Złotowłosa - Krzysztof Jóźwik - ebook + audiobook

Złotowłosa ebook i audiobook

Jóźwik Krzysztof

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Złotowłosa” to pasjonująca powieść obyczajowa. Zaskakującymi ścieżkami ludzkiego losu prowadzi przez miłość, zdradę i przyjaźń, wplatając w stronice doświadczeń głównej bohaterki ze smakiem napisaną erotykę.

Zuzanna to wychowana na wsi prosta dziewczyna, która w czasie studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim dostaje szansę od życia i w ramach programu Erasmus wyjeżdża na rok do Paryża. Zakochuje się tam w przystojnym studencie ze Szwajcarii. Złotowłosa odkrywa, czym są miłość, seks i pożądanie. Jednak złośliwy los krzyżuje jej plany i niszczy misternie zbudowane uczucie.

Zdruzgotana Zuzanna wraca do Polski, gdzie po trudnej walce z depresją krok po kroku układa sobie życie. Gdy po kilku latach dopadają ją koszmary z przeszłości, jej ustatkowane życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Czy brutalnie przerwana miłość z przeszłości może ponownie rozkwitnąć szczęściem? A może w pobliżu jest ktoś, kto bezgranicznie kocha Złotowłosą i może zaoferować jej bezinteresowne uczucie?

Krzysztof Jóźwik w doskonale przyprawionej opowieści o namiętności ze smakiem prowadzi czytelnika przez labirynt kobiecych pragnień.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 37 min

Lektor: Krzysztof Jóźwik

Oceny
4,0 (18 ocen)
7
7
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

Ta pozycja nieoczekiwanie trafiła w moje ręce. Otrzymałam propozycję przeczytania tej książki od samego autora. Myślałam sobie: "Czemu nie? Skoro propozycja już padła, to warto zerknąć na opis i sprawdzić, czy jest w czymś wyjątkowa". Po przeczytaniu opisu poczułam, że chcę zagłębić się w tę historię. Dodatkowo, fakt, że książka została napisana przez mężczyznę dodawał jej pewnego uroku, gdyż nie miałam jeszcze okazji czytać obyczajówek czy romansów spod męskiej ręki. W związku z tym "Złotowłosa" wylądowała w moich rękach. A co takiego niezwykłego zawiera ta historia? Już Wam nieco zdradzę. "Złotowłosa" to wzruszająca opowieść o poszukiwaniu prawdziwej miłości oraz odkrywaniu własnej siły w obliczu życiowych burz. Zuzanna, główna bohaterka, przechodzi przez burzliwe związki, zdrady i trudne decyzje, lecz zawsze pozostaje wierna sobie i swoim marzeniom. Poprzez malownicze opisy miejsc akcji, od Warszawy po Paryż, możemy przenieść się wraz z Zuzanną w podróż poznawania świata i samej s...
00
Doowa555

Nie oderwiesz się od lektury

Dokładnie tak, nie oderwiesz się od lektury, czytajcie koniecznie
00
Majka51

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna książka ściska za serce wyciska łzy ale tez jest i radość polecam a głos lektorki pogłębia te odczucia polecam ❤️❤️❤️
00
Tak123mam

Nie oderwiesz się od lektury

jednym słowem: piękna -polecam
00

Popularność




Re­dak­cja: Mag­da­lena Gonta (www.to­sie­wyda.pl)
Ko­rekta: Bar­bara Wrona (www.tekst­na­nowo.pl)
Pro­jekt okładki i skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Krzysz­tof Jóź­wik 2023
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2023
ISBN 978-83-96927-71-2
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Oczy twe jak piękne świece

A w sercu źró­dło pro­mie­nia

Więc ja chciał­bym Twoje serce

Oca­lić od za­po­mnie­nia

Kon­stanty Il­de­fons Gał­czyń­ski – Oca­lić od za­po­mnie­nia, fragm.

Część I

Pro­log

Męż­czy­zna na­gle za­trzy­mał się w drzwiach i bar­dzo po­woli od­wró­cił w stronę sa­lonu. Ze zło­ścią spoj­rzał w kie­runku stołu, przy któ­rym sie­działa ko­bieta z na­rzu­coną na plecy ko­lo­rową, ha­fto­waną chu­stą. Na bia­łym ma­te­riale można było do­strzec róż­no­ko­lo­rowe kwiaty uło­żone w kształt rombu. Do­okoła wy­ha­fto­wano zie­lone li­ście otu­la­jące ry­su­nek. W mo­ty­wie prze­wa­żały czer­wone, nie­bie­skie i żółte ro­śliny, jed­nak męż­czy­zna nie był w sta­nie ich na­zwać. Na pewno ro­sły dziko w gó­rach, ale on ni­gdy nie był spe­cja­li­stą w te­ma­cie flory. Było mu z tego po­wodu tro­chę wstyd, lecz jed­nego był pe­wien: chu­sta była lo­kal­nej pro­duk­cji, a on ku­pił ją kilka lat temu pod­czas jed­nego z ro­man­tycz­nych spa­ce­rów, na które się wy­brali.

Za­my­ślona ko­bieta sie­działa nie­ru­chomo przy stole, wpa­trzona gdzieś w dal. Spo­glą­dała przez okno na ma­ja­czące w od­dali szczyty gór, które to wła­śnie dzięki niemu tak mocno po­ko­chała. Wcale nie wy­glą­dała na osobę, która przed chwilą wy­ar­ty­ku­ło­wała te straszne słowa. Męż­czy­zna na­wet prze­lot­nie po­my­ślał, że się prze­sły­szał, że prze­cież ona wcale nic do niego nie po­wie­działa. Że to, co wy­da­wało mu się, że usły­szał, było po pro­stu nie­moż­liwe, że to ja­kiś żart jego umy­słu. Psi­kus zmę­czo­nej po ca­łym dniu pracy głowy.

Mimo to po­czuł, jak za­drżało jego serce.

– Mo­żesz po­wtó­rzyć? – za­py­tał chra­pli­wym od emo­cji gło­sem.

– To nie jest twoje dziecko – za­brzmiało po­now­nie.

