na wieść o wybu­chu wojny, ale pozo­staje fak­tem, że wszy­scy Niemcy byli prze­ko­nani o koniecz­no­ści obrony „ojczy­zny”. W końcu jed­nak oka­zało się, że pierw­sza wojna świa­towa wymaga tyle krwi i żelaza, iż jest to ponad siły mło­dego pań­stwa. W listo­pa­dzie 1918 roku naród nie­miecki poniósł klę­skę, jego korona została strą­cona, tar­cza i miecz leżały zdru­zgo­tane, a duch był zła­many. Fran­cja, główny wróg, szy­ko­wała się do znisz­cze­nia i roz­bioru Nie­miec, twier­dząc, że pań­stwo, w któ­rym toż­sa­mość naro­dową zbu­do­wano na woj­nie, może być tylko przy­czyną kolej­nego roz­lewu krwi. Druga Rze­sza miała zostać znisz­czona tam, gdzie została kie­dyś pro­kla­mo­wana – w Gale­rii Zwier­cia­dla­nej Pałacu Wer­sal­skiego.

Wielka Bry­ta­nia i Stany Zjed­no­czone dostrze­gły jed­nak w gru­zach Dru­giej Rze­szy inne Niemcy. Z zia­ren demo­kra­cji i dobro­bytu, które zasiał Bismarck, powoli wyro­sła nowa wizja narodu nie­miec­kiego, wizja, w któ­rej miał on zna­leźć swe miej­sce pomię­dzy naro­dami świata dzięki wymia­nie han­dlo­wej, demo­kra­cji i poko­jo­wemu współ­ist­nie­niu. Ale trzeba było jesz­cze jed­nej wojny świa­to­wej, znacz­nie bar­dziej krwa­wej niż ta z lat 1914–1918, żeby Niemcy odrzu­ciły w końcu swe mili­ta­ry­styczne i wojow­ni­cze dzie­dzic­two.

Cesar­stwo Nie­miec­kie było nie­ustan­nie wstrzą­sane kon­flik­tami, któ­rych korze­nie się­gały jego gwał­tow­nych naro­dzin. Z jed­nej strony Bismarck uzna­wał libe­ralną tra­dy­cję i usta­no­wił powszechne prawo wybor­cze (dla męż­czyzn), co pozwo­liło na roz­wój auten­tycz­nie plu­ra­li­stycz­nego sys­temu wie­lo­par­tyj­nego. Z dru­giej jed­nak strony ist­niało stałe napię­cie mię­dzy tym sys­te­mem a elitą rzą­dzącą kra­jem, wycho­waną w duchu pru­skiego auto­ry­ta­ry­zmu. Utrzy­mu­jące się par­ty­ku­la­ry­zmy i patrio­ty­zmy lokalne rywa­li­zo­wały z toż­sa­mo­ścią naro­dową, a cza­sem nawet usu­wały ją w cień. Dla­tego Bismarck i Wil­helm II celowo roz­nie­cali kon­flikty, bo te zawsze sprzy­jają zwie­ra­niu sze­re­gów. Ani jeden, ani drugi nie zapew­nił pań­stwu jed­no­ści i dobro­bytu w swo­ich cza­sach, ale czy tego chcieli, czy nie obaj poło­żyli pod­wa­liny gospo­dar­czego i demo­kra­tycz­nego mocar­stwa nie­miec­kiego, które znamy dziś.

Roz­dział I. Powsta­nie Cesar­stwa Nie­miec­kiego 1815–1866

Roz­dział I

Powsta­nie Cesar­stwa Nie­miec­kiego 1815–1866

Wiel­kie zagad­nie­nia naszych cza­sów nie zostaną roz­strzy­gnięte prze­mó­wie­niami ani uchwa­łami więk­szo­ści […] ale krwią i żela­zem.

Otto von Bismarck

1815. Niemcy stają do walki

Do mojego ludu1 – taki był tytuł dra­ma­tycz­nej ode­zwy króla Prus Fry­de­ryka Wil­helma III, w któ­rej wzy­wał on pod­da­nych do wyzwo­le­nia ziem pru­skich spod fran­cu­skiej oku­pa­cji. Lecz sam monar­cha nie bar­dzo wie­dział, kim są jego pod­dani. W pierw­szej czę­ści ode­zwy zwra­cał się do „Bran­den­bur­czy­ków, Pru­sa­ków, Ślą­za­ków, Pomo­rzan, Litwi­nów”, ale w miarę jak ton jego apelu sta­wał się bar­dziej emo­cjo­nalny, nawo­ły­wał „Pru­sa­ków”, a wresz­cie „Niem­ców”, żeby połą­czyli siły prze­ciwko nie­przy­ja­cie­lowi i jego „obcemu” władcy. Fry­de­ryk Wil­helm zda­wał sobie chyba sprawę, że jego pod­dani nie mają jed­nej toż­sa­mo­ści naro­do­wej. Wytwo­rze­niu się takiej toż­sa­mo­ści prze­szka­dzały silne patrio­ty­zmy lokalne, które jed­nak w obli­czu zewnętrz­nego wroga zeszły na dal­szy plan. Walki z Napo­le­onem zapo­cząt­ko­wały stu­letni okres for­mo­wa­nia się nowo­cze­snego narodu nie­miec­kiego.

