Zrodzona z krwi i popiołu - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka

Zrodzona z krwi i popiołu ebook

Jennifer L. Armentrout

0,0
71,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Granica między miłością a obsesją nigdy nie była większa.

Choć Sera w końcu uwolniła się od Kolisa i z powrotem znalazła się wśród ludzi, których kocha, to nie oznacza, że zapanował spokój. Wciąż nawiedzają ją wspomnienia tego, co przeżyła. Lecz Sera ma nadzieję na przyszłość z drugą połówką jej serca i duszy. Nyktos kocha ją, pożąda jej i akceptuje każdą część jej natury – nawet tę potworną, z którą Sera wciąż walczy.

Teraz bardziej niż kiedykolwiek Sera i Nyktos muszą walczyć o przetrwanie wszystkich światów, a Nyktos nie ma żadnych wątpliwości, że Sera nadaje się na Królową Bogów. Ale Seraphena musi znaleźć tę wiarę również w sobie, jeśli chce mieć jakąkolwiek nadzieję, że uda jej się przekonać pozostałe Dwory do wsparcia ich w wojnie przeciwko Kolisowi i uczynienia z Ilizjum oraz świata śmiertelników lepszego i bezpieczniejszego miejsca dla wszystkich.

Lecz gdy Sera zaczyna pojmować, jak ważny jest jej ród i jakie naprawdę znaczenie niesie ze sobą niepokojąca przepowiednia, staje się jasne, że wszystko, co już się dokonało i co dopiero nadejdzie, jest o wiele poważniejsze niż Kolis i jego mroczne obsesje.

Rodzi się pytanie, jak bardzo Duchy Losu wpływają na wszystkie wydarzenia i jaki jest ich ostateczny cel. Jedną rzecz Sera wie na pewno – nie mogą ufać prawie nikomu… w tym nawet jej samej.

Zbliża się wojna bogów, rozdzierające serce straty są nieuniknione, a prawdziwy Pierwotny Śmierci rośnie w siłę. Czy ze wsparciem swoich przyjaciół Sera i Nyktos zdołają powstrzymać Kolisa, zanim ten zniszczy światy, czy też wszystko przepadnie w ognistym piekle krwi i popiołu?

Bowiem granica między sprawiedliwością a zemstą nigdy nie była tak cienka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1355

Data ważności licencji: 9/27/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Sugerowana kolejność czytania

Cykl Z krwi i popiołu:

1.Krew i popiół

2.Królestwo Ciała i Ognia

3.Korona ze złoconych kości

5.Wojna Dwóch Królowych

7.Dusza krwi i popiołu

9.Wizje ciała i krwi

Cykl Z ciała i ognia:

4.Cień w żarze

6.Światło w płomieniu

8.Ogień w ciele

10.Zrodzona z krwi i popiołu

W przygotowaniu:

11.Pierwotna Krwi i Kości

Tytuł oryginału: BORN OF BLOOD AND ASH

Ilustracje, mapa i projekt okładki: © by Hang Le

Redakcja: Barbara Milanowska (Lingventa)

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Beata Kozieł-Kulesza

© 2024 by Jennifer L. Armentrout. All rights reserved.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025

© for the Polish translation by Justyna Szcześniak-Norberg

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku!

Ta książka porusza tematy i opisuje zachowania, które mogą urazić odbiorców lub wywołać niepokój, dlatego zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.

Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, wulgarny język, przemoc, spożywanie alkoholu, depresja, bardzo śmiałe sceny erotyczne.

ISBN 978-83-287-3620-7

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2025

–fragment–

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz

Nauczycielom i bibliotekarzom – nie wiem, jak to robicie.

Każde z was jest prawdziwym bohaterem.

SŁOWNIK WYMOWY

Postaci

Aios – ejos

Andreia – andreja

Attes – attejs

Aurelia – aurelia

Aydun – ajdun

Baines – bejns

Bele – bel

Callum – kalum

Crolee – krolii

Daniil – daniil

Davina – dawina

Diaval – diawal

Dorcan – dorkan

Dyses – dajsis

Eamon Icarion – ejmon ikarion

Ector – ektor

Ehthawn – iitan

Elias – elajas

Embris – embris

Erlina – erlina

Ernald – ernald

Eythos – iitos

Ezmeria – ezmeria

Gemma – dżema

Halayna – halejna

Hanan – hejnan

Holland – holand

Hymeria – hajmeria

Iason – ajzon

Ione – ajon

Iridessa – iridessa

Jadis – dżejdis

Jamison – dżejmison

Kayleigh Balfour – kejlii balfor

Keella – kiila

Kolis – kolis

Królowa Calliphe – królowa kalifi

Kyn – kyn

Lailah – lejla

Lathan – lejtan

Liam – liam

Liora – liora

Loimus – lojmus

Madis – madis

Mahiil – mahiil

Maia – maja

Marisol Faber – marisol fejber

Mestra – mestra

Mycella – majsela

Naberius – naberius

Nektas – nektas

Nyktos – nyktos

Odetta – odetta

Orphine – orfiin

Pallas – palas

Peinea – peinija

Penellaphe – penelafi

Phanos – fanos

Phena – fina

Polemus – polemus

Reaver – riiwer

Rhahar – rahar

Rhain – rein

Ronan Lesly – ronan lezli

Saion – sajon

Sera – sira

Seraphena Mierel – sirafina miirel

Sotoria – sotoria

Taric – tarik

Tavius – tejwius

Thad – tad

Thierran – tiran

Theon – tion

Uros – uros

Varus – wejrus

Veses – wesis

Vikter Ward/Wardwell – wikter łord/łordłel

Wil Tovar – łil towar

Miejsca

Carsodonia – karsodonia

Dalos – dejlos

Dom Haidesu – dom haidesu

Dwór Cauldra – dwór kaldra

Essalia – esalia

Filary Asfodeli – filary asfodeli

Góry Skotos – góry skotos

Hygeia – hajdżija

Ilizjum – ilizjum

Karcery – karcery

Kithreia – kitrija

Kreta – kreta

Lasania – lasanija

Lotho – loto

Masadonia – masadonia

Massene – masine

Nieśmiertelne Wzgórza – nieśmiertelne wzgórza

Oak Ambler – ołk ambler

Pałac Ateński – pałac ateński

Pałac Cor – pałac kor

Równiny Thyia – równiny taja

Sirta – sirta

Vangar – wangar

Vathi – wejti

Vita – wita

Wyspy Callasta – wyspy kalasta

Wyspy Trytona – wyspy trytona

Wyspy Vodina – wyspy wodina

Wzgórza Elizjum – wzgórza elizjum

Pojęcia

Agna Adice – ejgna ejdis

Agna Udex – ejgna udeks

Arae – eeri

benada – benada

chora – kora

Cymeryjczycy – cymeryjczycy

dakkai – dejki

eirini – ejrini

eram – ejram

eter – eter

fałszywy bóg – fałszywy bóg

furie – furie

graeca – greeka

Gyrm – gyrm

imprimen – imprimen

kardia – kardia

kynakos – kynakos

lamia – lamia

laruea – laruja

lyrue – lajru

mayeeh Liessar – maja liisar

megiery – megiery

meyaah Liessa – miija liisa

ni’mere – najmir

nota – nota

notam – notam

oneirou – oniiru

por-na – porna

sekya – sekja

Sōl Eder – sol ider

so’lis – solis

sóls – solz

so’vit – sowit

sparanea – speraneja

stasi dato – stasi dato

stasi dato nori – stasi dato nori

syhkik – sajkik

syreni – syreni

te’lepe – telepi

tulpa – tulpa

unia – unia

vadentia – wadencja

wilk kiyou – wilk kiju

SPOPIELAJĄCY

Nyktos, znany również jako Spopielający, Błogosławiony, Strażnik Dusz, Pierwotny bóg zwykłych ludzi i końca życia, Pierwotny Śmierci, a w tej chwili także Naprawdę, Kurwa, Zniecierpliwiony, wcale nie chciał teraz stać w korytarzu przed swoją sypialnią.

To było ostatnie miejsce, w którym pragnął się znajdować, bo był w stanie myśleć jedynie o tym, że jego królowa – żona, bratnie serce i cały jego świat – leży w ich łożu, czekając na niego.

Zostawił ją tam zaledwie kilka minut temu, ale jego ciało dosłownie drżało z potrzeby, by znów znaleźć się u jej boku. Żeby na nią spojrzeć. Dotknąć jej. Potwierdzić, że jest żywa, zdrowa i bezpieczna. Że jej Ascendencja i czas, który po niej nastąpił, nie były tylko cudownym snem.

Ash desperacko musiał przypominać sobie, że pomimo wszystkiego, co zrobił, by odgrodzić się od innych, mimo tego, że posunął się tak daleko, że kazał usunąć sobie kardię, on i Seraphena i tak się w sobie zakochali, roztrzaskali grube osłony, którymi chronili swoje serca, i zburzyli mury, które wznieśli, by nawzajem się do siebie nie dopuścić. Niezłomna wola Asha pokonała przeznaczenie. Oni pokonali przeznaczenie.

A wszystko dzięki temu, co jest najbardziej nieprzewidywalne.

Nieznane i niezapisane.

Dzięki jedynej rzeczy potężniejszej niż Duchy Losu…

Prawdziwej miłości serc i dusz…

Dzięki bratnim sercom.

Ale rozmowa z Nektasem była ważna. Konieczna.

Dlatego musiał wykazać się cierpliwością.

A przynajmniej tolerancją wobec tego, że został odciągnięty od Sery.

– W Ilizjum panuje spokój – przekazał mu Nektas ściszonym głosem.

– Na razie.

– Na razie – potaknął draken. Czarne włosy przetykane karmazynowymi pasmami przesunęły mu się po ramieniu. – Na granicy między Krainą Cieni a Vathi nic się nie dzieje. Na niebie również. Attes nie wykonał żadnego ruchu. Ani Kyn.

Ash nie martwił się Attesem, co nie zmieniało faktu, że pragnął obedrzeć tego drania ze skóry. Zacisnął pięść przy biodrze. Nie, to brata Pierwotnego Wojny i Traktatów tak naprawdę planował powoli, boleśnie wypatroszyć, począwszy od pasa skóry, za każde słowo, które Kyn wypowiedział do niego w czasie jego niewoli – nieważne, czy było prawdą, czy kłamstwem.

– Jego Wysokość był na tyle łaskawy, że zgodził się mi ją oddać, kiedy już się nią znudzi. – Oczy Kyna zalśniły szczególnym rodzajem sadystycznej satysfakcji, gdy przysunął się do jego twarzy, uznawszy go za całkiem unieruchomionego. – Chyba jej się to nie spodobało. – Roześmiał się. – Mojego fiuta w tyłku też pewnie nie przyjmie z radością, ale potem zmieni zdanie. Będzie o niego błagać… – Urwał w gulgocie krwi i przekleństw.

Ash rozciągnął łańcuchy z kości na tyle, by móc unieść rękę i wbić skurwysynowi palce w gardło. Zdarł sobie przy tym połowę skóry i stracił kawałek kości, ale tego nie żałował. Z rozkoszą zrobiłby to jeszcze niejeden raz – tak wielka była jego furia.

Wciąż była tak wielka.

Tylko poskromiona.

