Braterstwo - Martin Cross - ebook

Braterstwo ebook

Martin Cross

3,6

Opis

Spadkobierca ogromnej fortuny musi zostawić wszystko, co dotychczas przynosiło mu radość i satysfakcję, by pod ochroną wynajętych ludzi uciekać razem z bratem w leśne, górskie ostępy. Nie wie, kto i dlaczego go ściga. Komu ufać? Przed kim się ukrywać? Na kim polegać? Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Jedyne, co mu pozostaje to Braterstwo i lojalność wobec rodziny. Brat, którego nie znośni, jest całkowitym jego przeciwieństwem, ale kilkutygodniowy pobyt z nim jest warunkiem, by odziedziczyć majątek. Przydzielonym ochroniarzom nie ufa, gdyż są pracownikami wuja, którego uznaje za swojego największego wroga. Wie jedno – musi w ustalone miejsce dostarczyć okup za swojego kuzyna – jedynego mężczyznę, którego szanuje i na którym mu zależy. Po drodze nic nie idzie tak, jak zaplanowano. Obława, strzelanina i zaskakujące zwroty akcji…

W tle Polska i Europa w chaosie po kryzysie wywołanym epidemią. Kształtowanie się nowego ładu na świecie, gdzie dominującym graczem jest kapitał. Rozłamu kraju, przygraniczna wojna, scalanie wobec zagrożeń jednej nacji, ekspansja innej...

Wszystko w powieści zaskakuje: bohaterowie, fabuła, narracja, przedstawiane tło polityczne i… przyroda. Political fiction i sensacja inne niż dotychczas.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
2
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ElbietaN

Całkiem niezła

Niby ciekawa ale pozostały nierozwiązane sprawy. A może ma być ciąg dalszy? Autor poruszył sprawę dzieci z zespołem Downa. ...
00



© Copyright by Martin Cross & e–bookowo

Redakcja i korekta: Monika Putyło i Krzysztofa Dubas

Projekt okładki: Małgorzata Greguła

ISBN: 978-83-8166-195-9

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2021

Konwersja

1.

Marcin Fortuna wraz z czterema ochroniarzami przydzielonymi mu przez wuja, Wojciecha Ostrego, jechał dwoma samochodami prawie dwie godziny do ośrodka, w którym przebywał jego młodszy brat, Darek. Przez całą drogę Marcin zastanawiał się, jak w ciągu tak krótkiego czasu mogło się tyle w jego życiu zmienić. Uciekał i nie wiedział za bardzo przed kim. Rodzice Olaf i Olga, zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, kochanka Marlena nie chciała mieć z nim dziecka, żona Żaneta wyjechała za ocean, porwano jego jedynego kuzyna Krzysztofa. Dodatkowo przestał sprawować kontrolę nad swoimi firmami i ciążyło na nim kilka niedorzecznych oskarżeń. Fortunie towarzyszyli ludzie szczerze przez niego znienawidzeni: para ochroniarzy, którą nazywał Felicjany od ich imion, nie wiedział tylko, czy prawdziwych, czy przybranych, oraz dwóch kolegów z ośrodka odwykowego, którzy tytułowali się jako Mirek i Irek, ale on ich obwołał Mięśniakiem i Intelektem. W kieszeniach spodni Marcin trzymał telefon, przez który miał się kontaktować z wujem, smartfon do łączności z Felicjanami i leciwy GPS, do którego należało wprowadzić namiary zanotowane na kartce, aby móc zawieźć okup za Krzyśka. Fortuna wiedział, że za moment zobaczy prawdopodobnie ostatniego członka swojej rodziny i był ogromnie ciekawy, jak brat zareaguje na jego widok. Nie potrafił określić jednak, czy cieszy się z tego spotkania, czy wręcz przeciwnie.

Gdy znaleźli się w odległości kilkudziesięciu metrów od wjazdu do placówki, oba pojazdy zatrzymały się. Ośrodek usytuowano na uboczu w trudno dostępnym miejscu, na dodatek otoczono go wysokim płotem. Marcin po zlustrowaniu okolicy zastanawiał się, w jaki sposób docierają tu dostawy żywności w zimie. Wyobrażał sobie zaspy, nieodśnieżoną drogę i las pozbawiony liści.

Do samochodu Fortuny prowadzonego przez porucznika Felicjana, zbliżyła się Felicja i podając swoją dłoń, powiedziała:

– Jeśli chcesz, mów mi Dziara, bo ja do ciebie już od dłuższego czasu mówię po imieniu, Marcin.

– Jasne, Dziara.

Mrugnięciem oka nie dał po sobie poznać, że znał jej ksywę. Kobieta rozejrzała się wokół i rzuciła:

– Nic się nie przejmuj, Marcin. Jak w przysłowiu: „Fortuna kołem się toczy, kto dziś górą, jutro dołem”. Teraz skup się na swoim bracie, masz na to miesiąc. Tak życzyli sobie państwo Fortunowie. Porucznik wie, co robić. Poczekamy na was. Wszystko jest zaplanowane i pod pełną kontrolą.

Kiedy Dziara wsiadła do samochodu, ten ruszył, ale zaraz zatrzymał się przy leśnym dukcie. Felicjan natomiast wjechał na teren ośrodka.

U wjazdu na teren placówki ujrzeli stróżówkę, jednak nikogo w niej nie zastali. Zaparkowali pod budynkiem. Fortuna wysiadł z pojazdu i od razu dostrzegł brata ubranego w kolorowy dres i śmieszną czapkę przekrzywioną na bok. Pomyślał, że to typowy strój dla wielbiciela muzyki rap. Zastanawiał się, skąd u niepełnosprawnego chłopaka zainteresowanie subkulturą hip-hopową? On sam preferował kompozycje ambitne, natomiast rodzice – tylko klasyczne i rozrywkowe z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, czyli z czasów swojej młodości. A Darek? Stale katował rodzinę bitami opartymi na prostym rytmie oraz zaczerpniętych od kogoś darmowych samplach. Nie najłatwiej się ją przyswajało, bo twórcy wykrzykiwali niepoprawną polszczyzną plugawe, niecenzuralne oraz jak im się zdawało, obrazoburcze hasła. Rodzina mogła jedynie uważać, aby odsłuchiwane przez niego teksty nie były zbyt ordynarne i wulgarne, ale nie zawsze im się to udawało. Dodatkowo, kiedy Darek zaczął przejawiać tego typu zainteresowania, rodzice długo musieli go namawiać, aby zrezygnował z noszenia złotych łańcuchów, bransoletek i pierścionków, nieodłącznych atrybutów tej kultury w Stanach Zjednoczonych. Na nic jednak zdawały się ich argumenty, chłopak był bardzo uparty. Starali się więc zaopatrywać go w plastikowe atrapy, ale on szybko potrafił rozpoznać fałszerstwo i domagał się prawdziwego złota. Niemożliwa okazała się również zamiana złota na srebro. Gdy pewnego dnia założył biżuterię mamy i wyszedł zaszpanować na miasto, źle się to skończyło. Do dziś Marcin się zastanawiał, jakim cudem obsługa domu i ochrona mogły wypuścić z terenu posesji niepełnosprawnego chłopaka obwieszonego złotem. Jego nieobecność zauważyli po godzinie i zaraz postawili na nogi policję. Znaleźli go kilka godzin później, posiniaczonego na pobliskim posterunku. Oczywiście ktoś go okradł i przy okazji pobił. Od tego momentu zaczął się stroić w nic niewarte imitacje. Kiedy ktoś o nie pytał, nauczony bolesnym doświadczeniem, po prostu oddawał je zainteresowanemu. Przygoda nauczyła go, że nie ma co zwracać na siebie uwagi wyglądem, a najbliższych w rodzinie należy po prostu słuchać.

Fortuna obserwował przez chwilę brata na tle otoczenia i musiał przyznać, że dość wyraźnie wyróżniał się od reszty pensjonariuszy – inwalidów na wózkach i staruszków korzystających z pomocy chodzików i lasek. Darek trzymając w ręku kanapkę, biegał za piłką udając, że toczy zacięty pojedynek na boisku. Po kolejnym kopnięciu chłopak krzyknął:

– Lewandowski, gol! – Odwrócił się w kierunku Marcina z podniesionymi rękoma i wydając szczęśliwe okrzyki, nieświadomy tego, że stanowi przedmiot obserwacji.

Gdy wreszcie zauważył starszego brata, z wielką radością pędem ruszył ku niemu. Mężczyzna patrzył na brata i zastanawiał się, w jaki sposób społeczeństwo odbiera ludzi takich jak Darek – z dodatkowym chromosomem. Dzięki genetycznej modyfikacji wszyscy są do siebie podobni, posiadają mongoidalne rysy twarzy z bezustannym wyrazem zdziwienia oraz równoczesnej radości. Fortunę denerwował zwłaszcza ten permanentny, zadowolony wyraz twarzy z przyklejonym do niej uśmiechem. Czego by nie powiedział, brat zawsze się śmiał i z czegoś cieszył. Obserwując zbliżającego się chłopaka, wiedział, że ten nie panuje nad swoimi emocjami i zaraz się na niego rzuci. Zawsze tak było, choćby nie wiadomo jakie robił uniki. Darek dopadał go za każdym razem i przewracał na ziemię. Niezależnie od pory roku i warunków pogodowych, leżącego pod nogami śniegu, trawy, błota, kamieni czy asfaltu, tak się z nim po prostu witał. Nie pomagały żadne rozmowy, młodszy z braci musiał zwalić z nóg starszego. Podobnie było i tym razem. Chłopak rzucił się na niego z wrzaskiem, trzymając w ręku kanapkę:

– Marcinku, ziomie! Czekałem!

