Goebbels. Życie i śmierć - R. Manvelle H. Fraenkell - ebook

Goebbels. Życie i śmierć ebook

R. Manvelle H. Fraenkell

4,1

Opis

Ta klasyczna biografia autorstwa Marvella i Fraenkla jest portretem Goebbelsa-człowieka i Goebbelsa-geniusza propagandy. Joseph Goebbels był zapewne najbardziej inteligentnym i zarazem wyjątkowo niebezpiecznym członkiem nazistowskiej hierarchii. Ten fanatyczny i cyniczny wielbiciel środków masowego przekazu tak przebiegle i umiejętnie opętał umysły Niemców za pomocą nowych wówczas mediów – radia i filmu dźwiękowego –że postanowili oddać władzę w ręce Hitlera, a następnie podporządkować  swoje państwo nazistowskiej ideologii, która doprowadziła do wybuchu najokrutniejszej wojny w historii ludzkości.

 

"Aby zrozumieć w pełni, jak naziści zdołali osiągnąć swój cel w tak krótkim czasie, nie wolno skupiać się wyłącznie na osobie Hitlera, lecz należy poświęcić równie dużo uwagi osobliwemu, odpychającemu, niebezpiecznemu, a jednocześnie fascynującemu człowiekowi, jakim był Joseph Goebbels."                                                                                                 ze Wstępu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 499

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (15 ocen)
6
5
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Goebbels

Roger Manvell i Heinrich Fraenkel

Tłumaczenie: Michał Kompanowski

Polish edition copyright © 2021 by Wydawnictwo RM

Original edition: Doctor Goebbels. His Life and Death published in 2010 by Frontline Books, an Imprint of Pen & Sword Books Limited. © Pen & Sword Books Ltd, 2010 All rights reserved.

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

ISBN 978-83-8151-393-7 ISBN 978-83-8151-499-6 (ePub) ISBN 978-83-8151-500-9 (mobi)

Redaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja merytoryczna: Grzegorz SiwekRedakcja: Anna SzadziewskaProjekt okładki: Studio GRAWEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]

SPIS TREŚCI

Wstęp. W poszukiwaniu faktów

Rozdział 1. Pierwsze lata

Rozdział 2. „Dzieci historii”

Rozdział 3. Berlin

Rozdział 4. Walka o władzę

Rozdział 5. Minister propagandy i oświecenia publicznego

Rozdział 6. „Te lata tryumfu”

Rozdział 7. Wojna totalna

Rozdział 8. Ostatnie miesiące

Rozdział 9. Bunkier

Przypisy

Dodatek. Główne wydarzenia z życia Goebbelsa

Bibliografia

Podziękowania

Spis ilustracji

Wstęp

W poszukiwaniu faktów

Jo­seph Go­eb­bels za­słu­gu­je pod wie­lo­ma wzglę­da­mi na mia­no naj­cie­kaw­sze­go spo­śród na­zi­stow­skich przy­wód­ców, nie li­cząc sa­me­go Hi­tle­ra. Mimo to rola, ode­gra­na przez nie­go we wcze­snej hi­sto­rii na­zi­stow­skie­go ru­chu, jest czę­sto prze­kła­my­wa­na le­gen­da­mi, któ­re wy­my­ślał i upo­wszech­niał na swój te­mat sam, aby do­wieść, że przy­stał do na­ro­do­wych so­cja­li­stów znacz­nie wcze­śniej, niż mia­ło to miej­sce w rze­czy­wi­sto­ści.

Ani He­in­rich Fra­en­kel, ani ja nie zda­wa­li­śmy so­bie spra­wy z tego, jak wy­jąt­ko­wą oso­bo­wość od­kry­je­my, przy­stę­pu­jąc do ba­dań nad ży­ciem Go­eb­bel­sa, nad jego cha­rak­te­rem oraz nad oso­bli­wą ka­rie­rą agi­ta­to­ra i pro­pa­gan­dy­sty. Au­to­por­tret, któ­ry Go­eb­bels od­ma­lo­wał po doj­ściu do wła­dzy, zo­stał po­wszech­nie za­ak­cep­to­wa­ny jako praw­dzi­wy przez oso­by pi­szą­ce o nim bądź o hi­sto­rii ru­chu na­zi­stow­skie­go.

Na dłu­go przed pod­ję­ciem de­cy­zji o na­pi­sa­niu tej książ­ki wspól­nie ze mną, He­in­rich Fra­en­kel roz­po­czął gro­ma­dze­nie fak­tów, opo­wie­ści i nie­opu­bli­ko­wa­nych oświad­czeń, któ­re utwier­dzi­ły go w prze­ko­na­niu, że ży­cie i cha­rak­ter Go­eb­bel­sa wy­ma­ga­ją po­now­ne­go, bar­dziej wni­kli­we­go spraw­dze­nia. On sam zbiegł z Nie­miec w noc po­ża­ru Re­ich­sta­gu, dzię­ki cze­mu unik­nął aresz­to­wa­nia, a na­stęp­nie za­an­ga­żo­wał się w ruch „Wol­ne Niem­cy”, dzia­ła­jąc w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Po­ma­gał po­nad­to w pro­wa­dze­niu nie­za­leż­ne­go śledz­twa ba­da­ją­ce­go przy­czy­ny po­ża­ru, któ­rym kie­ro­wał sir Staf­ford Cripps wspo­ma­ga­ny przez zna­nych praw­ni­ków. Na­pi­sał też wie­le ksią­żek i bro­szur na te­mat Nie­miec pod rzą­da­mi na­zi­stów.

Po woj­nie He­in­rich Fra­en­kel udał się do No­rym­ber­gi, gdzie są­dzo­no na­zi­stow­skich zbrod­nia­rzy; roz­po­czął po­szu­ki­wa­nie ma­te­ria­łów i in­for­ma­cji z pierw­szej ręki. Te uzy­skał mię­dzy in­ny­mi od lu­dzi zwią­za­nych bez­po­śred­nio z Hi­tle­rem bądź Go­eb­bel­sem – von Pa­pe­na, Ot­to­na Stras­se­ra, Han­sa Fritz­sche­go, Maxa Winc­kle­ra, Hjal­ma­ra Schach­ta, Wal­the­ra Fun­ka i Kar­la Kauf­man­na. Jako że był zwią­za­ny za­wo­do­wo z nie­miec­kim prze­my­słem fil­mo­wym, na­pi­sał też pra­cę o wpły­wie na­zi­stow­skie­go re­żi­mu na nie­miec­ką ki­ne­ma­to­gra­fię oraz na oso­by, któ­re po­zo­sta­ły w Niem­czech po ob­ję­ciu wła­dzy przez na­zi­stów i pra­co­wa­ły w tym za­wo­dzie pod nad­zo­rem Go­eb­bel­sa.

Mimo wszyst­ko do wy­ja­śnie­nia i od­kry­cia po­zo­sta­wa­ło na­dal wie­le luk w ży­cio­ry­sie i ka­rie­rze za­wo­do­wej Go­eb­bel­sa. To praw­da, że jego oso­bą in­te­re­so­wa­li się dzien­ni­ka­rze, au­to­rzy pa­mięt­ni­ków i bio­gra­fo­wie po­zo­sta­ją­cy głów­nie pod wpły­wem na­zi­stow­skiej ide­olo­gii, a wzmian­ki o nim po­ja­wia­ły się w roz­licz­nych książ­kach po­świę­co­nych hi­sto­rii Trze­ciej Rze­szy i za­gad­ko­wej oso­bo­wo­ści Füh­re­ra. W ca­łym wy­mie­nio­nym po­wy­żej zbio­rze li­te­ra­tu­ry, tej lep­szej i tej gor­szej, Go­eb­bel­sa oce­nia się przede wszyst­kim po po­zo­rach – bu­dzi za­in­te­re­so­wa­nie ba­da­czy i pi­sa­rzy je­dy­nie z po­wo­du swo­jej bli­skiej zna­jo­mo­ści z Hi­tle­rem. Tyl­ko je­den bio­graf, Curt Riess, pod­jął się fa­scy­nu­ją­ce­go za­da­nia od­kry­cia i zro­zu­mie­nia naj­waż­niej­szej fazy w ży­ciu Go­eb­bel­sa, któ­ra rzu­ca­ła cień na jego za­cho­wa­nie i de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne po doj­ściu do wła­dzy. Ta faza obej­mo­wa­ła trud­ny okres po­mię­dzy ukoń­cze­niem szko­ły a dwu­dzie­sty­mi siód­my­mi uro­dzi­na­mi, kie­dy to Go­eb­bels od­krył ruch na­zi­stow­ski, a na­zi­ści od­kry­li jego.

W tym do­pi­sa­ło nam szczę­ście. He­in­rich Fra­en­kel udał się do Nie­miec i z po­mo­cą sio­stry Go­eb­bel­sa, Ma­rii Kim­mich, spo­tkał się z wie­lo­ma oso­ba­mi zna­ją­cy­mi jej bra­ta w prze­szło­ści, gdy ten miesz­kał i uczył się w ro­dzin­nym Rheydt. Do gro­na tego na­le­że­li mię­dzy in­ny­mi szkol­ny na­uczy­ciel, oj­ciec Mol­len, naj­bliż­szy przy­ja­ciel, Fritz Prang (któ­ry za­po­znał go z pro­gra­mem NSDAP) oraz Alma, mło­da na­uczy­ciel­ka z Rheydt, któ­ra po­zna­ła Jo­se­pha z Else – w la­tach 1922–1926 na­rze­czo­ną Go­eb­bel­sa. Dzię­ki Al­mie He­in­rich Fra­en­kel do­tarł do Else, szczę­śli­wej mę­żat­ki miesz­ka­ją­cej w Ber­li­nie. Od bli­skich, zna­jo­mych i przy­ja­ciół Go­eb­bel­sa He­in­rich Fra­en­kel ze­brał in­for­ma­cje na te­mat tego, ja­kim dziec­kiem, uczniem, stu­den­tem, po­cząt­ku­ją­cym pi­sa­rzem i w koń­cu agi­ta­to­rem był mło­dy Jo­seph. Oso­by te dały nam po­zwo­le­nie na za­cy­to­wa­nie wie­lu li­stów Go­eb­bel­sa, któ­re rzu­ca­ją wy­jąt­ko­we świa­tło na jego my­śli i cha­rak­ter. Do­dat­ko­wo otrzy­ma­li­śmy do­stęp do ar­chi­wów Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go, ka­to­lic­kiej or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej, któ­ra po­ma­ga­ła fi­nan­so­wo Go­eb­bel­so­wi na pierw­szym eta­pie stu­diów. W ar­chi­wum na­tra­fi­li­śmy na waż­ne li­sty i ra­por­ty, pi­sa­ne przez stu­diu­ją­ce­go na róż­nych uczel­niach Go­eb­bel­sa. Wszyst­kie in­for­ma­cje uzu­peł­ni­li­śmy wy­po­wie­dzia­mi sio­stry Go­eb­bel­sa, Ma­rii Kim­mich.

Mie­li­śmy też szczę­ście, gdyż udo­stęp­nio­no nam nie­opu­bli­ko­wa­ny rę­ko­pis dzien­ni­ków Go­eb­bel­sa obej­mu­ją­cy lata 1925–1926, czy­li okres, w któ­rym pra­co­wał w okrę­gu Nad­re­nia-West­fa­lia i kie­dy po­sta­no­wił przy­łą­czyć się do frak­cji Hi­tle­ra, po­rzu­ca­jąc bra­ci Stras­se­rów, swo­ich pierw­szych pra­co­daw­ców. Dzien­nik ten nie był do­tąd szcze­gó­ło­wo ana­li­zo­wa­ny i je­ste­śmy nie­zmier­nie wdzięcz­ni In­sty­tu­to­wi Ho­ove­ra na Uni­wer­sy­te­cie Stan­for­da, od któ­re­go uzy­ska­li­śmy zgo­dę na za­po­zna­nie się z tym źró­dłem, utrwa­lo­nym na mi­kro­fil­mach.

Po doj­ściu na­zi­stów do wła­dzy oso­bi­sta hi­sto­ria Go­eb­bel­sa splo­tła się z hi­sto­rią Trze­ciej Rze­szy, któ­rej po­świę­cał każ­dą go­dzi­nę ży­cia za­wo­do­we­go. Nie za­mie­rza­my przy­ta­czać w tej książ­ce skom­pli­ko­wa­nej opo­wie­ści o do­cho­dze­niu Hi­tle­ra do wła­dzy ani o Niem­czech za cza­sów rzą­dów Füh­re­ra. Uczy­ni­ło to już za nas wie­lu zna­ko­mi­tych pi­sa­rzy i hi­sto­ry­ków, a przede wszyst­kim Alan Bul­lock. Na­sza książ­ka jest li­te­rac­kim por­tre­tem tyl­ko jed­ne­go czło­wie­ka, Jo­se­pha Go­eb­bel­sa, któ­ry ode­grał bar­dzo istot­ną rolę w rów­nie istot­nym okre­sie współ­cze­snej hi­sto­rii. Po­ru­sza­my w niej po­nad­to te­mat me­tod i tech­nik pro­pa­gan­do­wych, za­sto­so­wa­nych przez Go­eb­bel­sa w celu uto­ro­wa­nia Hi­tle­ro­wi dro­gi do wła­dzy i póź­niej­sze­go utrzy­ma­nia jej przez Hi­tle­ra. Rzu­ca­my świa­tło na hi­sto­rię na­zi­stow­skie­go ru­chu je­dy­nie w kon­tek­ście opi­nii i dzia­łań po­dej­mo­wa­nych przez Go­eb­bel­sa, aby peł­niej wy­ja­śniać ich zna­cze­nie.

W ba­da­niach nad okre­sem, w któ­rym Go­eb­bels spra­wo­wał urząd mi­ni­stra Rze­szy, po­mo­gli nam wy­dat­nie Karl Kauf­mann, gau­le­iter Ham­bur­ga, oraz Wer­ner Na­umann, pod­se­kre­tarz sta­nu w Mi­ni­ster­stwie Pro­pa­gan­dy, któ­ry to­wa­rzy­szył mu do śmier­ci w bun­krze Füh­re­ra. Ich re­la­cje, a tak­że opo­wie­ści wie­lu in­nych lu­dzi współ­pra­cu­ją­cych z Go­eb­bel­sem w róż­nych za­kre­sach, po­zwo­li­ły nam uzu­peł­nić in­for­ma­cje za­war­te w dwóch mniej zna­nych pu­bli­ka­cjach, a mia­no­wi­cie wspo­mnie­niach Wil­fre­da von Ove­na oraz Ru­dol­fa Sem­m­le­ra. Ten dru­gi po­mógł nam do­dat­ko­wo, uzu­peł­nia­jąc opu­bli­ko­wa­ne tek­sty ko­men­ta­rza­mi. Je­ste­śmy po­nad­to bar­dzo wdzięcz­ni Li­dzie Ba­aro­vej za po­moc w wier­nym od­two­rze­niu jej związ­ku z Go­eb­bel­sem. Nie­oce­nio­na pra­ca wy­ko­na­na przy re­da­go­wa­niu oca­la­łych frag­men­tów dzien­ni­ków przez Lo­uisa P. Loch­ne­ra bę­dzie mu na za­wsze za­pa­mię­ta­na przez wszyst­kich ba­da­czy zaj­mu­ją­cych się wspo­mnia­nym okre­sem. Przez cały czas, gdy Go­eb­bels ro­bił ka­rie­rę w po­li­ty­ce, opi­sy­wał swo­je do­świad­cze­nia i prze­le­wał na pa­pier dłu­gie wy­wo­dy do­ty­czą­ce po­glą­dów na te­mat bie­żą­cych wy­da­rzeń oraz spo­tka­nych osób, tak­że tych z na­zi­stow­skich dy­gni­ta­rzy, któ­rych nie zno­sił. Ist­nie­ją pew­ne po­szla­ki wska­zu­ją­ce na to, że duża część uwiecz­nio­nych na mi­kro­fil­mach dzien­ni­ków znaj­du­je się obec­nie w Ro­sji. Oprócz czę­ści ma­szy­no­pi­sów i rę­ko­pi­sów prze­cho­wy­wa­nych na Uni­wer­sy­te­cie Stan­for­da nie zo­sta­ły one opu­bli­ko­wa­ne. Na­le­ży je­dy­nie mieć na­dzie­ję, że te mi­lio­ny słów zo­sta­ną kie­dyś udo­stęp­nio­ne ba­da­czom. Nam, jak do­tąd, nie uda­ło się uzy­skać żad­nych in­for­ma­cji na ich te­mat.

Dzie­je Go­eb­bel­sa jako czło­wie­ka i Go­eb­bel­sa – ge­niu­sza pro­pa­gan­dy moż­na uznać za ro­dzaj roz­pra­wy psy­cho­lo­gicz­nej. W ży­ciu pry­wat­nym i za­wo­do­wym zma­gał się z wie­lo­ma pro­ble­ma­mi, choć naj­czę­ściej – z próż­no­ści – sam je wy­wo­ły­wał. Czę­sto przed­sta­wia­no go jako oso­bę nie­pa­su­ją­cą do gro­na na­zi­stow­skich przy­wód­ców, lecz to wła­śnie on, oprócz Hi­tle­ra, naj­le­piej ro­zu­miał zna­cze­nie oraz me­cha­ni­zmy wła­dzy i po­tra­fił je wy­ko­rzy­stać. Bez jego udzia­łu ruch na­zi­stow­ski nie zy­skał­by naj­praw­do­po­dob­niej na zna­cze­niu w prze­ło­mo­wych dla swo­jej hi­sto­rii la­tach 1932–1933. Moż­na na­wet za­ry­zy­ko­wać twier­dze­nie, że tyl­ko Hi­tler i Go­eb­bels wy­ka­za­li się in­tu­icją i prak­tycz­ną wie­dzą, któ­re po­zwo­li­ły na­zi­stom się­gnąć po wła­dzę w Niem­czech. Go­eb­bels z fa­na­tycz­nym wręcz za­pa­łem pod­cho­dził do wy­ko­ny­wa­nej pra­cy, od pu­blicz­nych wy­stą­pień, przez agi­ta­cję w pra­sie i ra­diu, po nad­zo­ro­wa­nie spraw or­ga­ni­za­cyj­nych i ad­mi­ni­stra­cyj­nych. W la­tach 1944–1945, czy­li w schył­ko­wym okre­sie na­zi­zmu, jako je­dy­ny ze sta­rej gwar­dii do­cho­wał wier­no­ści Hi­tle­ro­wi i mi­to­wi rasy pa­nów, któ­ry ra­zem stwo­rzy­li. Obaj też po­peł­ni­li sa­mo­bój­stwo, aby ów mit oca­lić dla po­tom­no­ści i na­ro­du nie­miec­kie­go, któ­ry bez li­to­ści zło­ży­li w ofie­rze na oł­ta­rzu woj­ny to­tal­nej. Po śmier­ci Hi­tle­ra Go­eb­bels pia­sto­wał przez kil­ka go­dzin urząd kanc­le­rza Rze­szy, „pań­stwa” o te­ry­to­rium obej­mu­ją­cym kil­ka ber­liń­skich prze­cznic. Osta­tecz­nie, zło­żył sa­me­go sie­bie – i swo­ich naj­bliż­szych: żonę i szcze­ścio­ro dzie­ci – na na­zi­stow­skim sto­sie po­grze­bo­wym.