Tym ra­zem pew­niej i gło­śniej. Tym ra­zem nie było naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że jed­nak te słowa na­prawdę pa­dły. Że to nie wy­twór jego wy­obraźni, tylko praw­dziwa sy­tu­acja. Tu i te­raz.

Jego wzrok mo­men­tal­nie stę­żał. Od­ru­chowo za­ci­snął dło­nie, aż za­chrzę­ściły spra­co­wane ko­ści do­tknięte pierw­szymi ozna­kami reu­ma­ty­zmu.

– Co ty pie­przysz, do cho­lery? – wy­rwało się mu, choć ni­gdy nie prze­kli­nał, a już na pewno ni­gdy tak do niej nie mó­wił. Do jego pięk­nej zło­to­wło­sej. Do mi­ło­ści jego ży­cia.

– To nie­stety prawda. – Lekko za­trzę­sła się jej broda. – To nie jest twoja córka.

Męż­czy­zna za­stygł na dłuż­szą chwilę. Mil­czał. Nie po­ru­szył się na­wet o mi­li­metr. Na­wet nie mru­gnął.

Trwało to na tyle długo, że zło­to­włosa ko­bieta spoj­rzała na niego, jakby chciała spraw­dzić, czy jesz­cze w ogóle tu był.

Był.

Stał i pa­trzył na nią nie­wi­dzą­cym wzro­kiem. Wy­da­wało się, że nie od­dy­cha i że wręcz nie jest praw­dzi­wym, ży­wym czło­wie­kiem, tylko wo­skową fi­gurą po­sta­wioną tu dla ozdoby.

– Słu­chaj... – szep­nęła do niego. Jej oczy mo­men­tal­nie za­wil­got­niały. – Ja nie chcia­łam... Bar­dzo źle się stało... Ja...

Chciała coś zro­bić, coś wię­cej wy­ja­śnić, coś na­pra­wić, ale tak na­prawdę nie wie­działa, jak ma to uczy­nić. Po po­licz­kach po­pły­nęły jej łzy.

Nie­spo­dzie­wa­nie męż­czy­zna zła­pał się za serce, a jego twarz wy­krzy­wiła się w gry­ma­sie strasz­li­wego bólu. W jego oczach po­ja­wił się wy­raz roz­cza­ro­wa­nia, smutku i stra­chu.

– Ko­cha­nie?! – Zło­to­włosa ze­rwała się ze skrzy­pią­cego ze sta­ro­ści krze­sła. – Co ci jest?!

Męż­czy­zna zgiął się wpół, jakby do­stał ki­jem pro­sto w brzuch. Wi­dać było, że wal­czy z ata­kiem po­twor­nego bólu i stara się nie pod­da­wać. Za­chwiał się i jęk­nął ża­ło­śnie. Uła­mek se­kundy póź­niej było już oczy­wi­ste, że po­woli prze­grywa.

Ko­bieta ru­szyła w jego stronę, ale nie zdą­żyła.

Ten po­tęż­nie zbu­do­wany, za­har­to­wany i silny czło­wiek ru­nął na pod­łogę. W ostat­niej chwili pró­bo­wał zła­pać się cze­goś, co było pod ręką, jed­nak w efek­cie po­cią­gnął ze sobą sto­jący obok na drew­nia­nej pod­pórce roz­ło­ży­sty kwiat pa­proci i ru­nął ra­zem z nim.

– Skar­bie!!! – Ko­bieta do­sko­czyła do niego i pa­dła na ko­lana.

Krzyk prze­ra­żo­nej zło­to­wło­sej roz­niósł się po ca­łym domu. Jed­nak nikt nie mógł jej usły­szeć, ani jej po­móc.

Tylko od niej za­le­żało, czy da radę go ura­to­wać.

Roz­dział 1

– Zuza! Do­sta­łaś się?! – Ryk Mar­tyny roz­sa­dził gołe ściany ko­ry­ta­rza aka­de­mika, a dźwięk jej pod­nie­sio­nego głosu od­bił się echem i po­niósł da­leko w głąb bu­dynku.

Kilku stu­den­tów sto­ją­cych pod ścianą spoj­rzało na ru­sza­jącą pę­dem w stronę wind nie­wy­soką, ładną bru­netkę.

– Do Pa­ryża?! Na Sor­bonę?! – krzy­czała, bie­gnąc co sił.

Roz­pę­dzona dziew­czyna wpa­dła z otwar­tymi rę­kami na sto­jącą obok windy Zu­zannę i z po­wodu na­bra­nej pręd­ko­ści o mało co nie prze­wró­ciła na pod­łogę za­równo jej, jak i sie­bie. Ko­le­żanki za­chwiały się w przy­ja­ciel­skim uści­sku, aż cze­ka­jąca na windę dziew­czyna mu­siała przy­trzy­mać się ściany, by nie upaść pod na­po­rem ro­ze­śmia­nej to­wa­rzyszki. Mar­tyna uca­ło­wała za­sko­czoną stu­dentkę kilka razy w po­liczki i roz­pro­mie­niła się od ucha do ucha.

– Za­wsze mó­wi­łam, że je­steś naj­lep­sza i że w końcu do­sta­niesz to za­gra­niczne sty­pen­dium! I to w Pa­ryżu! – Wy­krzyk­nęła nad jej uchem. – Na­le­żało ci się, moja ty zdolna dziew­czyno!

Ko­le­żanki ści­skały się przez dłuż­szą chwilę, choć spe­szona ta­kim wy­lew­nym oka­za­niem uczuć Zuza tylko przy­mknęła oczy i wy­szep­tała nie­śmiało: „Dzię­kuję”. Od uro­dze­nia była skromną dziew­czyną, ci­chą i pra­co­witą. Nie zmie­niło się to na­wet w ciągu ostat­nich dwóch lat stu­diów na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Miesz­ka­jąc w aka­de­miku, gdzie tyle się działo i gdzie prze­wi­jało się mnó­stwo lu­dzi, gdzie ku­szona była nie­zli­czoną liczbą im­prez i atrak­cji, po­zo­stała tą samą, skromną i ci­chą osobą. Na­wet Mar­tyna, gło­śna, dy­na­miczna i to­wa­rzy­ska, nie była w sta­nie wpły­nąć na współ­lo­ka­torkę. Obie to­tal­nie się od sie­bie róż­niły, jed­nak nie prze­szko­dziło to, by stały się naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami na roku, po­mimo dzie­lą­cych ich róż­nic cha­rak­teru oraz tem­pe­ra­mentu.