Mężczyzna nie bronił się, bo wiedział, że to by mijało się z celem. Przewrócili się obaj na ziemię, ale tym razem nie zabrakło szczęścia, bo upadli na trawę. Darek śliniąc się, obiema dłońmi umazanymi masłem i majonezem trzymał twarz brata i tulił ją do swojej. Po minucie euforii, która dla Fortuny trwała wieczność, wstali, otrzepali się i spojrzeli sobie w oczy. Marcin złapał chłopaka za ramiona i dokładnie go obejrzał. Musiał stwierdzić, że nie jest źle i nawet za bardzo nie ubrudzili się upadkiem. Przyznał w myślach, że też ucieszył się z widoku brata. Darek od razu zapytał:

– Mama i tata?

– Daleko. – Fortuna skłamał i uznał, że taką wersję przyjmie przez najbliższy czas. Bał się reakcji brata na wieść o ich śmierci. Niedomówienie wydawało mu się w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem.

– Pojedzie? Do nich?

Na to pytanie Marcin się przygotował, dlatego pewnym głosem stwierdził:

– Jasne, Daruś. Musimy tylko kilka spraw po drodze załatwić. Chcesz ze mną jechać?

– Ta. Ziom.

– Chodź, zabierzemy twoje rzeczy.

– Wszystkie?

– Chcesz tu zostać?

– Nie.

– Wolisz być ze mną?

– Ta. Jechać. Źle.

– Dlaczego tu jest źle?

Mężczyzna musiał przywyknąć do tej swoistej jednowyrazowej komunikacji.

– Nie ma. Telefon.

– Bierz wszystkie rzeczy i jedziemy.

Fortuna zrozumiał, że zapewne w tej głuszy istnieje problem z zasięgiem sieci komórkowej.

Darek zaprowadził starszego brata do swojego pokoju. Ich oczom ukazały się ściany od podłogi do sufitu oklejone plakatami z gwiazdami muzyki hip-hop. Prócz tego zauważył jeszcze poukładany stos pism o podobnej tematyce, kilka płyt i gadżety związane z całą subkulturą. Marcin miał świadomość, że chłopak nie potrafi czytać, ale oglądanie kolorowych obrazków sprawiało mu wiele przyjemności.

Kiedy Darek się pakował, mężczyzna rozmyślał: – Jak mogło dojść do takiego paradoksu natury? Ja przystojny i inteligentny mam brata debila? Paskudnego, wstrętnego i wręcz odrażającego typa? Oglądał zgromadzone gadżety i zastanawiał, co dalej. Gdy usłyszał, że brat przestał zapełniać torby, zapytał:

– To już wszystko?

– Ta – odpowiedział chłopak, ale kiedy Fortuna odwrócił się, dostrzegł jeszcze wiele nieschowanych rzeczy, mimo że walizki były już pełne.

– Brachu, nie możemy tego tak zabrać. Poczekaj, załatwię jeszcze jakieś kartony.

Marcin przyniósł z zaplecza kuchennego pudła, których załadowaniem brat natychmiast się zajął. Po kilku minutach wszystkie paczki i torby stały ułożone w jednym rządku. Czego jak czego, ale braku staranności mężczyzna nie mógł bratu zarzucić. Chłopak zawsze dbał o porządek i był wprost pedantyczny. Fortuna ocenił, że pakunki zajmą sporo miejsca, ale nie komentował tego faktu, bo przecież dysponowali dwoma samochodami.

Przed samym wyjściem młodszy brat stanął nagle pośrodku pokoju i wyjął z kieszeni kartę bankomatową wraz z pilotem od automatycznych bram i patrząc poważnie Marcinowi w oczy, powiedział:

– Masz. Tata. Sekret.

Chłopak starał się być w swej przemowie bardzo poważny. Mężczyzna wziął od niego akcesoria i uważnie im się przyjrzał. Karta posiadała chip, a na jej rewersie przyklejono kartkę z napisanymi ręką ojca cyframi. Natychmiast rozpoznał w nich dane do nawigacji. Przeniósł uwagę na pilota – zlokalizował dwa przyciski niewiadomego zastosowania. Nie przypominał sobie, żeby rodzice korzystali z takiego gdzieś w swoich posiadłościach. Mężczyzna schował prezenty do kieszeni i podziękował. Postanowił zawiesić oba gadżety na smyczy, aby ich nie zgubić. Nie zamierzał opowiadać o zaistniałej sytuacji nikomu z ekipy Ostrego. Doszedł do wniosku, że skoro ojciec przekazał przedmioty przez Darka, musi dochować tajemnicy.

W drodze do wyjścia Fortuna zaszedł do pomieszczenia personelu, aby podziękować za opiekę. Zastał tam tylko jedną opiekunkę, która zasugerowała mu jeszcze wizytę u pielęgniarki. Kobieta w superlatywach przedstawiła postać jego brata i obiecała przekazać podziękowania całej załodze. Dodała nawet, że będą tęsknić za Darkiem. Zdziwił się, ale nie podjął dyskusji.

Pielęgniarkę zastał w gabinecie zabiegowym – rozdzielała akurat leki. Przerwała swoją pracę, gdy usłyszała po kogo przyjechał. Uniosła głowę:

– Pan jest bratem Darka?

– Nie – skłamał, obawiając się policji i Bóg wie, jakich jeszcze służb państwowych. Szybko dodał: – Przysłał mnie jego wuj. Kolega załatwia wszystkie formalności. Mam go tylko spakować i zawieźć do Wojciecha Ostrego.

– Rozumiem – przytaknęła, ale zauważył, że raczej mu nie uwierzyła.

Tłumacząc się, dodał:

– Kolega pokazał już u kierownictwa wszystkie potrzebne dokumenty, a mnie kazano podziękować i zabrać chłopaka.

– Proszę przekazać jego bratu, czy temu, co będzie się nim opiekował, że Dariuszowi należy przed snem podawać takie leki. Bez nich nie zaśnie i będzie niespokojny.

Wyjęła z szafki dość duże opakowanie i podała Marcinowi, który skinął głową i wyszedł. Coś mężczyznę w zachowaniu pielęgniarki zaniepokoiło, nakazując większą ostrożność i uważność. Zastanowił się: „Skąd ona wie, że Darek ma rodzeństwo?! Dlaczego każe faszerować go jakimiś lekami, jeśli dotychczas żadnych nie przyjmował?!”.

Fortuna pożegnał się i poszedł po brata. Zaczęli obaj znosić rzeczy do samochodu. Na końcu, gdy zostały im tylko dwa kartony, powiedział:

– Chyba skończyliśmy. Wziąłeś wszystko, prawda?

Już po sekundzie domyślił się, że zadał złe pytanie, gdyż Darek zrobił dziwną minę, zastanowił się i odparł:

– Pralnia.

– Co pralnia?

– Iść.

– Resztę brakujących rzeczy kupimy. – Starał się odciągnąć od tego pomysłu brata, ale na nic się to zdało, bo chłopak zdecydowanie stwierdził:

– Pranie. Dres.

– Kupię ci nowy, brachu.

– Nie! Mama! Tata! Berlin. Ten!

Marcin zrozumiał, że strój, o którym mowa, musiał zostać zakupiony przez rodziców w Berlinie i wiele dla Darka znaczy. Mężczyzna wrócił więc do pielęgniarki i zapytał:

– Gdzie macie pralnię?

– A bo co?

– Daruś zostawił tam jakieś rzeczy i chce je zabrać.

Kobieta pokazała mu, dokąd powinien się udać. Mężczyzna był coraz bardziej przekonany o tym, że pielęgniarka czekała, aż ktoś przyjedzie po młodszego Fortunę, by przekazać tę informację dalej. Musiał się śpieszyć. Ruszył żwawym krokiem do pralni, gdzie wydano mu nie tylko dres, ale również jakieś koszulki i bieliznę. Gdy wrócił do pokoju, brat był gotowy do wyjścia.

W drodze do samochodu Darek wylewnie żegnał się ze swoimi współlokatorami z ośrodka. Marcina zdziwił fakt, że starsi ludzie polubili chłopaka i z nieukrywanym żalem się z nim rozstawali. Kiedy wsiadali do samochodu, młodszy brat zapytał:

– Ten?

– Co ten Daruś?

Mężczyzna w pierwszym momencie nie zrozumiał pytania, ale Darek natrętnie nagabywał dalej:

– Ten?

– Pytasz, czy tym autem pojedziemy? – Dopiero teraz pojął, o co chodzi.

– Ta.

– Oczywiście, że ten, brachu, a gdzie zapakowaliśmy bagaże?

Fortuna zrozumiał, że po raz kolejny będzie musiał nauczyć się cierpliwości. Chłopak obszedł pojazd dookoła, dokładnie mu się przyglądając. Marcin nie zapytał o cel czynności, bo zastanawiał się właśnie, czy opowiedzieć Felicjanom o swoich podejrzeniach odnośnie pielęgniarki.

Nawet nie zauważyli, gdy obok samochodu pojawił się porucznik, który przywitał się z Darkiem serdecznie i wrzucił jakieś dokumenty do bagażnika. Gdy podszedł do nich bliżej, spojrzał Fortunie w oczy. Ten spokojnie zrelacjonował:

– Wydaje mi się, że czekają na informację, kto odbierze chłopaka. Musimy być ostrożni. Pielęgniarka dyżurna dużo o naszą rodzinę wypytywała.