Zna­mienne, że Otto von Bismarck przy­szedł na świat w roku klę­ski Napo­le­ona pod Water­loo – 1815. W dzie­ciń­stwie, podob­nie jak więk­szość Niem­ców z jego poko­le­nia, czę­sto słu­chał opo­wie­ści o wal­kach swo­ich roda­ków z Fran­cu­zami. Po upo­ka­rza­ją­cych klę­skach armii pru­skiej pod Jeną i Auer­stedt w 1806 roku Prusy zna­la­zły się pod pano­wa­niem fran­cu­skim. Dla wielu Pru­sa­ków jesz­cze bar­dziej hań­biący od pora­żek na polu bitwy był zawarty w 1807 roku trak­tat poko­jowy w Tylży. Na mocy tego trak­tatu Prusy stra­ciły połowę tery­to­rium i lud­no­ści, zrze­ka­jąc się mię­dzy innymi wszyst­kich ziem na zachód od Łaby. Było to cięż­kie upo­ko­rze­nie i od Fry­de­ryka Wil­helma doma­gano się pod­ję­cia sta­now­czych dzia­łań. Król miał opi­nię władcy łagod­nego i chwiej­nego, który zbyt długo nie mógł się zde­cy­do­wać na sta­wie­nie oporu fran­cu­skiej agre­sji. Jakże ina­czej w podob­nej sytu­acji postę­po­wał jego legen­darny przo­dek Fry­de­ryk Wielki. „Stary Fryc”, jak poufale nazy­wali go pod­dani, odniósł wiele zwy­cięstw (mię­dzy innymi nad Fran­cją w 1757 roku), czę­sto oso­bi­ście pro­wa­dząc żoł­nie­rzy do boju i nara­ża­jąc się na śmier­telne nie­bez­pie­czeń­stwo – nie­przy­ja­ciel­skie kule kil­ka­krot­nie zabiły pod nim wierz­chowca. Tym­cza­sem Fry­de­ryk Wil­helm mógł się pochwa­lić tylko piękną i popu­larną wśród pod­da­nych mał­żonką, Luizą. Inte­li­gentna, obda­rzona silną wolą i kobie­cym uro­kiem, oso­bi­ście inter­we­nio­wała u Napo­le­ona w Tylży, pró­bu­jąc uzy­skać dla Prus lep­sze warunki pokoju. Cho­ciaż nic nie wskó­rała, zdo­była wielki sza­cu­nek w spo­łe­czeń­stwie, co jed­nak spo­wo­do­wało, że sła­bość cha­rak­teru jej męża stała się jesz­cze widocz­niej­sza. Po ucieczce z Ber­lina do Prus Wschod­nich, na krańce swego kró­le­stwa, Fry­de­ryk Wil­helm prze­grał kam­pa­nię, tra­cąc sto­licę, god­ność i wspar­cie pod­da­nych. Była to chwila naj­więk­szego upadku Prus, lecz poczu­cie ura­żo­nej dumy połą­czyło wielu Niem­ców. Naro­do­wej mito­lo­gii nie buduje się na poczu­ciu upo­ko­rze­nia i hańby, ale dzięki niemu powstała mię­dzy Niem­cami więź, do któ­rej będą się odwo­ły­wać póź­niejsi przy­wódcy.

Rodzice Ottona von Bismarcka byli świeżo po ślu­bie, gdy armia fran­cu­ska zajęła i splą­dro­wała ich rodzinną miej­sco­wość Schönhausen, leżącą kilka kilo­me­trów na wschód od Łaby. Kiedy w 1813 roku Fry­de­ryk Wil­helm wezwał wresz­cie pod­da­nych do broni, spo­łe­czeń­stwo pru­skie, podob­nie jak więk­szość miesz­kań­ców innych ziem nie­miec­kich, ogar­nął bojowy zapał. Odzy­ska­nie naro­do­wej god­no­ści i honoru warte było naj­więk­szych ofiar, nawet ofiary życia. Para­dok­sal­nie to sła­bość króla Prus przy­czy­niła się do wzmoc­nie­nia woli walki z oku­pan­tami. Po nagłej śmierci w 1810 roku w wieku zale­d­wie trzy­dzie­stu czte­rech lat Luiza stała się patronką nie­miec­kiego ruchu patrio­tycz­nego, który będzie wzy­wał kolejne rządy pru­skie do zjed­no­cze­nia Niem­ców wokół wspól­nej sprawy naro­do­wej. Przy­kład mło­dej kró­lo­wej, która nie bała się sta­wić czoło samemu Napo­le­onowi w obro­nie Prus i Nie­miec, dodał ducha jej pogrą­żo­nemu w żało­bie mężowi. Zimą 1812–1813 armia napo­le­oń­ska ponio­sła w Rosji strasz­liwą klę­skę i Fry­de­ryk Wil­helm w końcu zna­lazł w sobie siły, by przy­stą­pić do dzia­ła­nia. Jego pło­mienna ode­zwa z wio­sny 1813 roku sku­piła pru­skich pod­da­nych wokół władcy i umoc­niła w nich poczu­cie, że mają wspólną ojczy­znę. Wielu zwy­kłych ludzi, bez względu na war­stwę spo­łeczną, wyzna­nie, płeć, wiek i miej­sce zamiesz­ka­nia, odpo­wie­działo na wezwa­nie króla. Wstę­po­wali do ochot­ni­czych oddzia­łów, ofia­ro­wy­wali „złoto na żelazo”, zakła­dali towa­rzy­stwa dobro­czynne i poma­gali pie­lę­gno­wać ran­nych.

Jed­nakże wypę­dze­nie Fran­cu­zów z ziem nie­miec­kich oka­zało się nie­ła­twe. Pod bro­nią zna­la­zło się 290 000 Niem­ców. Po dłu­gich i krwa­wych wal­kach doszło w paź­dzier­niku 1813 roku do wiel­kiej bitwy pod Lip­skiem, w któ­rej wzięło udział pół miliona żoł­nie­rzy. Była to naj­więk­sza bitwa w Euro­pie przed pierw­szą wojną świa­tową. Nazwana „bitwą naro­dów”, sta­no­wiła dla Niem­ców kamień milowy na dro­dze do zjed­no­czo­nego pań­stwa. Naród nie­miecki, jak głosi patrio­tyczna opo­wieść, powstał prze­ciwko fran­cu­skim oku­pan­tom i zrzu­cił z sie­bie jarzmo obcego pano­wa­nia. Już w 1814 roku zaczęto wzy­wać do wznie­sie­nia pomnika na polu bitwy pod Lip­skiem, a filo­zo­fo­wie i pisa­rze, na przy­kład Ernst Moritz Arndt, poparli te żąda­nia. Kamień węgielny pod budowę ogrom­nego, dzie­więć­dzie­się­cio­me­tro­wego monu­mentu poło­żono jed­nak dopiero w 1898 roku. Cie­kawe, że potrzebne środki finan­sowe pocho­dziły ze skła­dek spo­łecz­nych i dota­cji mia­sta Lip­ska, a nie władz fede­ral­nych albo skarbu cesar­skiego. W uro­czy­stym odsło­nię­ciu pomnika w 1913 roku uczest­ni­czyło ponad 100 000 ludzi. Był to dowód siły i popu­lar­no­ści mitów i legend zwią­za­nych z powsta­niem pań­stwa nie­mieckiego. Pomnik widać z odle­gło­ści wielu kilo­me­trów i dziś robi nie mniej impo­nu­jące wra­że­nie niż wów­czas.

Pomnik upa­mięt­nia­jący Bitwę Naro­dów pod Lip­skiem z 1813 roku, w któ­rej woj­ska pru­sko-rosyj­sko-austriacko-szwedz­kie zadały klę­skę armii Napo­le­ona I. Fot. Dziajda/Shut­ter­stock.com.