Mar­tyna w końcu od­kle­iła się od spe­szo­nej ta­kim wy­lew­nym oka­zy­wa­niem uczuć ko­le­żanki. Spoj­rzała na nią z uwagą i mi­ło­ścią w oczach. Po­tem przy­brała uda­waną, po­ważną minę.

– Przy­szła pani praw­nik Zu­zanna Szczę­sna je­dzie na Sor­bonę, pod­bić Pa­ryż, a może na­wet i pół Fran­cji – pa­dło ak­tor­skim, ni­skim gło­sem, jakby dziew­czyna od­gry­wała rolę ja­kie­goś zna­nego dzien­ni­ka­rza pro­wa­dzą­cego pro­gram te­le­wi­zyjny. – Ja­kie ma pani plany na naj­bliż­szy rok, pani Zu­zanno? Czy naj­ład­niej­sza dziew­czyna na wy­dziale, zło­to­włosa Sło­wianka o nie­bie­skich oczach i twa­rzy anioła, odda swe serce wy­bran­kowi znad Se­kwany? Czy w wieku dwu­dzie­stu je­den lat wresz­cie za­ko­cha się w ja­kimś przy­stoj­nym, ele­ganc­kim Fran­cu­zie i ofia­ruje mu w końcu swoje do­bre serce oraz piękne ciało?

Obie dziew­czyny się ro­ze­śmiały, ale wy­jeż­dża­jąca na sty­pen­dium stu­dentka na­tych­miast ob­lała się ru­mień­cem. Spoj­rzała z obawą na sto­ją­cych opo­dal ko­le­gów z wy­działu, któ­rzy z uśmie­chami na ustach ob­ser­wo­wali całą scenę. Na pewno usły­szeli ostat­nie słowa Mar­tyny, która ni­gdy nie owi­jała w ba­wełnę i wa­liła pro­sto z mo­stu. Ale ona taka już po pro­stu była: twarda, bez­po­śred­nia i ży­wio­łowa dziew­czyna z Za­ko­pa­nego. Naj­lep­sza przy­ja­ciółka i współ­lo­ka­torka.

– Oj daj spo­kój... – wy­szep­tała za­kło­po­tana Zu­zanna. – Nikt nie musi wie­dzieć...

– Tak się cie­szę, Zu­zia! – prze­rwała jej w pół zda­nia Mar­tyna i znów przy­tu­liła, aż tam­tej za­bra­kło od­de­chu. Dziew­czyny trwały tak chwilę, cie­sząc się z wy­pra­co­wa­nego suk­cesu i moż­li­wo­ści, ja­kie stwa­rzał stu­dencki pro­gram Era­smus, zwłasz­cza gdy sty­pen­dy­sta je­chał na rok na Sor­bonę.

– To kiedy wy­jeż­dżasz, moja ty piękna i zdolna ko­le­żanko? – za­py­tała już spo­koj­niej Mar­tyna, kiedy w końcu od­kle­iła się od przy­ja­ciółki. Zła­pała ją za dłoń, ści­ska­jąc zna­cząco, i jed­no­cze­śnie głasz­cząc ją drugą ręką po ra­mie­niu. Gó­ralka nie po­tra­fiła nie do­ty­kać dru­giej osoby, je­śli tylko łą­czyło ją z nią coś wię­cej: przy­jaźń lub na­wet do­bra zna­jo­mość. Lu­biła cie­pło in­nego czło­wieka i po­trze­bo­wała go jak tlenu.

– Do­piero po wa­ka­cjach – pa­dło rze­czowe wy­ja­śnie­nie. – Jesz­cze bę­dziemy miały sporo czasu na to, by się sobą na­cie­szyć przed moim wy­jaz­dem. Spę­dzimy ra­zem całe lato.

– Oj, to mogę ci obie­cać! – za­żar­to­wała jej roz­mów­czyni. – Wy­ko­rzy­stamy każdą mi­nutę do two­jego wy­jazdu. Że­byś za­pa­mię­tała przez cały rok, jak cię tu wszy­scy ko­chamy i sza­nu­jemy. I że­byś szybko do nas wró­ciła.

Nad­je­chała w końcu winda.

– Mu­szę biec na za­ję­cia z prawa skar­bo­wego – wy­tłu­ma­czyła się szybko Zu­zanna.

– Z tym ma­rudą Sie­dlec­kim? – Mar­tyna prze­wró­ciła oczami, uda­jąc znie­sma­cze­nie. – Tylko nie za­śnij na tych ćwi­cze­niach. Weź so­bie dużą kawę.

Po chwili dziew­czyna ma­chała już ręką zza szyby ru­sza­ją­cej w dół windy. Mar­tyna zdą­żyła jesz­cze po­słać przy­ja­ciółce bu­ziaka i po chwili ka­bina znik­nęła jej z oczu. Wes­tchnęła, uśmiech­nęła się do sie­bie za­do­wo­lona z faktu, że ko­le­żance udało się za­ła­pać na taką pre­sti­żową uczel­nię, i po chwili ru­szyła w stronę ich wspól­nego po­koju.

– Hej, Mar­tyna! – Usły­szała za­czepkę ze strony sto­ją­cych nie­opo­dal chło­pa­ków. Znała ich z wi­dze­nia. Rów­nież byli stu­den­tami Wy­działu Prawa, tylko z wyż­szego roku. Ten, który ją za­wo­łał, miał chyba na imię Ma­rek. Wi­działa go już kilka razy, za­równo tu­taj, jak i na wy­dziale. Na­wet przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy przy­pad­kiem nie pod­ry­wał jej już kie­dyś w klu­bie, ale im­pre­zo­wała tak czę­sto, że mógł jej się po­my­lić z kimś in­nym.

