37,50 zł
Jeśli twoje działanie jest przyczyną zła, do wyboru masz tylko dwie opcje. Uciekać lub przyznać się i prosić o wybaczenie.
Na miejscu zbrodni pozostawia ślad – dwa słowa, które mają wzbudzić strach i zapewnić mu nieśmiertelność: Żniwiarz Cienia. Jest bezlitosny, precyzyjny i przekonany o swojej boskiej mocy.
Gdy partnerka jednego z najbardziej wpływowych komisarzy znika bez śladu, Lena Silewicz zostaje wciągnięta w śledztwo, które wywraca do góry nogami cały jej świat.
Trop prowadzi do człowieka, którego zna – i którego szczerze nie znosi. Wszystko jednak układa się w zbyt spójny obraz, jakby ktoś pilnował, by ta historia miała tylko jedno zakończenie…
Wplątana w sieć kłamstw, toksycznych namiętności i brudnych układów, musi zmierzyć się nie tylko z zagadką tajemniczego oprawcy, lecz także z własnymi demonami.
Czy uda jej się wyprzedzić mordercę, który zamienia scenę zbrodni w makabryczne przedstawienie? I czy w cieniu zła można jeszcze odnaleźć prawdę – zanim zapadnie ciemność?
Katarzyna Bonda w nowej wersji: lęk, adrenalina i rewolucja w emocjach!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 445
Data ważności licencji: 12/31/2030
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz
Redakcja: Katarzyna Szajowska
Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Anna Sośnicka, Barbara Milanowska (Lingventa)
© by Katarzyna Bonda
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
ISBN 978-83-287-3573-6
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Dostrzegam chłodny marmur jego oka
Czarne myśli w jego czaszce już się budzić chcą.
TACO HEMINGWAY, Dom pełen cudzych żon
Na początku był Chaos. Któż zdoła powiedzieć dokładnie, co to był Chaos?
Niejedni widzieli w nim jakąś istotę boską, ale bez określonego kształtu.
Inni – a takich było więcej – mówili, że to wielka otchłań, pełna siły twórczej i boskich nasieni, jakby jedna masa nie uporządkowana, ciężka i ciemna, mieszanina ziemi, wody, ognia i powietrza.
JAN PARANDOWSKI, Mitologia
Łukaszowi,
w piątą rocznicę naszego spotkania w cysterskiej twierdzy. (Ora et labora:)).
Odkąd jesteś, wszelkie cienie są jedynie dowodem harmonii.
Tego wieczoru odzyskał kontrolę nad swoim życiem. Wszystko, co wcześniej było rozsypane, nagle zaczęło nabierać sensu.
Ostatni raz przed wyjściem spogląda na leżącą na podłodze martwą kobietę. W blasku księżyca jej półnagie ciało wydaje się błękitne. Rozbryzgi krwi na ścianach, podłodze i ta cholerna jasna sofa unurzana w rozmazanej brunatnej mazi przywodzą mu na myśl różany ogród spowity mrokiem. Ten nieruchomy obraz go zachwyca.
Czuje, jakby narodził się na nowo. Zyskał całkiem nową tożsamość. Jest panem ciemności, ale jego moce skrywa głęboki cień. Nikt nie jest w stanie mu zagrozić. A tym bardziej odebrać pewności, że jest silny, mocniejszy niż kiedykolwiek, bo to on ustala zasady. Całkowicie panuje nad każdym detalem układanki, którą sam stworzył. Kiedy uświadamia sobie, jaki rodzaj władzy posiadł, jego ciałem wstrząsa dreszcz podniecenia. Nie jest to tak intensywne uderzenie adrenaliny jak podczas walki czy w momencie zadawania ostatecznych ciosów, ale wie, że właśnie ten moment będzie wspominał wielokrotnie.
Zna to uczucie. Niespotykane połączenie ulgi i satysfakcji – tak bardzo intymne, którego nie można z nikim dzielić. Nie daje go żadna inna ludzka działalność: seks ani tym bardziej miłość, służbowe zwycięstwa czy mordobicie. Całkowite zapanowanie nad drugim człowiekiem, przełamanie szablonów moralnych i zdeptanie ich bez skrupułów wynosi go ponad nich wszystkich. To coś mistycznego. Czyżby prawdziwe doświadczanie boskości? Tajemnica, misterium, władza absolutna. Matka miała rację – uśmiecha się drwiąco – Bóg jest w nas. Jeśli się głęboko wierzy, można znaleźć w sobie ten pierwiastek.
Stara się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Nie chce, żeby umknęło mu cokolwiek, co za jakiś czas wybudzi go z letargu i pozwoli zanurzyć się w tajemnym świecie mrocznych fantazji.
Wyobraża sobie moment, kiedy ją znajdą, i żałuje, że musi aż tyle czekać. Myśli o tym, jaką lawinę uruchomi jej śmiercią; jaką grozę wzbudzi i co napiszą o nim dziennikarze… Wie, że ludzi ogarnie pierwotny lęk.
Nie zobaczą jego twarzy. Nikt nigdy nie pozna jego nazwiska, ale będą o nim myśleć i rozmawiać, a respekt poczują nawet ci, którzy nim pogardzali.
Patrzy na księżycowe zwłoki swojej ofiary: na jej odsłonięte piersi i szerokie biodra z lekko rozchylonymi udami. Ma wrażenie, że ona uśmiecha się zachęcająco, i chociaż wie, że to tylko pośmiertny grymas, czuje satysfakcję. Jej oczy są otwarte, szkliste i tępo wgapione w drzwi, bo tak właśnie ułożył jej głowę, żeby ten, kto pierwszy tutaj wejdzie, posmakował jego ciemnych mocy i przeżył straszliwy szok. Chciałby zobaczyć to przerażenie. Być przy tym, kiedy odkryją jego dzieło.
Powinien już wychodzić, ale nie potrafi odejść. Pragnie mieć coś, co będzie mu przypominało ten wyjątkowy wieczór. To przecież noc jego odrodzenia. Zawraca i zbliża się do niej. Kuca, dotyka raz jeszcze podartych majtek, które zwisają razem z nogawką spodni na jednej z łydek. To tylko kawałek szmatki na pamiątkę, myśli, ale w ostatniej chwili się dyscyplinuje. Każdy drobiazg, który stąd zniknie, będzie coś znaczył dla śledczych. Nie wolno mu tego zrobić. Musi być sprytniejszy niż oni, ale trudno mu ją tak po prostu opuścić, bo ona teraz należy wyłącznie do niego.
Delikatnie, żeby nie popsuć pracowicie wystudiowanej pozy, zdejmuje jej z szyi łańcuszek z literą K i chowa go do torebki, którą ze sobą przyniósł. W środku jest już jej pierścionek zaręczynowy. Mały diamencik na obręczy ze złota lekko połyskuje przez folię. Potem jeszcze raz skrupulatnie układa posklejane krwią kosmyki włosów, poprawia fałdy bluzki skotłowanej pod szyją, żeby uzyskać jak najlepszy efekt jej nagości, bo K. nie miała idealnej figury, a on chce, żeby jego obraz był perfekcyjny. Wcale się nie śpieszy. Wie, że ma czas. Przez całą majówkę nikt nie będzie jej szukał.
