Gimnastyka słowiańska - Uramek Katarzyna  - ebook + książka

Gimnastyka słowiańska ebook

Uramek Katarzyna

4,7

Opis

Gimnastyka słowiańska ma wiele wspólnego z jogą, lecz wywodzi się z naszego kręgu kulturowego. To praktyka, która przez wieki była przekazywana z pokolenia na pokolenie, z matki na córkę. Przez lata zapomniana, obecnie została odkryta na nowo. Pomaga kobietom odnaleźć wewnętrzny spokój, siłę i poczucie wspólnoty, nawiązać więź z naturą i swoją rodzinną ziemią.
Dzięki tej książce dowiesz się, jakie są korzyści z jej regularnego uprawiania oraz jak ułożyć zestaw ćwiczeń dopasowany do indywidualnych potrzeb twojego ciała i umysłu!
Ty również możesz skorzystać dobrodziejstw gimnastyki słowiańskiej:
poprawisz postawę ciała i wysmuklisz sylwetkę,
zniwelujesz bóle pleców, szyi i kręgosłupa,
uregulujesz działanie układu hormonalnego oraz złagodzisz związane z nim dolegliwości,
wzmocnisz mięśnie dna miednicy,
zredukujesz stres,
odkryjesz na nowo swoją kobiecość!
Sięgnij po nasze słowiańskie rozwiązania, by zachować zdrowie i dobre samopoczucie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnkaLotopalanka

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna i kompletna książka o gimnastyce słowiańskiej, przeczytałam jednym tchem 💚
00
MartaMikszuta

Nie oderwiesz się od lektury

Opowieść o osobistej podróży i znalezieniu siebie na nowo. Szczegółowo rozpisane wyliczanie zestawu rodowego i pozycje, polecam!
00
jegerpauline

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca pozycja. Polecam
00

Popularność




1.

Początek

Parę lat temu, przeglądając strony internetowe, natknęłam się na ogłoszenie o warsztatach gimnastyki słowiańskiej dla kobiet. Był to szczególnie trudny czas w moim życiu, okres dużych zmian, definiowania mojej egzystencji na nowo.

Po roz­sta­niu z mężem roz­sy­pa­łam się na drob­ne ka­wa­łecz­ki. Jed­nak po ja­ki­mś cza­sie za­częłam po­wtór­nie skła­dać w ca­ło­ść moje ży­cie i samą sie­bie. Od lat prak­ty­ko­wa­łam jogę i ta­niec in­tu­icyj­ny, to nie­wąt­pli­wie dało mi siłę do po­zbie­ra­nia się i do­strze­że­nia do­brych stron za­ist­nia­łej sy­tu­acji. Ale… ale cze­goś za­częło mi bra­ko­wać… Po­trze­bo­wa­łam ko­bie­ce­go wspar­cia, pod­nie­sie­nia swo­jej że­ńskiej ener­gii. Pew­ne­go ro­dza­ju „uko­bie­ce­nia”…

Nie­po­zor­ne ogło­sze­nie in­ter­ne­to­we wzbu­dzi­ło moją cie­ka­wo­ść. Po pro­stu po­czu­łam, że chcę uczest­ni­czyć w tym wy­da­rze­niu. Nie wie­dzia­łam jesz­cze, czym jest tak na­praw­dę gim­na­sty­ka sło­wia­ńska, ale per­spek­ty­wa week­en­du spędzo­ne­go z sa­my­mi ko­bie­ta­mi i prak­ty­ko­wa­niem wy­łącz­nie ko­bie­cej for­my ru­chu, spra­wi­ła, że szyb­ko pod­jęłam de­cy­zję. Jadę! W po­śpie­chu za­ła­twi­łam for­mal­no­ści, zor­ga­ni­zo­wa­łam opie­kę dla dzie­ci, za­pa­ko­wa­łam wa­liz­kę, wrzu­ca­jąc do niej ko­niecz­ną (we­dług or­ga­ni­za­to­rów) dłu­gą spód­ni­cę. Wsia­dłam w sa­mo­chód i po­je­cha­łam…

Warsz­ta­ty od­by­wa­ły się w ma­low­ni­czym miej­scu – dom pod la­sem, pra­wie na ko­ńcu świa­ta. Spo­tka­łam tam ko­bie­ty w ró­żnym wie­ku, ka­żda z nich mia­ła inny ba­gaż do­świad­czeń. Wszyst­kie były ubra­ne w dłu­gie su­kien­ki. Wy­gląda­ły prze­pi­ęk­nie. W tej sce­ne­rii snu­ły­śmy opo­wie­ści o sło­wia­ńskich ko­bie­tach i mężczy­znach. Pa­no­wa­ła nie­zwy­kła at­mos­fe­ra wspar­cia i bli­sko­ści, stwa­rza­jąca prze­strzeń do roz­wo­ju. No i gim­na­sty­ka… gim­na­sty­ka, któ­ra mnie za­uro­czy­ła. Już wte­dy, na pierw­szych za­jęciach, wie­dzia­łam, że chcę po­znać ją głębiej i prze­ka­zy­wać w da­rze wie­dzę o niej in­nym ko­bie­tom.

2.

Od gimnastyki artystycznej do słowiańskiej

Chodziłam wtedy do pierwszej klasy szkoły podstawowej, miałam siedem lat. Spędzałam popołudnie u ukochanych dziadków, rodziców mojej mamy.

Trwa­ła aku­rat let­nia olim­pia­da lub inne mi­strzo­stwa spor­to­we. Sie­dzie­li­śmy ra­zem, przy­tu­le­ni do sie­bie na ka­na­pie i ogląda­li­śmy gim­na­sty­kę ar­ty­stycz­ną. Mło­dziut­kie, smu­kłe i nie­zwy­kle gib­kie dziew­czy­ny pre­zen­to­wa­ły ukła­dy ta­necz­no-gim­na­stycz­no-akro­ba­tycz­ne do utwo­rów mu­zy­ki kla­sycz­nej. Swo­je wy­stąpie­nia uatrak­cyj­nia­ły ko­lo­ro­wy­mi pi­łka­mi, ob­ręcza­mi, drob­ny­mi ma­czu­ga­mi oraz nie­zwy­kle ma­low­ni­czy­mi szar­fa­mi, któ­re ta­ńczy­ły wraz z nimi i do­da­wa­ły tym po­ka­zom nie­ma­lże ma­gicz­nej aury. Za­ko­cha­łam się w tym, co zo­ba­czy­łam. Za­częłam snuć ma­rze­nia, że i ja będę tak kie­dyś ta­ńczyć. Za­pra­gnęłam z ca­łe­go ser­ca być taka jak one, lek­ka i zwin­na, płyn­nie wy­ko­ny­wać wszyst­kie ru­chy, jak­bym uno­si­ła się nad zie­mią, ni­czym wró­żka.

Moi ro­dzi­ce za­wsze sta­ra­li się spe­łniać ma­rze­nia – moje i mo­jej sio­stry. W cza­sach PRL-u, kie­dy było na­praw­dę o wszyst­ko trud­no, ja­ki­mś cu­dow­nym zbie­giem oko­licz­no­ści ro­dzi­com za­wsze uda­wa­ło się „wy­cza­ro­wać” dla nas to, cze­go naj­bar­dziej pra­gnęły­śmy. Szcze­gól­nie sta­ra­li się za­spo­ko­ić na­sze po­trze­by ru­chu, kon­tak­tu ze sztu­ką oraz wła­snej kre­acji. Podąża­li za nami, sta­ra­li się pa­trzeć na świat na­szy­mi ocza­mi, wy­łącza­jąc wła­sne am­bi­cje. Two­rzy­li dla nas prze­strzeń, w któ­rej mo­gły­śmy do­świad­czać tego, co fa­scy­no­wa­ło nas w da­nej chwi­li, bez pre­sji czy przy­mu­su.