Draken wbił w niego oczy o barwie wypolerowanych szafirów. Ash wciąż nie mógł przywyknąć do ich nowego koloru, ale rozpoznał w nich wyraz zrozumienia. Nektas wiedział, gdzie właśnie powędrował myślami. Nie potrzebował do tego więzi. W końcu ten najstarszy draken był dla niego niczym ojciec i brat jednocześnie.

Nektas spojrzał na drzwi sypialni za jego plecami.

– Kolis ciągle się ukrywa.

Cienie naparły na skórę Asha, a światła ściennych kinkietów zamrugały gwałtownie w całym korytarzu. Samo wspomnienie imienia jego wuja wystarczyło, by obudzić w nim tak dogłębną wściekłość, że jego nienawiść do Kyna bladła w porównaniu.

Bo Ash wiedział.

Kolis też lubił gadać, gdy go odwiedzał. Różnica polegała na tym, że był mądrzejszy od Pierwotnego Zemsty i pilnował, by zachowywać bezpieczny dystans, gdy mówił o Serze w taki sposób, jakby była jego własnością. Nyktos zacisnął zęby, a światła rozjarzyły się dziko.

– Ash – ostrzegł go cicho Nektas, przysuwając się do niego. Jego niebieskie oczy zapłonęły równie mocno jak kinkiety.

– Jestem spokojny – wycedził. Odetchnął i zmusił się do stłumienia mrocznej, niebezpiecznej energii.

Draken uniósł brew.

– Na pewno?

Nie miał innego wyjścia.

– Tak. – Odchrząknął i światła wokół nich przygasły. – Jak myślisz, jak długo jeszcze będzie nieprzytomny?

– Trudno powiedzieć. Parę dni? Tydzień? – Nektas po raz kolejny zerknął na drzwi sypialni. – Zakładam, że Sera czuje się dobrze?

Nawet lepiej. Była absolutnie idealna. Ash pokiwał głową.

– Tak.

– Cieszę się, że to słyszę. – Nektas zawiesił głos. – Mimo tego, że groziłeś mi śmiercią, kiedy wcześniej do was zapukałem.

Ash poczuł, jak twarz oblewa mu się rumieńcem na wyraźne wspomnienie tego, jak warknął, że zabije drakena, jeśli ten nie odejdzie od drzwi. No ale z drugiej strony przecież dopiero co wyciągnął palce ze słodkiego zakątka Sery.

– No tak. – Znów odchrząknął. – Wybacz.

Nektas zachichotał.

– Nic się nie stało. Pamiętam, jak to jest…

Blask w oczach drakena przygasł i Ashowi ścisnęło się serce. Mocniej i boleśniej niż do tej pory. Bo nawet wszystkie straty, których doświadczył – śmierć rodziców i przyjaciół – nie mogły się równać z utratą jego drugiej połowy. Jego całego świata.

A Nektas znał tę rozpacz.

Kolis tego dopilnował.

Ash ścisnął drakena za ramię.

– Przysięga, którą ci złożyłem, się nie zmieniła. Kolis zapłaci za to, co zrobił tobie i twojej rodzinie.

Nektas wziął głęboki wdech i jego nozdrza się rozdęły.

– Wiem.

– To dobrze. – Ash opuścił rękę i złoty zawijas małżeńskiego znaku na wierzchu jego lewej dłoni zamigotał. – Pozostali na pewno chcą się dowiedzieć więcej o tym, co zaszło, i zobaczyć Serę.

– Muszą ją zobaczyć – stwierdził Nektas, krzyżując ręce na piersi. – Na własne oczy.

Ash to rozumiał. Inni musieli ujrzeć potwierdzenie, że Sera wciąż jest sobą, nie utraciła pamięci podczas Ascendencji i naprawdę stała się tym, co wszyscy wyczuli – prawdziwą Pierwotną Życia.

Ale będą musieli zaczekać.

– Nie miałem jeszcze czasu, żeby porządnie z nią porozmawiać – zaczął.

– Nigdy bym się tego nie domyślił – odparł oschle Nektas.

Na ustach Asha zatańczył lekki, kpiący uśmiech, ale prędko zniknął.

– Muszę pomówić z Serą, zanim uznam, że ktokolwiek może się z nią widzieć – oznajmił. – Muszę się upewnić, że nic jej nie jest.

Draken pokiwał głową.

– Wiele przeszła.

– No właśnie. – Ash miał tego pewność, chociaż Sera nie zdradziła mu zbyt wielu szczegółów z czasu swojego uwięzienia.

Ale on wiedział.

Nawet gdyby Kolis i Kyn nie kłapali gębami, nie byłby w stanie zapomnieć, z jaką desperacją Sera szukała zapewnienia, że wciąż postrzega ją w niezmieniony sposób. I wiedział, dlaczego go o to pytała, pomimo jej twierdzeń, że tak naprawdę nic jej nie spotkało. Wiedział dokładnie, co mogło obudzić w człowieku taki strach. W końcu miał osobiste doświadczenia z tego popieprzonego miejsca, zarówno jako świadek, jak i niechętny uczestnik.

Gula żalu i wściekłości osiadła mu w gardle, ale nie pozwolił na to, by zaczęła go dławić. Bo wtedy zaczęłaby dławić także Serę.

– Będzie potrzebowała czasu, żeby odnaleźć się w tej nowej sytuacji – powiedział. – Chcę, żebyś tego dopilnował.

– Zajmę się tym – zapewnił Nektas bez śladu wahania. – Zapewnię wam spokój od innych na resztę wieczoru i całą noc. I będę tu patrolował, na wypadek gdyby jakiś idiota uznał, że chce dzisiaj umrzeć.

Ash rozciągnął usta w okrutnym uśmiechu. Podobało mu się to ostatnie zdanie.

– Możemy potrzebować więcej niż jednej nocy.

– Nie martw się tym na zapas.

– To nie ja powinienem się martwić, jeśli do tego dojdzie – ostrzegł Ash.

Draken uniósł w uśmiechu kącik ust i ponownie przeniósł wzrok na drzwi.

– Wątpię, czy ona w ogóle do tego dopuści.

Ash prychnął. Nektas zapewne trafił w sedno.

– Masz ra… – Urwał, gdy nagle jego gardło wypełnił cierpki smak zdenerwowania, które zdecydowanie nie należało do niego. Jego kręgosłup zesztywniał. – Muszę wracać do Sery.

Nektas pokiwał głową.

– Śni. – Znów spojrzał Ashowi w oczy. – A jej sny są pełne niepokoju.

Zaskoczenie przebiło się przez ciężar przygniatający Nyktosowi pierś.

– Już się z nią związałeś?

– Związaliśmy się z nią w chwili, gdy przyszła na świat. – Oczy Nektasa zalśniły żywą niebieską barwą. – Tylko o tym nie wiedzieliśmy.

Jak ktokolwiek mógłby mieć tego świadomość? Bardzo niewiele osób wiedziało, że jego ojciec umieścił ostatnie okruchy żaru życia – swoje i Asha – we krwi śmiertelnego rodu. I nie był to żaden z nich. Nie mogli też spodziewać się, że śmiertelniczka zdoła przeżyć Ascendencję i stać się Pierwotną. To było dla nich wszystkich niezbadane terytorium.

Ash zaczął się odwracać, ale zatrzymał się na moment. Miał do powiedzenia coś jeszcze.

– Dziękuję.

Nektas przechylił głowę.

– Za co?

Ash uśmiechnął się lekko i objął drakena dłonią za kark.

– Za twoją pomoc i lojalność przez wszystkie te lata.

Nektas odwzajemnił gest. Ciężar jego dłoni niósł ze sobą stabilność.

– Nasza lojalność wobec ciebie została wykuta w ogniu poświęceń, które poczyniłeś, i z siły twojej woli, Ash. Zasłużyłeś na tę więź, a ona jest nie mniej potężna niż notam.

Nyktos uniósł podbródek, przyjmując te słowa.

– A jeśli chodzi o Serę?

Nektas uśmiechnął się i w jego spojrzeniu pojawił się błysk aprobaty.

– Ona też na nią zasłużyła, chociaż wcale nie musiała. – Ścisnął bark Asha, po czym opuścił rękę. – Opiekuj się nią.

– Zawsze – zarzekł się Ash i to naprawdę była przysięga. Taka, którą zamierzał wypełniać przez całą wieczność.

Zostawił Nektasa na korytarzu i wślizgnął się bezszelestnie do sypialni, by wrócić do Sery. Natychmiast odnalazł ją wzrokiem i odniósł wrażenie, że czas się zatrzymał.

Leżała na plecach, a jej srebrzyste blond loki rozsypały się na poduszce i jej nagim ramieniu. Ash podszedł do łóżka, przesuwając spojrzeniem po jej kędziorach aż do miejsca, gdzie spomiędzy nich wychylał się różowy czubek jej piersi. Potem zerknął na koc, którym przykrył Serę przed wyjściem.

Jej widok sprawił, że żołądek ścisnął mu się z pożądania. Opanował jednak te emocje. Zapewne powinien był to zrobić już w chwili, gdy się obudziła, ale, cholera, stracił nad sobą kontrolę. Nie żałował tego, w jaki sposób spędzili ostatnich kilka godzin, i wiedział, że ona też nie, ale zdawał sobie sprawę, że należało postąpić inaczej.

Tak jak mówił Nektas, Sera wiele przeszła, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, a dowód na jedno z tych doświadczeń odmalowywał się właśnie na jej obliczu.

Jej brwi, o odcieniu między ciemnym blond a brązem, zmarszczyły się, przez co powstała między nimi niewielka bruzda. Piegi na twarzy Sery – wszystkie trzydzieści sześć – odcinały się wyraźnie od skóry, która była bledsza niż zazwyczaj. Ciemne rzęsy zatrzepotały gwałtownie na tle jej policzków.

Śniła. A jej sen był pełen wzburzenia i niepokoju.

Ash poczuł, jak jego ciało się napina. Odsunął koc i położył się na łóżku obok niej. Spojrzał na nią, czując narastający ostry smak cytryn.

Chciał wiedzieć, co jej się śniło, ale słabsza część jego natury bała się to odkryć.

Bo nie był pewien, co by zrobił, gdyby się tego dowiedział. Gdyby miał zgadywać, pewnie byłoby to coś podobnego do tego, przed czym wiele lat temu ostrzegła go wizja, którą zinterpretował w naprawdę popieprzony, niewłaściwy sposób. W swojej furii podpaliłby całe światy, zostawiając po sobie jedynie śmierć i ruinę.

Taką samą wściekłość czuł wtedy, gdy myślał o Kolisie. Nierozważną i na tyle dziką, że z chęcią oglądałby, jak wszystko rozpada się w proch, gdyby tylko oznaczało to, że zobaczy zgon swojego wuja. Bo nie dbał o to, ile dusz jego czyn przegnałby między Filarami Asfodeli. Naprawdę miałby to gdzieś, o ile tylko dzięki temu Sera już nigdy nie musiałaby się bać tego skurwysyna.

Jednak jego gniew nieuchronnie skrzywdziłby także ją. Życie nie mogło istnieć bez śmierci – i na odwrót. Jego wściekłość oznaczałaby zagładę światów. Zagładę ich obojga.

Więc, do kurwy nędzy, musiał się opanować.