Bismarck i jego współ­cze­śni wycho­wali się więc na opo­wie­ściach o boha­ter­stwie i wspa­nia­łym duchu uczest­ni­ków „wojen wyzwo­leń­czych”, jak je póź­niej nazwano. Ochot­nicy, któ­rzy odpo­wie­dzieli na apel króla pru­skiego z 1813 roku, utwo­rzyli jed­nostki lan­dwery (Lan­dwehr) liczące w sumie 120 565 osób (na 290 000 żoł­nie­rzy armii pru­skiej). Do tego docho­dziły jesz­cze kor­pusy ochot­ni­cze (Fre­ikorps) zło­żone z ochot­ni­ków z Prus i innych państw nie­miec­kich. Do powsta­nia legendy przy­czy­nił się nie tylko fakt, że ochot­nicy sta­no­wili tak dużą część sił zbroj­nych, które umoż­li­wiły pozby­cie się Fran­cu­zów. Co waż­niej­sze, w prze­ci­wień­stwie do żoł­nie­rzy oddzia­łów regu­lar­nych, nie skła­dali oni przy­sięgi na wier­ność kró­lowi pru­skiemu. Wal­czyli dla nie­miec­kiej ojczy­zny. Mun­dur słyn­nego kor­pusu ochot­ni­czego Lützowa (czarne sukno obszyte czer­wo­nym rąb­kiem z mie­dzia­nymi guzi­kami w kolo­rze złota) sta­nie się natchnie­niem dla ruchu patrio­tycz­nego. Z jego barw zesta­wiona zosta­nie przy­szła flaga naro­dowa Nie­miec.

Cie­kawe, że bitwa pod Water­loo z 18 czerwca 1815 roku ni­gdy nie zajęła w nie­miec­kiej świa­do­mo­ści naro­do­wej tak waż­nego miej­sca, jakie zyskała w zbio­ro­wej pamięci Bry­tyj­czy­ków i Fran­cu­zów. Ow­szem, to wtedy Napo­leon poniósł osta­teczną klę­skę, a głos Prus i Austrii dzięki ich udzia­łowi w koali­cji anty­fran­cu­skiej zaczął liczyć się w dys­ku­sjach nad przy­szło­ścią Europy. Dla nie­miec­kich patrio­tów jed­nak histo­ria ich kraju two­rzyła się pod Lip­skiem. Bitwa naro­dów, sto­czona w sercu Nie­miec, znacz­nie sil­niej prze­ma­wiała do wyobraźni jako apo­geum boha­ter­skiej walki o naro­dowe wyzwo­le­nie niż udział wojsk pru­skich w bitwie na ziemi holen­der­skiej. Nie­mniej rok 1815 roku stał się prze­ło­mo­wym momen­tem w dzie­jach Nie­miec w takim samym stop­niu jak w histo­rii reszty Europy. Powstał nowy układ sił na kon­ty­nen­cie, a pań­stwa nie­miec­kie zyskały szansę na zna­le­zie­nie w nim swego miej­sca.

Per­trak­ta­cje toczone pod­czas kon­gresu wie­deń­skiego (1814–1815) oka­zały się dla Prus trudne i dener­wu­jące. Wła­dze pru­skie uznały, że mają prawo współ­de­cy­do­wać o nowym podziale Europy i zażą­dały Kró­le­stwa Sak­so­nii, aby roz­cią­gnąć swą wła­dzę na środ­kowe Niemcy. Bry­tyj­ski mini­ster spraw zagra­nicz­nych lord Castle­re­agh poparł ich sta­no­wi­sko. Zjed­no­czone pań­stwo nie­miec­kie, na któ­rym można by pole­gać, powinno zyskać silną pozy­cję w Euro­pie Środ­ko­wej, two­rząc mocną zaporę przed ewen­tu­alną nową agre­sją Fran­cji. Jed­nakże pla­nowi temu sta­now­czo sprze­ci­wił się gospo­darz kon­fe­ren­cji, austriacki mini­ster spraw zagra­nicz­nych hra­bia Kle­mens von Met­ter­nich. Austria była wciąż naj­sil­niej­szym i naj­bar­dziej doj­rza­łym gospo­dar­czo i poli­tycz­nie pań­stwem nie­miec­kim. Nale­żało więc zna­leźć jakieś kom­pro­mi­sowe roz­wią­za­nie. Doko­nano zatem podziału Sak­so­nii mię­dzy Austrię a Prusy, któ­rym przy­pa­dło około 40 pro­cent sak­soń­skiego tery­to­rium. Co cie­kawe, Prusy doma­gały się mia­sta Wit­ten­bergi, gdzie przed bli­sko trzy­stu laty Mar­cin Luter przy­bił do drzwi kate­dry dzie­więć­dzie­siąt pięć tez, dając w ten spo­sób począ­tek refor­ma­cji. To histo­ryczne wyda­rze­nie stało się też inspi­ra­cją dla nie­miec­kiego ruchu zjed­no­cze­nio­wego. Stu­denci i inte­li­gen­cja orga­ni­zo­wali wiel­kie mani­fe­sta­cje poli­tyczne w Wart­burgu, gdzie Luter ukry­wał się przez trzy­sta dni, gdy Kościół obwo­łał go here­ty­kiem; tutaj też doko­nał wie­ko­pom­nego prze­kładu Biblii na język nie­miecki, przy­czy­nia­jąc się do języ­ko­wego zjed­no­cze­nia narodu. Jego zasługi dla Nie­miec na tym się nie skoń­czyły, ponie­waż kilka stu­leci póź­niej pro­te­stanccy patrioci dostrze­gli ana­lo­gie mię­dzy ruchem refor­ma­cyj­nym a woj­nami wyzwo­leń­czymi z Fran­cu­zami. Według nich Niemcy zawsze zrzu­cali jarzmo obcego uci­sku dzięki sile i woli walki swego narodu – czy cho­dziło o Napo­le­ona, czy o papieża. Przed­sta­wi­ciele Prus nie mogli więc opu­ścić Wied­nia, nie uzy­skaw­szy Wit­ten­bergi, naro­do­wego sym­bolu. Kato­lic­kiej Austrii było wła­ści­wie wszystko jedno, więc bez trudu dobito targu.