Moje ma­rze­nie o ćwi­cze­niu gim­na­sty­ki ar­ty­stycz­nej spo­wo­do­wa­ło, że w dru­giej kla­sie za­częłam uczęsz­czać na za­jęcia w domu kul­tu­ry. Je­stem bar­dzo wdzi­ęcz­na ro­dzi­com, że za­pi­sa­li mnie wła­śnie tam, a nie na przy­kład do klu­bu spor­to­we­go, w któ­rym zo­sta­ła­bym pod­da­na twar­dej dys­cy­pli­nie, mor­der­cze­mu tre­nin­go­wi i re­stryk­cyj­nej die­cie. W domu kul­tu­ry, pod okiem uko­cha­nej pani Eli, mo­głam do­świad­czać ru­chu, ta­ńca i mu­zy­ki w swo­im cie­le, roz­po­zna­wać wła­sne po­trze­by i mo­żli­wo­ści oraz two­rzyć au­tor­skie ukła­dy. Roz­wi­ja­łam w ten spo­sób swo­ją kre­atyw­no­ść i do­kład­nie tak jak ma­rzy­łam – po­ru­sza­łam się ni­czym wró­żka.

Od tam­tej pory ta­niec i ruch już ze mną zo­sta­ły. Na­wet kie­dy po sied­miu la­tach sko­ńczy­łam swo­ją przy­go­dę z gim­na­sty­ką ar­ty­stycz­ną i ba­le­tem, po­zo­sta­ła we mnie ta wra­żli­wo­ść na mu­zy­kę i po­trze­ba podąża­nia za nią w ta­ńcu, wy­ra­ża­nia sie­bie po­przez ruch, tego kim je­stem, co mnie po­ru­sza, do­kąd zmie­rzam. We­szłam na ście­żkę ta­ńca in­tu­icyj­ne­go, w któ­rym prze­ja­wia­ła się rów­nież moja du­cho­wo­ść. Był jed­nak czas, kie­dy to wszyst­ko szczel­nie za­mknęłam gdzieś głębo­ko w za­ka­mar­kach swo­je­go cia­ła i pra­wie zu­pe­łnie o tym za­po­mnia­łam.

Po uko­ńcze­niu szko­ły pod­sta­wo­wej po­szłam do re­no­mo­wa­ne­go li­ceum i prze­sta­łam mieć czas na co­kol­wiek poza na­uką. Te­raz my­ślę, że to wła­śnie wte­dy za­częłam się od­da­lać od sie­bie. Za­blo­ko­wa­łam swo­ją po­trze­bę kre­acji. Sku­pi­łam się wy­łącz­nie na tym, co na­le­ży, podąża­jąc za ocze­ki­wa­nia­mi in­nych. Sta­łam się ra­cjo­nal­na i przy­ziem­na, bar­dziej od­twór­cza niż twór­cza. Po­trze­bę du­cho­wo­ści za­spo­ko­iłam, za­czy­tu­jąc się po­ezją.

W li­ceum się za­ko­cha­łam, dla­te­go za­raz po ma­tu­rze za­miesz­ka­łam z moim part­ne­rem, jed­no­cze­śnie stu­dio­wa­łam i pro­wa­dzi­łam dom. Jak pew­nie wie­le ko­biet za­ło­ży­łam so­bie, że będę we wszyst­kim per­fek­cyj­na, a zwi­ąz­ku z tym, że wci­ąż się uczy­łam i by­łam na utrzy­ma­niu mo­je­go przy­szłe­go męża, w ra­mach re­kom­pen­sa­ty prze­jęłam wszyst­kie obo­wi­ąz­ki do­mo­we. Sama za­fun­do­wa­łam so­bie to, co po­tem po wie­lu la­tach z mo­zo­łem pró­bo­wa­łam zmie­nić. Wzi­ęłam na swo­je bar­ki całą od­po­wie­dzial­no­ść za dom, a po­tem ko­lej­no: za pra­cę i dzie­ci, na­kła­da­jąc na sie­bie pęta kon­tro­li. W tym dąże­niu do per­fek­cji nie­ste­ty za­po­mnia­łam o so­bie. My­śla­łam, że jak si­łacz­ka ze wszyst­kim dam so­bie radę. Do­dat­ko­wo wci­ąż sta­wia­łam so­bie ko­lej­ne cele, któ­re chcia­łam osi­ągnąć, oczy­wi­ście nie re­zy­gnu­jąc z do­tych­cza­so­wych obo­wi­ąz­ków. Po­szłam na ko­lej­ne stu­dia, zwi­ęk­szy­łam licz­bę go­dzin pra­cy. Le­d­wo da­wa­łam radę ogar­nąć to co mam, a wci­ąż do­kła­da­łam so­bie ko­lej­ne wy­zwa­nia. Mimo że z po­zo­ru by­łam szczęśli­wa pod ka­żdym względem – za­rów­no w ma­łże­ństwie i ro­dzi­ciel­stwie, jak i w pra­cy – to czu­łam we­wnątrz ja­kąś ogrom­ną pust­kę, któ­rej nie po­tra­fi­łam ni­czym za­pe­łnić.

Za­częłam cho­ro­wać. Nic po­wa­żne­go, ale jed­nak ci­ągle coś. Nie­ko­ńczące się in­fek­cje, jed­na za dru­gą, pro­ble­my z żo­łąd­kiem i je­li­ta­mi, bóle mi­ęśnio­we, któ­re nie ustępo­wa­ły, dla­te­go z cza­sem na­uczy­łam się z nimi żyć. Moje cia­ło krzy­cza­ło do mnie: „ZA­TRZY­MAJ SIĘ i zo­bacz, gdzie i kim je­steś!”. Ja jed­nak nie chcia­łam tego sły­szeć, nie wi­dzia­łam in­nej dro­gi. Po­zo­sta­wa­łam na­dal w ci­ągłym bie­gu, w pe­łni kon­tro­lo­wa­łam sie­bie i rze­czy­wi­sto­ść. Nie po­tra­fi­łam i nie chcia­łam so­bie od­pu­ścić. Ba­łam się oka­zać sła­bo­ść, więc uda­wa­łam sil­ną. W ogó­le nie łączy­łam mo­je­go sta­nu zdro­wia ze sta­nem mo­je­go du­cha. Kom­plet­nie od­ci­ęłam się od sie­bie. Nie za­uwa­ży­łam na­wet, kie­dy za­częły się psuć moje re­la­cje z mężem…

Pew­ne­go pi­ąt­ko­we­go wie­czo­ru sta­ło się to, co się w ko­ńcu stać mu­sia­ło. Mój mąż oznaj­mił, że już mnie nie ko­cha i od­cho­dzi do in­nej ko­bie­ty. Wszech­świat dba, że­by­śmy kro­czy­li od­po­wied­nią ście­żką. W ta­kich sy­tu­acjach zsy­ła naj­częściej ja­kieś trud­ne do­świad­cze­nia, któ­re kom­plet­nie zmie­nia­ją na­szą per­spek­ty­wę. Po­zwa­la­ją spoj­rzeć na wszyst­kie spra­wy z zu­pe­łnie in­nej stro­ny. Wy­wra­ca­ją ży­cie do góry no­ga­mi, że­by­śmy mo­gli w cha­osie od­na­le­źć sie­bie. Tak też się sta­ło. Świat się dla mnie za­trzy­mał. To było jak po­ra­że­nie pio­ru­nem. Cały czas my­śla­łam, że na­sze ma­łże­ństwo jest moją przy­sta­nią, czy­mś trwa­łym, nie­zmien­nym, co prze­trwa wszyst­kie bu­rze i za­wie­ru­chy ży­cia. Wie­lu rze­czy się ba­łam, ale tego, co się wy­da­rzy­ło, kom­plet­nie się nie spo­dzie­wa­łam.

