Jak oswoić swoją mroczną stronę - Marie-Estelle Dupont - ebook
NOWOŚĆ

Jak oswoić swoją mroczną stronę ebook

Marie-Estelle Dupont

4,3

81 osób interesuje się tą książką

Opis

Czas przestać piłować gałąź, na której siedzisz!

Wątpliwości, fałszywe przekonania o sobie, kompleksy, przykre doświadczenia… Wszystko to kumuluje się w głębi twojej świadomości, budując twoje „toksyczne ja”, które cię niszczy. Na szczęście nie musisz być posłuszny podszeptom twojego wewnętrznego sabotażysty. Sięgnij po tę książkę, by:

• odbudować poczucie własnej wartości,

• nauczyć się wsłuchiwać w swoje głęboko skrywane pragnienia,

• odważnie stawiać czoła wyzwaniom i wyjść z cienia,

• zyskać kontrolę nad każdą częścią siebie – również tą zranioną,

• rozpoznawać wewnętrznego sabotażystę i przestać go słuchać,

• i wreszcie zacząć żyć tak, jak chcesz.

Masz tylko jedno życie i należy ono wyłącznie do ciebie. Dzięki tej książce już nigdy nie stracisz nad nim kontroli i nie pozwolisz, by cokolwiek stanęło ci na drodze do spełnienia marzeń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 189

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paulciaaa92_2

Dobrze spędzony czas

"Jak oswoić swoją mroczną stronę" jest książką, o której jest dość cicho w social mediach, a to dlatego, że to poradnik. O tych zawsze się mniej mówi mimo, że od kilku lat się to, na szczęście, zmienia na lepsze. Dlaczego na szczęście? A no, bo często są to książki bardzo ważne dla osób, które potrzebują pewnego rodzaju wsparcia, popchnięcia w odpowiednią stronę. I ta właśnie była dla mnie jedną, wielką niewiadomą, a czy była warta uwagi? Niewiele stron, bo ledwie dwieście, a tekstu bardzo dużo i to wartościowego. Ale to nie typowa książka, w której mówią jak poprawić swoją kondycję psychiczną, jak zaakceptować siebie, bo tutaj zahaczamy o cięższy klimat, a mianowicie o toksyczność. Bo w każdy, z nas taka cząstka jest. Kompleksy, złe samopoczucie spowodowane myśleniem o sobie w negatywny sposób, a na to wszystko wpływamy nie tylko my sami, ale także otoczenie i ludzie, którzy potrafią nam włożyć do głowy obrzydliwe myśli. Kumulowanie w sobie takich rzeczy powoduje, że prędz...
00

Popularność




Wprowadzenie. Czym jest nasza toksyczna mroczna strona?

WPRO­WA­DZE­NIE

Czym jest nasza tok­syczna mroczna strona?

„Bądź sobą, wszy­scy inni są już zajęci”.

– Oscar Wilde

Pew­nego ranka zadzwo­niła do mnie moja wydaw­czyni i powie­działa:

– Marie-Estelle, może mogłaby mi pani wyja­śnić, dla­czego ludzie przez całe życie pod­ci­nają gałąź, na któ­rej sie­dzą?

– Cóż, pew­nie dla­tego, że patrzymy w dół, zamiast w górę, i przez to tra­cimy głowę.

Po skoń­czo­nej roz­mo­wie pomy­śla­łam, że gdy bra­kuje nam bez­wa­run­ko­wej miło­ści do sie­bie, sta­jemy na uszach, by coś zdo­być lub osią­gnąć, a następ­nie sabo­tu­jemy efekt naszych sta­rań, gdyż bycie trwale szczę­śli­wym wydaje nam się nie­moż­liwe.

Nega­tywne myśli, prze­ko­na­nia czy sche­maty, nie­uza­sad­nione lęki lub trau­ma­tyczne doświad­cze­nia zatru­wają naszą egzy­sten­cję, popy­chają nas ku nie­wła­ści­wym wybo­rom, trują naszą teraź­niej­szość i blo­kują przy­szły roz­wój.

Nasza tok­syczna „mroczna strona” to ogół repre­zen­ta­cji, emo­cji, wybo­rów i nega­tyw­nych postaw, które prze­szka­dzają nam żyć peł­nią życia i reali­zo­wać sie­bie. To ona czyni nas zakład­ni­kami roli, w któ­rej nie możemy oddy­chać pełną pier­sią. Zmu­sza nas do kom­pro­mi­sów, które powo­dują, że tkwimy w impa­sie, albo do wybo­rów, które cią­gną nas w dół. Utwier­dza nas w nega­tyw­nym postrze­ga­niu sie­bie lub innych. Pod­syca nasz gniew lub tłamsi naszą kre­atyw­ność. Sprze­ci­wia się naszym marze­niom i intu­icjom, sprzy­ja­jąc lękom i złud­nym prze­ko­na­niom.

A my nawet sobie tego nie uświa­da­miamy – albo przy­zwy­cza­ili­śmy się do tego już w dzie­ciń­stwie, albo sądzimy, że nie może być ina­czej. Zno­sze­nie nudy w mał­żeń­stwie, fał­szy­wych przy­jaźni czy pracy wyko­ny­wa­nej z czy­stej koniecz­no­ści wydaje nam się nor­malne: „Takie jest życie, a ja i tak nie mogę narze­kać…”.

Doro­śle­jąc, powoli wpa­damy w sidła i zaczy­namy się utoż­sa­miać z tą drugą naturą, ucie­ka­jąc przed oka­zjami, żeby osią­gnąć szczę­ście i wol­ność, lub w ogóle ich nie dostrze­ga­jąc, gdy się nada­rzają. Bo korzy­sta­nie z nich wydaje nam się sza­leń­stwem, a nie­znane budzi lęk. A także dla­tego, że w wol­ność wpi­sane jest ryzyko, które wydaje nam się nie­moż­liwe do pod­ję­cia. Zamy­kamy się na wła­sne marze­nia, choć dora­sta­nie powinno iść w parze z roz­wo­jem, a nie ze skost­nie­niem.