– He? – za­py­tała nie­dbale, zwal­nia­jąc nieco kroku. Ob­rzu­ciła ich spoj­rze­niem. Wszy­scy wy­socy, mło­dzi, przy­stojni. Do­brze ubrani i ład­nie pach­nący.

– Sły­sza­łem, że od paź­dzier­nika tra­cisz swoją współ­lo­ka­torkę? – za­śmiał się chło­pak.

– Oj, nie­ład­nie pod­słu­chi­wać, pa­nie Ma­reczku – za­żar­to­wała w swoim stylu i po­gro­ziła mu pal­cem. Chło­pak wy­da­wał się za­sko­czony, że za­pa­mię­tała, jak się na­zywa. Mar­tyna miała smy­kałkę do imion, zwłasz­cza do imion przy­stoj­nych męż­czyzn, któ­rzy za­pa­dli jej na dłu­żej w pa­mięci. Za­trzy­mała się obok nich, spo­glą­da­jąc cie­ka­wie w brą­zowe oczy stu­denta. Tak samo brą­zowe jak jej. Głę­bo­kie i ta­jem­ni­cze.

– Nie pod­słu­chi­wa­łem. – Pu­ścił do niej oczko. – Po pro­stu dźwięk tu­taj tak się nie­sie. Nie­chcący usły­sza­łem.

– No i co w związku z tym? – za­py­tała, mru­żąc te­atral­nie oczy.

Chło­pak mi­ni­mal­nie się wy­prę­żył i spoj­rzał na nią za­lot­nie.

– Może szu­kasz współ­lo­ka­tora? – Po­ka­zał w uśmie­chu rząd rów­nych i ład­nych zę­bów. – Gwa­ran­tuję do­bre to­wa­rzy­stwo i po­moc w na­uce. A także kilka in­nych atrak­cji, w tym uciech cie­le­snych.

Śmiech jego ko­le­gów nie zra­ził za­har­to­wa­nej w boju gó­ralki. Już z nie­jed­nego pieca chleb ja­dła i taka roz­mowa była dla niej bła­hostką. Ma­rek trwał w dum­nej, mę­skiej po­sta­wie, jakby pre­zen­to­wał się na ja­kimś wy­biegu dla to­po­wych mo­deli. Dziew­czyna mo­men­tal­nie po­sta­no­wiła z niego za­żar­to­wać. Tak dla hecy i żeby nieco utem­pe­ro­wać jego za­pędy.

Ob­li­zała się za­lot­nie i szybko za­mru­gała prze­dłu­ża­nymi rzę­sami.

– J’ad­o­re­rais pro­fi­ter de cette of­fre – za­mru­czała po fran­cu­sku jak kotka. – Mais je n’ad­mets dans ma cham­bre que des étu­diants be­aux et do­ués qui sa­vent uti­li­ser leur lan­gue non seu­le­ment en par­lant. De plus, j›ai be­soin de qu­elqu’un pour s’oc­cu­per de mon mi­nette[1].

Ma­rek zdę­biał, bo nie spo­dzie­wał się od­po­wie­dzi w ję­zyku, któ­rego nie znał. Ża­den z nich nie wła­dał fran­cu­skim i te­raz wszy­scy trzej stali nie­pew­nie z wy­ra­zem zmie­sza­nia na twa­rzach. Nikt z nich nie wie­dział, że Mar­tyna, miesz­ka­jąc dwa lata ze zdolną Zu­zanną, mocno pod­szli­fo­wała dzięki niej swój fran­cu­ski, więc te­raz swo­bod­nie i bez obawy po­słu­gi­wała się nim, kiedy tylko mo­gła. A te­raz nada­rzyła się do­sko­nała oka­zja, by nieco przy­trzeć nosa temu na pewno przy­stoj­nemu i atrak­cyj­nemu, ale nieco zbyt pew­nemu sie­bie stu­den­towi.

„Przyda mu się mały przty­czek w nos. Niech się bar­dziej po­stara, je­śli chce zdo­być moją uwagę. I na­wet chcę, żeby to zro­bił” – po­my­ślała jesz­cze z roz­ba­wie­niem i za­czerp­nęła po­wie­trza, by do­koń­czyć to, co za­częła chwilę wcze­śniej:

– Oui, je pen­sais que tu n’avais rien à me dire – za­mru­czała po­now­nie i jesz­cze raz za­wa­chlo­wała rzę­sami. – Ma­in­te­nant, en­tra­înez vos lan­gues à être fle­xi­bles et prêtes l’ ac­ti­vité[2].

Ro­ze­śmiała się z prze­korą, pu­ściła do nich oczko i po­szła do po­koju, spe­cjal­nie jesz­cze krę­cąc okrą­głymi bio­drami. Wie­działa, że to za­wsze wy­wo­łuje efekt i od­po­wied­nio działa na męż­czyzn. Nie mo­gła tylko prze­wi­dzieć tego, jak bar­dzo los z niej za­drwi, msz­cząc się za ten nie­winny żart.

Skon­ster­no­wani stu­denci stali jesz­cze przez chwilę, nie wie­dząc, co po­wie­dzieć, ale w końcu Ma­rek wzru­szył tylko ra­mio­nami.

– Dziwna ta la­ska – rzu­cił mar­kot­nie. – Na mnie czas. Do zo­ba­cze­nia na uczelni.

Po­że­gnał się z ko­le­gami i szybko po­szedł w stronę scho­dów. Był na tyle zły z po­wodu tej nie­co­dzien­nej sceny, że nie miał cier­pli­wo­ści, by cze­kać na windę. Zo­stał upo­ko­rzony i to w obec­no­ści jego naj­lep­szych ko­le­gów. Cho­lera go brała, bo nic nie zro­zu­miał w tym po­krę­co­nym ję­zyku, a miał po­dej­rze­nie, że ta harda ślicz­notka za­żar­to­wała so­bie z niego i wy­szy­dziła jego próbę pod­rywu. Zro­zu­miał tylko słowo mi­nette, ale był tak za­sko­czony, że w porę nie za­re­ago­wał, nie od­ciął się, nie bły­snął re­flek­sem i nie użył cię­tej ri­po­sty. W du­chu przy­siągł so­bie, że na prze­kór wszyst­kiemu zdo­bę­dzie względy tej Mar­tyny i wcze­śniej lub póź­niej za­cią­gnie ją do łóżka.

