Córka swojej matki - Beata Kiecana - ebook + książka

Córka swojej matki ebook

Beata Kiecana

3,7

Opis

Jak żyć, kiedy jest się córką matki, ekomatki, matki na diecie, matki pisarki i matki o jeszcze innych nałogach, takich już mniej chlubnych? Matki, która gotuje zupy z pokrzyw, sałatki robi z liści rzodkiewki, a kotlety sporządza z jarmużu? Matki, która nocami pisze książki i popija szampana, a w ciągu dnia spaceruje po lesie, zrywając naręcza ziół. Matki, która potrafi poznać kogoś na portalu społecznościowym i od razu jechać na drugi koniec Polski w odwiedziny, zabierając ze sobą córkę. I oczywiście zaprzyjaźnia się od razu tak od serca i na całe życie. Na te wszystkie pytania szuka odpowiedzi nastoletnia Córka swojej matki.

Beata Kiecana, autorka książek: „Stosunki mega przerywane” i „Układy prawie idealne” tym razem pokazuje perypetie poszukującej miłości czterdziestolatki z perspektywy odczuć jej nastoletniego dziecka. Co z tego wynika? Pełna ciepłego humoru, ale też nostalgii opowieść dla każdego z nas.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 251

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (18 ocen)
6
5
4
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dimklim

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna!
00
DecuMoWi

Całkiem niezła

Nie wiem, czy nastoletnia córka jako narrator to był dobry pomysł. Na pewno jest mniej autentyczna i mniej zabawna. Może, gdybym nie przeczytała poprzednich, lepiej bym ją oceniła.
00

Popularność




 

 

 

 

– Papierosy szkodzą zdrowiu – mawiała moja Mama między jedną fajką a drugą. – Przez te papierosy to nawet w ciążę zaszłam…

– Jak to? – pytałam przerażona, przysięgając w duchu, że nigdy nie zapalę ani jednego w ramach antykoncepcji.

– A tak to. Nikt w firmie nie palił oprócz twojego nieszczęsnego ojca. I mnie, oczywiście. I tak od słowa do słowa, od fajki do fajki… No po prostu kiedyś się przejęzyczył i zamiast zapytać, czy mam papierosy spytał, czy zostanę jego żoną. A ja głupia, zamiast powiedzieć: „Tak, weź sobie jednego”, palnęłam od razu: „Tak, weź mnie całą”. No i klops.

– Jaki klops? Ja się urodziłam.

– No tak, ale sęk w tym, że tatuś zapomniał, że już ma żonę. Salę weselną jakoś odwołałam, ale ciąży i porodu się nie dało. Mama zawsze śmiała się z tej opowieści, jakby to był najlepszy dowcip, jaki opowiedziało jej życie. I chyba rzeczywiście jest szczęśliwa. Ma tego, pożal się Boże, Wujka i przysięgam Wam, że kiedyś widziałam przypadkiem, że nawet przez sen trzymają się za ręce. Obrzydlistwo.

*

Kiedy mama poznała Wujka, oboje byli biedni jak myszy pod kościołem. Mama była wtedy szczupła i miała ładne, rude włosy. Mówi teraz, że to był okres głodu i wojny. Wtedy uciekła od taty i zamieszkała ze mną w takim ładnym, pustym mieszkaniu. Naprawdę eleganckim. I pustym tak, że nawet lodówka w nim była opustoszała. Czasem Mama chodziła do babci i płakała. Mówiła, że umrzemy z głodu, jeśli tata nie zapłaci jej alimentów. Babcia pocieszała ją, mówiąc, że z głodu na pewno nie umrze i pokazywała jej swoją wielką lodówkę z jedzeniem. Gdy byłyśmy głodne, chodziłyśmy do babci coś zjeść, oczywiście, kiedy tata był w pracy.

Kiedy Mama poznała Wujka, też poszła do babci. Położyła się na kanapie i rozpłakała na całego. Babcia głaskała ja po głowie i zapewniała, że nie wszyscy są tacy, jak tata. Kazała jej zaufać i cieszyć się miłością. Tak, kiedyś Mama ciągle płakała, nawet gdy nie było trzeba. Teraz dużo się śmieje, nawet wtedy, kiedy nie trzeba. Mam jeszcze drugą babcię, Krysię. Ona zawsze mówi Mamie, że nie ma co się tak śmiać, bo raz, że zmarszczki, a dwa, że nie ma z czego.