Posta­no­wie­niem kon­gresu, które miało naj­więk­sze zna­cze­nie dla powsta­nia w przy­szło­ści Rze­szy Nie­miec­kiej, było przy­zna­nie Pru­som roz­le­głego tery­to­rium nad Renem. Wielka Bry­ta­nia chciała mieć gwa­ran­cję, że poten­cjalna agre­sja fran­cu­ska napo­tka solidną barierę w środ­ko­wej Euro­pie i że poli­tyczna próż­nia, którą wytwo­rzyło wyco­fa­nie się Habs­bur­gów z Bel­gii, zosta­nie wypeł­niona. Takie roz­wią­za­nie odpo­wia­dało wszyst­kim stro­nom, więc poro­zu­mie­nie szybko osią­gnięto. Wpływy pru­skie – bar­dziej przez przy­pa­dek niż za sprawą prze­my­śla­nego planu – roz­cią­gały się teraz na całą pół­nocną połowę Nie­miec. Jedyną chmurką na pogod­nym nie­bie było to, że nowo nabyte zie­mie były oddzie­lone od pru­skiej macie­rzy małymi pań­stew­kami: księ­stwem Hano­weru, Brunsz­wiku i land­gra­fo­stwem Hesji-Kas­sel. Nie­mniej znaczne zwięk­sze­nie tery­to­rium, zaso­bów i liczby lud­no­ści miało umoc­nić w nad­cho­dzą­cych deka­dach supre­ma­cję Prus na are­nie nie­miec­kiej.

Rok 1815 był więc punk­tem zwrot­nym w pro­ce­sie naro­dzin Cesar­stwa Nie­miec­kiego. Co prawda, już przed inwa­zją napo­le­oń­ską uczu­cia naro­dowe sta­no­wiły ukrytą sprę­żynę wyda­rzeń zacho­dzą­cych na zie­miach nie­miec­kich, ale dopiero najazd obcych wojsk spo­wo­do­wał, że masy zjed­no­czyły się wokół wspól­nego celu. Żar­li­wemu umi­ło­wa­niu ojczy­zny, któ­rego dowody zło­żyli ochot­nicy wstę­pu­jący do lan­dwery i fre­ikorp­sów, towa­rzy­szyła nie­zwy­kła ofiar­ność uczest­ni­ków kam­pa­nii „złoto na żelazo” i innych ruchów oby­wa­tel­skich. Każdy miesz­ka­niec ziemi nie­miec­kiej – męż­czy­zna, kobieta i dziecko – czuł, że jego kul­tura, język i kieł­ku­jąca toż­sa­mość naro­dowa są w nie­bez­pie­czeń­stwie i wielu z nich nie szczę­dziło sił i środ­ków, aby to nie­bez­pie­czeń­stwo ode­przeć. To zbio­rowe prze­ży­cie miało ogromną moc spa­ja­jącą. Jak wyka­zał bry­tyj­ski histo­ryk Neil Mac­Gre­gor w swo­jej popu­lar­nej mono­gra­fii o dzie­jach nie­miec­kiej kul­tury, wojny napo­le­oń­skie były rów­nie potęż­nym czyn­ni­kiem jed­no­cze­nia się Niem­ców jak tra­giczna dla nich wojna trzy­dzie­sto­let­nia sprzed pra­wie dwu­stu lat. Duch nacjo­na­li­zmu, który prze­poił wów­czas naród nie­miecki, sta­nie się siłą spraw­czą zarówno naro­dzin, jak i zagłady Cesar­stwa Nie­miec­kiego.

1815–1840. Dwaj rywale

Wielu nie­miec­kich patrio­tów pil­nie śle­dziło obrady kon­gresu wie­deń­skiego. Jed­nak ich cicha nadzieja, że rewi­zja gra­nic euro­pej­skich przy­czyni się do powsta­nia bar­dziej zjed­no­czo­nych Nie­miec, nie ziściła się. Austria zro­biła wszystko, żeby utrą­cić pru­skie wysiłki zmie­rza­jące w tym kie­runku. Prusy wciąż uzna­wały wyż­szość Cesar­stwa Austriac­kiego i celem ich dążeń było utwo­rze­nie związku państw, który umoż­li­wiłby obu mocar­stwom nie­miec­kim kon­trolę nad mniej­szymi pań­stwami. Wła­dze pru­skie widziały potrzebę powo­ła­nia rządu cen­tral­nego, który for­mu­ło­wałby i wcie­lałby w życie okre­ślony pro­gram gospo­dar­czy, spo­łeczny i poli­tyczny. Austria jed­nak oba­wiała się, że takie roz­wią­za­nie zrówna ją z Pru­sami, a zale­żało jej na zacho­wa­niu pozy­cji pierw­szego mocar­stwa. Toteż austriacki mini­ster spraw zagra­nicznych Kle­mens von Met­ter­nich opo­wia­dał się za luźną kon­fe­de­ra­cją państw nie­miec­kich pod prze­wod­nic­twem Austrii. Ponie­waż dwaj czo­łowi uczest­nicy kon­gresu wie­deń­skiego, Wielka Bry­ta­nia i Austria, zga­dzali się w tej spra­wie, przy­jęty został pro­jekt austriacki, a kon­cep­cję pru­ską odrzu­cono. W ten spo­sób powstał Zwią­zek Nie­miecki (Deut­scher Bund).