– Dobrze, że to mówisz. Jakoś temu zaradzimy.

Wsiedli do auta i szybko ruszyli, opuszczając teren ośrodka. Przez CB radio ochroniarz poinformował Dziarę o zaistniałej sytuacji i ustalili plan działania. Marcin miał się przesiąść do pozostałej trójki z ekipy, a Felicjan z Darkiem mieli zostać przynętą. Chłopak znał porucznika i zgodził się na taką zamianę bez żadnych protestów, bo pewnie cieszył się, że w końcu zobaczy ukochanych rodziców. Tylko to się dla niego aktualnie liczyło.

Znajomi Fortuny z ośrodka odwykowego, przywitali go grzecznie, ale nie rozpoczęli rozmowy. Wszyscy skupili się na obserwacji traktu prowadzącego do placówki. Samochód prowadzony przez porucznika wolno odjechał w kierunku drogi asfaltowej. Marcin się nie mylił, dosłownie po kilku minutach na leśnym dukcie zauważyli stare, wysłużone auto, za kierownicą którego siedziała znajoma pielęgniarka. Tak się spieszyła, że nie zdjęła nawet służbowego fartucha. Podekscytowana rozmawiała z kimś przez telefon. Wykorzystali jej rozkojarzenie i natychmiast ruszyli. Nie obawiali się, że zwróci na nich uwagę – nie miała okazji dostrzec ich pojazdu na terenie ośrodka. Dziara wydała Felicjanowi polecenie przez CB radio, aby poruszał się wolno, by być łatwiej dostrzegalnym przez wysłaną za nim pogoń. Kobieta dogoniwszy ścigany samochód od razu lekko przyhamowała i skupiona na obiekcie przed sobą, wciąż nie dostrzegała, że i ona jest śledzona.

Po przejechaniu kilku kilometrów, porucznik zatrzymał się na stacji benzynowej. Nie rozglądając się wokół, niespiesznie wysiadł z pojazdu, zatankował i w towarzystwie Darka ruszył do budynku, aby zapłacić. Ekipa starszego Fortuny przystanęła przy budynku baru wśród innych samochodów. Pielęgniarka skoncentrowana na pojeździe Darka zatrzymała się nieco dalej już na parkingu, wciąż rozmawiając przez telefon. Zanim Marcin zdążył się zorientować, Irek wysiadł z auta i okrężną drogą, tak by kobieta nie zdołała dostrzec zagrożenia, ruszył w kierunku jej pojazdu. Po drodze podszedł jeszcze do jakiegoś motocyklisty i chwilę z nim porozmawiał. Dał mu banknot, a tamten skinął głową. Razem zbliżyli się do zaparkowanego samochodu pielęgniarki. Gdy Felicjan z Darkiem wyszli z budynku stacji, Irek spokojnie podszedł do kobiety i szeroko się uśmiechając, zastukał w okno. Ona nie zastanawiając się wiele, zdezorientowana odsunęła szybę, tracąc z oczu inwigilowaną parę. Mężczyzna powiedział coś do niej i zdecydowanym ruchem zabrał jej telefon, a następnie kluczyki od auta. Kobieta była tak zaskoczona, że nawet nie zaprotestowała. Intelekt wsiadł na tylne siedzenie motocyklu i odjechał. Pozbył się przedmiotów na pobliskim trawniku tak, aby pielęgniarka widziała, gdzie zostały porzucone. Ona natychmiast pobiegła w tamtym kierunku, a w tym samym czasie Mirek przebił nożem opony jej pojazdu.

Przez nikogo już nie niepokojeni, porucznik wraz z Darkiem, spokojnie wsiedli do swojego samochodu i opuścili stację, poruszając się teraz zdecydowanie szybciej. Udali się drogą lokalną w kierunku nieznanej Marcinowi wioski. Felicja zrobiła to samo, gdy tylko Mięśniak – Mirek wrócił do auta. Towarzysze Fortuny nie odzywali się, a on nie miał odwagi zapytać ich o cokolwiek.

Po kilku kilometrach, przy pierwszym przystanku autobusowym, który zauważyli na trasie, dosiadł się do nich Irek. Dziara wydała przez CB radio kolejne polecenie porucznikowi, aby czekał na kompanów w lesie, gdzie Marcin przesiadł się z powrotem do brata i ruszyli w dalszą podróż.

Mknęli mało uczęszczaną trasą, zanim po półtorej godzinie znaleźli się na krajowej drodze ekspresowej. Młodszy brat Fortuna pytał w pięciominutowych odstępach czasu:

– Daleko? Muzyka? Darusia?

I to stanowiło właściwie największą niedogodność drogi, gdyż sam pojazd był komfortowy i klimatyzowany, a Felicjan prowadził pewnie, choć ostrożnie. Na szczęście, radio nie działało i chłopak nie mógł katować ich swoją ulubioną muzyką.

Po trzech godzinach wjechali na teren dużego hotelu. Zgodnie z dyspozycją Dziary, bracia udali się na nocleg do wynajętego pokoju i stracili z oczu czwórkę swoich towarzyszy. Marcin był zmęczony emocjami i całą sytuacją. Zastanawiał, czy przypadkiem nie uległ psychozie strachu i czy środki przedsięwzięte przez ludzi Ostrego były adekwatne do okoliczności.

Gdy Fortunowie się ulokowali, ktoś zapukał do ich pokoju umówionym znakiem, w rytm melodii Wlazł kotek na płotek. Marcin bez obaw otworzył, bo wiedział, że nadszedł porucznik. Felicjan zapytał z uśmiechem:

– No i jak, panowie? Wygodnie? Nie to co nasz namiot nad jeziorem w Skorzęcinie, prawda Daruś?

– Nie. Basen?

– Jasne, że jest. Chcesz popływać Daruś?

– Ta.

Fortuna był trochę zaskoczony, ale porucznik go uspokoił:

– Idźcie się wykąpać, odpocznijcie i odprężcie się. Powinniście też dobrze zjeść, bo nie wiadomo, co nas jutro czeka. Ustalę z Felicją program dnia. Pewnie zabawimy w podróży z sześć godzin i dlatego najlepiej wyjechać przed szóstą rano. Zamówię wcześniejsze śniadanie. Daj mi tylko GPS od pana dyrektora Ostrego i kartkę z namiarami do celu. A gdzie się później zatrzymacie?

– Gatki – przerwał wywody Darek, a porucznik spokojnie wyjaśnił:

– Kupicie na miejscu. Nic się nie martw.

Marcin nie odpowiedział na pytanie. Milcząc, oddał stare urządzenie od wuja, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego Wojciech wybrał taki tryb przekazania informacji. Mógł przecież wysłać mu położenie miejsca okupu na smartfon, ale on w sposób tradycyjny podał go na kartce, wyposażając dodatkowo w jakąś archaiczną nawigację samochodową. Fortuna dotychczas przyzwyczajony był do aparatu dotykowego, z dwoma wejściami na karty SIM, który spełniał wszystkie jego oczekiwania, pełniąc równocześnie funkcję telefonu, nawigacji, notatnika i karty płatniczej. Teraz posiadał wiekowy GPS od wuja i dziwny smartfon od Felicji.

Bracia przygotowali się do zejścia na dół, narzuciwszy szlafroki na ramiona. W przyziemiu skorzystali z małego basenu i jacuzzi. Chłopak bawił się świetnie, a Marcin przez cały czas rozważał, co się właściwie wokół niego dzieje. Za żadne skarby nie chciał trafić do zakładu karnego i w związku z tym był gotów podjąć się każdego nawet najbardziej szaleńczego planu. W końcu udało mu się lekko odprężyć, dzięki świadomości, że nad ich bezpieczeństwem czuwają ludzie od Ostrego.

Około godziny dwudziestej pierwszej zjedli późną kolację. Gdy kończyli posiłek, podszedł do nich Felicjan i powiedział:

– Panowie, pora spać. Jutro o piątej rano pobudka.

Leżąc już w łóżku, mężczyzna zaczął analizować miniony dzień. Ekipa Wojciecha działała do tej pory wyjątkowo sprawnie, a prócz porucznika rzadko widywali pozostałych członków zespołu. Musiał przyznać, że miał do czynienia z profesjonalistami. Każdy z nich wiedział, co ma robić, sprawnie wykonując polecenia swojej szefowej. Fortuna stwierdził, że musieli dużo razem ćwiczyć, bo na wydane polecenie reagowali niemal natychmiast, nie wchodząc sobie w paradę. Wykorzystywane podczas akcji samochody miały, jak zauważył, rejestracje z różnych województw, i dobrano je w taki sposób, że nie zwracały na siebie uwagę.