*

Mama pojechała dziś na jakiś wieczór autorski. Ubrała się obciachowo, jak zwykle, w sukienkę o wiele za krótką. Co jej się wydaje? Że jest jakąś gwiazdą filmową? No, ale poszła. Mam luz. Tyle że głodna jestem. Zjadłabym zupkę chińską… To akurat zawsze u nas jest. Gdzie zapalarka do gazu? Dżizas… Dzwonię do Mamy. Aha, wyrzuciła, bo się zepsuła. Nie umiem zapalać zapałek, zapalniczek tym bardziej. Dzwonię i wydzieram się na nią. Wyłącza telefon, jak zawsze, gdy krzyczę. Ale mam pomysł, na YouTube jest filmik pt. „Jak zapalić zapałkę”. Yes! Pali się! Jestem dzielna i samodzielna i właściwie mogłabym już mieszkać sama. Mama pewnie wróci po północy, po winie, bez torebki… jak kiedyś. Ale nie, przychodzi o dwudziestej pierwszej, kupiła mi nawet lody. Oczywiście takie, których nie cierpię, o smaku mango, ale muszę przyznać, że kupiła też arbuza, a arbuzy kocham. Zabiera się od razu za robienie sernika na zimno z brzoskwiniami i bez cukru. No serio, od kiedy zaczęła się odchudzać, stała się zupełnie nieprzewidywalna. Kończy około północy i bierze się za czytanie. To jedno przynajmniej jest pewne – kiedy Wujek jest u matki, ona czyta całą noc. W zasadzie jak go nie ma, to jest gorzej, niż kiedy jest, bo wtedy Mama pali w pokoju (niby przy wentylatorze), ale to i tak jakaś patologia…

*

Mama stara się odzwyczaić od alkoholu. Twierdzi, że skoro udało jej się odzwyczaić od jedzenia, to odzwyczai się też od picia. Co to dla niej? Jest silna, wielka, może wszystko. Normalnie gada o tym cały czas. A przy tym jest tak wściekła…

– Mamo, dlaczego jesteś tak wściekła?

– Dziecko!!!! Jestem tak wściekła, że zaraz kogoś zagryzę. A kogo zagryzają matki najczęściej?

– Swoich mężów? – strzelam na chybił trafił.

– Ale ja nie mam męża!!!! – wykrzykuje Mama.

No tak, to był strzał raczej na chybił…

– Wiem, wiem, córki zagryzają.

– A dlaczego nie synów? – zadaje podchwytliwe pytanie Mama.

– Bo nie masz syna? – pytam nieśmiało.

– Nie!!!! – wrzeszczy Mama – To znaczy fakt, nie mam. Nie zagryzają synów, bo zostawiają ich na pożarcie żonom.

– Oj, Mamo, lepiej zrób sobie drinka.

Gdyby ta teoria o zagryzaniu córek była prawdziwa, to babcia Krysia już dawno by zagryzła Mamę. Raz już prawie doszło do tego. Miałam wtedy pięć lat i babcia przyjechała na moje urodziny. Mama ze stresu latała po całym mieście w poszukiwaniu tłuczka do ziemniaków. Ten tłuczek miał udowodnić babci, że Mama to taka super gospodyni, bo babcia zawsze rozgniatała ziemniaki tłuczkiem, a nie jakimś tam widelcem. No i Mama z dumą wyciągnęła ten tłuczek, a babcia taki tekst:

– A nie możesz rozgnieść tych ziemniaków widelcem?

Mama spojrzała na nią tak, że myślałam już, że jedna skończy z tłuczkiem w oku, a druga z garnkiem ziemniaków na głowie. No, ale odpuściły.

W nocy Mama dostała strasznych krost na całym ciele. Babcia stwierdziła, że to uczulenie.

– Tylko ciekawe na co? – zastanawiała się.

– Wszystko wskazuje, że na ciebie, mamo.