Zwią­zek ten jako pewna forma zjed­no­czo­nych Nie­miec roz­cza­ro­wał nie tylko pru­skie elity, lecz także wielu zwy­kłych ludzi, któ­rzy swego czasu boha­ter­sko wal­czyli za ojczy­znę i pra­gnęli teraz ujrzeć nama­calne owoce tej walki. Na plus Związ­kowi Nie­mieckiemu nale­żało jed­nak zapi­sać, że nie był powro­tem do pstro­ka­ci­zny pań­ste­wek i księstw, z któ­rych skła­dało się Święte Cesar­stwo Rzym­skie Narodu Nie­mieckiego. Napo­leon, chcąc spra­wo­wać kon­trolę nad nie­miec­kimi pań­stwami, które pod­bił zbroj­nie, zmu­sił je prośbą, groźbą, prze­kup­stwem i prze­mocą do utwo­rze­nia w 1806 roku tak zwa­nego Związku Reń­skiego. W jego skład wcho­dziło w 1808 roku trzy­dzie­ści sześć państw (bez Austrii, Prus i ich wasali). Zwią­zek Nie­miecki był w swo­jej osta­tecz­nej postaci repliką Związku Reń­skiego i obej­mo­wał trzy­dzie­ści dzie­więć państw nie­miec­kich. Był to postęp w sto­sunku do setek jed­no­stek admi­ni­stra­cyj­nych pod­upa­da­ją­cego Świę­tego Cesar­stwa Rzym­skiego, ale wła­dza poli­tyczna w nowej kon­fe­de­ra­cji miała tak samo zde­cen­tra­li­zo­wany cha­rak­ter. Jedyny organ fede­ralny, Zgro­ma­dze­nie Związ­kowe (Bun­de­sver­sam­m­lung), skła­dał się z dele­ga­tów państw człon­kow­skich; nie był par­la­men­tem mają­cym prawo uchwa­la­nia ustaw obo­wią­zu­ją­cych wszyst­kich człon­ków związku. W takim sys­te­mie nie dało się uzgad­niać żad­nych dzia­łań gospo­dar­czych, poli­tycz­nych i spo­łecz­nych. Co gor­sza, funk­cja prze­wod­ni­czą­cego związku nie była obsa­dzana na zasa­dzie wyboru ani rota­cji, lecz została na stałe przy­znana Austrii. Ostat­nio histo­rycy kwe­stio­nują tezę, że zwią­zek był luźną kon­fe­de­ra­cją państw. Zwra­cają uwagę, że człon­kom nie przy­słu­gi­wało prawo do jego opusz­cze­nia, a usta­wo­daw­stwo związ­kowe miało z zasady pry­mat nad usta­wami poszcze­gól­nych państw. Oba te twier­dze­nia są praw­dziwe, ale w prak­tyce zwią­zek nie narzu­cał fede­ral­nych posta­no­wień pań­stwom człon­kow­skim – wyjąt­kiem była wspólna obrona przed zewnętrzną agre­sją. W porów­na­niu ze Świę­tym Cesar­stwem Rzym­skim Zwią­zek Nie­miecki był kro­kiem w kie­runku zjed­no­cze­nia kraju. Miał mniej­szą liczbę człon­ków, dzięki czemu łatwiej można nim było ste­ro­wać, a pań­stwa skła­dowe mogły być zmu­szone do walki z wro­giem (Święte Cesar­stwo Rzym­skie musiało pole­gać na chwiej­nych soju­szach zawie­ra­nych w dro­dze nego­cja­cji). W grun­cie rze­czy jed­nak ozna­czał nie­wiele wię­cej niż przy­mie­rze obronne.

Taki stan rze­czy budził wiel­kie nie­za­do­wo­le­nie wśród ide­ali­stów-patrio­tów, któ­rzy liczyli na kon­kret­niej­sze roz­wią­za­nie kwe­stii nie­miec­kiej. Ich marze­nie o nie­miec­kim pań­stwie naro­do­wym było rów­nie dale­kie od speł­nie­nia jak przed­tem. Swój stan ducha wyra­żali w różny spo­sób. Jed­nym z nich było zakła­da­nie kor­po­ra­cji stu­denc­kich o nacjo­na­li­stycz­nej orien­ta­cji (Bur­schen­scha­ften). Duchową sie­dzibą tych bractw był (i na­dal jest) uni­wer­sy­tet w Jenie. Pierw­sza taka orga­ni­za­cja (Urbur­schen­schaft) powstała w 1815 roku. Jej flaga była trój­ko­lo­rowa: czarno-czer­wono-złota. Żar­liwi mło­dzi inte­lek­tu­ali­ści nie mogli pogo­dzić się z tym, że kon­gres wie­deń­ski zawiódł ich nadzieje. Orga­ni­zo­wali demon­stra­cje i wiece, które przy­czy­nią się potem do wybu­chu rewo­lu­cji 1848 roku. Pod­czas takich wyda­rzeń jak Wart­burg Festi­val w 1817 roku albo marsz stu­den­tów na zamek w Ham­bach w 1832 roku wezwa­niom do zjed­no­cze­nia towa­rzy­szyły żąda­nia roz­sze­rze­nia demo­kra­cji oraz praw i swo­bód jed­nostki.

Stu­den­tów wspie­rały wybitne oso­bi­sto­ści z krę­gów umy­sło­wych, mię­dzy innymi filo­zo­fo­wie Johann Got­tlieb Fichte i Georg Wil­helm Frie­drich Hegel (obaj wykła­dali wcze­śniej w Jenie). Naj­now­sze bada­nia wyka­zały, że nazy­wa­nie ich „nie­miec­kimi nacjo­na­li­stami”, które to okre­śle­nie przy­jęło się pod koniec XIX wieku, nie jest do końca słuszne. Uczeni nie­mieccy z lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych XIX wieku usil­nie szu­kali ide­olo­gicz­nych pro­to­pla­stów i stwo­rzyli uprosz­czony obraz poglą­dów obu filo­zo­fów, który oka­zał się bar­dzo trwały. Trudno jed­nak zaprze­czyć, że Fichte i Hegel wywarli głę­boki wpływ na ruch naro­dowo-libe­ralny i przy­czy­nili się do nada­nia mu kie­runku w pierw­szej poło­wie XIX wieku. Pisa­rze o poglą­dach naro­do­wych, na przy­kład Ernst Moritz Arndt, stali się rów­nież waż­nymi posta­ciami ruchu na rzecz zjed­no­cze­nia. Pieśń Arndta Was ist des Deut­schen Vater­land? (Czym jest nie­miecka ojczy­zna?) odgry­wała rolę hymnu naro­do­wego.