* * *

– Za na­szą naj­zdol­niej­szą stu­dentkę dru­giego roku prawa! Sto lat! – Mar­tyna na­rzu­ciła bar­dzo szyb­kie tempo pi­cia i wzno­siła już trzeci to­ast wy­peł­nioną po brzegi szklanką dżinu z to­ni­kiem. Po­zo­stali ocho­czo wznie­śli swoje na­czy­nia.

– Zdro­wie! – od­krzyk­nęli chó­rem i wy­chy­lili szkło do dna. Tylko Zu­zanna upiła naj­mniej. Była ostrożna w pi­ciu al­ko­holu. Oszczę­dzała zdro­wie i pie­nią­dze, choć tego wie­czoru drinki sta­wiali jej zna­jomi z roku, a dziś było jej święto. Było co opi­jać.

– Zuza, nie oszczę­dzamy się! – krzyk­nęła ze śmie­chem pu­co­ło­wata i pie­go­wata Ewe­lina. Dziew­czyna ewi­dent­nie miała ochotę po­ba­lo­wać, tym bar­dziej że rok aka­de­micki zbli­żał się ku koń­cowi. Więk­szość eg­za­mi­nów była już za­li­czona, w do­datku nad­cho­dziły wa­ka­cje.

– Tak wła­ści­wie to trze­ciego, a nie dru­giego roku! – Mę­ski głos pró­bo­wał prze­bić się przez ha­łasy i krzyki ich ulu­bio­nego miej­sca: shot baru o wdzięcz­nej i prze­wrot­nej na­zwie Głę­bo­kie Gar­dło. W każ­dym ra­zie to było ulu­bione miej­sce Mar­tyny, bo Zu­zanna uni­kała ta­kich lo­kali.

– Masz ra­cję, Radku, pew­nie, że trze­ciego! – Pu­ściła do niego oko Mar­tyna. – I za to z tobą wy­piję!

Za­dziorna stu­dentka nie cze­kała na ko­lejną ko­lejkę. Nie oszczę­dzała się i pod­krę­cała tempo, bo z do­świad­cze­nia wie­działa, że nikt jej nie prze­pije. Co prawda naj­więk­sze szanse, by do­trzy­mać jej kroku w tej kon­ku­ren­cji, miała wła­śnie Ewe­lina, ale i tak ni­gdy nie udało jej się wy­trzy­mać tak długo, jak po­cho­dzą­cej z Za­ko­pa­nego ko­le­żance.

Zu­zanna tylko za­mar­ko­wała, że prze­chyla kie­li­szek.

– Oj nie­ład­nie, Zuza, nie­ład­nie. – Ra­dek po­gro­ził ko­le­żance chu­dym jak on sam pal­cem i zro­bił uda­waną skwa­szoną minę. – My tu opi­jamy twój suk­ces, wej­ście w wielki świat i pod­bój Eu­ropy, a ty tak się mi­gasz? Za­raz bę­dzie karna ko­lejka dla na­szej ślicz­nej blon­dy­neczki. I może wresz­cie zo­ba­czymy, jak się w końcu wy­lu­zu­jesz, wsko­czysz na stół i za­czniesz ba­lety? Ścią­gaj ten nie­modny swe­ter i po­każ tro­chę ciała!

Chło­pak przy­mknął oczy i po­ki­wał tylko głową, uda­jąc, że mówi śmier­tel­nie po­waż­nie. Swoją pom­pa­tycz­no­ścią na­tych­miast wzbu­dził śmiech po­zo­sta­łych osób. Ra­dek po­tra­fił w taki wła­śnie spo­sób roz­ru­szać to­wa­rzy­stwo, bo z jed­nej strony za­cho­wy­wał dy­stans i chłód, ale każdy, kto go bli­żej po­znał, wie­dział, że pod ta sko­rupą po­zor­nej sztyw­no­ści znaj­duje się cie­pły, dow­cipny i nie­zwy­kle ko­le­żeń­ski chło­pak.

– Ależ pa­nie „me­ce­na­sie”! – Ewe­lina udała, że także jest śmier­tel­nie po­ważna. – Jak to tak? Nasz anio­łek, na­sza Zu­zia, mia­łaby tań­czyć na stole jak po­spo­lite dziew­czę? Toż to nie przy­stoi pa­nience z ta­kimi do­brymi ma­nie­rami!

Wszy­scy jak na roz­kaz wy­buch­nęli śmie­chem, prze­krzy­ku­jąc lu­dzi sie­dzą­cych przy in­nych sto­li­kach. Na­wet Zu­zanna się ro­ze­śmiała. Po­woli za­czy­nała od­czu­wać wy­pity al­ko­hol, choć nie przy­jęła go zbyt dużo. Jed­nak dla niej to i tak była spora dawka.

Te dow­cipy i przy­cinki na te­mat nie­mod­nego ubioru nie zra­ziły jej, bo wie­działa, że i Ra­dek, i Ewe­lina są jej przy­ja­ciółmi i tylko tak żar­tują. Sama miała do sie­bie dy­stans i do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że nie po­dąża za naj­now­szymi tren­dami mody. Po­wo­dów ta­kiego stanu rze­czy było kilka, ale ten naj­waż­niej­szy sta­no­wiły pie­nią­dze, które dziew­czyna bar­dzo sza­no­wała. Dru­gim po­wo­dem był brak czasu na cho­dze­nie po skle­pach. Zu­zanna każdą wolną chwilę po­świę­cała na na­ukę. Wie­działa, że tylko w ten spo­sób, w pełni po­świę­ca­jąc się edu­ka­cji, może coś w ży­ciu osią­gnąć. A bar­dzo tego chciała. Żeby udo­wod­nić so­bie oraz in­nym, że dziew­czyna z bied­nej, rol­ni­czej ro­dziny jest w sta­nie wznieść się na wy­żyny, a także by w przy­szło­ści za­ra­biać na tyle dużo, by utrzy­mać w sto­licy nie tylko sie­bie, ale też po­móc za­pra­co­wa­nym po łok­cie ro­dzi­com oraz ro­dzeń­stwu, które nie miało tyle szczę­ścia, by do­stać się na tak pre­sti­żową uczel­nię. Czuła, że jest coś winna swoim dwóm bra­ciom i młod­szej sio­strze, któ­rzy zo­stali na wsi przy ro­dzi­cach. Ona, jako je­dyna z ca­łej ro­dziny, do­stała szansę, co prawda oku­pioną du­żym po­świę­ce­niem, set­kami go­dzin na­uki i bra­kiem roz­ry­wek, ale jed­nak...