Najbardziej niepokoił Marcina fakt, że nadal interesowały się nim służby państwowe, bo z kim mogła kontaktować się pielęgniarka? Jedynie z policją lub jakąś agencją rządową, bo żadnej mafii nie znał. Był pewien, że któraś z powyższych organizacji kazała kobiecie czekać na osobę przybyłą po Darka, słusznie zakładając, że będzie to jego brat i zleciła również ich śledzenie. Uświadomienie sobie sytuacji, w jakiej się znalazł, zaczęło mężczyznę przerastać. Rozważał nawet, czy nie lepiej będzie wyjechać gdzieś za granicę, jak najdalej stąd, choćby za ocean. Musiałby przeprosić żonę i przyznać jej rację w każdym temacie, ale teraz gotów był to zrobić. Im dłużej się zastanawiał, tym większe czuł przerażenie. Bał się, że służby państwowe postąpią z nim jak z menagerami zatrzymywanymi w świetle kamer przez policję i po jakimś czasie cicho zwalnianymi z powodu niewykrycia przestępstwa. W międzyczasie ludzie ci tracili wszystko. Zabierano im dobre imię i nękano ich rodziny. Firmy bez obecności lidera upadały, oszczędności topniały, a w więzieniu recydywiści wyżywali się na nich bez opamiętania, gdyż byli przecież wyrzutkami społeczeństwa, przez nikogo niechronionymi. Co prawda, słyszał, że ci ludzi później starali się skutecznie o odszkodowania, ale co z tego? Sytuacja w jakiej się znalazł była jak w opowiadaniu Polowanie na grubego zwierza, które czytał kiedyś. Zlękniony rozmyślał, co się wtedy stanie z Darkiem, Marleną, no i Krzyśkiem? Po kilkudziesięciu minutach rozważań, postanowił wszystko uporządkować i wyjechać z Polski jak najdalej, zabierając ze sobą brata, ukochaną kobietę z ich wspólnym dzieckiem, które miał nadzieję, że się w końcu narodzi i ocalonego kuzyna.

2.

Marcin obudził się przed piątą i od razu kazał młodszemu bratu iść do łazienki, a on w tym czasie zaczął się pakować. Dość szybko uporali się z poranną toaletą i ubrali w czyste rzeczy. Na bardzo skromnym śniadaniu nie dostrzegł nikogo z ich zespołu, ale gdy kończyli posiłek, podobnie jak wczoraj, podszedł do nich Felicjan i zakomunikował:

– Dzień dobry! Zaczynamy kolejny ekscytujący dzień. Wyspałeś się, Daruś?

– Nie – stwierdził młodszy z braci, będąc najwyraźniej w złym humorze.

– Wyśpisz się w takim razie w samochodzie.

– Muzyka! Hip-hop! – odparł mu chłopak z widoczną ekscytacją, ale porucznik nie podjął tematu, wydając dalej polecenia:

– Marcin, dalej ty będziesz prowadził. Ja z Felicją jadę przed wami. Skopiowałem namiary z kartki i wprowadziłem do swojej nawigacji. Miej przy sobie przez cały czas telefony, stary GPS, portfel.

– Po co?

– Dla bezpieczeństwa. – odpowiedział niezrażony Felicjan i mówił dalej:

– Okup przekażę później – jeszcze go organizują. Pozostali panowie podążają za wami. W samochodzie odpal stary GPS, wbij dane, bo nie masz tu pamięci i ruszaj zaprogramowaną drogą.

– Oczywiście – odburknął Fortuna, bo tylko w ten sposób mógł wyładować swoją narastającą frustrację. Na jawną wrogość nie mógł sobie w tej sytuacji pozwolić. Wiedział, że protesty nie przyniosłyby oczekiwanych rezultatów, ale tak naprawdę ledwo panował nad emocjami. Porucznik mówił dalej:

– A teraz najważniejsze: do rozmów z nami używaj wyłącznie tej starej komórki ode mnie. Natomiast ze smartfona korzystaj jedynie w celu ochrony przed kontrolą szybkości.

Wyruszyli dziesięć minut przed szóstą, a po upływie godziny od wyjazdu z hotelu, Darek zaczął stękać, że chce iść do łazienki. Marcin wiedział, że chłopakowi bardzo się nudzi, zwłaszcza, że nie mógł słuchać ulubionej muzyki. Mężczyzna nie wiedział, czy może się zatrzymać, ale gdy brat poinformował, że zaraz zmoczy spodnie, zdecydował się na postój w lesie. Nie chciał mieć zabrudzonej i śmierdzącej tapicerki. Gdy wysiadł i się rozejrzał, nie dostrzegł, aby ktoś ich śledził. Domyślił się, że ludzie Ostrego monitorują go poprzez nawigację samochodową lub lokalizator zamontowany w którymś z telefonów.

Po następnej godzinie zadzwonił stary telefon. Odezwał się Felicjan z pytaniem:

– Jak droga?

– Dziękuję, w porządku.

– Mam taką propozycję, spotkajmy się przy najbliższej stacji paliw. Zmienisz samochód i coś ci przekażę…

– Gdzie?

– Skup się, przecież przed chwilą mówiłem, że na następnej stacji benzynowej. Dotrzesz do niej za jakiś kwadrans.

– A co mi dasz?

– To niespodzianka, ale będziesz zadowolony.

Rzeczywiście, po upływie piętnastu minut Fortuna zauważył stację, o której rozmawiali. Porucznika dostrzegł na miejscu. Wychodząc mu na spotkanie, nie był w stanie pojąć, jakim cudem ten zdążył się przebrać, wymienić auto i zabrać skądś coś, czego nie mógł dać mu wcześniej. Felicjan wskazał na samochód powiedział, że podróżować będą dalej tym – starym, podwyższonym kombi z aspiracjami terenowymi. Marcina mało co zdołałoby jeszcze zdziwić, dlatego o nic nie pytał. Samochód posiadał automatyczną skrzynię biegów, wygodne fotele oraz klimatyzację. Fortunowie sprawnie przepakowali swoje bagaże i przeinstalowali archaiczne urządzenie GPS. Tym razem obaj postanowili obejść samochód dookoła. Marcin chciał sprawdzić, czy wszystko jest z nim w porządku, a młodszy brat mu towarzyszył. W tym czasie Felicjan położył na siedzeniu pasażera małą paczkę, mówiąc, że to okup za Krzysztofa. Gdy zakończyli czynność, Fortuna zapytał porucznika:

– Gdzie masz tę niespodziankę, którą chciałeś mi przekazać?

– O widzisz… Mało co, a byłbym zapomniał. Zaraz przyniosę.

Mężczyzna wrócił po chwili, trzymając w rękach starą grę elektroniczną. Marcin nie pamiętał, kiedy ostatni raz taką widział, nie wspominając o używaniu. Zagadnął więc niepewnie:

– Co to jest?

– Zabijacz czasu dla Darka. Tobie nie będzie przeszkadzał, a jego skutecznie zajmie.

– A czy on potrafi się tym bawić?

– Będziesz zaskoczony, jak dobrze sobie radzi. Chyba to lepsze niż hip-hop? – zapytał retorycznie porucznik.

Fortuna dość sceptycznie przyjął urządzenie i przekazał je bratu, który nie zwracał na mężczyzn uwagi, obserwując ruch samochodów na drodze. Ale gdy wziął do ręki zabawkę, od razu skupił się na niej i już po chwili okazało się, że dobrze wie jak się nią posługiwać. Widząc to, Marcin dziękował, że los zetknął go z Felicjanem. Gość znał jego brata, potrafił z nim rozmawiać i eliminować jego denerwujące zachowania. Po kilku minutach gra elektroniczna całkowicie zawładnęła umysłem Darka, który w końcu przestał zamęczać pytaniem:

– Daleko?

Chłopak grał namiętnie i poza osiągniętymi wynikami, następnymi etapami, zdobytymi poziomami i bonusami, nic więcej go nie interesowało. Nie zwrócił nawet uwagi na fakt, że pojazd, którym aktualnie podróżowali dysponował sprawnym radiem.

Po godzinie jazdy dotarli do większego miasta, na którego obrzeżach pojawiło się znane na całym świecie logo z charakterystycznym napisem. Darek, mimo, że nie potrafił czytać, i wydawało się, że pochłonięty jest grą, natychmiast je rozpoznał:

– O, McDonald’s…

– No i co?

– Zestaw. Daruś.

– To jest niezdrowe jedzenie. Będziesz po nim chory.

– Zestaw. Zabawka.

– Brachu, jesteś starym chłopem, po co ci zabawka?

– Marcinku. Zabawka.

Przekomarzali się chwilę, ale gdy brat prawie się rozpłakał, Fortuna zjechał na parking restauracji, mimo że nie uzgadniał tego z ochroną od wuja. Pomyślał, że obaj skorzystają z toalety i może rzeczywiście coś przekąszą. Zamierzał powiadomić Felicjana o sytuacji już po fakcie, przecież kupno zestawu i wykonanie czynności fizjologicznych nie powinno trwać zbyt długo. Gotowy do wyjścia zapytał:

– Co chcesz?

– Pójdzie.

Marcin zrozumiał, że chłopak miał zamiar sam złożyć zamówienie przy kasie.

– Pójdziesz siku, bo nam się śpieszy. Powiedz, co chcesz, to ci kupię.

– Nie. Marcinku. Razem.

Fortuna zdał sobie sprawę, że go nie przekona i musi zabrać ze sobą. Kłótnia, biorąc pod uwagę ośli upór niepełnosprawnego brata, mogłaby potrwać, a jemu przecież zależało na czasie.