Ka­rie­ra Go­eb­bel­sa nie ma pre­ce­den­su, gdyż wy­kre­owa­ła go współ­cze­sna pro­pa­gan­da – pra­sa, ra­dio, film, gło­śni­ki ulicz­ne i skom­pli­ko­wa­na ma­chi­na od­po­wia­da­ją­ca za or­ga­ni­za­cję, dys­cy­pli­nę i do­ku­men­to­wa­nie ma­so­wych wie­ców. Na­szą obec­ną wie­dzę o tej dzie­dzi­nie, sto­sun­ko­wo dużą, za­wdzię­cza­my mię­dzy in­ny­mi Go­eb­bel­so­wi, mi­strzo­wi tech­nik, form i me­tod upra­wia­nia pro­pa­gan­dy. Ra­dio i film dźwię­ko­wy były no­wo­ścia­mi w cza­sie, gdy po­sta­no­wił je wy­ko­rzy­stać, by omo­tać Niem­ców na tyle sku­tecz­nie, że po­sta­no­wi­li od­dać wła­dzę Hi­tle­ro­wi, a na­stęp­nie pod­po­rząd­ko­wać całe pań­stwo ide­olo­gii na­zi­stow­skiej, któ­ra do­pro­wa­dzi­ła do wy­bu­chu naj­strasz­niej­szej woj­ny w hi­sto­rii ludz­ko­ści. Aby zro­zu­mieć w peł­ni, jak na­zi­ści zdo­ła­li osiąg­nąć swój cel w tak krót­kim cza­sie, nie wol­no się sku­piać wy­łącz­nie na oso­bie Hi­tle­ra, lecz na­le­ży po­świę­cić rów­nie dużo uwa­gi oso­bli­we­mu, od­py­cha­ją­ce­mu, nie­bez­piecz­ne­mu, a jed­no­cze­śnie fa­scy­nu­ją­ce­mu czło­wie­ko­wi, ja­kim był Jo­seph Go­eb­bels.

Ro­ger Ma­nvell

Rozdział 1

Pierwsze lata

Nie­wie­le bu­dyn­ków w ma­łym, sły­ną­cym z włó­kien­nic­twa mia­stecz­ku Rheydt prze­trwa­ło zma­so­wa­ne alianc­kie bom­bar­do­wa­nia, któ­rych ce­lem sta­ła się pod­czas dru­giej woj­ny świa­to­wej uprze­my­sło­wio­na Nad­re­nia. Su­ro­wy, ma­syw­ny dom sto­ją­cy przy Dah­le­ner Stras­se 156 był jed­nym z nich. Jego fron­to­we drzwi wy­cho­dzą wprost na uli­cę. W par­te­ro­wych wą­skich oknach wi­szą za­słon­ki skry­wa­ją­ce wnę­trza przed wzro­kiem prze­chod­niów. Z okien na pierw­szym pię­trze wi­dać miesz­czą­cy się po dru­giej stro­nie uli­cy za­kład ka­mie­niar­ski i krzy­że na­grob­ne. W na­chy­lo­nym, spa­dzi­stym da­chu tkwią dwa świe­tli­ki. O ile nie przy­ci­śnie­my no­sów do szy­by, do­strze­że­my przez szkla­ne kwa­dra­ty je­dy­nie słoń­ce, nie­bo i chmu­ry.

To wła­śnie w tym domu Jo­seph Go­eb­bels spę­dził swo­je dzie­ciń­stwo i mło­dość. Przy­szedł na świat 29 paź­dzier­ni­ka 1897 roku, w bu­dyn­ku miesz­czą­cym się przy Oden­kir­che­ner Stras­se. Tro­chę póź­niej ro­dzi­ce prze­pro­wa­dzi­li się jed­nak na Dah­le­ner Stras­se. Jak więk­szość ro­dzin miesz­ka­ją­cych w Za­głę­biu Ruh­ry Go­eb­bel­so­wie byli ka­to­li­ka­mi. Dzia­dek przez całe ży­cie pra­co­wał fi­zycz­nie w fir­mie na­le­żą­cej do W.H. Len­nart­za, któ­ra pro­du­ko­wa­ła ko­szul­ki ża­ro­we do lamp naf­to­wych. Oj­ciec, Frie­drich Go­eb­bels, roz­po­czął pra­cę w tej sa­mej fir­mie jako go­niec, mo­zol­nie piął się po szcze­blach urzęd­ni­czej ka­rie­ry, by osta­tecz­nie otrzy­mać dru­go­rzęd­ne sta­no­wi­sko dy­rek­tor­skie – pro­ku­ren­ta. Go­eb­bel­so­wie na­le­że­li tym sa­mym do niż­szej kla­sy śred­niej. Za­trud­nio­ny w fa­bry­ce Frie­drich z tru­dem spie­rał brud z man­kie­tów ko­szul, a jed­no­cze­śnie za­ra­biał oko­ło 2400 ma­rek rocz­nie – a więc nie­wie­le wię­cej od ro­bot­ni­ków nie­aspi­ru­ją­cych by­naj­mniej do gro­na bur­żu­azji. Ży­ją­cy skrom­nie Go­eb­bel­so­wie, po­dob­nie jak ich są­sie­dzi, sku­pia­li się jed­nak na za­cho­wy­wa­niu po­zo­rów.

Pew­ne­go dnia, ma­ją­cy wów­czas czte­ry lata Jo­seph sie­dział na so­fie w gute Stu­be, czy­li miesz­czą­cym się na pierw­szym pię­trze sa­lo­nie. Na­gle i nie­spo­dzie­wa­nie chło­piec roz­pła­kał się, na­rze­ka­jąc na ból. We­zwa­ny do domu le­karz zdia­gno­zo­wał po­ra­że­nie dzie­cię­ce i za­le­cił na­tych­mia­sto­wą ope­ra­cję.

Herr Go­eb­bels był su­ro­wym i po­boż­nym czło­wie­kiem, któ­re­go szorst­kie za­cho­wa­nie i oby­cza­je ła­go­dzi­ło do pew­ne­go stop­nia wy­wa­żo­ne po­czu­cie hu­mo­ru. Z góry za­ło­żył, iż sy­no­wie po­lep­szą swą pra­cą los ro­dzi­ny, osią­ga­jąc z cza­sem wy­ma­rzo­ny sta­tus za­moż­nej kla­sy śred­niej. Drob­na po­stu­ra i przy­gar­bio­ne ra­mio­na Jo­se­pha, któ­re­go roz­wój fi­zycz­ny za­ha­mo­wa­ły cho­ro­ba i ope­ra­cja, wsku­tek cze­go chło­piec stał się ka­le­ką, smu­ci­ły ojca za każ­dym ra­zem, gdy spo­glą­dał na syna.

Jo­seph nie był je­dy­na­kiem. Miał dwóch star­szych bra­ci, Han­sa i Kon­ra­da, oraz star­szą sio­strę Eli­za­beth, któ­ra zmar­ła w dzie­ciń­stwie. Ma­ria, naj­młod­sza sio­stra, do któ­rej tak bar­dzo przy­wią­zał się w póź­niej­szym okre­sie, przy­szła na świat, gdy Jo­seph miał już dwa­na­ście lat.

Frau Ka­the­ri­na Go­eb­bels była pro­stą i nie­wy­kształ­co­ną ko­bie­tą. Uro­dzi­ła się w Ho­lan­dii i otrzy­ma­ła nie­miec­kie oby­wa­tel­stwo tuż przed ślu­bem z Frie­dri­chem, co Jo­seph usil­nie pró­bo­wał za­ta­ić[1]. Mó­wi­ła po nie­miec­ku z wy­raź­nym nad­reń­skim ak­cen­tem. Przed za­war­ciem mał­żeń­stwa na­zy­wa­ła się Ka­the­ri­na Ma­ria Oden­hau­sen. Była cór­ką ko­wa­la, ko­bie­tą o bar­dzo sil­nym cha­rak­te­rze. Jej syn, już po ob­ję­ciu sta­no­wi­ska Re­ich­smi­ni­stra, lu­bił po­wta­rzać, że da­rzy mat­kę ogrom­nym sza­cun­kiem. Zda­niem Jo­se­pha, o czym pi­sał w swo­ich opu­bli­ko­wa­nych pa­mięt­ni­kach, mat­ka re­pre­zen­to­wa­ła „głos ludu”, w któ­ry za­wsze sta­rał się wsłu­chi­wać. Czę­sto opo­wia­dał rów­nież hi­sto­rię (za­pew­ne zmy­ślo­ną) o tym, jak mat­ka ze­bra­ła wszyst­kie dzie­ci przy łóż­ku cho­ru­ją­ce­go na za­pa­le­nie płuc ojca, a te – tań­ca­mi i mo­dli­twa­mi – przy­wró­ci­ły cu­dem Frie­dri­cha do zdro­wia. Co cie­ka­we, Ka­the­ri­na prze­ży­ła za­rów­no męża, któ­ry zmarł w 1929 roku, a w ostat­nich la­tach ży­cia czę­sto wda­wał się w za­żar­te kłót­nie z Jo­se­phem, jak i syna.

Jo­se­pha tak­że pró­bo­wa­ła le­czyć mo­dli­twą, nie wi­dzia­ła bo­wiem in­nej dro­gi ra­tun­ku. Pro­wa­dzi­ła syna za rękę do ko­ścio­ła, klę­ka­ła przy nim i bła­ga­ła Wszech­mo­gą­ce­go, aby ze­słał chłop­cu siły i ulżył w dźwi­ga­niu cię­ża­ru sła­be­go i cho­ro­wi­te­go cia­ła.

Wspo­mnie­nia Jo­se­pha z wcze­sne­go dzie­ciń­stwa wią­za­ły się z po­czu­ciem od­mien­no­ści i nie­szczę­ścia. Miał świa­do­mość, że ro­dzi­ce mar­twi­li się o jego zdro­wie i przy­szłość. Za­czął po­wąt­pie­wać we wła­sną war­tość, a brak wia­ry w sie­bie stał się istot­nym ele­men­tem kształ­tu­ją­cej się oso­bo­wo­ści. Czę­sto za­my­kał się w ma­łym po­ko­ju na pod­da­szu i ob­ser­wo­wał przez je­dy­ne okno chmu­ry lub zer­kał w dół, na cia­sne i mrocz­ne po­dwó­rze, znaj­du­ją­ce się na ty­łach domu. Pierw­sze lata ży­cia Jo­se­pha były trud­ne, co w ze­sta­wie­niu z wła­dzą, jaką spra­wo­wał w póź­niej­szym okre­sie, ma istot­ne zna­cze­nie.

Jak więk­szość dzie­ci, któ­re z roz­licz­nych po­wo­dów nie mogą się ba­wić ani roz­ra­biać w gro­nie ró­wie­śni­ków, Jo­seph bar­dzo szyb­ko od­krył świat ksią­żek. Wkra­cza­jąc do nie­go, czuł się nie­za­leż­ny i sa­mo­dziel­ny. Po­zo­sta­li człon­ko­wie ro­dzi­ny nie przy­wią­zy­wa­li wagi do tego, co czy­tał. Kie­dy zni­kał im z oczu, zni­ka­ły też, choć­by na mo­ment, kło­po­ty, ja­kie im spra­wiał. W chłop­cu zbu­dzi­ła się pa­sja – czy­tał z za­pa­łem książ­ki prze­zna­czo­ne dla star­szych czy­tel­ni­ków. Ani ro­dzi­ce, ani na­uczy­cie­le nie pod­su­wa­li mu lek­tur. Po po­wro­cie ze szko­ły do domu Jo­seph za­my­kał się w po­ko­ju i się­gał po książ­kę. Jed­ną z nich było ta­nie, zdez­ak­tu­ali­zo­wa­ne i skró­co­ne wy­da­nie po­pu­lar­nej en­cy­klo­pe­dii – Ko­nver­sa­tions-Le­xi­con Mey­era. To wła­śnie ta lek­tu­ra sta­ła się dla mło­de­go Jo­se­pha głów­nym źró­dłem wia­do­mo­ści o ota­cza­ją­cym go świe­cie i dała przed­smak wła­dzy, któ­rą moż­na osią­gnąć dzię­ki wie­dzy i in­te­lek­to­wi.

Z upły­wem lat Jo­seph za­czął na­bie­rać pew­no­ści sie­bie. Roz­ra­sta­ją­ce się ra­mio­na od­cią­ga­ły uwa­gę od nie­na­tu­ral­nie du­żej gło­wy, a wie­dza i umie­jęt­ność za­pa­mię­ty­wa­nia fak­tów, wy­ćwi­czo­ne przez po­chła­nia­ne w dzie­ciń­stwie lek­tu­ry, ro­bi­ły wra­że­nie na­wet na po­wścią­gli­wym ojcu. Za­mi­ło­wa­nie do ksią­żek da­wa­ło szan­sę na roz­wią­za­nie pro­ble­mu nie­pew­nej przy­szło­ści Jo­se­pha. Ale czy chło­pak po­ra­dził­by so­bie w gim­na­zjum? A co waż­niej­sze, czy ro­dzi­nę stać było na fi­nan­so­we wy­rze­cze­nia i po­no­sze­nie kosz­tów na­uki aż do osiem­na­stych uro­dzin Jo­se­pha? Czy miał ja­ką­kol­wiek szan­sę, by zdo­być uni­wer­sy­tec­kie sty­pen­dium? Wi­zja syna, do któ­re­go zwra­ca­no by się na uli­cy „pa­nie dok­to­rze”, z pew­no­ścią na­pa­wa­ła Herr Go­eb­bel­sa dumą. Nie wspo­mi­na­jąc na­wet o nie­wąt­pli­wej po­pra­wie tak bar­dzo po­żą­da­ne­go przez ojca sta­tu­su spo­łecz­ne­go.

De­cy­zję pod­ję­to szyb­ko i Jo­seph roz­po­czął nie­ba­wem na­ukę w gim­na­zjum w Rheydt.

W szko­le po­nad­pod­sta­wo­wej obo­wią­zy­wał pro­gram na­ucza­nia, któ­ry nie zmie­nił się od po­nad stu­le­cia, przy­go­to­wu­jąc chłop­ców do koń­co­we­go eg­za­mi­nu doj­rza­ło­ści – Abi­tu­rium, zwa­ne­go też ma­tu­rą. Jego za­li­cze­nie upraw­nia­ło do pod­ję­cia dal­szej na­uki na uni­wer­sy­te­cie. Pod­cho­dzi­li do nie­go naj­czę­ściej osiem­na­sto­let­ni szó­sto­kla­si­ści.

Jo­seph nie był w szko­le oso­bą lu­bia­ną. Na­uczył się re­kom­pen­so­wać brak chło­pię­cej ener­gii eru­dy­cją. Uczył się do­brze, lecz nie wzbu­dzał sym­pa­tii, na­wet u osób, któ­re prze­ka­zy­wa­ły mu wie­dzę. Uczą­cy się w tym sa­mym gim­na­zjum Fritz Prang wspo­mi­nał póź­niej, że Jo­seph za­wsze sta­rał się wy­wrzeć do­bre wra­że­nie na na­uczy­cie­lach. Chęć przy­po­do­ba­nia się była tak sil­na, iż zda­rza­ło się mu do­no­sić na ko­le­gów. Jo­seph opo­wie­dział na­wet gim­na­zjal­ne­mu ka­te­che­cie ojcu Mol­le­no­wi o wa­ga­ru­ją­cych uczniach. Prang nie do­łą­czył do za­mie­rza­ją­cych dać skar­ży­py­cie łup­nia ko­le­gów tyl­ko dla­te­go, że ten był ka­le­ką. W szko­le wo­ła­no na Jo­se­pha Ulex, po­rów­nu­jąc go do prze­bie­głe­go Ulis­se­sa. Mło­de­mu Go­eb­bel­so­wi prze­zwi­sko przy­pa­dło do gu­stu tak bar­dzo, że sam uży­wał go przez cały okres doj­rze­wa­nia.

Oprócz ksią­żek Jo­seph uwiel­biał jesz­cze mu­zy­kę. Fakt ów nie uszedł uwa­dze jego ojca. Trzy­dzie­ści lat po upły­wie opi­sy­wa­ne­go zda­rze­nia Go­eb­bels zwie­rzył się swo­je­mu ad­iu­tan­to­wi Wil­fre­do­wi von Ove­no­wi, że gdy miał czter­na­ście lat, we­zwał go do sie­bie oj­ciec:

Po­sta­no­wił ku­pić mi pia­ni­no. Tak rzad­ko otrzy­my­wa­li­śmy pre­zen­ty, iż nie do­tar­ło do mnie zna­cze­nie jego słów. Po­szli­śmy jed­nak obej­rzeć in­stru­ment, kosz­to­wał trzy­sta ma­rek. Był, co oczy­wi­ste, uży­wa­ny (...). Pia­ni­no do­brze pa­so­wa­ło do po­zo­sta­łych kla­mo­tów zgro­ma­dzo­nych w sa­lo­nie. Każ­de­go dnia wol­no mi było na nim ćwi­czyć (…). Było ele­men­tem więk­sze­go pla­nu na przy­szłe ży­cie, któ­ry dla mnie na­kre­ślo­no[2].

