Dom soli i łez - Erin A. Craig - ebook

Dom soli i łez ebook

Erin A. Craig

4,1

Opis

W nadmorskim pałacu mieszka dwanaście sióstr. Nie jest tajemnicą, że wszystkie są przeklęte…

Kiedyś królewskie sale pałacu tętniły odgłosami przyjęć i gwarem rozmów. W całym budynku niósł się echem śmiech dwunastu pięknych sióstr, które nie wiedziały, co to ból i rozpacz. Teraz w pustych pokojach gości jedynie samotność, a ściany zamiast muzyki słyszą płacz. Z królewskiego domu uleciało wszelkie życie, a całą magię i piękno spowił mrok…

Mimo żałoby w całym królestwie żyjące siostry wymykają się nocami z domu, aby

tańczyć na tajemniczych balach. Annaleigh nie wie, czy powstrzymać bunt sióstr czy dać się ponieść własnym pragnieniom… Co, jeśli partnerem w tańcu okaże się zło? Czy dziewczyna złamie klątwę, czy to klątwa złamie ją?

Wspaniała, przerażająca opowieść inspirowana klasyczną baśnią braci Grimm, pełna mroku i cudowności nie z tego świata. Poznaj nadmorski świat soli i łez i przekonaj się, czy dobro zawsze musi wygrywać ze złem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (180 ocen)
76
64
29
11
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sapphire

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca , tajemnicza i ogólnie świetny ma klimat :)
00
Ruddaa

Całkiem niezła

Nareszcie po ponad tygodniu w końcu skonczylam czytać! Ogólnie ksiazka nie byla zla jednak pierwsze 100 stron cholernie mnie nudzilo, dopiero po 100 stronie cos drgnęło, przy 150 zaczęło sie w końcu dziać coś ciekawego a ok 250 akcja fajnie sie rozkrecila. Poodobal mi sie watek paranormalny (chodz nie ukrywam, że chwilami sie balam bo nie znosze horrorów!) i kryminalny (uwielbiam jak w ksiażkach pojawiają sie tajemnice/zagadki do rozwikłania. Okładka tez piekna. Gdyby autorka od samego początku pisała tak jak po 150 stronie to ksiazka bylaby super!
00
wirnik

Nie oderwiesz się od lektury

Połączenie Barbie 12 tańczących księżniczek z kryminałem i psychodelicznym horrorem gore. Super!
00
KasiaS2021

Nie oderwiesz się od lektury

jestem zachwycona 😍
00
Eayazja

Całkiem niezła

Mam dość mieszane uczucia. Bo z jednej strony nawet mi się podobało, ciekawa fabuła, styl, no i retelling, a ja kocham retellingi. Ale mam wrażenie, że autorka na siłę próbowała nas zaszokować i pod koniec wcisnęła masę plot twistów, tylko po to, aby na koniec tym złym i tak została ta najbardziej oczywista postać. Szkoda, że wątek fantastyczny został napisany dość pobieżnie, zabrakło jakiegoś lepszego zarysowania kultury i religii. No i ten wątek romantyczny, kompletnie bezsensowny, i jak dla mnie, poprowadzony za szybko. A o ostatnim rozdziale, czy też epilogu, nawet nie będę się wypowiadać, bo to po prostu tragedia
00

Popularność




Rozdział 1

Świa­tło świecy odbi­jało się od srebr­nej kotwicy wyry­tej na naszyj­niku mojej sio­stry. Wisio­rek był brzydki, a Eula­lie sama na pewno nie wybra­łaby niczego podob­nego. Uwiel­biała pro­ste złote łań­cuszki i luk­su­sowe obroże wysa­dzane bry­lan­tami, nie coś… takiego. Pew­nie tata to dla niej wybrał. Się­gnę­łam do mojego naszyj­nika z czar­nych pereł, żeby ofia­ro­wać jej coś bar­dziej sty­lo­wego, ale żałob­nicy zaj­mu­jący się trumną zamknęli wieko, nim zdą­ży­łam go roz­piąć.

– My, Ludzie Soli, odda­jemy to ciało z powro­tem morzu – zain­to­no­wał Wielki Żeglarz, gdy drew­niana skrzy­nia wsu­nęła się głę­boko do ocze­ku­ją­cej na nią krypty.

Sta­ra­łam się nie zwra­cać uwagi na mchy pora­sta­jące głę­boką cze­luść, gotową połknąć ją całą. Nie myśleć o tym, że moja sio­stra, która jesz­cze kilka dni temu żyła, była cie­pła i oddy­chała, jest teraz cho­wana na wieczny odpo­czy­nek. Pró­bo­wa­łam nie wyobra­żać sobie, jak cien­kie dno trumny puch­nie od wil­goci i sło­nej wody, aż roz­pada się na kawałki, a ciało Eula­lie opada w głę­biny pod naszym rodzin­nym mau­zo­leum.

Zamiast tego pró­bo­wa­łam pła­kać.

Wie­dzia­łam, że tego będzie się ode mnie ocze­ki­wać, tak samo jak zda­wa­łam sobie sprawę, że łzy raczej się nie poja­wią. Póź­niej ow­szem, pew­nie wie­czo­rem, gdy będę mijać jej sypial­nię i zoba­czę czarne całuny zasła­nia­jące ścianę luster. Eula­lie miała tak wiele luster.

Eula­lie.

Naj­pięk­niej­sza z moich sióstr. Jej różane wargi zawsze roz­cią­gały się w uśmie­chu. Uwiel­biała żar­to­wać, a jej zie­lone oczy czę­sto lśniły z rado­ści. O jej uwagę zabie­gały tłumy zalot­ni­ków, i to jesz­cze zanim została naj­star­szą córką Thau­mas, która miała odzie­dzi­czyć cały mają­tek ojca.

– Zro­dzi­li­śmy się z Soli, żyjemy bli­sko Soli i do Soli powra­camy – rzekł Wielki Żeglarz.

– Do Soli – powtó­rzyli żałob­nicy.

Kiedy tata pod­szedł na skraj krypty, by poło­żyć tam dwie złote monety – opłatę dla Pon­tusa za zabra­nie mojej sio­stry z powro­tem do Głębi – rozej­rza­łam się ukrad­kiem po mau­zo­leum. Prze­peł­niali je goście wystro­jeni w naj­lep­sze czarne wełny i krepy; wielu z nich sta­rało się kie­dyś o rękę Eula­lie. Ucie­szy­łaby się, widząc tylu mło­dzień­ców ze zła­ma­nym ser­cem tak otwar­cie ją opła­ku­ją­cych.

– Anna­le­igh! – Camille dała mi kuk­sańca.

– Do Soli – wymru­cza­łam i przy­ci­snę­łam chu­s­teczkę do oczu, uda­jąc płacz.

W sercu czu­łam nie­chęć ojca. Jego oczy były mokre od łez, a wydatny nos lśnił czer­wono, gdy Wielki Żeglarz wystą­pił naprzód z kie­li­chem z masy per­ło­wej wypeł­nio­nym mor­ską wodą. Wsu­nął go do krypty i polał wodą trumnę Eula­lie, czym uro­czy­ście roz­po­czął jej roz­kład. Gdy oblał świece oka­la­jące kamienne wej­ście do krypty, uro­czy­stość się zakoń­czyła.

Ojciec odwró­cił się do zebra­nych. W jego ciem­nych wło­sach doj­rza­łam sze­ro­kie białe pasmo. Czy znaj­do­wało się tam wczo­raj?

– Dzię­kuję, że przy­by­li­ście poże­gnać moją córkę Eula­lie. – Jego głos, zwy­kle tak silny i dumny, przy­zwy­cza­jony do zwra­ca­nia się do lor­dów na dwo­rze, zadrżał nie­pew­nie. – Ja i moja rodzina zapra­szamy was do High­moor, by uczcić jej życie. Będzie jedze­nie i napoje, i… – Odchrząk­nął. Brzmiał teraz raczej niczym jąka­jący się sekre­tarz, a nie dzie­więt­na­sty książę Wysp Salann. – Wiem, jak wiele zna­czy­łaby dla Eula­lie wasza obec­ność.

Zakoń­czył prze­mó­wie­nie ski­nie­niem głowy. Twarz miał bez wyrazu. Pra­gnę­łam podejść do niego i ukoić jego ból, ale Morella, moja maco­cha, już sta­nęła u jego boku i ujęła go za dłoń. Pobrali się led­wie kilka mie­sięcy temu i powinni wciąż cie­szyć się bło­gimi i upa­ja­ją­cymi chwi­lami nowego, wspól­nego życia.

Pogrzeb mojej sio­stry to pierw­sza wyprawa Morelli do mau­zo­leum Thau­ma­sów. Czy czuła się nie­pew­nie pod czuj­nym okiem pamiąt­ko­wego posągu mojej matki? Rzeź­biarz korzy­stał przy pracy z jej ślub­nego por­tretu i nadał zim­nemu sza­remu mar­mu­rowi jej dziew­częcy blask. Jej ciało powró­ciło do morza wiele lat temu, ale ja wciąż odwie­dza­łam jej gro­bo­wiec pra­wie co tydzień, opo­wia­da­łam o tym, co się u mnie dzieje, i uda­wa­łam, że mama słu­cha. Jej posąg góro­wał w mau­zo­leum, wyż­szy nawet od gro­bow­ców moich sióstr. Ten Avy był obra­mo­wany jej ulu­bio­nymi krze­wami róż. Latem obsy­py­wały się cięż­kimi różo­wymi kwia­tami, przy­po­mi­na­ją­cymi kro­sty spo­wo­do­wane zarazą, która zabrała ją w osiem­na­stym roku życia.

Octa­via zmarła rok póź­niej. Jej ciało zna­le­ziono u stóp wyso­kiej dra­biny biblio­tecz­nej. Miała nie­na­tu­ral­nie powy­krę­cane koń­czyny. Jej pomnik zdo­biła książka i cytat w języku vaipa­nian­skim, któ­rego sama ni­gdy się nie nauczy­łam.

Jeśli wziąć pod uwagę wszyst­kie nie­szczę­ścia, które spo­tkały moją rodzinę, śmierć Eli­za­beth wyda­wała się nie­unik­niona. Zna­le­ziono ją w wan­nie, uno­szącą się w wodzie niczym drewno na morzu, nasiąk­niętą wil­go­cią i pozba­wioną koloru. Z High­moor plotki roz­prze­strze­niły się na oko­liczne wyspy, szep­tane przez pomy­waczki sta­jen­nym, prze­ka­zy­wane przez han­dla­rzy ryb ich żonom, które stra­szyły nimi nie­grzeczne dzieci. Nie­któ­rzy mówili, że to było samo­bój­stwo. A więk­szość wie­rzyła, że jeste­śmy prze­klęte.

Grób Eli­za­beth zdo­bił ptak. Rzeźba miała przed­sta­wiać gołę­bicę, ale złe pro­por­cje spra­wiły, że bar­dziej przy­po­mi­nała mewę. Dosko­nały hołd dla Eli­za­beth, która zawsze pra­gnęła gdzieś odle­cieć.

A jak będzie wyglą­dał grób Eula­lie?