Utknęłam w mar­twym punk­cie. Nie mo­głam jeść, nie mo­głam spać, nie umia­łam sku­pić na ni­czym uwa­gi. Stra­ci­łam ra­do­ść i chęć ży­cia. Nie wie­dzia­łam, kim je­stem ani gdzie idę. Zo­ba­czy­łam, że ostat­nie kil­ka­na­ście lat po­strze­ga­łam sie­bie je­dy­nie jako żonę, part­ner­kę i mat­kę. Po­czu­łam, że mam jak­by ode­rwa­ną część cia­ła i ka­wał ser­ca, a z taką raną trud­no jest na­wet eg­zy­sto­wać, a co do­pie­ro w pe­łni żyć. Zro­zu­mia­łam, że czas od­na­le­źć sie­bie i stać się na po­wrót ca­ło­ścią.

O! jak iry­to­wa­ły mnie w tam­tym cza­sie opo­wie­ści o szu­ka­niu w part­ne­rze dru­giej po­łów­ki! O cze­ka­niu na ksi­ęcia, któ­ry przy­je­dzie na bia­łym ko­niu i przy któ­rym znik­ną wszyst­kie pro­ble­my tego świa­ta. O tym w ko­ńcu, że tyl­ko w zwi­ąz­ku mo­że­my być szczęśli­we i w pe­łni zre­ali­zo­wa­ne. Z ogrom­ną mocą do­ta­rło do mnie, że tyl­ko dwie ca­ło­ści mogą stwo­rzyć jed­no­ść i że nad­sze­dł dla mnie czas od­na­le­zie­nia sie­bie w pe­łni, po dłu­gim cza­sie zdra­dza­nia wła­snej oso­by. We­szłam na ście­żkę roz­wo­ju.

Idę tą dro­gą już do­bre parę lat, bar­dzo pil­nu­jąc, żeby wszyst­ko, co ro­bię, było zgod­ne ze mną, na­wet wbrew ak­tu­al­nym mo­dom i ocze­ki­wa­niom spo­łecz­nym. Nie jest to jed­nak ła­twe za­da­nie. Po­zby­cie się lęku przed oce­ną i pusz­cze­nie we­wnętrz­nej kon­tro­li to dwa naj­trud­niej­sze za­da­nia, z któ­ry­mi zma­gam się ka­żde­go dnia. Mam wra­że­nie, że fak­tycz­nie, jak mó­wił Shrek, skła­dam się z warstw ni­czym ce­bu­la. Kie­dy po­ra­dzę so­bie z czy­mś na dro­dze roz­wo­ju oso­bi­ste­go i my­ślę, że już mam wszyst­ko za­ła­twio­ne, za­raz oka­zu­je się, że zdjęłam tyl­ko jed­ną war­stwę, a jesz­cze wie­le kry­je się pod spodem.

Pierw­szą rze­czą, któ­rą za­częłam ro­bić, aby na nowo od­na­le­źć sie­bie, było przy­po­mnie­nie so­bie, kim by­łam i co lu­bi­łam, za­nim we­szłam w zwi­ązek z moim mężem. Wró­ci­łam więc do słu­cha­nia mu­zy­ki z tam­tych lat. Za­częłam spe­łniać swo­je nie­zre­ali­zo­wa­ne ma­rze­nia z mło­do­ści. Si­ęgnęłam do sta­rych fil­mów i ksi­ążek. Cof­nęłam się do cza­su, kie­dy mia­łam czter­na­ście, pi­ęt­na­ście, szes­na­ście lat. Przy­po­mnia­łam so­bie o ta­ńcu i gim­na­sty­ce, o tym, czym wte­dy ży­łam. Otwo­rzy­łam moc­no za­ry­glo­wa­ne we­wnątrz mnie drzwi, za któ­ry­mi szczel­nie za­mknęłam ten ka­wa­łek sie­bie, któ­ry da­wał mi wów­czas ra­do­ść, wol­no­ść i spe­łnie­nie.

I sta­ło się. Za­częłam na nowo ta­ńczyć, ale nie we­dług wy­uczo­nych kro­ków i nie z kimś w pa­rze. By­łam sama ze sobą w in­tu­icyj­nym ta­ńcu, po­ru­sza­jącym ka­żdy ka­wa­łek mo­je­go cia­ła i ka­żdy aspekt mo­jej oso­bo­wo­ści. Od­kry­wa­łam w nim swo­je emo­cje, wy­rzu­ca­łam lęki i kon­tro­lę. Sta­wa­łam się na nowo wol­na jak ptak i lek­ka jak wró­żka. Zo­ba­czy­łam, że po­przez ruch ła­twiej jest mi do­trzeć do blo­kad i prze­ko­nań, któ­re w so­bie no­si­łam, że po­przez pra­cę z cia­łem mogę się od nich uwol­nić i zro­bić miej­sce na coś no­we­go, mo­je­go. Im bli­żej sie­bie by­łam, tym bar­dziej roz­wi­ja­ła się moja ko­bie­ca in­tu­icja, po­głębiał się mój kon­takt ze świa­tem. Prze­sta­wa­łam być za­mkni­ęta tyl­ko w swo­jej ba­ńce, pa­trzy­łam co­raz sze­rzej na świat. Ta­ńczy­łam wie­czo­ra­mi, kie­dy dzie­ci szły spać i ćwi­czy­łam po­ran­ka­mi, przed ich obu­dze­niem. To był mój czas, któ­re­go z ni­kim nie dzie­li­łam, a w któ­rym wzra­sta­łam i pod­no­si­łam się jako nowa ja.

Ko­lej­nym, mi­lo­wym wręcz, kro­kiem do od­na­le­zie­nia sie­bie sta­ły się spa­ce­ry z psem, któ­ry po­ja­wił się u nas w domu po ode­jściu mo­je­go męża. Lolę do­sta­li­śmy w pre­zen­cie od mo­jej sio­stry. Ta mała czwo­ro­no­żna isto­ta mia­ła po­móc nam – mi i moim dzie­ciom – prze­żyć ten trud­ny czas. Za­miesz­kał więc z nami ła­cia­ty anio­łek, któ­ry jak mówi moja cór­ka, ura­to­wał nam ży­cie. Z psem, jak wia­do­mo, wi­ąże się też spo­ro obo­wi­ąz­ków, któ­re spo­częły oczy­wi­ście na mo­ich bar­kach. Jed­nak co­dzien­ne spa­ce­ry oka­za­ły się dla mnie czy­mś nie­zwy­kle przy­jem­nym. Miesz­kam w pi­ęk­nym miej­scu na skra­ju lasu, więc ka­żde­go po­ran­ka wędro­wa­łam le­śny­mi ście­żka­mi, czu­jąc co­raz wi­ęk­szy kon­takt i więź z przy­ro­dą. Wsłu­chi­wa­łam się w śpiew pta­ków, tak od­mien­ny w ró­żnych po­rach roku. De­lek­to­wa­łam się za­pa­chem drzew i gle­by, któ­ry nie­sie wiatr. Ogląda­łam zmia­ny za­cho­dzące w przy­ro­dzie ka­żde­go ty­go­dnia i mie­si­ąca. Znaj­do­wa­łam przy­jem­no­ść w do­ty­ka­niu kory i li­ści drzew, ostrych źdźbeł traw, szorst­kich ga­łązek ja­gód i wil­got­nej gle­by. Z dnia na dzień czu­łam co­raz wi­ęk­szą wdzi­ęcz­no­ść za ten nie­zwy­kły czas, któ­ry zo­stał mi dany przez los.

