Elusia z doliny Dramy - Bogumiła Rostkowska - ebook + książka

Elusia z doliny Dramy ebook

Bogumiła Rostkowska

1,0

Opis

Elusia przeprowadza się wraz z rodzicami do niewielkiej śląskiej miejscowości o nazwie Stare Repty. Czekają tu na nią nowi koledzy i nowe przygody, ale dziewczynka nie czuje się szczęśliwa z tego powodu. I nic dziwnego, bo śląska godka, czyli gwara, jaką mówią jej rówieśnicy, to dla niej zupełna nowość. Senior rodu – dziadek – uważa, że Elusia jest jeszcze za mała na naukę śląskiego. Ale uparta i ciekawa świata dziewczynka znajdzie sposób, aby poznać nieznany jej do tej pory język, a przy okazji odkryje rozmaite śląskie tradycje i historie, które bardzo jej się spodobają.

Jak skończy się niezwykłe spotkanie z legendarnym duchem kopalni, Skarbnikiem? Czy uda się wypędzić hałasującego na strychu sąsiadów nieproszonego gościa? Kim są podzióbane Poloki? Wejdź do świata pełnego śląskich opowieści i odkryj ich magię!

– Gdy tak dzisiaj opowiadamy o wszystkim, to może powiedzielibyście mi, dlaczego my jesteśmy podzióbane Poloki? – Spojrzała zadziornie na dziadka, ale pod jego surowym wzrokiem bardzo się zawstydziła.
– Co to ma znaczyć, o co ty pytasz? – chciał wiedzieć dziadek.
Babcia odeszła od kredensu, przysunęła sobie krzesło i usiadła, gotowa pomóc w wyjaśnieniach.
– Ciebie to też interesuje, matka? Wszystkich to bardzo interesuje? – zapytał z sarkazmem dziadek.– Już mi Lusia mówiła, że dzieci ją tak nazwały, więc trzeba jej to jakoś wytłumaczyć – dodał.
– Najwyższa pora – poparła go babcia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PRZEPROWADZKA

Było ciepłe, letnie przedpołudnie, gdy Lusia wyszła przed dom, aby zawołać córkę na drugie śniadanie.

– Elusiu! – zawołała, a gdy nie usłyszała odpowiedzi, postanowiła poszukać dziewczynki. Szła i wołała: – Elu, gdzie ty się podziewasz? Chodź do domu! Elusiuu! Czas na drugie śniadanie! No, odezwij się wreszcie, córciu. Śniadanie!

Nigdzie nie było widać jej dziewczynki z krótkimi, blond włoskami, uczesanymi w palemkę, niebieskimi oczkami w czarnej oprawie brwi i rzęs i z pełnymi usteczkami nieśmiało się uśmiechającymi. Była ona dość wysoka, jak na sześć lat, i pulchna, więc rodzina często nazywała ją pączuszkiem. Zawsze czyściutka i ostrożna. Lusia nawet zazdrościła innym matkom, że mogą ciągle coś szyć, łatać czy prać, gdy ich pociechy wracały do domów w podniszczonych ubraniach.

Lusia skręciła w lewo, w wąską dróżkę prowadzącą ku łąkom, a dalej do doliny rzeczki Dramy. Zamieszkali tu zaledwie przed miesiącem, więc prosiła córkę, aby się nie oddalała i bawiła w ogródku. Obawiała się teraz, że dziewczynka poszła nad rzekę za innymi dziećmi. Co prawda rzeczka była płytka, o wolnym nurcie, ale dzieci to nieprzewidywalne istoty, a mała nie znała okolicy. Gdyby tak wpadła do wody? Lusia wolała nawet o tym nie myśleć. Jej córka poznała też zaledwie kilkoro zamieszkałych tu dzieci.

– Elusiu! – wołała znowu kobieta.

Przeprowadzili się niby tylko kilka ulic dalej, ale to już inna miejscowość – rozmyślała. Cała gmina składała z dwóch byłych wsi: Rept Starych i Rept Nowych.