– Trzeba było mi wcześniej powiedzieć – obruszyła się babcia. – Mogłabym wcale nie przyjeżdżać!

– A skąd ja mogłam wiedzieć wcześniej, że tak zareaguję?

I znowu się zaczęło!

Tak sobie myślę, że to dlatego, że Mama jest podobna do dziadka Zdzicha, męża babci Krysi, to znaczy byłego męża… Nie bardzo wiem jak to ująć, bo on od dawna nie żyje. Wracał z jakiejś imprezy i wszedł pod samochód. Akcja totalnie w stylu Mamy, tylko że dziadek nie miał torebki. Mama gubi torebki wracając, a dziadek zgubił siebie. Podobno został po nim tylko jeden but. Policja go przyniosła, a babcia ze złości szurnęła butem do pieca. A potem siedziała przy tym piecu i przez osiemnaście lat płakała z tęsknoty za dziadkiem. Później poznała innego dziadka, ale to już inna historia…

No i jak patrzyła na Mamę, tak podobną do niego (Zdzicha), to normalnie jakby przeszłość wracała. Co innego ciocia Dominika i wujek Kocur. O, ci to wyglądają jak lustrzane odbicie babci. Czyli to nie Mamy wina, że jest, jak jest. Wychodzi mi na to, że w tej rodzinie namieszał dziadek Zdzich. Bo Mama miała dwanaście lat, jak to wszystko się stało (czyli tyle, ile ja teraz) i co ona jest temu winna? Geny, geny są winne, będę się uczyła o tym na biologii w siódmej klasie. Mama też jak patrzy na mnie, kiedy zrobię coś złego, to mówi:

– Dziecko, to nie twoja wina. Z takiej mieszanki genetycznej jak ja i twój ojciec nic dobrego wyjść nie mogło.

Z genów miałabym piątkę, tak jak i miałam ze sprawdzianu o uzależnieniach, bo przecież żyjąc w tej rodzinie, o uzależnieniach wiem wszystko.

Ta niechęć do Mamy idzie zresztą dalej, bo na przykład babcia Krysia zdecydowanie z wnuczek to woli Nini, a nie mnie. Tylko dlatego, że jestem córką swojej Mamy to mnie lubi mniej. Tak, uważam, że to absolutnie nie moja wina. Na przykład policzyłam kiedyś na ścianie u babci zdjęcia w ramkach. I co? Moich było pięć, a Nini piętnaście. Jak się rozpłakałam, to babcia dowiesiła trochę moich. Teraz już nie wiem, czy jak przyjeżdża Nini, to ona zdejmuje moje zdjęcia, a jak przyjeżdżam ja, to zdejmuje zdjęcia Nini i wiesza moje? A jak jesteśmy razem, to pilnuje, żeby było po równo. Babcia nauczyła się trochę dyplomacji. Wie, że w tej rodzinie jak na wojnie, trzeba bardzo uważać, żeby nie nadepnąć na granat.

*

Najgorzej było, kiedy Mama postanowiła naprawdę zostać królową, co prawda królową sprzedaży w swojej firmie, ale to wystarczyło, żeby jej odbiło. Strasznie się tego baliśmy z Wujkiem, bo już teraz ciężko z nią wytrzymać. Wpadła na to podczas jakiegoś międzynarodowego zlotu konsultantek. Koronowali właśnie kogoś innego i Mamę dosłownie szlag trafił z zazdrości. Powiedziała, że za rok to ona będzie stała na tej scenie w blasku fleszy z koroną na głowie. Szczerze mówiąc, nie bardzo w to z Wujkiem wierzyliśmy, bo Mama ma zasadę, że pracuje tylko dwie godziny dziennie, od jedenastej do trzynastej, a potem już tylko śpi. Kiedyś spotkanie jej się przedłużyło, bo miała bardzo marudną klientkę i co? Mama spojrzała na zegarek i powiedziała tej babie bardzo uprzejmie:

– Proszę pani, jest już trzynasta trzydzieści, ja już dawno powinnam spać.