Jed­nak sa­mot­ne ro­dzi­ciel­stwo nie na­le­ży do ła­twych. Wy­mu­si­ło na mnie sta­nie się jed­no­cze­śnie mat­ką i oj­cem, ko­bie­tą i mężczy­zną. Po­sta­wi­ło mnie w roli, któ­rą przy­jęłam z przy­mu­su, ale wca­le nie była ona dla mnie kom­for­to­wa. Mu­sia­łam być twar­da, de­cy­zyj­na i zde­cy­do­wa­na. A w mo­jej ko­bie­cej na­tu­rze leży ra­czej lek­ko­ść, de­li­kat­no­ść i ela­stycz­no­ść. Sta­ra­łam się go­dzić w so­bie ten męski i ko­bie­cy aspekt, oczysz­cza­jąc się wie­czo­ra­mi w ta­ńcu. Tro­chę mi to po­ma­ga­ło, ale cały czas czu­łam we­wnątrz taką twar­do­ść, jak­bym była prze­szy­ta ja­ki­mś gru­bym, zim­nym, me­ta­lo­wym prętem. Bar­dzo mi to prze­szka­dza­ło. Ten ka­wal że­la­za, któ­ry nio­słam w so­bie, nie po­zwa­lał mi do­trzeć do mo­jej esen­cji, do mo­jej ko­bie­co­ści.

Po dwóch la­tach sta­wa­nia się na nowo sobą, pew­ne­go wie­czo­ru usły­sza­łam, że ktoś wcho­dzi do domu. Dzie­ci już spa­ły, a ja nie spo­dzie­wa­łam się go­ści. Ze­szłam na dół i zo­ba­czy­łam, że w sie­ni stoi mój mąż – smut­ny i za­ła­ma­ny. Spusz­czo­na gło­wa, zgar­bio­na syl­wet­ka, przy­gnie­cio­ne tro­ska­mi ra­mio­na. Zu­pe­łnie jak nie on, prze­cież za­wsze cho­dził wy­pro­sto­wa­ny i dum­ny. Stał i pa­trzył swo­imi du­ży­mi ocza­mi z nie­mą pro­śbą o wpusz­cze­nie do domu. Wte­dy po­czu­łam, jaki jest dla mnie wa­żny, po­mi­mo roz­sta­nia i tego wszyst­kie­go, co się wy­da­rzy­ło mi­ędzy nami w ostat­nich la­tach. Ge­stem ręki za­pro­si­łam go do środ­ka, a po­tem ob­jęłam. Na chwi­lę, na mo­ment, tyl­ko po to, żeby mu po­móc, do­dać otu­chy. Jed­nak pod­czas tego uści­sku pierw­szy raz od bar­dzo daw­na po­czu­łam, jak że­la­zo w moim wnętrzu się roz­ta­pia i jak wra­cam do domu. Mój mąż po­czuł chy­ba w tam­tej chwi­li to samo, bo choć przy­je­chał po­pro­sić tyl­ko o noc­leg, za­py­tał, czy może już zo­stać.

Nie by­łam wów­czas go­to­wa na po­now­ne we­jście w ten zwi­ązek. Do­pie­ro co za­częłam czuć się do­brze sama ze sobą, by­łam wol­na, nie­za­le­żna i spe­łnio­na. W ogó­le nie spo­dzie­wa­łam się po­wro­tu mo­je­go męża. Nie tęsk­ni­łam za nim ani za tam­tym cza­sem, kie­dy by­li­śmy ra­zem. Nie wie­dzia­łam więc, co mam o tym wszyst­kim my­śleć i jak po­stąpić w ta­kiej sy­tu­acji. By­łam roz­dar­ta. Z jed­nej stro­ny w ko­ńcu za­częłam nowe ży­cie w ca­łko­wi­tej zgo­dzie ze sobą, ale z dru­giej stro­ny mie­li­śmy wspól­ne dzie­ci i wspo­mnie­nie bli­sko­ści, któ­ra była kie­dyś mi­ędzy nami, a któ­rej echo nie­spo­dzie­wa­nie wró­ci­ło w owym ob­jęciu.

Po­sta­no­wi­łam jed­nak spró­bo­wać, zgo­dzi­łam się, żeby zo­stał. Po­wo­li, z dnia na dzień za­częli­śmy wra­cać do sie­bie i do ży­cia sprzed roz­sta­nia. Tyl­ko, jak mówi po­wie­dze­nie, nie da się dwa razy we­jść do tej sa­mej rze­ki. Ka­żde z nas było już zu­pe­łnie inną oso­bą. Ka­żde z nas doj­rza­ło i się zmie­ni­ło. Ka­żde z nas nio­sło już nowy ba­gaż do­świad­czeń, prze­żyć i emo­cji. On był roz­dar­ty mi­ędzy ogrom­nym po­czu­ciem winy, a wła­sny­mi po­trze­ba­mi. Ja mia­łam wiel­ki żal w ser­cu i wci­ąż by­łam na dro­dze do od­na­le­zie­nia sie­bie. Nie mo­gli­śmy już wró­cić do tego, co kie­dyś było mi­ędzy nami. Nie po­tra­fi­li­śmy też zbu­do­wać no­wej re­la­cji. Zna­le­źli­śmy się w po­trza­sku. Do­dat­ko­wo zwi­ąza­ni obiet­ni­ca­mi szep­ta­ny­mi w po­cząt­ko­wej czu­ło­ści, że już ni­g­dy, że na za­wsze… Krok po kro­ku od­da­la­li­śmy się od sie­bie i będąc w jed­nym domu, w jed­nej ro­dzi­nie, pro­wa­dzi­li­śmy zu­pe­łnie od­ręb­ne ży­cia. Po roku ta­kiej eg­zy­sten­cji po­sta­no­wi­li­śmy się roz­stać, ale miesz­kać da­lej ra­zem ze względu na dzie­ci.

Na­stał je­den z naj­trud­niej­szych okre­sów w moim ży­ciu. Chy­lę czo­ła przed lu­dźmi, któ­rzy po roz­wo­dzie, często ze względów fi­nan­so­wych, na­dal miesz­ka­ją ra­zem. Dom jest ta­kim miej­scem, któ­re po­win­no być na­szym azy­lem, schro­nie­niem, w któ­rym mo­że­my w pe­łni od­po­cząć, od­ci­ąć się od świa­ta, w któ­rym zdej­mu­je­my ma­ski, co­dzien­nie przez nas na­kła­da­ne, gdy go opusz­cza­my. Przy­sta­nią, w któ­rej mo­że­my być sobą, z pe­łnym spek­trum na­szych na­stro­jów, bez ma­ki­ja­żu, w dre­sie. Nie­ste­ty, de­cy­zja, któ­rą pod­jęli­śmy ze względu na dzie­ci, po­zba­wi­ła mnie ta­kie­go miej­sca. Na­wet w domu nie czu­łam się w pe­łni wol­na i bez­piecz­na. Na­ra­sta­ło mi­ędzy nami na­pi­ęcie i ja­kaś nie­zna­na do tej pory wro­go­ść. Mimo obiet­nic, że już wi­ęcej nie zdra­dzę sie­bie i będę żyć zgod­nie z mo­imi we­wnętrz­ny­mi pra­gnie­nia­mi, zno­wu się za­gu­bi­łam i po­now­nie za­częłam cho­ro­wać. Te­raz jed­nak mia­łam już świa­do­mo­ść tego, co się dzie­je, ro­zu­mia­łam cia­ło, któ­re krzy­cza­ło. Za­częłam szu­kać dro­gi wy­jścia z tego im­pa­su. Wie­dzia­łam, że na­wet w wi­ęzie­niu mo­żna być wol­nym, że to jest kwe­stia zmia­ny my­śle­nia, wy­jścia poza sche­ma­ty, zo­ba­cze­nia spraw z in­nej per­spek­ty­wy.