Myśli gorączkowo, co jeszcze mógłby dodać, jakby udoskonalał plan zdjęciowy, ale zrobił już chyba wszystko, co zagwarantuje efekt. Czegoś jednak wciąż mu brakuje. Krzywi się, bo nie chce przesadzić. Przychodzi mu na myśl, żeby ją umyć, porządnie wyszorować z brunatnej zakrzepłej mazi i wszystkich śladów, co utrudniłoby pracę policji, ale wtedy musiałby zaczynać przedstawienie od nowa. To nie wchodzi w grę. Postanawia, że kąpiel wprowadzi następnym razem.
Namyśla się jeszcze chwilę i zostawia na stopie K. tylko jeden but, a drugi kładzie obok ciała razem z jej torebką, szalikiem, płaszczem i kilkoma drobiazgami, które wypadły jej z kieszeni podczas szarpaniny. Na samą górę dokłada papiery, z którymi K. przyszła. Torebkę już wcześniej przeszukał i wyjął z niej zwitek banknotów okręconych gumką recepturką, chociaż wcale nie spodziewał się tego rodzaju łupu, a po namyśle zabiera też kartę płatniczą i oczywiście jej telefon. Resztę poskładał, pozasuwał zamki w kieszonkach i wszystko wygląda teraz perfekcyjnie. Wykonał kawał porządnej roboty i jest z siebie zadowolony, bo wkrótce czeka go nagroda. Nie jest w stanie powstrzymać podniecenia i najchętniej posiedziałby z nią aż do rana, ale musi zadbać o swoje alibi. Żałuje, że nie ma ze sobą telefonu i nie może zatrzymać w kadrze tej wspaniałej sceny, ale gdy się planuje zabójstwo, zabranie ze sobą komórki jest największą głupotą, jaką można zrobić. Wiedzą to nawet dzieci.
Otwiera i przymyka oczy, żeby w tym światłocieniu zatrzymać w pamięci jak najwięcej kadrów mentalnych, a potem nagle doznaje iluminacji.
Pochyla się, macza palec w krwi K. i na dokumencie, który ona ze sobą przyniosła, składa swój podpis: „ŻNIWIARZ CIENIA”.
Tak, kiedy ją znajdą, będzie to godne pożegnanie.
W cieniu kładących się na parkan bzów Lena dostrzega sylwetkę zaczajonego mężczyzny. W pierwszej chwili myśli, że to podglądacz, który z ukrycia stara się zajrzeć do rezydencji, ale zanim ona zdąży wysiąść z auta, facet wynurza się już z krzaków. Rzuca niedopalonego papierosa na ziemię, przydeptuje go i marszowym krokiem rusza w jej kierunku. To ten sam ochroniarz, który ostatnio wprowadzał ją do domu de Gubernatisów. Wtedy Lena podejrzewała Noa o kilka zabójstw i wściekła przyjechała tutaj w mundurze, żeby skopać mu tyłek. Jak wiele się zmieniło od tego czasu…
Współpracowali z Noa już przy kilku dochodzeniach i Lena wie, że może na nim polegać. Ufa podkasterowi i czuje, że on też jej ufa. Po prostu lubi ją, chociaż nieustannie sobie dogryzają. Mają podobne poczucie humoru, ale przede wszystkim Lena docenia skuteczność Noa w zdobywaniu informacji. Wspólne przeżycia w czasie dochodzeń bardzo ich do siebie zbliżyły. Rodzina Leny uważa Noa za jej dobrego kolegę, a może nawet liczy, że to kandydat na kogoś więcej, bo bracia dziewczyny w kółko sobie z nich kpią. Wkurza ją to, bo z Noa nie przekroczyli ram służbowych. Poza pracą nie umawiają się na spotkania i praktycznie do siebie nie dzwonią. Tak było do wczoraj, kiedy Noa zaprosił ją na doroczne majówkowe spotkanie w rezydencji rodziny Gubernatisów.
– Będzie kupa dobrego jedzenia – powiedział niezobowiązująco, ale z napięcia w jego głosie Lena wywnioskowała, że odmowa nie wchodzi w grę. – Poza tobą na liście nie ma zbyt wielu osób, z którymi chciałbym tam gadać. Wpadniesz?
– To jest jakaś lista?
– I to wielce prestiżowa. Alek nawet na przyjęciach robi interesy – odparł. – A żarcie będzie z Belvedere’a. Ośmiornica po madrycku, mus z kawioru ze szparagami – kusił.
– Kawior ze szparagami brzmi okropnie – weszła mu w słowo.
– No i przegrzebki. – Noa się nie poddawał. – Lubisz to.
Oczywiście rozśmieszył ją i po prostu się zgodziła. Nie przypuszczała, że podkaster wrzuca ją na potężną minę, bo dopiero kiedy tutaj przyjechała, domyśliła się, że w ogrodzie de Gubernatisów odbywa się popis dla bogaczy z Konstancina.
Oddycha teraz głębiej, żeby dodać sobie odwagi, i ostatni raz przed wyjściem z auta zerka w lusterko wsteczne. Patrzy w oczy jakiejś obcej, lekko umalowanej kobiecie z jasnymi włosami z grzywką, w zielonej satynowej bluzce. Dopiero po kilku sekundach dociera do niej, że to ona sama. Czuje się jak idiotka. Jest całkiem niepodobna do siebie, więc Noa gotów pomyśleć, że to dla niego się tak starała. Jedyne, na co ma teraz ochotę, to wiać. Zanim jednak ponownie włączy silnik, rozgląda się, żeby ocenić, jak wyjechać z ciasnej zatoczki, w której z takim trudem zaparkowała. Obok stoją same porschaki, jaguary i range rovery. Najtańszy z samochodów gości de Gubernatisów wart jest z pół bańki, więc woli żadnego z nich nie zarysować.
Niestety, ochroniarz jest już obok. Lena przez szybę widzi jego pas z kaburą i przypiętą do boku krótkofalówkę. Pochyla się i przykłada dłoń do czoła, jakby jej salutował, a wtedy ona pojmuje, że strażnik jej nie poznaje.
– Ja na przyjęcie – mówi i zaraz milknie, bo brzmi jak skarcona uczennica. – Do państwa de Gubernatisów.
Strażnik uśmiecha się pobłażliwie. W okolicy nie ma żadnego innego domu, a posiadłość ciągnie się przez całą uliczkę aż do lasu.
– Ma pani zaproszenie? – pyta, oceniając krytycznie jej starą i dawno niemytą miatę.
– Nazwisko nie wystarczy? – cedzi przez zęby lekko zirytowana. – Nic nie wiem o żadnych zaproszeniach.
– Mam obowiązek sprawdzić każdego. Takie dostałem instrukcje.
– Lena Silewicz – przedstawia się, a w oczach strażnika dostrzega szczere zdziwienie.