Nazwa Repty według jednych pochodziła od ryb, a inni uważali, że od gadów, czyli reptili. Jeszcze inni upierali się, że to od staropolskiego słowa „reptać” oznaczającego tyle co „szemrać”, co miałoby związek z przepływającą przez miejscowość rzeką Dramą. Przed wiekami w tych okolicach rosły lasy, wśród mokradeł wiły się strumyki, rozbłyskały czystą wodą stawy, a gdzieniegdzie ukazywały się kwietne łąki. Pierwszymi osadnikami, o których mówią kroniki, byli zakonnicy z Wrocławia. Przyjechali, aby chrystianizować ewentualnych tubylców. Oni to nadali nazwę nowej miejscowości – Repty. Niedługo potem odkryto, że znajdują się tu złoża rud srebra, manganu i żelaza, a także węgla. Gdy robotnicy, czyli gwarkowie, przekopali do końca wszystkie dostępne złoża, pozostawiając po sobie krajobraz w postaci licznych pagórków, przesunęli się w swoich poszukiwaniach na wschód. W miejscu gdzie natrafili na kolejne złoża, powstała nowa osada Repty Nowe, zaś ta już istniejąca stała się automatycznie Reptami Starymi. Obecnie jest to jedna miejscowość, ale starzy mieszkańcy nadal dzielą Repty na Stare i Nowe, czyli na część, która leży na prawo od głównej ulicy, oraz na tę, która rozpościera się po lewej stronie, patrząc od kościoła. Główna droga wiedzie z Tarnowskich Gór przez Repty i kilka innych miejscowości aż do samych Gliwic. Stąd jej nazwa: Gliwicka.

Tu, właśnie, do Starych Rept przeprowadziła się Lusia z mężem i córką ze swego rodzinnego domu. Zamieszkali niedaleko kościoła stojącego w najwyższym punkcie miejscowości.

Jednak do głównej drogi i przystanków autobusowych było dość daleko. Z domu, w którym zamieszkali, rozciągały się natomiast piękne widoki. Z okien od ulicy można było podziwiać krętą drogę wznoszącą się w prawo ku kościołowi, a w lewo biegnącą w dół. Po drugiej stronie ulicy domy stały w ogrodach, a za nimi widać było sady. Z okien sypialni wychodzących na podwórze można było zobaczyć prześliczną dolinę rzeki Dramy oraz park ze starymi drzewami, a w oddali drogę ciągnącą się aż do parku, obsadzoną po obu stronach dużymi kasztanowcami. Dom, w którym zamieszkali, był dość nowy, z piwnicami i strychem. Oprócz nich mieszkała tam też wdowa z dziećmi i swoją matką. Piętro domu zajmowali właściciele, ale wejście mieli od podwórza. Lokatorom zostawili wejście od ulicy. Oni mieszkali na parterze po prawej stronie od drzwi głównych. Przed domem mieli malutki ogródek, w którym na razie Lusia posadziła kwiatki, posiała na małych grządkach koperek, pietruszkę i marchew.

Gdyby dzieci sąsiadki były w wieku jej córeczki, to bawiłyby się razem – rozmyślała Lusia – a ona byłaby spokojniejsza. Elunia jest przecież mała i nie ma dobrej orientacji w terenie.

Wreszcie doszła do końca ogrodzenia i zaczęła się rozglądać. Przez chwilkę stała i cieszyła oczy pięknym widokiem. Szybko jednak zauważyła, że dzieci nie widać ani nie słychać. Znowu wołała, ale nikt jej nie odpowiadał. Nagle wydało jej się, że przy rzeczce widzi dziecięcą główkę. Pobiegła w tamtym kierunku. Dopiero w dolinie zauważyła bawiące się dzieci, a wśród nich oczywiście była jej córka, która nie zwracała uwagi na wołanie.

Lusia stanęła na wzniesieniu łąki, skąd wydawała się wyższa niż w rzeczywistości. Stała chwilę z podniesioną ręką.

Z pięknymi kruczoczarnymi lokami, w rozkloszowanej, niebieskiej sukience w kolorowy, drobny, kwiatowy wzorek, luźnym, beżowym swetrze z odstającymi kieszeniami, narzuconym na ramiona i ręką podniesioną do góry wyglądała groźnie.

Podeszła do dzieci z poważną miną i chwyciła za rękę swoją córkę. Elusia oczywiście patrzyła na nią niewinnymi oczkami i tłumaczyła, że wyszła z dziećmi zobaczyć kwiatki. Jak zwykle też tylko ona nie była ubrudzona.

Lusia uspokoiła się tak nagle, jak przed chwilą się zdenerwowała. Łzy zalśniły jej w oczach. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna się tak zdenerwować.