Wte­dy wła­śnie na­tknęłam się na ogło­sze­nie o warsz­ta­tach gim­na­sty­ki sło­wia­ńskiej. Od razu wie­dzia­łam, że chcę wzi­ąć w nich udział. Zrzu­cić z sie­bie na­pi­ęcie, któ­re w so­bie nio­słam, po­czuć cie­pło i bli­sko­ść w kręgu ko­biet. Nie mia­łam jesz­cze wte­dy świa­do­mo­ści, że owa gim­na­sty­ka to nie tyl­ko pra­ca z cia­łem na po­zio­mie fi­zycz­nym, ale rów­nież głębo­ka prak­ty­ka umy­słu i du­cho­wo­ści. To ho­li­stycz­ne po­de­jście do tego, czym jest ko­bie­co­ść.

Te warsz­ta­ty zmie­ni­ły wszyst­ko – moje cia­ło, przez lata kszta­łto­wa­ne gim­na­sty­ką ar­ty­stycz­ną i ta­ńcem, bez opo­ru we­szło w nowy ruch. Od razu po­czu­łam nie­sa­mo­wi­tą moc tych ćwi­czeń. Mia­łam wra­że­nie, że ich pier­wot­na for­mu­ła od razu do­tknęła sa­me­go rdze­nia, jądra mo­jej ko­bie­cej na­tu­ry, a cia­ło do­świad­czy­ło prze­pły­wu ener­gii, któ­ra wy­pe­łni­ła mnie świa­tłem i dała po­czu­cie otu­le­nia oraz głębo­kie­go spo­ko­ju we­wnętrz­ne­go. Prak­ty­ka po­łączo­na z afir­ma­cją wska­za­ła mi kie­ru­nek roz­wo­ju. Do­sta­łam na­rzędzie do pra­cy nad sobą, z któ­re­go za­mie­rza­łam sko­rzy­stać. Wró­ci­łam do domu dum­na z tego, że je­stem ko­bie­tą, by­łam lżej­sza i szczęśliw­sza. Czu­łam, że zna­la­złam swo­ją dro­gę.

Za­częłam in­ten­syw­nie ćwi­czyć. Ka­żde­go po­ran­ka wsta­wa­łam jesz­cze wcze­śniej, żeby mieć czas na pe­łną prak­ty­kę gim­na­sty­ki sło­wia­ńskiej. Kon­se­kwent­nie i wy­trwa­le pra­co­wa­łam nad sobą. Bar­dzo szyb­ko za­częłam od­czu­wać zmia­ny za­cho­dzące w moim ży­ciu. Pierw­szą rze­czą, na któ­rą zwró­ci­łam uwa­gę, było wy­pro­sto­wa­nie syl­wet­ki. Prze­sta­łam się gar­bić, a moja bro­da dum­nie unie­sio­na do góry, po­ka­zy­wa­ła pew­no­ść sie­bie, jaka we mnie za­go­ści­ła. Mia­łam wra­że­nie, że pro­ste ple­cy i dzi­ęki temu otwar­ta klat­ka pier­sio­wa, spo­wo­do­wa­ły, że od razu za­częłam pa­trzeć na świat z po­zio­mu ser­ca. Prze­sta­ło mi być wy­god­nie w spodniach. Dżin­sy za­częły mnie uwie­rać. Za­pra­gnęłam cho­dzić w dłu­gich, po­włó­czy­stych spód­ni­cach i su­kien­kach. Z cza­sem ca­łko­wi­cie wy­mie­ni­łam gar­de­ro­bę. Nowe stro­je i re­gu­lar­na prak­ty­ka spo­wo­do­wa­ły rów­nież, że za­częłam ina­czej się ru­szać. Moje ge­sty sta­ły się de­li­kat­niej­sze, a krok bar­dziej płyn­ny. Zna­jo­mi zwra­ca­li uwa­gę na tę me­ta­mor­fo­zę.

Po­nad­to co­raz bar­dziej od­czu­wa­łam więź z przy­ro­dą. Ćwi­cze­nie po­zy­cji gim­na­sty­ki sło­wia­ńskiej na ło­nie na­tu­ry, oprócz nie­zwy­kłej wręcz przy­jem­no­ści, za­częło da­wać mi po­czu­cie in­te­gral­no­ści ze świa­tem. Prze­sta­łam od­dzie­lać sie­bie jako czło­wie­ka od śro­do­wi­ska na­tu­ral­ne­go, sta­łam się jego częścią. Mo­głam swo­bod­nie prze­cha­dzać się po le­sie bez bu­tów, sia­dać na mchu i kła­ść się na łące. To nie­zwy­kłe po­łącze­nie za­częło mi da­wać siłę.

W domu rów­nież za­uwa­ży­łam zmia­ny. Wza­jem­na wro­go­ść i nie­chęć mi­ędzy mną a moim mężem stop­nio­wo za­ni­ka­ła. Wró­ci­ły swo­bod­ne roz­mo­wy i wza­jem­ne żar­ty. Za­częli­śmy co­raz chęt­niej spędzać ra­zem czas. Zo­ba­czy­łam w moim mężu na nowo mężczy­znę, któ­re­go kie­dyś po­ko­cha­łam – cie­płe­go, dow­cip­ne­go, pe­łne­go pa­sji. Z cza­sem za­częli­śmy ro­man­so­wać. Po­zna­jąc się na nowo i do­pa­so­wu­jąc do sie­bie, da­li­śmy po­czątek zu­pe­łnie no­wej re­la­cji, w któ­rej dwie ca­ło­ści mo­gły stwo­rzyć pe­łnię.

Nie była to dro­ga ła­twa i pro­sta. Wie­le mu­sia­łam zro­zu­mieć, a przede wszyst­kim wy­jść poza sta­re sche­ma­ty i prze­ko­na­nia, któ­re trzy­ma­ły mnie w sza­chu. Po tych kil­ku la­tach emo­cjo­nal­nej za­wie­ru­chy, trud­no mi było od­pu­ścić i po­zwo­lić mężczy­źnie dzie­lić ze mną ży­cie, na nowo mu za­ufać, we­jść w ko­bie­cą ener­gię mi­ło­ści, de­li­kat­no­ści, otwar­to­ści. Z po­mo­cą przy­szło mi ćwi­cze­nie gim­na­sty­ki sło­wia­ńskiej ze świa­ta dol­ne­go (o trzech świa­tach gim­na­sty­ki do­wiesz się wi­ęcej z dal­szej części ksi­ążki), któ­re daje sa­mot­nej ko­bie­cie moc ochro­ny sie­bie i bli­skich, ale po­ma­ga ta­kże od­dać kon­tro­lę i po­zwo­lić mężczy­źnie, któ­ry po­ja­wia się w jej ży­ciu, sta­nąć w męskiej ener­gii da­jącej opie­kę i bez­pie­cze­ństwo. My­ślę, że wła­śnie ta prak­ty­ka, wy­ko­ny­wa­na prze­ze mnie z dużą de­ter­mi­na­cją, otwo­rzy­ła przed nami drzwi do zwi­ąz­ku pe­łne­go wza­jem­nej ak­cep­ta­cji, mi­ło­ści i za­ufa­nia. Re­la­cji, w któ­rej ka­żde z nas mo­gło przy­jąć wła­ści­we dla sie­bie role i roz­si­ąść się w ko­bie­co­ści oraz męsko­ści.