Nie­stety bar­dzo czę­sto oba­wiamy się, że przez swoje pra­gnie­nia skoń­czymy nie­zro­zu­miani i odizo­lo­wani, że ponie­siemy porażkę lub zosta­niemy odrzu­ceni. Tym­cza­sem powin­ni­śmy zaufać obra­zom, które nosimy w sobie od zawsze i które wska­zują nam, jak pokie­ro­wać życiem, by stać się swoim szczy­to­wym osią­gnię­ciem i odna­leźć sie­bie. Nie cho­dzi tu o manię wiel­ko­ści każącą nam uga­niać się za wła­dzą, sławą, wieczną mło­do­ścią czy pie­niędzmi. Mega­lo­ma­nia bowiem czę­sto nie pozwala nam poczuć się naprawdę sobą lub kom­pen­suje pustkę pły­nącą z wra­że­nia braku sensu i z życia dążą­cego jedy­nie do osią­ga­nia moż­li­wie jak naj­więk­szego zysku. Jed­nak takie podej­ście wzmaga poczu­cie absurdu, wewnętrz­nej pustki i lęku, bo spra­wia, że zaczy­namy opie­rać swoje rela­cje na kon­troli i wła­dzy – co jest zupeł­nym prze­ci­wień­stwem spon­ta­nicz­no­ści, nie­za­leż­no­ści, a także zaufa­nia i życz­li­wo­ści.

Nie tak dawno mój współ­pra­cow­nik, a zara­zem przy­ja­ciel mający kło­poty w związku spy­tał mnie, jak zde­fi­nio­wa­ła­bym życz­li­wość. Odpar­łam, że moim zda­niem to ona sta­nowi róż­nicę mię­dzy umową a praw­dziwą wię­zią, mię­dzy inter­cyzą a związ­kiem emo­cjo­nal­nym, mię­dzy kon­trak­tem a rela­cjami zawo­do­wymi. Życz­li­wość wystę­puje rzadko, ale sta­nowi gwa­ran­cję sza­cunku i uczci­wo­ści.

Choć może się to wyda­wać dziwne, ratun­kiem dla osób oca­la­łych z pie­kła i moto­rem wiel­kich odkryć była zawsze ta sama postawa zako­rze­nie­nia w życiu wewnętrz­nym i wpa­trze­nia w noszone w sobie obrazy. Pierw­szym kro­kiem do nie­za­leż­no­ści jest wsłu­cha­nie się we wła­sne marze­nia, bez względu na bie­żące realia.

Obec­nie dla więk­szo­ści z nas jest to bar­dzo trudne. Nie pozwa­lają nam na to otrzy­mane wycho­wa­nie, uwew­nętrz­nione marze­nia naszych rodzi­ców lub chęć zado­wo­le­nia ich, poważne prze­szkody natury eko­no­micz­nej i spo­łecz­nej, lęk, który zgod­nie z ludzką naturą jest dla nas taką samą, jeśli nie więk­szą, moty­wa­cją co pra­gnie­nia… oraz fakt, że mamy do szczę­ścia bar­dziej ambi­wa­lentny sto­su­nek, niż by się zda­wało.

Idźmy dalej. Oso­bi­ście zaczę­łam cie­szyć się życiem w dniu, w któ­rym prze­sta­łam odwo­ły­wać się do tego, co było, tylko pochy­li­łam się nad obra­zami, które mia­łam w sobie. Nad tym, co „upar­cie” tkwiło we mnie od naj­młod­szych lat. Do tej pory słu­cha­łam sie­bie tylko w nie­wiel­kim stop­niu, wciąż prze­pra­sza­jąc i dba­jąc, by wilk był syty i owca cała i by nikomu nie prze­szka­dzać pod­czas reali­za­cji swo­ich zamie­rzeń. W końcu jed­nak zerwa­łam z tym, odrzu­ci­łam wszystko, co tak naprawdę do mnie nie paso­wało. Uzna­łam to za mar­no­traw­stwo pro­wa­dzące wyłącz­nie do gorz­kiego zmę­cze­nia i trwo­nie­nia mojej ener­gii na sprawy i ludzi, które unie­moż­li­wiają mi zre­ali­zo­wa­nie naj­lep­szych sce­na­riu­szy mojego życia. Jeśli nosimy w sobie obraz naszego marze­nia, bie­żąca chwila jest tylko przej­ściową oko­licz­no­ścią, nie zdaje się już ogra­ni­czać naszej przy­szło­ści. Staje się eta­pem, pod­czas któ­rego możemy swo­bod­nie zasiać to, co chcemy zebrać jutro.

Byłam wtedy w cięż­kiej, kry­zy­so­wej sytu­acji: cho­roba, małe dziecko, roz­wód, raczej dłu­go­trwała nie­moż­ność wyko­ny­wa­nia zawodu, który był jed­no­cze­śnie moją pasją… A jed­nak czu­łam się spo­kojna i szczę­śliwa. Bo od tego momentu mogłam stwo­rzyć swoje życie na nowo, zosta­wić za sobą dra­maty, pod­nieść się po cio­sach, które mnie powa­liły, odciąć się od wszyst­kiego, czemu dotąd byłam zmu­szona nada­wać zna­cze­nie, a co wcale mnie nie inte­re­so­wało. Tak naprawdę nie ocze­ki­wa­łam już niczego od nikogo, a zwłasz­cza nie chcia­łam być pocie­szana. Wystar­czyło, że żyję i że nie odrzu­cam swo­ich marzeń, że doko­nuję w sobie trans­for­ma­cji, tak by zacho­wać tylko to, co mi się podoba.