Spodziewał się łysej dziewczyny w mundurze, więc peruka i nowa bluzka okazały się skutecznym przebraniem. Lena czuje się nieco pewniej, bo może dzięki temu nikt z gości na przyjęciu jej nie zapamięta. Nie żeby na co dzień obracała się w tak nobliwym towarzystwie.
Strażnik wyjmuje z kieszeni mały tablet, w którym coś odznacza.
– Jest pani ostatnia – kwituje i dorzuca przepraszająco: – Niestety, samochód musi zostać tutaj. Przy pani nazwisku nie mam pozwolenia na parkowanie za bramą.
– Świetnie. Przynajmniej nie zobaczą, czym przyjechałam.
– Nie ma się czego wstydzić. – Ochroniarz nieoczekiwanie się śmieje. – W liceum marzyłem o miacie.
– Wtedy ten wózek był jeszcze coś wart – mówi Lena.
On odpowiada sympatycznym półuśmiechem, a następnie szarmancko otwiera drzwi jej rupiecia. Niesmarowane od dawna zawiasy przeraźliwie piszczą.
– Drogę pani zna – oświadcza, kiedy Lena wysiada. – A ten zawias trzeba by przesmarować – dorzuca z miną znawcy.
Policjantka nie komentuje, że ostatnim razem byli już na ty. Za bardzo zjada ją stres, żeby wdawać się w dyskusję z ochroniarzem. Wie tylko, że to przyjęcie chce mieć jak najszybciej za sobą.
Furtka otwiera się sama, więc Lena domyśla się, że ochroniarz zrobił to zdalnie. Nie idzie za nią jak ostatnim razem, ale ona cały czas czuje jego spojrzenie na plecach.
Dobiegają ją dźwięki jazzu i gwar rozmów. Rozróżnia przynajmniej cztery obce języki. W oddali widzi zgromadzonych w ogrodzie ludzi, którzy z wysokimi kieliszkami do szampana i małymi talerzykami w dłoniach przemieszczają się między stolikami przystrojonymi jak na wesele niesamowicie pachnącymi kwiatami. Aż brakuje jej tchu w piersiach i znów chce uciekać, bo rozpoznaje twarze ludzi z telewizji i kina. Żałuje, że przyjęła zaproszenie Noa, zamiast jak co roku spędzić majówkę w dresie i przy grillu w domu ojca. Teraz w Podkowie Leśnej leje się już wódka, a gliniarze żłopią piwo, obżerają się pieczoną karkówką i prześcigają się w anegdotach z zatrzymań. Mimo to twardo idzie naprzód, rozglądając się za Noa, bo poza nim i jego bratem Alkiem nikogo w tym eleganckim towarzystwie nie zna.
– Ty jesteś Lena, przyjaciółka Noa? – Dojrzała kobieta w plisowanym liliowym spodniumie, uczesana we francuski warkocz, zachodzi jej drogę. Na głowie ma dziwne nakrycie przypominające ptasie gniazdo.
– Dagmara? – Lena wyciąga rękę, a tamta ledwie ją muska, ale rozpromienia się szeroko, gdy policjantka dorzuca z uznaniem: – Pięknie dziś wyglądasz.
Ostatnim razem, kiedy widziała starszą siostrę Noa, pomyliła ją ze służącą, bo Dagmara miała surową minę i sprawiała wrażenie, jakby miała się rozpłakać. Dziś promienieje szczęściem, chociaż jej oczu Lena nie może dostrzec za okularami przeciwsłonecznymi z dużą ilością złotych elementów.
– Merci. I wzajemnie – mruczy Dagmara z francuskim akcentem, jakby pół życia spędziła za granicą. – Ledwie cię poznałam w tych włosach i bez munduru.
Lena żałuje, że nie może zajrzeć za ciemne szkła oprawek, bo nie jest pewna, czy kobieta kpi, czy zwyczajnie stara się być miła.
– Przepraszam za spóźnienie. Podobno jestem ostatnia.
– Eleganccy ludzie nie przychodzą przed czasem – oświadcza z ironicznym uśmiechem Dagmara. – Chociaż, prawdę mówiąc, czekaliśmy już tylko na ciebie. Pewnie miałaś służbę i nie udało ci się dojechać wcześniej. Rozumiemy.
Lena tego nie komentuje. Tyle razy się przebierała, że zajęło jej to całe przedpołudnie, a i tak nie jest pewna, czy wygląda stosownie. Nie spodziewała się takiej pompy.
– Najważniejsze, że jesteś i możemy zaczynać – kontynuuje Dagmara. – Tam masz bar, a w tamtej części ogrodu znajdziesz gorące przekąski. Kelnerzy roznoszą tarteletki i drobne słodycze. Gdybyś miała ochotę usiąść, to polecam huśtawki w zagajniku bzowym. Przyjemnie tam odpocząć od zgiełku. Rozgość się, a ja dam znać braciom, że mamy komplet.
Kiedy mówi, Lena rozgląda się we wskazanych kierunkach i czeka tylko na okazję, żeby spytać o Noa, ale Dagmara nagle zaczyna się śpieszyć.
– A co to za okazja? – pyta wreszcie. – To nie jest zwykłe majówkowe przyjęcie. Raczej jakaś celebracja…
– No cóż, robimy je dla przyjaciół co roku – wyjaśnia cierpliwie Dagmara. – Ale tym razem będzie to faktycznie coś nadzwyczajnego. Noa nic nie wspominał?
Lena nie odpowiada. Wpatruje się w Dagmarę wyczekująco.
– Skoro tak, nie mogę nic ci powiedzieć. Spaliłabym niespodziankę!
Dagmara chichoce, znacząco dotykając swojej torebki, jakby ukrywała w niej coś specjalnego. A potem gładzi Lenę po ramieniu, jakby była jej matką, i odchodzi posuwistym krokiem, niemal wcale nie poruszając ramionami. Brakuje jej tylko parasolki z szydełkowej tkaniny, żeby Lena mogła ją umiejscowić w jakiejś produkcji kostiumowej.
Odprowadza Dagmarę spojrzeniem i czuje się tak, jakby jej jedyny sprzymierzeniec ją opuścił. Bezskutecznie szuka Noa w tłumie gości, a ponieważ nie bardzo wie, co ze sobą zrobić, kieruje się do stołu. Sięga po talerzyk i kładzie na nim ostrożnie dwie miniaturowe kanapeczki. Od przechodzącego kelnera bierze szklankę wody z wrzuconymi do niej poziomkami i liśćmi świeżej mięty. Stoi tak, gapiąc się na gości i rozważając, czy nie lepiej od razu uciec na te huśtawki, żeby zejść im wszystkim z oczu. Gratuluje sobie, że nie włożyła szpilek, bo murawa jest tak miękka, że nie byłaby w stanie przejść nawet kilku kroków.
Nagle wybrzmiewa gong i wszyscy spoglądają w kierunku ozdobionej kwiatami altany, przed którą stoi już Alek – brat Noa – i ich siostra Dagmara. Wyglądają bardzo oficjalnie, jakby zamierzali coś ogłosić. Czekają jeszcze jakiś czas, aż goście się zbliżą, i Alek zaczyna przemawiać. Lena nie słyszy ani słowa, bo brat Noa nie używa mikrofonu. Ludzie tłoczą się i niemal całkiem zasłaniają jej widok, ale Lenie bardzo to pasuje. Może teraz swobodnie sięgać po jedzenie i nareszcie ma poczucie, że nikt nie zwraca na nią uwagi.