Jeśli cho­dzi o sze­ro­kie kręgi spo­łe­czeń­stwa, to w dzieło zjed­no­cze­nia kul­tu­ral­nego Nie­miec po woj­nach napo­le­oń­skich istotny wkład wnie­śli bra­cia Grimm. Ich zbiory bajek nie­miec­kich, opu­bli­ko­wane w 1812 i 1815 roku, nie zawie­rały nowych tre­ści. Opo­wia­da­nia o złych wil­kach, dziew­czyn­kach zamknię­tych w wieży i wiedź­mach z głębi lasu od wie­ków prze­ra­żały nie­miec­kie dzieci. Zasługa braci Grimm pole­gała na uję­ciu tych baśni, prze­ka­zy­wa­nych dotąd tylko ust­nie, w jed­no­litą formę pisemną. Posłu­szeń­stwo to motyw wielu bajek Grim­mów – ich dzie­cię­cych boha­te­rów spo­tyka czę­sto straszny los, gdy nie są posłuszni star­szym. Przy­kła­dem jest opo­wieść o Czer­wo­nym Kap­turku. Matka Czer­wo­nego Kap­turka, posy­ła­jąc córkę do ciem­nego lasu z cia­stem i winem dla cho­rej babci, surowo przy­ka­zała jej iść pro­sto do celu. W ory­gi­nal­nej wer­sji fran­cu­skiej Char­les’a Per­raulta nie znaj­dziemy tej mat­czy­nej prze­strogi, jest ona pomy­słem Grim­mów. Jak można się było spo­dzie­wać, dziew­czynka łatwo ulega namo­wom złego wilka, który mówi do niej przy­mil­nym gło­sem, i zba­cza z drogi. Dzięki temu wilk pierw­szy dociera do domu babci, zjada ją, a potem, prze­braw­szy się za bab­cię, pożera też dziew­czynkę. Każde nie­miec­kie dziecko słu­cha­jące tej bajki miało zapa­mię­tać, że jeśli nie będzie posłuszne rodzi­com, zosta­nie srogo uka­rane. Las jest sce­ne­rią wielu bajek Grim­mów. To zawsze miej­sce mroczne i nie­bez­pieczne w prze­ci­wień­stwie do bez­piecz­nej i spo­koj­nej wsi. Czę­stym boha­te­rem bajek jest myśliwy, czło­wiek odważny, który nie lęka się nie­bez­pie­czeństw cza­ją­cych się w leśnych ostę­pach. Tak oto Grim­mo­wie stwo­rzyli wspólny dla kolej­nych poko­leń Niem­ców świat wyobra­żeń i war­to­ści moral­nych. Może się to wydać rze­czą banalną, ale nie wolno nie doce­niać psy­cho­lo­gicz­nego zna­cze­nia wspól­noty prze­żyć kul­tu­ral­nych w dzie­ciń­stwie. Lite­racka dzia­łal­ność Grim­mów oraz poczu­cie bra­ter­stwa, jakie zro­dziła wśród Niem­ców walka z Napo­le­onem, umac­niały ich w prze­ko­na­niu, że ist­nieje jeden naród nie­miecki (Volk).

Ponie­waż po dru­giej woj­nie świa­to­wej słowo „nacjo­na­lizm” zostało ści­śle sko­ja­rzone z pra­wi­cową orien­ta­cją poli­tyczną, trzeba przy­po­mnieć, że jego dzie­więt­na­sto­wieczna odmiana była mocno zabar­wiona libe­ral­nymi i roman­tycz­nymi ide­ałami. Wielu Niem­ców wzo­rem braci Grimm uwa­żało, że naro­dowa kul­tura, toż­sa­mość i język są czymś praw­dzi­wie pięk­nym. Mala­rze roman­tyczni, na przy­kład Caspar David Frie­drich, zdo­byli ogromną popu­lar­ność. Obrazy Frie­dricha czę­sto przed­sta­wiały zamy­ślone postaci na tle typowo nie­miec­kiego kra­jo­brazu, pod­kre­śla­jąc nie­omal mityczny zwią­zek mię­dzy naro­dem a zie­mią. Naj­bar­dziej znane płótno tego gatunku pocho­dzi z 1818 roku i nosi tytuł Wędro­wiec nad morzem mgły. Moty­wem wielu póź­niej­szych obra­zów Frie­dri­cha jest Ger­ma­nia, per­so­ni­fi­ka­cja Nie­miec, zwy­kle uka­zy­wana jako silna, bar­czy­sta kobieta gotowa do walki. Fran­cu­skiej Marian­nie mala­rze nada­wali zazwy­czaj rysy bar­dziej kobiece, była uoso­bie­niem piękna i wol­no­ści, a nie odwagi i walecz­no­ści. Roman­tyzm, libe­ra­lizm i nacjo­na­lizm stały się nie­roz­łączne.

Caspar David Frie­drich, Wędro­wiec nad morzem mgły, 1817 rok. Ten obraz to kwin­te­sen­cja nie­miec­kiego roman­ty­zmu w sztuce. Repr. Wiki­me­dia Com­mons, domena publiczna.

W latach po kon­gre­sie wie­deń­skim kon­ser­wa­tywne elity w całej Euro­pie na­dal wal­czyły ze skut­kami rewo­lu­cji fran­cu­skiej. Tym­cza­sem nie­mieccy nacjo­na­li­ści doma­gali się scen­tra­li­zo­wa­nego pań­stwa, licząc, że dzięki temu powsta­nie par­la­ment z praw­dzi­wego zda­rze­nia, ogra­ni­cza­jący arbi­tralną wła­dzę monar­szą. Prze­żyli bole­sny zawód, gdy się oka­zało, że mocar­stwa euro­pej­skie sprzy­się­gły się, aby zacho­wać ist­nie­jący porzą­dek poli­tyczny, a nie go zre­for­mo­wać. Tryby libe­ra­li­zmu zostały jed­nak wpra­wione w ruch i trudno było je zatrzy­mać. Wyda­jąc w 1813 roku swoją ode­zwę, Fry­de­ryk Wil­helm uznał za konieczne poczy­nić pewne ustęp­stwa wobec pod­da­nych, więc ode­bra­nie teraz tych kon­ce­sji musiało wzbu­dzić obu­rze­nie. W latach trzy­dzie­stych XIX wieku zamieszki i nie­po­koje, choć nie­wiel­kie roz­mia­rami, były coraz częst­sze. W kwiet­niu 1833 roku stu­denci pró­bo­wali nawet zakłó­cić posie­dze­nie Zgro­ma­dze­nia Związ­ko­wego we Frank­fur­cie. Prusy i Austria uznały incy­dent za tak groźny, że wysłały woj­ska, aby spa­cy­fi­ko­wać mia­sto. Pomimo zacię­tej rywa­li­za­cji mię­dzy dwoma nie­miec­kimi mocar­stwami ich wła­dze zga­dzały się, że wszel­kie próby rady­kal­nych reform poli­tycznych należy zdła­wić w zarodku. Pod egidą Austrii i Prus w pań­stwach nie­miec­kich nastą­piła kon­ser­wa­tywna reak­cja prze­ciwko libe­ra­li­zmowi: wpro­wa­dzono cen­zurę i ści­słą kon­trolę dzia­łal­no­ści poli­tycz­nej. Jed­nakże szczelne zamknię­cie pokrywy zwięk­szyło tylko ciśnie­nie wewnątrz kotła. Gniew spo­łeczny nabrzmie­wał i w 1848 roku dopro­wa­dził do wybu­chu.