Kie­dyś było nas dwa­na­ście – Tuzin Thau­ma­só­wien. A teraz sta­ły­śmy w sze­regu, sie­dem moich sióstr i ja, i nie mogłam prze­stać się zasta­na­wiać, czy w tych ponu­rych podej­rze­niach nie ma tro­chę prawdy. Czy w jakiś spo­sób roz­zło­ści­ły­śmy bogów? Czy na naszej rodzi­nie odzna­czyła się ciem­ność i będzie nas zabie­rać jedną po dru­giej? A może to tylko seria okrop­nych, nie­szczę­śli­wych zbie­gów oko­licz­no­ści?

Po uro­czy­sto­ści ludzie zaczęli krą­żyć wokół nas. Zauwa­ży­łam, że gdy szepcą z napię­ciem kon­do­len­cje, sta­rają się do nas nie zbli­żać. Czy to dla­tego, że chcieli nas usza­no­wać, czy bali się, że coś może się odci­snąć i na nich? Chcia­łam to uznać za zabo­bony pro­sta­ków, ale gdy pode­szła do mnie daleka ciotka z wąskim uśmie­chem na wąskich ustach, w jej oczach ujrza­łam to samo pyta­nie. Nie dało się go nie zauwa­żyć.

– Która z was będzie następna?

Rozdział 2

Czeka­łam w mau­zo­leum, aż wszy­scy pójdą na stypę, by poże­gnać Eula­lie w samot­no­ści, z dala od wścib­skich spoj­rzeń. Po odpra­wie­niu cere­mo­nii Wielki Żeglarz zabrał kie­lich, świece, słoną wodę i dwie monety mojego ojca. Nim ruszył dróżką nad brze­giem, pro­wa­dzącą do jego samotni na pół­noc­nym skraju wyspy Sel­kirk, zatrzy­mał się przede mną. Obser­wo­wa­łam mło­dych słu­żą­cych pra­cu­ją­cych przy muro­wa­niu grobu. Ukła­dali war­stwy cegieł i gru­zeł­ko­wa­tej zaprawy, coraz bar­dziej zasła­nia­jąc kłę­biącą się poni­żej wodę.

Wielki Żeglarz uniósł dłoń, jakby chciał mnie pobło­go­sła­wić, ale coś w ukła­dzie jego pal­ców się nie zga­dzało. Gest wyglą­dał raczej na ochronny.

Bro­nił się.

Przede mną.

Teraz, gdy w kryp­cie nie było ludzi, powie­trze się schło­dziło i otu­lało mnie niczym drugi płaszcz. Mdlący, słodki zapach kadzi­dła wciąż uno­sił się w pomiesz­cze­niu, ale czuć było też sól. Bez względu na to, gdzie na wyspie się prze­by­wało, zawsze czuło się morze.

Stę­ka­jąc, robot­nicy wsu­nęli ostat­nią cegłę na miej­sce. Szum morza ucichł.

A potem zosta­łam sama.

Krypta była w rze­czy­wi­sto­ści zwy­kłą jaski­nią, ale kryło się w niej coś wyjąt­ko­wego – pod spodem pły­nęła sze­roka rzeka, nio­sąca do morza słodką wodę i ciała zmar­łych Thau­ma­sów. Kolejne poko­le­nia doda­wały od sie­bie coś do wystroju krypty: rzeźby czy wymyślny mural przed­sta­wia­jący nocne niebo na skle­pie­niu. Każde dziecko Thau­ma­sów uczyło się gwiezd­nych kon­ste­la­cji, nim jesz­cze opa­no­wało litery. Mój pra­pra­dzia­dek jako pierw­szy zaczął sta­wiać gro­bowce.

Pod­czas pogrzebu Eli­za­beth – jesz­cze bar­dziej ponu­rej uro­czy­sto­ści niż ta Eula­lie, w ciągu któ­rej Wielki Żeglarz nie sta­rał się ukryć swo­jego potę­pie­nia dla samo­bój­stwa – liczy­łam tablice i posągi w jaskini, by szyb­ciej upły­nęła mi uro­czy­stość. Ile jesz­cze zostało czasu, nim gro­bowce zajmą całą powierzch­nię tej uświę­co­nej prze­strzeni, a dla żywych nie pozo­sta­nie ani skra­wek miej­sca? Nie chcia­łam, by moją śmierć upa­mięt­niał pomnik. Czy pra­cio­cia Cla­rette spo­czy­wała w więk­szym spo­koju, wie­dząc, że na jej popier­sie będą spo­glą­dały kolejne gene­ra­cje Thau­ma­sów?

Nie, dzię­kuję. Po pro­stu wrzuć­cie mnie do morza, bym powró­ciła do Soli.

– Było tu dziś tylu mło­dych męż­czyzn – powie­dzia­łam, klę­ka­jąc przy wciąż wil­got­nym murze.

Aż dziw, że w ogóle chciało im się to zamu­ro­wy­wać. Ile czasu upły­nie, nim znów roz­bije się te kamie­nie, by otwo­rzyć kryptę dla kolej­nej z moich sióstr?

– Bra­cia Seba­stian i Ste­phan Fit­zge­ral­do­wie. Henry. Bry­ga­dzi­sta z Vasy. I Edgar.

Dziw­nie było pro­wa­dzić taką jed­no­stronną roz­mowę z Eula­lie. Zwy­kle domi­no­wała we wszyst­kim, w czym brała udział. Jej nie­zwy­kłe opo­wie­ści, pełne dow­cipu i prze­sady, zawsze sku­piały uwagę słu­cha­ją­cych.

– Myślę, że spo­śród wszyst­kich żałob­ni­ków to oni pła­kali naj­bar­dziej. Czy tam­tej nocy wymknę­łaś się, by spo­tkać się z jed­nym z nich?

Zamil­kłam, wyobra­ża­jąc sobie Eula­lie wędru­jącą po kli­fie, w szar­pa­nej wia­trem koron­ko­wej koszuli noc­nej, z bladą skórą lśniącą w poświa­cie pełni księ­życa. Na pewno sta­rała się wyjąt­kowo dobrze wyglą­dać na tajem­nej schadzce.

Kiedy rybacy zna­leźli na ska­łach poni­żej jej roz­trza­skane ciało, sądzili, że to wyrzu­cony na brzeg del­fin. Jeśli rze­czy­wi­ście ist­nieje jakieś życie po śmierci, mia­łam nadzieję, że Eula­lie ni­gdy się o tej pomyłce nie dowie. Jej próż­ność by tego nie znio­sła.

– Potknę­łaś się i upa­dłaś? – Moje słowa odbiły się echem po kryp­cie. – Ktoś cię popchnął?

Wypo­wie­dzia­łam te zda­nia bez zasta­no­wie­nia. Dosko­nale wie­dzia­łam, jak zgi­nęły moje pozo­stałe sio­stry: Ava cho­ro­wała, Octa­via wiecz­nie ule­gała wypad­kom, nawet Eli­za­beth… Zła­pa­łam gwał­tow­nie powie­trze i wbi­łam palce w grubą, kłu­jącą wełnę czar­nej spód­nicy. Była tak przy­gnę­biona po śmierci Octa­vii. Wszy­scy odczu­wa­li­śmy stratę, ale nie tak mocno jak Eli­za­beth. Ale przy śmierci Eula­lie nie było nikogo. Nikt nie widział, co się stało. Tylko jak skoń­czyła.

Na nos spa­dła mi kro­pla wody. Następna popły­nęła po policzku, gdy do pie­czary zaczęły dosta­wać się stru­myki wody. Naj­wy­raź­niej zaczęło padać. Nawet niebo opła­ki­wało dziś Eula­lie.

– Będę za tobą tęsk­nić. – Przy­gry­złam dolną wargę.

Teraz poczu­łam łzy, które szczy­pały w oczy, w oczy, aż w końcu zaczęły pły­nąć po policz­kach. Prze­su­nę­łam pal­cem po mister­nie wyku­tym w skale E. Pra­gnę­łam powie­dzieć jej jesz­cze tyle rze­czy, wyrzu­cić z sie­bie ból, bez­rad­ność, wście­kłość. Ale to nie przy­wró­ci­łoby jej życia.

– Kocham cię, Eula­lie – wyszep­ta­łam i ucie­kłam z jaskini.

Na zewnątrz roz­sza­lał się sztorm. Potężne, spie­nione fale ude­rzały o brzeg. Jaski­nia znaj­do­wała się na końcu Szpi­kulca, wybie­ga­ją­cego daleko w morze pół­wy­spu na Sol­nej. Do domu była co naj­mniej mila drogi, a nikomu nie przy­szło do głowy, by zosta­wić dla mnie powóz. Odchy­li­łam czarną woalkę i ruszy­łam przed sie­bie.

– Nie zapo­mnia­łaś o czymś? – zapy­tała nasza nia­nia, Hanna, gdy skie­ro­wa­łam się na dół, by dołą­czyć do żałob­ni­ków.

Zatrzy­ma­łam się, czu­jąc na sobie mat­czyne spoj­rze­nie star­szej kobiety. Po prow­ro­cie musia­łam się od razu prze­brać. Prze­mo­kłam w ule­wie i bez względu na to, czy cią­żyła na nas klą­twa, nie zamie­rza­łam umie­rać na prze­zię­bie­nie.

Hanna unio­sła długą czarną wstążkę i popa­trzyła na mnie wycze­ku­jąco. Wes­tchnę­łam i wycią­gnę­łam rękę, by owi­nęła mi nią nad­gar­stek, jak już wie­lo­krot­nie to czy­niła. Gdy w domo­stwie nastę­po­wał zgon, nosiło się czarną wstążkę, by nie iść w ślady zmar­łego. A że nas prze­śla­do­wał wyjąt­kowy pech, to słu­żący zaczęli owi­jać podob­nymi tasiem­kami szyje kotów, koni i kur­cza­ków.

Słu­żąca zawią­zała wstążkę na kokardę, która w każ­dym innym kolo­rze byłaby ładna. W mojej gar­de­ro­bie były teraz wyłącz­nie żałobne ubra­nia, a każda suk­nia była ciem­niej­sza niż poprzed­nia. Od śmierci mamy przed sze­ściu laty nie nosi­łam nic jaśniej­szego niż gra­fit.

Hanna wybrała błysz­czącą satynę, a nie gry­zącą krepę z pogrzebu Eli­za­beth – od niej wokół nad­garst­ków dosta­wało się bąbli, które swę­działy ład­nych kilka dni póź­niej.

Popra­wi­łam man­kiet.

– Prawdę mówiąc, wola­ła­bym zostać z tobą. Ni­gdy nie wiem, co mam pod­czas takich uro­czy­sto­ści mówić.

Hanna pokle­pała mnie po policzku.

– Im szyb­ciej tam pój­dziesz, tym szyb­ciej będziesz to miała za sobą. – Jej brą­zowe oczy lśniły cie­pło. – Dopil­nuję, żebyś przed snem dostała cyna­mo­no­wej her­baty.

– Dzię­kuję, Hanno. – Uści­snę­łam jej ramię i ruszy­łam na dół.

Gdy wkro­czy­łam do Nie­bie­skiego Pokoju, pode­szła do mnie Morella.