Gdy wysiedli z pojazdu, mężczyzna rozejrzał się dokładnie dookoła, ale nie dostrzegł niczego niepokojącego. Nie zauważył też nikogo z ekipy od Wojciecha. Wewnątrz restauracji nie przebywało na szczęście zbyt wielu klientów. Zbliżyli się do kasy, ale Darek uparł się, że najpierw musi wybrać zabawkę. Wszystko niezwykle zaczęło się przedłużać. W końcu młodszy brat dokonał selekcji drobiazgów i mogli spokojnie sfinalizować zamówienie. Kątem oka Marcin zauważył, że od strony McDrive’a jakiś kierowca uważnie mu się przygląda. Dopiero teraz olśniło go, że mógł zamówić posiłek bez wychodzenia z auta i stracić dużo mniej czasu wewnątrz restauracji. Jednak teraz było za późno, aby się wycofać. W głowie układał się na bieżąco plan na najbliższe minuty tak, by wykorzystać właściwie każdą chwilę. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz nad kasą i zorientował się, że przed nimi w kolejce znajduje się trzech klientów. Była duża szansa, że zdążą przed wydaniem posiłku skorzystać z toalety. Wydał dyspozycje młodszemu bratu i obaj ruszyli w kierunku WC. Przy myciu rąk Fortunę zaniepokoił jakiś dźwięk. Ze zdziwieniem rozpoznał rytm Wlazł kotek na płotek. Zanim zdążył się zorientować, ktoś kopniakiem otworzył drzwi do pomieszczenia. Obaj bracia upadli na podłogę. Darek tak nieszczęśliwie, że uderzył głową o umywalkę. Marcin zauważył nad sobą jakiegoś osiłka, celującego do niego z pistoletu, ale nawet nie zdążył zareagować, bo rozległ się strzał i mężczyzna nagle upadł, a w drzwiach pojawił się Felicjan. Porucznik spojrzał na nich i szybko wydał polecenia:

– Za mną! Nie oglądać się!

Fortuna złapał chłopaka za rękę i pociągnął go za sobą. Ten pochlipywał, trzymając się za skroń, ale nie protestował i pokornie szedł za nim. Marcin zlustrował sylwetkę brata, ale nie dostrzegł na nim żadnych ran. Kątem oka dostrzegł również, że na zewnątrz restauracji Mirek bierze udział w bójce z nieznanymi mu mężczyznami, Irek celuje do jakiegoś samochodu, natomiast Felicja wyjmuje z auta karabin maszynowy i biegnie z nim gdzieś dalej. Zszokowany Fortuna zrozumiał, że szykuje się strzelanina, podobna do tej, którą przeżył pod swoją garsonierą w stolicy. Porucznik poprowadził ich do kuchni, a później do szatni personelu. Zatrzymali się tam na chwilę. Korzystając z chwili postoju, Felicjan zapytał:

– Masz wszystko, co ci przekazałem?

– Tak – odpowiedział szybko Marcin, a porucznik raz jeszcze sprawdził:

– GPS, telefon, smartfon, portfel i pieniądze?

Dopiero teraz mężczyznę olśniło i wycedził:

– Nie wziąłem smartfona i okupu.

– Gdzie jest?

– W samochodzie, pod siedzeniem pasażera.

– Samochód jest zamknięty? – Porucznik rzeczowo zadawał pytania, bez cienia emocji na twarzy.

– Tak, masz kluczyk z pilotem.

Felicjan nie tracąc zimnej krwi, spojrzał na nich i dodał:

– Natychmiast narzućcie na siebie ubrania robocze z McDonalda, ale nie zdejmujcie swoich rzeczy. Czekajcie tu na mnie.

Zrobili, jak kazał. Darek znalazł jakieś krzesło i przysiadł na nim. Fortuna sprawdził stan skroni brata. Wydawało mu się, że skończy się na guzie i lekkim zasinieniu.

Przez dłuższą chwilę nikt ich nie niepokoił. Mężczyzna pomyślał, że sterroryzowani goście i personel leżą teraz na podłodze w restauracji, a oni są tu w miarę bezpieczni. W końcu usłyszeli ostrą wymianę ognia. Marcin domyślił się, że ich towarzysze strzelają do nieznanych mu napastników. Starszy brat pokazał młodszemu, aby był cicho i błogosławił pomysł, że otrzymane wczoraj od Darka przedmioty, pilot i karta, wiszą na jego piersi pod koszulą, przypięte mocną smyczą. Fortuna nie miał pojęcia, kim są agresorzy: stróżami prawa czy przestępcami? Ale tak naprawdę, jakie to miało znaczenie, jeśli ktoś chciał ich zbrojnie pojmać?

Porucznik pojawił się z powrotem po kilku minutach. Przekazał Marcinowi pakunek z okupem za Krzyśka, wyjął jeszcze coś spod pazuchy i podając mu, powiedział:

– To są wasze nowe paszporty. Uciekajcie. Zauważyłem, że przy tylnym wyjściu stoi samochód służby drogowej. Ma plandekę, wejdźcie pod nią. Spróbuję nim odjechać. Jeśli się nie uda, działaj Marcin na własną rękę. Masz GPS z adresem, gdzie trzeba zostawić okup. Później coś wymyślimy. Gdyby stało się coś nieprzewidzianego masz środki, by szukać schronienia. Uciekajcie.

Bracia wyszli drzwiami dla personelu. Nikt ich nie zatrzymywał, bo od frontu restauracji rozpętała się na nowo gwałtowna strzelanina. Prawdopodobnie wszyscy skupili się na niej i żaden z napastników nie wpadł na pomysł, by sprawdzić budynek od drugiej strony. Felicjan pomógł braciom schować się w części bagażowej, a sam wrócił do budynku.

Marcin lustrował otoczenie przez otwór w plandece. Nic się działo. Nagle zauważył biegnących od frontu restauracji w ich kierunku dwóch mężczyzn. Gdy rozległy się strzały, obaj przystanęli, głośno rozmawiając. Marcin domyślił się, że zastanawiają się co robić. Jeden z nich usiłował otworzyć tylne wyjście, ale było ono zablokowane Kiedy znowu zaczęli rozmowę, niespodziewanie drzwi się otworzyły i wyszedł nimi porucznik, który zadziałał szybciej niż zaskoczeni mężczyźni. Felicjan każdego z nich silnym uderzeniem powalił na ziemię, a gdy ci leżeli, rzucił w kierunku braci pakunek. Napastnicy tego nie dostrzegli, ale Marcin zauważył, że zawiniątko niefortunnie upadło pod samochód, w którym się skryli. Porucznik wyjął broń i wymierzył w kierunku wyższego z przeciwników, ale sekunda przeznaczona na podanie rodzeństwu paczki wystarczyła, aby drugi z nich wytrącił mu pistolet. Felicjan zaczął się z nimi bić.

Marcin nie obserwował ich dłużej. Zrozumiał, że nadszedł moment, by zaczęli radzić sobie sami. Zmusił brata do opuszczenia bagażowej części pojazdu i ucieczki pieszo. Po drodze podniósł jeszcze pakunek leżący pod samochodem.

Pędem ruszyli w kierunku parkingu za pobliskim hipermarketem budowlanym. Zwolnili, kiedy wbiegli pomiędzy rzędy ciężarówek. Przeszli kilkadziesiąt metrów spokojnym krokiem i wmieszali się w tłum klientów. Gdy po paru minutach byli pewni, że nikt ich nie ściga. Fortuna sprawdził, co zawiera dostarczone przez porucznika zawiniątko. Były to banknoty i karta bankomatowa. Kartę i część pieniędzy wypakował i schował do swoich kieszeni, a pozostałe pieniędzy ukrył w ubraniu brata. Po chwili Fortunowie weszli w osiedle bloków, a kilka przecznic dalej zauważyli taksówkę. Marcin intensywnie zastanawiał się, co robić. Czas uciekał i zbliżał się termin oddania okupu za Krzyśka, a oni utknęli w tym mieście. Był bez samochodu i obstawy a dodatkowe obciążenie stanowił Darek. W końcu zdecydował i wsiedli do taksówki, której kierowca, gdy tylko zajęli tylne miejsce, zapytał:

– Dzień dobry. To nie zdążyli się przebrać po pracy? Hehehe…

Marcin rozważał gorączkowo, co odpowiedzieć, bo wiedział, że większość taryfiarzy to policyjni informatorzy. Po chwili wpadł na genialny i zarazem prosty pomysł, dlatego spokojnie odpowiedział:

– Kolega źle się poczuł, a realizujemy program finansowany z funduszu niepełnosprawnych. Jestem asystentem tej osoby i muszę zawieźć ją do lekarza.

– Do którego?

– Obojętnie, do najbliższego.

Fortuna widział, że kierowca przez cały czas przygląda się im w lusterku. Widząc, że nie mają ochoty rozmawiać, zagaił:

– Patrz pan, po zarazie nie ma pieniędzy dla takich jak ja – artystów co koncerty plenerowe dawali i na taryfie muszę się męczyć, a dla onego są. To jest sprawiedliwość?

– Panie, na ten program Unia kasę dała jeszcze przed zarazą.

– No chyba, że tak.

Marcin nie dał się sprowokować do pogawędki, a taksiarz ospale ruszył przed siebie. Zapewne kalkulował, do którego lekarza zawieźć tę ekscentryczną parę, by zarobić jak najwięcej. Nie jechali jednak długo. Okazało się, że najbliższa przychodnia znajdowała się tuż obok dworca kolejowego. Fortuna ucieszył się i postanowił kontynuować podróż pociągiem lub autobusem. Chciał stąd jak najdalej uciec, to była najważniejsza kwestia, a sam sposób – mniej istotny.