A jeszcze kiedyś miała spotkanie w jakimś klubie fitness i punkt trzynasta po prostu położyła się na łóżku do masażu w swojej eleganckiej garsonce i zasnęła. Po prostu ucięła sobie swoją zwyczajową drzemkę na oczach wszystkich. Normalnie ludzie jej zdjęcia robili. No więc raczej ciężko jest, pracując w tym stylu, pobić jakieś rekordy sprzedaży i zostać królową. Chyba że Śpiącą Królewną. Ale Mama jak sobie coś ubzdura, to nie ma siły, musi tak być. Nie wiem, co wyprawiała podczas tych dwóch godzin w pracy, ale faktycznie, jej sprzedaż niepokojąco wzrosła. Aż biedaczka popadła w bezsenność. Leżała na łóżku i patrzyła w sufit.

– Czemu nie śpisz? – pytaliśmy ją, bo to było strasznie dziwne.

– Przemowę układam na koronację.

Ułożyła chyba ze trzysta tych przemów, jedna lepsza od drugiej w jej mniemaniu, a potem nadal nie spała, bo zastanawiała się, w jakiej sukni wystąpi. Wujek delikatnie sugerował, że może zamiast tak rozmyślać, to powinna iść do pracy czy coś, bo za samo myślenie to jeszcze nikt żadnej nagrody nie dostał (chyba że Nobla z fizyki jądrowej), ale ona twierdziła, że wizualizacja jest najważniejsza. I tak to zwizualizowała sobie siebie w białej, długiej sukni na scenie, więc tydzień przed tym wielkim dniem (choć wcale nie było wiadomo, czy zostanie tą królową) poleciałyśmy na zakupy. Mama myślała, że będzie jak w jej ulubionym filmie „Pretty Woman”, ekspedientki rzucą się na nią z naręczem sukien i może jeszcze za wszystko zapłaci Richard Gere. Tak nie było. To znaczy białe suknie były, ale ona w żadną się nie zmieściła. Spocona i wściekła próbowała, ale bez skutku. A ekspedientki miały ją po prostu w nosie. Wreszcie znalazłam jedną, w którą się wcisnęła i choć była granatowa, to musiałyśmy ją kupić. Kiedy Wujek zobaczył Mamę w tej sukni, wybuchł gromkim śmiechem i nie mógł się uspokoić. A potem kazał jej robić brzuszki. To nie był miły wieczór, oj nie! Zamknęłam się w pokoju ze strachu.

Pojechaliśmy z nią na tę galę, choć mieliśmy serdecznie dość tego wszystkiego. Mama szalała z niepokoju.

– Najbardziej się boję, że zajmę drugie miejsce – mówiła ciągle.

Ludzie! Jakby nie było większych problemów na świecie! Ja na przykład mam problem, bo nie mam najnowszego iPhona i jakoś żyję.

Przyszedł moment ogłoszenia wyników. Siedzieliśmy jak na szpilkach.

– Jak zajmę drugie miejsce, to pieprznę tym wszystkim i tyle będą mnie w tej firmie widzieli! – groziła Mama przed ogłoszeniem wyników.

W sumie to nawet po cichu chciałam, żeby tak się stało, to byłoby o wiele ciekawsze i śmieszniejsze. Niestety… została królową. Pobiła jakiś rekord… nawet nie Polski, tylko może i świata… i nagle ja i Wujek znaleźliśmy się na scenie razem z nią. Podstawili mi pod nos mikrofon, żebym przemówiła jako córka, a ja spojrzałam na rozpromienioną Mamę i kompletnie od czapy palnęłam:

– Kocham Cię!

Słyszał mnie cały świat, tłumacze przetłumaczyli to nawet na łotewski. Jezu, jaki wstyd! Potem Mama wygłosiła przemowę. Jestem przekonana, że to nie była żadna z tych trzystu wcześniej ułożonych. Zapamiętałam jedynie to, jak powiedziała, że zostanie królową jest łatwiejsze niż wyjście za mąż.

– Bo do ślubu potrzebna jest decyzja dwóch osób, a do zostania królową wystarczyła tylko jedna decyzja, moja – głosiła ze sceny.