Je łapczywie, popijając nieziemsko pyszną poziomkową wodę, i jednocześnie skanuje tłum w poszukiwaniu podkastera, ale w towarzystwie nigdzie go nie widzi. Kiedy uznaje, że nie wypada wziąć już ani jednej tarteletki, próbuje do niego zadzwonić. Noa odrzuca połączenie już po pierwszym sygnale. Lena jest już zirytowana. Nie rozumie, dlaczego Noa ją zignorował i nawet nie przyszedł się przywitać. Próbuje jeszcze kilka razy i nawet wydaje jej się, że w oddali słyszy znajomy dzwonek, ale za każdym razem włącza się skrzynka.
Przemówienie rodzeństwa de Gubernatisów zaskakująco szybko się kończy. Po wszystkim rozlegają się niepewne brawa, znów głośniej gra muzyka, a ludzie rozpierzchają się po ogrodzie stłoczeni w grupki znajomych. Śmieją się i rozmawiają swobodniej. Alek i Dagmara krążą między nimi, a chociaż kobieta wciąż się uśmiecha, Lena na jej twarzy dostrzega złość i zmartwienie. Zastanawia się, co poszło nie tak i czy to ma związek z tym, co Dagmara chowała w torebce, oraz dlaczego Noa nie pojawił się na scenie razem z rodzeństwem.
„Ukrywasz się?” – pisze mu wiadomość. „Gdybyś mnie szukał, to jestem przy żywności”.
Wgapia się w ekran, jakby chciała zmotywować Noa do odpowiedzi, ale nic nie wpada.
„Gdzie jesteś?” – stuka dalej, chociaż z każdym słowem czuje się coraz bardziej jak natręt. „Poza tobą nie mam z kim gadać” – parafrazuje jego żart z rozmowy, kiedy ją tutaj zapraszał. „Chyba odpuszczę ośmiornicę, bo opróżniłam już ze dwa talerze kanapek i więcej żarcia mi raczej nie przysługuje. Obawiam się, że ludzie wzięli mnie na celownik. Ile tarteletek przypada na jedną osobę? Halo? Noa, czy wszystko okej?”
Odpowiedzi wciąż nie ma, a żadna z jej wiadomości nie została odczytana, więc Lena chowa telefon do torebki i rusza na poszukiwanie huśtawek, o których mówiła Dagmara. Liczy, że w zagajniku bzowym będzie mogła zapalić, bo na scenie głównej nikt z gości nie wyjął papierosa. Postanawia zaczekać kwadrans, a jeśli Noa się nie odezwie, wróci do domu. Gdyby ruszyła teraz z Konstancina, zdąży napić się piwa z gliniarzami.
Idzie po miękkiej trawie, podziwiając rezydencję od strony ogrodu i rozglądając się za podkasterem, gdy nagle czuje wibracje telefonu. Spogląda na wyświetlacz, jednak zamiast imienia Noa widzi nazwisko swojego szefa – komisarza Marcina Rosy. Wie, że coś się musiało stać. Rosa nigdy nie dzwoni do niej w dni wolne od służby.
Wycisza dzwonek i przyśpiesza kroku. Serce bije jej jak oszalałe. Chce na tyle oddalić się od towarzystwa, żeby móc swobodnie rozmawiać, a wtedy w zagajniku otoczonym kwitnącymi bzami, które pachną tak rozkosznie jak najdroższe perfumy, dostrzega splecioną parę. W piersi czuje ukłucie, jakby ktoś wbijał jej igły w serce raz za razem, i nie wie, jak ukryć zażenowanie, bo oni wyglądają, jakby przed chwilą się całowali.
Chociaż mężczyzna stoi do niej plecami, Lena poznaje sprężystą sylwetkę i charakterystyczną płową grzywę Noa. Znów schudł. Jasne spodnie i błękitna koszula wiszą na nim jak na wieszaku. Obejmuje smukłą, wiotką, długowłosą dziewczynę od stóp do głów ubraną w wytworny beż. Kolor jej włosów jest zbliżony do barwy peruki, którą Lena wybrała na dzisiejsze przyjęcie. Na widok policjantki oczy tamtej zwężają się wrogo i zaraz lekko odpycha Noa, a wtedy on też zauważa, że nie są już sami.
– Hej – rzuca zdawkowo.
Odgarnia półdługie jasne włosy, których nie ścinał od kilku miesięcy, a Lena musi z żalem przyznać, że on i jego towarzyszka wyglądają jak para idealna.
Podkaster przedstawia sobie kobiety.
– To jest Julia, a to Siela. Pracujemy razem.
Lena jest tak oszołomiona, że nie do końca dociera do niej, którą z nich Noa nazywa swoją współpracowniczką.
Nie bardzo wie, co się z nią dzieje. Dlaczego jest jej tak gorąco i zimno na zmianę? Dlaczego oblewa ją niechciany rumieniec, a nogi rwą się do ucieczki, chociaż ewidentnie nie jest w stanie się ruszyć? Zamiera z wrażenia w jednej pozycji i przez długą chwilę nie może wydobyć głosu z gardła. Czuje tylko, że jej ciuchy są tandetne przy stylowym ubraniu tamtej, a ona sama – wygnieciona, sztuczna. Po prostu żałosna.
– Hej – odpowiada jak echo ściszonym tonem. – Miło cię poznać.
I nie czekając na odpowiedź, odwraca się.
– Nie chciałam wam przeszkadzać. Mam pilny telefon.
Odchodzi, starając się, żeby za bardzo nie przyśpieszać, chociaż gdyby nie duma, rzuciłaby się biegiem do wyjścia. Zbliża się do żywopłotu i dalej nie może już iść. Odwraca się do Noa i Julii plecami, a potem szybko wykręca numer Rosy. Dziękuje teraz w duchu szefowi, że zadzwonił i dał jej pretekst, żeby się oddalić. Co o niej pomyślą Noa i Julia, nic jej nie obchodzi.
– Piłaś? – Pierwsze pytanie komisarza upewnia Lenę, że intuicja jej nie zawiodła. Coś się wydarzyło i Rosa za chwilę wezwie ją na komendę. Prawdę mówiąc, ona na to liczy. – Wiem, że u twojego ojca trwa grill. Sorry, że nie mogłem dojechać. Żałuję, ale już nie dotrę, bo się porobiło.
– Tylko wodę. – Lena wchodzi mu w słowo i milknie. Kiedy się ponownie odzywa, głos ma już opanowany. – Co to za sprawa?
– Jesteś w mieście? – odpowiada pytaniem Rosa, a Lena czuje, że to jakiś wyjątkowo delikatny temat. Zna szefa i rzadko kiedy jest tak tajemniczy.
– W firmie mogę być za godzinę, bo muszę wrócić do domu i się przebrać – oświadcza. – Jestem na jakimś wypasionym przyjęciu pod Warszawą. Przyjechać?