Ash obserwował Serę ze świadomością, że gdyby wiedziała, o czym myśli, pewnie by go walnęła. Po twarzy przemknął mu przelotny, wątły uśmiech. Sera chyba trochę się uspokoiła, ale wciąż czuł jej udrękę. Miał nadzieję, że to, co ją nęka, minie, bo nie chciał jej budzić. W końcu potrzebowała odpoczynku. Zapadła w sen zaraz po tym, jak skończyli się kochać. Ale teraz, po kilku minutach, podczas których stróżował przy niej, jej brwi znów zmarszczyły się i zetknęły. Dłoń drgnęła, a palce zacisnęły się na kocu tak mocno, że pobielały jej kłykcie. Do Asha dotarła jeszcze jedna emocja.

Gorzka i dusząca.

Strach.

A z ust Sery dobiegł go dźwięk, który tak rzadko od niej słyszał.

Sera zaskomliła.

A potem wykrzyczała słowo.

Tylko jedno.

Nie!

Dusza Asha rozerwała się na pół.

Jasna cholera. To bezsilne leżenie, nawet jeśli Serę dręczył tylko koszmar, sprawiało, że jego wnętrzności zmieniały się w lodowatą siekaninę gniewu i rozpaczy. Ręka zadrżała mu, gdy uniósł dłoń.

Opanuj się – upomniał się w myślach. Seraphena nie potrzebowała teraz jego wściekłości. Zamknął oczy i oczyścił umysł. Potrzebowała wszystkiego, czego on sam sobie odmawiał po karach Kolisa i żądaniach tej suki Veses. Czyli pocieszenia i stabilności. Wsparcia. Drżenie ustało. Ciężar w piersi zelżał.

Ash wziął w karby swój morderczy gniew. Delikatnie dotknął twarzy żony i zacisnął zęby, gdy zadygotała przez sen. Ładunek energii przemknął z jej ciała ku niemu, wzburzając jego pierwotną esencję.

Ash ucałował czoło Sery, wygładzając znajdującą się tam zmarszczkę napięcia.

– Sero – powiedział, nasycając głos odrobiną swojej mocy. Istniała szansa, że ten sposób nie zadziała – tylko Pierwotny Życia był w stanie użyć przymusu na innych Pierwotnych – ale ona dopiero co przeszła Ascendencję i jeszcze sporo brakowało, by osiągnęła swój pełny potencjał. Miał nadzieję, że przymus zadziała, po czym znienawidził się za to, że tak się czuł. Wcale nie chciał tego robić. Ale jeszcze bardziej nienawidził jej strachu. – Liessa, obudź się.

1

Głos Asha wybudził mnie ze snu. Poczułam, jak moje łomoczące serce zwalnia, i zmusiłam się, by przełknąć ślinę, choć miałam sucho w gardle i niemal sprawiło mi to ból. Miałam wrażenie, jakbym krzyczała przez wiele dni, a może nawet i lat. Ale przecież nie krzyczałam, odkąd opuściłam Miasto Bogów. Odkąd opuściłam Dalos.

Mój policzek musnęły chłodne usta. Natychmiast obróciłam się ku komfortowi, jaki zapewniało mi to długie, twarde ciało. Ash uniósł rękę, bym mogła się przytulić do jego piersi.

Odprężyłam się przy nim i zeszło ze mnie całe napięcie. Tak właśnie na mnie działał. Uspokajałam się. Każda cząstka mnie.

Opuściłam dłoń, by spoczęła koło niego, i przycisnęłam usta do zagłębienia jego gardła.

– Nie miałam zamiaru drzemać.

Ash przesunął wargami po czubku mojej głowy.

– Nic się nie stało, Liessa.

Coś pięknego.

Coś potężnego.

Za każdym cholernym razem, gdy wymawiał to słowo, obmywało mnie ono niczym łagodna pieszczota, wypełniając moje serce dogłębnym poczuciem przynależności. Czułam się chciana i hołubiona – dwie rzeczy, za którymi desperacko tęskniłam przez całe moje życie.

– Śniłaś – powiedział cicho Ash.

Ścisnął mi się żołądek. Czyżbym krzyczała? Czy to dlatego tak drapało mnie w gardle?

– N-naprawdę?

Na chwilę zapadła cisza.

– Nie pamiętasz?

– Nie – skłamałam i zapiekła mnie skóra. – Czy… robiłam coś dziwnego?

Ash znów musnął ustami moje czoło.

– Nie, Liessa. Tylko się kręciłaś.

Dzięki bogom.

Wtuliłam się w niego, próbując uczynić z jego ciała mój własny chłodzący koc.

– Jak długo spałam?

– Dość krótko. – Ash objął mnie w pasie. – Niecałe pół godziny.

Z uśmiechem otarłam się nosem o jego szyję.

– Dlaczego mam wrażenie, że mnie oszukujesz?

– Bo tak jest.

Roześmiałam się ochryple, a Ash napiął rękę i na chwilę ścisnął mnie mocniej.

– Czyli próbowałeś oszczędzić mi wyrzutów sumienia, że zasnęłam po tym, jak spędziłam wiele dni pogrążona w stazie?

– Ten rodzaj snu, którego doświadczyłaś, nie jest do końca kojący – wyjaśnił z o wiele większą cierpliwością niż ta, na jaką kiedykolwiek byłabym w stanie sama się zdobyć. – Bo ciało przechodzi wtedy naprawdę drastyczne zmiany. – Zamilkł na chwilę. – Poza tym nie pozwoliłem ci za bardzo odpocząć, gdy już się obudziłaś.

Wspomnienia godzin po wybudzeniu ze stazy – niektóre słodkie, a inne absolutnie skandaliczne – napłynęły mi do głowy i sprawiły, że podwinęły mi się palce u stóp.

– Wcale nie narzekam na mój brak odpoczynku.

Mrocznie zmysłowy śmiech Asha połaskotał mnie w czubek głowy.

– Wcale cię o to nie podejrzewałem. – Do jego tonu wkradła się nuta czystego męskiego samozadowolenia. – Ale Ascendencja jest wyczerpująca. Musisz odzyskać siły.

– Nie wydaje mi się, żebym potrzebowała odpoczynku – stwierdziłam, mówiąc prosto do jego klatki piersiowej, do której wciąż się tuliłam.

– A jednak. – Ash wsunął kolano między moje nogi i przyciągnął mnie w ten sposób do siebie jeszcze bliżej. – Mamy czas. Tyle czasu, ile tylko potrzebujesz.

Czas? Co za śmieszny koncept. Owszem, mieliśmy go, ale ile? Zdecydowanie za mało. W dodatku już spędziliśmy go całkiem sporo, leżąc w łóżku, całując się, smakując, pieprząc i oddając się miłości, ignorując przy tym wszystko, co działo się poza naszą sypialnią.

Ignorując to, co nas czekało.

I choć najbardziej na świecie pragnęłam pozostać w tym miejscu, gdzie nic nie mogło nas skrzywdzić, pod moją skórą zaczął buzować niepokój. Mieliśmy tak dużo do zrobienia, a żadne z nas nie było przygotowane na większość tych spraw.

Począwszy od tego, czym się stałam.

Ash lekko obrócił głowę, przycisnął usta do mojego nagiego ramienia i wplątał palce w zakrywające mój bark loki.

– Mówiłem ci już, jak piękne są twoje włosy? – zapytał.

Mój żołądek nagle skręcił się ostro.

Ash wspominał o tym nie raz. Był tak zafascynowany moimi włosami, jak ja jego uśmiechami. Uwielbiał ich blady odcień. Ale ja odnios­łam wrażenie, jakby otaczało mnie zastałe, ciężkie powietrze. Wdech. Poczułam duszący zapach gnijących bzów. I nieważne, jak bardzo się przed tym broniłam – ujrzałam przed sobą prawdziwego Pierwotnego Śmierci i jego krzywy uśmiech spełzający mu z twarzy. Oglądał… nie, oceniał kolor moich włosów. Usłyszałam jego głos…

– On nienawidził moich włosów – wyrzuciłam z siebie nagle, a serce załomotało mi o żebra niczym młot. Zacisnęłam mocniej powieki i zobaczyłam pod nimi wybuchy białego światła.

Palce Asha zastygły w bezruchu.

– Co takiego?

– Kolis – wyszeptałam, zdając sobie sprawę, że wczepiam się w jego rękę. Byłam z Ashem, spowita jego wonią cytrusów i świeżego powietrza. To jego palce były zanurzone w moich włosach. Znajdowałam się w Krainie Cieni. Bezpieczna. Poddana Ascendencji i silna. Chroniona. Ale, co najważniejsze, byłam zdecydowanie zdolna do tego, by bronić się sama. Zmusiłam się, by rozluźnić uścisk. – Nienawidził ich koloru i ciągle o tym wspominał.

Ciało Asha napięło się, a skóra stała się jeszcze zimniejsza.

Cholera.

Nie chciałam odbierać mu spokoju. A może to nie ja to uczyniłam, tylko Kolis, którego nawet tu nie było.

Ash wziął głęboki wdech i jego klatka piersiowa uniosła się przy moim biuście.

– Kolejny przykład na to, jakim jest pierdolonym idiotą.

– Sotoria miała rude włosy – wyjaśniłam, wyobrażając sobie, jak raz po raz uderzam się w gardło. – Myślę, że w tym tkwił problem.

– Nic mnie, kurwa, nie obchodzi, jakie ona miała włosy.

– To nie jej wina – odparłam, natychmiast stając w obronie duszy, która dzięki uprzejmości ojca Asha do niedawna rezydowała w moim ciele. Teraz Sotoria – jedyna osoba zdolna faktycznie zabić Kolisa – znajdowała się w diamencie zwanym Gwiazdą. Ale ja czułam potrzebę, by ją chronić.

I zapewne już zawsze miało tak być.

– Nie mówiłem, że tak jest. – Ash zanurzył dłoń głębiej w masę moich loków i delikatnie odchylił mi głowę do tyłu. – Sero?

– Tak?

– Spójrz na mnie.

Czyżbym na niego nie patrzyła? Nie. Otworzyłam oczy, czując, jak płonie mi twarz. Dzieliło nas tylko kilkanaście centymetrów i widziałam jedynie jego gęste, czarne rzęsy, okalające oczy z tęczówkami o barwie chłodnego żelaza, poprzecinane bielą i rozświetlone blaskiem eteru.

– Chciałem, żebyś na mnie patrzyła, kiedy będę ci składał tę obietnicę. – Jego głos zabrzmiał twardo i lodowato niczym najzimniejszy, naj­okrutniejszy loch, i stał w całkowitej sprzeczności z tym, jak Ash się ze mną obchodził. – Wiem, że Kolisa nie da się zabić. Nie teraz. Ale zmasakruję go. Poważnie. Sprawię, że zapragnie umrzeć. Że będzie o to błagał.

Na mojej skórze zatańczył dreszcz. Nie wątpiłam w jego przyrzeczenie. Nawet przez sekundę. I choć chciałam osobiście poddać Kolisa niewyobrażalnym torturom, ten bydlak zabił ojca i matkę Asha, a także tak wiele innych osób. Zadał Ashowi o wiele więcej bólu, niż mogłam objąć rozumem.

– Nie mam co do tego obiekcji – powiedziałam. – O ile tylko będę mogła wziąć go w swoje ręce na parę minut. Jego i jakieś bardzo ostre narzędzie.

– Umowa stoi. – Ash zacisnął palce na kosmykach moich włosów.