– Usią­dziesz ze mną? Nikogo tu nie znam. – Pocią­gnęła mnie w stronę kanapy, nie­opo­dal wyso­kich, szpro­so­wych okien.

Mimo desz­czu roz­po­ście­rał się z nich wspa­niały widok na klify. Wybór tego pokoju, wycho­dzą­cego na miej­sce, w któ­rym zgi­nęła Eula­lie, wyda­wał mi się nie­tak­towny.

Chcia­łam dołą­czyć do sióstr, ale Morella patrzyła na mnie tak bła­gal­nie. W takich chwi­lach trudno było zapo­mnieć, że wie­kiem była bliż­sza mnie niż ojcu. Nikt się nie dzi­wił, że wziął sobie nową żonę. Mama ode­szła tak dawno temu, a wszyst­kie wie­dzia­ły­śmy, że wciąż liczył na syna. Spo­tkał Morellę pod­czas pobytu w Suse­ally, na sta­łym lądzie, i wró­cił z wyprawy z nią u boku, kom­plet­nie zako­chany.

Honor, Mercy i Verity – trzy Gra­cje, jak je nazy­wa­li­śmy, malut­kie, gdy zmarła mama – były zachwy­cone, że znów mogą trak­to­wać kogoś jak matkę. Morella była kie­dyś guwer­nantką i od razu polu­biła dziew­czynki. Tro­jaczki – Rosa­lie, Ligeia i Lenore – i ja cie­szy­ły­śmy się szczę­ściem ojca, ale Camille pochmur­niała za każ­dym razem, gdy ktoś zakła­dał, że Morella jest jedną z Tuzina Thau­ma­só­wien.

Wpa­try­wa­łam się w wiszący po dru­giej stro­nie pokoju olbrzymi obraz. Przed­sta­wiał okręt wcią­gany w błę­kitną głę­bię przez kra­kena o wście­kłych oczach. W Nie­bie­skim Pokoju było wiele skar­bów z morza – na jed­nej półce leżała grupka kłu­ją­cych jeżow­ców, na cokole w kącie stała oble­piona pąklami kotwica i mnó­stwo zna­le­zisk trzech Gra­cji usta­wio­nych na każ­dej pła­skiej powierzchni, do któ­rej były w sta­nie dosię­gnąć.

– Czy wszyst­kie uro­czy­sto­ści tak wyglą­dają? – zapy­tała Morella, roz­ście­la­jąc suk­nię na gra­na­to­wych aksa­mit­nych podusz­kach. – Tak poważ­nie i posęp­nie?

Spoj­rza­łam na nią zdzi­wiona.

– To w końcu pogrzeb.

Wsu­nęła za ucho kosmyk jasno­blond wło­sów i uśmiech­nęła się ner­wowo.

– Oczy­wi­ście, po pro­stu… Czemu woda? Nie rozu­miem, czemu jej po pro­stu nie pocho­wa­cie w ziemi, jak to się robi na sta­łym lądzie?

Spoj­rza­łam na ojca. Na pewno chciałby, abym była miła i wyja­śniła nasze zwy­czaje. Sta­ra­łam się wykrze­sać z sie­bie tro­chę współ­czu­cia dla Morelli.

– Wielki Żeglarz mówi, że Pon­tus stwo­rzył nasze wyspy i ludzi, któ­rzy na nich żyją. Sól wyrzu­cana przez przy­pływy miała zapew­nić siłę. Do tego dodał prze­bie­głość rekina i piękno meduzy oraz dorzu­cił wier­ność konika mor­skiego i cie­ka­wość mor­świna. Gdy ukształ­to­wał już swój twór, wraz z dwiema rękami, dwiema nogami, głową i ser­cem, wdmuch­nął weń tro­chę wła­snego życia, i tak stwo­rzył pierw­szych Ludzi Soli. Więc kiedy umie­ramy, nie możemy być pocho­wani w ziemi. Zsu­wamy się z powro­tem do wody i tra­fiamy do domu.

To wyja­śnie­nie wyda­wało się ją satys­fak­cjo­no­wać.

– Widzisz, taka mowa na pogrze­bie byłaby cudowna. A tam kła­dli tylko nacisk na… śmierć.

Uśmiech­nę­łam się do niej.

– Cóż, to twój pierw­szy. Przy­zwy­cza­isz się.

Morella ujęła moją dłoń i spoj­rzała na mnie poważ­nie.

– To okropne, że musia­łaś już w tak wielu uczest­ni­czyć. Jesteś zde­cy­do­wa­nie za młoda na tyle bólu i smutku.

Deszcz zaczął moc­niej dzwo­nić o szyby, spo­wi­ja­jąc High­moor w sza­ro­ści. Sza­le­jące fale prze­wa­lały potężne głazy u stóp kli­fów z hukiem i taką łatwo­ścią, jakby to były kulki w kie­szeni chłopca.

– I co teraz?

Zamru­ga­łam, ponow­nie sku­pia­jąc uwagę na niej.

– O co pytasz?

Przy­gry­zła wargę i wyją­kała:

– Teraz, gdy jest już… w Soli… co mamy robić?

– To wszystko. Poże­gna­li­śmy się. Po sty­pie wszystko się skoń­czy.

Morella, sfru­stro­wana, zaczęła się bawić brze­giem sukni.

– Ale to nie­prawda. Twój ojciec powie­dział, że przez następne tygo­dnie będziemy cho­dzić w czerni.

– Tak naprawdę to przez kolejne mie­siące. Naj­pierw czerń przez sześć mie­sięcy, a przez następne pół roku ciemne sza­ro­ści.

– Rok? – krzyk­nęła – Naprawdę mam nosić te ponure barwy przez cały rok?

Sły­sząc jej słowa, ludzie w pobliżu odwró­cili się w naszą stronę. Przy­naj­mniej zaru­mie­niła się ze wstydu.

– Cho­dzi mi o to, że… Ortun dopiero przy­wiózł moją wyprawę ślubną. Nie mam nic czar­nego. – Na dzi­siej­szą uro­czy­stość poży­czyła suk­nię od Camille, ale ta nie leżała na niej dobrze. Wygła­dziła sta­nik sukni. – Nie cho­dzi tylko o ubra­nia. A co z tobą i Camille? Powin­ny­ście obie obra­cać się wśród ludzi, spo­ty­kać mło­dzień­ców, zako­chi­wać się.

Prze­chy­li­łam głowę, zasta­na­wia­jąc się, czy mówi poważ­nie.

– Wła­śnie zmarła moja sio­stra. Nie mam spe­cjal­nej ochoty na tańce.

Grzmot spra­wił, że aż pod­sko­czy­ły­śmy. Morella ści­snęła mnie za rękę. Spoj­rza­łam jej w oczy.

– Prze­pra­szam, Anna­le­igh, nie potra­fię dziś powie­dzieć nic sen­sow­nego. To zna­czy, po wszyst­kich tych tra­ge­diach ta rodzina zasłu­guje na radość. Nosi­li­ście już tyle żałoby, że star­czy wam do końca życia. Czemu dalej się umar­twia­cie? Mercy, Honor i mała Verity powinny się bawić lal­kami w ogro­dzie, a nie przyj­mo­wać kon­do­len­cje i pro­wa­dzić roz­mowy towa­rzy­skie. A Rosa­lie i Ligeia… Lenore też. Spójrz na nie.

Tro­jaczki usia­dły na kanapce prze­zna­czo­nej naj­wy­żej dla dwóch osób. Oplo­tły się ramio­nami i wyglą­dały niczym gruby pająk, gdy pła­kały w woalki. Nikt nie miał odwagi podejść do tak skon­cen­tro­wa­nej kupki cier­pie­nia.

– Serce mi pęka, gdy patrzę na ten cały ból.

Wyplą­ta­łam dłoń z jej ręki.

– Ale tak się robi, gdy ktoś umrze. Nie możesz zmie­nić tra­dy­cji tylko dla­tego, że ci się nie podoba.

– A co, gdyby zna­lazł się powód do rado­ści? Coś, co powinno się świę­to­wać, a nie ukry­wać? Czyż rado­sne wie­ści nie powinny zwy­cię­żyć?

Pod­szedł do nas słu­żący z winem. Wzię­łam kie­li­szek, ale Morella tylko z gra­cją pokrę­ciła głową. Szybko odna­la­zła się w roli pani na High­moor.

– Tak sądzę – odpar­łam z waha­niem. – Znów zadud­nił grzmot. – Ale nie mamy dziś wiele do świę­to­wa­nia.

– Myślę, że jed­nak mamy. – Morella nachy­liła się do mnie i wyszep­tała: – Nowe życie.

Dys­kret­nie poło­żyła dłoń na swoim brzu­chu.

Z zasko­cze­nia pra­wie się zakrztu­si­łam winem.

– Jesteś w ciąży? – Uśmiech­nęła się od ucha do ucha. – Czy ojciec o tym wie?

– Jesz­cze nie. Mia­łam mu powie­dzieć, ale prze­szko­dzili mi rybacy z Eula­lie.

– Będzie szczę­śliwy. Wiesz, który to mie­siąc?

– Myślę, że trzeci. – Prze­cze­sała pal­cami włosy. – Naprawdę sądzisz, że Ortun będzie zado­wo­lony? Zro­bi­ła­bym wszystko, byle tylko znów zaczął się uśmie­chać.

Spoj­rza­łam na ojca, oto­czo­nego przez przy­ja­ciół, ale zbyt głę­boko pogrą­żo­nego we wspo­mnie­niach o Eula­lie, by uczest­ni­czyć w roz­mo­wie. Ski­nę­łam głową.

– Jestem tego pewna.

Morella wcią­gnęła głę­boko powie­trze.

– W takim razie dobre wie­ści nie powinny cze­kać, prawda?

Nim zdą­ży­łam odpo­wie­dzieć, wstała i pode­szła do for­te­pianu na środku pokoju. Się­gnęła po dzwo­nek sto­jący na pokry­wie i zadzwo­niła nim, tym samym uci­sza­jąc wszyst­kich w pokoju.

Zaschło mi w gar­dle, gdy uświa­do­mi­łam sobie, co zamie­rza zro­bić.

– Ortun? – wyrwała mojego ojca z zamy­śle­nia.

Głos miała wysoki i cienki, zupeł­nie jak dźwięk dzwonka, który trzy­mała w ręku. Dzwo­nek nale­żał do mamy. Zna­la­zły­śmy go z Camille lata temu, gdy bawi­ły­śmy się na stry­chu w prze­bie­rań­ców. Uwiel­bia­ły­śmy jego sre­brzy­ste brzmie­nie i przy­nio­sły­śmy go mamie, gdy jej głos stał się zbyt słaby, by nieść się po domu. Teraz za każ­dym razem, gdy sły­sza­łam ten dźwięk, wspo­mnie­nia jej ostat­niej ciąży wra­cały z mocą lodo­wa­tej fali ude­rza­ją­cej mnie w pierś.