Gim­na­sty­ka sło­wia­ńska na do­bre zo­sta­ła w moim ży­ciu, oka­za­ła się dla mnie dro­go­wska­zem. Po­przez ćwi­cze­nia, skła­da­jące się rów­nież z afir­ma­cji, za­częłam się zmie­niać, otwie­rać na nowe, przyj­mo­wać to, co nie­sie ży­cie z za­ufa­niem i we­wnętrz­nym spo­ko­jem. Zro­bi­łam mi­lo­wy krok w kie­run­ku po­ko­cha­nia sie­bie i pe­łnej ak­cep­ta­cji tego, kim je­stem i skąd po­cho­dzę. Za­częłam od­czu­wać więź z przod­ka­mi oraz mi­ło­ść i wspar­cie, któ­re pły­nie od prze­szłych po­ko­leń. Po­czu­łam się za­ko­rze­nio­na, sil­na, pe­łna we­wnętrz­nej mocy. Otwo­rzy­łam ser­ce i za­wie­rzy­łam in­tu­icji. Wró­ci­łam do sie­bie.

Z cza­sem za­pra­gnęłam uczyć inne ko­bie­ty tej prze­pi­ęk­nej for­my ru­chu, któ­ra daje nam po­łącze­nie ze sobą i świa­tem oraz wpro­wa­dza nas na ście­żkę we­wnętrz­ne­go roz­wo­ju. Chcia­łam w ten spo­sób dzie­lić się tym, co sama od­kry­łam, zgłębi­łam i do­świad­czy­łam. Za­pra­gnęłam po­ma­gać in­nym w od­naj­dy­wa­niu sie­bie, choć z cza­sem za­częłam my­śleć, że to bar­dziej pro­ces two­rze­nia sie­bie na nowo.

Kil­ka lat temu uko­ńczy­łam kurs na­uczy­ciel­ski i je­stem tu z wami, żeby po­ka­zać dro­gę do esen­cji ko­bie­co­ści z gim­na­sty­ką sło­wia­ńską.

3.

Czym jest gimnastyka słowiańska?

Zgodnie z definicją gimnastyka słowiańska to system ćwiczeń przeznaczony wyłącznie dla kobiet, wywodzący się ze słowiańskiego kręgu kulturowego. Te dwa aspekty zdecydowały o tym, że zaczęłam ją praktykować.

Z jed­nej stro­ny szu­ka­łam cze­goś wy­łącz­nie ko­bie­ce­go, po­trze­bo­wa­łam od­skocz­ni od męskie­go świa­ta, w któ­rym przy­szło mi żyć. W tam­tym cza­sie no­si­łam w so­bie dużo zło­ści w sto­sun­ku do mężczyzn. Mia­łam sta­ry, za­sie­dzia­ły, nie­prze­pra­co­wa­ny wów­czas żal do mo­je­go taty oraz bar­dzo świe­ży, go­rący jesz­cze i pe­łen pa­sji żal do part­ne­ra. Moc­no po­czu­łam, że po­trze­bu­ję że­ńskiej ener­gii w swo­jej co­dzien­no­ści. Chcia­łam od­ci­ąć się od tego, co męskie – twar­de, sil­ne, do­mi­nu­jące i zde­cy­do­wa­ne. Ma­rzy­łam o otu­le­niu się tym, co ko­bie­ce – de­li­kat­ne, mi­ęk­kie, płyn­ne, in­tu­icyj­ne.

Z dru­giej stro­ny gim­na­sty­ka sło­wia­ńska wy­wo­dzi się z na­sze­go, sło­wia­ńskie­go kręgu kul­tu­ro­we­go. A co za tym idzie, jest nam bli­ższa niż joga po­cho­dząca prze­cież z In­dii. Przez wie­le lat swo­je­go ży­cia nie iden­ty­fi­ko­wa­łam się wła­ści­wie z żad­ną na­ro­do­wo­ścią, re­gio­nem czy częścią świa­ta. Wy­da­wa­ło mi się, że mogę w za­sa­dzie żyć wszędzie. Ma­rzy­łam na­wet o za­miesz­ka­niu w któ­ry­mś z kra­jów, któ­re od­wie­dza­łam. Tak się jed­nak uło­ży­ło, że zo­sta­łam w Pol­sce, z któ­rą po­zor­nie nie­wie­le mnie łączy­ło. Mi­ja­ły lata, a ja za­częłam czuć, że to jest moje miej­sce na Zie­mi. Z upły­wa­jącym cza­sem co­raz moc­niej od­czu­wa­łam, że stąd po­cho­dzę, że tu­taj żyli i umie­ra­li moi przod­ko­wie, że je­stem zwi­ąza­na z tą zie­mią i tu­taj chcę za­pu­ścić ko­rze­nie, trwać… Gim­na­sty­ka sło­wia­ńska wpi­sa­ła się więc ide­al­nie w owe od­czu­cia. Joga, mimo ogro­mu swo­ich za­let, ci­ągle wy­da­wa­ła mi się tro­chę obca kul­tu­ro­wo. Pra­gnęłam za­an­ga­żo­wać się w coś, co jesz­cze bar­dziej ze­spo­li mnie z miej­scem, w któ­rym żyję.

Mamy więc ko­bie­co­ść i za­ko­rze­nie­nie, ale co jesz­cze? Co to w ogó­le jest ta gim­na­sty­ka sło­wia­ńska? Część lu­dzi twier­dzi, że jest to sztucz­ny twór, wy­my­ślo­ny w obec­nych cza­sach tyl­ko po to, aby za­ro­bić pie­ni­ądze, gdyż ak­tyw­no­ść fi­zycz­na po­łączo­na z roz­wo­jem du­cho­wym jest te­raz w mo­dzie. Jed­nak gim­na­sty­ka sło­wia­ńska jest fak­tycz­nie pra­sta­rą prak­ty­ką, któ­ra przez wie­ki była upra­wia­na przez ko­bie­ty. Jed­nak kul­ty­wo­wa­nie tej tra­dy­cji z ja­kiś po­wo­dów nie prze­trwa­ło cza­sów po­wo­jen­nych. Do­pie­ro w la­tach 90. XX w. zo­sta­ła ona od­kry­ta na nowo. Przy­czy­nił się do tego bia­ło­ru­ski fi­lo­zof i ba­dacz kul­tu­ry Sło­wian – Gien­na­dij Ada­mo­wicz, któ­ry w tym cza­sie wy­kła­dał na Pa­ństwo­wym Uni­wer­sy­te­cie Pe­da­go­gicz­nym w Mi­ńsku. Na za­jęciach, któ­re pro­wa­dził, otrzy­mał od stu­dent­ki in­for­ma­cję o rze­ko­mych ćwi­cze­niach prze­ka­zy­wa­nych z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie przez bia­ło­ru­skie ko­bie­ty. Za­in­te­re­so­wa­ny te­ma­tem, po­sta­no­wił go zgłębić i pod­dać szer­szej ana­li­zie. Wraz ze stu­den­ta­mi roz­po­czął ba­da­nia w te­re­nie, je­żdżąc po bia­ło­ru­skich wsiach i szu­ka­jąc ko­biet, któ­re wy­ko­nu­ją ową gim­na­sty­kę. Oka­za­ło się, że ta­kich pań nie bra­ku­je, dla­te­go ze­bra­nie ma­te­ria­łów na ten te­mat nie było trud­ne. Ada­mo­wicz opi­sał zgro­ma­dzo­ną do­ku­men­ta­cję, do­pra­co­wał me­to­dy­kę i stwo­rzył sys­tem pra­cy z cia­łem i du­cho­wo­ścią zwa­ny gim­na­sty­ką sło­wia­ńskich cza­row­nic.