Ubra­ny w pal­to Jo­seph prze­sia­dy­wał w zi­mo­we mie­sią­ce w nie­ogrze­wa­nym po­ko­ju, by grać dla człon­ków ro­dzi­ny. Pie­nią­dze na za­kup in­stru­men­tu od­kła­da­no la­ta­mi, fe­nig do fe­ni­ga.

Kie­dy Go­eb­bels ob­jął sta­no­wi­sko mi­ni­stra Rze­szy, prze­ka­zał swo­im bio­gra­fom ma­te­ria­ły uka­zu­ją­ce go w po­zy­tyw­nym świe­tle. Twier­dził mię­dzy in­ny­mi, iż po­cho­dził z chłop­skiej ro­dzi­ny, gdyż dzia­dek ze stro­ny ojca oże­nił się z cór­ką rol­ni­ka spod Düs­sel­dor­fu. Te pół­praw­dy i le­gen­dy zwią­za­ne z wcze­snym eta­pem ży­cia Go­eb­bel­sa są dziś trud­ne do spraw­dze­nia i zwe­ry­fi­ko­wa­nia. Ciąg­łe po­wtó­rze­nia spra­wi­ły, że uzna­je się je po­wszech­nie za fak­ty. Czy­nią tak na­wet oso­by nie­ko­rzy­sta­ją­ce z głów­nych źró­deł. Tyl­ko jed­no zda­rze­nie nie pod­le­ga dys­ku­sji. Go­eb­bel­sa bar­dzo do­tknę­ło zwol­nie­nie ze służ­by woj­sko­wej z po­wo­du ułom­no­ści fi­zycz­nej.

Kie­dy w 1914 roku wy­bu­chła woj­na, Jo­seph zbli­żał się do swo­ich sie­dem­na­stych uro­dzin i uczęsz­czał do szó­stej kla­sy. W szko­le za­pa­no­wał po­wszech­ny en­tu­zjazm, a chłop­cy (we wła­snym mnie­ma­niu już do­ro­śli męż­czyź­ni) prze­ści­ga­li się w za­pew­nie­niach o tym, kto szyb­ciej za­cią­gnie się do woj­ska. W gro­nie pierw­szych ochot­ni­ków zna­lazł się rów­nież Jo­seph, któ­ry wie­rzył, że oj­czy­zna do­ce­ni jego za­an­ga­żo­wa­nie i po­świę­ce­nie. Po­zo­sta­li re­kru­ci mu­sie­li skwi­to­wać jego obec­ność śmie­chem. Woj­sko­we­mu le­ka­rzo­wi wy­star­czy­ło jed­no spoj­rze­nie na nie­wy­so­kie­go, przy­gar­bio­ne­go chło­pa­ka, by z miej­sca, bez ja­kich­kol­wiek ba­dań, uznać go za nie­zdol­ne­go do służ­by. Jo­seph wró­cił do domu i za­mknął się w po­ko­ju. Przez cały dzień i całą noc łkał jak małe dziec­ko. Mi­nę­ły dwa dni, nim się do ko­goś ode­zwał. Bar­dzo moż­li­we, iż było to za­cho­wa­nie ob­li­czo­ne na po­kaz. Trud­no so­bie wy­obra­zić, by in­te­li­gent­ny czło­wiek, ma­jąc świa­do­mość wła­sne­go ka­lec­twa, na po­waż­nie roz­wa­żał służ­bę w ar­mii.

Raz jesz­cze Jo­seph mu­siał po­le­gać na swo­im in­te­lek­cie, Go­eb­bel­so­wie sta­nę­li zaś po­now­nie przed pro­ble­mem, jaki sta­no­wi­ła przy­szłość ich syna. Ka­rie­ra w woj­sku była nie­moż­li­wa, po­zo­sta­wa­ła dal­sza na­uka na uni­wer­sy­te­cie. Woj­na stwa­rza­ła sprzy­ja­ją­ce oko­licz­no­ści, gdyż więk­szość mło­dych męż­czyzn prze­ry­wa­ła edu­ka­cję, aby wstą­pić do ar­mii. Jo­seph kon­ty­nu­ował na­ukę w gim­na­zjum, na woj­nę po­szli dwaj jego bra­cia. Lata póź­niej, już jako po­li­tycz­ny agi­ta­tor i na­zi­stow­ski ofi­cjel, Go­eb­bels czę­sto wy­ka­zy­wał się od­wa­gą, nie chcąc, by po­są­dzo­no go o tchó­rzo­stwo. Z mi­ni­ste­rial­ne­go fo­te­la nie wa­hał się besz­tać nie­miec­kiej ar­mii i do­wo­dzą­cych woj­ska­mi ge­ne­ra­łów.

Oj­ciec i mat­ka po­sta­no­wi­li, że Jo­seph zo­sta­nie księ­dzem. Oj­ciec Mol­len wspo­mi­nał, że mło­dy Go­eb­bels bar­dzo in­te­re­so­wał się re­li­gią. Ro­dzi­ce ro­bi­li, co mo­gli, aby umoż­li­wić swo­je­mu oso­bli­we­mu, acz­kol­wiek by­stre­mu sy­no­wi dal­szą na­ukę w gim­na­zjum. Dzie­więt­na­sto­let­ni Jo­seph zdał do ostat­niej kla­sy. Nie wi­dział już po­trze­by ma­sko­wa­nia swo­ich ułom­no­ści, a jego in­te­lekt spra­wiał, iż mógł błysz­czeć na tle in­nych uczniów bez za­dzie­ra­nia nosa. Cię­ty ję­zyk po­mógł mu zy­skać roz­głos w szko­le – to Jo­se­pha wy­zna­cza­no do prze­ma­wia­nia na szkol­nych uro­czy­sto­ściach. Mło­dy Go­eb­bels wy­róż­nił się rów­nież jako ak­tor, bio­rąc udział w szkol­nych przed­sta­wie­niach. Gdy w 1917 roku pod­szedł do koń­co­we­go eg­za­mi­nu, zdał go z naj­lep­szą oce­ną. Dy­rek­tor po­pro­sił Jo­se­pha o wy­gło­sze­nie po­że­gnal­nej prze­mo­wy do wszyst­kich koń­czą­cych na­ukę ab­sol­wen­tów. Prang za­pa­mię­tał, że mowa ta była sztyw­na i pom­pa­tycz­na. Nie­lu­bią­cy Go­eb­bel­sa z po­wo­du wy­nio­słe­go za­cho­wa­nia dy­rek­tor uznał na­wet, iż z Jo­se­pha ni­g­dy nie wy­ro­śnie do­bry mów­ca, któ­ry po­rwał­by tłu­my!

Po­mysł wstą­pie­nia do sta­nu du­chow­ne­go nie ra­ził mło­de­go Go­eb­bel­sa, gdyż da­wał moż­li­wość bar­dzo szyb­kie­go speł­nie­nia pra­gnień i re­ali­za­cji pla­nów – osią­gnię­cia waż­nej po­zy­cji w świe­cie. Jego mło­dy i chłon­ny umysł z pew­no­ścią do­strze­gał zna­cze­nie, ja­kie w ka­to­lic­kich spo­łecz­no­ściach, a w ta­kiej się prze­cież wy­cho­wał, mie­li na­wet naj­młod­si księ­ża. Wi­zja spra­wo­wa­nia rzą­du dusz nad wier­ny­mi mu­sia­ła prze­ma­wiać do wy­obraź­ni mło­do­cia­ne­go Jo­se­pha.

Po­mi­mo skrom­nych za­so­bów fi­nan­so­wych ro­dzi­ny Go­eb­bels zdo­łał się za­pi­sać w 1917 roku na Uni­wer­sy­tet Boń­ski, pierw­szy na li­ście wyż­szych uczel­ni, na któ­re uczęsz­czał przez lata, nim w wie­ku dwu­dzie­stu czte­rech lat obro­nił ty­tuł dok­to­ra fi­lo­zo­fii na uni­wer­sy­te­cie w He­idel­ber­gu. Po pierw­szym se­me­strze w Bonn dal­sza edu­ka­cja Jo­se­pha sta­ła się za­leż­na od sty­pen­diów udzie­la­nych mu przez zna­ną ka­to­lic­ką in­sty­tu­cję cha­ry­ta­tyw­ną – Sto­wa­rzy­sze­nie Al­ber­ta Wiel­kie­go. To wła­śnie z tą or­ga­ni­za­cją wią­że się jed­na z naj­star­szych i naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­cych le­gend o Go­eb­bel­sie.

Pod­czas roz­mo­wy kwa­li­fi­ka­cyj­nej Jo­seph po­sta­no­wił zro­bić na od­py­tu­ją­cym go księ­dzu jak naj­lep­sze wra­że­nie. Du­chow­ny za­uwa­żył sta­ra­nia mło­de­go, po­pi­su­ją­ce­go się wie­dzą Go­eb­bel­sa i skie­ro­wał roz­mo­wę na te­ma­ty zwią­za­ne z ży­ciem co­dzien­nym. Udzie­la­ne od­po­wie­dzi fak­tycz­nie za­cie­ka­wi­ły księ­dza, lecz wy­cią­gnię­te z nich wnio­ski da­le­kie były od ocze­ki­wań Jo­se­pha i jego ro­dzi­ców.

„Mło­dy czło­wie­ku – miał po­noć stwier­dzić du­chow­ny – ty nie wie­rzysz w Boga. W żad­nym wy­pad­ku nie wol­no ci przy­jąć świę­ceń ka­płań­skich”.

Wiel­ka szko­da, że w tej przy­pra­wio­nej fau­stow­ską dra­ma­tur­gią opo­wie­ści nie ma ziar­na praw­dy. Fak­tycz­nie Go­eb­bels po raz pierw­szy zgło­sił się do Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go we wrze­śniu 1917 roku, tuż przed swo­imi dwu­dzie­sty­mi uro­dzi­na­mi. Zro­bił to sam, nie pro­sząc o po­moc ro­dzi­ców, a ko­re­spon­den­cja prze­trwa­ła w ar­chi­wach tej in­sty­tu­cji. Spi­sa­ne dło­nią Jo­se­pha proś­by uka­zu­ją schlud­ny styl pi­sma, bar­dzo szyb­ko prze­cho­dzą­cy w ko­śla­we, po­zor­nie ele­ganc­kie, lecz w wie­lu miej­scach nie­czy­tel­ne esy-flo­re­sy. Do­wia­du­je­my się z nich, że nie­do­szły ksiądz roz­po­czął na­ukę na uni­wer­sy­te­cie, lecz kosz­ty na­uki prze­kra­cza­ły moż­li­wo­ści fi­nan­so­we ro­dzi­ny Go­eb­bel­sów. Pierw­szy list nosi datę 5 wrze­śnia:

Ni­niej­szym pro­szę uni­że­nie (unter­tänigst) Ko­mi­tet Die­ce­zjal­ny Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go o fi­nan­so­we wspar­cie mo­je­go zi­mo­we­go se­me­stru w la­tach 1917–1918. W świę­ta Wiel­kiej Nocy zda­łem eg­za­min koń­co­wy w gim­na­zjum w Rheydt (za­łą­czam świa­dec­two), a na­stęp­nie pod­ją­łem stu­dia uni­wer­sy­tec­kie w Bonn, by kon­ty­nu­ować na­ukę na wy­dzia­łach fi­lo­lo­gii (nie­miec­kiej i ła­ciń­skiej) oraz hi­sto­rii. Ów pierw­szy se­mestr zdo­ła­łem opła­cić z oszczęd­no­ści, któ­re zro­bi­łem, udzie­la­jąc ko­re­pe­ty­cji młod­szym dzie­ciom. Jed­nak­że mu­sia­łem przed­wcze­śnie prze­rwać stu­dia, gdyż bar­dzo szyb­ko wy­czer­pa­łem skrom­ne środ­ki, ja­ki­mi dys­po­no­wa­łem.

Mój oj­ciec pra­cu­je jako urzęd­nik biu­ro­wy, a nie­wiel­kie sumy od­kła­da­ne z jego pen­sji, zwłasz­cza w ze­sta­wie­niu ich ze sta­le ro­sną­cy­mi kosz­ta­mi utrzy­ma­nia, prze­sy­ła­ne są moim dwóm bra­ciom, z któ­rych star­szy słu­ży obec­nie na fron­cie wschod­nim, młod­szy zaś znaj­du­je się we fran­cu­skiej nie­wo­li.

W świę­ta nie mia­łem nie­ste­ty wie­lu oka­zji do za­ro­bie­nia pie­nię­dzy, a wszyst­kie pró­by zna­le­zie­nia za­trud­nie­nia cza­so­we­go koń­czy­ły się nie­po­wo­dze­niem. Bar­dzo chciał­bym kon­ty­nu­ować na­ukę w na­stęp­nym se­me­strze, gdyż z po­wo­du nie­peł­no­spraw­nej nogi zwol­nio­no mnie ze służ­by woj­sko­wej. Moja dal­sza edu­ka­cja za­le­ży w ca­ło­ści od do­bro­czyn­no­ści mych ka­to­lic­kich bliź­nich.

Po­kor­nie pro­szę o speł­nie­nie mej szcze­rej proś­by i gor­li­wie ocze­ku­ję ry­chłej od­po­wie­dzi.

Je­stem prze­ko­na­ny, iż mój nie­daw­ny ka­te­che­ta, Herr Obe­rleh­rer Jo­han­nes Mol­len, po­twier­dzi praw­dzi­wość tego oświad­cze­nia.

Z wy­ra­za­mi sza­cun­ku i od­da­nia

Jo­sef Go­eb­bels (Stud. Fil.)[3]

Dru­gi list, wy­sła­ny 14 wrze­śnia, był jesz­cze bar­dziej ofi­cjal­ny w to­nie:

Jak uni­że­nie in­for­mo­wa­łem w mym po­przed­nim li­ście, nie zdo­ła­łem, z po­wo­du trud­no­ści fi­nan­so­wych, ukoń­czyć ostat­nie­go se­me­stru na­uki. Co wię­cej, pod ko­niec czerw­ca po­wo­ła­no mnie do obo­wiąz­ko­wej służ­by ad­mi­ni­stra­cyj­nej, ale od niej je­stem już wol­ny. W za­ist­nia­łych oko­licz­no­ściach nie mogę przed­sta­wić po­świad­cze­nia mo­ich ocen z pierw­sze­go se­me­stru. Czy jest moż­li­we, aby ze wzglę­du na wzmian­ko­wa­ne oko­licz­no­ści obyć się bez nie­go? Zwłasz­cza iż bez wa­szej ła­ska­wej po­mo­cy będę zmu­szo­ny, z roz­pa­czą, za­nie­chać dal­szej na­uki.

Do­łą­czam for­mu­larz i, gdy tyl­ko otrzy­mam od­po­wiedź, zo­bo­wią­zu­ję się do­słać po­zo­sta­łe do­ku­men­ty.

W ko­lej­nym, rów­nież bar­dzo ofi­cjal­nym li­ście, z datą 18 wrze­śnia, Go­eb­bels oka­zał się jesz­cze bar­dziej bez­po­śred­ni. Co cie­ka­we, opi­su­je w nim sie­bie w trze­ciej oso­bie:

Oj­ciec ni­żej pod­pi­sa­ne­go jest urzęd­ni­kiem biu­ro­wym za­trud­nio­nym w fir­mie W.H. Len­nartz w Rheydt. Jego rocz­ny do­chód waha się w gra­ni­cach 3800–4000 ma­rek. Nie dys­po­nu­je żad­ny­mi po­waż­niej­szy­mi oszczęd­no­ścia­mi ani fun­du­sza­mi. Mat­ka pe­ten­ta rów­nież żyje. Z trzech sy­nów au­tor tej proś­by jest naj­młod­szy. Jego naj­star­szy brat (lat 24) jest ka­no­nie­rem na fron­cie wschod­nim. Dru­gi brat (lat 22) jest jeń­cem wo­jen­nym we Fran­cji. Je­dy­na ży­ją­ca sio­stra ma lat osiem.

Wo­bec ro­sną­cych kosz­tów ży­cia oraz ko­niecz­no­ści utrzy­my­wa­nia dwóch star­szych sy­nów (mają pierw­szeń­stwo z po­wo­du tego, iż są żoł­nie­rza­mi) ro­dzi­ce skła­da­ją­ce­go tę proś­bę nie są w sta­nie wspo­móc fi­nan­so­wo jego dal­szych stu­diów.

Na tej sa­mej kart­ce pra­łat Mol­len do­pi­sał re­ko­men­da­cję:

Herr Go­eb­bels po­cho­dzi z po­rząd­nej, ka­to­lic­kiej ro­dzi­ny i jest oso­bą god­ną po­le­ce­nia z po­wo­du swej re­li­gij­nej po­sta­wy oraz oby­czaj­ne­go za­cho­wa­nia.

Po­dob­ne re­ko­men­da­cje Go­eb­bels do­stał po­nad­to od dwóch in­nych szkol­nych wy­kła­dow­ców.