– Ja… – zaczęłam, po czym urwałam, rozproszona. Odsunąwszy się na tyle, by móc objąć wzrokiem całą twarz Asha, zobaczyłam go… naprawdę go zobaczyłam. Naraz nieprzerwany, niemal chaotyczny strumień moich myśli zwolnił. Zapatrzyłam się na oblicze mojego męża i cały świat zniknął. Wypełnił mnie zachwyt.

Miałam wrażenie, że widzę go po raz pierwszy.

Wszystkie jego rysy wydawały mi się wyraźniejsze. Szczegóły były dokładne, wyraziste, zróżnicowane. Jego gęste, faliste włosy, nawet wilgotne, mieniły się odcieniami brązu – ciemniejsze i jaśniejsze przeplatały się z kasztanowymi. Jeden kosmyk, już skręcający się w luźną falę, gdy schnął, muskał kącik jego pełnych ust, mających kolor gdzieś między różowawoczerwonym a brązowym. Inny opadał wzdłuż silnej, rzeźbionej linii jego szczęki. Ash miał na niej cień zarostu, którego chyba nie byłabym w stanie wcześniej dojrzeć moim wzrokiem śmiertelniczki.

Dobrzy bogowie. Jakim cudem nie zauważyłam tego od razu po wybudzeniu się ze stazy?

Ash zmarszczył brwi, mające tę samą barwę co jego najciemniejsze włosy.

– Sero? Dobrze się czujesz?

– Tak. – Oderwałam od niego wzrok, uniosłam się na łokciu i rozejrzałam się po pokoju.

Paliła się tylko mała lampka przy łóżku. Normalnie nie byłabym w stanie zobaczyć dokładnie żadnych szczegółów, ale teraz pojęłam bez wątpienia, że widzę lepiej nie tylko Asha. Wejście do komnaty łaziebnej było otwarte i zobaczyłam przez nie drugie drzwi, wiodące do prywatnego pomieszczenia, w którym Ash odbywał spotkania, gdy nie chciał się oddalać od swojej kwatery. Dostrzegłam toaletkę i delikatne smugi szarości w marmurze. Widziałam też wyraźnie ślady zostawione przez pędzel, którym bejcowano drewno drzwi, a nawet błysk cienistego kamienia na tych ścianach, do których nie sięgało światło lampki.

Przewróciło mi się w żołądku, gdy przypomniałam sobie, co fałszywy Król Bogów powiedział mi o tej substancji. Był to żużel, mieszanina wszystkiego, co najpierw stopiło się w ogniu smoków – w tym również ludzi – a potem ostygło.

Na bogów, wciąż mnie to obrzydzało.

Ash wysunął dłoń z moich włosów i położył mi ją na biodrze.

– Wyglądasz tak, jakby jednak coś się stało.

– Mój wzrok się zmienił. Widzę lepiej. Tę komnatę. Ciebie. – Znów spojrzałam na niego. – Jak mogłam być tak nieuważna, że zorientowałam się dopiero teraz?

Napięcie wokół jego ekspresyjnych warg natychmiast zniknęło.

– Byłaś dość zajęta, kiedy już wybudziłaś się ze stazy.

– Aż tak zajęta?

Ash uniósł kącik ust.

– Jest też możliwe, że twoje zmysły dopiero zaczęły się wyostrzać. – Jego rzęsy opadły i zasłoniły oczy. – To nie zawsze dzieje się od razu, za to często postępuje stopniowo i może potrwać kilka godzin, a nawet dni.

Rozejrzałam się po komnacie po raz kolejny. Drzwi balkonowe były niewidoczne zza ciężkich kotar.

– Ile zajęło to tobie?

Chłodne czubki jego palców musnęły półkulę mojej piersi, gdy Ash złapał za jeden z moich loków, przesunął mi go za ramię i zatknął za ucho.

– Mój wzrok polepszył się natychmiast.

Przewróciłam oczami.

– No jasne.

Ash uśmiechnął się szerzej.

– Mój słuch wyostrzył się w ciągu kilku godzin. Cała reszta zajęła kilka dni.

– Reszta?

– Wyczuwanie subtelnych zmian w moim otoczeniu i w ludziach znajdujących się w pobliżu – wyjaśnił, a ja zmarszczyłam brwi, zupełnie nie pojmując, co chciał przez to powiedzieć. – Zrozumienie drakenów też przyszło dopiero po kilku dniach.

Poczułam zaskoczenie. Zagapiłam się na niego i nagle ogarnęło mnie dziwne poczucie pewności. Ash naprawdę potrafił zrozumieć drakeny. Wszyscy Pierwotni po Ascendencji mieli tę zdolność, a oprócz nich niektórzy z najstarszych bogów.

Wcześniej myślałam, że mnie nabiera albo tylko domyśla się, co im chodzi po głowie, na podstawie ich emocji. Ale rozumienie drakenów opierało się na obu tych rzeczach – wyczuwaniu ich ogólnych nastrojów i potrzeb oraz zdolności do słyszenia ich myśli.

– Nazywamy to te’lepe – ciągnął Ash. – To rodzaj więzi. Notam, które pozwala drakenom przesyłać nam ich myśli. Mogą wytworzyć taką więź nawet z bogami, w zależności od tego, jak komfortowo się przy nich czują.

Notam? Zmarszczyłam brwi. Czy Attes nie wspominał o czymś takim? Próbowałam wyobrazić sobie, że odbieram w głowie głosy drakenów, ale nie potrafiłam.

– Ale nie mogą chyba usłyszeć, jak teraz rozmawiamy, co?

Ash potrząsnął głową.

– W dodatku ja nie mam tej zdolności, ale wydaje mi się, że mój ojciec mógł przemawiać do nich bezpośrednio. Więc zakładam, że ty też w końcu będziesz mogła.

Wciągnęłam dolną wargę między zęby, ale zanim zdążyłam się zastanowić nad tym, co powiedział, zadrasnęłam się czubkiem kła.

– Na bogów – syknęłam, krzywiąc się. – W takim tempie zaraz całkiem rozharatam sobie usta.

Ash roześmiał się ochryple i bardzo cichutko. Mimo to usłyszałam zmianę w tembrze jego głosu. Uwielbiałam jego śmiech, bo wiedziałam, że tak jak ja przez długi czas żył bez niego. Ale teraz dźwięczała w nim lekkość. Był nieskrępowany. Przypominał mi, że Ash już nie ukrywał przede mną dużych części swojej natury.

Choć piekła mnie warga, pochyliłam głowę, żeby złączyć z nim usta. Pocałunek zaczął się łagodnie, jako cicha deklaracja miłości, ale skrzesał w nas iskrę i podsycił płomienie pożądania krążące w naszych żyłach. Ash przywarł do moich ust i zlizał maleńkie krople krwi, której sobie upuściłam, po czym rozchylił mi wargi językiem. Smakował jak dąb i przyprawy składające się na aromat whiskey, którą pił, zanim zapadłam w sen.

Wiedziałam, że jeśli dalej będę go tak całować, nigdy nie wyjdziemy z łóżka.

Dlatego niechętnie oderwałam się od niego i opadłam na plecy z całym wdziękiem zdziczałej świni.

– A zatem… – Zerknęłam na Asha. Jego usta wciąż były rozchylone i lekko opuchnięte, a tęczówki nabrały odcienia rozgrzanego srebra poprzecinanego lśniącymi żyłkami eteru – pierwotnej esencji. On zaś patrzył na mnie tak, jakby pragnął mnie pożreć… Na bogów. Prędko odwróciłam wzrok, by nie stracić resztek opanowania, które i tak mi się wymykały.

Odchrząknęłam.

– Ciekawe, ile mi zajmie wykształcenie sobie tak doskonałego słuchu, jak twój. Kilka godzin? Dni? Tygodni?

– Tygodni raczej nie. – Ash ułożył się na boku i podparł głowę na zaciśniętej pięści.

– A jeśli jednak? – zapytałam, skręcając w palcach końcówki włosów.

– To nie zajmie aż tyle.

– Wydajesz się bardzo pewny siebie. – Za to ja balansowałam na skraju przepaści niepokoju, choć wiedziałam, że nie było ku temu powodu. To była ta popieprzona skłonność mojego umysłu, która nie zmieniła się podczas Ascendencji. Świadomość, że nie mam powodów do lęku, nie oznaczała, że nie będę się stresować. Zazwyczaj sprawiała tylko, że martwiłam się jeszcze bardziej. – Ale przecież coś takiego nie jest niemożliwe. W końcu byłam śmiertelniczką. Nie miałam przejść Ascendencji. Coś mogło pójść nie tak. I jeśli tak się stało, to będziesz musiał, sama nie wiem, wymienić mnie na jakiegoś… niewybrakowanego Pierwotnego.

– Pewnie masz rację.

Rozdziawiłam usta i zagapiłam się na niego, a Ash puścił do mnie oczko.

– Nie bądź słodki i mi tu nie mrugaj – zażądałam. – Jak śmiesz się ze mną zgadzać?

Ash roześmiał się, wciąż nieskrępowanie.

– Jakbym w ogóle mógł brać coś takiego pod uwagę. Nawet gdyby to było możliwe. A nie jest. – Złapał mnie za dłoń i odciągnął ją od moich włosów. – Nigdy nie było dla mnie nikogo oprócz ciebie. Od samego początku – powiedział. Spojrzeliśmy sobie w oczy i oddech uwiązł mi w piersi. – I do samego końca.

– A dla mnie jesteś tylko ty – przyrzekłam. – Na zawsze.

– Wiem o tym. – Ash lekko zacisnął zęby, choć w dalszym ciągu spoglądał na mnie ciepło i łagodnie. – I dlatego wciąż jestem na ciebie trochę zły.

Zmarszczyłam czoło.

– Za co?

– Za to, że chciałaś, żebym żył dalej bez ciebie – przypomniał mi, cedząc słowa, jakby zostawiały mu w ustach nieprzyjemny posmak. – Żebym znalazł sposób na odzyskanie kardii i poszukał sobie nowej miłości. Tak mi właśnie powiedziałaś, chociaż ze wszystkich ludzi na świecie tobie bez wątpienia by to przeszkadzało.

– Powiedziałam ci to, bo umierałam.

– Co za wygodna wymówka.

– Myślę, że to doskonała wymówka – odparowałam. – I co to ma znaczyć: „tobie, ze wszystkich ludzi na świecie”? Mówiłam prawdę. Chciałam, żebyś odnalazł miłość.

– Sero, to pieprzone bzdury.

– Wcale nie.

Jego śmiech był ostry niczym noże.

– Twierdzisz, że gdybym jakimś cudem zdołał odzyskać kardię i faktycznie znalazł sobie kogoś innego, nieszukałabyś sposobu, żeby mnie nawiedzać?

Skrzyżowałam ręce pod piersiami i zadarłam podbródek.

– Na pewno nie.

Ash uniósł brew.

Wytrzymałam jego spojrzenie.

Milczał przez chwilę, po czym zapytał:

– Naprawdę?

– Tak.

Ash opuścił głowę i jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej.

– Wiem, kim jesteś, Sero.

– Mam taką nadzieję – sarknęłam.

– Wiem, że jesteś o wiele bardziej troskliwa, niż chciałabyś przyznać, i zdolna do aktów niesamowitej życzliwości i poświęcenia, którym dorównują jedynie twoja zaciekłość i upór – powiedział. Eter lśniący za jego źrenicami zapulsował. – Ale nie jesteś żadną świętą, w pełni altruistyczną istotą.

