Zgryźliwe wiadomości - Vi Keeland, Penelope Ward - ebook + audiobook

Zgryźliwe wiadomości ebook i audiobook

Vi Keeland, Penelope Ward

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby narzeczony Charlotte Darling, Todd, nie okazał się niewiernym sukinsynem. Charlotte po zamążpójściu z pewnością zmieniłaby się w nadętą snobkę, a potem żyłaby długo i szczęśliwie. Todd jednak zerwał zaręczyny i suknia ślubna z najnowszej kolekcji Marchesy była już niepotrzebna. Szczęśliwie można ją było odsprzedać w sklepie na Upper East Side. Butik oferował setki sukni ślubnych, a każda miała własną historię - jedna z nich sprawiła, że złamane serce Charlotte zapragnęło prawdziwej miłości. Najbardziej na świecie.

Reed Eastwood był posępny, seksowny i onieśmielający. Ale także cyniczny i arogancki. Przez butelkę wina, Facebooka i dziwne zrządzenie losu Charlotte została jego pracownicą. Dla nikogo nie było tajemnicą, że mężczyzna nie znosił swojej asystentki od pierwszego dnia. Był dla niej wredny i bezwzględnie wymagający. Nikt jednak nawet się nie domyślał, że w głębi ducha blondwłosa piękność o niebieskich oczach spodobała mu się o wiele bardziej, niż chciałby przyznać. Intrygowała go. Fascynowała. Nagle odżyły w nim uczucia, które umarły wraz z tamtą historią. Razem z odejściem Allison...

Opowieść, która rozpoczęła się w tak niecodzienny sposób, nie może zakończyć się cukierkowym happy endem. Dwa zranione serca pochodzące z zupełnie innych światów nie mogą tak po prostu się spotkać i obdarzyć uczuciem. Przedzieranie się przez skorupę zgorzknienia i gniewu miewa przykre konsekwencje. Mimo to Charlotte postanawia zaryzykować. Chce przecież prawdziwej miłości. Tylko czy krucha sympatia jest w stanie przetrwać aż tyle obraźliwych słów i uwłaczających gestów?

Czy naprawdę chcesz poznać koniec tej historii?

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 51 min

Lektor: Czyta: Hanka Tyszkiewicz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Vi Keeland, Penelope Ward

Zgryźliwe wiadomości

Tytuł oryginału: Hate Notes

Tłumaczenie: Agata Staszewska

ISBN: 978-83-289-2260-0

Copyright © 2018. Hate Notes byVi Keeland & Penelope Ward

All rights reserved.

No part of this book may be reproduced, or stored in a retrieval system, or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying, recording, or otherwise, without express written permission of the publisher.

Amazon, the Amazon logo, and Montlake Romance are trademarks of Amazon.com, Inc., or its affiliates.

Polish edition copyright © 2019, 2025 by Helion SA All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo postaci i zdarzeń opisanych w książce do rzeczywistych osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/zgrywv_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

HELION S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla Kimberly w podziękowaniu za znalezienie dobrego domu dla Reeda i Charlotte.

Rozdział 1.

Charlotte

Jeszcze rok temu nie dałabym się przyłapać w takim miejscu. Nie zrozumcie mnie źle — nie jestem snobką. Gdy dorastałam, razem z mamą spędzałyśmy całe godziny na przeczesywaniu wieszaków w second handach. A było to w czasach, gdy second handy nazywano sklepami charytatywnymi i mieściły się one głównie w dzielnicach robotniczych. Dzisiaj rzeczy używane noszą nazwę vintage, a ich cena w sklepie na Upper East Side wymaga niewielkiej fortuny.

Nosiłam ubrania lekko znoszone, zanim nastąpiła gentryfikacja Brooklynu.

Second handy mi nie przeszkadzały. Mój problem z używanymi sukniami ślubnymi polegał na tym, że wyobrażałam sobie związane z nimi historie.

Dlaczego tu trafiły?

Chwyciłam suknię od Very Wang z bandażowym gorsetem i warstwowym tiulowym dołem. Wyobrażała sobie życie jak w bajce. Rozwód po sześciu miesiącach. Syrena z delikatnej koronki od Monique Lhuillier — narzeczony zginął w strasznym wypadku samochodowym. Zrozpaczona niedoszła panna młoda oddała suknię na doroczną wyprzedaż w kościele. Sprytna klientka odkupiła ją za bezcen i odsprzedała z trzykrotnym zyskiem.