Ozna­czało to zaak­cep­to­wa­nie ist­nie­nia, wsłu­cha­nie się w sie­bie, usza­no­wa­nie swo­ich potrzeb i wybo­rów – choć nie było to dla mnie natu­ralne zacho­wa­nie. Zachę­ca­łam do takich roz­wią­zań przy­ja­ciół i pacjen­tów, ale długo nie potra­fi­łam zasto­so­wać swo­ich rad w sto­sunku do sie­bie, czu­łam, że to tylko czcza gada­nina. A poste­riori myślę, że bycie rodzi­cem może zna­cząco pomóc w wyzwo­le­niu sie­bie, bo gdy chcemy dać z sie­bie swo­jemu dziecku to, co naj­lep­sze, nie idziemy już na żadne kom­pro­misy. Musimy się pozbyć za wszelką cenę wszyst­kiego, co nas oga­łaca.

Mroczna strona to nasze tok­syczne ja, które krę­puje pro­ces indy­wi­du­acji i prze­cho­wuje w sobie wszystko, co je ska­ziło, prze­dłu­ża­jąc w ten spo­sób dzia­ła­nie nega­tyw­nej prze­szło­ści. To ja, które nie zadaje sobie pytań. Albo zadaje ich zbyt wiele. Albo zadaje te nie­wła­ściwe. Zatrza­skuje ono drzwi przed nosem naszego głę­bo­kiego ja, naszego wewnętrz­nego dziecka, tego bytu, któ­rym jeste­śmy i w któ­rym zawie­rają się nasze wital­ność, inte­li­gen­cja i reak­tyw­ność. Bo wszy­scy nosimy w sobie rany i cier­pie­nie, choćby tylko pły­nące z naszej nie­kom­plet­no­ści i ze świa­do­mo­ści wła­snych ogra­ni­czeń. Tok­syczna mroczna strona to ta część nas, która zacho­wuje się nie­od­po­wie­dzial­nie i bru­tal­nie wobec naszego jeste­stwa, ucie­ka­jąc przed tym, co nas rani, w różne zastęp­cze aktyw­no­ści lub w uza­leż­nie­nia albo też szu­ka­jąc zewnętrz­nych gra­ty­fi­ka­cji.

Zamiast przy­jąć i wymieść nasze cier­pie­nie, by prze­kuć je w coś twór­czego, negu­jemy je bez życz­li­wo­ści i zro­zu­mie­nia dla wła­snego spo­sobu funk­cjo­no­wa­nia. W zasa­dzie zatrza­sku­jemy drzwi przed nosem peł­nego bólu dziecka – być może podob­nie jak doro­sły, który nie­gdyś nas zra­nił. Nie jestem jed­nak spad­ko­bier­czy­nią idei Jeana-Jacques’a Rous­seau, daleko mi do tego.

Istota ludzka ma w sobie zdol­ność do czy­nie­nia i dobra, i zła, a ja w żad­nym razie nie uwa­żam dziecka za istotę tabula rasa. Wie­rzę za to, że cier­pie­nie rodzi cier­pie­nie i że bez­wied­nie ule­gamy wpły­wowi naszego dzie­dzic­twa. Nasza mroczna strona jest lękliwa i ucie­ka­jąca, odrzuca intro­spek­cję i uważ­ność, sta­no­wiące jedyne moż­liwe źró­dła świa­tła, gdy chce się iść przez życie w pokoju i wol­no­ści.

Jak pisze Thích Nhất Hạnh, słynny bud­dyj­ski mnich: „Pra­gnąc zła­go­dzić swój ból, sta­ramy się go nie sły­szeć i trzy­mamy się od niego tak daleko, jak tylko się da. Nawet gdy mamy czas, nie powra­camy do samych sie­bie, bo boimy się zmie­rzyć z tym cier­pie­niem”1.

Nawet na waka­cjach ucie­kamy się do roz­ma­itych stra­te­gii i zajęć (tele­wi­zja, kon­sump­cja, roz­rywki), przez które uni­kamy spo­tka­nia ze sobą na rzecz rumi­na­cji i lęko­wego prze­wi­dy­wa­nia tego, co się wyda­rzy, gdy nasz urlop dobie­gnie końca. Bojąc się sta­wić temu czoła, pozwa­lamy pię­trzyć się cier­pie­niom. A potem, gdy nad­cho­dzi kry­zys wieku śred­niego, wyda­jemy się bar­dzo zdzi­wieni swoim złym samo­po­czu­ciem, pro­ble­mami zdro­wot­nymi lub wra­że­niem, że wciąż omija nas to, czego pra­gniemy.

Tok­syczna mroczna strona to ja sztywne i lękliwe, które zapo­mniało, że życie składa się z nie­pew­no­ści, nie­sta­ło­ści i nie­do­sko­na­ło­ści. Nie pozwala nam zako­rze­nić się w sobie i zacho­wać w sobie otwar­tego na życie dziecka. Przy­zwy­cza­je­nia, prze­ko­na­nia, ego i lęk gene­rują sytu­acje, rela­cje i pozba­wione głębi wybory, które popy­chają nas do pój­ścia jesz­cze bar­dziej w stronę ego, ku więk­szej kon­troli i więk­szej… pustce. To ja tak naprawdę jest ubo­gie w miłość. Kiedy bez­wa­run­kowo kochamy samych sie­bie, zni­kają cier­pie­nie, mani­pu­la­cja czy zależ­ność. Pod­da­nie zostaje zastą­pione przez wyra­zi­stą postawę i sza­cu­nek wobec sie­bie i innych. Akcep­tu­jemy mówie­nie „nie” i moż­li­wość roz­cza­ro­wy­wa­nia dru­giej osoby. Obronną ręką wycho­dzimy z każ­dej formy szan­tażu.