– Ach, ta przeprowadzka chyba wyprowadziła mnie na dłuższy czas z równowagi i to, że Zefek zmienił pracę – westchnęła na myśl o ojcu Elusi.

Męża całymi dniami nie było w domu, a Lusi bardzo dłużył się czas. Uważała, że mógł nie zmieniać pracy i nadal pracować w urzędzie gminy. Obecne zarobki wcale nie były wyższe. Ona sama nie mogła jeszcze wrócić do pracy, bo Elusia była alergiczką i potrzebne były stałe wizyty u lekarza oraz odpowiednie leczenie. Dodatkowo co kwartał dostawała serię zastrzyków. Lusia tęskniła za pracą, pieniądze też by się przydały. Wiedziała jednak, że nie znajdzie zakładu, który zatrudni matkę potrzebującą częstych zwolnień z powodu opieki nad dzieckiem. W tym wszystkim dobre było to, że mogła być przy córce w każdym dniu jej rozwoju i w każdym momencie służyć jej radą i pomocą. Tym bardziej że Elusia była bojaźliwa. Może to z powodu tych zastrzyków na alergię? – zastanawiała się czasem Lusia. Pielęgniarka, która je robiła, zawsze ubrana była w biały fartuch, a w dodatku jeździła terkoczącym motorowerem. Mała mówiła, że gdy słyszy warczenie tego motoru, to zaraz ma gęsią skórkę ze strachu. A Lusia nie mogła przecież prosić pielęgniarki, aby zostawiała swój środek lokomocji przy przychodni.

Czasem czuła się bezsilna i nie radziła sobie choćby w takich sytuacjach, gdy inne dzieci biegały z kromką chleba po podwórku, a jej córka wychodziła przed dom z drugim śniadaniem składającym się z kaszki manny na talerzyku polanej sokiem malinowym lub masłem. Elusia siadała na schodkach przy wejściu do domu i jadła łyżeczką swój kleik. Oczywiście najpierw rozkładała sobie mały kocyk, aby nie pobrudzić spódniczki i rajstopek. Ona obawiała się, że dzieci będą się śmiały z Elusi i odsuną się od niej. Miała już dosyć tych kleików i nie mogła na nie patrzeć, ale mała nie chciała jeść skórek chleba. Mówiła, że są twarde, ostre i koniec. Mąż i teściowie przekonywali ją, aby jeszcze trochę poczekała. W końcu przecież dziecko samo zechce jeść chleb – mówili. Pójdzie do szkoły i wszystko się zmieni. Wszystko się znudzi, ale chleb nie, tak już jest – dodawał teść, który zawsze musiał mieć ostatnie zdanie.

Elusi natomiast nie przeszkadzało, gdy dzieci się z niej śmiały, że je jak mały dzidziuś, bo tak właśnie jej dogadywały. Jej smakowało takie jedzenie i już.

Po jakimś czasie dzieci przyzwyczaiły się i gdy ona rozsiadała się na swoim kocyku z talerzykiem w ręce, otaczały ją wianuszkiem, same zajadając przynoszone z domu sznity chleba z masłem i radiskami albo z tustym obłożonym ogórkiem kiszonym czy też posmarowane smażonkom. Wtedy też poznała pierwsze słowa po śląsku: sznita, czyli kromka chleba, radiski – rzodkiewki, smażonka – jajecznica– i tuste, czyli słonina ze skwarkami. Elusia któregoś dnia powiedziała mamie, że miała wielką ochotę na spróbowanie tej smażonki, ale nie powiedziała o tym dzieciom. Wtedy Lusia pomyślała, że jej dziecko wkrótce zacznie jeść chleb, i szybko przygotowała jej kromkę ze smażonką. Elusia, ku zdziwieniu mamy, zabrała się do jedzenia nożem i widelcem.

W ich domu, chociaż śląskim z dziada pradziada, rozmawiano poprawną polszczyzną, aby w przyszłości jedyna wnuczka nie miała kłopotów w szkole. Tak zadecydował dziadek, a jego wszyscy słuchali. Wnuczka musi wiedzieć wszystko jak najlepiej, tak uważał dziadek. Długo musiał czekać na narodziny potomka. Jego córka ciągle pracowała i nie miała czasu, aby wyjść za mąż, choć po cichu mówiono w rodzinie, że była po prostu za wygodna. Jego pierworodny syn zginął na wojnie, więc dziadek miał tylko jedną wnuczkę. Na razie – mawiał. Niemieckiego już też nie trzeba się uczyć – to także tłumaczył swojej rodzinie. Co więcej, były takie czasy, że oficjalnie nie należało się przyznawać do znajomości tego języka, choć wszyscy starsi ludzie na Śląsku go znali.