– Sam nie wiem. – Rosa się waha i to ją niepokoi. – Nie chcę ci psuć zabawy. Skoro wyszłaś z domu na bankiet, to musi być coś specjalnego. Oboje wiemy, że nie jesteś imprezowa.
– Marzyłam o tym, żeby spędzić niedzielę w pracy – przerywa mu Lena i czeka, aż on się zaśmieje, ale komisarz pozostaje poważny.
Jeszcze chwilę milczy, a wreszcie rzuca ostrożnie:
– Spać to ty dziś na pewno nie będziesz, Siela.
– Żaden problem – odpowiada z powagą. – Właściwie to jestem spakowana, bo przyjechałam do ojca na kilka dni wolnego. Zabieram swój mandżur i jestem w robocie.
Rosa zastanawia się kolejne kilka sekund.
– Nie mam budżetu na nadgodziny – mówi wreszcie. – Twój ojciec się wścieknie. Ale mogę przydzielić cię do zespołu i pierdolić podpis komendanta. Większość ludzi ma wolne albo są już pijani. Nie mam wyboru, nie? To co, zainteresowana?
– Pewnie – potwierdza Lena. – Zabójstwo?
– Zaginięcie – pada w odpowiedzi. – Nieoficjalnie jednak trzeba brać pod uwagę wszystkie scenariusze. To partnerka Tytusa Jastrzębskiego – kończy wreszcie. – Mojego zastępcy.
– O kurwa – szepcze pod nosem Lena. – Tak mi przykro. Co się stało?
– Karolina wyszła z domu i nie wróciła.
– Kiedy?
– To skomplikowane – ucina Rosa. – Przyjedź jak najszybciej. Tylko gęba na kłódkę. Sprawa nie może się roznieść.
Lena rozłącza się i patrzy na zagajnik bzów, ale nie dostrzega tam teraz nikogo. Romantyczna huśtawka jest pusta, a ona na szczęście nie czuje już nieoczekiwanej złości, rozżalenia i całej tej zaskakującej kaskady emocji, która zalała ją na widok podkastera i jego dziewczyny.
W czasie trwania rozmowy z Rosą jej telefon wibrował i Lena widzi teraz, że Noa wysłał jej kilka wiadomości, ale nie zamierza ich odczytywać. Cieszy się, że może stąd wyjść i czeka ją to, co zna i na co ma wpływ: praca. Nie chce wracać do tego, co pomyślała na widok tej pięknej pary, bo pewna jest tylko jednego: to nie jej świat. Dociera do niej, że w głębi serca bezsensownie się łudziła, ale najwyraźniej zaproszenie Noa jest tylko dowodem sympatii zawodowej. W sumie cieszy się, że praktycznie nie rozmawiali i nie miała okazji bardziej się zbłaźnić.
Do wyjścia idzie opłotkami i nie zawraca sobie głowy pożegnaniem gospodarzy. Ignoruje strażnika, który jest zaskoczony, że Lena tak szybko opuszcza to wspaniałe przyjęcie, i jeszcze zanim wsiada do swojej skorodowanej miaty, ściąga z głowy perukę.
Rozpina kilka pierwszych guzików wyjściowej bluzki, którą kupiła na tę właśnie okazję, i od razu czuje się lepiej. Znajduje kluczyki do auta w miniaturowej torebce pożyczonej od macochy, klnąc pod nosem, że nic się w niej nie mieści, a potem z satysfakcją przekręca kluczyk. Rozrusznik chroboce, ale silnik się nie włącza. Próbuje jeszcze raz. I kolejny. Bez skutku. Jej samochód nie reaguje.
– Kurwa. Nie teraz – mamroce spanikowana. – Nie rób mi tego! Dobre autko. Dobra miata. Kocham cię, no już, ruszaj. Dawaj.
Wie, że musi przestać, bo spali zapłon. Wzdycha ciężko i sięga po iqosa. Rozważa gorączkowo, co robić, żeby na czas stawić się w biurze. Zadzwonić po ubera i zapłacić fortunę za przejazd z Konstancina do Podkowy Leśnej, a potem jeszcze do Warszawy? Czy od razu zawiadamiać braci? Marek na pewno znajdzie jakiś patrol w okolicy, który podrzuciłby ją do firmy.
– Ja pierdolę! Akurat teraz musiałaś zdechnąć? – zwraca się do samochodu, jakby były kumpelkami. – Jeśli Rosa naprawdę przydzieli mnie do zespołu, muszę czymś jeździć. Chcesz stać pod domem? Sama nawet nie wiem, czy mogę cię tu zostawić. Kurwa!
Widzi, że ochroniarz się jej przygląda, a potem daje nieme znaki, więc na migi zbywa go, że wszystko w porządku. Facet zatrzymuje się w pół kroku, chociaż w dalszym ciągu ma na nią oko. Lena miota się, jak rozwiązać ten problem bez proszenia o pomoc, a wtedy furtka na posesję de Gubernatisów się otwiera i staje w niej Noa.
Podkaster idzie w jej kierunku z pochyloną głową, a ona jest już całkowicie pewna, że znacząco ubyło mu ciała. Pewnie znów nie je. Lena nie ma pojęcia, co się stało, bo on tak reaguje na stres, i chociaż tego nie chce, ta okropna fala emocji zaczyna narastać. Znów jest jej gorąco i zimno na zmianę, a co gorsza, ma wrażenie, że ręce zaczynają jej drżeć. Cieszy się, że siedzi, bo na widok podkastera jest cała elektryczna. Denerwuje ją, że własne ciało okazuje się tak zdradzieckie, i za późno uświadamia sobie, że peruka leży na siedzeniu obok.
Momentalnie przypomina sobie piękne włosy Julii i jej drogie ciuchy, a potem widzi samą siebie oczami zbliżającego się mężczyzny: łysą, w taniej bluzce udającej jedwab, siedzącą w zepsutym, zardzewiałym samochodzie, o jakim marzą licealiści. Ta myśl jest jak zimny prysznic. Jak mogła siebie uważać za partię dla niego? Są z totalnie innych światów! Zmusza się do sztucznego uśmiechu, żeby ukryć zażenowanie, ale wie, że długo go nie utrzyma, i po prostu zaciska szczęki, żeby się ostatecznie nie rozkleić.
– Już się zmywasz? – Noa zwraca się do niej łagodnie.
Lena przytakuje, ale ucieka wzrokiem na kwitnący bez i strażnika przyglądającego im się z oddali.
– Dostałam wezwanie. Muszę pilnie wracać do komendy – dorzuca. – Pogadamy innym razem.
– Szkoda. – Noa przygląda się jej uważniej. – Nic nie słyszałem przez radiostację. To coś poważnego?
Normalnie podzieliłaby się z nim informacją, a nawet poprosiła, żeby sprawdził temat swoimi kanałami, ale w tej chwili nie jest w stanie się przemóc. Powoli dociera do niej, że jest na niego zła. Wkurwiona. Wściekła. Głównie za to, że ta Julia jest taka ładna i Lena nie ma z nią żadnych szans. A także na siebie, że uroiła sobie coś absurdalnego.