Każda używana suknia miała swoją historię, dla mojej przewidziano miejsce na wieszaku „Narzeczony okazał się niewiernym sukinsynem”. Westchnęłam i wróciłam do dwóch kobiet sprzeczających się po rosyjsku przy kasie.

— To z przyszłorocznej kolekcji, tak? — zapytała wyższa z nich, ta z dziwacznymi, nierówno narysowanymi brwiami.

Próbowałam nie gapić się na nie, ale poległam.

— Tak. To z wiosennej kolekcji Marchesy.

Kobiety przeglądały katalogi, choć kiedy weszłam dwadzieścia minut wcześniej, powiedziałam im, że sukienka pochodzi z niedostępnej jeszcze kolekcji. Stwierdziłam, że pewnie chcą się zorientować w oryginalnych cenach projektanta.

— Chyba jej tu panie nie znajdą. Moja przyszła teściowa… — Poprawiłam się. — Moja była przyszła teściowa jest spokrewniona z jednym z projektantów czy jakoś tak.

Patrzyły na mnie przez chwilę i znów zaczęły się sprzeczać.

No dobra.

— Chyba potrzebują panie jeszcze trochę czasu — wymamrotałam.

Z tyłu sklepu znalazłam wieszak oznaczony NA ZAMUWIENIE. Uśmiechnęłam się. Matka Todda padłaby na zawał, gdybym zabrała ją w miejsce, gdzie są oznaczenia z błędami. Była oburzona, kiedy poszłam obejrzeć suknię w sklepie, w którym nie podano jej szampana, gdy czekała, aż wyjdę z przebieralni. Boże, byłam naprawdę upojona kool-aidem o smaku Roth i prawie zmieniłam się w jedną z takich nadętych suk.

Pogładziłam sukienki na zamówienie i westchnęłam. Za tymi pewnie kryły się jeszcze ciekawsze historie. Eklektyczne panny młode, zbyt wolne duchem dla swoich nudnych narzeczonych czy mężów. Silne kobiety, które płynęły pod prąd, agitowały na protestach politycznych, wiedziały, czego chcą.

Zatrzymałam się przy białej sukni o linii A zdobionej krwistoczerwonymi różyczkami. Fiszbiny gorsetu obleczono na czerwono. Zostawiła bankiera dla francuskiego artysty z sąsiedztwa, a tę sukienkę miała na sobie, kiedy wychodziła za Pierre’a.

Tym kobietom nie spodobałaby się żadna sukienka od projektanta, ponieważ dokładnie wiedziały, czego chcą, i nie bały się tego powiedzieć. Podążały za pragnieniem serca. Zazdrościłam im. Kiedyś byłam jedną z nich.

W głębi ducha byłam dziewczyną na zamuwienie — literówka zamierzona. Kiedy zbłądziłam i stałam się konformistką? Nie miałam jaj, żeby powiedzieć matce Todda, co myślę. Dlatego właśnie między innymi skończyłam z wyszukaną, nudną suknią ślubną.

Dotarłam do ostatniej sukienki na wieszaku NA ZAMUWIENIE i aż przystanęłam.

Piórka!

Najpiękniejsze piórka, jakie kiedykolwiek widziałam. Suknia była nie biała, tylko bladoróżowa. Była wszystkim. Taką właśnie bym wybrała, gdybym mogła mieć sukienkę na zamówienie. Nie jakąś tam sukienkę. TĘ sukienkę. Góra była bez ramiączek, z lekko zaokrąglonym dekoltem obszytym mniejszymi, postrzępionymi piórkami. Cały gorset obszyto koronką zachodzącą na piękny, zwiewny dół, prawdziwy gąszcz piór. Ta suknia śpiewała. Była magiczna.

Jedna z kobiet zauważyła, że ją oglądam.

— Mogę przymierzyć?

Przytaknęła i zaprowadziła mnie do przymierzalni z tyłu pomieszczenia.

Rozebrałam się i ostrożnie zaczęłam wciągać na siebie sukienkę. Niestety, moja wymarzona suknia okazała się o rozmiar za mała. Konsekwencje ostatniego zajadania stresu.