Gdy tylko zaczy­namy loko­wać w sobie wdzięcz­ność i szczę­ście, prze­sta­jemy budo­wać rela­cje oparte na miło­ści wła­snej i na chęci odzy­ska­nia cze­goś, czego nam bra­kuje. W kon­se­kwen­cji sta­jemy się bar­dziej wolni, prze­sta­jemy żyć jak żebracy i nie­wol­nicy czasu i przy­pad­ko­wo­ści, zależni od reak­cji innych. Wycho­dzimy naprze­ciw dru­giej oso­bie, bo tego pra­gniemy, a nie potrze­bu­jemy. Nasze szczę­ście nie jest warun­ko­wane przez losowe „jeśli”, które trzy­mają nas w ocze­ki­wa­niu, nie­po­koju i napię­ciu. Bo tok­syczna mroczna strona jest zależna. Kiedy zro­zu­miesz, że miłość jest w tobie, zaak­cep­tu­jesz, że potrzeba ci innych w ogól­no­ści i nikogo w szcze­gól­no­ści.

Tok­syczna mroczna strona przy­po­mina morze ska­żone przez wyciek ropy.

Jest prze­siąk­nięta pro­jek­cjami i dobrze zako­rze­nio­nymi, skost­nia­łymi wyobra­że­niami, które pozba­wiają nas prze­ni­kli­wo­ści i praw­dzi­wej wol­no­ści – zarówno w rela­cjach, jak i w wybo­rach czy w emo­cjach. Nasz stru­mień ener­gii zaczyna przy­po­mi­nać tęt­nicę z blaszką miaż­dży­cową: z roku na rok sztyw­nie­jemy, zasy­piamy. Tok­syczna mroczna strona codzien­nie utrzy­muje nas w tym samym sta­nie ducha. Przez jej wszech­obec­ność nie dostrze­gamy już, że cały czas tkwimy na obron­nych pozy­cjach, jeste­śmy pełni lęku, zmar­twie­nia, zmę­cze­nia, rezy­gna­cji lub zgorzk­nie­nia – i że po dro­dze stra­ci­li­śmy radość.

Zauważ, że obec­nie nie ma dnia, byśmy nie sły­szeli słowa „detoks”. Czyż nie jest to symp­to­ma­tyczne dla spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym jed­nostki czują się przy­tło­czone i zdez­o­rien­to­wane, jed­no­cze­śnie cięż­kie i puste, jakby zaśmie­cone? I to nie tylko przez mate­rialne śmieci, metale cięż­kie i związki endo­kryn­nie czynne, ale także i przede wszyst­kim przez nad­miar sty­mu­la­cji (wszech­obecne wia­do­mo­ści, media spo­łecz­no­ściowe, reality show) oraz prze­moc, które z wielką szkodą dla nas ukry­wają praw­dziwy brak ducho­wo­ści, łącz­no­ści z samym sobą i wewnętrz­nego spo­koju.

Jak czę­sto mijasz osoby o pew­nych sie­bie, uśmiech­nię­tych i odprę­żo­nych twa­rzach? Ni­gdy? Za taki stan rze­czy nie odpo­wiada wyłącz­nie rafi­no­wana żyw­ność – wąt­pię, czy sok z kapu­sty wystar­czy, by nas wyzwo­lić. Musimy się oczy­ścić nie tylko z metali cięż­kich i nad­miaru cukru. Czy to przy­pa­dek, że obec­nie wszę­dzie poja­wiają się cen­tra medy­ta­cji, odosob­nie­nia lub jogi, pozwa­la­jące „się odciąć” i „nała­do­wać”, ale jed­no­cze­śnie pozo­stać w oto­cze­niu ludzi (bo wielu z nas samot­ność prze­raża)? Tak mało wagi przy­wią­zu­jemy do naszego wewnętrz­nego bytu, że bar­dzo czę­sto jeste­śmy albo zanu­rzeni w swo­jej roli i pod­eks­cy­to­wani, albo puści. Po dro­dze stra­ci­li­śmy to, co przy­świe­cało nam wcze­śniej…

By stwo­rzyć swoje życie, musimy oczy­ścić się z emo­cjo­nal­nych tru­cizn oraz z całych pokła­dów uczuć i prze­ko­nań, z któ­rych nie zda­jemy sobie sprawy, a które prze­szka­dzają nam dostrze­gać wszyst­kie moż­li­wo­ści, jakie ofe­ruje rze­czy­wi­stość (świat i my sami), i wybie­rać świa­do­mie. Bo w imię życia w spo­łe­czeń­stwie pro­mo­wane są metody peda­go­giczne, które nie roz­bu­dzają świa­do­mo­ści dziecka. Oczy­wi­ście sty­mu­luje się jego postawy, jakby było zaco­fane i jakby trzeba je było na siłę dosto­so­wać do spo­łe­czeń­stwa; rzadko nato­miast akty­wi­zuje się jego świa­do­mość – sie­bie, innych, natury, słów, sytu­acji. Zaszcze­piamy w dziecku prze­ko­na­nie, że roz­rywka i nauka sta­no­wią swoje prze­ci­wień­stwa. Czyni to z roz­rywki war­tość, z nauki zaś – nie­do­god­ność, a tym­cza­sem świa­do­mość sie­bie, emo­cji, ciała, marzeń i innych osób zostaje przed drzwiami przed­szkola. Potem, po kilku latach, dzi­wimy się, że u niektó­rych dzieci wykształ­ciły się trud­no­ści z kon­cen­tra­cją lub zabu­rze­nia zacho­wa­nia. Ale gdy­by­śmy się tak nie śpie­szyli z odci­na­niem ich od wszyst­kich obec­nych w nas z natury dobrych rze­czy, być może socja­li­za­cja byłaby łatwiej­sza, a nauka przy­jem­niej­sza. Zgod­nie z opi­nią Donalda W. Win­ni­cotta zabawa to praca dziecka, pod­czas któ­rej kształ­tują się toż­sa­mo­ściowe i rela­cyjne punkty odnie­sie­nia oraz posza­no­wa­nie zasad, a także kana­li­zują się emo­cje i popędy.

Tym­cza­sem do zatru­cia ja może dojść bar­dzo szybko… Przyj­rzyjmy się tej kwe­stii.