Nad­re­nia, którą w 1815 roku przy­znano Pru­som, weszła w okres szyb­kiego roz­woju gospo­dar­czego. Pokłady węgla w Zagłę­biu Ruhry należą do naj­więk­szych na świe­cie, a złoża tego surowca znaj­do­wały się rów­nież w oko­li­cach Akwi­zgranu i w regio­nie Saary. Duże ilo­ści rud żelaza można było wydo­by­wać ze złóż pod Koblen­cją, nie bra­ko­wało też innych waż­nych surow­ców: oło­wiu, cynku, mie­dzi i łup­ków. Naj­waż­niej­szy był jed­nak bez wąt­pie­nia węgiel. Jako kraj rol­ni­czy – a także z powodu niedoroz­woju prze­my­słu w Euro­pie Środ­ko­wej – Austria nie prze­wi­działa, jak cenny gospo­dar­czo naby­tek uzy­skały Prusy. Słusz­nie nazwano Nad­re­nię „naj­cen­niej­szym klej­no­tem w koro­nie pru­skiej”2.

Jedyna trud­ność pole­gała na tym, że Prusy nie mogły wyko­rzy­stać w pełni swo­ich nowych bogactw na zacho­dzie. Ponie­waż tery­to­rium pań­stwa nie sta­no­wiło jed­no­li­tej cało­ści, we wszyst­kich spra­wach – od budowy połą­czeń trans­por­to­wych po prze­pisy celne – trzeba było per­trak­to­wać z innymi pań­stwami nie­miec­kimi. Surowce nad­reń­skie umoż­li­wiły i nakrę­ciły koniunk­turę w budow­nic­twie kole­jo­wym. Po skrom­nych począt­kach (pierw­sza linia kole­jowa łącząca Ber­lin i Pocz­dam powstała w 1838 roku) Prusy musiały pod­jąć wielki wysi­łek, żeby nadą­żyć za tem­pem rewo­lu­cji prze­my­sło­wej w innych kra­jach euro­pej­skich, zwłasz­cza Wiel­kiej Bry­ta­nii. Sko­or­dy­no­wa­nie dzia­łal­no­ści gospo­dar­czej było nie tylko wska­zane, ale wręcz nie­zbędne. Ponie­waż pomoc Austrii nie wcho­dziła w grę, Prusy prze­jęły ini­cja­tywę i dopro­wa­dziły do utwo­rze­nia w 1834 roku Nie­miec­kiego Związku Cel­nego (Deut­scher Zol­lve­rein). Książę Met­ter­nich nie przy­wią­zy­wał do związku więk­szej wagi i Austria ni­gdy nie została jego człon­kiem. Zwią­zek Celny pozwo­lił na połą­cze­nie zaso­bów, infra­struk­tury i ludzi, dzięki czemu moż­liwe stało się wyzy­ska­nie w pełni poten­cjału prze­my­sło­wego Nie­miec. Mocar­stwa obra­du­jące na kon­gre­sie wie­deń­skim nie prze­wi­działy, że dają Pru­som narzę­dzia do gospo­dar­czego zjed­no­cze­nia państw nie­miec­kich. Mapa Związku Cel­nego z 1866 roku do złu­dze­nia przy­po­mina mapę Cesar­stwa Nie­mieckiego, które powsta­nie pięć lat póź­niej. Histo­ryk Wil­liam Carr traf­nie nazwał Zwią­zek Celny „potężną dźwi­gnią zjed­no­cze­nia Nie­miec”.

Choć jed­nak w latach trzy­dzie­stych mię­dzy pań­stwami nie­miec­kimi ist­niały mocne więzi ide­olo­giczne, kul­tu­ralne i gospo­dar­cze, znów bar­dziej niż słowa i pie­nią­dze jed­no­czyła Niem­ców groźba nie­przy­ja­ciel­skiej agre­sji. Nie­przy­ja­cie­lem tym był ulu­biony adwer­sarz Nie­miec – Fran­cja. Druga rewo­lu­cja fran­cu­ska z 1830 roku oba­liła restau­ro­waną monar­chię Bur­bo­nów w oso­bie Karola X i wynio­sła na tron Ludwika Filipa z linii orle­ań­skiej tej dyna­stii. Monar­chia fran­cu­ska, cho­ciaż opie­ra­jąca swą pra­wo­moc­ność na woli ludu, a nie boskim nada­niu, była wciąż ata­ko­wana przez ele­menty repu­bli­kań­skie, które dążyły do jej usu­nię­cia raz na zawsze. Pano­wa­nie Ludwika Filipa upły­wało więc pod zna­kiem cią­głej walki o popu­lar­ność i popar­cie spo­łeczne. Pozy­cję króla osła­biła nie­udana próba zdo­by­cia wpły­wów w Egip­cie w 1840 roku, która przy­spo­rzyła Fran­cji poważ­nych kło­po­tów w kraju i za gra­nicą. Aby odwró­cić uwagę opi­nii od tego nie­po­wo­dze­nia, fran­cu­ski pre­mier Adol­phe Thiers3 spro­wo­ko­wał kon­flikt bli­żej Fran­cji. Zażą­dał mia­no­wi­cie przy­wró­ce­nia gra­nicy nie­miecko-fran­cu­skiej na Renie i zmo­bi­li­zo­wał pra­wie pół miliona żoł­nie­rzy, aby poka­zać, że nie żar­tuje. Gwoli spra­wiedliwości trzeba powie­dzieć, że Ludwik Filip nie był zado­wo­lony ze swego pre­miera i w paź­dzier­niku owego roku zastą­pił go bar­dziej dyplo­ma­tycz­nym François Guizo­tem. Tym­cza­sem po dru­giej stro­nie Renu Zwią­zek Nie­miecki chciał poka­zać, że potrafi być uży­tecz­nym narzę­dziem dyplo­ma­tycz­nym, i usil­nie sta­rał się poko­jowo roz­wią­zać kry­zys. Było już jed­nak za późno. W obu kra­jach roz­go­rzały nacjo­na­li­styczne namięt­no­ści, ożyły dra­ma­tyczne wspo­mnie­nia wojen napo­le­oń­skich i daw­niej­szych kon­fliktów. W Niem­czech powstały popu­larne pie­śni patrio­tyczne: Nicho­lausa Bec­kera Sie sol­len ihn nicht haben, den fre­ien deut­schen Rhein (Nie dostaną go, wol­nego nie­miec­kiego Renu), Maxa Schnec­ken­bur­gera Die Wacht am Rhein (Straż nad Renem), a zwłasz­cza Hof­f­manna von Fal­ler­sle­bena Das Deutsch­lan­dlied (Pieśń Nie­miec), która jest dziś nie­miec­kim hym­nem naro­do­wym. Niemcy, wci­śnięte mię­dzy Rosję i Fran­cję i pozba­wione ści­śle okre­ślo­nych gra­nic natu­ral­nych, były wyjąt­kowo czułe na groźbę obcej inwa­zji. Poli­tyczne argu­menty, baśnie i inte­resy eko­no­miczne ni­gdy nie znajdą takiego oddźwięku w nie­miec­kich ser­cach i umy­słach, jak nacjo­na­lizm obronny, któ­rego pło­mień mógł roz­nie­cić w nich wróg zewnętrzny.