Do po­da­nia Jo­seph do­łą­czył wy­kaz po­stę­pów w na­uce, a tak­że opi­nie na te­mat swo­je­go po­stę­po­wa­nia i cha­rak­te­ru. Wszyst­kie przed­sta­wia­ły go jako wy­bit­ne­go ucznia. W ru­bry­kach do­ty­czą­cych za­cho­wa­nia, fre­kwen­cji, schlud­no­ści, pil­no­ści i cha­rak­te­ru pi­sma na­uczy­cie­le wpi­sa­li naj­wyż­sze oce­ny – „bar­dzo do­bry”. Po­dob­ne noty wy­sta­wio­no mu z re­li­gii, ję­zy­ka nie­miec­kie­go oraz ła­ci­ny. Z gre­ki, ję­zy­ka fran­cu­skie­go, hi­sto­rii, geo­gra­fii, ma­te­ma­ty­ki i fi­zy­ki Jo­seph otrzy­mał oce­nę do­brą. Wy­star­czy­ło to do po­zy­tyw­ne­go roz­pa­trze­nia proś­by. Sto­wa­rzy­sze­nie po­sta­no­wi­ło udzie­lić mu sty­pen­dium w po­sta­ci kil­ku nie­opro­cen­to­wa­nych po­ży­czek. Po trze­ciej proś­bie z 8 paź­dzier­ni­ka, w któ­rej ubie­gał się z po­wa­ża­niem o bez­zwłocz­ne prze­la­nie pie­nię­dzy na za­kup pod­ręcz­ni­ków i opła­tę za­jęć, Go­eb­bels otrzy­mał pierw­szą po­życz­kę w wy­so­ko­ści 185 ma­rek[*]. Po­mię­dzy 1917 a 1920 ro­kiem Sto­wa­rzy­sze­nie Al­ber­ta Wiel­kie­go udzie­li­ło Go­eb­bel­so­wi po­życz­ki na łącz­ną kwo­tę 964 ma­rek. Gdy­by oso­by po­dej­mu­ją­ce tę de­cy­zję wie­dzia­ły, jak wie­le tru­du przy­nie­sie od­zy­ska­nie tych pie­nię­dzy, z pew­no­ścią nie da­ły­by Go­eb­bel­so­wi ani jed­nej mar­ki. Or­ga­ni­za­cja cha­ry­ta­tyw­na mu­sia­ła osta­tecz­nie wstą­pić na dro­gę są­do­wą, a koń­co­wą ugo­dę za­war­to z Go­eb­bel­sem do­pie­ro w 1930 roku, gdy ten był już de­pu­to­wa­nym w Re­ich­sta­gu zna­nym ze swych an­ty­ka­to­lic­kich po­glą­dów. Peł­na do­ku­men­ta­cja tej dłu­giej wal­ki o od­zy­ska­nie na­leż­no­ści prze­trwa­ła w ar­chi­wum wspo­mnia­ne­go sto­wa­rzy­sze­nia[4]. Oprócz po­ży­czek Jo­seph otrzy­my­wał wspar­cie od ojca, któ­ry co mie­siąc ra­to­wał go sumą 50 ma­rek. Od cza­su do cza­su drob­ne kwo­ty prze­ka­zy­wa­ła mu rów­nież w for­mie pre­zen­tów mat­ka.

Nie­miec­kie uni­wer­sy­te­ty mia­ły na po­cząt­ku XX wie­ku tyl­ko czte­ry wy­dzia­ły – teo­lo­gii, me­dy­cy­ny, pra­wa oraz fi­lo­zo­fii. Na tym ostat­nim wy­kła­da­no prze­waż­nie przed­mio­ty, któ­re nie mie­ści­ły się w po­zo­sta­łych trzech ka­te­go­riach, tak róż­ne jak li­te­ra­tu­ra, ma­te­ma­ty­ka, na­uki po­li­tycz­ne, eko­no­mia czy hi­sto­ria sztu­ki. Wy­bie­ra­li go przede wszyst­kim stu­den­ci wią­żą­cy swo­ją przy­szłość z na­ucza­niem, gdyż za­li­cze­nie Sta­at­se­xa­men – eg­za­mi­nu koń­co­we­go – po­zwa­la­ło na ob­ję­cie sta­no­wi­ska na­uczy­cie­la w gim­na­zjum. Uzy­ska­nie ty­tu­łu dok­to­ra nie było obo­wiąz­ko­we, choć więk­szość stu­den­tów de­cy­do­wa­ła się na taki krok, gdyż pod­no­si­ło to ich pre­stiż. Wy­kształ­ce­ni Niem­cy bar­dzo lu­bi­li, gdy zwra­ca­no się do nich Herr Dok­tor. Dok­to­ry­za­cja wy­ma­ga­ła trzech lat na­uki, po któ­rych upły­wie stu­dent pre­zen­to­wał krót­ką roz­pra­wę na te­mat wy­bra­ny przez pro­mo­to­ra, a na­stęp­nie przy­stę­po­wał do eg­za­mi­nu ust­ne­go.

W Bonn Go­eb­bels stu­dio­wał hi­sto­rię oraz li­te­ra­tu­rę, sku­pia­jąc się na pierw­szym eta­pie stu­diów na dra­ma­tach Go­ethe­go. Wstą­pił do Ka­to­lic­kie­go Związ­ku Stu­den­tów no­szą­ce­go na­zwę Uni­tas, co było kro­kiem do­brze wi­dzia­nym w oczach ka­to­lic­kich władz, a z do­ku­men­tów prze­cho­wy­wa­nych przez Sto­wa­rzy­sze­nie Al­ber­ta Wiel­kie­go wy­ni­ka, iż czy­nił po­stę­py w stu­diach. Po pierw­szym se­me­strze wkro­czył jed­nak w nie­po­ko­ją­cy okres cią­głe­go zmie­nia­nia uczel­ni. Stu­dio­wa­nie na dwóch, na­wet trzech uczel­niach nie na­le­ża­ło wów­czas do rzad­ko­ści, lecz oso­bli­wa, czte­ro­let­nia wę­drów­ka Go­eb­bel­sa po ko­lej­nych in­sty­tu­cjach edu­ka­cyj­nych zdra­dza jego nie­co­dzien­ną nie­sta­łość. Let­ni se­mestr 1918 roku Jo­seph roz­po­czął na Uni­wer­sy­te­cie we Fry­bur­gu, gdzie zwol­nio­no go ze wszyst­kich opłat. Stu­dio­wał tam dzie­ła Jo­han­na Jo­achi­ma Winc­kel­man­na, osiem­na­sto­wiecz­ne­go ar­che­olo­ga i hi­sto­ry­ka sztu­ki, sku­pia­jąc się na wpły­wie wy­war­tym przez sta­ro­żyt­ny Rzym i Gre­cję na okres śre­dnio­wie­cza. W zi­mie prze­niósł się jed­nak na uni­wer­sy­tet w Würz­bur­gu, gdzie kon­ty­nu­ował stu­dio­wa­nie hi­sto­rii współ­cze­snej i sta­ro­żyt­nej.

Do na­szych cza­sów prze­trwa­ło kil­ka li­stów na­pi­sa­nych przez Go­eb­bel­sa po­mię­dzy paź­dzier­ni­kiem a li­sto­pa­dem 1918 roku do szkol­ne­go ko­le­gi Frit­za Pran­ga oraz do jego krew­nych. Uka­zu­ją one, w cie­ka­wy spo­sób, prze­mia­nę cha­rak­te­ru Jo­se­pha, stu­den­ta miesz­ka­ją­ce­go z dala od ro­dzin­ne­go domu. Go­eb­bels wy­słał je z Würz­bur­ga. Pierw­szy, opa­trzo­ny datą 2 paź­dzier­ni­ka i za­adre­so­wa­ny do Frit­za, za­wie­ra in­te­re­su­ją­cy ko­men­tarz na te­mat ogól­nych wa­run­ków wpły­wa­ją­cych na fre­kwen­cję stu­den­tów uczą­cych się na nie­miec­kich uni­wer­sy­te­tach w ostat­nich ty­go­dniach i mie­sią­cach Wiel­kiej Woj­ny. Wy­ni­ka z nie­go, że Jo­seph nie wy­brał uczel­ni, któ­rej chciał, gdyż jego de­cy­zja za­le­ża­ła od uprzed­nie­go zna­le­zie­nia miej­sca za­miesz­ka­nia.

Dro­gi Frit­zu,

Przyj­mij moje szcze­re, to przede wszyst­kim, po­wi­ta­nie, i po­zwól, że od razu wy­ra­żę swo­je ogrom­ne nie­za­do­wo­le­nie z fak­tu, iż nie speł­ni­ły się moje wie­lo­let­nie ma­rze­nia, gdyż w tym se­me­strze nie­ste­ty mu­sia­łem po­now­nie za­po­mnieć o Mo­na­chium. W ca­łym mie­ście nie było żad­ne­go wol­ne­go po­ko­ju do wy­na­ję­cia, a sy­tu­acja ży­wie­nio­wa wy­glą­da tam na rów­nie złą. Nie, nie prze­sie­dzia­łem bez­czyn­nie na sta­cji, wy­pła­ku­jąc żale. Spa­ko­wa­łem swój do­by­tek i od­trą­bi­łem, moż­na tak rzec, tak­tycz­ny od­wrót. Za to w Würz­bur­gu uśmiech­nę­ło się do mnie szczę­ście. Zna­la­złem wspa­nia­ły po­kój w domu tuż nad rze­ką. Jest tu bar­dzo do­bry wikt i… Cóż, cze­go moż­na ocze­ki­wać wię­cej w dzi­siej­szych cza­sach? Co do Mo­na­chium, za­mie­rzam spró­bo­wać po­now­nie w trak­cie bo­żo­na­ro­dze­nio­wej prze­rwy.

W dal­szej czę­ści li­stu Go­eb­bels opi­su­je pięk­no sta­re­go Würz­bur­ga, uży­wa­jąc kwie­ci­stych po­rów­nań ro­dem z prze­wod­ni­ka tu­ry­stycz­ne­go, okra­sza­jąc je zna­ny­mi cy­ta­ta­mi, i na­zy­wa­jąc sa­me­go sie­bie mło­dym sy­nem muz:

Na uni­wer­sy­te­cie wszyst­ko w po­rząd­ku. W tym se­me­strze zno­wu sku­piam się na hi­sto­rii sztu­ki i współ­cze­snej li­te­ra­tu­rze nie­miec­kiej. Mam na­dzie­ję, że w zi­mie po­czy­nię duże po­stę­py in atri­bus li­be­ra­li­bus. A co u cie­bie, mój dro­gi przy­ja­cie­lu? Cóż, mam na­dzie­ję, iż w cią­gu naj­bliż­szych ty­go­dni ty rów­nież znaj­dziesz dro­gę do tego prze­pięk­ne­go przy­byt­ku muz. Z pew­no­ścią tego nie po­ża­łu­jesz. A może prze­rwiesz obec­ne za­ję­cia i wpad­niesz na krót­ką wi­zy­tę? Spra­wi­ło by mi to ogrom­ną przy­jem­ność! Wie­czo­rem za­mie­rzam się­gnąć po Ogrod­ni­ka Ra­bin­dra­na­tha Ta­go­re, cu­dow­ny zbiór wier­szy mi­ło­snych, któ­re po­le­cam ci z ca­łe­go ser­ca. Nie za­po­mnij, pro­szę, przy­słać mi drob­ny bo­żo­na­ro­dze­nio­wy ry­su­nek, tak szyb­ko jak bę­dzie to moż­li­we. I po­zdrów ode mnie swo­ją sza­now­ną mat­kę oraz ojca i przyj­mij naj­szczer­sze ży­cze­nia od twe­go Ule­xa.

Ze wspo­mnia­nych li­stów wy­ni­ka ja­sno, że Go­eb­bels uwa­żał sie­bie za czło­wie­ka pió­ra i wy­ko­rzy­sty­wał spo­sob­ność do po­pi­sy­wa­nia się ta­len­tem li­te­rac­kim. Wi­dać to naj­wy­raź­niej w póź­niej­szej ko­re­spon­den­cji, w któ­rej prze­wi­ja się te­mat lo­sów po­le­głe­go w ostat­nich dniach woj­ny Han­sa Pran­ga, bra­ta Frit­za. Jo­seph wy­słał 13 paź­dzier­ni­ka prze­sad­nie ofi­cjal­ny list, ad­re­su­jąc go do ca­łej ro­dzi­ny, w któ­rym sta­rał się po­łą­czyć wy­ra­że­nie oso­bi­stych od­czuć z od­po­wied­nio pod­nio­słym sty­lem pi­sa­nia.

Wła­śnie otrzy­ma­łem od Frit­za okrop­ną wieść o bo­ha­ter­skiej śmier­ci wa­sze­go uko­cha­ne­go syna i bra­ta Han­sa, i od­czu­wam po­trze­bę zło­że­nia mych naj­szczer­szych kon­do­len­cji, do­łą­cza­jąc się do wa­szej ża­ło­by z po­wo­du tej jak­że smut­nej stra­ty. Zwa­żyw­szy, iż przez pe­wien czas Hans był mi oso­bą bar­dzo bli­ską i spę­dzi­łem w jego to­wa­rzy­stwie wie­le wie­czo­rów, po­zwól­cie, że po­świę­cę kil­ka słów, czcząc wspo­mnie­nie mło­de­go bo­ha­te­ra.

Hans był praw­dzi­wym i od­da­nym przy­ja­cie­lem. Za­skar­bił so­bie moje od­da­nie, za­wsze będę po­wta­rzał z dumą, że go zna­łem, swo­im nie­ska­zi­tel­nym i szcze­rym cha­rak­te­rem, praw­dzi­wie szla­chet­ną po­sta­wą i na­tu­ral­nym spo­so­bem by­cia, choć jego po­wścią­gli­wość i krzep­kość nie zjed­ny­wa­ły mu sym­pa­tii w mgnie­niu oka. Miał do za­ofe­ro­wa­nia znacz­nie cen­niej­szy dar: wie­dział, jak zdo­by­wać ser­ca przy­ja­ciół w chwi­lach spę­dza­nych ra­zem w ci­szy… Ve­rehr­te [sza­now­na] ro­dzi­no Prang, my­ślę, że te sło­wa przy­nio­są wam po­krze­pie­nie. Je­śli bo­go­wie fak­tycz­nie umi­ło­wa­li so­bie mło­dych i za­bie­ra­ją ich do sie­bie, wiedz­cie, że Hans na­le­żał do wą­skie­go gro­na wy­brań­ców.

Mniej wię­cej mie­siąc póź­niej, a do­kład­nie 11 li­sto­pa­da 1918 roku, w wa­go­nie mar­szał­ka Fo­cha pod­pi­sa­no za­wie­sze­nie bro­ni. Ten sam wa­gon Go­eb­bels po­le­cił prze­trans­por­to­wać w 1940 roku z po­wro­tem do Com­pi­égne, by Niem­cy mo­gły uczcić try­umf nad Fran­cją. Zło­żo­na sy­tu­acja po­li­tycz­na w kra­ju, któ­ra do­pro­wa­dzi­ła do tego ro­zej­mu, wzbu­dza­ła ogrom­ne emo­cje u więk­szo­ści stu­den­tów, a tak­że wszyst­kich miesz­kań­ców Nie­miec. Nie­miec­kie na­czel­ne do­wódz­two, po­cząt­ko­wo po­pie­ra­ją­ce po­mysł za­wie­sze­nia dzia­łań zbroj­nych, w ostat­niej chwi­li zmie­ni­ło zda­nie, zrzu­ca­jąc od­po­wie­dzial­ność za pod­ję­cie trud­nej de­cy­zji w ca­ło­ści na bar­ki władz cy­wil­nych. Erich Lu­den­dorff, któ­ry w póź­niej­szym okre­sie udzie­lił po­par­cia Hi­tle­ro­wi, ustą­pił ze sta­no­wi­ska do­wód­cze­go pod ko­niec paź­dzier­ni­ka i zbiegł za gra­ni­cę. Gdy klę­ska Nie­miec sta­ła się fak­tem, w ca­łym kra­ju żoł­nie­rze, ma­ry­na­rze i ro­bot­ni­cy zbun­to­wa­li się prze­ciw­ko skom­pro­mi­to­wa­nym wła­dzom, do­ma­ga­jąc się po­ko­ju. 8 li­sto­pa­da po­wo­ła­no w Ba­wa­rii pierw­szy rząd re­pu­bli­kań­ski. Zmu­szo­ny do ab­dy­ka­cji ce­sarz schro­nił się w Ho­lan­dii, gdy tyl­ko zdał so­bie spra­wę, iż nie może dłu­żej po­le­gać na lo­jal­no­ści na­czel­ne­go do­wódz­twa ani woj­ska. 10 li­sto­pa­da w wie­lu nie­miec­kich mia­stach ogło­szo­no wy­buch re­wo­lu­cji so­cja­li­stycz­nej.

W li­ście da­to­wa­nym na 13 li­sto­pa­da i za­adre­so­wa­nym do Frit­za Pran­ga Go­eb­bels opi­sał te wy­da­rze­nie z per­spek­ty­wy stu­den­ta. Co cie­ka­we, jego ów­cze­sne prze­my­śle­nia, a przede wszyst­kim cał­ko­wi­ta ak­cep­ta­cja nie­miec­kiej klę­ski, sto­ją w za­ska­ku­ją­cej sprzecz­no­ści z póź­niej­szy­mi na­ro­do­wo­so­cja­li­stycz­ny­mi po­glą­da­mi na tę kwe­stię:

Kil­ka dni temu mie­li­śmy w Au­di­to­rium Ma­xi­mum duże spo­tka­nie, na któ­re przy­szli pra­wie wszy­scy stu­den­ci z Würz­bur­ga chcą­cy zmie­rzyć się z pa­lą­cy­mi kwe­stia­mi do­ty­czą­cy­mi na­szej obec­nej sy­tu­acji po­li­tycz­nej. W trak­cie de­ba­ty pa­dły zda­nia, któ­re prze­sy­łam ci w od­po­wie­dzi na two­je ser­decz­ne i przy­ja­ciel­skie sło­wa. Dys­ku­to­wa­li­śmy na te­mat tego, w jaki spo­sób nie­miec­cy stu­den­ci po­win­ni się usto­sun­ko­wać do no­wych władz. Je­den ze star­szych ko­le­gów (ran­ny w woj­nie) po­wie­dział tak: „Uwa­żam, że na obec­ną chwi­lę naj­bar­dziej po­żą­da­ną po­sta­wą bę­dzie spo­koj­ne ob­ser­wo­wa­nie wy­da­rzeń. Te­raz górą są śle­pe i sro­gie masy. Ale może na­dej­dzie po­now­nie czas, kie­dy po­czu­ją po­trze­bę in­te­li­gent­ne­go przy­wódz­twa, a wte­dy wkro­czy­my my, z całą na­szą mocą”.