Dru­gie imię tok­sycz­nej mrocz­nej strony to ambi­wa­len­cja.

Wszyst­kie nie­roz­wią­zane kon­flikty wewnętrzne to nasi tkwiący w nas sabo­ta­ży­ści. Poprzez ambi­wa­len­cję rozu­miem opo­zy­cję mię­dzy naszą świa­do­mo­ścią a nieświa­do­mo­ścią. Na przy­kład: „Chcę zro­bić to czy tamto, ale boję się porażki, czuję się winny, oba­wiam się roz­cza­ro­wa­nia lub oceny”. Ta sprzecz­ność może mieć setki twa­rzy: na pozio­mie świa­do­mym chcę odnieść suk­ces, lecz nie­świa­do­mie boję się zde­kla­so­wać tatę, reali­zuję więc wiel­kie pro­jekty, ale osta­tecz­nie pozwa­la­łam, by coś je stor­pe­do­wało; chcę zaj­mo­wać się aktor­stwem, ale boję się drwiny; pra­gnę kochać, jed­nak boję się stra­cić zain­we­sto­wany czas albo zostać zdra­dzo­nym.

Tok­syczna mroczna strona jest bar­dzo pogma­twana, mie­szają się w niej nie tylko ja i inny, teraź­niej­szość i figury prze­szło­ści, ale także – przede wszyst­kim – praw­dziwe pra­gnie­nia i kom­pen­sa­cyjne dąże­nia. Ja i moje role. Bycie i pozory. Bo chcemy być tym, za kogo ucho­dzimy. Tym­cza­sem praw­dziwy spo­kój przy­cho­dzi wtedy, gdy jawimy się takimi, jacy jeste­śmy. To wcale nie prze­kre­śla suk­cesu, jedy­nie odrzuca impas, w jakim tkwimy.

Tok­syczna mroczna strona jest blusz­czo­wata, ślepa i lękowa. W byciu sobą prze­szka­dzają nam nasz wewnętrzny dys­kurs i to, jak postrze­gamy samych sie­bie. Jeśli widzia­łeś w kinie try­lo­gię o Bat­ma­nie w reży­se­rii Chri­sto­phera Nolana, być może pamię­tasz scenę, w któ­rej Chri­stian Bayle pró­buje wyjść z szybu studni-wię­zie­nia, pod­cią­ga­jąc się w górę. Ale udaje mu się uwol­nić dopiero, gdy decy­duje się puścić sznur; przy wcze­śniej­szych pró­bach ten mu prze­szka­dza, a Bayle, obi­ja­jąc się o ściany studni, spada na sam dół, pomię­dzy innych więź­niów. Ta scena mówi nam, że aby żyć i oddy­chać pełną pier­sią, musimy prze­ciąć pępo­winę, która utrzy­muje nas w archa­icz­nym łonie. Musimy wziąć przy­kład z dziecka, które śpie­szy się do życia, żeby się nie udu­sić i nabrać wia­tru w skrzy­dła. Ten obraz poka­zuje, że jeśli chcemy ist­nieć, jeste­śmy zmu­szeni puścić sznur i poko­nać swoje lęki. Tym­cza­sem wszy­scy mamy takie sfery, w któ­rych zamiast oddy­chać pełną pier­sią, tkwimy bez­wol­nie w ciem­no­ści, bez świa­tła i powie­trza. Dla niektó­rych jest to życie zawo­dowe. Dla innych – uczu­ciowe. Wszystko zależy od dzie­dziny, na którą pro­jek­tu­jemy swoje lęki lub, prze­ciw­nie, w któ­rej przyj­mu­jemy swoją toż­sa­mość i swoje pra­gnie­nia jako doro­sły zdolny wejść w dia­log ze swoim wewnętrz­nym dziec­kiem. Nie­któ­rzy z nas uczą się tego bar­dzo długo. Ale jeśli mnie się to udało, może się udać każ­demu. Widzę to na przy­kładzie moich pacjen­tów. To nie jest kwe­stia wiary, takie są fakty.

Tok­syczna mroczna strona odrzuca prawdę o wewnętrz­nej, ale i zewnętrz­nej rze­czy­wi­sto­ści, woli nego­wać oczy­wi­stość i wypa­lać się, odsu­wa­jąc od sie­bie cier­pie­nie i ucie­ka­jąc przed nim, odtwa­rza­jąc wcze­śniej doświad­czoną prze­moc na sobie lub swo­ich bli­skich, zamiast zaak­cep­to­wać i przy­jąć to, co jest teraz. Taka postawa gene­ruje bowiem olbrzy­mią ener­gię zro­zu­mie­nia i prze­miany. Tok­syczna mroczna strona spra­wia, że każ­dego dnia mar­nu­jesz dzie­więć­dzie­siąt pro­cent swo­jej ener­gii na utrzy­my­wa­nie dystansu mię­dzy tym, kim jesteś naprawdę, a rolą, do któ­rej tylko się adap­tu­jesz, ponie­waż uspo­kaja cię ona lub dowar­to­ścio­wuje. Bo gdy zdej­mu­jesz maskę, naj­pierw czu­jesz eks­cy­ta­cję, potem wście­kłość, a w końcu znowu pustkę – musisz więc zaczy­nać od nowa, z więk­szą mocą. To zaś ozna­cza, że twoim moto­rem nie są już pasja i chęć dzie­le­nia się nią z innymi, ale twoje braki i kru­chy nar­cyzm.