– Jeszcze nie wiem – cedzi.
Nagle podchodzi ochroniarz.
– Może to akumulator? – pyta. – Mam krokodylki. Spróbujemy?
– Auto ci padło? – dziwi się Noa. – Co się stało?
– Nie chce zapalić – przyznaje niechętnie Lena i spogląda na strażnika z wyrzutem.
– Podwiozę cię – oświadcza Noa tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Do domu czy do pracy?
– Nie rób sobie kłopotu. – Macha ręką. – Serio, to nic takiego.
Noa klepie się po kieszeniach.
– Zaczekasz chwilę? Skoczę tylko do domu po kluczyki – rzuca. – A wózek odstawimy ci do warsztatu. Czarek, zajmiesz się tym? – zwraca się do ochroniarza.
– Pewnie – potwierdza tamten. – Z przyjemnością. To bardzo rzadki youngtimer miaty. W Polsce jeździ takich ledwie kilka sztuk. Reszta pewnie jest w Japonii u kolekcjonerów.
– Noa, naprawdę nie musisz – upiera się Lena. – Wszystko jest w porządku. Sorry, ale muszę już jechać.
– Jak? – obrusza się Noa. – Twoje auto nie żyje.
Lena znów czuje, że się rumieni.
– Zadzwonię do ojca i mnie odholują – gada, byle tylko go przegonić. – Ty nie wychodź z przyjęcia. Twoja dziewczyna na ciebie czeka.
Noa zerka na nią z ukosa, mruży oczy, a potem ogląda się na ochroniarza. Lena jest pewna, że gdyby nie świadek, Noa powiedziałby coś zupełnie innego.
– Mówię ci, że cię zawiozę – powtarza z naciskiem. – Daj mi dwie minuty. Wezmę tylko kaski i kluczyki do suzuki.
– To bez sensu – mówi. – Nie chcę, żebyś przeze mnie tracił fajny dzień.
– Pogadamy, jak wrócę – odpowiada Noa i nie czekając na odpowiedź, zawraca do furtki rezydencji.
Lena jest totalnie rozdarta. Zastanawia się, dlaczego Noa uparł się, żeby jej pomóc. Zależy mu na niej czy na sprawie, do której została wezwana? Nie potrafi na to odpowiedzieć. Żeby się czymś zająć, sięga do stacyjki i przekręca kluczyk. Silnik zaskakuje za pierwszym razem. Rusza i sprawnie wyjeżdża z zatoczki.
– Zapaliła! Wszystko w porządku! – krzyczy do Noa w momencie, gdy on już znika w bramie. – Dzięki, że chciałeś pomóc! Bawcie się dobrze!
Widzi w lusterku wstecznym jego zawiedzioną minę i jest pewna, że na długo zapamięta to, jak Noa odwrócił się zaskoczony i stał w uliczce, odprowadzając ją tęsknym spojrzeniem, aż zniknęła w oddali. Wcale nie jest jej przykro. Przeciwnie, wręcz promienieje.
Opustoszały parking przed komendą i senna cisza w budynku niepokoją Lenę, więc do wydziału kryminalnego wbiega po dwa stopnie naraz. Z impetem popycha drzwi wejściowe i jest już pewna, że to sprawa szczególnej wagi, bo od razu czuje dym papierosowy.
Komisarz Marcin Rosa wciąż pali tradycyjne fajki, ale nigdy nie pozwala sobie na to w budynku, a wręcz tępi podwładnych w pracowite noce korzystających z wiedzy na temat tego, które czujki przeciwpożarowe są zepsute, i ćmiących przy biurkach. Rosa jest w stanie wyczuć dym następnego dnia i dotąd gnębi swoich ludzi, aż znajdzie winnego. Teraz jednak to z jego pokoju śmierdzi nikotyną.
– Szefie? – zwraca się do komisarza, który stoi odwrócony plecami do drzwi, zapatrzony w okno. W ręku ma zapalonego papierosa, ale nawet nie stara się, żeby dym uciekał przez otwarty lufcik. Wygląda żałośnie i zdaje się całkowicie nieobecny. Lena musi odchrząknąć i powtórzyć pytanie głośniej. Dopiero wtedy Rosa ją słyszy.
– Jesteś wreszcie!
Odwraca się do niej i spogląda, jakby go wybudziła ze snu. Pociąga jeszcze dwa szybkie machy, po czym dusi kiepa na pokrywce od słoika, a następnie chowa niedopałek do pudełka po skrzydełkach z KFC, gdzie piętrzy się sterta podobnych. Patrzy na młodą policjantkę, jakby chciał jej coś szczerze wyznać, ale się powstrzymuje. Niedbałym gestem wskazuje jej krzesło dla interesantów, a sam przystawia sobie drugie. Mebel piszczy przeraźliwie, kiedy komisarz ciągnie go po posadzce.
– Siadaj, Siela. Nie stój jak ten kołek! – mówi z wymuszoną wesołością, próbując dodać sobie animuszu. – No już, chodź tutaj. Nie pogryzę cię. Trzeba się naradzić.
Lena stoi jeszcze chwilę w miejscu, bo aż ją zamurowało. Rosa jest ubrany w czarne polo i sprane dżinsy. Twarz ma zasępioną, a cerę ziemistą z niewyspania. Czuć od niego nieprzetrawioną wódą, a na głowie ma gniazdo, jakby dopiero co wstał z łóżka. Lena nigdy nie widziała go w tak słabej formie. Boi się zadać pytanie, co się wydarzyło, chociaż tylko ono ciśnie jej się na usta.
– Też możesz sobie zakurzyć. – Rosa uśmiecha się lekko, więc w Lenę wstępuje nadzieja, że problem jest poważny, ale nie dotyczy samego komisarza.
Nie umie sobie jednak wyobrazić, jaki Rosa może mieć związek z zaginięciem Karoliny Pałki, partnerki jego zastępcy i przyjaciela.
Zajmuje wskazane miejsce, wyciąga iqosa i wsuwa wkład do podgrzewacza.
– Jestem i mogę pracować – oświadcza, rozglądając się z obawą. – Masz pewność, że nie zafundujesz nam zimnego prysznica? Dym czuć już przed wejściem do wydziału.
Rosa tylko lekceważąco macha ręką.
– Od lat nie działają – mówi. – Mój poprzednik kurzył jak smok, ale ty nie możesz tego pamiętać. Zresztą, pierdolić to. Dym to nasz najmniejszy problem. Jak długo znasz Tytusa?
– W ogóle go nie znam – odpowiada Lena zgodnie z prawdą. – Tylko tyle, co z odpraw, na które mnie zapraszałeś. A co?
– I nic nie słyszałaś o jego dyscyplinarkach, burzliwym charakterze i różnych wyskokach z podejrzanymi?
– No słyszałam – potwierdza. – Ludzie plotkują. Tytus to legenda. Raczej w złym tego słowa znaczeniu.
Spogląda szefowi prosto w oczy.
– Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – pyta, nie kryjąc irytacji. – Dlaczego nikogo nie ma w firmie? Myślałam, że wszczęliście poszukiwania Karoliny. Mówiłeś, że to pilne. Spodziewałam się tłumu ludzi.
– Na razie nikomu poza tobą nic nie mówiłem – odpowiada, a Lenie aż brakuje tlenu w płucach. – Dopóki czegoś nie sprawdzę, nikt nie może wiedzieć, bo Tytus wciąż nie zrobił oficjalnego zgłoszenia.
– Ale przecież mówiłeś, że ona zaginęła?
– Dlatego właśnie cię wezwałem. – Rosa wzdycha znacząco. – Zajmiesz się tym.
– Ale czym, szefie?
Rosa nie odpowiada. Spogląda na drzwi, a potem rusza, żeby je zamknąć, chociaż są sami w wydziale. Przekręca klucz i dwa razy naciska klamkę, jakby chciał się ostatecznie upewnić, że nikt niepowołany nie wejdzie w trakcie ich rozmowy. Lena czuje, że serce zaczyna bić jej szybciej, a emocje sięgają zenitu. Boi się, co komisarz powie. Ma tylko nadzieję, że Rosa nie jest w to zamieszany i nie poprosi jej o tuszowanie dowodów, bo jego zachowanie jest ewidentnie podejrzane.
Komisarz zajmuje wreszcie miejsce obok niej, a potem sięga na swoje biurko i rzuca Lenie kilka teczek wypełnionych dokumentami. Niektóre wyglądają na bardzo stare. Mają poprzecierane brzegi i powyrywane końcówki kart. Większość oznakowano nowiutkimi fluorescencyjnymi fiszkami, jakby ktoś niedawno dokładnie je przeglądał.
– To dyscyplinarki Tytusa – wyjaśnia Rosa. – Przemoc, pijaństwo, brutalne traktowanie podejrzanych. Zastraszanie świadków i dwa pobicia podczas zatrzymań. Cały jego niechlubny dorobek z ostatnich piętnastu lat. Z każdego wywinął się po wstawiennictwie z góry. Wiesz, że Tytus jest najmłodszym synem poprzedniego Pierwszego?
– No jasne – potwierdza Lena. – Znam Jastrzębia od dziecka. Szkolił jeszcze mojego ojca.
– No to co ci będę tłumaczył… – Rosa oddycha niejako z ulgą. – Sam angażowałem się w kilka spraw, które dotyczyły Tytusa, i broniłem go, bo wiem, jaki jest. Porywczy, emocjonalny, ale to zajebisty śledczy. I mój przyjaciel.
– Wiem, szefie – potwierdza Lena. – Jestem przekonana, że nie awansował dlatego, że jest plecakiem. Ludzie go uwielbiają i ma nosa do spraw. Mój ojciec go szanuje, a chłopaki z kryminalnego chcą być jak on. Kilku nosi nawet identycznego skin fade’a.
Rosa kiwa głową, jakby dziękował jej za zrozumienie.
– Tytus brata się z typami, których zwykli ludzie unikają, i dobrze się z nimi czuje. Zawsze tak było. To zakapior z natury. Gdyby nie grał z nami, byłby bandytą. No wiesz, jednym z miasta, i bądź pewna, że tam też doszedłby wysoko. Ale właśnie dlatego przynosi tak dużo informacji operacyjnych i prokuratorzy muszą się gimnastykować, żeby znaleźć podkładki, jak je włączyć do akt. Każdy wie, że one pochodzą ze środowiska przestępczego, a jednak przymykają na to oko, bo bez nich wiele tropów w ogóle by nie zaistniało. Dzięki Tytusowi udało się posadzić kilku poważnych złoli, za co medalu nigdy nie dostanie, ale my wiemy, jakie to ważne – podkreśla Rosa, a Lena nie rozumie, po co ten przydługi wstęp i co tak naprawdę komisarz jej klaruje, lecz stara się słuchać uważnie. – W każdym razie gdyby Tytus chciał, mógłby bez problemu każdą rzecz załatwić. Mokrą robotę też, żaden problem… Jest szaleńcem, ale dotąd szczerze wierzyłem, że to równy chłop.
– Dotąd? To on coś zrobił? – przerywa mu wreszcie i zaraz się poprawia: – Co komisarz Tytus Jastrzębski wywinął tym razem?
– A chuj wie. – Rosa ciężko wzdycha i sięga po nową paczkę fajek. – Przylazł do mnie wczoraj w nocy napruty jak szpadel i nawijał o swoim pojebanym związku. Wtedy nie do końca wszystko pojmowałem. Piliśmy do rana. Położyłem go na starej sofie w garażu, a jak się obudził, moja ślubna zrobiła nam śniadanie. Przy jajecznicy i smażonym boczku Tytus wyznał, że Karolina go zdradza i nie chce dzielić ich wspólnego majątku. Uważa, że nic mu się po tych wszystkich latach nie należy, i kazała mu się wyprowadzić. Jakiś czas temu wybrała całą kasę z ich konta, bo z tym kochankiem zamierzała wyjechać za granicę. W środę wieczorem mieli o to ostrą awanturę. Tytus pobił Karolinę, a ona nie była mu dłużna. Jest cały podrapany i ma pękniętą wargę. Ona pewnie czuje się o wiele gorzej. Mówił, że rzucił nią o ścianę, tak się wkurwił.
– I ty się z nim przyjaźnisz? – Lena nie wytrzymuje i podnosi dłoń do ust. – Jak ta kobieta się czuje? Gdzie ona teraz jest?
– To jest kluczowe pytanie. – Rosa kiwa głową. – Bo Karolina zniknęła. Tytus twierdzi, że po kłótni wyszedł z domu ochłonąć i na kilka dni zadekował się u ojca. Sam wie, że przegiął. Wczoraj dojrzał do tego, żeby przeprosić, i wrócił na stare śmieci, ale Karoliny nie zastał. Jej rzeczy są w mieszkaniu, więc nigdzie nie wyjechała. Byłem tam. Miejsce, gdzie się tłukli, jest posprzątane, a podłoga dokładnie umyta. Kazałem mu obdzwonić wszystkich: rodziców, jej koleżanki, znajomych z pracy. Sprawdziliśmy szpitale, meldunki straży miejskiej i pobliskie komisariaty. Null. Zapadła się pod ziemię.
– Więc myślisz…? – Lena urywa, bo głos więźnie jej w gardle. – Myślisz, że on mógł ją…?
– Nic nie myślę. Nie chcę tak myśleć – wchodzi jej w słowo Rosa. – Oni od zawsze się tak napierdalają. Zwłaszcza po pijaku. Ale wiem jedno: ja nie mogę prowadzić dochodzenia w sprawie kumpla i też nie chcę go wpierdolić w gówno, bo jak się okaże, że ta pojebana para robi sobie karuzelę przed podziałem majątku, tylko skompromituję nasz wydział. Sama widzisz, jak to wygląda…
– Słabo – potwierdza Lena. – I naprawdę mało z tego rozumiem.