Wydęłam usta.

– No, nie mogę zaprzeczyć tej ostatniej części.

– Nie, nie możesz. – Ash przesunął dłonią po mojej zgiętej ręce i objął palcami przedramię. – Bo tak samo jak ja masz w sobie coś z potwora. Odrobinę. Jesteś zdolna do szybkiego, zimnego odwetu. I skłamałbym, gdybym stwierdził, że przebaczenie tętni w twoich żyłach równie gorąco jak zemsta.

Nie dało się ukryć, że miałam o wiele bardziej potworne skłonności niż on. Ash nie próbował zmyć z siebie plam krwi, którą przelał. Upamiętnił życia, za które czuł się odpowiedzialny. Moje dłonie nigdy nie były splamione. Nie czułam na sumieniu ciężaru żyć, które odebrałam. Z tego powodu większość ludzi prędko uciekałaby ode mnie jak najdalej.

Ash rozprostował mi ręce i przywarł do moich ust. Skubnął moją dolną wargę.

– Dajesz bez zastanowienia i jesteś zdolna odbierać bez wahania. I, Liessa, jesteś zaborcza.

– Jakbyś ty nie był – odparłam. – Już zapomniałeś, jak groziłeś, że zabijesz każdego, z kim będę szukać rozkoszy? Czy to była tylko… – uśmiechnęłam się, zaciskając usta – czcza gadanina?

– Och, nie zapomniałem o tym. Obdarłbym takiego skurwysyna żywcem ze skóry, bez względu na to, czy byłby moim przyjacielem, czy wrogiem. – Ash pocałował mnie i musnął językiem mój kieł. Przeszyło mnie ostre pożądanie, od którego zaparło mi dech w piersiach. – I wiesz co?

– Co? – wyszeptałam.

– Moja obietnica, by wypatroszyć każdego, kto spełniałby twoje potrzeby, sprawiła, że zrobiłaś się… – otarł się wargami o moje wargi – mokra.

Moja klatka piersiowa uniosła się raptownie. Policzki zapłonęły mi od mieszaniny wstydu i pożądania. No cóż, głównie pożądania i tylko maleńkiej ociupiny wstydu, bo Ash miał cholerną rację.

– I wiem, że ty zrobiłabyś to samo. Ta część mojej natury, niezależnie od tego, czy jest dobra, czy zła, rozpoznaje w tobie te same skłonności. Kochasz równie zaciekle, jak nienawidzisz. – Uniósł głowę. – I żeby było jasne: jestem przekonany, że mówiłaś szczerze, gdy mnie o to prosiłaś. W swojej życzliwości pragnęłaś, żebym odnalazł szczęście. Abym żył. Ale nie spoczywałabyś w spokoju, wiedząc, że mam u boku inną.

Otworzyłam usta, po czym znów je zacisnęłam. Ash lekko wyszczerzył zęby. Naprawdę mówiłam szczerze. Gdy myślałam, że niedługo umrę, chciałam, by Ash w końcu prawdziwie żył. Ale czy odnalazłabym wtedy spokój? Bez niego? Czy też stałabym się jedną z tych dusz, które odmawiały przejścia dalej? W głębi serca znałam odpowiedź.

– No dobra, może bym cię nawiedzała.

– Ale zaskoczenie.

Zmrużyłam oczy.

– Ale robiłabym to z miłością.

Ash oparł się czołem o moje czoło i śmiech zadudnił mu w piersi.

– Jesteś… urocza.

– Urocza?

– Mhm. – Musnął moje usta swoimi. – Moja uroczo wybrakowana Pierwotna.

Chciałam walnąć go w klatkę piersiową, ale złapał mnie za rękę. Znów oparł policzek na swojej drugiej pięści, po czym przysunął sobie moją dłoń do ust i wycisnął pocałunek w jej wnętrzu.

– W każdym razie, wracając do zmian zachodzących w Pierwotnych… – Opuścił moją dłoń na mój brzuch. – Zauważyłaś coś jeszcze oprócz lepszego wzroku?

Zastanowiłam się nad jego pytaniem.

– Nie wydaje mi się… – Urwałam, bo zdałam sobie sprawę, że jednak było coś jeszcze. Intuicja, która bardziej przypominała wiedzę. – Nie wiem, czy już ci o tym wspominałam, czy nie – zaczęłam – ale mam teraz zadziwiające przebłyski intuicji, które mi się wcześniej nie zdarzały. W pewnych chwilach odpowiedzi albo informacje po prostu pojawiają się w moim umyśle. Zdarzało mi się czasem tego doświadczać, jeszcze zanim poddałeś mnie Ascendencji. – Lekko pokręciłam głową. – To brzmi absurdalnie, ale czy twój ojciec nie miał czasem zdolności przewidywania? Takiej, z którą się nie narodził, tylko nabytą podczas Ascendencji?

– Zgadza się – wyszeptał Ash, otwierając oczy odrobinę szerzej. – Vadentia.

– Przewidywanie. – Poczułam nagłe zaskoczenie, gdy zdałam sobie sprawę, że zrozumiałam nieznane słowo w języku, którym wcześniej nie władałam. – Widzisz? Wiem to, chociaż nie mam pojęcia skąd!

– Mój ojciec posiadał tę zdolność, zanim Kolis ukradł jego żar.

Ogarnęła mnie ciekawość, podsycona potrzebą dokładnego zrozumienia, na czym polega ta umiejętność i jakim podlega ograniczeniom.

– Czy opowiadał ci kiedyś o tej… vadentii? Mówił, jak ona działa?

Ash potrząsnął głową.

– Jeśli ktoś miałby znać szczegóły, to będzie to Nektas. Na pewno wkrótce się tu zjawi.

Postanowiwszy sobie, że wypytam drakena o tę sprawę przy najbliższej okazji, obróciłam się w stronę Asha.

– Nie ma go tutaj?

– Jest ze swoją córką i z Reaverem – odparł Ash, muskając koniuszkami palców mój bok.

Serce ścisnęło mi się w klatce piersiowej od surowych emocji. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zobaczę dwa małe drakeny.

– Chcę ich przytulić – wypaliłam, czując, jak rumienią mi się policzki. – No, może tylko Jadis. Reaver chyba nie byłby zachwycony, gdybym porwała go w objęcia.

– Wręcz przeciwnie. – Ash pocałował mnie w czoło, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy wyczuł moje emocje, czy też to ja nimi emanowałam. – Jesteś głodna?

Mój żołądek natychmiast się obudził i zaburczał całkiem głośno. Zerknęłam na Asha.

– Może troszkę.

Mój mąż zachichotał.

– W komnacie łaziebnej masz świeżą wodę – powiedział. – Kiedy już się wykąpiesz, znajdę nam coś do jedzenia.

– Nie musisz na mnie czekać – oznajmiłam.

– Ale chcę. – Musnął czubkiem palca mój policzek i spuścił wzrok. – Poza tym dzięki temu będę mógł nadal podziwiać widoki.

Świadomość, że miał opory, by zostawić mnie samą, już nie wywoływała we mnie wstydu. Zamiast tego jego troska i życzliwość sprawiły, że serce urosło mi w piersi i stało się dwa albo trzy razy większe. Wychyliłam się, by go pocałować.

– Będzie mi bardzo miło, jeśli nadal będziesz podziwiać widoki.

– Cieszę się, że się ze sobą zgadzamy.

Wyszczerzyłam zęby i oparłam się o niego tak, że nasze czoła się zetknęły.

– Ale mamy rzeczy do zrobienia.

– Owszem. – Ash przesunął palcami po mojej ręce, co wywołało na mojej skórze przyjemne dreszcze.

– Ważne rzeczy – podkreśliłam. – A ja mam wrażenie, że im dłużej zostaniemy w łóżku, tym trudniej będzie nam się do nich zabrać.

– A ja mam wrażenie – rzekł Ash, ocierając się nosem o mój nos – że nasze opinie fundamentalnie się różnią w kwestii tego, jak ważne są te widoki w porównaniu ze wszystkim innym.

Roześmiałam się. Uwielbiałam tę odprężoną, skorą do żartów stronę Asha, którą dane mi było do tej pory oglądać jedynie w świecie śmiertelników, jeszcze zanim zabrał mnie do Krainy Cieni. Miałam wrażenie, że to było wieki temu. A teraz też wcale nie chciałam przerywać tej chwili.

– Dlaczego to ja jestem teraz tą bardziej odpowiedzialną z nas dwojga? Przecież to twoje zadanie, nie moje.

Ash wygiął usta w uśmiechu.

– Chyba już nie chcę się tym zajmować.

– Jeśli porzucisz ten obowiązek, zapanuje czysty chaos – ostrzegłam go. – Nic, tylko bałagan, w dzień i w nocy.

– Jak to dobrze, że podoba mi się ten rodzaj chaosu, który wprowadzasz. – Ash chwycił mnie za biodro i odchylił głowę do tyłu, szukając wzrokiem moich oczu. Barwa jego tęczówek nabrała teraz ciepłego, stalowego odcienia. – Jesteś pewna, że nic ci nie będzie?

Pokiwałam głową, a moje serce było tak pełne uczuć, że mogłoby zaraz pęknąć.

– I mówisz mi prawdę?

– Tak. – Po wszystkich przejściach z Kolisem i po tym, jak ledwie udało mi się uniknąć śmierci, niedoszłe uduszenie w komnacie łaziebnej całkiem wypadło z listy moich zmartwień. Ale nie powiedziałam tego Ashowi, bo wspominanie o Kolisie w tym kontekście i przypominanie mu, czego dopuścił się bożek Hamid, nie mogło w żaden sposób pomóc. – Wszystko jest w porządku – zapewniłam go. – Możesz iść.

Ash zawahał się, ale po chwili skinął głową, jakby utwierdzał się w przekonaniu, że będzie dobrze. Patrzyłam, jak podnosi się z łóżka i odwraca. Gdy sięgnął po spodnie, mój wzrok natychmiast przyciągnęły spirale wytatuowane na całych jego plecach. Czarne krople krwi odcinały się wyraźnie od ciepłej, pszenicznej barwy skóry o lśniącym, złocistobrązowym odcieniu, który wcześniej był dla mnie niedostrzegalny.

Wykonane tuszem znaki pokrywające plecy Asha, jego boki i wewnętrzną stronę bioder symbolizowały ludzi, których utracił. Życia, za które czuł się odpowiedzialny. I dlatego wzór, choć piękny, był również dojmująco tragiczny.

Tych kropli było zdecydowanie zbyt wiele.

Setki.

Ash nie wytatuuje sobie już ani jednej więcej. Taka była moja przysięga, której nie zamierzałam złamać.

Usiadłam i chwyciłam pierwsze ubranie, które wpadło mi w ręce. Okazało się, że była to jedna z tunik Asha, z długim rękawem. Włożyłam ją i przysiadłam na kolanach. Mój wzrok padł na niewielką drewnianą skrzyneczkę ze srebrnymi zawiasami, stojącą na szafce nocnej. Pokrywał ją piękny, rzeźbiony wzór – delikatne pnącza przypominające roślinny motyw na tunikach noszonych przez ludzi z Krainy Cieni oraz znajdujący się na drzwiach sali tronowej.