A ja bym chciała, żebyś kochał sie­bie w spo­sób bez­wa­run­kowy, nie­za­leż­nie od wszyst­kiego, nie wpa­da­jąc jed­nak w samo­za­do­wo­le­nie, ale osią­ga­jąc więk­szy spo­kój. Dopóki nie zni­we­lu­jesz tego roz­ziewu, będziesz żył jakby obok sie­bie, zado­wa­la­jąc się nie­zwy­kle roz­cza­ro­wu­ją­cymi, efe­me­rycz­nymi i powierz­chow­nymi przy­jem­no­ściami, czy to w sfe­rze uczu­cio­wej i rela­cyj­nej, czy reali­zu­jąc swoje moż­li­wo­ści inte­lek­tu­alne i twór­cze. Im bar­dziej będziesz się sta­rał oddzie­lić i odizo­lo­wać poszcze­gólne płasz­czy­zny swo­jego życia, zamiast pra­co­wać nad ich połą­cze­niem i usze­re­go­wa­niem, tym bar­dziej będziesz się czuł pusty, roz­darty, zmę­czony lub ziry­to­wany. Tym­cza­sem można wło­żyć tę ener­gię w co innego; powi­nie­neś nią dys­po­no­wać, by stwo­rzyć sobie takie życie, w któ­rym będziesz w nie­ustan­nym dia­logu ze sobą i w któ­rym, nie wkła­da­jąc w to szcze­gól­nych sta­rań, nie będziesz ule­gał mani­pu­la­cji ani zale­żał od nikogo. Odkry­jesz wów­czas, nie­za­leż­nie od dzia­łań innych, to wewnętrzne i nie­wy­czer­pane źró­dło, jakim jest radość życia. Naprawdę będzie ci wszystko jedno, co robią inni, bo płyn­nie i natu­ral­nie będziesz zacho­wy­wał wła­ściwy dystans wobec poszcze­gól­nych osób.

Gdy nasze czyny, myśli, wybory i prze­ko­na­nia zostaną usta­wione we wła­ści­wym porządku, tok­syczna mroczna strona prze­sta­nie ist­nieć. A jeśli ona prze­sta­nie ist­nieć, nie będzie już moż­li­wo­ści, by wpły­wali na nas tok­syczni ludzie, bo nikomu nie damy wła­dzy spra­wia­nia nam cier­pie­nia. Czy przy­znasz jesz­cze komu­kol­wiek, w tym sobie, moc tor­tu­ro­wa­nia cie­bie? Oczy­wi­ście, że nie. Cier­pie­nie sta­nowi nie­od­łączną część życia, ale nie cho­dzi o to, by samemu go poszu­ki­wać.

Tok­syczna mroczna strona żyje w prze­szło­ści i prze­szka­dza w ewo­lu­cji i wzno­sze­niu się na wyż­szy poziom. Jesteś swoim cia­łem, swo­imi emo­cjami i swo­imi myślami. Potrze­bu­jesz zatem zdjąć ze swo­jego ciała cier­pie­nie i emo­cje, które cię ogra­ni­czają, i myśli, które cię blo­kują.

MARIE-ESTELLE DUPONT

Część 1. Zidentyfikować swoją toksyczną mroczną stronę: wewnętrzny sabotażysta o wielu obliczach

CZĘŚĆ 1

Ziden­ty­fi­ko­wać swoją tok­syczną mroczną stronę: wewnętrzny sabo­ta­ży­sta o wielu obli­czach

Zacz­nij od upo­rząd­ko­wa­nia każ­dego obszaru swo­jego życia: zawo­do­wego, uczu­cio­wego, rodzin­nego, przy­ja­ciel­skiego, emo­cjo­nal­nego, ducho­wego. Przyj­rzyj się, jaką jego część zaj­mują obec­nie poszcze­gólne sfery. Być może na pierw­szy rzut oka nie­któ­rym wydaje się, że pewne dzie­dziny ich nie doty­czą. Zba­daj, jakie są twoje spon­ta­niczne odczu­cia na myśl o każ­dej z nich, na przy­kład fru­stra­cja w sfe­rze zawo­do­wej, braki lub nie­do­po­wie­dze­nia w uczu­cio­wej, lęk w rodzin­nej, roz­cza­ro­wa­nie w przy­ja­ciel­skiej… Sprawdź, jak jedne rzu­tują na dru­gie: dla przy­kładu roz­wój zawo­dowy pozwala nie odczu­wać roz­dar­cia w obsza­rze uczu­cio­wym albo pustki w ducho­wym. Pomyśl, na jakich płasz­czy­znach odczu­wasz bycie „w zawie­sze­niu” lub fru­stra­cję.

Od tego, że twoje życie wydaje się dosko­nałe, nie poczu­jesz się dobrze. Czę­sto powta­rzamy, że „trzeba iść naprzód”, nie dostrze­ga­jąc, że cho­dzi raczej o ucieczkę naprzód. Postęp to nie kar­ność czy uparte trwa­nie w nie­szczę­ściu. Gdy spo­glą­damy cią­gle w jeden punkt, w końcu docho­dzimy do ściany. By ziden­ty­fi­ko­wać swoje tok­syczne ja i wieść życie, o jakim marzymy, lepiej na chwilę odsu­nąć na bok swoje ego i swoje prze­ko­na­nia. Robie­nie pod­su­mo­wań zawsze jest nieco bole­sne. Nie­mniej niniej­sza książka nie jest w sta­nie odpo­wie­dzieć na indy­wi­du­alne pyta­nia, posta­wić „dia­gnozy” ani podać goto­wych odpo­wie­dzi, które będą doty­czyć wła­śnie cie­bie. Nie­któ­rych z nas nie da się wypro­wa­dzić z rów­no­wagi, bo nie zda­jemy sobie sprawy, że tkwimy w narzu­co­nej nam roli. Inni są spo­kojni, bo żyją w głę­bo­kiej zgo­dzie ze sobą, nie doświad­cza­jąc obni­że­nia nastroju. Jesz­cze inni nie­świa­do­mie odno­szą korzy­ści z dosto­so­wy­wa­nia się do swo­jego stanu. Wzię­cie się w garść w każ­dej dzie­dzi­nie życia to poważna praca! Ale jeśli wyru­szysz odkry­wać sie­bie, masz szansę na spo­tka­nie z cie­kawą osobą, choć cza­sem może cię ono wytrą­cić z rów­no­wagi. Nie osą­dzaj sie­bie i nie znie­chę­caj się, nie wycią­gaj pochop­nych wnio­sków. Bądź rado­sny i cie­kawy: od pozna­nia sie­bie zaczyna się szczę­ście!