***

Zmierzając w kierunku stacji kolejowej, uzmysłowił sobie, że jest tam zamontowanych mnóstwo kamer, a oni w swoich charakterystycznych strojach będą wzbudzać zainteresowanie. Nakazał więc Darkowi wejść do najbliższej bramy, gdzie zdjęli ubrania z McDonalda i wyrzucili je do kosza. W drodze na dworzec Marcin zauważył autokomis. Pomyślał, że jednak najlepiej będzie podróżować samochodem niż środkiem komunikacji publicznej. Zaszedł do biura i po wymianie kurtuazyjnych zwrotów zapytał:

– Mielibyście państwo w ofercie jakąś dużą terenówkę?

– Jaka marka pana interesuje?

– Jaka bądź, byle auto było sprawne.

– Na placu nic nie mamy, ale szef coś wymyśli. Na kiedy potrzeba?

– Na już. Brata na biwak harcerski muszę zawieźć, a samochód mi się zepsuł i nie mam, od kogo pożyczyć.

Pracownica od razu zwęszyła interes, zlustrowała obu klientów i po chwili zadzwoniła do właściciela. Wytłumaczyła rozmówcy problem, a po skończonej konwersacji kazała im czekać. Szef punktu zjawił się po dwudziestu minutach kilkuletnim japońskim samochodem rolniczym i od razu zagaił:

– Jaka jest potrzeba?

– Przydałoby mi się coś takiego, czym pan przyjechał.

– Może być ten?

– Jak najbardziej, bardzo mi się podoba – odpowiedział Fortuna, który jak najszybciej chciał sfinalizować transakcję i jechać dalej, ale handlarz również zwietrzył dobry biznes i odparł:

– No nie wiem, lubię ten sprzęt.

– Tak, szefowi do twarzy w tym samochodzie – dodała kobieta.

Marcin wiedział, że odstawiają przed nim przedstawienie, ale jemu za bardzo zależało na czasie, żeby się spierać. Z drugiej strony, nie mógł za szybko dobić targu, bo byłoby to podejrzane.

– Kupi pan sobie nowy, a mnie się ta bryka podoba. Ile?

– Kurczę, pięćdziesiąt za niego dałem.

– Chyba pięć lat temu? Dam dwadzieścia pięć.

– Żartujesz pan. W żadnym wypadku za mniej niż czterdzieści osiem go nie sprzedam. Poza tym nie planowałem tak szybko się go pozbywać.

– Pana wybór. Mam pieniądze, a samochód mi odpowiada.

– A jak będzie z zapłatą? Od razu gotówką czy przelewem? Jeśli gotówką, za czterdzieści siedem. No, może pięć stówek jeszcze opuszczę.

– Wolałbym kartą, ale trzydzieści pięć mogę dać teraz.

– Jaja pan sobie robisz?

– Po zarazie pewnie trudno z interesem. Dobrą ofertę panu daję, trzydzieści sześć.

– Z interesami nie jest tak źle, jak się panu zdaje. Nie mam terminala, tu nie spożywczak. Jak mam go odsprzedać, to w grę wchodzi tylko gotówka.

– Zatankuje pan do pełna i daję gotówkę, trzydzieści siedem.

– Dorzuć pan do czterdziestu i tysiąc na paliwo, to się dogadamy.

– To jaki on ma zbiornik? Jak koparka? Wystarczy za pięćset.

– Tylko markowy olej napędowy do niego lałem. Do pełna prawie za siedem stów wchodzi.

– Ale się pan targujesz. Dobrze, niech będzie za trzydzieści dziewięć.

– Ale nie tankuję, masz pan paliwa na dwieście kilometrów.

– W porządku. Podrzuci mnie pan jeszcze do bankomatu, ja wypłacę z niego pieniądze, a pani w tym czasie dokumenty przygotuje. Ureguluję płatność, a pan poszuka sobie nowej bryki, choć jak widzę, tego towaru tu nie brakuje.

Zrobili, jak zaproponował. Mimo, że miał przy sobie prawie pięćdziesiąt tysięcy, nie chciał wydawać gotówki. Pod bankiem znaleźli się po dziesięciu minutach. Fortuna nie bał się użyć karty otrzymanej od Felicjana, gdyż ci, którzy go szukali, i tak wiedzieli, że jest w tym mieście. Poza tym nie sądził, żeby karta była zarejestrowana na kogoś z jego rodziny. Kłopot pojawił się dopiero przy wbijaniu pinu, gdyż go po prostu nie znał. Przypomniał sobie jednak, że rodzice w takich sytuacjach najczęściej wykorzystywali daty ich urodzenia. Jego dane nie uwolniły blokady, zapytał więc Darka:

– Pamiętasz Daruś, kiedy się urodziłeś?

– Ta.

– Kiedy?

– Sobota.

– Ale chodzi mi o datę.

– Dwa jeden kwiecień.

Dzięki tej informacji, Marcin bez problemu wyciągnął gotówkę i w biurze szybko załatwili formalności. Zakupu Fortuna dokonał na nowy paszport brata. Właściciel nie protestował, nawet gdy chłopak podpisał się zupełnie inaczej niż na paszporcie – krzyżykiem.

Gdy siedzieli w samochodzie, okazało się, że i tym razem sprzyjało im szczęście. Auto liczyło sobie prawie osiem lat i jak do tej pory miało tylko jednego właściciela. Było bardzo dobrze utrzymane. Wyposażono je nawet w skórzaną tapicerkę i klimatyzację. Marcin podejrzewał, że przepłacił, ale taka była cena szybkiego zakupu. Jadąc przez miasto, zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Miał przy sobie pieniądze i brata, mógł bez problemu przejechać przez Czechy do Austrii i uciec do miejsca, gdzie nikt ich znajdzie. Po chwili jednak głos rozsądku zwyciężył. Gotówki nie miał znowu tak wiele, nie wiedział, ile środków jest na karcie i jak długo samochód będzie ich wiózł. Poza tym mimo piętrzących się niebezpieczeństw, należało dostarczyć okup za Krzyśka, to było najważniejsze. Postanowił nie tracić czasu na włączenie urządzenia GPS i kierować się poza miasto drogowskazami. Na najbliższej stacji paliw zamierzał zatankować i wówczas włączyć wszystkie elektroniczne akcesoria.

***

Gdy wyjechali na drogę szybkiego ruchu, Marcin Fortuna uspokoił się, bo nie zauważył, aby ktoś ich śledził. Po dłuższej chwili nabrał pewności, że nic im już nie grozi i zjechał na pierwszą dostrzeżoną stację paliw. Zatrzymał się i widząc pytający wzrok młodszego brata, odpowiedział:

– Muszę zatankować, wbić adres, dokąd mamy jechać. Idź do toalety.

– Nie.

– Idź brachu, bo nie wiem, kiedy będę mógł się później zatrzymać.

– Nie! – krzyknął brat.

Nie przejmując się nim, mężczyzna wyjął stary GPS otrzymany od wuja i wprowadził z przekazanej również przez niego kartki namiary miejsca, w którym powinien zostawić okup za Krzyśka. Powiedziano mu już wcześniej, że będzie to kościół. Raz jeszcze spojrzał na niewielką paczuszkę szczelnie owiniętą folią, którą należało umieścić w chrzcielnicy. Choć pomysł wydawał mu się dziwny, nie zamierzał go kwestionować, a polecenie chciał wykonać najlepiej jak potrafił.

GPS wyznaczył, blisko trzystukilometrową trasę kończącą się przy południowo-wschodniej granicy. Pomyślał, że to dużo, ale i mało zarazem. Miał co prawda czas do północy, a dochodziła dopiero czternasta, ale nie wiedział, co może się wydarzyć po drodze.

Wysiadł z samochodu by zatankować auto. W tym czasie brat zmienił zdanie i obrażony wszedł do wnętrza budynku stacji. W ślad za nim podążył Marcin, by uregulować płatność.

Gdy wyjmował gotówkę, zawiesił wzrok na ekspozycji alkoholu, która znajdowała się na poziomie jego oczu. Musiał przyznać, że asortyment był bogaty. Jego spojrzenie przykuła butelka miernej whisky. Obserwował ją i intensywnie zastanawiał. Wiedział, że brat nie lubi, gdy pije, więc jeśli chciałby ją kupić, musiałby, się z tym dobrze kryć. Nagle na jego twarzy pojawił się niemal triumfalny uśmiech, wskazał na trunek i zapytał:

– Ma pan takie w mniejszej butelce?

– Tak, setki są. Kupisz pan? Proponuję za cenę dwóch setek pół litra.

Marcin dobrze wiedział, że po epidemii i kryzysie klientów było niewielu, więc sprzedawca za wszelką cenę starał się wcisnąć pierwszemu chętnemu wszystko, co tylko możliwe.

– Niech będzie jedna – zdecydował.

– Ale… – Sprzedawca usiłował jeszcze negocjować, ale mężczyzna stanowczo machnął ręką.

Większej butelki nie zmieściłby w kieszeni spodni. Poza tym chciał najpierw niewielką ilością alkoholu sprawdzić, czy rzeczywiście w ośrodku odwykowym wszyli mu to coś, co po wypiciu sprawiało niewysłowione cierpienie. Pracownik podliczył rachunek i wyczekująco spojrzał na Marcina, który ku jego zdziwieniu zapłacił gotówką i wyszedł z budynku stacji.