Ash trzymał w tym cudownie wykonanym pudełku moje gumki do włosów, które mi zdejmował. Dla większości osób to nie byłoby nic wielkiego, ale dla mnie znaczyło tak wiele, bo oznaczało, że cenił tak proste rzeczy jedynie dlatego, że należały do mnie.

– A swoją drogą – powiedział Ash, wciągając luźne lniane spodnie – ubrania, które uszyła dla ciebie Erlina, wiszą w szafie. – Obrócił się w moją stronę, ukazując mi wszystkie jego oszałamiające widoki. Następnie wyszczerzył zęby. – Zapomnij o tym, co przed chwilą mówiłem. Chcę cię takiej. Zawsze. To najseksowniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem.

Zerknęłam na siebie i uniosłam brew. Miękka tunika była tak długa, że mogłaby mi służyć za koszulę nocną – obszerną i bezkształtną.

– Ja w jednej z twoich koszul?

– Tak – wymruczał wibrującym głosem.

Spojrzałam na niego i słowa, które miałam na końcu języka, nagle wyparowały. Właśnie skończył wiązać włosy w węzeł nisko na karku, dzięki czemu w pełni ukazały się uderzające kąty i płaszczyzny jego twarzy. Zawsze poruszał się z wrodzoną gracją, ale teraz, gdy ruszył drapieżnym krokiem w stronę łóżka, ta płynność wydawała mi się jeszcze wyraźniejsza. Miałam wrażenie, jakby był częścią otaczającej nas natury.

Powiodłam wzrokiem niżej. Linie jego klatki piersiowej i uwydatnione, twarde mięśnie brzucha odznaczały się mocno pod skórą. Przesunęłam oczami po wytatuowanych kroplach krwi pokrywających obie strony jego talii i znikających za paskiem spodni.

– Liessa, nie powinnaś tak na mnie patrzeć. – Zmiana w jego tonie spowodowała, że uniosłam głowę, by skrzyżować z nim wzrok. Głos Asha stał się głębszy i rezonował aksamitnie, dzięki czemu każde słowo wybrzmiewało niczym symfonia pożądania.

Wciągnęłam ostro powietrze i poczułam, jak jego cytrusowy zapach staje się intensywniejszy. Czy tylko mi się zdawało? Nie, wiedziałam, że naprawdę wyczuwam jego podniecenie. Nie w taki sam sposób, jak on odczytywał emocje, ale nie dało się zaprzeczyć, że udało mi się to dzięki świeżo odkrytemu instynktowi, który zapewniał mi świadomość różnych rzeczy. Czułam żądzę Asha w echu każdego uderzenia serca. To musiał być jeden z tych pozostałych rozwijających się zmysłów, o których mi mówił.

– Jesteś tego pewien?

– Niestety, bo musisz coś zjeść. – Pochylił się i objął dłonią mój policzek. – Nie będzie mnie tylko przez parę minut.

– W porządku.

Odchylił mi głowę do tyłu i nasze spojrzenia się spotkały. Przysunął się bliżej i gdy znów się odezwał, musnął ustami moje wargi.

– Kocham cię.

Oddech uwiązł mi w gardle, gdy usłyszałam te dwa słowa. Powinny być niemożliwe.

Ash przekrzywił głowę. Nacisk jego chłodnych ust z początku był łagodny, ale po chwili stał się twardy i zawzięty.

Gdy w końcu się ode mnie oderwał, mój puls łomotał.

– Ja…

Nagle drzwi balkonowe rozwarły się gwałtownie. Grube kotary z łopotem pofrunęły ku ścianom.

– Co, do…? – Urwałam. Przy podłodze zafalowała biała mgła, która zaczęła się unosić. Dobiegł mnie dziwny zapach. Piżmowy. Niemal słodki. W mojej klatce piersiowej intensywnie zapulsował eter, a każdy instynkt, jaki miałam, mówił mi, że cokolwiek to jest, nie ma nic wspólnego z Kolisem.

Zmiana, jaka zaszła w Ashu, była natychmiastowa. Pod jego skórą wybuchły cienie. Gdy się obrócił, zakłębiły się na jego rękach i torsie.

Z jego pleców buchnęły smugi ciemnego eteru, które przybrały zarys skrzydeł. Wbiłam wzrok w mgłę. Coś się w niej kształtowało. Ash warknął gardłowo w ostrzeżeniu i obnażył kły.

Zamrowiła mnie skóra na karku. Wyczułam coś…

– To coś przedwiecznego.

Wyskoczyłam z łóżka i sięgnęłam ku Ashowi. Moje palce musnęły jego skórę w chwili, gdy przez komnatę przetoczyła się fala energii.

– Ash!

Zapadła ciemność.

2

Ocknęłam się na twardym, zawilgłym podłożu, słysząc brzęczenie. Wokół mnie unosił się odór bardzo przypominający zapach skóry opalanej nad ogniem, ale zdecydowanie zbyt słodki i woniejący rozkładem. O wiele gorszy niż smród gnijących bzów. Gdzie był…?

Biała mgła.

Ciemność.

Ash.

Zerwałam się do siadu i otworzyłam raptownie oczy, lecz zobaczyłam tylko próżnię nieprzeniknionego mroku.

– Ash! – krzyknęłam i skrzywiłam się, gdy mój głos odbił się echem, mieszając się z dźwiękiem, który już nie brzmiał jak brzęczenie, tylko raczej jak upiorny chór wygłodniałych, jęczących dusz.

Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz, a na ciele wyskoczyła gęsia skórka. Nie czułam nic poza tym. Przycisnęłam otwartą dłoń do piersi i wymacałam miękki materiał lnianej tuniki Asha.

– O cholera – szepnęłam. Nie wyczułam buzowania eteru. Żadnego źródła mocy tuż pod moją skórą.

To musiał być sen.

Tylko że…

Tylko że wilgotny, zimny kamień pode mną wydawał się aż nadto prawdziwy, a smród był tak gęsty i dojmujący, że dosłownie dało się go posmakować.

Nagle przypomniało mi się, co wyczułam, zanim zapanowała ciemność. Coś przedwiecznego.

Zakotłowało mi się w żołądku. Przekręciłam się na kolana. Gdzie był Ash? Gdy próbowałam pojąć, co się właściwie stało, panika zaczęła supłać mi wnętrzności. Ścisnęło mi się gardło, przez co zaczęłam mieć jeszcze większe problemy z oddychaniem. Odepchnęłam się od ziemi, by stanąć na nogi. Nie widziałam dookoła siebie absolutnie nic – jedynie absolutną czerń.

W której pojawiły się dwa maleńkie punkciki srebrnego światła. Zamarłam, przykucnięta. Serce łomotało mi jak szalone. Bliźniacze kule dwukrotnie się powiększyły. Obok nich rozbłysła kolejna para, a potem trzecia. One również urosły tak, jak te poprzednie. Zapatrzyłam się na nie, rozchyliwszy usta. To chyba… nie były żadne kule.

Wyglądały jak rozjarzone od eteru oczy.

Wyprostowałam się powoli, czując, jak moje dudniące serce jeszcze bardziej przyspiesza. Krew tak mocno tętniła mi w żyłach, że aż zamrowiły mnie palce. Nie czułam w tej chwili ani esencji, ani tej niezwykłej intuicji, ale wszystkie pozostałe zmysły były napięte do granic możliwości. Zalała mnie nagła, lodowata zgroza, od której głos zrobił mi się chrapliwy.

– Halo? – skrzeknęłam.

Światełka zgasły.

Minęła sekunda. Jeśli nie liczyć jęków, panowała zupełna cisza. Zrobiłam krok naprzód, po czym zamarłam, wyczuwszy ruch naelektryzowanego powietrza. Wszędzie wokół mnie, w licznych miejscach rozbłys­ły złociste iskry. Buchnęły płomienie, zalewając jasnym światłem żelazne kinkiety. Odruchowo powiodłam wzrokiem po ich lśniącym rzędzie wzdłuż matowych, szarych, kamiennych ścian jaskini, na których znajdowały się takie same znaki, jakie widziałam kiedyś w Świątyniach Cieni i na Filarach Asfodeli – okręgi przecięte pionowymi liniami. Poczułam łaskotanie na skórze za lewym uchem. Dalej wpatrywałam się w światła i w tym momencie obudziła się moja pierwotna intuicja. Te znaki były symbolem Śmierci. Prawdziwej Śmierci…

A ja nie byłam sama.

Moje ciało zalała fala gorąca, a potem zimna, zaś wszystkie mięśnie się napięły. Przede mną na grzbietach koni siedziały trzy postaci spowite w białe, powiewające szaty. Miały pochylone, zakapturzone głowy. Ich wierzchowce składały się tylko z kości i ścięgien, również zakrytych bladymi całunami.

Widziałam już wcześniej tych jeźdźców. Przy Filarach. Pamiętałam też ich imiona. Wciąż słyszałam w głowie głos Nektasa, gdy je wypowiadał.

Polemus. Peinea. Loimus.

Wojna. Zaraza. Głód.

To byli jeźdźcy końca wszystkiego, których mógł przyzwać jedynie prawdziwy Pierwotny Życia.

Wszystkie moje instynkty, zarówno stare, jak i nowe, wrzeszczały, bym brała nogi za pas, bo te istoty nigdy nie były śmiertelnikami ani bogami. Były pierwotne. Nie były Przedwiecznymi, ale zostały przez nich stworzone, dlatego roztaczały tę samą aurę.

Jednak moja wrodzona wiedza ostrzegała mnie, że jeśli rzucę się do ucieczki, zawiodę. Nie miałam pojęcia w czym, ale i tak zastygłam sztywno w bezruchu.

Środkowy jeździec poruszył ręką i sięgnął między fałdy swojej szaty. Wyciągnął miecz z matową rękojeścią o barwie kości słoniowej i ostrzem w kolorze krwi.

– Wykaż się – zaszeleścił w powietrzu jego głos, grzechoczący niczym stare, suche kości.

Wybałuszyłam lekko oczy, gdy jeździec obrócił broń rękojeścią w moją stronę i wyciągnął ją ku mnie. Odniosłam wrażenie, że to był Polemus. Wojna.

Nie miałam pojęcia, czego ode mnie chciał, więc nie ośmieliłam się sięgnąć po miecz.

– G-gdzie jest Ash?

Cisza.

Może te istoty nie znały go pod tym imieniem? Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale i tak odchrząknęłam.

– Gdzie jest Nyktos?

– Pierwotny Śmierci jest bezpieczny – odparł jeździec. Jego głos sprawił, że ścierpła mi skóra. – Wykaż się.

– Chcę go zobaczyć.

– Wykaż się.

Serce waliło mi jak młot, gdy miotałam się między strachem a gniewem.

– Chcę go zobaczyć – powtórzyłam. – Natychmiast.

– Najpierw musisz się wykazać, Pierwotna – rzekła istota po lewej stronie środkowego jeźdźca kruchym, starczym głosem. Peinea – pomyślałam. Zaraza. – Wykaż, że jesteś godna.

– Mam wykazać, że jestem godna? – Zesztywniałam jeszcze bardziej, błyskawicznie poddając się złości. – Czego i w jakim celu?

Trzeci jeździec odezwał się zgrzytliwie. To musiał być Loimus – Głód.

– Wykaż, że jesteś godna korony i noszenia ciężaru Życia.