Mój ojciec pod­szedł do Morelli, a ta pod­jęła prze­mowę:

– Ortun i ja chcemy podzię­ko­wać wam wszyst­kim za przy­by­cie. Ostat­nie kilka dni spo­wi­jała ciem­ność, ale wasza obec­ność tutaj jest niczym pierw­sze cie­płe pro­mie­nie wscho­dzą­cego na nie­bie słońca.

Słowa, cho­ciaż sta­ran­nie dobrane, przy­cho­dziły jej bez trudu. Zmarsz­czy­łam brwi. Musiała to prze­ćwi­czyć.

– Wasze wspo­mnie­nia kocha­nej, pięk­nej Eula­lie wypeł­niają nasze serca rado­ścią, uno­sząc nas z mroku. I jeste­śmy weseli, nawet szczę­śliwi, bo oto nad­cho­dzi nowy pora­nek, a w domu Thau­ma­sów otwiera się nowy roz­dział.

Camille, która po dru­giej stro­nie pokoju roz­ma­wiała z jed­nym z wujów, spoj­rzała na mnie ner­wowo. Nawet tro­jaczki prze­stały się trzy­mać razem. Lenore sta­nęła obok kanapy, wbi­ja­jąc palce w mięk­kie opar­cie.

Morella ujęła dłoń ojca, a drugą rękę zło­żyła na pła­skim brzu­chu, uśmie­cha­jąc się sze­roko na widok zain­te­re­so­wa­nia.

– I jak poranne słońce roz­świe­tla mrok nocy, tak ciem­no­ści smutku roz­pierzchną się wraz z przy­by­ciem na świat naszego syna.

Rozdział 3

Co za kobieta! – krzyk­nęła Hanna, roz­pi­na­jąc malut­kie dże­towe guziczki na ple­cach mojej sukni.

Pomo­gła mi ją zdjąć, po czym odgar­nęła ciemne, prze­ty­kane siwi­zną, krę­cone włosy.

– Żeby wyko­rzy­stać dzień Eula­lie, by ogło­sić tak szo­ku­jące wie­ści. Co za bez­czel­ność!

Camille rzu­ciła się na moje łóżko, obok Ligei. Wyszy­wana kanapa ugięła się pod jej cię­ża­rem.

– Nie zno­szę jej! – zawo­łała i piskli­wym gło­sem prze­drzeź­niła Morellę: – I tak jak bóg świa­tła, Vaipany, i jego słońce, mój syn będzie lśnią­cym pro­mie­niem poran­nego słońca, mój syn będzie jak słońce.

Zdu­siła chi­chot w poduszce.

– Mogła lepiej wybrać moment – przy­znała Rosa­lie, opie­ra­jąc się o kolu­mienkę łóżka i bawiąc się koń­cem ruda­wego war­ko­cza. Tro­jaczki, iden­tyczne pod każ­dym wzglę­dem, miały kasz­ta­nowy odcień wło­sów, któ­rego strasz­nie im zazdro­ści­łam, zupeł­nie inny niż reszta rodziny. Z moich wszyst­kich sióstr Eula­lie miała naj­ja­śniej­sze włosy, pra­wie blond. Moje były naj­ciem­niej­sze, w tym samym kolo­rze, co czarny pia­sek Sal­lan, tak cha­rak­te­ry­styczny dla plaż archi­pe­lagu.

Zdję­łam pod­wiązki i cichym chrząk­nię­ciem przy­zna­łam jej rację. Cho­ciaż cie­szy­łam się szczę­ściem taty i Morelli, takie wia­do­mo­ści naprawdę nale­żało zosta­wić na inną oka­zję. Zsu­wa­jąc bure poń­czo­chy, zasta­na­wia­łam się, z czego skła­dała się wyprawa ślubna mojej maco­chy. Czy tata uzu­peł­nił ją bia­łymi jedwab­nymi poń­czo­chami, wstąż­kami i koron­kami, z nadzieją, że nowa żona położy kres jego nie­szczę­ściu? Nacią­gnę­łam przez głowę czarną baweł­nianą koszulę nocną i porzu­ci­łam myśli o atła­so­wych hal­kach i ozdo­bio­nych klej­no­tami suk­niach.

– Jeśli to rze­czy­wi­ście syn, to co to będzie dla nas ozna­czało? – zapy­tała Lenore, sie­dząca przy oknie. – Czy on zosta­nie dzie­dzi­cem?

Camille się pode­rwała. Twarz miała opuch­niętą od pła­czu, ale spoj­rze­nie jej bursz­ty­no­wych oczu był sku­pione i pełne zło­ści.

– Ja wszystko dzie­dzi­czę. A potem Anna­le­igh, jeśli klą­twa mnie pochło­nie.

– Nic nikogo nie pochło­nie – wark­nę­łam. – To bzdury.

– Madame Morella tak nie uważa – powie­działa Hanna, sta­jąc na pal­cach, by powie­sić suk­nię w sza­fie. Przy­gnę­biał mnie fakt, że wszyst­kie miały podobny odcień.

– Że jeste­śmy prze­klęte? – zapy­tała Rosa­lie.

– Że wy, dziew­częta, wszystko odzie­dzi­czy­cie. Sły­sza­łam, jak w roz­mo­wie z waszą ciotką Lys­bette chwa­liła się, że w jej brzu­chu rośnie następny książę.

Camille prze­wró­ciła oczami.

– Może i tak pod­cho­dzą do sprawy na lądzie, ale nie tutaj. Chcia­ła­bym zoba­czyć jej minę, gdy ojciec jej to wyja­śni.

Usia­dłam na szez­longu i okry­łam się narzutką. Nie dość, że nie zdo­ła­łam się w pełni roz­grzać po wędrówce w desz­czu, to wie­ści Morelli dodat­kowo mnie zmro­ziły.

Ligeia pod­rzu­cała poduszkę.

– Więc twój mąż zosta­nie dwu­dzie­stym księ­ciem Salann?

– Jeśli będę chciała – odparła Camille. – Mogę też zostać księżną z peł­nią wła­dzy, a on byłby tylko mał­żon­kiem. Jestem pewna, że Berta nauczyła cię tego wszyst­kiego wieki temu.

Ligeia wzru­szyła ramio­nami.

– Sta­ram się nie pamię­tać wszyst­kiego, co mówią guwer­nantki. One są takie ponure. Poza tym uro­dzi­łam się jako ósma. Nie podej­rze­wa­łam, że mam szansę na jakie­kol­wiek dzie­dzic­two.

Jako szó­sta córka dosko­nale rozu­mia­łam, co czuła. Uro­dzi­łam się w środku, a teraz byłam druga w kolejce. W nocy po śmierci Eula­lie nie mogłam spać, czu­jąc, jak przy­gniata mnie cię­żar nowych obo­wiąz­ków. Herb Thau­ma­sów – srebrna ośmior­nica o roz­rzu­co­nych ramio­nach, trzy­ma­jąca w nich trój­ząb, berło i pióro – wid­niał w każ­dym pokoju High­moor. Ten naprze­ciwko mojego łóżka nagle nabrał zupeł­nie nowego zna­cze­nia. Co będzie, jeśli coś się sta­nie Camille i nagle wszystko spad­nie na mnie? Poża­ło­wa­łam, że nie spę­dza­łam wię­cej czasu nad lek­cjami histo­rii zamiast przy for­te­pia­nie.

Camille nauczyła mnie grać. Dzie­liła nas naj­mniej­sza róż­nica wieku spo­śród nas wszyst­kich, poza tro­jacz­kami. Uro­dzi­łam się dzie­sięć mie­sięcy po niej i były­śmy naj­bliż­szymi przy­ja­ciół­kami. Zawsze chcia­łam podą­żać jej śla­dem. Kiedy skoń­czyła sześć lat, mama zaczęła ją uczyć gry na sta­rym pia­ni­nie sto­ją­cym w jej salo­niku. Camile była pojętną uczen­nicą i prze­ka­zy­wała mi wszystko, czego się nauczyła. Mama poka­zała nam wer­sje na cztery ręce jej ulu­bio­nych pio­se­nek i szybko doszła do wnio­sku, że na tyle opa­no­wa­ły­śmy pia­nino, że możemy się prze­nieść na for­te­pian w Nie­bie­skim Pokoju.

Dom był pełen muzyki i śmie­chu, gdy sio­stry tań­czyły do melo­dii, które im gra­ły­śmy. Ileż popo­łu­dni spę­dzi­łam na wyście­ła­nej ławce, przy­tu­lona bokiem do Camille, a nasze dło­nie prze­su­wały się spraw­nie po kla­wi­szach z kości sło­nio­wej. Wciąż wola­łam duet z nią niż zagrać nawet naj­pięk­niej­sze solo. Bez Camille u mego boku muzyka wyda­wała mi się o połowę gor­sza.

– Panno Anna­le­igh?

Wyrwana z zamy­śle­nia spoj­rza­łam na wpa­tru­jącą się we mnie Hannę.

– Czy powie­działa, który to mie­siąc?

– Morella? Uważa, że trzeci. Może tro­chę póź­niej.

– Póź­niej? – Camille zachi­cho­tała. – Prze­cież pobrali się cztery mie­siące temu.

Lenore porzu­ciła okno i przy­sia­dła się do mnie.

– Camille, czemu ona ci tak prze­szka­dza? Ja się cie­szę, że tu jest. Gra­cje są szczę­śliwe, że znów mają matkę.

– Ona nie jest ich matką. Ani naszą. W ogóle się nie umywa.

– Stara się – zauwa­żyła Lenore. – Zapy­tała, czy może pomóc w pla­no­wa­niu naszego balu. Możemy wyko­rzy­stać go na debiut, skoro nie wolno nam pod­czas żałoby poka­zać się na dwo­rze.

– Nie może­cie też wypra­wić balu – zauwa­żyła Camille.

– Ale to nasze szes­na­ste uro­dziny! – Rosa­lie usia­dła nadą­sana. – Czemu przez cały rok nie możemy mieć żad­nych przy­jem­no­ści? Zmę­czyła mnie już żałoba.

– A twoje sio­stry pew­nie zmę­czyła śmierć, ale tak już jest! – wybu­chła Camille, pod­ry­wa­jąc się z łóżka.

Zatrza­snęła za sobą drzwi, nim któ­ra­kol­wiek z nas zdą­żyła ją powstrzy­mać.

Roza­lie zamru­gała.

– Co jej się stało?

Przy­gry­złam wargę, czu­jąc, że powin­nam za nią iść, ale nie mia­łam już siły na kłót­nię, która pew­nie by się wywią­zała.

– Tęskni za Eula­lie.

– Wszyst­kie tęsk­nimy – skwi­to­wała Rosa­lie.

Zapa­dła cisza, a nasze myśli sku­piły się znów na Eula­lie. Hanna krę­ciła się po pokoju, zapa­la­jąc świece i wyga­sza­jąc gazowe lampy. Kan­de­la­bry rzu­cały drżące cie­nie w kątach pokoju.

Lenore pod­kra­dła mi część narzutki i scho­wała się pod nią.

– Myśli­cie, że to bar­dzo nie­sto­sowne, by zro­bić tak, jak mówi Morella? Zor­ga­ni­zo­wać bal? Szes­na­ście lat koń­czy się tylko raz… To nie nasza wina, że wciąż ktoś umiera.