Żeby nie zabłą­dzić w labi­ryn­cie, zacznij jak mito­lo­giczny Teze­usz od nici Ariadny. Zmusi cię to do zada­nia sobie pytań pozwa­la­ją­cych dotrzeć do powo­dów two­jego złego samo­po­czu­cia czy też prze­ko­nań lub doświad­czeń, przez które bez prze­rwy doświad­czasz tego samego roz­cza­ro­wa­nia, dozna­jesz tego samego braku satys­fak­cji czy też jesteś spę­tany tym samym ogra­ni­cze­niem. Nie bój się, twoja egzy­sten­cja przyj­mie po pro­stu bar­dziej spójny bieg.

„Wizja lokalna” zawsze przy­nosi nie­spo­dzianki. Nie­ko­niecz­nie przy­jemne, ale zawsze wyzwa­la­jące. To pro­ste ćwi­cze­nie pozwoli ci roz­ja­śnić myśli, nawet jeśli po jego wyko­na­niu zaleje cię przy­pływ takich emo­cji jak złość czy lęk. Przyj­rzyj im się bez paniki. Potem zano­tuj, co kon­kret­nie mogłoby je wyci­szyć. Na przy­kład: „Poczu­ła­bym się lepiej w swoim życiu uczu­cio­wym, gdy­bym powie­działa Fabrice’owi, że jego nie­ustanne wąt­pli­wo­ści męczą mnie i odbie­rają mi chęć do anga­żo­wa­nia się”, „Poczuł­bym się bar­dziej dumny z sie­bie, gdy­bym zaczął szu­kać innej pracy, zamiast tkwić w takiej, która mnie nie satys­fak­cjo­nuje i nie daje mi per­spek­tyw”.

Nie bój się ze sobą roz­ma­wiać tak, jak roz­ma­wiał­byś z kim­kol­wiek innym. Jesteś prze­cież jedyną osobą, z którą z pew­no­ścią spę­dzisz całe życie. Nie igno­ruj samego sie­bie! Masz tylko jedno życie i należy ono wyłącz­nie do cie­bie. Nic cię nie zmu­sza, by bier­nie je zno­sić!

Na począ­tek cho­dzi o doko­na­nie oceny, na jakim pozio­mie i w jakim obsza­rze twoja rela­cja z samym sobą jest tok­syczna. Na szczę­ście nie­ko­niecz­nie doty­czy ona wszyst­kich dzie­dzin two­jego życia. Nie­mniej sta­no­wimy całość, więc tok­syna szybko roz­lewa się na wszyst­kie jego sfery, nasze myśli i prze­ko­na­nia oddzia­łują bowiem na nasze ciało i nasta­wie­nie, na przy­kład wypa­le­nie zawo­dowe wpływa na życie sek­su­alne.

Nega­tywne myśli drę­czą cię i pozba­wiają ener­gii, a ten stan zmę­cze­nia i przy­bi­cia, który napeł­nia stre­sem twoje ciało i osła­bia sys­tem immu­no­lo­giczny, umac­nia w tobie auto­ma­tycz­nie nega­tywny obraz samego sie­bie. Jak nie czuć się god­nym poża­ło­wa­nia i znie­chę­co­nym, gdy jest się wyczer­pa­nym? Prze­szłość mogła stwo­rzyć w nas ja, które zna tylko taką postać sie­bie, do jakiej zostało uwa­run­ko­wane. Mamy zatem fał­szywy obraz sie­bie, który zamyka nas w cier­pie­niu. Nie­ważne, czy nazwiemy je „ja – ofiarą” czy „ja, które nie kocha sie­bie” – mowa tu o bólu, uświa­do­mio­nym albo i nie. Nie­któ­rzy z nas przy­cho­dzą na kon­sul­ta­cje z bole­snym bra­kiem sza­cunku dla samych sie­bie. Inni zaś zastę­pują go nad­mierną miło­ścią wła­sną i ucie­kają przed sie­bie.

Musimy więc ziden­ty­fi­ko­wać, w jakim (lub w jakich) obsza­rze (obsza­rach) mani­fe­stuje się nasza tok­syczna mroczna strona – po to, by móc zacząć uprzą­tać nega­tywne sche­maty i powstrzy­mać to ska­że­nie, do któ­rego się już przy­zwy­cza­ili­śmy!

Nie­które doświad­cze­nia zra­niły nas i mocno zawa­żyły na naszym postrze­ga­niu sie­bie, innych i życia. Mogły wręcz ukształ­to­wać w nas ja, które nie kocha sie­bie. Nie tylko cię­żar tych doświad­czeń jest w tej kwe­stii decy­du­jący. Zdol­ność czło­wieka do wykształ­ce­nia i pod­trzy­ma­nia życz­li­wo­ści wobec sie­bie samego i innych wynika z roz­ma­itych czyn­ni­ków, z któ­rych tylko część jest wro­dzona.

W tej czę­ści książki zajmę się trau­mami ogól­nie, następ­nie spe­cy­ficz­nym wpły­wem rodzin­nych tajem­nic na ja, a w końcu tym, jak doświad­czone w dzie­ciń­stwie rela­cje rodzinne rzu­tują na cie­bie i czy pozwo­liły ci one wejść w zdrową i spo­kojną rela­cję z samym sobą.

1. Traumy i rodzinne sekrety

1

Traumy i rodzinne sekrety

Dresz­cze, sła­bość, prze­ra­że­nie… Prę­dzej czy póź­niej każdy z nas prze­żywa coś wstrzą­sa­ją­cego, co nazna­cza go i co przy­po­mina o sobie nie­spo­dzie­wa­nie, gdy myślimy, że już dawno o tym zapo­mnie­li­śmy.