– Dobrze powiedziane – zgadza się z nią Rosa. – Na działania mamy kilka godzin, bo mama Karoliny zgodziła się poczekać ze zgłoszeniem zaginięcia. Tytus wybłagał u niej trochę czasu na sprawdzenie swoimi kanałami, a rozmawiali przy mnie, jak tylko wstaliśmy. Podsumowując: każdy z kryminalnych znał Tytusa, więc kiedy sprawa wejdzie w rejestr, wszyscy będą odsunięci. W sumie tylko tobie mogę to powierzyć. Nie znasz go, nie pracowałaś pod nim. Jesteś w pełni obiektywna.
– Czego dokładnie ode mnie oczekujesz?
– Przesłuchaj Tytusa – poleca Rosa. – Musimy znaleźć kochanka Karoliny.
Lena jest sceptyczna.
– Sądzisz, że komuś niższemu rangą Tytus powie coś więcej niż własnemu przyjacielowi?
– Czasami bagatelizując przeciwnika, oddajesz mu przewagę, bo tracisz czujność. Wierzę w ciebie i twój instynkt – zapewnia Rosa. – A jeśli ten debil, mój przyjaciel, mówi prawdę, Karola uciekła z tamtym typem i siedzi teraz cicho, żeby zrobić mu na złość. Może liczy, że Tytus straci robotę albo będzie skompromitowany? Nie wiem. Jest też opcja, że po pobiciu zaszyła się gdzieś, żeby wylizać rany. Ponoć ten idiota strasznie ją potraktował.
– A jeśli nie? – Lena zadaje pytanie, które samo się nasuwa. – A jeśli on kłamie?
– Wolę tego nie zakładać – ucina Rosa. – Ale ty powinnaś. Powierzam ci to operacyjnie i podtrzymam, jeśli sprawa oficjalnie wejdzie do obiegu. Teraz najważniejsze jest ustalenie stanu faktycznego i oczywiście znalezienie Karoliny.
– Gdzie teraz jest Tytus? – pyta Lena.
– Dałem go do izolatki w archiwum dowodów.
– Oszalałeś?! Po co?
– Dla jego dobra – odpowiada natychmiast Rosa. – Smerf go pilnuje. Chyba przyniósł mu nawet jakiś koc, żeby mógł tam kimnąć.
– No to sierżant Mariusz Malec musi być zachwycony takim obrotem spraw – kwituje Lena, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zakłada bejsbolówkę i jest gotowa do wyjścia. – Podobno to przez komisarza Jastrzębskiego Smerf wylądował na cmentarzysku. Słyszałam, że zdegradowali go o dwa stopnie. Musi uważać Tytusa za swojego największego wroga.
– Owszem, ale za to dostał zajebistą ksywę – parska Rosa i uśmiecha się krzywo. – Nie chciałem nikogo wtajemniczać, a już na pewno nie Smerfa, ale nie było wyboru. Ma dzisiaj zmianę, więc, jak widać, karma wraca… Może i dobrze się ułożyło, bo mam pewność, że Smerf prędzej pęknie, niż wypuści wroga z celi. Tym sposobem Tytus niczego nie wskóra, bo przecież wiem, że próbowałby wyjść i szukać Karoliny. A tak nie uda mu się ani na koleżeński układ, ani na litość.
– Naprawdę musiałeś go zamykać? – Lena się krzywi i spogląda na Rosę badawczo. – Uciekał? Zachowywał się nieobliczalnie? Dlaczego go odizolowałeś?
– Chciałem mieć pewność, że nie narobi większych głupot – tłumaczy Rosa. – Ten idiota rano był jeszcze pijany i nie dało się go słuchać. Mówił takie rzeczy o Karolinie, że nie honor powtarzać.
– Co takiego?
Rosa odwraca głowę do okna.
– Myślę, że on teraz tego żałuje – miga się od odpowiedzi. – Pewnie się przespał i zgłodniał, więc pogadaj z nim po dobroci, a jak będzie się stawiał, weź go do ostrego magla. Jak skończycie, zamów mu maca na mój koszt. Nie ma tam szyby weneckiej, więc nie mogę posłuchać waszej rozmowy, ale proszę, nagraj to. Musimy mieć dupokrytkę dla prokuratury.
– Jasne, szefie – przytakuje Lena i cieszy się, że Rosa jednak nie stracił całego rozumu.
Zakończeń tej historii może być bardzo wiele, ale gdyby okazało się, że szef kryminalnych chronił przyjaciela kosztem dowodów, Rosa zapłaciłby stanowiskiem.
Odwraca się, przygląda jego zmartwionej minie i z wahaniem pyta:
– A ty co będziesz robił? Poza paleniem fajek w biurze oczywiście…
Jego twarz pozostaje nieruchoma.
– Pojadę do matki Karoliny – odpowiada z powagą. – Znamy się od lat. Może da mi jakiś trop na temat tajemniczego amanta córki? No i spróbuję wybadać, jakie partnerka Tytusa miała naprawdę plany. Czy rozstali się na serio? Odkąd ich znam, szarpią się jak pies z kotem. Potem jest seks i znów szafa gra.
– To Tytus nie zna nazwiska swojego rywala?
– Karolina nie chciała mu powiedzieć – pada w odpowiedzi. – Ale coś bąknął, że przyprowadziła tamtego do swojej matki. Tłumaczył, że też dlatego go poniosło, bo Karolina szykuje tego gościa na jego miejsce.
– Moim zdaniem to żadne usprawiedliwienie dla przemocy – kwituje Lena.
Rosa parska niezadowolony, a potem patrzy na nią bezradnie i znów chce coś dodać, ale i tym razem się powstrzymuje.
– Dam znać, jeśli ustalę adres tamtego typa – rzuca oficjalnie. – Będziesz musiała go przycisnąć. Ja nie mogę, chociaż Bóg mi świadkiem, że o niczym innym nie marzę. Spala mnie to, że muszę tu bezczynnie siedzieć, ale sama rozumiesz, że nie wolno mi się angażować.
– Będę ci na bieżąco raportowała – zapewnia. – Zajmę się tym.
– Pamiętaj tylko, że jak będziesz działała, to dyskretnie. Nikt poza tobą o niczym nie wie – zastrzega kolejny raz Rosa, a Lenie aż żołądek skręca się z nerwów, bo czuje paniczny lęk własnego szefa. To ją przeraża. Rosa nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Przeciwnie, zawsze był ostoją spokoju i opanowania. Tymczasem teraz komisarz zniża głos do konfidencjonalnego szeptu i mruczy jak sprawca, a nie gliniarz. Jakby namawiał ją, żeby dołączyła do spisku:
– Chcę, żeby tak pozostało do czasu, aż będziemy wiedzieli, na czym realnie stoimy. Z tego może być niezły dym, Siela. Serio, to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy jako wydział.
– No i jeszcze wie Smerf – zauważa Lena, a Rosa nieoczekiwanie pierwszy raz się uśmiecha.
– Fakt, w naszej brygadzie jest Smerf Ciamajda – powtarza. – Ma dzisiaj chłopak misję życia, ale nie martw się. Nie sądzę, żeby poszedł z tym do mediów.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