– Nie sądzę, by było coś złego w tym, że chce­cie świę­to­wać, ale pomyśl, co czuje Camille. Żadna z nas nie debiu­to­wała. Eli­za­beth i Eula­lie też nie.

– To świę­tuj­cie z nami! – zapro­po­no­wała Rosa­lie. – To może być wiel­kie przy­ję­cie, na któ­rym poka­żemy wszyst­kim, że dziew­częta Thau­ma­sów nie są prze­klęte i że w naszej rodzi­nie nie dzieje się nic złego.

– I mamy uro­dziny dopiero za trzy tygo­dnie. Do tej pory żałoba może trwać, a potem po pro­stu… się ją prze­rwie – zapro­po­no­wała Ligeia.

– Nie wiem, czemu pró­bu­je­cie prze­ko­nać mnie. To ojciec musi się na zgo­dzić na ten plan.

– Zgo­dzi się, jeśli Morella go poprosi. – Rosa­lie uśmiech­nęła się chy­trze. – W łóżku.

Tro­jaczki zaczęły chi­cho­tać. Roz­le­gło się puka­nie do drzwi i wszyst­kie uci­chły­śmy, pewne, że to ojciec przy­szedł skar­cić nas za te hałasy. Oka­zało się jed­nak, że to Verity. Stała na środku kory­ta­rza, w koszuli noc­nej o dwa numery na nią za dużej. Włosy miała potar­gane, a na twa­rzy ślady łez.

– Verity?

Nic nie powie­działa, tylko unio­sła ręce, pro­sząc, by ją pod­nieść. Wzię­łam ją w ramiona. Pach­niała słod­kim cie­płem dzie­ciń­stwa. Cho­ciaż była spo­cona od snu, na gołych ramio­nach miała gęsią skórkę. Wtu­liła się w moją szyję, szu­ka­jąc pocie­sze­nia.

– Co się stało, maleńka? – Gła­ska­łam ją po ple­cach. Jej włosy były mięk­kie jak u kró­liczka.

– Mogę tu zostać na noc? Eula­lie jest dla mnie nie­do­bra.

Tro­jaczki wymie­niły zanie­po­ko­jone spoj­rze­nia.

– Oczy­wi­ście, że możesz, ale pamię­tasz, o czym roz­ma­wia­ły­śmy przed pogrze­bem? Wiesz, że Eula­lie już z nami nie ma? Jest teraz z mamą i Eli­za­beth w Głębi.

Poczu­łam, że kiwa głową.

– Ale na­dal ściąga ze mnie koł­drę. – Jej cie­niut­kie rączki obej­mo­wały mnie za szyję. Trzy­mała się moc­niej niż roz­gwiazda w cza­sie przy­pływu.

– Lenore, sprawdź, co z Mercy i Honor, dobrze?

Lenore poca­ło­wała Verity w głowę, po czym wyszła.

– Jestem pewna, że tylko się z tobą draż­niły. To była zabawa.

– Nie­zbyt miła.

– Nie – zgo­dzi­łam się i zanio­słam ją do łóżka. – Możesz tu dziś zostać. Jesteś bez­pieczna. Śpij.

Verity jęk­nęła cicho, ale zamknęła oczy i wtu­liła się w pościel.

– My też już powin­ny­śmy iść – wyszep­tała Rosa­lie, zsu­wa­jąc się z łóżka. – Ojciec nie­długo będzie spraw­dzał, czy śpimy.

– Odpro­wa­dzić was na dru­gie pię­tro? – zapy­tała Hanna, wrę­cza­jąc Rosa­lie i Ligei świece.

Rosa­lie pokrę­ciła głową, ale pozwo­liła się przy­tu­lić, nim wyszła z pokoju.

– Zasta­nów się nad tym, o czym mówi­ły­śmy – dodała Ligeia, cału­jąc mnie w poli­czek. – Koniec żałoby zro­biłby dobrze nam wszyst­kim.

Przy­tu­liła na dobra­noc Hannę i wyszła.

Tro­jaczki nie chciały oddziel­nych pokoi, twier­dziły, że lepiej im się śpi razem.

Hanna sku­piła swoją uwagę na mnie.

– Panienko Anna­le­igh, ty także idziesz spać?

Spoj­rza­łam na zako­paną pod koł­drą Verity.

– Jesz­cze nie. Zbyt wiele myśli koła­cze mi się po gło­wie.

Hanna pode­szła do sto­lika noc­nego, a ja prze­nio­słam się z powro­tem na szez­long. W kółko skła­da­łam i roz­kła­da­łam narzutkę na kola­nach. Nia­nia wzięła fili­żanki her­baty cyna­mo­no­wej i usia­dła obok mnie. Coś w jej ruchach przy­po­mniało mi wie­czór sprzed sze­ściu lat, zaraz po pogrze­bie mamy.

Hanna sie­działa wtedy dokład­nie tak jak teraz, ale ja zsu­nę­łam się na pod­łogę, a głowę wtu­li­łam w jej podo­łek, pod­czas gdy ona pocie­szała tyle moich sióstr, ile zdo­łała. Camille sie­działa obok mnie, z opuch­nię­tymi od łez oczami. Eli­za­beth i Eula­lie klę­czały nie­opo­dal, tuląc łka­jące tro­jaczki. Ava i Octa­via sie­działy po obu stro­nach Hanny i trzy­mały w obję­ciach śpiące Gra­cje. Nie było z nami tylko Verity, która miała led­wie kilka dni i została z mamką.

Żadna z nas nie chciała być tam­tego wie­czora sama.

– Piękny pogrzeb – powie­działa Hanna, mie­sza­jąc her­batę, czym przy­wo­łała mnie do teraź­niej­szo­ści. – Tylu mło­dych ludzi. Tyle łez. Jestem pewna, że Eula­lie byłaby zado­wo­lona.

Pocią­gnę­łam łyk, pozwa­la­jąc aro­ma­tom roz­pły­nąć się po moim języku, po czym przy­tak­nę­łam.

– Nie­wiele mówisz – ode­zwała się Hanna, gdy mil­cze­nie się prze­cią­gało.

– Wciąż myślę o tym, jaki to dziwny dzień. Wszystko jest dziwne, odkąd… ją zna­leźli – zająk­nę­łam się, jakby myśl, którą chcia­łam wypo­wie­dzieć, była zbyt nie­zręczna, by ubrać ją w słowa. – Nie sądzisz, że oko­licz­no­ści jej śmierci są tro­chę nie­ja­sne?

Hanna spoj­rzała na mnie.

– Śmierć kogoś mło­dego, zwłasz­cza takiego jak Eula­lie, pięk­nej i ze świe­tlaną przy­szło­ścią, zawsze pro­wo­kuje pyta­nia.

– To nie to. Rozu­miem, co się stało pozo­sta­łym. Każda śmierć była okropna i smutna, ale wiem, czemu do nich doszło. Ale Eula­lie… Co ona w ogóle tam robiła? Sama w ciem­no­ściach?

– Obie wiemy, że nie zosta­łaby długo sama.

Pomy­śla­łam o tych wszyst­kich zapła­ka­nych chło­pa­kach.

– Ale czemu mia­łaby spo­ty­kać się z kimś aku­rat tam? Nie lubiła cho­dzić na klify nawet w ciągu dnia. Bała się wyso­ko­ści. To bez sensu.

Hanna cmok­nęła, odsta­wiła fili­żankę i mnie przy­tu­liła. Poczu­łam zapach jej mleczno-mio­do­wego mydła. Hanna była zbyt prak­tyczna, by uży­wać per­fum i olej­ków do kąpieli, ale jej cie­pły, roz­sądny zapach miał na nas wszyst­kie pocie­sza­jący wpływ. Wcią­gnę­łam go w noz­drza, opie­ra­jąc głowę o jej ramię.

Było teraz mięk­sze, a skóra widoczna powy­żej koł­nie­rzyka szmi­zjerki pomarsz­czyła się i wyda­wała cienka niczym per­ga­min. Hanna została nia­nią w High­moor po uro­dzi­nach Avy, zawsze gotowa opa­try­wać podra­pane kolana i zra­nione uczu­cia. Jej syn, Fisher, był trzy lata star­szy ode mnie i dora­stał razem z nami. Hanna wią­zała nam pierw­sze gor­sety i poma­gała upi­nać włosy, ocie­ra­jąc łzy, gdy nie­po­słuszne kosmyki nie chciały współ­pra­co­wać. Była przy nas zawsze, gdy potrze­bo­wa­ły­śmy przy­tu­le­nia czy buziaka na dobra­noc.

– Czy szy­ko­wa­łaś ją tam­tej nocy do snu? – zapy­ta­łam, sia­da­jąc pro­sto. Hanna pew­nie jako jedna z ostat­nich widziała Eula­lie żywą. – Nie zauwa­ży­łaś niczego podej­rza­nego?

Pokrę­ciła głową.

– Nic sobie nie przy­po­mi­nam. Ale nie sie­dzia­łam u niej długo. Mercy bolał brzuch. Przy­szła popro­sić o her­batę mię­tową.

– A… póź­niej? Poma­ga­łaś przy… jej ciele, prawda?

– Oczy­wi­ście. Zaj­mo­wa­łam się wszyst­kimi two­imi sio­strami. I twoją matką.

– Jak wyglą­dała?

Hanna prze­łknęła ślinę z tru­dem i wyko­nała ochronny gest na piersi.

– O takich spra­wach nie powinno się roz­ma­wiać.

Skrzy­wi­łam się.

– Wiem, że musiała być… Że to musiało wyglą­dać strasz­nie, ale czy coś było… nie tak?

Hanna zmru­żyła scep­tycz­nie oczy.

– Spa­dła z ponad trzy­dzie­stu metrów, na skały. Cał­kiem sporo było nie tak.

– Prze­pra­szam – powie­dzia­łam zawie­dziona.

Chcia­łam zapy­tać, czy ktoś jesz­cze szy­ko­wał jej ciało przed ode­sła­niem go w Głę­bię, ale Hanna miała już dość tego tematu.

– Skar­bie, jesteś zmę­czona – powie­działa. – Połóż się, a jutro poczu­jesz się lepiej.

Uca­ło­wała mnie w czoło i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią cicho. Spraw­dzi­łam, czy Verity rze­czy­wi­ście śpi, po czym pode­szłam do okna, czu­jąc dziwny nie­po­kój. Z mojej sypialni widać było ogrody z połu­dnio­wej strony domu, trzy pię­tra niżej. Na środku traw­nika stała sze­roka mar­mu­rowa fon­tanna w kształ­cie kli­pera, a obok roz­cią­gał się ozdobny labi­rynt z krze­wów.

Verity prze­wró­ciła się na drugi bok i wymam­ro­tała coś nie­zro­zu­miale. Zaczę­łam zacią­gać cięż­kie zasłony, gdy ujrza­łam świa­tło. Prze­stało padać, ale niebo zasnu­wały ciemne chmury. Nie było widać gwiazd.