Hi­sto­ria ta po­ka­zu­je, że gim­na­sty­ka sło­wia­ńska si­ęga swo­imi ko­rze­nia­mi cza­sów wie­rzeń sło­wia­ńskich. Prze­ka­zy­wa­na z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, z mat­ki na cór­kę, była swo­istym da­rem ko­biet z ca­łej ro­dzi­ny dla do­ra­sta­jącej dziew­czyn­ki, pew­ne­go ro­dza­ju ele­men­tem ini­cja­cji w mo­men­cie osi­ągni­ęcia doj­rza­ło­ści płcio­wej. Kie­dy na­sto­lat­ka do­sta­wa­ła pierw­szą mie­si­ącz­kę, otrzy­my­wa­ła od mat­ki lub bab­ki ze­staw sied­miu ćwi­czeń. Re­gu­lar­na ich prak­ty­ka mia­ła po­móc jej w zna­le­zie­niu i za­trzy­ma­niu przy so­bie mężczy­zny, za­jściu w ci­ążę, ła­twym po­ro­dzie, utrzy­ma­niu cia­ła w zdro­wiu i sile oraz w znaj­do­wa­niu mądro­ści i we­wnętrz­nej mocy, dzi­ęki któ­rej ko­bie­ta z bie­giem lat zmie­nia­ła się w sza­no­wa­ną se­nior­kę swo­je­go rodu i ca­łej spo­łecz­no­ści.

4.

Gimnastyka słowiańska dzieli się na trzy

Analizując gimnastykę słowiańską, możemy zobaczyć, że złożona jest z trzech części, z trzech słowiańskich światów. Wyróżniamy: świat górny, czyli wszystkie ćwiczenia w staniu; świat średni zawierający pozycje w klęku oraz świat dolny, gdzie wykonujemy ćwiczenia w opadzie, z uniesionymi do góry biodrami.

Jed­nak ka­żdy z tych świa­tów to coś wi­ęcej niż tyl­ko po­zy­cje do ćwi­czeń, bo gim­na­sty­ka sło­wia­ńska to coś wi­ęcej niż tyl­ko tre­ning cia­ła. To pra­ca nie tyl­ko nad na­szą cie­le­sno­ścią, ale rów­nież nad na­szą du­cho­wo­ścią. Prak­ty­ka nie ty­leż fi­zycz­na, co psy­cho­fi­zycz­na, to roz­wi­ja­nie się i do­sko­na­le­nie na wie­lu po­zio­mach. Tak więc w owych trzech sło­wia­ńskich świa­tach pra­cu­je­my (po­dob­nie jak w jo­dze) nad zin­te­gro­wa­niem i po­łącze­niem trzech ob­sza­rów na­szej ludz­kiej na­tu­ry: cia­ła, umy­słu i du­szy. Zaj­mu­je­my się trze­ma struk­tu­ra­mi umy­słu: nadświa­do­mo­ścią, świa­do­mo­ścią i podświa­do­mo­ścią. Przy­wra­ca­my w na­szym cie­le swo­bod­ny prze­pływ trzech ko­bie­cych ener­gii: bia­łej, czer­wo­nej i czar­nej. Wzra­sta­my do pe­łni ak­cep­ta­cji i mi­ło­ści: do sie­bie, świa­ta i przod­ków.

Nie­za­le­żnie od tego, z któ­rej stro­ny po­pa­trzy­my na gim­na­sty­kę sło­wia­ńską, mamy trzy części, trzy ob­sza­ry, któ­re zin­te­gro­wa­ne ze sobą, two­rzą ca­ło­ść. Ca­ło­ść na­sze­go czło­wie­cze­ństwa, pe­łnię ko­bie­co­ści. Przyj­rzyj­my się te­raz ka­żde­mu z tych aspek­tów gim­na­sty­ki sło­wia­ńskiej.

5.

Trzy światy gimnastyki słowiańskiej

Jak już wspominałam, gimnastykę słowiańską ćwiczymy w trzech pozycjach. Mówimy, że praktykujemy ją w trzech światach. Ich nazwy związane są z wierzeniami słowiańskimi. Mamy więc świat Prawi, Jawi i Nawi.

Świat gór­ny (Pra­wi) to we­dług sta­rych sło­wia­ńskich po­dań świat bo­gów, źró­dło na­tu­ral­ne­go po­rząd­ku, myśl twór­cza i siła spraw­cza oraz nie­sko­ńczo­ny po­ten­cjał kre­acji Wszech­świa­ta. Od­po­wia­da mu ko­lor bia­ły, będący sym­bo­lem świa­tła, czy­sto­ści, a ta­kże ży­cio­wej ener­gii. Po­wi­ąza­ny jest z pra­cą nad na­szą nadświa­do­mo­ścią, czy­li tą częścią na­sze­go umy­słu, któ­ra od­po­wia­da za wy­ższe idee, wie­dzę in­tu­icyj­ną oraz po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści z szer­szej per­spek­ty­wy.

Prak­ty­ko­wa­nie ćwi­czeń świa­ta gór­ne­go daje nam po­czu­cie spo­ko­ju, we­wnętrz­nej rów­no­wa­gi, po­ma­ga od­dać kon­tro­lę i po­zwa­la wy­da­rze­niom to­czyć się swo­im ryt­mem, daje nam pew­no­ść sie­bie w po­łącze­niu ze zgo­dą na to, co się wy­da­rza. Brzmi pi­ęk­nie, praw­da? Oso­bi­ście lu­bię prak­ty­ko­wać w świe­cie Pra­wi ze względu na kon­tem­pla­cyj­no­ść tych ćwi­czeń. Szcze­gól­nie moc­no od­czu­wam ich dzia­ła­nie, kie­dy ro­bię je w miej­scu z pi­ęk­nym wi­do­kiem np. w gó­rach czy na nad­mor­skim kli­fie. Wy­ko­ny­wa­nie ich daje mi po­czu­cie po­łącze­nia z Bo­giem, Wszech­świa­tem.

Świat śred­ni (Jawi) to na­sza ziem­ska co­dzien­no­ść wśród lu­dzi, zwie­rząt, ro­ślin, ta­niec uczuć i emo­cji, are­na wal­ki do­bra ze złem, nie­ustan­na ka­ru­ze­la ży­cia: ak­tyw­no­ści, ra­do­ści, mi­ło­ści, kre­acji, przy­wi­ąza­nia, lęku, stra­ty i cier­pie­nia. To ci­ągłe by­cie w re­la­cji z in­ny­mi i świa­tem ze­wnętrz­nym, in­ten­syw­ne do­świad­cza­nie na wie­lu po­zio­mach, ale rów­nież prze­strzeń po­mi­ędzy świa­tłem i ciem­no­ścią, mi­ędzy bie­lą świa­ta bo­skie­go i czer­nią świa­ta przod­ków, ci­ągłe dąże­nie do rów­no­wa­gi. Ko­lo­rem Jawi jest czer­wo­ny, sym­bo­li­zu­jący ży­cie, mi­ło­ść, kre­ację i pi­ęk­no, ale rów­no­cze­śnie siłę, gniew i wła­dzę. Prak­ty­ko­wa­nie ćwi­czeń świa­ta śred­nie­go to pra­ca z na­szą świa­do­mo­ścią, czy­li to­żsa­mo­ścią, oso­bo­wo­ścią cha­rak­te­rem. Wła­śnie na po­zio­mie świa­do­mo­ści kreu­je­my sie­bie, po­dej­mu­je­my de­cy­zje, do­ko­nu­je­my wy­bo­rów, po­rów­nu­je­my, oce­nia­my i in­ter­pre­tu­je­my rze­czy­wi­sto­ść.