Wszyscy na widowni wyli ze śmiechu. Podobno co niektórzy myśleli, że Mama jest wynajętym przez firmę zawodowym komikiem. Na koniec nie mogła się powstrzymać i dostało się babci Krysi, której nawet tam nie było. Patrząc prosto w kamerę tak, jakby stała twarzą w twarz z babcią, powiedziała:

– Widzisz, Mamo, zawsze mówiłaś, że nic dobrego ze mnie nie wyrośnie, a dziś jestem królową.

Potem świat obiegło (oczywiście za pomocą Facebooka) zdjęcie Mamy na tronie z koroną na głowie i część ludzi myślała, że Mama została Miss Polonią. Taaaaa, jasne, chyba w kategorii waga ciężka… dla seniorów.

*

Mama i Wujek poznali się w kasynie w hotelu Marriott. To brzmi świetnie, jakby byli jakimiś hazardzistami z górnej półki, ale prawda jest taka, że żadne z nich nie miało wtedy nawet złotówki, żeby kupić żeton. Jak byłam mniejsza i przejeżdżałyśmy koło tego hotelu, to lubiłam sobie wyobrażać, że Mama zrobiła w tym kasynie taki casting na mojego wujka. No, ale… wśród hazardzistów? Potem odkryłam, że Mama miała tam po prostu wieczór autorski, a Wujek robił zdjęcia. Wujek spojrzał na nią tak, że aż Mamę musiała szturchnąć jej koleżanka Wanda. Mama była wtedy zbyt zaabsorbowana degustacją wina, żeby zauważyć, że ktoś właśnie się w niej zakochał. Ale Wanda dając kuksańca Mamie, powiedziała:

– Ej, ten facet się w tobie zakochał.

Mama spojrzała na Wujka obojętnie i wzruszyła ramionami.

– To pewnie jakiś kolejny wariat – mruknęła tylko.

To ponoć był dzień, kiedy właśnie postanowiła żyć normalnie. (Tak, był taki dzień w jej życiu, ale chyba tylko jeden według mnie… Choć osobiście tego dnia nie pamiętam, znam go tylko z opowieści). Tak więc Mama nie zwracała na Wujka uwagi. Nie po to właśnie opisała wszystkie swoje nieudane romanse i uwolniła się tym samym od złych wspomnień, żeby znów pakować się na minę. Miała teraz na spokojnie zająć się moim wychowaniem, już właśnie od jutra, ale… poznała Wujka. A Wujek nie dał się tak łatwo zbyć.

Po imprezie, kiedy Mama już właściwie siedziała w samochodzie, Wujek otworzył drzwi i ją pocałował. Było jak na filmie, tylko pech chciał, że żaden producent filmowy akurat tamtędy nie przechodził. Wujek po tym pocałunku oznajmił Mamie, że jest kolejnym bohaterem jej książki. Jakoś żadna książka o nim jeszcze nie powstała, chociaż męczę się z nimi już siedem lat.

– Z tobą to tylko kolejnego „Janka Muzykanta” mogłabym napisać na dziewięć stron – mówiła czasem Wujkowi Mama. – Takie z tobą nudy.

Wujek na to, że prawdziwa miłość jest nudna i jeśli Mama woli być nieszczęśliwa i pisać książki to proszę bardzo, drzwi otwarte. Ale można też przecież pisać o szczęściu, prawda?

– O szczęściu to ostatnio pisał Tatarkiewicz i jakoś nie ma go na liście bestsellerów – odpowiadała na to Mama.

Czasem Wujek też prosi Mamę, żeby jednak go nie opisywała, bo jak jego koledzy przeczytają o tym, jaki on jest dla niej dobry, to będzie spalony na mieście.

– Chyba że zrobisz ze mnie czarny charakter. To by dopiero było coś…

Gdy Mama wracała z pierwszej randki z Wujkiem, to akurat babcia Krysia przyjechała ją odwiedzić. To było bardzo śmieszne. Mama cała w skowronkach oznajmia babci, że kogoś poznała, a babcia na to:

– Ty się go, dziecko, od razu zapytaj, czy on woli normalne kobiety, czy takie jak ty, bo jak normalne to ty trochę poudajesz, ale długo nie wytrzymasz.