– Hej! Zuza! – Tycz­ko­waty Ra­dek za­uwa­żył, że jego przy­ja­ciółka od­pły­nęła w my­ślach, więc szturch­nął ją w ra­mię i po­ka­zał na­peł­nioną drin­kiem szklankę. Mar­tyna w dys­kretny spo­sób po­tra­fiła uzu­peł­niać szkło w taki spo­sób, że nikt tego nie za­uwa­żał. – Coś taka za­my­ślona? Pew­nie my­ślisz już o wy­jeź­dzie do „Pa­ry­żewa”? Faj­nie ci...

– Ach... Nie, w za­sa­dzie, to jesz­cze o tym nie my­śla­łam...

– No to co się smu­cisz? Bawmy się, póki mło­dość w nas! – Chu­dzie­lec ob­jął Zu­zię wiel­kim ra­mie­niem i cmok­nął ją w czu­bek głowy. Dziew­czyna ob­lała się ru­mień­cem, ale i tak nikt tego nie za­uwa­żył. Chło­pak wzniósł szklankę do góry, a chwilę po­tem po­dą­żyli za nim po­zo­stali przy­ja­ciele.

Wy­pili za zdro­wie świeżo upie­czo­nej sty­pen­dystki. Wszy­scy się­gnęli po ty­powe dla ta­kich lo­kali za­ką­ski: mi­ni­ka­na­peczki, orzeszki oraz chipsy. Chwilę je­dli w mil­cze­niu, aż ci­szę prze­rwała Ewe­lina:

– Ale se­rio, Zuza, skoro je­dziesz do eu­ro­pej­skiej sto­licy mody, to nie­stety mu­sisz zmie­nić „sty­lówę”. Ko­niec z wy­cią­gnię­tymi swe­ter­kami, ni­ja­kimi spodniami i bra­kiem ma­ki­jażu. Mu­sisz za­cząć ja­koś wy­glą­dać, bo nie mo­żesz przy­no­sić Po­lkom wstydu.

– To fakt – po­tak­nęła także Mar­tyna. – Fran­cuzki ucho­dzą za naj­le­piej ubrane ko­biety w Eu­ro­pie. Mu­simy coś z tym zro­bić. Trzeba cię pod­szko­lić i po­móc skom­ple­to­wać odzież na wy­jazd. Przy­naj­mniej na po­czą­tek, bo po­tem mo­żesz so­bie już ku­pić coś na miej­scu.

Naj­lep­sza przy­ja­ciółka Zu­zanny zmru­żyła oczy i po­ma­chała trzy­ma­nym w dłoni chip­sem.

– Ju­tro jest so­bota, więc pój­dziemy na za­kupy.

– Ale...

– Żadne ale! – ob­ru­szyła się na­tych­miast gó­ralka. – Ja sta­wiam! Do­sta­łam kasę od ro­dzi­ców, to mo­żemy za­sza­leć. Ubie­rzemy cię, a po­tem po­ka­żemy, jak się ma­lo­wać. O pa­znok­cie też wy­pada za­cząć się trosz­czyć. Ładny ko­lor la­kieru pod­kre­śli tylko twoje zgrabne, de­li­katne dło­nie.

W tym sa­mym mo­men­cie Ewe­lina tro­chę od­ru­chowo spoj­rzała na swoje ręce i się uśmiech­nęła. Chcąc się po­chwa­lić nie­dawno zro­bio­nymi pa­znok­ciami, po­ka­zała je wszyst­kim:

– Na przy­kład taki ko­lor, bur­gund. Pa­suje prak­tycz­nie do wszyst­kiego, do każ­dego ubioru i każ­dej sy­tu­acji.

Mar­tyna wzięła w swoją dłoń rękę ko­le­żanki i przyj­rzała się jej z za­in­te­re­so­wa­niem.

– U kogo ro­bi­łaś?

– Na ulicy An­dersa jest taki mały ga­bi­net, na­wet spoko ro­bią. I do tego nie­drogo.

– To hy­bryda czy akryl? – drą­żyła da­lej te­mat gó­ralka, przy­glą­da­jąc się co­raz wni­kli­wiej koń­co­wemu efek­towi ma­ni­cure.

– Ty­tan – od­po­wie­działa z dumą py­zata ko­le­żanka.