Czy i ty nie uwa­żasz, że na­dej­dzie jesz­cze czas, kie­dy lu­dzie za­tę­sk­nią za in­te­lek­tu­al­ny­mi i du­cho­wy­mi war­to­ścia­mi, za­po­mi­na­jąc o po­ku­sach przy­stą­pie­nia do bru­tal­nej masy? Za­cze­kaj­my na ten mo­ment, a w mię­dzy­cza­sie trwaj­my, har­tu­jąc swe umy­sły na cze­ka­ją­ce nas za­da­nie. Ży­cie w mrocz­nych go­dzi­nach na­szej oj­czy­zny jest gorz­kie, ale kto wie, czy nie przy­nie­sie nam pew­ne­go dnia ko­rzy­ści. Z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia Niem­cy zde­cy­do­wa­nie prze­gra­ły tę woj­nę, ale na­sza oj­czy­zna może jesz­cze wyjść z niej zwy­cię­ska.

Do­da­jąc w na­stęp­nym aka­pi­cie ko­lej­ne kon­do­len­cje, koń­czy list cy­ta­tem z Ho­ra­ce­go!

Na se­mestr let­ni 1919 roku Go­eb­bels po­wró­cił do Fry­bur­ga. Choć na­dal nie opła­cał cze­sne­go, a do­dat­ko­wo otrzy­my­wał po­życz­ki do Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go, jego za­pał re­li­gij­ny za­czął słab­nąć, o czym świad­czy wy­stą­pie­nie z Uni­tas.

Se­mestr zi­mo­wy 1919 roku spę­dził na Uni­wer­sy­te­cie Mo­na­chij­skim, gdzie ode­brał ostat­nią ratę po­życz­ki ze Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go. Od tego cza­su prze­stał in­for­mo­wać or­ga­ni­za­cję o zmia­nach uczel­ni oraz po­stę­pach w na­uce, choć po­wi­nien prze­sy­łać sto­sow­ny ra­port przy­naj­mniej raz na dwa­na­ście mie­się­cy. Po­mi­mo dwu­let­nie­go wspar­cia udzie­la­ne­go mu przez ka­to­lic­kie sto­wa­rzy­sze­nie Go­eb­bels po­sta­no­wił ze­rwać sto­sun­ki z Ko­ścio­łem. Nie­ba­wem miał się też zna­leźć pod znacz­nie sil­niej­szym wpły­wem, któ­ry roz­pa­lił jego li­te­rac­kie ma­rze­nia i prze­ko­nał do ka­rie­ry za­wo­do­we­go pi­sa­rza. Te am­bi­cje to­wa­rzy­szy­ły Go­eb­bel­so­wi przez całe ży­cie – ogrom­ne za­licz­ki i ho­no­ra­ria, któ­re po­bie­rał u szczy­tu wła­dzy za pu­bli­ko­wa­ne ar­ty­ku­ły, prze­mo­wy i pa­mięt­ni­ki, za­wsze uwa­żał za po­twier­dze­nie suk­ce­su, jaki od­niósł na polu li­te­ra­tu­ry.

Bar­dzo cie­ka­wy list, któ­ry Jo­seph otrzy­mał od ojca w tym sa­mym okre­sie, opu­bli­ko­wa­no w pew­nym ka­to­lic­kim cza­so­pi­śmie po za­koń­cze­niu dru­giej woj­ny świa­to­wej[5]. Nosi on datę 7 li­sto­pa­da – mło­dy Go­eb­bels prze­by­wał już wów­czas w Mo­na­chium. Wy­ni­ka z nie­go ja­sno, a w szcze­gól­no­ści z ostat­niej czę­ści, że Jo­seph miał skłon­ność do dra­ma­ty­zo­wa­nia na wła­sny te­mat, przed­sta­wia­jąc sie­bie jako „syna mar­no­traw­ne­go”, a po­sta­wa ta utrwa­li­ła się i to­wa­rzy­szy­ła mu już do koń­ca ży­cia. Nie tra­cił wia­ry w skry­to­ści du­cha, czuł wręcz po­trze­bę roz­bu­dza­nia żar­li­wych emo­cji nie tyl­ko w so­bie, lecz rów­nież w kon­tak­tach z bli­ski­mi. Ze słów ojca bije szla­chet­ność, co do­brze świad­czy o Go­eb­bel­sie se­nio­rze i uka­zu­je jego uczu­cia do syna, któ­ry w przy­szło­ści miał go tak bar­dzo roz­cza­ro­wać, przy­spa­rza­jąc ogro­mu zmar­twień.

Dro­gi Jo­se­phie,

Mój list z przed­wczo­raj po­wi­nien już do cie­bie do­trzeć. Ale chciał­bym od­nieść się krót­ko raz jesz­cze do two­ich słów z 31 ub. m. Zna­la­złem w nich wie­le po­wo­dów do za­do­wo­le­nia, ale jed­no­cze­śnie spra­wi­ły mi one wie­le bólu. Wie­rzę, że przy odro­bi­nie do­brej woli z obu stron na­szą re­la­cję opar­tą na peł­nym za­ufa­niu moż­na bar­dzo szyb­ko od­bu­do­wać. Rzecz ja­sna, nie osią­gnie­my tego, je­śli nie bę­dziesz w peł­ni szcze­ry i uczci­wy w sto­sun­ku do swo­je­go ojca.

Ni­g­dy nie oka­zy­wa­łeś bra­ku pil­no­ści i wy­trwa­ło­ści w na­uce, a dzię­ki temu zdo­ła­łeś od­nieść suk­ces, któ­re­go mogą ci po­zaz­dro­ścić inni stu­den­ci. Szcze­gól­nie ra­du­je mnie świa­do­mość, iż nie na­ra­zi­łeś na szwank swej mo­ral­no­ści, bo two­je za­pew­nie­nia koją oj­cow­skie ser­ce.

Nie­mniej jed­nak, pi­szesz da­lej: „Lecz je­śli miał­bym utra­cić wia­rę”. Wno­szę z tego, że jesz­cze jej się stra­ci­łeś, a je­dy­nie za­drę­czasz się wąt­pli­wo­ścia­mi. W ta­kim ra­zie po­wi­nie­neś zna­leźć po­cie­sze­nie w tym, iż ża­den czło­wiek, a w szcze­gól­no­ści czło­wiek mło­dy, nie jest wol­ny od po­dob­nych zwąt­pień. W isto­cie ci, któ­rzy je od­czu­wa­ją, sta­ją się lep­szy­mi chrze­ści­ja­na­mi. W tym przy­pad­ku nie moż­na od­nieść zwy­cię­stwa bez wal­ki. Dla­te­go też uwa­ża­nie ich za po­wód uni­ka­nia Naj­święt­szych Sa­kra­men­tów jest ogrom­nym błę­dem. Bo któż może stwier­dzić, że za­wsze pod­cho­dził do Sto­łu Pana z czy­sto­ścią dzie­cię­ce­go ser­ca jak pod­czas pierw­szej ko­mu­nii?

Te­raz mu­szę za­dać ci kil­ka py­tań, bo je­śli mamy przy­wró­cić na­szym re­la­cjom daw­ne za­ufa­nie – a nikt nie ży­czył­by so­bie tego bar­dziej ode mnie – nie mogę wąt­pić w szcze­rość twych od­po­wie­dzi:

Czy na­pi­sa­łeś książ­ki lub za­mie­rzasz na­pi­sać co­kol­wiek, co sta­ło­by w sprzecz­no­ści z wia­rą ka­to­lic­ką?

Czy za­mie­rzasz obrać ka­rie­rę nie­od­po­wied­nią dla do­bre­go ka­to­li­ka?

Je­śli od­po­wie­dzia­łeś na oba py­ta­nia prze­czą­co, a two­je wąt­pli­wo­ści są in­nej na­tu­ry, po­wiem ci jed­no: Módl się i nie usta­waj w mo­dli­twach, a ja też będę pro­sił Pana, aby cię wspo­mógł.

Je­śli na­dal bę­dziesz uwa­żał, iż gro­zi ci utra­ta wia­ry, po­zwól, że przy­po­mnę ci rok 1917, kie­dy pew­ne­go ran­ka klę­cza­łeś wraz ze mną przy łóż­ku na­szej dro­giej i śmier­tel­nie cho­rej Eli­sa­beth, mo­dląc się o du­szę za­bie­ra­ne­go nam przed­wcze­śnie anioł­ka. W czym szu­ka­li­śmy wów­czas uko­je­nia? W pro­stej świa­do­mo­ści, iż dro­ga du­szycz­ka otrzy­ma­ła ostat­nie na­masz­cze­nie, a my mo­gli­śmy się za nią mo­dlić ra­zem.

Co­kol­wiek czu­jesz w głę­bi ser­ca, na­wet je­śli two­je wąt­pli­wo­ści są więk­sze niż moje do­my­sły, je­stem pe­wien, że oka­zu­jąc od­wa­gę, od­zy­skasz spo­kój du­cha. A je­śli tak się nie sta­nie, wróć do domu, mój synu, i po­roz­ma­wiaj o tym z nami. Prze­ślę ci opła­tę za po­dróż, kie­dy tyl­ko o nią po­pro­sisz…

Pi­szesz w swo­im li­ście: „Dla­cze­go nie prze­klą­łeś mnie i nie na­zwa­łeś sy­nem mar­no­traw­nym, któ­ry opu­ścił ro­dzi­ców i uciekł na bez­dro­ża”?

A da­lej do­da­jesz: „Je­śli uwa­ża­cie, że nie za­słu­gu­ję dłu­żej na mia­no wa­sze­go syna…”.

Jako oj­ciec i ka­to­lik nie uczy­nię ani pierw­sze­go, ani dru­gie­go, lecz będę się za cie­bie mo­dlił tak, jak mo­dli­łem się wcze­śniej.

Nie mu­sisz się spie­szyć z od­po­wie­dzią na ten list, lecz nie ury­waj ko­re­spon­den­cji. Sły­sza­łem, że w dzia­le pa­czek znie­sio­no ob­ostrze­nia, i nie­ba­wem nadam ci pacz­kę z pro­wian­tem.

Z bar­dzo ser­decz­ny­mi po­zdro­wie­nia­mi, ode mnie, two­jej mat­ki, sio­stry i bra­ci, twój nie­zmien­nie ko­cha­ją­cy oj­ciec.

Z po­wyż­sze­go li­stu moż­na wy­cią­gnąć bar­dzo cie­ka­wy wnio­sek – chęć im­po­no­wa­nia, za­rów­no in­nym, jak i sa­me­mu so­bie, do­pro­wa­dzi­ła Go­eb­bel­sa do apo­sta­zji.

W 1920 roku Jo­seph prze­niósł się na uni­wer­sy­tet w He­idel­ber­gu, gdzie rok póź­niej obro­nił pra­cę dok­tor­ską. Na no­wej uczel­ni zna­lazł się pod sil­nym wpły­wem Frie­dri­cha Gun­dol­fa, pro­fe­so­ra po­cho­dze­nia ży­dow­skie­go, a za­ra­zem jed­ne­go z naj­bar­dziej zna­nych ba­da­czy hi­sto­rii li­te­ra­tu­ry w Niem­czech, au­to­ra bar­dzo zna­nej, na­wet dziś, bio­gra­fii Go­ethe­go. Gun­dolf był nie tyl­ko sza­no­wa­nym na­ukow­cem, lecz rów­nież bar­dzo cie­ka­wą oso­bą przy­cią­ga­ją­cą do sie­bie mło­dych stu­den­tów li­te­ra­tu­ry. Splen­do­ru do­da­wa­ła mu przede wszyst­kim bli­ska zna­jo­mość ze Ste­fa­nem Geo­r­gem, sław­nym ezo­te­rycz­nym po­etą nie­miec­kim z po­cząt­ku XX wie­ku. Gun­dolf od­gry­wał istot­ną rolę w li­te­rac­kim krę­gu sku­pio­nym wo­kół Geo­r­ge­go, a stu­dio­wa­nie pod jego okiem spra­wia­ło, że część sła­wy i splen­do­ru spły­wa­ła na uczniów. Mło­dy stu­dent z pro­win­cjo­nal­ne­go Rheydt z całą pew­no­ścią czer­pał dumę z fak­tu uczęsz­cza­nia na za­ję­cia sław­ne­go pro­fe­so­ra. W He­idel­ber­gu dwu­dzie­sto­trzy­let­ni wów­czas Go­eb­bels oprócz li­te­ra­tu­ry stu­dio­wał jesz­cze hi­sto­rię, fi­lo­lo­gię i sztu­kę.

Na te­mat pra­cy dok­tor­skiej wy­brał ana­li­zę dzieł Wil­hel­ma von Schüt­za, opa­tru­jąc ją pod­ty­tu­łem „Wkład w hi­sto­rię dra­ma­tu ro­man­tycz­ne­go”. W póź­niej­szych la­tach Go­eb­bels na­ka­zał usu­nąć swo­ją roz­pra­wę z uni­wer­sy­tec­kie­go ar­chi­wum, zmie­nia­jąc jed­no­cze­śnie jej ty­tuł na: „Du­cho­we i po­li­tycz­ne prą­dy wcze­sne­go ro­man­ty­zmu”[6]. Pia­sto­wał już wów­czas sta­no­wi­sko mi­ni­stra i mu­siał pod­kre­ślić, że jego wcze­sne za­in­te­re­so­wa­nia opi­sy­wa­nym okre­sem mia­ły pod­ło­że wy­łącz­nie po­li­tycz­ne. W rze­czy­wi­sto­ści na jego ów­cze­sny wy­bór wpły­nę­ły wzglę­dy es­te­tycz­ne, a na po­li­ty­kę Go­eb­bels zwró­cił uwa­gę znacz­nie póź­niej.

Tu war­to po­świę­cić chwi­lę, aby przyj­rzeć się do­kład­niej pro­ce­so­wi kształ­to­wa­nia się nie­zwy­kłej oso­bo­wo­ści Jo­se­pha w jak­że istot­nym dla każ­de­go okre­sie prze­cho­dze­nia z wie­ku mło­dzień­cze­go w do­ro­słość. Nikt nie ne­gu­je in­te­li­gen­cji Go­eb­bel­sa, lecz jego po­stę­po­wa­nie wo­bec Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go do­wo­dzi, iż już wów­czas dzia­łał sa­mo­lub­nie i opor­tu­ni­stycz­nie, a po­wyż­sze ce­chy mia­ły w przy­szło­ści sta­no­wić istot­ne ele­men­ty cha­rak­te­ru mi­ni­stra Rze­szy. Mło­dy Go­eb­bels sta­rał się usil­nie unie­za­leż­nić od ro­dzi­ny i od­ciąć od wła­snych ko­rze­ni. Dziś trud­no go so­bie wy­obra­zić jako ubo­gie­go stu­den­ta bła­ga­ją­ce­go o drob­ne po­życz­ki, z ko­niecz­no­ści prze­no­szą­ce­go się co kil­ka mie­się­cy z jed­nej uczel­ni na dru­gą, wy­naj­mu­ją­ce­go małe po­ko­je, w któ­rych pi­sał ko­lej­ne proś­by o za­po­mo­gi i ra­por­ty z po­stę­pów w na­uce, a na­stęp­nie wy­sy­łał je do Sto­wa­rzy­sze­nia Al­ber­ta Wiel­kie­go; z Por­t­stras­se 18 w Bonn; z Bre­isa­cher­stras­se 2, czwar­te pię­tro, we Fry­bur­gu; z Blu­men­stras­se 8, czwar­te pię­tro, w Würz­bur­gu; z Go­ethe­stras­se 8, we Fry­bur­gu; z miesz­ka­nia ro­dzi­ny Vi­gie­rów na Ro­man­stras­se w Mo­na­chium. Do­pie­ro w He­idel­ber­gu, czy­li po swo­ich dwu­dzie­stych trze­cich uro­dzi­nach, mło­dy stu­dent za­czął uświa­da­miać so­bie, na czym mu na­praw­dę za­le­ży, przyj­mu­jąc po­sta­wę zna­mio­nu­ją­cą pew­ność sie­bie po­łą­czo­ną z nie­ma­łą próż­no­ścią.

Miał wie­le po­wo­dów, by od­czu­wać po­trze­bę do­wie­dze­nia wła­snej war­to­ści. Jego nie­wy­kształ­ce­ni ro­dzi­ce mó­wi­li z wy­raź­nym ak­cen­tem, a choć sami uwa­ża­li się za człon­ków niż­szej kla­sy śred­niej, w rze­czy­wi­sto­ści na­le­że­li do kla­sy ro­bot­ni­czej. Jako mło­dzie­niec Jo­seph opu­ścił na trzy lata ro­dzin­ną Nad­re­nię, żeby uczyć się na od­da­lo­nych o wie­le ki­lo­me­trów uczel­niach w Mo­na­chium i He­idel­ber­gu. Na każ­dym uni­wer­sy­te­cie miał stycz­ność z oso­ba­mi wy­kształ­co­ny­mi i oby­ty­mi. Z cza­sem za­czął tra­cić nad­reń­ski ak­cent, acz­kol­wiek nie wy­zbył się go do koń­ca – śla­dy mo­że­my wy­chwy­cić w wy­gła­sza­nych po la­tach pu­blicz­nie prze­mó­wie­niach. Przez cały wspo­mnia­ny okres zma­gał się jed­nak­że z bie­dą, po­le­ga­jąc na skrom­nych su­mach prze­sy­ła­nych przez krew­nych (głów­nie mat­kę), po­życz­kach i pie­nią­dzach, za­ro­bio­nych dzię­ki udzie­la­nym ko­re­pe­ty­cjom lub do­ryw­czym pra­com biu­ro­wym. Wie­my, że więk­szość uczel­ni zwal­nia­ła go z ko­niecz­no­ści opła­ca­nia cze­sne­go, nie­mniej jed­nak ten mło­dy, a jed­no­cze­śnie dum­ny i próż­ny męż­czy­zna z pew­no­ścią był roz­go­ry­czo­ny z po­wo­du swo­je­go ubó­stwa.