1840–1848. Nie­miecka rewo­lu­cja

„Histo­ria Nie­miec osią­gnęła punkt zwrotny, lecz nie doko­nała zwrotu”4. Od wyda­nia książki Alana Johna Per­ci­vale’a Tay­lora, z któ­rej pocho­dzą te słowa, upły­nęło wpraw­dzie sie­dem­dzie­siąt pięć lat, lecz jego słynną ocenę rewo­lu­cji 1848 roku można i dziś uznać za trafną. Kiedy walka o ide­ały rewo­lu­cji fran­cu­skiej napo­tkała twardy opór kon­ser­wa­tyw­nych elit, fala zamie­szek i zbroj­nych powstań prze­to­czyła się przez Europę. W Niem­czech jed­nak wyda­rze­nia przy­brały nieco inny obrót. Niemcy mieli coraz sil­niej­sze poczu­cie toż­sa­mo­ści naro­do­wej, ale byli też coraz bar­dziej podzie­leni w kwe­stii cha­rak­teru przy­szłego zjed­no­czo­nego pań­stwa. Rewo­lu­cja 1848 roku, cho­ciaż nie przy­nio­sła natych­mia­sto­wej zmiany, uru­cho­miła potężne, dłu­go­trwałe pro­cesy, które będą z dobrym lub złym skut­kiem kształ­to­wać histo­rię Nie­miec.

Po kry­zy­sie reń­skim z 1840 roku naro­dowa eufo­ria zaczęła opa­dać, a jed­no­cze­śnie sła­bło popar­cie dla elit rzą­dzą­cych Związ­kiem Nie­miec­kim. Powró­ciło dobrze znane poczu­cie nie­za­do­wo­le­nia z braku reform spo­łecz­nych i poli­tycz­nych. Nikt nie spo­dzie­wał się niczego innego po sta­rym księ­ciu Met­ter­ni­chu, który dzia­łał w poli­tyce od trzy­dzie­stu lat i wszyst­kie te lata poświę­cił umac­nia­niu ancien régime’u. Dla­tego nadzieje na libe­ralne reformy wią­zano z Pru­sami. Czyż Fry­de­ryk Wil­helm III nie obie­cy­wał – i to kil­ka­krot­nie – nada­nia Pru­som kon­sty­tu­cji, ostatni raz po kon­gre­sie wie­deń­skim? Uczest­nicy demon­stra­cji z lat trzy­dzie­stych żądali od króla dotrzy­ma­nia obiet­nicy, ale kiedy władca zmarł w 1840 roku po dłu­giej cho­ro­bie i został pocho­wany obok uko­cha­nej żony Luizy, wielu wyba­czyło mu i z nadzieją cze­kało, co zrobi jego syn i następca Fry­de­ryk Wil­helm IV. Znów jed­nak spo­tkało ich roz­cza­ro­wa­nie. Nowy król wypo­wie­dział słynne słowa: „Żaden świ­stek papieru nie wci­śnie się mię­dzy mnie a mój lud”, był bowiem świę­cie prze­ko­nany, że umowa spo­łeczna mię­dzy władcą a pod­da­nymi jest sprzeczna z boskimi pra­wami kró­lów. Jego wła­dza pocho­dziła od Boga, a nie od ludu.

W innej sytu­acji Niemcy mogliby potrak­to­wać takie poglądy wyro­zu­miale, ale Fry­de­ryk Wil­helm IV był naj­mniej cha­ry­zma­tycz­nym władcą Prus od poko­leń. Już w dzie­ciń­stwie jego przy­ja­ciele i rodzina prze­zwali go „Flą­drą”, bo miał pulchną syl­wetkę, krótką szyję i się gar­bił. Szybko oka­zało się, że cho­dzi nie tylko o wygląd. Fry­de­ryk Wil­helm pozba­wiony był zdol­no­ści poli­tycz­nych, wypo­wia­dał się też nie­zbyt skład­nie. W latach czter­dzie­stych zyskał opi­nię czło­wieka nie­roz­gar­nię­tego, nie­mę­skiego i pozba­wio­nego cha­rak­teru. Uwa­żali tak nie tylko jego wro­go­wie, lecz także poplecz­nicy. Począt­kowe próby poro­zu­mie­nia się z refor­ma­to­rami przez lek­kie zła­go­dze­nie cen­zury i uwol­nie­nie czę­ści więź­niów poli­tycz­nych uznano za nie­udolną grę pozo­rów. Na domiar złego młod­szy brat króla Wil­helm, póź­niej­szy pierw­szy władca Cesar­stwa Nie­miec­kiego, został mia­no­wany dowódcą kró­lew­skiej kawa­le­rii i posta­no­wił odzna­czyć się na tym sta­no­wi­sku. Ponie­waż ile­kroć docho­dziło do jakichś demon­stra­cji czy roz­ru­chów, Fry­de­ryk Wil­helm wahał się, ini­cja­tywę przej­mo­wał jego brat, który krwawo tłu­mił zabu­rze­nia. Słynne było powie­dze­nie Wil­helma: Gegen Demo­kra­ten hel­fen nur Sol­da­ten (Na demo­kra­tów poma­gają tylko żoł­nie­rze). Tan­dem: czło­wiek roz­la­zły – despota nie mógł się podo­bać ani rady­ka­łom, ani ludziom umiar­ko­wa­nym i przy­czy­nił się do wybu­chu rewo­lu­cji 1848 roku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Fry­de­ryk Wil­helm III, An Mein Volk (17 marca 1813). [wróć]

2. H. Chi­sholm, Rhine Pro­vince, w: Encyc­lo­pa­edia Bri­tan­nica, t. 23, s. 242–243. [wróć]

3. Był on jed­no­cze­śnie mini­strem spraw zagra­nicz­nych, a więc pono­sił nie­jako podwójną odpo­wie­dzial­ność za kry­zys. [wróć]

4. A.J.P. Tay­lor, The Course of Ger­man History: A Survey of the Deve­lop­ment of Ger­many Since 1815, A Para­gon Book, Nowy Jork 1979, s. 71. [wróć]