Ćwi­cze­nia świa­ta śred­nie­go wy­ko­nu­je­my w klęku. Są one bar­dzo ró­żno­rod­ne, bra­ku­je w nich ci­ągło­ści, wy­ni­ka­nia jed­nej po­zy­cji z dru­giej, jak to jest w świe­cie gór­nym i dol­nym. Od­zwier­cie­dla­ją zmien­no­ść ży­cia i nie­ustan­ną hu­śtaw­kę emo­cji. W roz­ma­ito­ści i nie­sta­bil­no­ści na­szej eg­zy­sten­cji po­trze­bu­je­my bar­dzo sil­ne­go kręgo­słu­pa, rów­nież mo­ral­ne­go, we­wnętrz­nej siły, ale i ela­stycz­no­ści, aby móc pew­nie kro­czyć ście­żką ży­cia i po­zo­stać wier­ny­mi so­bie. Dla­te­go pod­czas wy­ko­ny­wa­nia tych ćwi­czeń pra­cu­je­my moc­no nad gib­ko­ścią i wzmac­nia­niem na­szych ple­ców po­przez skło­ny, skręty i wy­gi­ęcia bocz­ne.

Świat dol­ny (Nawi), jest zwi­ąza­ny z…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

 

Bibliografia

 

Rozdział 11. SŁO­WIA­ŃSKIE CZA­KRY, CZY­LI CEN­TRA ENER­GE­TYCZ­NE

Bera A., Pod­róż po cza­krach. Po­ko­chaj swo­je ży­cie z jogą kun­da­li­ni, Ko­pen­ha­ga 2021.

https://jutes.ru/pl/9-chakr-cheloveka-i-ih-znachenie-chakry-cheloveka-i-ih-znacheniya-chto-takoe/, dostęp: 10.04.2022.

https://studopedia-su.translate.goog/19_97835_mirovospriyatie-drevnih-slavyan.html?_x_tr_sl=ru&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc&fbclid=IwAR3zPvEUEecUJYShiLw8lwMsO6eyhdJmoS4ZL3Zd-yWLHLpuJ-QvwzD_Mmk, dostęp: 10.04.2022.

https://pl.imigrant.sk/opis-czakr-slowianskich-ich-cech-102, dostęp: 10.04.2022.

https://akademiaducha.pl/czakry-czlowieka-wedlug-wiedzy-slowiansko-aryjskiej/, dostęp: 10.04.2022.

https://www.odkrywamyzakryte.com/slowiansko-aryjski-system-czakr/, dostęp: 10.04.2022.

https://ezowymiar.pl/czakry-energetyczne-osrodki-czlowieka/, dostęp: 10.04.2022.

http://www.uzdrowiciele.pl/?czakry,15, dostęp: 10.04.2022.

Rozdział 12. PRA­CA Z UKŁA­DEM HOR­MO­NAL­NYM W GIM­NA­STY­CE SŁO­WIA­ŃSKIEJ

https://www.medonet.pl/choroby-od-a-do-z/choroby-endokrynologiczne,hormony---charakterystyka--mechanizm-dzialania-i-rola-w-organizmie,artykul,26806482.html, dostęp: 10.04.2022.

https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/hormony/androgeny-hormony-androgenowe-funkcje-badania-normy-dla-kobiet-i-mezczyzn-aa-nDfp-3Mxf-7Tp7.html, dostęp: 10.04.2022.

https://sofimed.pl/blog/czym-sa-hormony/, dostęp: 10.04.2022.

https://zpe.gov.pl/a/uklad-hormonalny/D8fZrWlSe, dostęp: 10.04.2022.

https://fizjoterapeuty.pl/narz-wewn/gruczoly-dokrewne.html, dostęp: 10.04.2022.

Rozdział 13. MI­ĘŚNIE DNA MIED­NI­CY A GIM­NA­STY­KA SŁO­WIA­ŃSKA

Ko­cur D., Wie­dza ko­biet na te­mat mi­ęśni dna mied­ni­cy, „Sek­su­olo­gia Pol­ska”, 2016, 4, 1, s. 31–38, https://jo­ur­nals.via­me­di­ca.pl/sek­su­olo­gia­_pol­ska/ar­tic­le/ view/31-38/35543, do­stęp: 19.04.2022.

Kur­czab P., Tre­ning mi­ęśni dna mied­ni­cy w prak­ty­ce jogi. Warsz­tat jogi te­ra­peu­tycz­nej przy pro­ble­ma­ty­ce nie­trzy­ma­nia mo­czu, pra­ca dy­plo­mo­wa, Wro­cław 2021.

Opa­ra J.A., So­cha T., Po­świa­ta A., Ćwi­cze­nia mi­ęśni dna mied­ni­cy naj­lep­szym spo­so­bem pre­wen­cji w wy­si­łko­wym nie­trzy­ma­niu mo­czu u ko­biet upra­wia­jących wy­czy­no­wo sport, „Fi­zjo­te­ra­pia”, 2013, 21, 2, s. 57–63.

https://www.researchgate.net/profile/Socha-Teresa/publication/305875780_Pelvic_floor_muscle_exercise_as_the_best_stress_urinary_incontinence_prevention_method_in_women_practising_competitive_sport/links/58ddab9daca27206a8a1c0b8/Pelvic-floor-muscle-exercise-as-the-best-stress-urinary-incontinence-prevention-method-in-women-practising-competitive-sport.pdf, dostęp: 19.04.2022.

https://fizjoterapeuty.pl/uklad-miesniowy/miesnie-dna-miednicy.html, dostęp: 19.04.2022.

https://www.emc-sa.pl/dla-pacjentow/blog/cwiczenia-miesni-dna-miednicy-dlaczego-sa-wazne-dla-kobiet-i-mezczyzn, dostęp: 10.04.2022.

Rozdział 14. KO­BIE­CE PIER­SI

https://www.zlap-balans.pl/blog/article/wyrzuc-stanik-odzyskaj-zdrowie?fbclid=IwAR2CQCh5uvk9ZFRQYTmXs5w62MR8-I_bpinWe_mrbCQasdkoVIIpjeR3y2g, dostęp: 10.04.2022.

Rozdział 16. KĄPIE­LE LE­ŚNE A GIM­NA­STY­KA SŁO­WIA­ŃSKA

Li Q., Shin­rin-yoku. Sztu­ka i teo­ria kąpie­li le­śnych, tłum. O. Sia­ra, In­si­gnis, Kra­ków 2018.

Autorka: Katarzyna Uramek

Redakcja: Agnieszka Knapek

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Anna Jamróz

Projekt graficzny makiety: Izabela Kruźlak

eBook: Atelier Du Châteaux

Elementy graficzne: Freepik

Zdjęcia: Tatiana Iwanow (s. 17, 41–42, 45, 65, 72, 175, 290–219, 223), Agata Czeczenikow (s. 9), Grzegorz Uramek (s. 31, 167, 183), Anna Olszewska (s. 78), Agnieszka Fijołek-Mazurkiewicz (s. 85), Iwona Łapińska (s. 86), Marcin Wasiński (s. 103), Arkadiusz Szymański (s. 121), Helenart fotografia (s  144), Izabela Kowalik (s. 159), Joanna Wąsowska (s. 183), Freepik (s. 26, 179), pozostałe zdjęcia: Shutterstock.

 

Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Katarzyna Uramek

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2022

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8103-982-6