– Ach tak… – Rozejrzałam się po moim otoczeniu. Oprócz wąskich pęknięć i szczelin w ścianach nie było żadnych otworów. Ale przecież jakiś musiał tu być, bo jak inaczej dostałabym się do środka? – Bez urazy, ale nie mam zamiaru udowadniać niczego takiego. Nie planuję też prędko wzywać waszej trójki, więc… – Swąd spalonego mięsa nasilił się, grożąc, że mnie zadławi. – Na litość, co to za przeklęty smród?

– Dusze skazane na karę w dołach – odpowiedział Polemus.

Powtórzyłam sobie w głowie jego słowa i opadła mi szczęka. W dołach? To by oznaczało, że…

– Jestem w Otchłani?

– Wykaż się – nakazał Polemus już chyba po raz setny.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Słuchaj no, niemal umarłam, i to już po tym, jak więził mnie obłąkany Pierwotny. A teraz zostałam wbrew mojej woli uprowadzona do Otchłani. Więc dziękuję bardzo za tę nową traumę. Nie mam pojęcia, czy mój mąż jest bezpieczny, czy też właśnie podpala cały świat, usiłując mnie odnaleźć… Świat, którym mam rządzić, chociaż z trudem przychodzi mi nawet dokończenie jakiejś myśli. Chcę tylko spędzić jedną miłą noc z moim… – Koń zarżał, przerywając moją tyradę. Zmusiłam się, by wziąć głęboki wdech i się opanować. Te istoty były równie stare jak Przedwieczni. – A zamiast tego stoję tu w samej koszuli i jestem piekielnie głodna.

– Wykaż się – odpowiedział Loimus.

Obróciłam gwałtownie głowę w jego stronę.

– Przysięgam na bogów, że jeżeli któryś z was jeszcze jeden raz każe mi się wykazać, to…

Polemus rzucił we mnie mieczem. Po prostu cisnął nim we mnie bez żadnego ostrzeżenia.

Zaklęłam i w ostatniej chwili uskoczyłam w bok. Broń przeleciała koło mnie.

– Do jasnej cholery, co to miało…? – Rozdziawiłam usta, gdy miecz zatrzymał się kilka centymetrów przed ścianą i zawisł w powietrzu, jakby podtrzymywały go niewidzialne sznurki.

– Musisz się wykazać – obwieścił Polemus.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, czego natychmiast pożałowałam, bo odór sprawił, że zebrało mi się na wymioty. Zmusiłam się, by oddychać wolniej, i szybko przemyślałam swoje opcje. Nie byłam na tyle głupia, żeby rzucić wyzwanie jeźdźcom, bo wiedziałam, że byli istotami stworzonymi przez Przedwiecznych, a poza tym obecnie nie czułam w sobie ani krztyny esencji. A to wcześniejsze uczucie? Ostrzeżenie mojej intuicji, że ucieczka będzie oznaczała porażkę? Wciąż mnie nie opuściło i przygniatał mnie jego ciężar. Nie rozumiałam tego, ale najwyraźniej czegoś ode mnie oczekiwano.

Pojęłam prędko, choć niechętnie, że jeśli nie zrobię tego, czego chcą ode mnie jeźdźcy, zapewne spędzę tu wieczność, wysłuchując, jak powtarzają w kółko te same słowa.

Warknąwszy gniewnie, podeszłam do miecza. Gdy tylko dotknęłam jego rękojeści, poczułam, jak się rozgrzewa. Obrzuciłam go wzrokiem i zważyłam w dłoni. Był niemal równie ciężki jak miecz obosieczny. Ostrze zostało wykute z jakiegoś karmazynowego kamienia, który przypominał mi nagie, pionowe zbocza gór w Krainie Cieni.

Spojrzałam na rękojeść. Nie wyglądała na stworzoną z żadnego typowego materiału. Gdybym miała zgadywać, uznałabym, że jest zrobiona z kości. Wykrzywiłam usta z odrazy. Chyba lepiej było o tym nie myśleć.

– Niech będzie – warknęłam, spoglądając w stronę jeźdźców. – Miejmy to już za sobą.

Polemus uniósł prawą dłoń. Napięłam mięśnie, spodziewając się, że jeźdźcy na mnie zaszarżują, ale tak się nie stało.

Zamiast tego płomienie ryknęły i strzeliły pod sufit. Ciemnoczerwone światło zalało symbole wyryte w kamieniu. Cofnęłam się o krok, bo znaki wyrzeźbione na wszystkich ścianach jaskini nagle zaczęły wyglądać tak, jakby były pełne rozjarzonej krwi.

– Co… co się dzieje? – zapytałam.

Nie otrzymałam odpowiedzi. Z powały jaskini opadła chmura drobnego pyłu. Podniosłam wzrok. Karmazynowy blask wypełniał szczeliny, tak jaskrawy, że ranił oczy. Sączył się z pęknięć i rozlewał w przestrzeni między mną i jeźdźcami, powodując, że zamglił mi się wzrok.

Szeroko otworzywszy oczy, patrzyłam, jak światło pulsuje i pęcznieje, aż w końcu rozrosło się przede mną na tyle, że przybrało solidny kształt. Przerażający.

– To chyba jakieś kpiny – warknęłam, gdy złociste płomienie opadły, rzucając roztańczone cienie na ściany pieczary. Zagapiłam się na górującego nade mną monstrualnego stwora o zielonych i niebieskich łuskach.

Nie wierzyłam własnym oczom.

Kreatura była masywna, co najmniej dwa razy wyższa ode mnie, i po części przypominała drakena. Potężne nogi z tak wielkimi łapami, że mogłyby mnie z łatwością objąć w pasie, kończyły się ostrymi szponami, które bez wątpienia mogły rozszarpać ciało niczym bibułkę. Tors kreatury był szeroki i umięśniony, a ogon gruby i najeżony kolcami. Ale na tym jej podobieństwo do drakena się kończyło.

Stwór miał więcej niż jedną głowę.

A dokładnie trzy.

Jego oczy, wszystkie trzy pary, miały jaskrawą barwę rozjarzonego srebra i lśniły od eteru.

Równie straszny jak te liczne łby był jego smród. Bestia cuchnęła jak diabli, czymś pomiędzy gnijącym trupem a siarką.

– Wykaż się – rozkazał jeden z jeźdźców – i zabij potwora.

Oczekiwali, że będę walczyć z tym monstrum, mając do dyspozycji jedynie miecz? Bez żadnej zbroi? Bez spodni albo chociaż butów? O pustym żołądku?

– Mam wrażenie, że jestem do tego kompletnie nieprzygotowana – mruknęłam, napinając mięśnie.

Kreatura syknęła, ukazując mi przy tym rozdwojone języki. Lewa i prawa głowa zakołysały się w jednym rytmie, podczas gdy środkowa pozostała nieruchoma. Bestia wyciągnęła długie kończyny i przejechała paskudnie ostrymi pazurami po kamiennym podłożu.

Wdech. Bez względu na to, czy to się działo naprawdę, czy nie, lata pobierania lekcji u Hollanda nauczyły mnie, że pierwszą rzeczą, jaką należało zrobić, było wyciszenie umysłu. Przytrzymaj powietrze. Nie mogłam teraz myśleć o Ashu. O tym, co się działo poza jaskinią i co mnie czeka po tym starciu, o ile nie zostanę pożarta przez monstrum. Wydech. Nie mogłam myśleć nawet o tym, dlaczego znalazłam się w tej sytuacji. Przytrzymaj powietrze. Musiałam odciąć się od tego wszystkiego i skupić wyłącznie na stojącym przede mną koszmarze.

Ten stan nie przypominał zakładania welonu nicości ani przemiany w puste naczynie lub białe płótno. Był o wiele bardziej naturalny. Gdy napinałam mięśnie i uciszałam myśli, nie przyszło mi to z trudem i nie doświadczyłam przy tym oporu. Stałam się czymś, co pasowało do mnie o wiele bardziej niż rola królowej.

Osobą gotową do walki.

Wojowniczką.

Ale to nie była jedyna rzecz, której nauczył mnie Holland. Zacisnęłam mocniej palce na rękojeści miecza. Czasami lepiej było nie atakować pierwszemu, zwłaszcza gdy nie miało się przy tym bezpiecznego dystansu i trzeba było się mierzyć z nieznanym przeciwnikiem. Nie miałam pojęcia, do czego ta bestia była zdolna, więc stałam w gotowości i tylko patrzyłam.

Nie musiałam czekać długo.

Środkowa głowa uniosła się i wygięła do tyłu płynnym, wężowym ruchem, od którego przeszył mnie dreszcz odrazy. Minęło uderzenie serca…

Lewa głowa rzuciła się na mnie błyskawicznie niczym żmije żyjące w okolicach Klifów Smutku. Rozdziawiła paszczę, w której ukazały się kły tak długie jak mój palec. Uskoczyłam w bok, a potem cofnęłam się, spodziewając się ataku ze strony prawego łba. Nie pomyliłam się. Druga głowa kłapnęła na mnie, zostawiając mi tylko kilka sekund, bym mogła uciec poza jej zasięg.

Trzymając miecz poziomo, zacisnęłam zęby i rzuciłam się do przodu, prędko przebierając bosymi stopami po kamieniu. Pochyliłam się, by zrobić unik, gdy stwór machnął szponami, po czym zanurkowałam i wbiłam ostrze w jego klatkę piersiową. A przynajmniej próbowałam. Miecz trafił w łuski i siła zderzenia wstrząsnęła moimi rękami.

Czując rozchodzące mi się po ciele fale szoku, zwinnie odskoczyłam do tyłu. Te łuski były niczym pancerz.

Cofając się małymi krokami, dostrzegłam spowitych w całuny jeźdźców. Wskazałam głową miecz.

– Nie mogliście mi dać czegoś skutecznego?

– Wykaż…

– Tak, tak – przerwałam Loimusowi i znów skupiłam się na łuskach bestii. Między nimi widać było skrawki ciała, każdy długości paru centymetrów. – Wykaż się. Nie musicie się tak ciągle powtarzać.

Stwór zaszarżował na mnie niczym góra mięśni i łusek, wbijając pazury w kamień. Skoczyłam w prawo i gdy uniósł się nade mną, pochyliłam się i wycelowałam mieczem z większą precyzją niż przedtem. Trafiłam w miejsce pomiędzy łuskami i tym razem napotkałam minimalny opór. Ciało ustąpiło pod ostrzem. W powietrze trysnęła zimna, cuchnąca krew, która obryzgała mi twarz i klatkę piersiową.

Bogowie.

Stwór zawył i stanął dęba, a jego ogon zazgrzytał na kamieniu i świsnął ku mnie niczym bicz. Klnąc, wyszarpnęłam miecz i uciekłam mu z drogi. Zawirowałam akurat w chwili, gdy zamierzyła się na mnie prawa głowa. Uniosłam z sapnięciem ciężką broń, obróciłam się i cięłam w dół, celując ostrzem w słabe punkty między twardymi łuskami na szyi.

Gdy miecz wgryzł się w mięśnie i ścięgna, zakotłowało mi się w żołądku. Kreatura wrzasnęła przenikliwie i jej prawy łeb runął na posadzkę, rozchlapując kałużę wstrętnej juchy.

Uśmiechnęłam się kpiąco, znów wyrównałam przed sobą miecz i podniosłam wzrok.

– To którą głowę… – Rozdziawiłam usta.