W oczekiwaniu na Darka chodził po parkingu rozprostowując kości. Po jakimś czasie wsiadł do samochodu i rozejrzał się wewnątrz. Na tylnym siedzeniu auta ze zdziwieniem znalazł nie swoją torbę. W środku były świeżo wyprane sportowe ubrania. Podejrzewał, że torba należy do właściciela komisu, który był podobnej do niego postury. Rozejrzał się dookoła i przyznał w duchu, że tegoroczny wrzesień zaskakiwał piękną pogodą:

– Złota polska jesień – westchnął w duchu.

Ciekawe, czy równie urokliwie było we wrześniu trzydziestego dziewiątego, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Jego prababcia, wielokrotnie powtarzała, że w przeddzień nadchodzącej klęski czy katastrofy, natura potrafi swoją łagodnością i urodą, rekompensować ludzkie tragedie. Pewnie po to, aby lepiej znosili wszelkiego rodzaju traumy, nieszczęścia i cierpienia, które ich spotykają. Zastanowił się, skąd u niego dzisiaj takie skojarzenia, ale rozmyślania wnet przerwał Darek, który po powrocie z toalety obszedł samochód dookoła i wsiadając od razu, zapytał:

– Gdzie?

– Nie wiem. Tam, dokąd nas GPS zaprowadzi – odpowiedział zgodnie z prawdą Marcin.

– Gdzie? – dopytywał zapalczywie brat.

– Mówiłem, nie wiem. Musimy po drodze coś załatwić, a później czeka nas niespodzianka od rodziców.

Mężczyzna nie kłamał, sam był bardzo ciekawy, dokąd zawiedzie ich urządzenie, więc gdy tylko brat zapiął pasy, od razu ruszył w drogę. Spodziewał się, że po zostawieniu okupu, będą musieli gdzieś przenocować.

Wkrótce znaleźli się na drodze lokalnej. Nawigacja kojącym głosem prowadziła ich rzadziej uczęszczanymi bocznymi drogami. Mijali wsie i miasteczka. Z każdym kilometrem widzieli coraz mniej ludzi, a więcej biedy. Marcin z niedowierzaniem przyglądał się tym widokom. Przez pracę w dużych miejskich firmach nie miał okazji na własne oczy ocenić szkód wywołanych epidemią. Nie rozpoznawał już Polski.

Zanim się obejrzał, Darek zaczął narzekać na głód, więc zjechali ponownie na stację paliw, gdzie w barze zamówili posiłek. Jednak już po chwili okazało się, że nie był to dobry pomysł. Zanim Marcin skończył jeść swoją porcję kawałków kurczaka w panierce, poczuł silny ból w trzewiach i natychmiast musiał skorzystać z toalety.

Jej wnętrze było, jak się zresztą spodziewał, brudne i śmierdzące. Brzydził się na samą myśl o zrobieniu z niej użytku, ale fizjologia była silniejsza. Młodszemu bratu konsumpcja zajęła pół godziny, ale za to odzyskał dobry humor i zaczął sobie nawet podśpiewywać pod nosem. Przez kolejną godzinę cieszył się z każdej zauważonej za oknem rzeczy. Radość przynosił mu zmieniający się krajobraz, mijane rzeki, zauważone kościoły, psy, krowy i ludzie, ubrani inaczej niż był do tego przyzwyczajony. Chciał też włączyć stację z ulubioną muzyką, ale Marcin jako kierowca surowo mu tego zabronił, twierdząc, że dźwięki rozpraszają go podczas jazdy. Po pewnym czasie niepełnosprawnemu chłopakowi podróż zwyczajnie zaczęła się dłużyć. Grymasił, że nie zabrali z poprzedniego samochodu gry i nie może słuchać ulubionej muzyki. Na początku drogi na zmianę gadał lub cicho śpiewał, ale wraz z upływem kolejnych godzin popadał w krótkie drzemki, a gdy się budził, natychmiast zadawał pytanie:

– Daleko?

Mężczyzna nie potrafił określić, gdzie się aktualnie znajdują. Stary GPS pokazywał jedynie liczbę kilometrów do celu, a z doświadczenia wiedział, że przewidywanie na tej podstawie czasu jazdy bywa bardzo mylne, bo osiemdziesiąt kilometrów przemierzonych lokalnymi drogami, a autostradą, to nie to samo. Telefon, który dostał od Felicjana nie posiadał możliwości wprowadzenia współrzędnych i sprawdzenia na mapach bieżącego położenia oraz obliczenia potrzebnego czasu, biorąc pod uwagę realną sytuację na drogach. Niestety smartfona, który posiadał tę funkcję, zostawił ze wszystkimi rzeczami Darka pod McDonaldem.

Zatrzymywali się jeszcze dwa razy. Jednak nigdzie więcej Marcin nie odważył się kupić przy Darku alkoholu. Uznał, że musi mu wystarczyć ta ilość, w którą zaopatrzył się na początku podróży. Około godziny siedemnastej stwierdził, że z całą pewnością zdążą dotrzeć na miejsce zostawienia okupu przed umówioną północą, nie musieli więc się spieszyć.

***

Po kilku godzinach niezwykle uciążliwej dla obu braci podróży, dotarli wreszcie do małej mieściny o nazwie Krowie Bobki czy też Owcze Pędy… Tabliczka tylko mignęła Marcinowi przed oczyma i nie zdołał zapamiętać jej nazwy.

Miasteczko charakteryzowało się typowym galicyjskim charakterem, wąskie i kręte uliczki, ciasna zabudowa i małe chałupki sklecone naprędce z tego, co znajdowało się akurat pod ręką Z każdego okna wyglądała na nich bieda. Tych w miarę normalnie wyglądających domów stało niewiele, a te które widział, wybudowano według jednego wzoru. Były to tak zwane peerelowskie klocki, identyczne od Pomorza do Tatr. Ładnie prezentował się jedynie mały ryneczek ze studnią w swoim centrum. Mężczyzna dostrzegł także wzniesienie, a na nim bloki, pozostałość po PGR–ach. Wokół panowała cisza, która napełniła Marcina niespodziewanym spokojem. Dla człowieka żyjącego na co dzień w mieście to rzadkie doznanie. Pomyślał, że sześć ostatnich tygodni w ośrodku odwykowym dobrze mu zrobiło. Zdołał się wyciszyć i dużo lepiej znosi przebywanie w takim miejscu.

Zdecydował, że najlepiej będzie od razu zostawić okup w wyznaczonym punkcie i w tym celu podjechał pod kościół, gdzie wydał bratu zdecydowane polecenie:

– Zostań i czekaj na mnie.

Darek nie wyglądał na zadowolonego, ale też nie protestował i co najbardziej zdziwiło Marcina, nie pytał o powód postoju. Mężczyzna wysiadł z pojazdu i udał się pod główne wejście obiektu. Złapał za klamkę i silnie ją nacisnął, ale usłyszał jedynie szczęk zasuw w zamkniętych wrotach świątyni. Rozejrzał się, jednak nie zauważył nikogo, kogo mógłby poprosić o pomoc. Z drugiej strony nie widział też żadnej osoby, która wzbudzałaby jego niepokój. Wokół było po prostu pusto. Zdecydował wrócić tu nieco później i już bez Darka. Zastanawiał się, co w tym czasie z nim zrobić. Sytuacja może się niebezpiecznie rozwinąć, a młodszy brat po raz kolejny zostanie zmuszony do udziału w ryzykownych wydarzeniach. Nie miał pojęcia i nie chciał też się dowiedzieć, jak niepełnosprawny chłopak zachowa się w obliczu kolejnych nieprzewidzianych komplikacji. Uznał, że najlepiej będzie go gdzieś zostawić. Pozostało tylko pytanie: „Gdzie?”. Nie widział w miasteczku żadnego hotelu, pensjonatu czy zajazdu. Zdesperowany postanowił sprawdzić miejsce, zapisane na karcie bankomatowej przekazanej przez ojca Darkowi.

Zrezygnowany wbił w stary GPS podane przez nich namiary i bardzo się zdziwił, gdyż punkt ten znajdował się niedaleko kościoła, raptem pięć kilometrów na wschód. Uznał, że warto tam ułożyć do snu kłopotliwego pasażera i zaczekać na późniejszą porę, aby w samotności dokończyć realizację zadania. Plan wydawał się dobry, tym bardziej, że do północy pozostało jeszcze sporo czasu.

Mężczyzna wrócił do samochodu i mimo protestów Darka, ruszył zgodnie ze wskazaniami nawigacji. Młodszy brat był już naprawdę zmęczony, marudził i nie potrafił zrozumieć, że będą na miejscu w ciągu kilku minut. Jego narzekania rozproszyły Marcina na tyle, że zorientował się o dotarciu do celu dopiero na sygnał zaprogramowanego urządzenia.

***

Domostwo, w którym mieli znaleźć azyl i spędzić najbliższy czas mieściło się zupełnie na uboczu. Numer i nazwę ulicy trudno było dostrzec. Gdyby nie komunikat GPS, nawet nie zwróciliby uwagi na mur zarośnięty zielenią.

Mężczyzna podjechał bliżej bramy i użył pilota otrzymanego od Darka, wówczas otworzyła się ona bezszelestnie. Wjechali za ogrodzenie, ale nadal oprócz krzewów i drzew niczego nie mogli dojrzeć. Marcin dość długo musiał przypatrywać się, aby dostrzec w mroku bryłę budynku. W myślach przyznał, że trudno go zauważyć, dzięki otaczającemu dom gęstemu ogrodowi. Wcześniej miał nadzieję, że chociaż pasażer rozpozna otoczenie, ale wyglądało na to, że podobnie jak on jest tutaj po raz pierwszy.