Pomię­dzy wystrzy­żo­nymi w kształt ska­czą­cych hum­ba­ków krze­wami migo­tała latar­nia. Gdy świa­tło odsu­nęło się od drzew, ujrza­łam dwie posta­cie. Mniej­sza, nio­sąca latar­nię, odsta­wiła ją i usia­dła na brzegu fon­tanny. Świa­tło padło na siwy kosmyk we wło­sach ojca.

Co robił tak późno w ogro­dzie, w noc pogrzebu Eula­lie? Nas wszyst­kie wysłał wcze­śnie spać i naka­zał spę­dzić ten czas na głę­bo­kich modłach do Pon­tusa, pod­czas któ­rych mia­ły­śmy pro­sić boga morza, by zapew­nił naszej sio­strze wieczny odpo­czy­nek w Głębi.

Druga postać zsu­nęła kap­tur i zoba­czy­łam mnó­stwo blond locz­ków. Morella. Pokle­pała miej­sce obok sie­bie i ojciec usiadł. Po chwili jego ramiona zaczęły drżeć. Pła­kał.

Morella objęła go i przy­cią­gnęła do sie­bie. Odwró­ci­łam głowę, gdy wycią­gnęła rękę, by pogła­skać go po policzku. Nie musia­łam jej sły­szeć, by wie­dzieć, że wypo­wia­dane słowa koiły uczu­cia mojego ojca niczym bal­sam. Może i nie rozu­miała naszych wyspiar­skich zwy­cza­jów, ale poczu­łam radość, że jest z nami w High­moor. Nikt nie powi­nien mie­rzyć się z takim bólem sam.

Odwró­ci­łam się od okna, wsu­nę­łam pod koł­drę i przy­tu­li­łam do Verity, a jej równy oddech uko­ły­sał mnie do snu.

Rozdział 4

Kiedy zeszłam na śnia­da­nie, ujrza­łam Morellę w nie­bie­skiej atła­so­wej sukni, z marsz­czoną organ­dyną przy łok­ciach i per­łami na szyi. Jej widok olśnie­wał, jakby była błysz­czą­cym koli­brem w pokoju peł­nym zasło­nię­tych por­tre­tów i wień­ców.

Pod­nio­sła głowę znad kre­densu, na któ­rym stały tace z jedze­niem. W High­moor śnia­da­nia odby­wały się mało for­mal­nie. Każdy przy­cho­dził do jadalni i sam się obsłu­gi­wał.

– Dzień dobry, Anna­le­igh. – Morella się­gnęła po imbi­rową babeczkę i posma­ro­wała ją masłem. – Dobrze spa­łaś?

Prawda była taka, że nie. Verity bar­dzo się krę­ciła i kopała w nocy. Ja wciąż wra­ca­łam myślami do Eula­lie i jej spa­ceru po kli­fie, nie mogąc zasnąć. Udało mi się to dopiero dobrze po pół­nocy.

– Witaj, kocha­nie – zawo­łał od drzwi ojciec.

Odwró­ci­ły­śmy się. Każda z nas sądziła, że ojciec zwraca się do niej, ale on pod­szedł do Morelli i uca­ło­wał ją na dzień dobry. Miał na sobie ciemny sur­dut, ale w odcie­niu głę­bo­kiej sza­ro­ści, a nie kru­czo­czar­nym, do któ­rego tak się już przy­zwy­cza­iłam.

– Wyglą­dasz wspa­niale – powie­dział, obra­ca­jąc ją wokół jej osi, by popa­trzeć na ledwo widoczną wypu­kłość na brzu­chu.

– Myślę, że ciąża mi służy.

Rze­czy­wi­ście pro­mie­niała rado­ścią. Ciąże mamy zawsze wią­zały się z okrop­nymi poran­nymi mdło­ściami, więc aku­szerki naka­zy­wały leże­nie o wiele wcze­śniej niż u więk­szo­ści cię­żar­nych. Kiedy byłam już wystar­cza­jąco duża, Ava i Octa­via dopu­ściły mnie do pomocy i poka­zały naj­lep­sze olejki i napary, które miały zła­go­dzić dole­gli­wo­ści mamy.

– Też tak myślisz, Anna­le­igh? – zapy­tała Morella.

Pew­nie przez włą­cze­nie mnie do roz­mowy pró­bo­wała być miła.

Spoj­rza­łam na błę­kitny atłas. Wyglą­dała ślicz­nie, ale to nie był odpo­wiedni kolor na dzień po pogrze­bie pasier­bicy.

– Suk­nie Eula­lie są już na cie­bie za małe?

– Co? A tak, oczy­wi­ście. – Wyko­rzy­stała tę chwilę, by z zado­wo­le­niem prze­su­nąć dło­nią po brzu­chu.

– Prawdę mówiąc – wtrą­cił się ojciec, się­ga­jąc po solone śle­dzie – mamy coś do omó­wie­nia w tej kwe­stii, ze wszyst­kimi. Anna­le­igh, mogła­byś zawo­łać sio­stry?

– Teraz? – spoj­rza­łam na jaja, które wła­śnie sobie nało­ży­łam. Na pewno wysty­gną.

– Pro­szę.

Posta­wi­łam osten­ta­cyj­nie mój nie do końca zapeł­niony talerz na środku stołu i poszłam na górę. Ja byłam ran­nym ptasz­kiem, ale część moich sióstr nie podzie­lała zami­ło­wa­nia do wcze­snych godzin. Mercy i Rosa­lie były pra­wie nie­moż­liwe do dobu­dze­nia.

Posta­no­wi­łam zacząć od Camille.

Odsło­niła już zasłony, a słabe świa­tło oble­wało jej poma­lo­wane na śliw­kowo meble. Zasko­czyło mnie, że sio­stra sie­dzi przy toa­letce i upina włosy. Cho­ciaż na ustach i policz­kach nie widzia­łam żad­nego koloru, na bla­cie leżały sło­iczki z kosme­ty­kami i bute­leczki z rżnię­tego szkła z per­fu­mami. Czarna kre­powa zasłona, taka sama, jak na moim lustrze, leżała zgnie­ciona u jej stóp. Zasta­na­wia­łam się, kiedy zdą­żyła ją tam rzu­cić.

– Już skoń­czy­łaś śnia­da­nie? – zapy­tała.

– Ojciec chce, żeby­śmy wszyst­kie zeszły do jadalni. Ma nam coś do powie­dze­nia.

Dłoń Camille zamarła nad szka­tułką z biżu­te­rią, po czym z nie­chę­cią unio­sła czarny dże­towy kol­czyk.

– Powie­dział co?

Usia­dłam obok niej i prze­su­nę­łam pal­cami po moim koku. Nie widzia­łam swo­jego odbi­cia od pra­wie tygo­dnia.

– Nie­bie­ska suk­nia Morelli wiele mówi. Eula­lie dosta­łaby szału, gdyby zoba­czyła, co się dzieje. Pamię­tasz, jak po śmierci Octa­vii chciała zoba­czyć… co to było, chyba obwoźny cyrk? A tata nie pozwo­lił nam wycho­dzić z domu? Powie­dział – obni­ży­łam głos – „Ból taki jak nasz nie powi­nien być wysta­wiany na widok publiczny”. A Octa­via nie żyła już od mie­sięcy!

– Eula­lie cho­dziła nabur­mu­szona przez całe tygo­dnie.

– A teraz upa­mięt­niamy ją czer­nią przez ile… pięć dni? Ojciec już jest w sza­ro­ściach. Tak być nie powinno.

Moja sio­stra otwo­rzyła sło­iczek i przyj­rzała się pomadce w kolo­rze wina.

– Zga­dzam się.

– Naprawdę? – zapy­ta­łam, patrząc zna­cząco w lustro.

Zabra­łam jej sło­iczek, roz­le­wa­jąc tro­chę pomadki. Gdy spły­wała po moich pal­cach, wyglą­dała jak krew.

Camille popra­wiła pukiel wło­sów.

– Ni­gdy nie potra­fi­łam uło­żyć fry­zury bez lustra.

– Pomo­gła­bym ci. A co, jeśli Eula­lie…

Camille prze­wró­ciła oczami.

– Duch Eula­lie nie zoba­czy błysz­czą­cej powierzchni i w niej nie utknie. Led­wie wytrzy­my­wała w domu za życia. Skąd pomysł, że chcia­łaby tu zostać po śmierci?

Odsta­wi­łam pomadkę. Nie wie­dzia­łam, w co wytrzeć palce.

– Ale masz humo­rek.

Podała mi chu­s­teczkę.

– Źle spa­łam. Nie mogłam prze­stać myśleć o tych głu­po­tach, które wyga­dy­wała Ligeia.

Wybrała inny odcień pomadki i roz­sma­ro­wała na ustach cie­niutką war­stwę w brą­zo­wym kolo­rze. Na jej twa­rzy ryso­wało się poczu­cie winy.

– Ni­gdy nie zdo­będę męża, jeśli coś się nie zmieni.

– Nie­prawda – zapro­te­sto­wa­łam. – Każdy męż­czy­zna byłby zaszczy­cony, gdyby cię miał u swo­jego boku. Jesteś mądra i rów­nie piękna jak Eula­lie.

Camille uśmiech­nęła się krzywo.

– Nikt nie jest taki jak Eula­lie. Ale jeśli będę się ukry­wać w tym ponu­rym domu, scho­wana pod war­stwami krepy, to ni­gdy nikogo nie znajdę. Sza­nuję pamięć Eula­lie i wszyst­kich naszych sióstr, ale jeśli będziemy za każ­dym razem prze­cho­dzić przez wszyst­kie etapy żałoby, to same umrzemy, nim to się skoń­czy. Jestem gotowa, by zmie­nić podej­ście. I twoje spoj­rze­nie zbi­tego psa tego nie zmieni.

Pod­nio­słam zasłonę z pod­łogi i zato­pi­łam w niej palce. Nie byłam zła na Camille. Miała prawo do szczę­ścia. Wszyst­kie mia­ły­śmy. Wszyst­kie marzy­ły­śmy o czymś wię­cej. To jasne, że moje sio­stry wola­łyby być na dwo­rze, uczest­ni­czyć w balach i kon­cer­tach. Chciały być pan­nami mło­dymi, żonami, mat­kami. Była­bym potwo­rem, gdy­bym im tego odma­wiała. Mimo to ści­ska­łam krepę.

– Ojciec chce, żeby­śmy zeszły na dół – zawo­łała Rosa­lie, prze­ry­wa­jąc nam roz­wa­ża­nia.

Tro­jaczki stały w drzwiach i gapiły się do środka. W dziw­nym poran­nym świe­tle ich odbi­cie w lustrze przy­po­mi­nało gro­te­skową zbie­ra­ninę koń­czyn i war­ko­czy. Przez moment wyglą­dały jak jeden stwór, a nie trzy oddzielne sio­stry.

Lenore ode­rwała się od grupy i obraz się roz­wiał.

– Zwią­żesz mi to? – Wycią­gnęła do mnie czarną wstążkę. – Rosa­lie za mocno zaci­ska.