Do­dat­ko­wo Go­eb­bels mu­siał się zma­gać z ułom­no­ścią fi­zycz­ną. Był drob­nej po­stu­ry – miał nie­wie­le po­nad pół­to­ra me­tra wzro­stu i wa­żył oko­ło czter­dzie­stu pię­ciu ki­lo­gra­mów. Cho­dził, po­chy­la­jąc ra­mio­na i po­włó­cząc nogą, choć na­uczył się świet­nie ma­sko­wać ów de­fekt. Brak pie­nię­dzy spra­wiał, że oszczę­dzał na je­dze­niu i ubra­niach, więc by od­nieść suk­ces to­wa­rzy­ski świa­do­mie kształ­to­wał wła­sną oso­bo­wość. Miał jed­nak dwie istot­ne za­le­ty, któ­re za­czął wy­ko­rzy­sty­wać w bar­dzo wcze­snym okre­sie swe­go ży­cia. Pierw­szą był głos, piesz­czo­tli­wy lub moc­ny w za­leż­no­ści od oko­licz­no­ści i po­trze­by; dru­gą urok oso­bi­sty.

Twarz mło­de­go Jo­se­pha była po­cią­gła, nos dłu­gi, a ko­ści po­licz­ko­we wy­so­kie. Sze­ro­kie usta ukła­da­ły się w urze­ka­ją­cy uśmiech, któ­rym Go­eb­bels czę­sto się po­słu­gi­wał. Ciem­ne, piw­ne oczy re­ago­wa­ły żywo na emo­cje, a kie­dy za­szła po­trze­ba, mro­zi­ły prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem. Ład­ne ru­chli­we dło­nie o dłu­gich pal­cach słu­ży­ły za na­rzę­dzie au­to­ek­spre­sji. Wy­mie­nio­ne po­wy­żej ce­chy mia­ły dla Jo­se­pha zna­cze­nie rów­nie duże, jak wro­dzo­na bły­sko­tli­wość i in­te­li­gen­cja. W póź­niej­szych la­tach, o czym się nie­ba­wem prze­ko­na­my, wie­lu wni­kli­wych ob­ser­wa­to­rów ży­cia pu­blicz­ne­go pod­ję­ło pró­by opi­sa­nia cha­rak­te­ru Go­eb­bel­sa. Ani pod wzglę­dem wy­glą­du, ani uspo­so­bie­nia nie pa­so­wał do wy­obra­że­nia ty­po­we­go Aryj­czy­ka. Uro­dą przy­po­mi­nał bar­dziej ro­man­tycz­ne­go Cel­ta, bli­żej mu było, za­rów­no tem­pe­ra­men­tem, jak i men­tal­no­ścią, do Rzy­mia­ni­na niż do Sasa, co traf­nie za­uwa­żył pro­fe­sor Tre­vor-Ro­per[7]. Ne­vi­le Hen­der­son przy­rów­nał go na­wet do ir­landz­kie­go agi­ta­to­ra z cel­tyc­ki­mi na­wy­ka­mi[8].

Jed­ną z pierw­szych na­pi­sa­nych przez Go­eb­bel­sa rze­czy była krót­ka po­wieść Mi­cha­el, któ­ra po­wsta­ła w 1921 roku, tuż po zda­nym eg­za­mi­nie. Jo­seph wy­słał ją do kil­ku wy­daw­nictw, mię­dzy in­ny­mi do Ul­l­ste­in und Mos­se, lecz wszę­dzie spo­tkał się z od­mo­wą jej pu­bli­ka­cji. Do­pie­ro osiem lat póź­niej de­cy­zję o wy­da­niu no­we­li pod­ję­ło na­zi­stow­skie wy­daw­nic­two – Eher Ver­lag[9]. Ta nie­zwy­kła, z li­te­rac­kie­go punk­tu wi­dze­nia po­wieść – Eher wzna­wia­ło ją w na­stęp­nych la­tach kil­ku­krot­nie, za­wsze w ni­skich na­kła­dach – uka­zu­je na­der wy­raź­nie po­sta­wę ży­cio­wą Go­eb­bel­sa z jego stu­denc­kie­go okre­su.

Kie­dy Mi­cha­el tra­fił w koń­cu do księ­garń, Go­eb­bels do­pi­sał do nie­go kwie­ci­stą de­dy­ka­cję dla przy­ja­cie­la Ri­char­da Flis­ge­sa, któ­ry zmarł sześć lat wcze­śniej:

1918

Twe ran­ne ra­mię, wciąż na tem­bla­ku, sza­ry hełm na gło­wie i pierś po­kry­ta or­de­ra­mi – taki sta­ną­łeś przed sta­tecz­ny­mi oby­wa­te­la­mi, zby zdać eg­za­min. Ob­la­li cię, bo nie zna­łeś tego czy tam­te­go. Po­wie­dzie­li, że nie do­ro­słeś.

NA­SZĄ OD­PO­WIE­DZIĄ BYŁA: RE­WO­LU­CJA!

1920

Obaj prze­szli­śmy du­cho­we za­ła­ma­nie i zło­ży­li­śmy broń. Lecz po­mo­gli­śmy so­bie na­wza­jem i prze­sta­li­śmy słab­nąć.

MOJĄ OD­PO­WIE­DZIĄ BYŁ: BUNT!

1923

Rzu­ci­łeś wy­zwa­nie lo­so­wi. Na śmierć i ży­cie! Lecz czas nie doj­rzał i mu­sia­łeś zo­stać po­świę­co­ny.

TWO­JĄ OD­PO­WIE­DZIĄ BYŁA: ŚMIERĆ!

1927

Sta­ną­łem przy two­im gro­bie. Ci­chy, zie­lo­ny kop­czyk w lśnią­cych pro­mie­niach słoń­ca. Mó­wił – Śmier­tel­ność.

MOJĄ OD­PO­WIE­DZIĄ BYŁO: ZMAR­TWYCH­WSTA­NIE!

Flis­ges wy­warł na ży­cie Go­eb­bel­sa trud­ny do spre­cy­zo­wa­nia wpływ. Ten przy­ja­ciel Go­eb­bel­sa zma­gał się z cho­ro­ba­mi, od­niósł na woj­nie po­waż­ną ranę, zo­stał od­zna­czo­ny za mę­stwo. Po za­koń­cze­niu kon­flik­tu zbroj­ne­go, nie mo­gąc do­sto­so­wać się do no­wych wa­run­ków ży­cia, pod­chwy­cił po­glą­dy anar­chi­stów. Z de­dy­ka­cji do­łą­czo­nej do Mi­cha­ela wie­my, że w 1918 roku nie za­li­czył koń­co­we­go eg­za­mi­nu, po­zwa­la­ją­ce­go roz­po­cząć na­ukę na stu­diach. Za­in­te­re­so­wał się wów­czas ide­ami Mark­sa i En­gel­sa, ko­mu­ni­zmem i pa­cy­fi­zmem, wszel­ki­mi for­ma­mi kry­ty­ki po­wo­jen­nych li­be­ral­nych rzą­dów, któ­re po­zwa­la­ły mu wy­ła­do­wać fru­stra­cje i wzbie­ra­ją­cą nie­na­wiść. To wła­śnie Flis­ges pod­su­nął Go­eb­bel­so­wi pra­ce głów­nych teo­re­ty­ków ko­mu­ni­zmu, a tak­że pi­sma Wal­the­ra Ra­the­naua, nie­miec­kie­go po­li­ty­ka i fi­lo­zo­fa[10].

Dzię­ki Flis­ge­so­wi Go­eb­bels od­krył rów­nież Do­sto­jew­skie­go. Przy­ja­cie­le oma­wia­li za­pew­ne czy­ta­ne książ­ki, w któ­rych szu­ka­li po­my­słów na roz­wią­za­nie du­cho­wych dy­le­ma­tów oraz spo­łecz­nych pro­ble­mów. Póź­ne lata mło­dzień­cze były dla obu okre­sem spę­dzo­nym w trud­nej, burz­li­wej at­mos­fe­rze po­wo­jen­nych Nie­miec, wy­jąt­ko­wo trud­nym dla wszyst­kich mło­dych in­te­lek­tu­ali­stów pró­bu­ją­cych za­cho­wać zdro­wą rów­no­wa­gę, za­rów­no w za­kre­sie wy­zna­wa­nych po­glą­dów, jak i wła­sne­go po­stę­po­wa­nia. Go­eb­bels nie od­ciął się w peł­ni od chrze­ści­jań­stwa, a emo­cjo­nal­ny mi­sty­cyzm Do­sto­jew­skie­go pod­sy­cał re­li­gij­ną wy­obraź­nię stu­den­ta li­te­ra­tu­ry. Tuż po ukoń­cze­niu Mi­cha­ela na­pi­sał wier­szo­wa­ny dra­mat Wę­dro­wiec, opo­wia­da­ją­cy o ży­ciu Chry­stu­sa[11]. Ni­g­dy go jed­nak nie wy­dał.

Wcho­dząc w do­ro­słość, Go­eb­bels prze­szedł wraz z przy­ja­cie­lem etap ni­hi­li­zmu, któ­ry po­zo­sta­wił w jego oso­bo­wo­ści pew­ną skłon­ność do de­struk­cji. W póź­niej­szym okre­sie ży­cia czę­sto za­cho­wy­wał się ni­czym draż­li­wy mło­dzian, msz­czą­cy się na spo­łe­czeń­stwie za to, że w jego oczach było nie­do­sta­tecz­nie do­sko­na­łe. Uwa­żał się też za doj­rza­łe­go re­wo­lu­cjo­ni­stę. Wie­lo­krot­nie od­re­ago­wy­wał do­zna­ne w mło­do­ści upo­ko­rze­nia – czy­tał pod­su­wa­ne mu przez Flis­ge­sa roz­pra­wy ży­dow­skich au­to­rów, Mark­sa i Ra­the­naua, i pi­sał ar­ty­ku­ły od­rzu­ca­ne przez re­dak­to­ra na­czel­ne­go „Ber­li­ner Ta­ge­blatt” The­odo­ra Wolf­fa, rów­nież Żyda.

Szu­ka­ją­cy dla sie­bie miej­sca w no­wym świe­cie Flis­ges zna­lazł pra­cę jako ro­bot­nik i w lip­cu 1923 roku zgi­nął w wy­pad­ku w ko­pal­ni. W tym okre­sie ten mło­dy ni­hi­li­sta nie utrzy­my­wał już wła­ści­wie kon­tak­tu z Go­eb­bel­sem, a ten uczy­nił go w swo­ich my­ślach mę­czen­ni­kiem, nie­win­ną ofia­rą nie­go­dzi­wo­ści cha­rak­te­ry­zu­ją­cej nie­miec­ki sys­tem spo­łecz­ny. Pod wpły­wem daw­nej przy­jaź­ni Jo­seph po­łą­czył wła­sne ce­chy z ce­cha­mi Flis­ge­sa i stwo­rzył wy­ide­ali­zo­wa­ną po­stać ro­man­tycz­ne­go wo­jow­ni­ka, a na­stęp­nie uka­zał ją w swo­jej po­wie­ści.

Mi­cha­el li­czy za­le­d­wie trzy­dzie­ści ty­się­cy słów. Go­eb­bels na­pi­sał tę mi­ni­po­wieść w pierw­szej oso­bie, wy­ko­rzy­stu­jąc swo­ją ulu­bio­ną for­mę li­te­rac­ką – pa­mięt­nik. Od dwu­na­ste­go roku ży­cia pro­wa­dził dia­riusz. Ze sty­lu wy­ni­ka nie­zbi­cie, że w mło­do­ści Jo­seph uwa­żał się za wy­jąt­ko­we­go czło­wie­ka. Nar­cy­stycz­ne, pre­ten­sjo­nal­ne sfor­mu­ło­wa­nia przy­po­mi­na­ją pozy i miny ro­bio­ne przed lu­strem. Pa­mięt­nik to za­zwy­czaj za­pis do­ko­nań, spis po­zna­nych lu­dzi i od­wie­dza­nych miejsc, a cza­sa­mi wgląd w oso­bi­ste prze­ży­cia au­to­ra. Mi­cha­el nie od­bie­ga w tym wzglę­dzie od ka­no­nu, lecz Go­eb­bels po­słu­gu­je się w nim ba­nal­ny­mi fra­ze­sa­mi, roz­wle­kły­mi eks­kla­ma­cja­mi i roz­bu­cha­nym emo­cjo­na­li­zmem, ukła­da­jąc je w ro­dzaj bia­łe­go wier­sza. Przy­wo­dzi na myśl skąp­ca głasz­czą­ce­go piesz­czo­tli­wie swo­je sztab­ki zło­ta.

Mi­cha­el to pa­mięt­nik bo­ha­te­ra, któ­ry jest jed­no­cze­śnie żoł­nie­rzem, ro­bot­ni­kiem, po­etą, ko­chan­kiem, pa­trio­tą i re­wo­lu­cjo­ni­stą. Oto jak się za­czy­na:

Już nie rży pod mymi uda­mi ogier; nie gar­bię się już nad ka­ra­bi­nem, nie dep­czę przez błot­ni­stą gli­nę nędz­nych oko­pów.

Ileż mi­nę­ło cza­su, od­kąd prze­mie­rza­łem bez­miar ro­syj­skich pól i zry­ty po­ci­ska­mi kra­jo­braz Fran­cji!

To wszyst­ko prze­szłość!

Ni­czym Fe­niks od­ra­dza­ją­cy się z po­pio­łów woj­ny i znisz­cze­nia. Po­kój!

Sło­wo jak bal­sam na­kła­da­ny na krwa­wią­cą i drżą­cą ranę. Zda­je się, że chwy­tam w dło­nie jego bło­go­sła­wień­stwo.

Kie­dy wy­glą­dam przez okno, wi­dzę nie­miec­ką zie­mię; mia­sta, wio­ski, pola, lasy…

Oj­czy­zna! Niem­cy!

Głów­ny bo­ha­ter po­zo­sta­wia za sobą woj­nę i śmierć, by roz­po­cząć na­ukę na stu­diach. „Pra­gnę chwy­tać z utę­sk­nie­niem ży­cie każ­dą dro­bi­ną mego je­ste­stwa” – stwier­dza póź­niej. Jest pa­nem wła­sne­go losu. Spo­ty­ka daw­nych przy­ja­ciół ze szko­ły, a ci py­ta­ją go, co czy­ta na uni­wer­sy­te­cie. Mi­cha­el za­sta­na­wia się nad od­po­wie­dzią:

12 maja

W rze­czy sa­mej, co?

Wszyst­ko i nic. Je­stem na­zbyt le­ni­wy i, być może, zbyt głu­pi na na­uki ści­słe.

Chcę być czło­wie­kiem. Z wła­snym cha­rak­te­rem.

Oso­bo­wo­ścią! Na dro­dze ku no­wym Niem­com!

17 maja

Od daw­na za­sta­na­wia­łem się, co spra­wia, że tak łap­czy­wie chłep­cę ży­cie.

Bo sto­ję obie­ma no­ga­mi na twar­dej gle­bie mej oj­czy­zny. Osnu­wa mnie jej za­pach. W mych ży­łach wzbie­ra żywo chłop­ska krew.

Wspar­ty przy­jaź­nią Flis­ge­sa Go­eb­bels mógł so­bie po­zwo­lić na snu­cie ma­rzeń o feu­da­li­zmie i ry­cer­sko­ści. Jako Mi­cha­el prze­sta­wał być ka­le­ką, sy­nem miesz­czań­skie­go urzęd­ni­ka, od­rzu­co­nym przez ar­mię ochot­ni­kiem. Du­chem i cia­łem łą­czył się z przy­ja­cie­lem w jed­ną fik­cyj­ną po­stać, pi­sząc jed­no­cze­śnie dwa pa­mięt­ni­ki – je­den zmy­ślo­ny, dru­gi praw­dzi­wy.

Na uni­wer­sy­te­cie Mi­cha­el po­zna­je dziew­czy­nę, Her­thę Holk, i bar­dzo się z nią za­przy­jaź­nia. Cho­dzą ra­zem na dłu­gie spa­ce­ry, to­czą po­waż­ne roz­mo­wy. To wła­śnie jej wy­zna­je swój żar­li­wy pa­trio­tyzm: „Mło­dy Nie­miec, w tych cza­sach, może uczy­nić tyl­ko jed­no – ująć się za Oj­czy­znę”! Gdy jest sam, uty­sku­je na brak pie­nię­dzy (w tych miej­scach prze­pi­su­je za­pew­ne zda­nia z wła­sne­go pa­mięt­ni­ka): „(…) pie­nią­dze to łaj­no, ale łaj­no to nie pie­nią­dze”! Przy dziew­czy­nie zwie­rza się, że uwiel­bia mu­zy­kę i roz­ko­sze mi­ło­ści:

Ty­siąc bzy­czą­cych owa­dów. Nie­mo­żeb­nie zie­lo­na tra­wa. Ca­łu­ję Her­thę Holk w mięk­kie, tę­sk­ne usta. Obo­je je­ste­śmy za­wsty­dze­ni.

Ci­sza, ci­che let­nie po­po­łu­dnie…

Na jej uli­cy się roz­sta­je­my…

Dźwi­gam swe szczę­ście ni­czym słod­ki, słod­ki cię­żar.

Noc!

Wra­cam do mia­sta i zry­wam róże z ogro­do­wych mu­rów.

Co­raz wię­cej i wię­cej róż.

Sta­ję pod oknem Her­thy Holk…

Kła­dę bu­kiet na pa­ra­pe­cie okien­nym.

Je­stem szczę­śli­wy, szczę­śli­wy zmie­rzam do domu.

Bło­ga go­dzi­na!

„Her­tha Holk– za­wsze opi­su­je ją w ten spo­sób, po­da­jąc za­rów­no imię, jak i na­zwi­sko – daje mi na prze­mian ra­dość i siłę. Nie wiem, jak się jej od­wdzię­czę”. To ona in­spi­ru­je go do pi­sa­nia.