Gdy wysiedli z samochodu od razu zorientował się, że zabudowania są opuszczone, ale nie wypowiedział swoich spostrzeżeń na głos. Gdy podszedł bliżej, doznał swoistego szoku, gdyż dom był co prawda zadaszony, ale nieotynkowany oraz nie posiadał ani drzwi, ani szyb w oknach. Mimo, że starał się tego nie okazywać, Marcin dosłownie wpadł w panikę. Pomyślał z przerażeniem:

– Przecież mamy tu mieszkać przez najbliższy miesiąc! A nie ma ku temu żadnych warunków!

W jego umyśle pojawiło się przekonanie, że za tym głupim pomysłem stoi Felicjan, jeden z ochroniarzy, który przechwalał się swoimi survivalowymi wyprawami z Darkiem. Pewnie jego zdaniem, skoro niepełnosprawny intelektualnie chłopak nawykł do spania pod namiotem, to i starszy z braci, dorosły i wysportowany mężczyzna gotów jest do takich poświęceń. Zastanawiał się gorączkowo nad rozwiązaniem, przeklinając Felicjana:

– Wredny złośliwiec! Paskudny kpiarz, pierdolony prepers! Zbliża się przecież październik, każdego dnia będzie coraz zimniej, a oni nie mieli ze sobą żadnego specjalistycznego sprzętu.

Bez nadziei na dobre i wygodne zakwaterowanie mężczyzna wskazał bratu kierunek i obaj ruszyli w stronę budynku. Darek nadal marudził, ale szedł posłusznie. Marcin zauważył nagle stojącą w odległości kilkudziesięciu metrów od domu niepozornie wyglądającą stróżówkę. Zorientował się wówczas, że może mieć do czynienia tylko z przykrywką do czegoś większego. Mały obiekt usytuowany był na linii bramy i całkowicie różnił się od reszty zabudowań, wyglądał na czysty i zadbany, ale przede wszystkim posiadał szyby w oknach i miał zamontowane drzwi. Mężczyzna postanowił sprawdzić służbówkę później, mieli przecież pozostać tutaj przez najbliższy miesiąc.

Na pierwszy rzut oka teren obejścia był zaniedbany, ale Marcin ocenił, że przynajmniej raz w tygodniu ktoś musi kosić tu trawę i zagrabiać liście. Gdy podeszli bliżej, zauważył też z boku budynku udrożniony wyjazd z garażu, mieszczącego się w piwnicy. Brama do garażu była solidna – bez szans na jej sforsowanie. Po dotarciu do frontowego wejścia bez drzwi, bracia przez chwilę się wahali, ale ostatecznie weszli do środka.

Wewnątrz budynku, na ścianie mężczyzna dostrzegł napis: Zstąpił do… W pierwszym momencie nie skojarzył, co te słowa oznaczają, dlatego przeczytał słowa na głos, a młodszy brat dopowiedział:

– …piekieł.

Marcin od razu domyślił się, gdzie powinien szukać wejścia do piwnicy. Skorzystał z drugiego przycisku w pilocie. Dźwięk otwieranych drzwi rozległ się w pomieszczeniu obok. Gdy tam zajrzeli, odkryli otworzony przez siłownik właz prowadzący pod podłogę. Zeszli po schodach i wtedy automatycznie zapaliło się światło, które na szczęście nie raziło wzroku. Znaleźli się w przyzwoicie urządzonym mieszkaniu. Co prawda, brakowało w nim okien, ale mężczyzna przyjął, że można uznać to za pewnego rodzaju atrakcję.

Od razu znaleźli list od matki. Marcin wziął go do ręki i schował, postanowił przeczytać później, gdyż oględziny mieszkania bardziej go zaintrygowały. Z przedpokoju bracia trafili do dużego salonu połączonego z kuchnią. Po przeciwległej stronie aneksu kuchennego znajdowały się kolejne drzwi. Okazało się, że prowadziły do dwóch sypialni z oddzielnymi łazienkami i gabinetu. Obok były jeszcze drzwi do garażu i spiżarni. Odbiór wizualny mieszkania nie stanowił oszałamiającego doznania, bo Marcin przywykł do zdecydowanie lepszego komfortu życia, ale na każdym kroku natykał się tu na rodzinne pamiątki, zdjęcia rodziców z nim i bratem. Obaj mężczyźni z dużym zainteresowaniem oglądali nieznane sobie dotąd miejsce. Mieszkanie bardzo im się spodobało właśnie z powodu przywołanych wspólnych wspomnień.

Bardzo szybko zapoznali się z dokładnym rozkładem pomieszczeń, a w spiżarni znaleźli produkty spożywcze i hermetycznie zapakowaną żywność. Lodówka i szafki w kuchni wypełnione były po brzegi podobnymi produktami z długą datą ważności. Marcin odczuwał już wyraźnie zmęczenie, a rodzaj znalezionych artykułów dodatkowo go rozdrażnił. Sam odżywiał się zdrowo i unikał konserwantów. Uświadomił sobie, że przez ostatnie sześć tygodni jadł bardzo naturalnie, a skutki zjedzenia sztucznej żywności w barze nadal targały jego żołądkiem.

Bracia wrócili do samochodu zabrać potrzebne rzeczy i zaczęli rozlokowywać się w pomieszczeniach. Marcin wybrał pokój obok gabinetu. Młodszy brat chodził po mieszkaniu, w poszukiwaniu jakiegoś odtwarzacza muzyki. W końcu znalazł urządzenie mp3 ze słuchawkami i zaczął słuchać muzyki. Marcin w tym czasie udał się do gabinetu, aby przeczytać w spokoju list od matki:

„Skoro tutaj jesteście, to znaczy, że Marcinie zajmujesz się swoim bratem. Nie wiem, jaka jest pora roku, ale staraliśmy się zapewnić Wam w tym mieszkaniu wszystko, co potrzebne do życia. Bardzo Was kochamy i chcemy, żebyście byli szczęśliwi. Brat nie istnieje bez Ciebie, a Ciebie nie ma bez niego. Stanowicie nierozerwalną całość. Wuj, Wojciech Ostry pomoże Wam we wszystkim. Możecie mu zaufać. Wasza kochająca Mama”.

Mężczyzna w kwestii zaufania do Wojciecha Ostrego miał odmienne zdanie i sam niczego dobrowolnie by mu nie powierzył. Jej podpis za to go rozrzewnił, ale sentymentalny nastrój minął, gdy do gabinetu wszedł rozbawiony Darek z pytaniem:

– Kto napisał?

– Mama.

– Co?

– …że się później spotkamy, a na razie masz się mnie słuchać i nie puszczać głośno muzyki, bo sąsiedzi wszystko jej doniosą.

– Aha. Dobra.

Marcin spojrzał na zegarek, było piętnaście po dziewiętnastej. Wstał z fotela obok biurka i zaczął myszkować po szafkach i półkach. Pragnienie napicia się czegoś mocniejszego stawało się coraz silniejsze. Jednak w całym mieszkaniu nie znalazł żadnego alkoholu, nawet piwa, co jeszcze bardziej spotęgowało jego rozdrażnienie, bo to, co miał, było niewystarczające. Z drugiej strony był zmęczony i na szczęście nie chciało mu się iść specjalnie po trunek do miasteczka. Zresztą, jak by się wytłumaczył młodszemu bratu? Zdecydował, że pozostanie w mieszkaniu. Do północy miał jeszcze sporo czasu. Idąc na rekonesans nowego lokum, rzucił mimochodem:

– Darek, zrobisz kolację?

Marcin był nauczony, że ktoś przygotowuje mu posiłki, parzy herbatę i robi kawę. Ostatnie tygodnie spędzone w ośrodku leczenia uzależnień tylko utwierdziły go w przekonaniu, że nie jest stworzony do spraw związanych ze sztuką kulinarną. Wolał konsumować potrawy przyrządzane przez innych, co było zarówno przyjemne, jak i wygodne. O dziwo, młodszemu bratu rola kucharza bardzo przypadła do gustu, od razu zapytał:

– Ta. Co?

– Cokolwiek, bylebyś produkty znalazł na miejscu, żeby nigdzie już dzisiaj nie trzeba było łazić. Dasz radę?

– Ta. Dla Darusia? Marcinka?

– A widzisz tutaj kogoś jeszcze, brachu?

– Nie.

Chłopak z werwą wyszedł ze swojego pokoju i zaczął myszkować po kuchni. Marcin liczył, że opakowania produktów są wyraźnie oznaczone rysunkami lub zdjęciami, bo Darek nie potrafił przecież czytać. Nie zawiódł się, bo zanim wyszedł z domu, brat znalazł w lodówce pulpety w sosie pomidorowym, starty ser żółty oraz nać zasuszonej pietruszki. Mówił, że zaserwuje jeszcze suche pieczywo i wszystko popiją miętą. Mężczyzna pomyślał, że w ośrodkach dla niepełnosprawnych intelektualnie uczą naprawdę pożytecznych rzeczy. Jak już wcześniej zauważył, rodzice posiadali w domu podobne wyposażenie, toteż młodszy brat nie miał kłopotów z jego obsługą. Kuchenka była indukcyjna, więc nie istniała możliwość przypadkowego rozniecenia ognia. Co prawda posiłek miał zostać przyszykowany z gotowych produktów, ale zawsze była to jednak samodzielnie przyrządzona kolacja, lepsza od żywności przygotowanej w całości i zamrożonej w wyspecjalizowanej przetwórni.