Uklę­kła obok Camille i unio­sła ciężki war­kocz, uka­zu­jąc blady kark. Tro­jaczki nosiły wstążki na szyi, jak obroże. Kiedy były­śmy małe, Octa­via uwiel­biała opo­wia­dać nam przed snem krwawe, prze­ra­ża­jące histo­rie. Wymy­ślała bajki o pan­nach, które usy­chały z tęsk­noty za uko­cha­nymi, o duchach i gobli­nach, zwia­stu­nach i prze­che­rach, z któ­rymi głupi ludzie pró­bo­wali się tar­go­wać. Póź­niej, pewna, że wciąż cho­wamy się z prze­ra­że­nia pod koł­drami, zakra­dała się razem z Eula­lie do naszych pokoi i ścią­gała z nas pościel.

Jedną z ich ulu­bio­nych opo­wie­ści była ta o dziew­czy­nie, która zawsze nosiła zawią­zaną na szyi zie­loną wstążkę. Ni­gdy nie widziano jej bez niej, ani w szkole, ani w kościele, miała ją nawet w dniu ślubu. Wszy­scy goście uwa­żali, że wyglą­dała wspa­niale, ale nie rozu­mieli, czemu wybrała tak pro­stą ozdobę. Pod­czas mie­siąca mio­do­wego jej mąż poda­ro­wał jej bry­lan­tową kolię, która lśniła niczym gwiazdy. Chciał, aby ją zało­żyła i nie miała na sobie nic wię­cej, gdy wie­czo­rem przyj­dzie do łóżka. Odmó­wiła, a on, odszedł roz­złosz­czony. Gdy wró­cił póź­niej do sypialni, zoba­czył ją śpiącą na wiel­kim łożu, nagą. Miała na sobie tylko kolię i zie­loną wstążkę. Przy­su­nął się do niej i deli­kat­nie roz­wią­zał tasiemkę, a w tym momen­cie jej odcięta głowa odto­czyła się od ciała.

Tro­jaczki uwiel­biały tę upiorną opo­wieść i w kółko pro­siły, żeby im ją opo­wie­dzieć. Kiedy Octa­via zmarła, z upiorną satys­fak­cją zaczęły zakła­dać na szyje czarne wstążki.

Gdy już zawią­za­łam kokardę, Lenore uło­żyła ją bar­dziej zawa­diacko.

– Gra­cje są już na dole. Je obu­dzi­ły­śmy pierw­sze.

Camille wstała od lustra. Kiedy poda­łam jej zasłonę, odrzu­ciła ją. Zwier­cia­dło zostało bez okry­cia.

Mercy, Honor i Verity sie­działy przy dru­gim końcu stołu w jadalni. Star­sze dziew­częta zaja­dały jaja i śle­dzie. Przed Verity stała miska tru­ska­wek ze śmie­taną, ale mała tylko bawiła się jedze­niem. Zauwa­ży­łam, że sie­dzi tak daleko od Honor i Mercy, jak tylko się da bez zmiany miej­sca. Naj­wy­raź­niej nie prze­ba­czyła im jesz­cze noc­nego żartu. My nawet nie się­gnę­ły­śmy po tale­rze. Ojciec usiadł u szczytu stołu i cze­kał, by coś ogło­sić.

Zaczął bez wstę­pów:

– Po śnia­da­niu czeka was wspa­niała nie­spo­dzianka w zło­tym salo­niku.

Złoty salo­nik był nie­wielki i ele­gancki, uży­wany tylko dla waż­nych gości z kró­lew­skiego dworu lub dla Wiel­kiego Żegla­rza. Wiele lat temu król i jego rodzina przy­je­chali do nas pod­czas let­niego objazdu, a kró­lowa Ade­la­ide korzy­stała z niego jako swo­jego dzien­nego salo­niku. Pochwa­liła lśniące ada­masz­kowe zasłony, a mama przy­się­gła, że ni­gdy ich nie zmieni.

– O co cho­dzi, ojcze? – zapy­tała Camille.

– Po głę­bo­kim namy­śle posta­no­wi­łem, że pora zakoń­czyć ten rodzinny smu­tek. High­moor już zbyt długo pogrą­żone jest w ciem­no­ściach. Koń­czę z żałobą.

– Eula­lie pocho­wa­li­śmy led­wie wczo­raj. – Skrzy­żo­wa­łam ramiona na piersi. – Wczo­raj.

Noga mi pod­sko­czyła, gdy ktoś kop­nął mnie pod sto­łem. Nie mia­łam pew­no­ści, ale podej­rze­wa­łam Rosa­lie. Ojciec spoj­rzał na mnie zna­cząco.

– Wiem, że to się może wyda­wać przed­wcze­sne, ale…

– Bar­dzo przed­wcze­sne – prze­rwa­łam i znów zosta­łam kop­nięta. Tym razem byłam prze­ko­nana, że to Ligeia.

Ojciec ści­snął szczyt nosa, pró­bu­jąc zaha­mo­wać migrenę.

– Czy chcia­ła­byś coś powie­dzieć, Anna­le­igh?

– Jak w ogóle możesz coś takiego roz­wa­żać? Tak nie wolno.

– Już i tak zbyt wiele życia spę­dzi­li­śmy w żało­bie. Teraz pora na nowe, a nie chcę, aby nasze nowe życie roz­po­czy­nało się w smutku.

– Twoje nowe życie. Twoje i Morelli. Nie pod­ją­byś takiej decy­zji, gdyby nie jej ciąża.

Tro­jaczki jęk­nęły zszo­ko­wane. W oczach Morelli ujrza­łam ból, ale brnę­łam dalej. Co tam uczu­cia, to było zbyt ważne.

– Powie­działa, że to chło­piec, a ty już sta­rasz się poru­szyć niebo i zie­mię, by ją zado­wo­lić. Zga­dzasz się nawet zapo­mnieć o swo­jej pierw­szej rodzi­nie. Two­jej prze­klę­tej rodzi­nie – wymsknęło mi się to słowo, czarne i brzyd­kie.

Verity jęk­nęła, jakby zbie­rało się jej na płacz.

– Nie ma żad­nej klą­twy. – Lenore pod­bie­gła do niej. – Powiedz jej, że nie ma klą­twy – wark­nęła do mnie.

– Nie chcę umie­rać – zaczęła zawo­dzić Verity i prze­wró­ciła miskę ze śmie­taną.

– Nie umrzesz – powie­dział ojciec, zaci­ska­jąc palce na pod­ło­kiet­ni­kach fotela tak mocno, że dziw, że drewno nie pękło. – Anna­le­igh, co to za zacho­wa­nie? Natych­miast prze­proś.

Pode­szłam i uklę­kłam obok Verity. Przy­tu­li­łam ją i zaczę­łam gła­skać deli­katne włosy.

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łam cię zde­ner­wo­wać. Tak naprawdę to nie jest klą­twa.

– Nie mówi­łem o Verity – ode­zwał się zimno ojciec.

Zaci­snę­łam usta w nie­mym sprze­ci­wie. Cho­ciaż kolana mi się trzę­sły, zmu­si­łam się, by nie odwra­cać od niego wzroku.

– Anna­le­igh – rzu­cił ostrze­gaw­czo.

Odli­cza­łam sekundy tyka­jące na małym srebr­nym zega­rze na kominku. Po dwu­dzie­stu Camille odchrząk­nęła, by zwró­cić uwagę ojca.

– Mówi­łeś, że w salo­niku coś na nas czeka?

Ojciec potarł brodę i nagle wydał mi się znacz­nie star­szy.

– Tak. Wła­ści­wie to był pomysł Morelli. Coś dla was wszyst­kich – wes­tchnął. – By uczcić koniec naszej żałoby, wezwa­łem kraw­ców, by zapro­jek­to­wali wam nowe ubra­nia, a także modystki i szew­ców.

Wszyst­kie sio­stry zaczęły pisz­czeć z rado­ści. Rosa­lie pod­bie­gła do ojca i Morelli i zarzu­ciła im ręce na szyje.

– Dzię­kuję, dzię­kuję!

Uca­ło­wa­łam Verity w czu­bek głowy i wsta­łam, by wró­cić do swo­jego pokoju. Nie chcia­łam nowych ubrań. Nie zamie­rza­łam zapo­mi­nać o sta­rych zwy­cza­jach i dać się prze­ku­pić lśnią­cymi świe­ci­deł­kami i jedwa­biami.

– Anna­le­igh! – Głos ojca mnie powstrzy­mał. – Gdzie idziesz?

– Nie potrze­buję nowych ubrań, więc nie będę wam prze­szka­dzać.

Pokrę­cił głową.

– Wszy­scy koń­czymy z żałobą, ty także. Nie będziesz cho­dzić w burych twe­edach, gdy reszta z nas zaczyna nowe życie.

Nabra­łam powie­trza, ale nie byłam w sta­nie powstrzy­mać cię­tej ripo­sty.

– Jestem pewna, że Eula­lie też chcia­łaby zacząć nowe życie.

Pod­szedł do mnie trzema wiel­kimi kro­kami. Mój ojciec nie był bru­talny, ale w tej chwili naprawdę się bałam, że mnie ude­rzy. Zła­pał mnie za łokieć i zacią­gnął do kory­ta­rza.

– Ten upór ma się skoń­czyć. Natych­miast.

Się­ga­jąc po siły, o któ­rych ist­nie­niu nie mia­łam poję­cia, pokrę­ci­łam głową i otwar­cie mu się sprze­ci­wi­łam.

– Idź, roz­po­czy­naj nowe życie, skoro tak bar­dzo tego chcesz. Ale zostaw mnie, bym mogła opła­ki­wać sio­stry tak, jak uznam za sto­sowne.

– Nikt z nas nie zdoła zacząć nowego życia, jeśli ty będziesz krą­żyć po domu cała w czerni i nie dasz nam zapo­mnieć!

Odwró­cił się do okna, prze­kli­na­jąc pod nosem. Kiedy znów na mnie spoj­rzał, jego czoło orały zmarszczki.

– Nie chcę się kłó­cić, Anna­le­igh. Tęsk­nię za Eula­lie tak bar­dzo, jak i ty. Za Eli­za­beth, Octa­vią i Avą także. A szcze­gól­nie za twoją matką. Myślisz, że cie­szy mnie to, że połowę rodziny odda­łem z powro­tem do Soli?

Ojciec opadł na nie­wielką ławeczkę. Była dla niego za niska i kolana pode­szły mu pod brodę. Po chwili ski­nął, bym do niego dołą­czyła.

– Wiem, że więk­szość męż­czyzn pra­gnie dorod­nych synów, któ­rzy pójdą w ich ślady, przejmą zie­mie i nazwi­ska, ale mnie zawsze roz­pie­rała duma, że mam tyle córek. Wiele moich naj­lep­szych wspo­mnień doty­czy tego, jak cała wasza jede­nastka bawi się w prze­bie­ranki z waszą matką, jak wybie­ra­cie lalki. Uwiel­bia­łem te czasy. A gdy Ceci­lia zaszła w ciążę z Verity… To była taka wspa­niała nie­spo­dzianka. Kiedy ode­szła, nie sądzi­łem, że jesz­cze kie­dyś poczuję taką radość.

Po nosie spły­nęła mu łza. Otarł ją ze wzro­kiem wbi­tym w kafelki u naszych stóp. Nie­wiel­kie kawałki oszli­fo­wa­nego przez morze szkła ukła­dały się w mozaikę fal prze­le­wa­ją­cych się przez kory­tarz.