Ewe­lina mimo swo­ich słab­szych wa­run­ków fi­zycz­nych, przy ni­skiej i krę­pej bu­do­wie ciała, dbała o wy­gląd jak nikt w tej gru­pie. Na­wet Mar­tyna aż tak czę­sto nie cho­dziła do fry­zjera ani na pa­znok­cie. O pe­di­cure już na­wet nie wspo­mi­na­jąc. Nie­wy­soka, pu­cu­ło­wata dziew­czyna z ru­dymi jak ogień wło­sami nad­ra­biała schlud­no­ścią, dba­ło­ścią o szcze­góły przy do­bo­rze mod­nych ciu­chów oraz po­czu­ciem hu­moru. No i miała jesz­cze je­den atut, który z bie­giem czasu za­częła trak­to­wać jako swój naj­więk­szy skarb i kartę prze­tar­gową w roz­mo­wach z męż­czy­znami. Była dumną wła­ści­cielką ogrom­nego biu­stu w roz­mia­rze 80G. Do­piero te­raz, bę­dąc na stu­diach w War­sza­wie i ob­ra­ca­jąc się wśród wielu męż­czyzn, prze­ko­nała się o nie­sa­mo­wi­tej sile ra­że­nia swo­ich zde­rza­ków. Na­wet za­częła wy­ko­rzy­sty­wać je w pod­bram­ko­wych sy­tu­acjach, gdy po­trze­bo­wała na­mó­wić wy­kła­dow­ców do wy­sta­wie­nia lep­szej oceny, niż na nią za­słu­gi­wała. Nie, wcale nie szła z nimi do łóżka, aż tak da­leko się nie po­su­wała. Wy­pi­nała po pro­stu pierś do przodu i tak długo ko­kie­to­wała tego czy in­nego na­uczy­ciela aka­de­mic­kiego, aż do­stała to, co chciała. Oczy­wi­ście, nie za­wsze się to uda­wało, ale warto było pró­bo­wać. A z męż­czy­znami na ra­zie nie miała zbyt wielu suk­ce­sów, bo albo tra­fiała na ero­to­ma­nów, któ­rzy tylko chcieli do­stać się jej biu­sto­no­sza i wy­mię­to­sić tam gdzie trzeba, albo na ja­kichś mało mę­skich, wy­pin­drzo­nych i nie­zde­cy­do­wa­nych la­lu­siów. Przez dwa lata po­bytu w sto­licy nie była na­wet o krok od szansy na praw­dziwy i po­ważny zwią­zek. Dziew­czyna czuła się roz­cza­ro­wana tym, że w naj­więk­szym mie­ście w Pol­sce nie można zna­leźć war­to­ścio­wego chło­paka. Po­woli tra­ciła na­dzieję na sen­sowną re­la­cję i co­raz czę­ściej my­ślała o rzu­ce­niu się w wir ro­man­sów, żeby choć tro­chę sko­rzy­stać z ży­cia. Miała spory ape­tyt na seks, ale do tej pory zu­peł­nie nie udało jej się go wy­ko­rzy­stać. Ina­czej niż w przy­padku Mar­tyny, która zdą­żyła już prze­ro­bić kil­ku­na­stu ko­chan­ków.

– ...więc ty­tan jest na­wet bez­piecz­niej­szy i zdrow­szy dla pa­znokci niż hy­bryda. – Do uszu za­my­ślo­nej dziew­czyny do­szły ostat­nie słowa Ewe­liny.

Ra­dek te­atral­nie ziew­nął, po­ka­zu­jąc to­wa­rzy­stwu, że jego kom­plet­nie to nie in­te­re­suje i że roz­mowa zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie zdry­fo­wała na nie­znane mu i do ni­czego nie­po­trzebne te­maty.

Mar­tyna mo­men­tal­nie to za­uwa­żyła.

– Wi­dzę, że pan „me­ce­nas” się nu­dzi. – Roz­cią­gnęła usta w szy­der­czym uśmie­chu. – Nie in­te­re­sują go sprawy zwią­zane z płcią piękną, bo sie­dzi cały czas w książ­kach jak praw­dziwy na­uko­wiec. Na nic modne ciu­chy, ma­ki­jaż, buty na szpil­kach i czarne poń­czo­chy. Nic go nie ru­sza. Nie ma na to ani czasu, ani głowy.

– Ka­riera, moja droga, ka­riera... – wy­ja­śnił Ra­dek w swoim stylu. – Trzeba mieć w ży­ciu ja­kieś prio­ry­tety i sku­pić się na celu, a nie roz­pra­szać swoją uwagę. Zresztą, ko­biety to dzieło sza­tana, wy­my­ślone po to, by za­wład­nąć du­szami męż­czyzn.

Chło­pak sam się ro­ze­śmiał ze swo­jego dow­cipu, ale dziew­czyny nie po­dzie­liły jego na­stroju. Wy­raź­nie się za­my­śliły.

– A może...? – Gó­ralka za­wie­siła na chwilę głos i zna­cząco spoj­rzała naj­pierw na Zu­zannę, a po­tem na Ewe­linę. – Może...

– ...może nasz przy­szły pan pro­ku­ra­tor bar­dziej ceni so­bie... hmm... – Ewe­lina udała za­kło­po­taną, co jej bar­dzo prze­ko­nu­jąco wy­szło. – Może bar­dziej od­po­wia­dają mu uroki mę­skiego ciała? Może zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie się stro­imy, cho­dzimy do fry­zjera, pod­kre­ślamy kształt oczu i ust, bo nasz „Ra­decki” po pro­stu bar­dziej lubi fa­ce­tów?

Chło­pak mo­men­tal­nie wy­dął usta i mach­nął lek­ce­wa­żąco chudą jak ręka ko­ścio­trupa dło­nią.

– Oj tam. Ja po pro­stu jesz­cze nie wiem, w którą stronę po­wi­nie­nem pójść – wy­ja­śnił już cał­kiem se­rio. At­mos­fera mo­men­tal­nie się zmie­niła i zro­biło się nieco po­waż­niej. – Te­raz nie mam do tego głowy, bo stu­dia po­chła­niają moją uwagę, ale jak tylko spo­tkam od­po­wied­nią osobę, i nie ważne, czy to bę­dzie chło­pak, czy dziew­czyna, to na pewno dam wam znać.

– Oby tylko był to ktoś war­to­ściowy – do­po­wie­działa w końcu coś Zu­zanna. – I żeby po­ja­wiła się praw­dziwa mi­łość.

Na te słowa Mar­tyna na­tych­miast się­gnęła po szklankę z drin­kiem.

– Ko­chani. Pro­szę bar­dzo, wstrzą­śnięty, ale nie zmie­szany – za­żar­to­wała, pa­ra­fra­zu­jąc po­wie­dze­nie uży­wane przez Ja­mesa Bonda. – Do dna. Za na­szą zło­to­włosą pięk­ność i za mi­łość, oczy­wi­ście!