O, Mama się wściekła. I teraz za każdym razem, kiedy babcia przyjeżdża, to Mama wypomina jej te słowa. Babcia twierdzi, że ona wcale tak nie mówiła. Mama z kolei, że mówiła i to nawet jest już w książce. Babcia na to, że już nic powiedzieć nie można, bo się zaraz ląduje w książce. I tak to się toczy…

*

Z Mamą i Wujkiem nie było wcale tak pięknie, jak to jej na pierwszym spotkaniu obiecał. Nie, nie! Po pierwsze okazało się, że Wujek ma dziewczynę. To i tak nie tak źle, jak podejrzewała Mama, która od początku węszyła w tym wszystkim oszustwo. Z jej pechem mógłby mieć nawet i żonę w ciąży. Ta dziewczyna przedstawiła się Mamie jako Wujka dziewczyna, a Mama też jej się przedstawiła jako Wujka dziewczyna. Pierwsza odzyskała głos Mama, a nawet nie tyle głos, co śmiech.

– Z czego się pani śmieje? – zapytała wyniośle domniemana dziewczyna Wujka, która była słynną artystką z Lublina.

– A z tego, że ja się bałam, że on ma żonę w ciąży, a on ma tylko dziewczynę i to w Lublinie – wytłumaczyła Mama między jednym atakiem śmiechu a drugim.

W tym czasie zadzwonił Wujek, który czekał na przystanku i zapytał, czemu Mamy tak długo nie ma.

– Bo rozmawiam z twoją dziewczyną, Jolantą.

Mama chyba podała mu imię na wypadek, gdyby tych dziewczyn miał więcej. Wujek, trzeba mu to przyznać, nie stracił zimnej krwi i zapytał po prostu:

– A długo ci to zajmie? Bo jest zimno.

W tym stylu gadali, aż Jolanta stwierdziła z przestrachem:

– Wy oboje jesteście nienormalni.

Kwestia normalności tych trojga była omawiana długo i namiętnie prawie codziennie. W końcu Wujek powiedział, że gdyby chciał co wieczór słuchać o Joli, to po prostu by zamieszkał z Jolą. Mama jednak podobno po jakimś pełnym rozpaczy liście wysłanym przez Jolę internetem, zrozumiała, że Jola kocha Wujka naprawdę i tak się przejęła, że już go chciała odstąpić. Wujek jednak nie wybierał się do żadnego Lublina, bynajmniej. Mama pojechała więc sama pocieszać Jolę. Podczas tej rozmowy wyszło na jaw, że Jola ma męża. Wyszła za mąż dawno i to w Egipcie, zatem miała prawo zapomnieć.

– Zapomniany czy nie – mąż to mąż – wyjaśniła jej Mama.

Wujek, jak się dowiedział o mężu Joli, poczuł się zdradzony i oszukany. W gruncie rzeczy też miał prawo, co nie?

Kiedyś Jola zrobiła Wujkowi urodziny, takie przyjęcie – niespodziankę. Wujek akurat jechał do Mamy na romantyczną kolację, kiedy podstępem ściągnięto go do jakiejś restauracji. Tam byli wszyscy jego znajomi, których zaprosiła Jola, a ona sama wyskoczyła z tortu z naręczem żółtych róż. Wujek wykazał się sprytem i dyplomacją, trzeba mu to przyznać, bo róże wziął, podziękował i zawiózł Mamie, która z kolei podziękowała jemu. Tajemnica żółtych róż została jednak wyjaśniona między obiema paniami i Wujek przez jakiś czas był biedny. Mama wyrzuciła róże przez okno z okrzykiem:

– Nie no, kocha, kurwa mać!

Róże spadły na balkon sąsiada z dołu. Bardzo się zdziwił, gdy następnego dnia znalazł kwiaty. Mama powiedziała mu, że to taka akcja walentynkowa, z administracji zrzucali, z helikoptera.

– Pan jaki kolor dostał? Aaaa, żółte? Bo ja czerwone.

Trwało to wszystko jakiś czas, aż skończyło się w któreś święta. Jola zerwała z nimi za jednym zamachem za pomocą maila, w którym wybaczyła Wujkowi zdradę, a moją Mamę przeklęła. Mama odpisała coś w stylu: „Dziękuję za te świąteczne życzenia, wsadź je sobie w dupę!”. Nigdy nie wierzyła w ducha Bożego Narodzenia, a po tym mailu, to tym bardziej.