Po śląsku zaś można było mówić tylko między swoimi. W szkole trzeba było posługiwać się poprawną polszczyzną. Zdarzało się przecież, że za „godanie” w czasie lekcji dzieci za karę musiały wyjść z klasy na korytarz i pozostać tam aż do przerwy. Tak opowiadali krewni, którzy mieli dzieci w wieku szkolnym.

– Ułatwimy ci start do nauki. Łatwiej będzie ci się wysławiało i budowało zdania – orzekła rodzina i odtąd rozmawiano z Elusią wyłącznie czysto po polsku. Co prawda dziadkowie mieli z tym nieco kłopotu, dlatego musieli się do rozmowy z nią przykładać.

Jednak dawali sobie z tym radę. Dziadek z zamiłowania był stałym bywalcem biblioteki. Znajdowały się tu tylko polskie książki, toteż przy okazji poprawiał swoją znajomość polszczyzny. Czytał dużo publikacji, głównie historycznych. Abonował też gazety, a dla Elusi „Świerszczyk”. Często głośno czytał, aby babcia krzątająca się po domu mogła skorzystać z takiej nauki. Natomiast sąsiedzi godali po śląsku, niektórzy nawet z dużymi naleciałościami języka niemieckiego. Godali więc, a nie mówili, gdyż ich dziadkowie i pradziadkowie wyrośli w niemieckich szkołach. Starzy ludzie, którzy tu się urodzili, nie potrafili pisać po polsku, tylko po niemiecku, tak tłumaczyli Elusi rodzice. Znajomość mowy śląskiej wynieśli z domu albo z podwórka, a czasem z nauki religii. Czytania po polsku uczyli się sami – z gazet oraz od własnych dzieci, które chodziły do polskich szkół.

W tamtym czasie Elusia nie zastanawiała się, dlaczego tak jest, bo i tak niewiele z tego rozumiała. Nic więc dziwnego, że na początku miała z dziećmi słaby kontakt. Prawie połowy z tego, co mówiły, nie rozumiała, i odwrotnie. Niemniej szybko zaprzyjaźniła się z kilkoma dziewczynkami z sąsiedztwa. Były to najbliżej mieszkająca Donka z warkoczami, Anka z kucykami, rozmawiająca z nią po polsku, której babcia miała gospodarstwo, i nieco starsza Zosia z długim czarnym warkoczem. Była jeszcze Berbla z pięknymi układającymi się w loki włosami, które przysłaniała chusteczką, oraz Danka. Trochę dalej mieszkała Kornelka, która rzadko przychodziła na miejsce ich zabaw. To wielka szkoda, gdyż ona mówiła tak, że Elusia ją rozumiała. W dodatku znała różne gry w piłkę. Gdy jej nie było, to rzadko nią grali. Wychodziły im jedynie gołgi, czyli wysokie podrzucanie piłki, wywoływanie imion i łapanie spadającej piłki. Chłopcy często marudzili, że chcą bal1, bo będą grać w fusbal2, bo to jest chopski sport, a dziołchy3 się do tego nie nadają. Chłopcy, z którymi się kolegowały, to jasnowłosy Andrzej, z nim najlepiej się dogadywała, oraz Stanik, Bernad i Henio.

1 bal – piłka

2 fusbal – piłka nożna

3 dziołchy – dziewczynki

PODZIÓBANO POLKA

Nóżki Elusi w tym czasie bardzo się nabiegały. Gdy bawiła się z koleżankami w ich domach lub ogródkach, to po wyjaśnienia śląskich słów biegała do domu, do mamy. Daleko miała z gospodarstwa ulubionej Ani, bo bawiły się zwykle za stodołą, a nawet wychodziły dalej na Zopocie, czyli drogę za płotami ogrodów. Tam rosły potężne drzewa owocowe z nisko zwisającymi konarami. Dziewczynki często wdrapywały się na nie i rozmawiały o swoich lalkach. Zdarzało się, że na konarze najstarszej czereśni rozkładały zabawki, a nawet szyły lalkom ubranka. Wymyślały też wspólne bajki. Za Zopociem znajdowały się już tylko pola, a w oddali widać było las. Gdy bliżej poznała dzieci, dziwne wydawało jej się to, że nie potrafią jej wytłumaczyć, o co im chodzi, ani podać innego znaczenia słów. Później dziwiła się i złościła, że sama nie może szybko się zorientować, o czym one mówią. Czasem tylko Ania potrafiła jej powiedzieć, czego od niej chcą.