Mi­cha­el po­zna­je też Iwa­na Wie­nu­row­skie­go – jest to za­pew­ne ko­lej­ne od­bi­cie przy­jaź­ni Go­eb­bel­sa z Flis­ge­sem – po­chmur­ne­go stu­den­ta z Ro­sji, któ­ry po­ży­cza mu Idio­tę Do­sto­jew­skie­go. Po­wieść robi na Mi­cha­elu ogrom­ne wra­że­nie:

Duch Do­sto­jew­skie­go uno­si się nad tą ci­chą i sen­ną zie­mią. Kie­dy Ro­sja się zbu­dzi, świat do­świad­czy na­ro­do­wo­ścio­we­go cudu.

Na­ro­do­wo­ścio­wy cud? Tak wła­śnie! Ta­kie są cuda po­li­tycz­nej na­tu­ry. In­ter­na­cjo­na­lizm jest je­dy­nie do­gma­tem, bo cuda na­ro­du nie dzie­ją się z woli in­te­lek­tu, lecz są spra­wą krwi. A oni mają wolę mocy Le­ni­na. Bez Le­ni­na nie ma bol­sze­wi­zmu.

Po­wtó­rzę raz jesz­cze, to lu­dzie kształ­tu­ją hi­sto­rię. Na­wet je­śli oka­zu­je się ona zła.

Da­lej, w roz­mo­wie z Her­thą, stwier­dza:

My­ślę i dzia­łam tak, jak mu­szę my­śleć i dzia­łać. W nas tkwi de­mon, któ­ry wie­dzie nas ku prze­zna­cze­niu. Nic na to nie po­ra­dzi­my.

Dzię­ki roz­mo­wom z Her­thą i Iwa­nem, a tak­że du­cho­wi po­wie­ści Do­sto­jew­skie­go, Mi­cha­el od­kry­wa w so­bie po­trze­bę pi­sa­nia. Na te­mat wy­bie­ra Je­zu­sa Chry­stu­sa.

Roz­ma­wiam z Chry­stu­sem. My­śla­łem, że go po­ko­na­łem, lecz po­my­li­łem Go tyl­ko z Jego fał­szy­wy­mi ka­pła­na­mi.

Chry­stus jest su­ro­wy i nie­ustę­pli­wy.

Prze­pę­dza ży­dow­skich prze­kup­niów ze Swo­jej świą­ty­ni.

To wy­po­wie­dze­nie woj­ny ma­mo­nie.

Gdy­by ktoś po­stą­pił dziś po­dob­nie, skoń­czył­by w wię­zie­niu lub w domu wa­ria­tów.

Wszy­scy cho­ru­je­my.

Hi­po­kry­zja to ce­cha gni­ją­cej bur­żu­azyj­nej epo­ki.

Kla­sa rzą­dzą­ca jest zmę­czo­na i nie ma dość od­wa­gi na ko­lej­ne przy­go­dy.

In­te­lekt za­truł na­szych ro­da­ków.

A po­tem do­da­je:

Her­tha Holk spo­glą­da na mnie i po­trzą­sa gło­wą.

Na po­do­bień­stwo Do­sto­jew­skie­go Mi­cha­el za­cho­wu­je się jak czło­wiek opę­ta­ny, „ule­ga­ją­cy fan­ta­zmom”, cier­pią­cy na „twór­czą sa­mot­ność”. Po za­koń­cze­niu se­me­stru Her­tha wra­ca do domu, Mi­cha­el zaś wy­jeż­dża na jed­ną z fry­zyj­skich wysp u pół­noc­ne­go wy­brze­ża Nie­miec, by na­pi­sać dra­mat me­sja­ni­stycz­ny. „Leżę na wzgó­rzu i cze­kam na sło­wo, któ­re spły­nie z ust Boga”. Tam też otrzy­mu­je list od Her­thy, któ­ry uka­zu­je, w jaki spo­sób mło­dy Go­eb­bels chciał być po­strze­ga­ny przez ko­bie­ty:

(…) Cza­sa­mi wąt­pię w two­ją mi­łość, a po­tem pła­czę rzew­ny­mi łza­mi. Wy­bacz mi! Cza­sa­mi nie za­sy­piam przez całą noc, tę­sk­niąc za twą sro­gą dumą (…). Wiem, że od­naj­dziesz swą dro­gę, bo je­steś sil­ny. Ale po­wi­nie­neś brać ży­cie ta­kim, ja­kim jest. Nie­wie­le je­ste­śmy wszak w sta­nie zmie­nić. Oszczędź so­bie wszyst­kich ob­jaz­dów. Wiem, co od­po­wiesz – że ob­jaz­dy są nie­kie­dy naj­lep­szy­mi eta­pa­mi dro­gi. Ale pa­mię­taj, że pro­sta dro­ga ni­g­dy nie spro­wa­dzi cię na ma­now­ce.

Two­ja Her­tha Holk

Mi­cha­el stwier­dza na ko­niec: „Praw­dzi­wa ko­bie­ta ko­cha orła”, po czym nie­spo­dzie­wa­nie wy­bu­cha gnie­wem:

Nie ma tu w ogó­le Ży­dów, cóż za bło­go­sła­wień­stwo. Ży­dzi wzbu­dza­ją we mnie fi­zycz­ną od­ra­zę, wy­star­czy ich wi­dok. Na­wet nie po­tra­fię ich nie­na­wi­dzić. Za­le­d­wie nimi gar­dzę. Żyd zgwał­cił nasz lud, zbru­kał ide­ały, osła­bił siłę na­ro­du, ska­ził oby­cza­je. Jest tru­ją­cą eg­ze­mą na cie­le na­sze­go scho­ro­wa­ne­go na­ro­du. Nie ma to nic wspól­ne­go z re­li­gią. Albo on znisz­czy nas, albo my jego…

Chry­stus nie mógł być Ży­dem. Nie po­trze­bu­ję żad­nych na­uko­wych do­wo­dów. Tak po pro­stu było!

Ten hi­ste­rycz­ny i wście­kły atak zda­je się nie pa­so­wać do resz­ty i na­le­ży się za­sta­no­wić, czy Go­eb­bels nie do­pi­sał go przy­pad­kiem sie­dem lub osiem lat póź­niej, przy­go­to­wu­jąc książ­kę do dru­ku. Peł­ną od­po­wiedź na to dał­by nam je­dy­nie ory­gi­nal­ny rę­ko­pis. Do­wie­dzie­li­by­śmy się z nie­go, jak wie­le au­tor uznał za sto­sow­ne do­dać, gdy stał się za­wo­do­wym agi­ta­to­rem na­zi­stow­skiej par­tii i jed­nym z naj­za­go­rzal­szych kry­ty­ków mniej­szo­ści ży­dow­skiej. Przed­sta­wio­ny po­wy­żej frag­ment słu­ży je­dy­nie do sfor­mu­ło­wa­nia tezy, iż Chry­stus nie mógł być Ży­dem.

Męż­czyź­ni i ko­bie­ty miesz­ka­ją­cy na wy­spie in­spi­ru­ją Mi­cha­ela („Chciał­bym zo­stać tu księ­dzem, tłu­ma­czyć tym pro­stym lu­dziom Ka­za­nie na Gó­rze”). Na­zy­wa ich sil­ny­mi i dum­ny­mi. Ko­bie­ty są zdro­we i pięk­ne, „a wiecz­ne mo­rze od­bi­ja się w ich oczach”.

Oto­cze­nie po­ru­sza uśpio­ne­go we wnę­trzu re­wo­lu­cjo­ni­stę. We wcze­śniej­szych roz­mo­wach z Her­thą Mi­cha­el dał wy­raz swej nie­na­wi­ści do tchórz­li­we­go, mi­łu­ją­ce­go wła­sność miesz­czań­stwa, któ­re uwa­ża za po­li­czek wy­mie­rzo­ny przez mi­ja­ją­cy wiek krnąbr­nej wol­no­ści mło­dych. Te­raz pi­sze:

Jed­na kla­sa wy­peł­ni­ła swą hi­sto­rycz­ną mi­sję i ustę­pu­je dru­giej. Bur­żu­azja musi ustą­pić kla­sie ro­bot­ni­czej (…). To, co ma upaść, po­win­no być ze­pchnię­te. Wszy­scy je­ste­śmy żoł­nie­rza­mi re­wo­lu­cji. Pra­gnie­my zwy­cię­stwa ro­bot­ni­ków nad brud­ną for­są. Tym jest so­cja­lizm.

Re­asu­mu­jąc, Mi­cha­el jest so­cja­li­stą, pa­trio­tą, wiel­bi­cie­lem mi­tycz­nej rasy pa­nów i wy­znaw­cą Chry­stu­sa, któ­ry, we­dług nie­go, nie był Ży­dem. Iwan za­chę­ca go w li­ście do przy­jaz­du do Mo­na­chium, bo to naj­cie­kaw­sze mia­sto Nie­miec. W ko­lej­nym li­ście Her­tha in­for­mu­je, że wy­na­ję­ła po­kój w Schwa­bing, dziel­ni­cy Mo­na­chium, w któ­rym za­miesz­ka­ją obo­je na czas se­me­stru zi­mo­we­go.

Zwią­zek Mi­cha­ela z Her­thą sta­je się po­waż­niej­szy i bar­dziej zło­żo­ny. Owa zło­żo­ność jest ja­ko­by skut­kiem od­dzia­ły­wa­nia py­chy Mi­cha­ela. Her­tha jest mu za­ra­zem „udrę­ką i wy­ba­wie­niem”. „W złe dni nie ra­dzę so­bie bez niej (…). Za­da­ję Her­cie Holk wie­le bólu”. Para spę­dza świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia w gó­rach. „Dzię­ku­ję jej za to, że jest mą ulgą i mą siłą (…). Ra­ni­my się wza­jem­nie w nie­istot­nych sprzecz­kach (…). O, góry! Strze­li­ste góry! (…) Na­sze ży­cie to ciąg zbrod­ni i kar, a pro­wa­dzi nas przez nie nie­od­gad­nio­ny los”. W Nowy Rok Her­tha zwra­ca się do Mi­cha­ela: „Zo­sta­niesz czło­wie­kiem, któ­ry od­ci­śnie pięt­no dla do­bra oj­czy­zny”.

Ko­lej­ne zi­mo­we mie­sią­ce przy­no­szą twór­czą udrę­kę, Mi­cha­el pra­cu­je mo­zol­nie nad dra­ma­tem po­etyc­kim. Wpływ Iwa­na jest co­raz więk­szy. Mi­cha­el na­zy­wa go de­mo­nem. Her­tha nie ufa Ro­sja­ni­no­wi i nie da­rzy go sym­pa­tią, „nie po­tra­fi zro­zu­mieć mej udrę­ki”, stwier­dza Mi­cha­el. Ba, czy­ni ją bar­dziej nie­zno­śną. W co­dzien­nych roz­mo­wach prze­wi­ja się nie­prze­rwa­nie te­mat re­wo­lu­cyj­nej po­li­ty­ki:

Na­szych ro­da­ków zmu­szo­no do ży­cia w jarz­mie. Rasę pa­nów [Her­re­nvolk] przy­mu­szo­no do nie­wol­ni­czej pra­cy, od szczy­tów po doły i od do­łów po szczy­ty.

Ale nie do­pro­wa­dzą nas tam prze­mo­wy i re­zo­lu­cje. Trze­ba nam świę­tej bu­rzy.

Niech żyje re­pu­bli­ka – to wy­krzy­ku­ją na uli­cach. A czym jest dla nas re­pu­bli­ka? Niech żyją Niem­cy!

Da­lej stwier­dza z po­wa­gą: „Chcę być dro­go­wska­zem. Chcę słu­żyć oj­czyź­nie”.

W przy­pad­ku tego frag­men­tu rów­nież nie mo­że­my mieć pew­no­ści, czy Go­eb­bels nie prze­re­da­go­wał go w 1929 roku, aby na­pi­sa­na za mło­du po­wieść wier­niej od­zwier­cie­dla­ła jego ów­cze­sne po­glą­dy. Mi­cha­el prze­sy­co­ny jest mi­sty­cy­zmem i ni­hi­li­zmem, któ­re au­tor do­pra­wił wes­tchnie­nia­mi za nie­tz­sche­ań­skim bo­ha­te­rem – to za­po­wiedź przy­szłe­go sto­sun­ku Go­eb­bel­sa do Hi­tle­ra. Ustę­py od­no­szą­ce się do an­ty­se­mi­ty­zmu i me­sja­ni­zmu brzmią jed­nak­że znacz­nie ostrzej i bar­dziej sta­now­czo niż po­zo­sta­łe. Na przy­kład róż­nią się dia­me­tral­nie od nie­co de­mo­nicz­ne­go dia­lo­gu Mi­cha­ela z Iwa­nem.

– Iwa­nie Wie­nu­row­ski, chcesz ogra­bić mnie z mo­jej oj­czy­zny. Ro­bisz ze mnie że­bra­ka.

– To le­d­wie bóle dzie­cię­ce­go wie­ku. Chcę cię na­uczyć, dać ci od­wa­gę.

– Za­czy­nam wąt­pić.

– Tak wła­śnie wy­glą­da świat.

– Je­steś dia­błem.

– Dia­beł to wszak upa­dły anioł.

– Nie­na­wi­dzę cię!

– To bez zna­cze­nia. Nie wy­pusz­czę cię, Mi­cha­elu!

– A więc chcesz mnie znie­wo­lić?

– Tak, chcę.

Wsta­łem i ude­rzy­łem go w twarz.

W mar­cu Mi­cha­el otrzy­mu­je list od Her­thy, a w nim na­stę­pu­ją­ce sło­wa: „Cier­pię z two­je­go po­wo­du. Dla­cze­go nie mo­że­my sie­bie zro­zu­mieć? Ko­cham cię po­nad mia­rę. Dla­te­go tak bar­dzo cier­pię. Je­śli roz­pa­czasz, będę roz­pa­czać z tobą, nie znaj­du­jąc w ni­czym opar­cia (…)”.

W kwiet­niu Mi­cha­el wy­jeż­dża po­now­nie w góry. Po po­wro­cie od­bie­ra od Her­thy ko­lej­ny list – in­for­mu­je go w nim o roz­sta­niu. Zroz­pa­czo­ny idzie pod dom dziew­czy­ny, lecz jej tam nie za­sta­je. Nikt nie wie, do­kąd wy­je­cha­ła.

Dzie­sięć dni póź­niej do­zna­je wiel­kie­go ob­ja­wie­nia. 27 kwiet­nia uda­je się przy­pad­kiem na po­li­tycz­ny mi­tyng, gdzie wy­słu­chu­je prze­mo­wy ano­ni­mo­we­go mów­cy o nie­prze­cięt­nym uro­ku i bi­ją­cej od nie­go mocy:

(…) Sie­dzę w sali, w któ­rej je­stem po raz pierw­szy. Po­śród cał­ko­wi­cie ob­cych mi lu­dzi. Bied­nych i wy­nisz­czo­nych. Ro­bot­ni­ków, żoł­nie­rzy, ofi­ce­rów, stu­den­tów. Le­d­wie zwra­cam uwa­gę, że czło­wiek ten za­czy­na mó­wić – z po­cząt­ku po­wo­li i z wa­ha­niem.

Na­gle sło­wa za­czy­na­ją pły­nąć wart­kim stru­mie­niem. A nad gło­wą ja­śnie­je świa­tło. Słu­cham. Je­stem urze­czo­ny. Ho­nor! Pra­ca! Sztan­dar! Czy dla tych lu­dzi, od któ­rych Bóg cof­nął swą świę­tą dłoń, sło­wa te coś jesz­cze zna­czą?

Wi­dow­nia pro­mie­nie­je. Na­dzie­ja świ­ta na sza­rych twa­rzach. Ktoś za­ci­ska dłoń w pięść. Ktoś ocie­ra spo­co­ne czo­ło. Sta­ry żoł­nierz łka ni­czym dziec­ko.

Jest mi na zmia­nę zim­no i go­rą­co. Nie wiem, co się ze mną dzie­je. Zda­je mi się, że sły­szę wy­strza­ły ar­mat­nie. Grup­ka żoł­nie­rzy wsta­je, by za­krzyk­nąć: „Hura!”. Nikt nie zwra­ca na nich uwa­gi.

Czło­wiek na po­dium mówi, a to, co we mnie kieł­ko­wa­ło, na­bie­ra kształ­tu.

Cud!

Po­śród ruin zna­lazł się ktoś, kto wska­zał nam sztan­dar.

Lu­dzie obok mnie prze­sta­ją być nie­zna­jo­my­mi. Sta­ją się brać­mi. Pod­cho­dzę do try­bu­ny i spo­glą­dam w twarz męż­czy­zny.

Nie jest on mów­cą! To pro­rok!

Pot spły­wa po jego twa­rzy. Para oczu ża­rzy się na tle bla­dej skó­ry. Za­ci­ska moc­no pię­ści.

I ni­czym na są­dzie osta­tecz­nym grzmi sło­wo po sło­wie, zda­nie po zda­niu.

Nie wiem, co po­cząć. Je­stem bli­ski obłę­du.

Krzy­czę: „Hura!”. I nikt mnie nie sły­szy.

Męż­czy­zna zer­ka na mnie spo­nad mów­ni­cy. Błę­kit­ne spoj­rze­nie prze­ni­ka mnie ni­czym pło­mień. To roz­kaz!

Czu­ję się jak nowo na­ro­dzo­ny.

Te­raz już wiem, do­kąd pro­wa­dzi moja ścież­ka. Ścież­ka do­ro­sło­ści. Je­stem oszo­ło­mio­ny.

Pa­mię­tam tyl­ko za­ci­ska­ją­cą się na mym ra­mie­niu dłoń tego czło­wie­ka. To przy­się­ga na całe ży­cie.

Moje oczy na­po­ty­ka­ją dwie błę­kit­ne gwiaz­dy.