Jola jeszcze na koniec, gdyż była gorliwą katoliczką, dała pięćdziesiąt złotych na mszę w intencji Mamy i Wujka. Mama na wieść o tym zażądała numeru jej konta i obiecała, że jeśli jej z Wujkiem nie wyjdzie, to przeleje Joli te pieniądze. Jola na to, żeby jeszcze doliczyła kolejne pięćdziesiąt złotych za te żółte róże.

Nie rozumiałam z tego nic a nic, ale nie miałam wtedy nawet dziesięciu lat, więc co się dziwić? Po Joli nastała pustka, bo w sumie to wszyscy się już z nią zżyliśmy, nawet ja.

*

Jeszcze zanim Mama zamieszkała z Wujkiem były spore komplikacje. Bo Wujek nie chciał ZE MNĄ mieszkać. A przecież Mama nie mogła odwołać ciąży, nawet jak w niej była, a co mówić po tylu latach. Dziwne to było, bo Wujek ponoć gustował w dziewczynach, które już miały dzieci. Miało to coś wspólnego z jego potrzebą opiekowania się kobietami w kłopotach, coś w stylu „znalazłeś rannego ptaszka, to weź go do domu”. Z tym że te wcześniejsze miały synów, może więc Wujek nie chciał córki? Z całą pewnością miało to związek tylko z tym, że byłam dziewczynką, bo przecież nie była to kwestia mojego charakteru? Trochę się darłam i byłam niegrzeczna, jak przychodził, ale to dlatego, że Mama już na mnie nie zwracała uwagi. Ciągle tylko: „Wujek to, Wujek tamto…”. Gdybym wiedziała, jakie czekają mnie problemy to, przysięgam, byłabym grzeczniejsza. Wujek zniknął z horyzontu, a Mama siedziała i gapiła się w ścianę. Czasem płakała. Wcale się więcej ze mną nie bawiła. Potem trochę doszła do siebie i wpadła na szalony pomysł wynajęcia naszego salonu facetowi z psem. Boże drogi! Przyjechali pod moją szkołę, gdzie chodziłam do zerówki. Mama chciała mnie nabrać na jakiś głupi tekst typu:

– Pamiętasz, kochanie, zawsze chciałaś mieć pieska…

Prawie dałam się wkręcić, no bo super, nie? Zamiast tego głupiego Wujka, pies… Dopóki nie wsiadłam do samochodu… A tam wielkie, stare, śmierdzące psisko.

– Mamo, owszem, chciałam mieć psa, ale małego, białego i pudelka – załkałam.

– A może ten pies jak się urodził, też chciał być małym białym pudelkiem? Ale jest, jaki jest! I co ma zrobić?

Mama miała odpowiedź na wszystko.

Zaczął się koszmar. Pies psem, ale ten jego właściciel to dopiero tragedia. Wydawało mu się, że zna się na wychowywaniu dzieci i koniecznie chciał Mamie pokazać, jak to się robi. Rano na przykład mówił:

– Nie wyjdziesz na dwór, dopóki nie zjesz parówki!

Ja miałam głęboko w nosie jego i parówki, więc biegałam dookoła stołu, a on za mną. Robiłam dzikie okrążenia, dopóki pies nie zjadł tej parówki. A zawsze w końcu zjadał. Ha, ha!

Najgorzej, że mama ich polubiła. Już nie była taka smutna i chybatrochę zapomniała o Wujku. Ajapo cichu rozmyślałam, jak by tu ich pogodzić, ale co miałam zrobić? Wyprowadzić się do taty czy co? Naprawdę się bałam, że już do końca moich dni będziemy mieszkać z tym psiskiem. Zaraz, zaraz, ale ile psy w ogóle żyją? Ten już wyglądał, jakby miał sto lat. A tam, ile by nie żył, to i tak szkoda było każdego dnia, który mijał mi w tym towarzystwie. I te ich żałosne nieporozumienia i śmiechy. Taki przykład:

– Skarbie, zrobić ci na obiad gulasz z serc? – pytał pan Darek.