Doszło do tego, że rozżalona Elusia postanowiła bawić się sama. Wkrótce jednak znowu tęskniła za dziećmi.

One zresztą co dzień przybiegały po nią, podchodziły pod jej okno i wołały, aby do nich wyszła.

– Mało, podź1 do nos! Ela! Podź, cekomy na zadku2, momy blank nowe bawidołka3! Kej przidzies? Bo bydymy się bawić przi rancie wele twojego hauzu4!

Ona stała przy oknie i słyszała wołanie. Była smutna, ale nie widziała sensu, aby wyjść, gdyż jak zwykle nie będzie wiedziała, o czym mówią. Rodzice nie pozwalali dzieciom bawić się na poboczu ulicy, bojąc się, że może dojść do wypadku, a ona nie chciała odchodzić daleko od domu. Drogą natomiast często przejeżdżały traktory. Pojawiało się też coraz więcej aut, były nawet ciężarówki, które jeździły do spółdzielni znajdującej się zaraz za ich miejscowością. Toteż przez pewien czas dzieci bawiły się oddzielnie. Ona rysowała swoje ulubione misie, bawiła się lalką, próbowała nawet chodzić z nią na spacery. Przez cały ten czas bardzo ją ciekawiło, co też robią inne dzieci. Nudziła się, rozmyślała i ciągle marudziła, aż w końcu wpadła na pewien pomysł.

Któregoś dnia, gdy była z rodzicami w odwiedzinach u dziadków, usiadła grzecznie na stojącej w kuchni leżance, na której odpoczywał dziadek czytający książkę. Był on niewysokim, bardzo szczupłym mężczyzną, o włosach jasnych jak len, które na starość nie posiwiały, tylko jeszcze bardziej wyjaśniały. Miał regularne rysy twarzy, co przy jasnych włosach czyniło go młodszym. Zawsze nosił koszulę i kamizelkę, a w chłodne dni i rano chodził po domu w bonżurce i szalu. Spał też w szlafmycy i skarpetach zrobionych przez żonę. Mawiał, że od czasów wojny jest mu ciągle zimno.

– Zakłodosz twoj porannik? – pytała go codziennie babcia.

Tak więc, gdy Elusia przysiadła się do dziadka, był zatopiony w czytaniu i nie zwracał na nią uwagi.

Po chwili pociągnęła go za nogawkę spodni i sama rozpoczęła rozmowę.

– Proszę bardzo dziadka, aby nauczyli mnie niemieckiego. Nie chcecie mi chyba zamknąć drogi do możliwości zabawy z dziećmi i ich lepszego poznania. Gdybym znała ten język, to rozumiałabym wszystko, co mówią do mnie dzieci. Proszę was dziadku o to – dodała z naciskiem mówiąc „was”, czyli za dwoje, jak mówiło się na Śląsku do starszych osób. To dzieci powiedziały jej, że ona nie mówi z szacunkiem do starszych i chyba nie jest jednak stond, bo przeca u nos się godo5 do staroszków i starek, ujków6 i ciotek za dwoje7, czyli bez wy.

– Gdybym umiała godać, to mogłabym też porozmawiać sobie z ciotką Anną, bo oni8 tylko godajom – podkreśliła dobitnie.

Ciotka Anna cieszyła się w tej rodzinie niezwykłym szacunkiem, jako najstarsza siostra babci i nosząca się w święta po śląsku, co inaczej nazywano po chopsku. Elusia nie rozumiała, czy ten wyraz pochodzi od mężczyzny, czy od wsi, ale kiecki9 ciotki były pięknie kolorowe, a jakle10 jedwabne i błyszczące. Miała też ciotka jakla zamszowo, bardzo delikatną i mięciutką.

Tak