To po­nadzmy­sło­we do­świad­cze­nie wy­wie­ra na Mi­cha­elu tak duże wra­że­nie, że po­sta­na­wia bez sło­wa opu­ścić Mo­na­chium. Wy­jeż­dża do He­idel­ber­gu, gdzie spę­dza czas na czy­ta­niu ksią­żek i ga­zet lub bez­czyn­nym sie­dze­niu „ca­ły­mi go­dzi­na­mi, obo­jęt­ny, bez celu”. Oso­bli­wy wpływ ano­ni­mo­we­go mów­cy na Mi­cha­ela za­dzi­wia. Wy­da­je się, że Go­eb­bels chciał, aby dy­na­micz­ne spo­tka­nie z me­sja­szem do­pro­wa­dzi­ło do uni­ce­stwie­nia in­te­lek­tu­al­ne­go ni­hi­li­zmu głów­ne­go bo­ha­te­ra. Ist­nie­je jed­nak praw­do­po­do­bień­stwo, że Go­eb­bels fak­tycz­nie usły­szał w czerw­cu 1922 roku (czy­li pod­czas pi­sa­nia po­wie­ści) prze­mo­wę Hi­tle­ra, a ta wy­war­ła na nim pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie. Z dru­giej stro­ny, cy­to­wa­ny frag­ment oraz ustęp opi­su­ją­cy po­now­ne spo­tka­nie z mów­cą mogą być do­da­ny­mi póź­niej wstaw­ka­mi.

Jed­nak Mi­cha­el nie wie, co po­wi­nien zro­bić. Osta­tecz­nie de­cy­du­je:

Ży­cie moż­na za­cho­wać je­dy­nie wte­dy, gdy go­to­wi je­ste­śmy za nie zgi­nąć. Kla­sa pra­cu­ją­ca ma w Niem­czech mi­sję do speł­nie­nia. Zba­wie­nie Nie­miec to mi­sja o zna­cze­niu dla ca­łe­go świa­ta. Bo je­śli zgi­ną Niem­cy, na świe­cie za­pa­nu­ją ciem­no­ści.

Mi­cha­el na­bie­ra na­stęp­nie cech swe­go dru­gie­go pier­wo­wzo­ru, Ri­char­da Flis­ge­sa. Opusz­cza uni­wer­sy­tet, by zo­stać gór­ni­kiem. Za­miesz­ku­je u gór­ni­czej ro­dzi­ny, w pu­stym po­ko­ju ma je­dy­nie łóż­ko, krze­sło i sto­lik. Za­bie­ra ze sobą tyl­ko dwie książ­ki – Bi­blię i Fau­sta. Od tego mo­men­tu utrzy­mu­je się z cięż­kiej pra­cy fi­zycz­nej. Jest z sie­bie dum­ny, choć sa­mot­ny. Na­dal ko­cha Her­thę. „Ko­cha­łem Her­thę Holk i za­pew­ne będę ją ko­chał za­wsze. Ale nie jest to­wa­rzysz­ką, któ­ra może ko­goś zro­zu­mieć w peł­ni”. Póź­niej prze­no­si się do ko­pal­ni w Ba­wa­rii, gdzie po­now­nie wy­słu­chu­je wy­stą­pie­nia ano­ni­mo­we­go mów­cy:

Tego wie­czo­ru za­sia­dłem w du­żej sali z ty­sią­cem in­nych osób i zo­ba­czy­łem go po­now­nie. Wy­słu­cha­łem tego, któ­ry mnie prze­bu­dził.

Stoi po­śród gru­py wier­nych. Zda­je się, że urósł. Tkwi w nim ogrom­na siła, a z wiel­kich błę­kit­nych oczu bły­ska mo­rze świa­tła.

Sia­dam po­śród ze­bra­nych, lecz od­no­szę wra­że­nie, że prze­ma­wia wprost do mnie.

Mówi o bło­go­sła­wień­stwie pra­cy! To, cze­go do­my­śla­łem się, bądź co prze­czu­wa­łem, ubie­ra w sło­wa. Moja re­li­gia i moja wia­ra: tu na­bie­ra­ją kształ­tu.

Czu­ję, jak jego siła wy­peł­nia mą du­szę. Tu są mło­de Niem­cy, tu są ko­wa­le no­wej Rze­szy. Jesz­cze ko­wa­dła, lecz wkrót­ce mło­ty.

Tu jest moje miej­sce.

Wo­kół sie­dzą lu­dzie, któ­rych wi­dzę po raz pierw­szy w ży­ciu. Czu­ję się jak dziec­ko, do oczu na­pły­wa­ją łzy.

W paź­dzier­ni­ku Mi­cha­el do­wia­du­je się, że Iwan, któ­ry w mię­dzy­cza­sie wró­cił do Pe­ters­bur­ga (Le­nin­gra­du), gi­nie w po­li­tycz­nym za­ma­chu.

Ostat­ni wpis w krót­kim pa­mięt­ni­ku nosi datę 29 stycz­nia. Go­spo­dy­ni pro­si go, aby nie scho­dził na­za­jutrz do ko­pal­ni. Śni­ło się jej, że zgi­nął przy­gnie­cio­ny gła­zem. Mi­cha­el wy­śmie­wa te oba­wy i gi­nie, po­dob­nie jak Flis­ges, w wy­pad­ku. Książ­ka koń­czy się li­stem na­pi­sa­nym przez jed­ne­go z gór­ni­ków, w któ­rym in­for­mu­je Her­thę Holk, że Mi­cha­el zgi­nął z uśmie­chem na ustach, a w swo­im eg­zem­pla­rzu Tako rze­cze Za­ra­tu­stra Nie­tz­sche­go za­zna­czył na­stę­pu­ją­cy frag­ment: „Wie­lu umie­ra zbyt póź­no, nie­któ­rzy umie­ra­ją zbyt wcze­śnie. Obco brzmi jesz­cze na­uka: Umie­raj w porę!”.

Mi­cha­ela wy­da­no po raz pierw­szy w 1929 roku, mniej wię­cej sie­dem lat po tym, jak po­wsta­ła ta po­wieść. Go­eb­bels był już wów­czas gau­le­ite­rem Ber­li­na i de­pu­to­wa­nym w Re­ich­sta­gu. Kie­ro­wał po­nad­to wy­dzia­łem pro­pa­gan­dy par­tii na­zi­stow­skiej. Miał­by za­tem po­wód do do­da­nia kil­ku frag­men­tów, aby dać do zro­zu­mie­nia czy­tel­ni­kom, że już w mło­do­ści do­strzegł świa­tło i ob­wie­ścił na­dej­ście no­we­go me­sja­sza. Jak się nie­ba­wem prze­ko­na­my, pod­czas spo­tka­nia z przy­szłym przy­wód­cą naj­więk­sze wra­że­nie na mło­dym Go­eb­bel­sie wy­war­ły błę­kit­ne oczy Hi­tle­ra, a spoj­rze­nie tego ora­to­ra za­uro­czy­ło Mi­cha­ela.

Udo­ku­men­to­wa­no, że w la­tach na­stę­pu­ją­cych po mi­li­tar­nej klę­sce Nie­miec nor­my mo­ral­ne w Niem­czech ule­gły po­waż­ne­mu roz­luź­nie­niu. Mło­de ko­bie­ty, na­wet te po­cho­dzą­ce z sza­no­wa­nych ro­dzin, uzna­ły cno­tli­wość za nie­mod­ny prze­ży­tek. W sto­li­cy i każ­dym du­żym mie­ście za­pa­no­wa­ło przy­zwo­le­nie na roz­wią­złość oby­cza­jo­wą. Mło­dzi lu­dzie za­czę­li się bun­to­wać prze­ciw­ko kon­tro­li na­rzu­ca­nej przez ka­to­lic­ki i pro­te­stanc­ki Ko­ściół oraz sztyw­nym za­sa­dom nor­mu­ją­cym ży­cie bur­żu­azji. Do­pie­ro w po­ło­wie lat dwu­dzie­stych XX wie­ku pod­ję­to pró­by przy­wró­ce­nia w kla­sach śred­nich daw­nych za­sad po­stę­po­wa­nia, nie­mniej jed­nak okres doj­rze­wa­nia Jo­se­pha Go­eb­bel­sa i sta­wia­nia pierw­szych kro­ków w do­ro­słość to czas swo­bo­dy oby­cza­jo­wej i eko­no­micz­nej nie­sta­bil­no­ści, któ­ra do­pro­wa­dzi­ła osta­tecz­nie do ga­lo­pu­ją­cej hi­per­in­fla­cji mar­ki. Z pa­mięt­ni­ków obej­mu­ją­cych lata 1925–1926 do­wia­du­je­my się, że Go­eb­bels od­czu­wał dumę ze swo­jej spraw­no­ści sek­su­al­nej, a jed­no­cze­śnie ob­se­syj­nie za­mar­twiał się wła­snym ubó­stwem.

Pierw­sze wzmian­ki o po­waż­nym związ­ku Go­eb­bel­sa z ko­bie­tą do­ty­czą nie­ja­kiej Anki Stahl­hern[12]. Nie była to szczę­śli­wa mi­łość i na­der wier­nie od­da­je ją opis prze­żyć Mi­cha­ela i Her­thy Holk. Zwią­zek ten trwał od oko­ło 1918 do 1922 roku. Prang za­pa­mię­tał, że Anka była ład­ną i peł­ną ży­cia blon­dyn­ką; po­cho­dzi­ła z do­brej ro­dzi­ny, sto­ją­cej na wyż­szym szcze­blu dra­bi­ny spo­łecz­nej niż Go­eb­bel­so­wie. To ro­dzi­ce Anki sprze­ci­wi­li się jej związ­ko­wi z Jo­se­phem i osta­tecz­nie do­pro­wa­dzi­li do jego roz­pa­du, choć z oca­la­łej ko­re­spon­den­cji wy­ni­ka, że mło­dzi lu­dzie nie czu­li się ze sobą szczę­śli­wi[13]. Wspo­mnia­ne li­sty (da­to­wa­ne na lata 1918–1920) uka­zu­ją po­nad­to na­ra­sta­ją­ce stop­nio­wo roz­cza­ro­wa­nie Go­eb­bel­sa Ko­ścio­łem ka­to­lic­kim. W jed­nym z tych li­stów ciot­ka Anki po­mstu­je z roz­go­ry­cze­niem na za­cho­wa­nie Jo­se­pha wo­bec dziew­czy­ny, gdyż wi­dzia­ła, jak ta wy­my­ka się ze swo­je­go po­ko­ju o bar­dzo wcze­snej po­rze. Wzbu­rzo­na ciot­ka nie po­tra­fi do­strzec sen­su w wią­za­niu się Anki z ubo­gim stu­den­tem, któ­ry z pew­no­ścią nie bę­dzie w sta­nie utrzy­mać sie­bie ani przy­szłej żony.

O kry­zy­sie uczu­cio­wym Go­eb­bel­sa we wspo­mnia­nym okre­sie świad­czy rów­nież jego „Ostat­nia Wola i Te­sta­ment” z 1 paź­dzier­ni­ka 1920 roku[14]. Kłó­cą­cy się sta­le z Anką Jo­seph po­sta­na­wia „skoń­czyć z tym ży­ciem, któ­re sta­ło się pie­kłem” i wy­zna­cza star­sze­go bra­ta Han­sa na „za­rząd­cę li­te­rac­kiej spu­ści­zny” (li­te­ra­ri­scher Na­chlas­sver­wal­ter), gdyż sam za­mie­rza po­peł­nić sa­mo­bój­stwo. Uży­ty przez Go­eb­bel­sa zwrot, pa­su­ją­cy bar­dziej do war­to­ścio­wych dzieł uzna­nych pi­sa­rzy, od­no­sił się do nie­opu­bli­ko­wa­nych ni­g­dzie szki­ców sztuk te­atral­nych, wier­szy i ese­jów, z któ­rych był on, po­mi­mo ko­lej­nych od­mów ich pu­bli­ka­cji, dum­ny – nie­współ­mier­nie do ich war­to­ści. Do­ku­ment, któ­ry prze­trwał w ro­dzin­nym ar­chi­wum, stał­by się za­pew­ne hi­sto­rycz­ną cie­ka­wost­ką, gdy­by nie po­słu­żył za pod­sta­wę dłu­go­trwa­łe­go spo­ru są­do­we­go o pra­wa au­tor­skie. Otóż bli­ski śmier­ci Hans wy­słu­chał opie­ku­ją­cej się nim pie­lę­gniar­ki i za­cho­wał „do­ro­bek” młod­sze­go bra­ta, choć ten na­ka­zał mu go znisz­czyć w ostat­nich ty­go­dniach woj­ny.

Anka po­ja­wi­ła się jesz­cze w ży­ciu Jo­se­pha w póź­niej­szym okre­sie – po­pro­si­ła go o pra­cę w mi­ni­ster­stwie. Go­eb­bels za­ła­twił jej an­gaż w ze­spo­le re­dak­cyj­nym cza­so­pi­sma „Die Dame”, cze­go chy­ba po­ża­ło­wał, gdyż daw­na mi­łość mia­ła w zwy­cza­ju prze­chwa­lać się zbio­rem wier­szy He­in­ri­cha He­ine­go, po­ety ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia, w któ­rym mi­ni­ster za mło­du wpi­sał jej kwie­ci­stą de­dy­ka­cję! Go­eb­bels wsty­dził się, rzecz ja­sna, bar­dziej swe­go za­uro­cze­nia He­inem – jego wier­sze ka­zał wszak pa­lić – niż zna­jo­mo­ści z uro­dzi­wą dziew­czy­ną.

Po nie­uda­nej przy­go­dzie mi­ło­snej z Anką Jo­seph nie tra­cił cza­su i bar­dzo szyb­ko za­przy­jaź­nił się z nie­ja­ką Else. Fritz Prang, uwa­ża­ją­cy don­żu­ane­rię przy­ja­cie­la za prze­jaw kom­plek­sów i po­trze­by po­pi­sy­wa­nia się przed in­ny­mi, znał do­brze mło­dą na­uczy­ciel­kę, Almę, pra­cu­ją­cą w szko­le w Rheydt, i to ona przed­sta­wi­ła Go­eb­bel­so­wi Else. Po za­koń­cze­niu stu­diów Jo­seph wró­cił do ro­dzin­ne­go mia­sta w po­szu­ki­wa­niu pra­cy, któ­ra po­zwo­li­ła­by mu na dal­sze snu­cie pla­nów zwią­za­nych z ka­rie­rą li­te­rac­ką lub dra­ma­to­pi­sar­ską. Else, po­dob­nie jak Alma, pra­co­wa­ła w miej­sco­wej szko­le, cho­ciaż sama po­cho­dzi­ła z Du­is­bur­ga. Szyb­ko za­przy­jaź­ni­ła się z całą ro­dzi­ną Go­eb­bel­sów, za­chę­ca­ła na­wet małą Ma­rię do szy­deł­ko­wa­nia i ćwi­czeń fi­zycz­nych pod­czas czę­stych od­wie­dzin w domu Jo­se­pha. Jak sama przy­zna­ła, po­wo­li za­ko­chi­wa­ła się w bły­sko­tli­wym i nie­tu­zin­ko­wym mło­dzień­cu, a pierw­szą ce­chą, na któ­rą zwró­ci­ła uwa­gę, były jego pięk­ne i żywe oczy („Cały był ocza­mi”). Fritz, Alma, Jo­seph i Else two­rzy­li przez pe­wien okres szczę­śli­wą gru­pę przy­ja­ciół, któ­ra wy­bie­ra­ła się wspól­nie na pie­sze wę­drów­ki (Go­eb­bels prze­stał ukry­wać swo­je ka­lec­two), rej­sy łód­ka­mi, od­wie­dza­ła ka­wiar­nie, dys­ku­to­wa­ła i flir­to­wa­ła w du­żym domu za­moż­nych Pran­gów. Fritz za­in­te­re­so­wał się po­li­ty­ką i na po­cząt­ku 1922 roku wstą­pił do NSDAP. Jo­se­pha po­cią­ga­ły wów­czas wy­łącz­nie li­te­ra­tu­ra i dzien­ni­kar­stwo. Prze­ko­nał na­wet Else do swo­je­go nie­prze­cięt­ne­go, jego zda­niem, ta­len­tu pi­sar­skie­go. Do gro­na przy­ja­ciół przy­łą­czał się cza­sa­mi Flis­ges, któ­ry do­rzu­cał do dys­ku­sji wła­sne ni­hi­li­stycz­ne po­glą­dy i sło­wa świad­czą­ce o za­mi­ło­wa­niu do dzieł Do­sto­jew­skie­go. Else za­pa­mię­ta­ła go jako przy­stoj­ne­go ide­ali­stę i ma­rzy­cie­la.

Go­eb­bels nie chciał pra­co­wać w szkol­nic­twie. Wszy­scy sta­ra­li się prze­ko­nać go do pod­ję­cia pra­cy w za­wo­dzie na­uczy­cie­la, gdyż był to wręcz ide­al­ny wy­bór dla do­brze wy­kształ­co­ne­go mło­dzień­ca bez gro­sza przy du­szy i na­dal miesz­ka­ją­ce­go z ro­dzi­ca­mi. Jo­seph nie mi­gał się od pra­cy, wie­lo­krot­nie za­trud­niał się do­ryw­czo, nie chciał jed­nak za­czy­nać mo­no­ton­nej ka­rie­ry bel­fra. Miał więk­sze i wznio­ślej­sze ma­rze­nia, bez­u­stan­nie pro­sił Almę i Else o prze­pi­sa­nie wstęp­nych wer­sji swo­ich sztuk, wier­szy, po­wie­ści i ar­ty­ku­łów, gdyż jego schlud­ne z po­zo­ru pi­smo było w rze­czy­wi­sto­ści bar­dzo nie­czy­tel­ne. Pi­sar­skie pró­by Go­eb­bel­sa nie prze­ło­ży­ły się jed­nak­że na za­wo­do­wy suk­ces na polu li­te­rac­kim. Nie­zmien­nie spo­ty­kał się z od­mo­wą wy­daw­ców i re­dak­to­rów na­czel­nych. Nie wy­pro­wa­dził się z ro­dzin­ne­go domu i za­ra­biał do­ryw­czo ko­re­pe­ty­cja­mi oraz pro­wa­dze­niem księ­go­wo­ści. Mimo nie­po­wo­dzeń nie prze­sta­wał pi­sać.