Świa­dec­twa

Dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia Mélissa jako dziecko była mal­tre­to­wana przez ojca. Nie­dawno zamiesz­kała ze swoim part­ne­rem.

Opo­wiada: „Obró­ci­łam się, a on patrzył na mnie z szy­der­czym uśmie­chem mojego ojca. Ni­gdy nie widzia­łam u niego podob­nej miny, prze­cież jest bar­dzo uprzejmy. Poczu­łam taki strach, że aż mnie zemdliło”.

Z kolei Domi­ni­que nie­dawno roz­wiódł się z żoną, która zdra­dzała go przez wiele lat, i zaczął się spo­ty­kać z młodą kobietą.

Wyja­wia mi: „Uśmie­chała się, odpo­wia­da­jąc na SMS-y od przy­ja­ciół, a ja pomy­śla­łem: «Znowu się zaczyna». Zakrę­ciło mi się w gło­wie. Powie­dzia­łem, że nie jestem jesz­cze gotów na nowy zwią­zek, i dosłow­nie stam­tąd ucie­kłem”.

Lęk – doty­czący okre­ślo­nego obszaru lub bar­dziej uogól­niony – może być uświa­do­miony w mniej­szym lub więk­szym stop­niu. Dotyka na przy­kład rela­cji uczu­cio­wych, jak w przy­padku Domi­ni­que’a, który naj­pierw uni­kał odczu­wa­nia go, rezy­gnu­jąc ze wszel­kich więzi uczu­cio­wych na rzecz rela­cji fizycz­nych bez przy­szło­ści, a następ­nie dzięki pozna­niu pew­nej mło­dej kobiety zro­zu­miał, do jakiego stop­nia oba­wia się, że po raz kolejny zosta­nie zdra­dzony. Domi­ni­que wręcz tego ocze­kuje, nie umie sobie wyobra­zić, że dziew­czyna może wysy­łać SMS-y do przy­ja­ciół, a nie do kochanka.

Szok psychiczny i jego skutki

Po prze­ży­ciu traumy mamy więc, nie zda­jąc sobie z tego sprawy, skłon­ność do „wypy­cha­nia” przed sie­bie tego, co jest za nami, do pro­jek­to­wa­nia prze­szłych doświad­czeń na teraź­niej­szość i do inter­pre­to­wa­nia sytu­acji, słów i spoj­rzeń w świe­tle tego, co prze­ży­li­śmy i co odci­snęło na nas swoje piętno.

Jeśli całe nasze dzie­ciń­stwo było nazna­czone depre­cjo­nu­ją­cym lub wro­gim spoj­rze­niem brata czy rodzica, trzeba będzie popra­co­wać nad oczysz­cze­niem tych fil­trów, by już wię­cej nie trak­to­wać innych osób tak, jakby były one toż­same z figu­rami z prze­szło­ści.

Nasz mózg bowiem, nie zno­sząc próżni, wypeł­nia nie­znane tym, co zna.

Gdy pozna­jemy nową osobę, czę­sto mamy skłon­ność do tego, by nie­świa­do­mie sta­wiać znak rów­no­ści mię­dzy nią a ludźmi, któ­rych zna­li­śmy wcze­śniej. A ponie­waż to umysł two­rzy rze­czy­wi­stość, jeste­śmy w sta­nie, nawet się nie spo­strze­ga­jąc, spro­wo­ko­wać drugą osobę, któ­rej fizycz­ność przy­wo­dzi nam na myśl brata czy rodzica, do zacho­wy­wa­nia się tak jak oni. Powró­cimy do tego w kon­tek­ście rela­cji uczu­cio­wych, by zoba­czyć, w jaki spo­sób zagnież­dżają się w nas prze­sadna nie­uf­ność lub nie­ade­kwatne wybory, a także jak sami spra­wiamy cza­sem, że począt­kowo nie­spe­cjal­nie tok­syczna osoba staje się tok­syczna.

Traumy odci­ska­jące naj­głęb­sze piętno mani­fe­stują się głów­nie poprzez nega­tywne symp­tomy – znie­czu­le­nie uczu­ciowe czy brak życia emo­cjo­nal­nego mogą stać się spo­so­bem na nie­zbędne odcię­cie się od trau­ma­tycz­nego wyda­rze­nia, pozwa­la­jąc jed­no­stce się nie zatra­cić.

Przy­padki osiem­na­sto­let­niego Solala i Soni

Nie­ska­zi­telny i zrów­no­wa­żony Solal, sztywno sie­dząc w fotelu, opo­wiada mi pozba­wio­nym uczuć gło­sem o trau­mie, która jest wszech­obecna w jego życiu: młod­sza sio­stra zgi­nęła na jego oczach, gdy miał pięć lat. Solal nie wyka­zuje oczy­wi­stych obja­wów – można się ich jed­nak domy­ślić, doszu­kać w szcze­li­nach i w pustych miej­scach, które pozo­stały po emo­cjach. Męż­czy­zna mówi mało i mało się uśmie­cha, stra­cił kon­takt ze swo­imi uczu­ciami. Unika zaj­mo­wa­nia sta­no­wi­ska. To stu­dent bez histo­rii. Szczę­śli­wie jego wyobraź­nia pozo­staje nie­skrę­po­wana i to pozwala nam na nowo zła­pać kon­takt z życiem tlą­cym się w nim. Stwier­dza: „Mógł­bym się porów­nać do góry lodo­wej. Jestem zimny i nie uze­wnętrz­niam uczuć. Wszyst­kie pozo­stają ukryte w moim wnę­trzu”. Tego sobot­niego poranka roz­po­czyna odma­rza­nie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. T.N. Hạnh, Pren­dre soin de l’enfant intérieur, Bel­fond, Paris 2014. Cytaty z prac obco­ję­zycz­nych, jeśli nie zazna­czono ina­czej, w prze­kła­dzie tłu­maczki. [wróć]