– Nie, podziękuję, jeśli można – odpowiadała Mama, podnosząc głowę znad książki.

– Oj, do psa mówię!

W dodatku kiedyś wchodzę sobie wieczorem do kuchni po soczek, a tam Mama i pan Darek tańczą sobie w najlepsze. On właśnie podrzucił ją do góry i próbował złapać w locie. Chyba ćwiczyli ten numer z podnoszeniem w wodzie z Mamy drugiego ulubionego filmu „Dirty dancing”. Krzyknęłam:

– Mamo! Darek! Uspokójcie się, nie jesteście małżeństwem!

Kiedyś już to podnoszenie w wodzie widziałam, jak Mama i ciocia Dominika się upiły szampanem. Ciocia była Patrykiem Swayze, a Mama jego Bebe. Mama wdrapała się na krzesło i skoczyła. Dobrze, że akurat wujek Pączek szedł w tym czasie po piwo do lodówki, to ją złapał przypadkiem. Całe szczęście, bo by się biedaczka zabiła albo i ciocię Dominikę, bo skakała prosto na nią. A ciocia, zamiast rozłożyć ręce i czekać na Mamę, to odwrócona do niej tyłem kręciła jakieś piruety.

Wujek Pączek to brat cioteczny Mamy i cioci. Nie pytajcie mnie, dlaczego tak go przezwały, niech to będzie owiane tajemnicą. Ponazywali się tak śmiesznie już w dzieciństwie i teraz ciężko to odkręcić, mimo że są już tacy ważni i starzy. I teraz w rodzinie mamy Kocura, Muchę, Pączka i Dziczycę. Aj, już nieważne kto jest kto, bo to tylko wstyd. Babcia Krysia kiedyś nakrzyczała na wszystkich, żeby skończyli z tymi przezwiskami, ale potem się okazało, że sama miała wujka Pączka wpisanego w telefon pod hasłem „Kokos”. Wyszło na jaw, że babcia po cichu ponazywała ich po swojemu.

Mama z Darkiem wciąż pląsali wesoło i serio już się bałam, że będzie ślub. Jezuniu! Chyba bym nie poszła. Albo nie, gdyby był ten moment, że ksiądz by spytał, czy ktoś ma coś przeciwko, to bym się rozdarła, że ja. A wtedy wbiegłby Wujek i porwał Mamę. I z deszczu pod rynnę, jeśli chodzi o mnie, ale trudno.

Stał się jednak cud. Zadzwoniła z Kanady mama pana Darka i powiedziała, że wraca do Polski i chce z nim mieszkać. Najpierw się ucieszyłam, że jakąś nową babcię będę miała, może prezenty dla mnie przywiezie, ale potem… Potem to Mama się opamiętała. Włożyła do torebki wino i pojechała się rozmówić z Wujkiem. Powiedziała mu, że jeśli zamieszkamy jeszcze z mamą Darka, to będziemy już pełną rodziną: ona, on, dziecko (czyli ja), pies i teściowa. I on, czyli Wujek, nie będzie tu do niczego potrzebny. To podziałało. Po prostu pojawiły się większe problemy na ich drodze do szczęścia niż moja skromna osoba. Zresztą, przysięgłam sobie już wtedy, że będę grzeczna. Trochę też wyrosłam z tych płaczów i darcia gęby. Najwyższy czas, żeby się ogarnąć, w końcu już od września szłam do pierwszej klasy. Wystarczy, że na rozwiązywaniu problemów Mamy straciłam całe dzieciństwo. Teraz niech radzi sobie sama!

 

 

Wszelkie podobieństwa zdarzeń, miejsc i osób są tylko i wyłącznie przypadkowe

 

 

Projekt okładki: David Buchta

Fotografia na okładce: Paweł Skorowski

Korekta: Barbara Jarząbek

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

 

Copyright © Beata Kiecana

Copyright © Wydawnictwo Papierowy Motyl

 

 

Wydanie pierwsze • Warszawa 2020

 

 

www.papierowymotyl.pl

[email protected]

 

ISBN 978-83-65816-46-7