– Po tylu latach tra­ge­dii i smut­ków mam wresz­cie szansę znów zaznać rado­ści. Nie będzie ide­alna, bo jak by mogła być, gdy ode­szło tyle osób, które kocha­łem, ale chcę się nią nacie­szyć, póki jesz­cze mogę.

Zupeł­nie już postrzę­pi­łam wstążkę na nad­garstku. Bawi­łam się frę­dzel­kami z wra­że­niem déjà vu. Czy nie o tym dopiero co roz­ma­wia­łam z Camille?

– Myślisz, że ci krawcy mają jakieś jasno­szare jedwa­bie? – zapy­ta­łam, ustę­pu­jąc.

– Ceci­lia uwiel­biała cię w zie­leni. – Dał mi kuk­sańca. – To dla­tego cały twój pokój jest w jade­ito­wym kolo­rze. Mówiła, że twoje oczy koja­rzą jej się z morzem tuż przed wiel­kim sztor­mem.

– Zoba­czę, co mają – odpar­łam, ujmu­jąc rękę, którą mi podał. – Ale na pewno w różu mnie nie zoba­czysz.

– Spójrz na ten atłas! To naj­pięk­niej­szy odcień różu, jaki kie­dy­kol­wiek widzia­łam! – zawo­łała Rosa­lie, pod­rzu­ca­jąc mate­riał nad głowę.

Złoty salo­nik tonął w mate­ria­łach i lamów­kach. Kuferki z wstąż­kami i koron­kami leżały otwarte niczym skrzy­nie skar­bów, z któ­rych wysy­puje się zawar­tość. Wszyst­kie pła­skie powierzch­nie były zajęte. Zdą­ży­łam się już potknąć o trzy pudełka z guzi­kami.

Camille przy­ło­żyła do twa­rzy próbkę sza­fra­no­wego koloru.

– Jak ci się podoba ten odcień, Anna­le­igh?

– Dosko­nale do cie­bie pasuje – ode­zwała się Morella.

Sie­działa pośrodku tego cha­osu, na tufto­wa­nym szez­longu, niczym roz­piesz­czona kró­lowa psz­czół. Nie spoj­rzała na mnie od zaj­ścia w jadalni. Musia­łam ją w jakiś spo­sób prze­pro­sić.

– Coś nie­bie­skiego bar­dziej pod­kre­śla­łoby twoje oczy. – Unio­słam błę­kitną belę. – Widzisz? Uwy­dat­nia twoją cerę, wyglą­dasz zna­ko­mi­cie. Morello, jak sądzisz?

Morella ski­nęła lekko głową, po czym odwró­ciła się, by obej­rzeć lśniącą wstążkę, którą Mercy wycią­gnęła z pudełka.

– Ten szy­fon pasuje do pani ide­al­nie – ode­zwała się kraw­cowa. – Widziała pani te rysunki? – Kobieta podała Camille kil­ka­na­ście wzo­rów. – Z tego mate­riału możemy wyko­nać każdą z tych sukien.

Camille wzięła rysunki i usia­dła na pufie zarzu­co­nym lśnią­cymi paste­lowo ada­masz­kami. Kraw­cowa uklę­kła obok niej i zaczęła noto­wać.

Na sto­jaku obok mnie na wyście­ła­nych wie­sza­kach zawie­szono kre­mowe lny i piękne zie­lone jedwa­bie. Wybra­łam trzy wzory na dłu­gie, powłó­czy­ste suk­nie, a nawet suk­nię balową na przy­ję­cie tro­ja­czek. Mimo moich wąt­pli­wo­ści tiul w kolo­rze piany mor­skiej – upstrzony srebr­nymi ceki­nami niczym gwiaz­dami – spra­wił, że nie mogłam się docze­kać. To będzie naprawdę cudowna suk­nia.

Lenore otwo­rzyła ozdobne pudło.

– Och! Spójrz­cie na to!

W wyło­żo­nym aksa­mi­tem pudełku leżała para pan­to­fel­ków. Srebrna skóra wyglą­dała na miękką jak puch i lśniła w świe­tle popo­łu­dnia. Po obu stro­nach przy­szyto jedwabne wstążki, słu­żące do obwią­zy­wa­nia kostek.

Te buciki były prze­zna­czone do tańca.

Verity zła­pała jeden i przy­su­nęła go do twa­rzy, przy­glą­da­jąc się z zachwy­tem wzor­kom z pacior­ków na czubku.

– Buty elfów!

– Wspa­niałe – dodała z podzi­wem Morella.

Rey­nold Gerver, szewc, ode­zwał się:

– Zro­bie­nie jed­nej pary zaj­muje dwa tygo­dnie. Pode­szwy są dodat­kowo wyście­łane dla więk­szego kom­fortu. Można w nich tań­czyć całą noc, a rano stopy w ogóle nie będą bolały.

Rosa­lie zabrała Verity but.

– Chcę taką parę na nasz bal.

– Nie, ja je zoba­czy­łam pierw­sza! – zapro­te­sto­wała Lenore. – To ja je chcę.

– Każda z nas powinna dostać parę – ode­zwała się Ligeia.

Przy­sia­dła się do Morelli i dotknęła wstą­żek.

– Tylko raz koń­czy się szes­na­ście lat.

Camille unio­sła wzrok znad rysun­ków.

– A są też w innych kolo­rach? Bar­dzo bym chciała parę w kolo­rze różo­wego złota, by paso­wała do mojej sukni balo­wej.

Gerver ski­nął głową.

– Mam tu próbki wszyst­kich moich skór.

Wycią­gnął teczkę spod żół­tego mate­riału. Spoj­rzał na Morellę.

– Te pan­to­felki są wyjąt­kowe… więc kosz­tują też odpo­wied­nio.

– Odpo­wied­nio? – od drzwi zadud­nił głos ojca. – Zosta­wiam moje dziew­czyny na godzinę i już prze­hu­lały dom?

Rosa­lie unio­sła lśniący pan­to­fe­lek.

– Ojcze! Spójrz na to! Te buty byłyby ide­alne na nasz bal! Możemy je dostać? Pro­szę!

Ojciec popa­trzył po peł­nych nadziei twa­rzach moich sióstr.

– I pew­nie każda z was chce parę?

– My też? – zapy­tała Honor, sta­jąc na pal­cach, by wyj­rzeć zza sterty pudeł na kape­lu­sze.

Ojciec miał nie­wzru­szoną minę.

– Muszę je zoba­czyć. Jedna z naj­waż­niej­szych zasad han­dlu brzmi: „Ni­gdy nie podej­muj decy­zji przed obej­rze­niem towaru”.

Rosa­lie prze­ka­zała pan­to­fe­lek Verity i pchnęła ją lekko. Dziew­czynka pode­szła do ojca z naboż­nie wycią­gnię­tym przed sie­bie butem.

– Ojcze, to są buty elfów.

Tato zaczął obra­cać pan­to­fe­lek w rękach z teatralną prze­sadą.

– Mówisz, że to buty elfów? – Zie­lone oczy Verity, w tym samym odcie­niu, co moje, aż zalśniły. – Wydają się nie­sa­mo­wi­cie deli­katne. Aż za bar­dzo.

Szewc wystą­pił naprzód.

– Ależ skąd. Zapew­niam pana, że wytrzy­mają cały sezon balów. Wyko­nuję pode­szwy z naj­lep­szej skóry w kró­le­stwie. Ela­stycz­nej, a zara­zem wytrzy­ma­łej.

Ojciec nie wyglą­dał na prze­ko­na­nego.

– Ile za osiem par?

Morella pocią­gnęła nosem.

– Dzie­więć par – popra­wił się ojciec. – Dzie­więć par goto­wych przed koń­cem mie­siąca. Moje córki wypra­wiają bal. I będą potrze­bo­wały butów.

Gerver zagwiz­dał przez zęby.

– To nie­wiele czasu. Będę potrze­bo­wał pomoc­ni­ków…

– Ile?

Gerver zaczął liczyć na pal­cach, po czym popra­wił złote oku­lary, które zsu­wały mu się z nosa.

– Jedna para kosz­tuje sto sie­dem­dzie­siąt pięć zło­tych flo­re­tów. Ale aby zro­bić dzie­więć par w trzy tygo­dnie… Musiał­bym wziąć co naj­mniej trzy tysiące.

Rado­sna atmos­fera w pokoju przy­ga­sła. Nie było szans, by ojciec zgo­dził się na taką roz­rzut­ność. Już same suk­nie będą go kosz­to­wały mają­tek.

– Jestem pewna, że dzie­więć par butów nie dopro­wa­dzi nas do ban­kruc­twa, Ortu­nie – powie­działa z pro­mien­nym uśmie­chem Morella.

Verity sta­nęła na pal­cach, wpa­tru­jąc się w minę ojca. Ten ukląkł przy niej.

– Kocha­nie, naprawdę myślisz, że te pan­to­felki są tyle warte?

Dziew­czynka popa­trzyła na nas, po czym kiw­nęła głową.

Ku naszemu zasko­cze­niu ojciec uśmiech­nął się sze­roko.

– W takim razie wybierz swoje. Buty elfów dla wszyst­kich!

Rozdział 5

Ostat­nim pocią­gnię­ciem wio­seł, prze­pły­nąw­szy wzdłuż wypło­wia­łego od słońca doku, przy­bi­łam jolką do przy­stani w Sel­kirk. Słońce led­wie uno­siło się nad hory­zon­tem. Pod­czas stypy Eula­lie Morella wspo­mniała, że miała powie­dzieć ojcu o dziecku, ale prze­szko­dzili jej rybacy, któ­rzy przy­nie­śli do domu ciało Eula­lie. Może coś widzieli, jakiś dro­biazg, o któ­rym zapo­mnieli poin­for­mo­wać, ponie­waż uznali śmierć mojej sio­stry za wypa­dek.

Umo­co­wa­łam linę cumu­jącą do knagi i wyszłam na brzeg. Musia­łam zna­leźć tych ryba­ków.

Pięć wysp Salann cią­gnęło się przez morze Kaleic niczym lśniące perły na naszyj­niku.

Sel­kirk leżała naj­da­lej na pół­noc­nym wscho­dzie. Tu miesz­kali han­dla­rze ryb, kapi­ta­no­wie i żegla­rze. Na tęt­nią­cym życiem nabrzeżu opo­rzą­dzano codzienne dostawy owo­ców morza.

Z kamie­ni­stych brze­gów następ­nej, Astrei – naj­gę­ściej zalud­nio­nej – wyra­stały sklepy, targi i tawerny. To było lśniące mia­sto han­dlu i bogac­twa. Od kiedy ogło­szono bal, tro­jaczki pły­wały tam pra­wie codzien­nie, by buszo­wać po skle­pach w poszu­ki­wa­niu drob­nych skar­bów. Dodat­kowa para poń­czoch, nowy odcień pomadki. Morella zdo­łała jakoś prze­ko­nać ojca, że są to przed­mioty nie­zbędne dla mło­dych panien, które mają się poka­zać w towa­rzy­stwie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki