Opowiadania nie tylko o piesku - Bogumiła Rostkowska - ebook

Opowiadania nie tylko o piesku ebook

Bogumiła Rostkowska

5,0

  • Wydawca: My Book
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2008
Opis

Bogumiła Rostkowska urodziła się w Bytomiu, ale od wielu lat mieszka w Tarnowskich Górach i ten właśnie region stał się dla niej inspiracją literacką. Opisy charakterystycznego krajobrazu z pozostałościami po kopalniach (obecnie niektóre przekształcone w muzea), gwara śląska, przypomnienie miejscowych legend - wszystko to składa się na niepowtarzalny klimat Opowiadań nie tylko o piesku. Zbiorek ilustrowany jest fotografiami z własnego albumu Autorki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bogumiła Rostkowska
Opowiadania nie tylko o piesku
ISBN 978-83-7564-296-4
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Pod szczęśliwą laułbą

W czerwcowym słońcu przed budą wylegiwał się leniwie stary pies. Myślał o tym, że śpi za dużo i za mocno, powinien więcej się ruszać. Było mu jednak tak wygodnie, że zamiast wstać, rozciągnął się tylko bardziej i wystawił brzuch do słońca. Wciągnął do nosa zapach świeżej trawy, znowu zamknął ślepia i zapadł w drzemkę.

Nagle coś go zmusiło do przebudzenia. Wpółprzytomnym wzrokiem rozglądał się wokoło.

– Co się dzieje? – dziwił się. Spojrzał za siebie i zobaczył swojego pana tarmoszącego go za grzbiet.

– Teraz temu się znowu głupot zachciewa, będę musiał się podnieść i poskakać trochę koło niego, to będzie zadowolony – pomyślał znowu.

Spojrzał na drzwi domu, ale nie otworzyły się jak zwykle i jego pani nie wyszła do niego. Od kiedy w domu była mała dziewczynka, pani miała jakby mniej czasu do niego. Co to będzie, gdy dziewczynka podrośnie? Na niego na pewno spadnie ciężar pilnowania jej.

– Same obowiązki – mruknął. Wstał niezadowolony i przylgnął do nogi pana. Wiedział, że to lubi. Podskoczył i pobiegł kilka kroków za nim. Gdy pan zaczął otwierać bramę, a nie furtkę, zorientował się, że będą wyjeżdżać gdzieś na dłużej. Zawsze wtedy dużymi drzwiami wysuwa się takie pudło samo jeżdżące. Pamiętał jeszcze, że gdy był szczeniakiem, w ogrodzie obok też było takie dziwne pudło, ale większe. Chodził to niekiedy oglądać. Być może jeżdżą postać koło tamtego pudła. Nie zabierają go, ale nie narzeka, gdyż nie lubi zamkniętych przestrzeni. Jego buda też musi mieć otwarte wejście. Nie lubi też, gdy go noszą i gdy jeżdżą z nim gdzieś. Ma po to łapy, by na nich chodzić. Wtedy wie, że się nie zgubi, i wie, jak wrócić w razie czego. Wystarczy tylko kilka punktów drogi zaznaczyć, czyli posikać. Przecież jako dobry pies szczyci się dobrym węchem. Potrafi też wtedy znaleźć swoich państwa. Tak zaś, gdy się siedzi w tym zamkniętym pudle i gdy pudło szybko się porusza, to wszystko mu miga przed oczami i jest mało miejsca.

Lubił jednak sprawdzać zapachy ze środka, gdy drzwi tego pudła były otwarte. Jego państwo mówili na to: Astra. Coś mu to słowo przypominało. On sam przecież nazywa się podobnie: Astor. Bardzo lubi swoje imię. Przypomina mu mamę. Szkoda, że już nie jest małym szczeniakiem. Tak też jak przypuszczał, na podwórku zjawiła się ta rzecz. Wyszła też pani. Niosła w koszyku smakowitości, że aż się oblizał i poszedł powąchać, gdy wkładała ten koszyk do środka pudła.

Nagle zdarzyła się rzecz niezwykła. Pan wyniósł kolczatkę ze smyczą, założył mu ją i zanim się zorientował, już był w środku pudła obok kosza z kiełbasą. Wiedział, że pan musiał się wysilać, gdyż był dużym psem rasy owczarek niemiecki. Nie uważał się za zwykłego kundla, choć nie miał rodowodu. Ważył czterdzieści sześć kilo. Spojrzał w szybę za panią, oczekując choć od niej wyjaśnienia, dlaczego ma tu siedzieć. Jest mu przecież niewygodnie. Ale pan sam się odezwał. Nie wiadomo po co się spytał: – Czy chciałbyś, piesku, pojechać do ogrodu i zobaczyć swoją pierwszą budę, która tam jeszcze stoi?

No tak – myślał – odwiedziłby stare kąty. Przecież już go podstępem wsadził do tego paskudnego pudła. Znowu będzie mu się zawracało we łbie, ale co ich to obchodzi. Mówią zawsze do niego „piesku kochany”, ale tak w rzeczywistości to dbają tylko o swoje przyjemności. To, co on by chciał robić, to ich nie interesuje. Spojrzał wyczekująco na swoją panią. Przecież to pan się do nich doczepił i został. Ciekawe, co ona powie na to. Trzeba mieć do pana dużo cierpliwości.

W końcu przyszła i odezwała się do niego, skrobiąc go przy tym w ucho: – No to jedziesz z nami, Astorku.

Lubił to jej skrobanie. Zrozumiał, że chcą mu zrobić przyjemność, więc tylko mruknął i przylgnął mordą do szyby. Pani usiadła za kółkiem. Pomyślał, że przyjemniej by było, gdyby zarzucił jej łapy na ramiona. Patrzyłby przed siebie i czułby się pewniej. Ona zresztą też, na pewno. Wiedziałaby, że jest za nią. Gdy pan siadł obok niej, postanowił wyciągnąć tak łapę, aby i jego dotykać. Niech pan wie, że i do niego ma zaufanie. Szczęśliwy, że sam takie coś wymyślił, położył łeb na głowie pani. Ona jednak nic nie zrozumiała i wyswobodziła się prędko z jego uścisku, i kazała mu grzecznie siedzieć.

– Co to jest grzecznie? Ludzie są bardzo dziwni. Nie jest przecież takim na przykład koszykiem, żeby go przestawiać. Hm, widocznie zabrali coś dla mnie i dlatego pachnie kiełbasą – rozmyślał udobruchany smakowitym zapachem.

No i pojechali. Oczywiście, tak jak przypuszczał, znowu mu migało przed oczami i czuł się źle. Czy oni go jednak tak do końca rozumieją? Nawet pani? Gdy dojeżdżali na miejsce, poczuł jakieś dziwne podniecenie i nie przeszkadzały mu nawet zawroty w jego psiej głowie. Był też pewny, że zaraz się zatrzymają. Chciał już wysiadać i walił w szybę łapami.

– Hau, hau! – wołał i nie mógł sobie wytłumaczyć tego podniecenia. Chciał jednak być jak najszybciej w swojej starej budzie.

– Może tam jeszcze będzie mama?

Wypuścili go i pobiegł ile sił w łapach, szukał starej dziury przy bramie, ale jej nie było, więc przegramolił się przez furtkę. Musiał skakać.

– W moim wieku! – narzekał głośno. Pobiegł dalej, nie oglądając się, i wskoczył na budę, potem wpadł do jej środka. Wąchając, sprawdzał wszystko, ale chyba nikt w niej nie mieszkał – dziwił się. Pamiętał ją. Pamiętał wszystko. Wspiął się na tylne łapy i obwąchiwał dach. Zauważył, że jego państwo też już przyszli. W podskokach podbiegł do nich i znowu zawrócił do budy, chcąc im pokazać swój pierwszy dom.

– To tu, to tu – szczekał wesoło. Spojrzał za siebie i zorientował się, że ogon z radości kręci mu się jak wiatrak. Spoważniał. Był zły na siebie za swoje zachowanie. Po chwili jednak znowu zaczął się cieszyć. A niech tam, pomyślał, niech widzą, że się cieszę. Oni też się do mnie śmieją.

– Hau! Hau! – dał znać całej okolicy, że tu jest. – Moja pani mnie tu przywiozła – radośnie skakał wokół nóg swej pani, a później zaczął biegać i tu, i tam. Musiał obiec cały ogród. Obwąchiwał drzewka, wskoczył do laułby i znowu wyskoczył na trawę. Powąchał kwiatek na grządce. Podlał krzew jałowca i zaraz potem przytulił się na moment do swoich państwa, ucieszony, z roześmianą mordą i wywieszonym językiem. Znowu wskoczył do budy, rozciągnął się w niej wygodnie i natychmiast zasnął.

Przebudził go zapach tłuszczu z pieczonej kiełbasy. Wdzierał się w jego nozdrza, nie dając mu delektować się wypoczynkiem i wspomnieniami. Ślina mu ciekła z pyska. Zaczął mlaskać z lubością. Mniam, mniam, co to za smakowity zapach wdziera się do mojej budy – pomyślał.

Wyszedł na zewnątrz. Zauważył, że słońce nie było położone już tak wysoko na niebie. Jego państwo siedzieli przy stoliku czymś pozastawianym, a na piecyku smakowicie skwierczały duże kiełbaski. Podszedł i głośno się oblizał. Pani uśmiechnęła się i zauważyła:

– No, no widać, że nasz piesek ma apetyt.

Uważał, że jest to informacja, iż może się czuć zaproszony do zjedzenia kiełbaski. Usiadł tuż przy ruszcie, aby się przyjrzeć, która to kiełbasa jest najokazalsza. Zaraz też sięgnął po największą, ale sparzyło mu nos. Wrr – warknął obrażony.

– Spokój – powiedział pan. – Spokój, bo się poparzysz, jak przyjdzie kolej na ciebie, to dostaniesz i ty kiełbaskę.

– Wrr – warknął tym razem ze zrozumieniem, widząc, że pan dmucha na jego kiełbasę, aby szybciej się schłodziła. Po chwili zabrał się z ochotą do żarcia. Dostał jeszcze jedną kiełbasę i chleb umaczany w tłuszczu z kiełbas, nachłeptał się wody i szczeknął radośnie. Znowu szczeknął, chcąc im dać do zrozumienia, że chce im coś opowiedzieć. Wiedział, że przynajmniej pani na pewno zrozumie wszystko. Może też i pan, i ta mała dziewczynka z zabawnym kucykiem, którą przywieźli drugim pudłem, też w koszyku jak kiełbaski. Nie pachniała jednak kiełbaskami, tylko jego panią. Był o to trochę zazdrosny. Teraz jednak, tak uważał, naszedł chyba czas, aby im wyszczekać wszystko, co się tu zdarzyło, gdy tu przed laty mieszkał. Wróciło mu to we wspomnieniach, gdy zasnął w swojej ukochanej budzie.

– Hau, hau, hau! – szczekał, biegnąc do budy.– Tu stała moja pierwsza miska. Obok stała miska mojego brata. Był z niego taki trochę niedorajda. Pozwolił mi wyjadać ze swojej miski. Ale był najlepszym bratem.

Wrócił, usiadł przed nimi na tylnych łapach, ogonem rytmicznie uderzał o trawnik i zaczął swą psią radosną opowieść. Jego szczekanie niosło się po okolicy. Z daleka odezwał się inny pies. Wtedy on odwrócił się w tamtą stronę i raz szczeknął ostro i władczo, aby mu nie przerywano. Pani podeszła i pogłaskała go, na pewno nie wiedząc, dlaczego tak szczeka. Warknął i spojrzał na nią z wyrzutem. Jego ślepia mówiły: słuchaj!

Dziewczynka ze zrozumieniem westchnęła. Widać i pani go w końcu zrozumiała, gdyż zaczęła mu się przyglądać uważniej i słuchać z uśmiechem jego: hau, hau, hau… , które przemieniło się chyba i dla nich w słowa:

Było tak samo ciepło jak dzisiaj. Słońce powoli chowało się już za płotem. Ułożyłem się wygodnie między przednimi łapami mamy, a ona zaczęła mnie wylizywać ciepłym językiem. Byłoby mi dobrze i przyjemnie, gdyby nie mój brat maruda, który akurat wtedy musiał wdrapywać się na łeb mamy. Spadł na mnie całym ciężarem, aż mnie zabolało. Pisnąłem. Wtedy mama wzięła go za grzbiet i przesunęła obok mnie. On oczywiście się obraził i poszedł do budy. Zawsze był taki obrażalski. Wstałem więc i poszedłem zobaczyć, co robi. Ani się nie ruszył. Zamoczyłem sobie łapy w wodzie dla ochłody, to wtedy wylazł i oczywiście chciał się napić. Wciskał łeb do miski pod moim brzuchem i gdy go odtrąciłem, znowu z piskiem uciekł do mamy, a potem do budy. Pobiegłem więc w dół ogrodu i przyniosłem stamtąd długi patyk, abyśmy się pobawili. Nie wziął jednak patyka do pyska, tylko przyglądał mi się podejrzliwie.

Myślałem, że go ugryzę. Mama podeszła i wzięła ze mną patyk. On nawet nie spojrzał. Usiadł do nas tyłem. Bawiłem się więc sam. Goniłem z tym patykiem tak długo, że aż ze zmęczenia prawie zasnąłem, stojąc jeszcze na łapach. Zawsze jednak trzymałem patyk prosto i nigdy mi się nie przechylał na boki, nawet gdy lawirowałem z nim pomiędzy drzewami. Mama wtedy powiedziała, że będę mieć mocną szczękę i dobre zęby. Oczywiście, gdy zasypiając położyłem sobie pysk na jego ogon, to wyniósł się w drugi kąt ogrodu. Obraziło mnie to jego zachowanie.

Gdy ochłonąłem nieco, poszedłem zobaczyć do miski. Nie było w niej ani jednej kości. Spojrzałem na mojego brata, ale on się zachowywał tak, jakby się nic nie stało. Był nawet gotowy do zabawy i co chwila pociągał mnie zębami za ucho. Poskarżyłem się mamie na to, ale bawiłem się z nim, choć zrobił mi wielkie draństwo. Zżarł wszystko. Nie wytrzymałem i zawyłem z żalu: auuu!

Gdybym to ja tak się zachował, to przez cały dzień chodziłby obrażony i nie patrzył nawet w moją stronę. Niech tam, pomyślałem, mam nauczkę na przyszłość.

Wtedy mama pokazała mi coś niesamowitego. Szturchnęła mnie pyskiem, abym szedł za nią, i pobiegła w kierunku grządek z warzywami. Tam lawirując zręcznie wśród ścieżek, doszła do środka jednej z grządek i z drugiego jej rzędu wyciągnęła roślinę. Teraz już wiem, że to była kalarepa, ale mi nie smakuje. Spod tej rośliny jednym ruchem łapy wydobyła na wierzch kość. Była trochę duża, ale bardzo mi smakowała, o ile sobie dobrze przypominam. Gdy skończyłem gryźć kość, mama przyniosła skądś nieduży patyk. Podeszła do innej grządki i pokazała mi rządek, w którym jedna roślinka była cofnięta bardziej do środka. Patyk odłożyła i kopnęła przy roślince łapą. Dziurę pogłębiła pyskiem i włożyła do niej patyk. Następnie zsunęła na powrót ziemię w dziurę i dokładnie ugniotła ją nosem, tak żeby nie było widać świeżego przekopywania ziemi. Kazała mi zapamiętać to miejsce. Wróciliśmy do budy. Nic się szczególnego nie działo. Było jak co dzień. Zauważyłem tylko:

– Mamo, popatrz, jak łapy mi podrosły i zrobiły się wielkie, a brzuszek mam teraz malutki. Jeszcze nie tak dawno zahaczałem brzuszkiem o grządki, nie? – Oczywiście, malutki – powiedziała moja mama i polizała mnie po łebku.

Dopiero po kilku dniach musiałem pójść sam i przynieść mamie ten zakopany patyk. Pobiegłem zadowolony, widząc zazdrosną minę mojego brata, ale na grządce, na której zacząłem przekopywanie, niczego podobnego, co przypominałoby patyk, nie znalazłem. Byłem psychicznie zdruzgotany. Widziałem już obraźliwy uśmiech pyska i w moją stronę podniesioną w górę łapę tego mądrali i obraźliwca. Zachciało mi się wyć. Opanowałem się jednak i aby ukryć swą porażkę, uklepałem trochę ziemię. Dopiero za trzecim razem udało mi się wydobyć patyk. – O! Mam, mam! – skakałem.

Mama była zadowolona, choć spoglądała na mnie z doświadczoną wyrozumiałością wszystkowiedzącej psiej matki.

Obrażalski był zły, i to tak, że gdy później położyłem się obok niego, to aż zawarczał.

Mama kilkakrotnie powtarzała z nami ten eksperyment i dopiero wtedy, gdy bezbłędnie odnajdywaliśmy schowane rzeczy, głównie kości, dała temu spokój.

W międzyczasie zdarzyła się jednak taka historia, której nigdy bym się nie spodziewał. Ten mały obrażalski – zawsze był mniejszy i temu nikt nie może zaprzeczyć – podczas mojej drzemki wykradł moją schowaną kość. Musiał ją gdzieś bezczelnie przenieść, a do środka włożył kawałek przywiędłej flancy pora. Byłem tym odkryciem tak zszokowany, że musiałem mu pokazać, kto jest silniejszy i wydusić z niego prawdę.

– Tak, tak, naprawdę wydusić – zdawał mu się mówić uśmiech jego pani.

– Tak – warknął głośno i tak groźnie, że sam się tym zdziwił i na chwilę umilkł przepraszająco. Jednak musiał to powiedzieć, gdyż krzywda, którą mu wyrządziła wtedy pani, bolała go do dzisiaj.

– Więc złapałem brata za kark i przyciągnąłem go do mamy, aby wyznał prawdę. Ten jednak zaczął tak ujadać i skowyczeć, że mama kazała go puścić i ubolewała nad nim. Miałem tego jeszcze bardziej dosyć, gdyż obrażalski obszedł tylko budę i położył się z drugiej strony, zadowolony z siebie. Złapałem go za ucho i pociągnąłem, aby wstał. Przyłożyłem mu łapą. Chciał mi oddać, ale się zbyt mocno odchylił i stracił równowagę. Skowyczał i warczał obraźliwie. Ja też warczałem, że ma się przyznać i przestać się tak zachowywać, bo w końcu oberwie, i to słusznie. On znowu wpadł w skowyt i sprytnie się rozglądał dookoła. Złapałem go za gardło i zmusiłem, żeby się uspokoił. Wtedy teatralnie padł na grzbiet i wywrócił ślepiami. Oczywiście, natychmiast skądś znalazła się pani i odrzuciła mnie na bok, a jego zaczęła cucić i czule do niego przemawiać. Roztarła mu kark, ułożyła w cieniu pod drzewem i pobiegła po mokrą ścierkę, aby go docucić chłodną wodą. Po drodze mnie złapała. Dała mi kilka klapsów, pomimo moich protestów na niesprawiedliwość, i zamknęła mnie, o zgrozo! W szopie! Oczywiście ten obrażalski spryciarz zaraz wdrapał się pani na kolana i czule wpatrywał się w nią, liżąc jej rękę. Dostał za to pierniczki. Ja musiałem siedzieć w ciemnej szopie. Dobrze, że mama o mnie pamiętała i zostawiła mi jeden piernik na potem.

Ale wracając do takiego przechowywania kości, dopiero o wiele później doceniłem nauki mamy. Było to wtedy, gdy pani tylko od czasu do czasu zaglądała do mnie, mama już odeszła i obrażalski też.

Byłem młodym, silnym i wesołym psem. Miałem też dobry apetyt. Wtedy stało się coś strasznego. Moja pani rzadko przyjeżdżała do mnie. Wytłumaczyła mi jednak, że przez jakiś czas nie będzie mogła ze mną stale bywać. Mówiła mi: musimy przetrwać trudny czas i wiem, że zrozumiesz, iż nie mamy innego wyjścia. Musisz mi te niedogodności wybaczyć. W innym przypadku musiałabym cię oddać komuś innemu. Gdy mnie nie będzie, to będzie cię karmić inna dobra pani. Bądź grzeczny, proszę cię o to. Musisz to, piesku, zrozumieć.

Gdy pani zjawiała się u mnie, przynosiła mi dużo dobrego jedzenia i wtedy mogłem się najeść, a nawet objeść. W inne dni nie dojadałem i rozpaczałem nad swoim losem głośno i długo. Dostawałem stare ochłapy i całe bochenki starego, spleśniałego chleba. Na sam ich widok przewracał mi się żołądek i ciemno robiło przed oczami. Wierzyłem cały czas, że pani każe mnie dobrze karmić, ale nie potrafiłem jej tego przekazać, jak mi jest źle. Wreszcie doszedłem do tego, że głód muszę zaspokoić, ale nie muszę się najeść, wtedy będę miał choć trochę do jedzenia w te najgłodniejsze dni. Gdy tylko udało mi się zostawić jakąś kość, to ją zakopywałem. Schudłem tak, że mogłem się w nocy oswobodzić z łańcucha i odnaleźć schowaną kość. Myślałem wtedy dużo o mamie, o mojej pani i o sobie. Dostawałem bicie za to, że uciekłem z łańcucha, ale za to miałem coś w brzuchu. Jedynie niedzielne eskapady z panią, gdy przyjeżdżała, i umiejętność schowania na później choćby małej kostki trzymały mnie przy chęci życia.

Targany nagłym żalem podszedł do swej pani i położył łeb na jej kolanach. Pani pogłaskała go i powiedziała ni to do siebie ni do niego: – Wiem, piesku, że musiałeś przetrwać trudne chwile. Nie było jednak innego wyjścia. Nie mogłam codziennie być z tobą, zaś ty nie nadawałeś się do tego, aby zamieszkać w bloku. Tam tym bardziej nie mógłbyś zostać sam, zamknięty w mieszkaniu. Musiałam od czasu do czasu wyjeżdżać, i to na dłużej. Uczyłam się w odległym mieście. Kto by ciebie wtedy wyprowadzał za psią potrzebą? Musiałeś się też wybiegać. Nudziłbyś się jeszcze bardziej. Była to wtedy jedyna nasza szansa na wspólne przetrwanie. Teraz masz ten przykry czas wynagrodzony.

Po chwili spojrzał w jej oczy rozczulonym nad sobą wzrokiem i jęknął: – Ale nasze eskapady były wspaniałe, pamiętam. Teraz, choć kolczatka i smycz nadal wiszą w domu, nigdzie jakoś nie wychodzimy. Nie mam na myśli krótkich spacerów po mieście. Pamiętam, jak znalazłem świeżo zabitego gołębia i schowałem go sobie. Gdy po kilku dniach poszedłem go wykopać i zjeść, znalazłem tylko same pióra.

I pobiegł, aby im pokazać kolejną swą życiową porażkę.

W miejscu, w którym nie znalazł kiedyś ptaka, rósł teraz krzew jałowca. Prychnął więc niezadowolony, gdyż pokłuł sobie nos.

– Ale – przypomniało mu się – po kilku dniach zauważyłem podobne skrzydła jak u mojego ptaka na kurze sąsiada chodzącej sobie tuż pod moim płotem. Chodziła paradnie i kwokała zadowolona z siebie, myśląc, że niczego nie widzę. Nie wytrzymałem w końcu i jednym susem znalazłem się przy niej. Sprawa była krótka. Po sekundzie wracałem z moim skrzydłem w pysku. Niech wie, że sobie nie pozwolimy na kradzieże, a ja jestem pies, nie zaś jakiś tam niedorajda.

Kura wtedy zaskrzeczała wniebogłosy, biegnąc w stronę swojego podwórza i zalewając się krwią. Była na tyle silna, że jeszcze trzymała się na łapach!

Zadowolony złożyłem skrzydło przed panią, zdmuchując sobie z pyska resztki piór.

– To jest skrzydło z ptaka, który niedawno mi zniknął, odzyskałem je – szczeknąłem wesoło.

Pani oczywiście wcale mnie nie zrozumiała. Niekiedy tak bywało, że pomimo moich najszczerszych chęci moja pani nie mogła zrozumieć tego, co było proste i oczywiste. W tamtym momencie też. Zamiast mnie pochwalić, zaczęła wołać jękliwie: – Coś ty zrobił najlepszego, odgryzłeś kurze sąsiada skrzydło, jak mogłeś? Jak my mu spojrzymy w oczy?

– Mogłem – szczeknąłem. To było moje skrzydło, poznałem je, ta głupia kura sobie je wzięła i myślała, że nie poznam. Teraz ma nauczkę!

A pani na to: – Jeszcze się cieszysz! Jak ta kura będzie teraz żyła. Kury mają po dwa skrzydła, i to swoje. Marsz natychmiast do budy!

– Za co? – buntowałem się, biegnąc jednak na wszelki wypadek do budy z podkulonym ogonem, gdyby moja pani nie żartowała. Chwyciła mnie jednak i wymyła mi w wodzie z mydłem (!!!) mordę. Zabroniła łapać ptaki, kury i inne zwierzęta, dała klapsa i pobiegła przepraszać sąsiada.

– Za co – odszczeknąłem – za to, że jego kura jest taka bezczelna!

Nic to jednak nie pomogło. Pani była na mnie bardzo zła i przez cały dzień w ogóle nie odzywała się do mnie.

Później sama tego żałowała, że zabroniła mi gonić te naprzykrzające się kury i inne ptaki, jak nadeszła plaga kuropatw. Zagnieździły się w każdej wyższej kępie traw. Przedostawały się przez płot i niszczyły uprawy, wygrzebując sobie siedziska i obgryzając co się dało. Patrzyłem na to ze stoickim spokojem jak na posłusznego psa przystało. Denerwowało mnie niekiedy, że chodziły kilka centymetrów przed moją budą, ale trudno. Pani sama tak chciała. Te ptaki były tak bezczelne, że chciały wyjadać mi moje jedzenie z garnka. Wpadłem wtedy na pomysł, żeby przyciągać garnek do budy. Miałem przecież zrobioną dodatkową letnią budę z jedną tylko ścianą i daszkiem. Na szczęście one tyle odwagi nie miały żeby wejść do środka. I stało się. Gdy wracaliśmy z kolejnej naszej wędrówki, zmęczeni, ale zadowoleni, zauważyliśmy na drodze przed naszą furtką zamieszanie. A było to już wtedy, gdy zamieszkał tuż obok mnie taki niepozorny pudel. Kilku ludzi i ten pudel, śmieszne, ale sam nie był dokładnie pewien, czy jest psem czy suką, gonili po miedzy bażanty. Chłopy wysokie jak drzewa, a co chwila przewracali się. Te cwane ptaki nie dały im się złapać. Pudel biegał jak oszalały. Te zaś tylko frrr… i już były na płocie. Oni znowu za nimi, a te znowu frrr…. Nawet pomiędzy tymi ich krzywymi nogami uciekały te ptaki. Można było pękać ze śmiechu. No i oczywiście moja pani w tym momencie mówi, skrobiąc mnie przy tym przymilnie po mordzie: – Pokażemy im, pieseczku, co my potrafimy!

Spojrzałem na nią obrażony takim wzrokiem, że powinna była się pod jego siłą przewrócić, ale gdzie tam. Nie miała czasu dobrze mi się przyjrzeć. Przyglądała się tamtym. Dodała tylko: przy okazji załapiemy się na pieczoną kuropatwę.

– Aha! – pomyślałem zadowolony. – To pokazuj, co potrafisz. Ja ani myślę. Po co? Potem okaże się znowu co innego i będę zbierał razy na moje plecy? Niezasłużenie!

Było: nie wolno pod żadnym pozorem. To nie wolno. Pani też. Jak chce, to niech sobie nogi ubiega. Ja nie. Mogę najwyżej pokibicować temu śmiesznemu pudlowi.

– Uspokój się i choć na chwilę przestań szczekać. Co cię napadło dzisiaj – powiedziała jego pani i zwróciła się do pana: – Wiesz, że kiedyś wyrwał kurze sąsiada skrzydło i cały zakrwawiony i zadowolony przyleciał z ćwiercią kury do mnie.

– Wlazł sąsiadowi na podwórko?

– Nie. Kura uciekła z podwórza i biegała pod naszym płotem.

– No to już strata sąsiada.

– No ale jednak. Poszłam do niego wtedy i powiedziałam, że zapłacę za tę kurę. Odpowiedział, że nie trzeba. Zaraz ją dobije i będą mieli kurę na niedzielny obiad. Obeszło się to więc łagodnie. Za to nasze dzielne psię dostało lanie do zapamiętania, że nie wolno gonić ptaków ani innych żywych stworzeń. No i wyszłam na tym źle, gdyż kiedyś biegały tu kuropatwy, i to dużo, i robiły szkody. Nie można było sobie z nimi dać rady, lecz nasz piesek tylko spoglądał na nie uczciwym wzrokiem i usuwał im się na bok.

– Ma charakter – odpowiedział jej – jest uczciwy.

– No tak, w swoim mniemaniu na pewno. Powiem ci więcej, on uważa, że zawsze jest uczciwy a obraża się wtedy, gdy złapie się go na jakimś błędzie.

– Sama mówiłaś, że zabroniłaś mu łapać jakiekolwiek ptaki.

– Myślisz, że ma tak dobrą pamięć? A te wszystkie jego drobne sprawki domowe?

– To są pokusy, od których nie sposób mu się powstrzymać. Przypuszczalnie zresztą myśli, że nas przechytrzy. Przyłapany na czymś niedozwolonym chowa się do budy, czego ty go zresztą nauczyłaś, i liczy przy tym na szybkie wybaczenie. No spójrz w te jego ślepia, mówiące: chcę wam coś wreszcie powiedzieć, ale wy mnie nie słuchacie. Nie chcecie mnie zrozumieć.

W tym też momencie pies wyciągnął przednie łapy przed siebie i oparł na nich mordę, spoglądając na swoich państwa dobrodusznym wzrokiem.

– Tak, tak, to on potrafi. Udawanie psiego aniołka zawsze dobrze mu wychodziło. Już mu skrzydła rosną.

Pies wstydliwie nakrył ślepia lewą łapą i zamruczał rozbrajająco. Jednak drugim ślepiem zaglądał, ciekaw, jaki osiągnął efekt swoim zachowaniem. Nie pomylił się. Jego pan nawet wstał, aby go pogłaskać i podsunąć mu pod pysk dobry kąsek do przegryzienia. Zadowolony usiadł więc natychmiast, mlasnął i zaczął cierpliwie wpatrywać się w swoją panią. Gdy powiedziała: – No dobrze już, dobrze, rób co chcesz, ale nie zachowuj się tak głośno – podskoczył wesoło. Chciał przecież wszystkie swoje przeżycia im przekazać. Jak może to zrobić pies? Nie wszystko da się pokazać gestami. Samemu sobie tylko wspominać to nie jest takie wesołe. Przecież on też słucha, co pani i pan mówią do niego swoim językiem. Jemu też się należy, aby poświęcić mu nieco uwagi. Nie jest bezrozumnym stworem. – Też coś! – aż obruszyła go taka myśl. Mieszkał tu i czekał na nich cierpliwie przez tyle czasu, niech więc posłuchają, jak to było. Tylko to małe dziecko słuchało go z uwagą i rozumnie kiwało główką. Będzie miał z niej w przyszłości pociechę.

– Albo wtedy gdy – przypomniało się znowu psu – zamierzaliśmy się udać latem na dłuższą eskapadę. Pani w kolorowej bluzeczce związanej w talii i w białych szortach, na ramieniu torba z butelką oranżady i wody dla mnie, ja wyczesany i zadowolony. Obiecałem sobie, że będę się zachowywał grzecznie i nie będę szarpał zbyt mocno do przodu. Idziemy więc, słychać, jak okoliczne psy dają sobie znać o nas, ale ja się nie włączam. Z byle kim nie dyskutuję, ale bystro jednak wszystko obserwuję. Znam ten teren, lecz muszę dla orientacji zaznaczyć swoją trasę. Zatrzymuję się więc co jakiś czas, aby siknąć na co wyższą trawkę lub drzewko. Gdy schodziliśmy z górki w dół, zauważyłem pięknie położony na zboczu ogród z elegancką budą. Musi z niej być wspaniały widok. Dobrze byłoby tu zamieszkać, pomyślałem sobie. Pani zniecierpliwiona moim długim przystankiem szarpnęła mnie nieco i poszliśmy dalej. Na takie marzenia nie było czasu, tym bardziej, że usłyszałem, jak mi się zdawało, między innym głos mojego brata. Pyskował głośno. Nastawiłem ucha z niedowierzaniem. Od