Na moich oczach bestia łupnęła ogonem, a z kikuta jej szyi wytrysnęło czerwone światło. Stworowi wyrosła całkiem nowa głowa, taka sama jak dwie pozostałe.

– Co to ma, kurwa, być? – warknęłam, czując, jak zderzają się we mnie frustracja i furia.

Zatętnił we mnie gniew i rzuciłam się na kreaturę. Obróciła się błys­kawicznie, szybciej, niż uznałabym to za możliwe, i coś, co powiedział mi sir Holland, gdy wciąż uważałam go tylko za szkolącego mnie w walce śmiertelnego rycerza, wypłynęło z zakamarków mojego umysłu.

Nigdy nie pozwól, by gniew kierował tobą w bitwie.To ulubiona broń śmierci i sięgają po nią tylko głupcy.

Na bogów, ja też byłam głupcem.

Uchylając się przed co najmniej dwiema parami kłapiących szczęk, zdałam sobie sprawę, że przestałam obserwować resztę potwora.

Łapa, a może noga – to było bez znaczenia – przecięła powietrze i bestia chwyciła mnie w miażdżący uścisk. Porwała mnie z ziemi i poczułam, jak moje kości chrzęszczą o siebie. Wybuchł we mnie ból, który na chwilę mnie oszołomił. Moje dłonie rozwarły się spazmatycznie i miecz wysunął mi się z palców, po czym z brzękiem upadł na posadzkę. Bestia bezlitośnie szarpnęła łapą i rzuciła mną jak lalką.

Uderzyłam w ścianę jaskini i wstrząs wycisnął mi powietrze z płuc. Kręgosłup przeszyła mi fala agonii. Runęłam na podłogę i padłam jak długa, czując, jak fala bólu osiąga swoje apogeum.

Któryś z jeźdźców westchnął.

– Rozczarowujące.

Urywanie wessałam powietrze przez zęby i przewróciłam się na bok.

– Wasze komentarze są… niepotrzebne – jęknęłam, mając tego wszystkiego po dziurki w nosie.

Podciągnęłam się na kolana i zakołysałam do tyłu. Dostrzegłam mój miecz, leżący kilka kroków przed potworem. Musiałam znaleźć sposób, jak pokonać to monstrum, i to szybko. Oczywiście przestrzenie między łuskami stanowiły jego słabe punkty, ale wcześniej przebiłam mu klatkę piersiową i nic w ten sposób nie osiągnęłam. A gdy odcięłam mu głowę, ona po prostu odrosła.

Uniosłam wzrok i zerknęłam na stwora przez pasma włosów. Dwie głowy znów się kołysały, a środkowa trwała nieruchomo. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. W oczach kreatury zamigotało coś jeszcze poza eterem. Czaił się w nich głód, ale również inteligencja.

Popatrzyłam na dwie pozostałe głowy. Blask w ich oczach był zdecydowanie mniej jaskrawy. Czy te łby mogły być bardziej jak kończyny? Może gdybym ścięła ten środkowy, to by zabiło bestię?

Nie miałam pojęcia, ale był to jakiś plan… Taki, który nie zakładał ponownych zderzeń ze ścianą.

Stanęłam na nogi i z zaskoczeniem odkryłam, że ból niemal całkiem już zniknął. Potwór znów spojrzał mi w oczy.

Jeden.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Pięć.

Rzuciłam się naprzód i pochyliłam, by złapać miecz. Bestia zaatakowała mnie dwiema bocznymi głowami. Błysk ostrza odbił się w łuskach lewej szyi. Próbując rozproszyć potwora, obróciłam się i opuściłam miecz na to miejsce. Odór paskudnej krwi przybrał na sile. Na moim czole perliły się krople potu. Łuski uderzały o kamień, gdy umykałam przed nieustającymi atakami kreatury i jej kłapiącymi szczękami, jednocześnie zbliżając się coraz bardziej, aż zobaczyłam ślinę kapiącą z kłów środkowej głowy. Wdech. Dwa pozostałe łby się sprężyły. Przytrzymaj powietrze.

Skoczyłam i pociągnęłam ostrzem po łuku. Szybkie cięcie przeszyło powietrze i czubek miecza uderzył o ziemię. Z ostrza kapała krew.

Trafiłam w cel.

Stwór wrzasnął i stanął dęba, wstrząsany konwulsjami. Zatoczył się, zachwiał w stronę jeźdźców, a potem odsunął się w drugą stronę. Jego krzyki cichły i stały się mniej potworne. Czerwone światło rozświetliło jego ciało, rozchodząc się po rozproszonej siatce żył.

Dysząc, cofnęłam się o krok i światło pochodni odbiło się w zalanym krwią mieczu. Pod stworem ugięły się nogi, a jego dwa pozostałe łby opadły w potoku pulsującego blasku.

Opuściłam miecz i uniosłam kąciki ust, ale uśmiech prędko zamarł mi na twarzy, a wszelkie poczucie triumfu zniknęło, bo coś działo się ze stworem i nie była to śmierć.

Bestia się zmieniała – w migoczącym blasku pochodni jej ciało malało i przybierało inny kształt. Szpony obróciły się w dłonie i stopy. Łuski zniknęły, zastąpiła je skóra. Pojawiły się spodnie z jakiegoś postrzępionego jutowego materiału i… jasnobrązowe włosy. Nagle znalazł się przede mną trzęsący się na czworakach mężczyzna.

A ja wiedziałam. Na bogów, wiedziałam, jeszcze zanim obrócił głowę i zobaczyłam jego oblicze. Mimo to moje serce i tak stanęło, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Gdy ujrzałam jego niebieskie oczy osadzone w twarzy, która kiedyś była przystojna, ale teraz okazała się wynędzniała i przepełniona czystym przerażeniem.

To był mój przyszywany brat.

Tavius.

Zastygłam w bezruchu, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej i szybciej. Niezdolna odwrócić wzroku, wpatrywałam się w Taviusa, czując, jak napięcie miażdży mi klatkę piersiową.

Tavius ostro wciągnął powietrze i całe jego ciało zadygotało spazmatycznie. Spomiędzy jego wyschniętych, popękanych warg wydarł się gardłowy, udręczony dźwięk. Plecy wygięły się w łuk, ciało wyprężyło, usta wykrzywiły się i rozciągnęły szeroko. Jego ręce zadrżały i zaczął się krztusić, gdy pod skórą i kruchymi kośćmi gardła coś przesuwało się ku górze, tworząc nieregularne guzy.

Gdy zobaczyłam, jak ślina cieknie mu po podbródku, ręka zadygotała mi lekko. Z szeroko rozwartych ust Taviusa wysunęły się kilkunastocentymetrowe pasma, które wyglądały jak wąskie, czarne sznury z supłami na końcach. Zaczęły opadać na ziemię, a on zwijał się w konwulsjach i dalej dyszał jak przy wymiotach. Odrzucił głowę do tyłu, jego szczęka wypadła z zawiasów, a okrutne usta rozdziawiły się grotes­kowo wokół grubszego zwoju liny. Na jego gardło naparło coś podłużnego – zwartego i twardego. Tavius zakrztusił się, gwałtownie garbiąc ramiona. Głowa zakołysała mu się na karku…

Cokolwiek to było, wyleciało mu z ust i zobaczyłam rączkę przyczepioną do pasów skóry oplecionych miedzianym drutem.

Bicz upadł na kamienną posadzkę z cichym stukotem, który odbił się echem po pieczarze.

Ten bicz.

Ten, którego syk wciąż słyszałam, gdy przecinał powietrze. Którego ciosy wciąż czułam, gdy lądowały z trzaskiem na mojej skórze. Ten sam, który wepchnęłam Taviusowi do gardła.

Tavius objął rękami swoją klatkę piersiową i brzuch, po czym podciągnął się na kolana. Trzęsąc się na całym ciele, odrzucił głowę do tyłu. Z jego ust ciekły ślina i krwisty śluz. Załzawione oczy miały czerwone, popękane naczynka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Czas się zatrzymał.

A potem przyspieszył.

– Proszę – zaskomlił Tavius.

Zareagowałam natychmiast, w ogóle nie myśląc. Nie byłam w stanie tego zrobić. Nie znajdowałam się bowiem w jaskini w towarzystwie jeźdźców, tylko w Wielkiej Sali Wayfair, przywiązana do kamiennych stóp posągu Kolisa i poniżana przez mojego przyszywanego brata. Który krzywdził mnie, bo miał w sobie to samo nieubłagane, jątrzące się zło co fałszywy król. Który próbował mnie zrujnować nie dlatego, że naprawdę wierzył, że stanowię dla niego zagrożenie i mogłabym mu wydrzeć tron Lasanii, tylko dlatego, że był mężczyzną i mógł.

Upuściłam miecz, rzuciłam się naprzód i gwałtownie nastąpiłam piętą na jego bok. Trzasnęły kości. Wciąż czułam jego ciężar, gdy mnie przygniatał… Skurwiel krzyknął i upadł na plecy, chwytając się za bok, ale ja słyszałam tylko, jak żądał, bym błagała go z szacunkiem. Zaczęłam go kopać, raz po raz. Tratowałam go, depcząc wszystkie żebra i przestrzenie między nimi, widoczne pod skórą.

Ale to mi nie wystarczało.

Tak samo jak jego śmierć.

Ani zemsta, którą już mu wymierzyłam. Opadłam nad nim na kolana, chwyciłam go za włosy i szarpnęłam mu głowę do tyłu. Zaczęłam tłuc go pięścią raz za razem, roztrzaskując mu twarz. Miałam przed oczami nie pękniętą skórę i zapadnięte kości, tylko jego szyderczy uśmiech, kiedy rzucił mi w twarz misę daktyli. I tę okrutną radość, jaką sprawiało mu dręczenie księżniczki Kayleigh. Uderzałam go dalej…

– Wykaż się – odezwał się jeden z jeźdźców. – I zabij potwora.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze i szarpnęłam rękę do tyłu. Kłykcie miałam usmarowane krwią. Wbiłam wzrok w nierozpoznawalne rysy Taviusa. Miałam zabić potwora? Proszę bardzo. Z rozkoszą.

Stanęłam na nogi, przeszłam nad tym roztrzęsionym śmieciem i podniosłam miecz. Wyprostowałam się, obróciłam i ruszyłam z powrotem ku niemu, drapiąc kamienną posadzkę czubkiem karmazynowego ostrza.

Obietnica, którą mu wcześniej złożyłam, dźwięczała cicho z tyłu mojej głowy, ale tym razem nie zamierzałam mu przyrzec, że spłonie.

To mi nie wystarczyło.

Wykrzywiłam usta w uśmiechu, gdy Tavius przekręcił się na bok i skulił, jakby w ten sposób mógł zrobić z siebie małego, nieznaczącego człowieka, którym był za życia. Zacisnęłam mocniej palce na rękojeści, podczas gdy on trząsł się i drżał. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

– Nie wrócisz już do dołów – syknęłam i tym razem mój głos nie był pełen dymu, tylko ognia. – Przestaniesz istnieć w każdej postaci. Przepadniesz ze szczętem.

Tavius zamarł i wbił we mnie zapuchnięte, na wpół zamknięte oko.

– Twoje ciało. Umysł. Znikną. Cały znikniesz – przyrzekłam mu. – Unicestwię cię.

Jego oko zamknęło się do końca.