Nie­przy­zwy­cza­jona do al­ko­holu Zu­zanna, za­chę­cona ta­kim to­a­stem, tym ra­zem wy­piła wię­cej, po czym jej oczy mo­men­tal­nie za­szły łzami. Ra­dek od razu to za­uwa­żył, więc po­now­nie użył swo­ich ak­tor­skich zdol­no­ści.

– Oj, Zuza, Zuza. – Zła­pał się dłońmi za po­liczki. – Po­trze­bu­jesz więk­szego tre­ningu, moja droga.

Od­po­wie­dział mu śmiech trójki przy­ja­ciół.

Kel­ner przy­niósł duży ta­lerz świeżo usma­żo­nych fry­tek, więc wszy­scy jak na ko­mendę rzu­cili się do je­dze­nia. Dłuż­szą chwilę je­dli w mil­cze­niu, po­tem roz­ma­wiali, śmiali się i po­pi­jali drinki. Czas mi­jał w cu­downy spo­sób, a oni wy­da­wali się naj­szczę­śliw­szymi ludźmi pod słoń­cem.

* * *

– A ty do­kąd? – Mar­ty­nie plą­tał się już ję­zyk, bo tempo, które sama na­rzu­ciła, w końcu od­biło się na niej sa­mej. – Jesz­cze im­pre­zu­jemy. Dziś jest prze­cież pią­tek.

– Jest już późno, pra­wie pół­noc. – Zu­zanna prze­pra­sza­jąco roz­ło­żyła ręce. – A ja ju­tro rano mam lek­cję fran­cu­skiego.

– No wiesz? – Ewe­li­nie także błysz­czały już oczy od nad­miaru al­ko­holu i ty­to­nio­wego dymu. – Prze­cież ju­tro so­bota. Można się wy­spać. A ty znów bę­dziesz się uczyć?

Po­wie­dziana z wy­rzu­tem uwaga skrę­po­wała zło­to­włosą dziew­czynę, więc z za­kło­po­ta­niem za­częła sku­bać ko­niec na­rzu­co­nego na ra­miona, mi­ster­nie za­ple­cio­nego war­ko­cza.

– No tak... Za dwa mie­siące wy­jeż­dżam i mu­szę pod­szko­lić ję­zyk... Prze­cież wy­kłady będą po fran­cu­sku...

Zu­zanna pró­bo­wała wyjść zza sto­lika, ale Ra­dek uda­wał, że jej nie za­uważa. Jak zwy­kle ro­bił so­bie żarty i jak zwy­kle wy­cho­dziło mu to bar­dzo do­brze. W końcu jed­nak, wi­dząc, że ko­le­żanka na­prawdę chce już iść, wes­tchnął i wstał ze swo­jego miej­sca.

– Wie­cie co? – rzu­cił z uda­wa­nym smut­kiem. – Ja też już pójdę.

– Co?!

– No wiesz?!

Obu­rze­nie Mar­tyny i Ewe­liny wy­da­wało się jak naj­bar­dziej na­tu­ralne, bo wy­glą­dało na to, że zo­staną w knaj­pie same. Lo­kal, zu­peł­nie jak nie w pią­tek, nie był na­bity do ostat­niego miej­sca. W za­sa­dzie to było dość luźno.

– Ja jesz­cze mam w przy­szłym ty­go­dniu jedno, ostat­nie za­li­cze­nie, więc też mu­szę ju­tro się po­uczyć. Prawo po­dat­kowe to nie bułka z ma­słem.

– Oj, weź, Ra­decki! Kurna, czło­wieku, wy­lu­zuj! – Mar­tyna oka­zała swoje nie­za­do­wo­le­nie. Se­ple­niła już co­raz bar­dziej – Prze­cież za­li­czysz to z pal­cem w d...

– Do­bra, do­bra! – za­śmiał się. – Chcę mieć pew­ność, że tak fak­tycz­nie bę­dzie, więc prze­zna­czę ten ostatni week­end na do­szli­fo­wa­nie wie­dzy. Ale obie­cuję wam, że po­tem bę­dziemy ba­lo­wać, ile wle­zie!

Zu­zanna po­de­szła do dziew­czyn i wy­lew­nie się z nimi po­że­gnała.

– Bar­dzo wam dzię­kuję. – Ob­ca­ło­wała do­kład­nie obie ko­le­żanki. – Je­ste­ście wspa­niałe! Nie mogę so­bie wy­obra­zić lep­szych przy­ja­ció­łek.

Ewe­lina po­gła­skała ją po po­liczku i uło­żyła usta w dzió­bek.

– Ale pa­mię­taj, że ju­tro po po­łu­dniu idziemy na za­kupy! Trzeba zmie­nić ci gar­de­robę. Znam je­den tani bu­tik na Chmiel­nej.

– Do­kład­nie – za­wtó­ro­wała jej Mar­tyna. – Na­ku­pimy ci ta­kich ciu­chów, że Fran­cu­zom oczy zbie­leją, jak cię zo­ba­czą. Moja ty śliczna.

Dziew­czyny przy­lgnęły do sie­bie jesz­cze raz. W końcu Zu­zanna i Ra­dek wy­szli z klubu i skie­ro­wali się w stronę aka­de­mika.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Bar­dzo chęt­nie bym sko­rzy­stała z tej oferty [...] Ale ja przyj­muję do swo­jego po­koju tylko pięk­nych i uzdol­nio­nych stu­den­tów, któ­rzy po­tra­fią ro­bić uży­tek ze swo­jego ję­zyka nie tylko pod­czas mó­wie­nia. A poza tym, po­trze­buję ko­goś, kto za­dba o mo­jego kotka (Tu: gra słów: le mi­net (franc.) – piesz­czo­tli­wie ko­tek, ko­te­czek. Ale także piesz­czota ero­tyczna wy­ko­ny­wana ję­zy­kiem, czyli po­tocz­nie w ję­zyku pol­skim „mi­neta”) (franc.)
[2] Tak my­śla­łam, że nie ma­cie mi nic do po­wie­dze­nia. A te­raz idź­cie i tre­nuj­cie swoje ję­zyki, by były gięt­kie i go­towe do dzia­ła­nia (franc.)