Z rozpiętym suwakiem obejrzałam się w lustrze. Ten widok. Nie przypominał dwudziestosiedmiolatki, która właśnie rzuciła niewiernego narzeczonego. Nie przypominał kogoś, kto musiał sprzedać suknię ślubną, żeby móc odżywiać się czymś innym niż ramen jedzonym dwa razy dziennie.

Dzięki tej sukni poczułam się jak ktoś, kto się niczym nie przejmował. Nie chciałam jej zdejmować. Ale szczerze? Pociłam się, a nie chciałam jej zniszczyć.

Zanim ją zdjęłam, ostatni raz obejrzałam się w lustrze i przedstawiłam się zmyślonej osobie podziwiającej nową mnie.

Stanęłam pewnie z rękami na biodrach i powiedziałam:

— Cześć. Nazywam się Charlotte Darling.

Roześmiałam się, bo brzmiałam trochę jak reporterka telewizyjna.

Gdy zdejmowałam sukienkę, mój wzrok przykuło coś niebieskiego. Kawałek papeterii przyszyty do podszewki.

Coś pożyczonego, coś niebieskiego, coś starego, coś nowego. Tak to szło, prawda? A może na odwrót?

Pomyślałam, że to pewnie miało być „coś niebieskiego”.

Podniosłam tkaninę i zmrużyłam oczy. Na górze kartki znajdował się wytłoczony napis: Spod pióra Reeda Eastwooda. Wodząc palcem po literach, czytałam:

Dla Allison,

„Powiedziała: »Wybacz mi, że jestem marzycielką«, a on ujął jej dłoń i odrzekł: »Wybacz, że nie zjawiłem się wcześniej, by marzyć z tobą«”. — J. Iron Word

Dziękuję, że spełniasz moje marzenia.

Twój ukochany,

Reed

Serce zabiło mi mocniej. Nigdy nie czytałam niczego bardziej romantycznego. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak ta suknia mogła tu trafić. Jak kobieta w pełni władz umysłowych mogła pozbyć się czegoś niosącego tak silny ładunek emocjonalny? Wcześniej tylko mi się wydawało, że ta suknia była niezwykła. Teraz naprawdę okazała się wszystkim.

Reed Eastwood ją kochał. O nie. Miałam nadzieję, że Allison nie umarła, bo mężczyzna, który pisze komuś coś takiego, nie przestaje kochać tak po prostu.

— Wszystko w porządku? — zawołała ekspedientka.

Odsunęłam zasłonę, aby odpowiedzieć.

— Tak… Tak. Chyba zakochałam się w tej sukience. Wiecie już, ile dostanę za moją Marchesę?

Kobieta pokręciła głową.

— Nie wypłacamy gotówki. Przyznajemy punkty na zakup w naszym sklepie..

Szlag.

Naprawdę potrzebowałam pieniędzy. Wskazałam na suknię z piór.

— Ile ta by kosztowała?

— Możemy dokonać wymiany.

Kuszące. Znalazłam w tej sukience pokrewną duszę, a taki liścik mógłby napisać do mnie mój wymyślony idealny narzeczony. Nie chciałam zgadywać jej historii. Chciałam ją przeżyć, stworzyć własną historię dla tej sukienki. Może nie teraz, ale w przyszłości. Pragnęłam mężczyzny, który będzie mnie doceniał, będzie chciał dzielić moje marzenia i będzie mnie kochał bezwarunkowo. Pragnęłam mężczyzny, który by napisał do mnie taki liścik.

Musiałam mieć tę suknię w szafie, żeby codziennie przypominała mi, że prawdziwa miłość istnieje.

Podjęłam decyzję, zanim zdążyłam zmienić zdanie:

— Biorę ją.

Rozdział 2.

Charlotte

Dwa miesiące później

Moje CV wymagało przeróbki. Po dwóch godzinach przeczesywania dostępnych w internecie ogłoszeń o pracę zdałam sobie sprawę, że muszę nieco podkoloryzować.

Być może marna tymczasowa robota, którą dziś skończyłam, zwiększyła moje doświadczenie administracyjne. Przynajmniej będzie dobrze wyglądać na papierze. Otworzyłam w Wordzie moją żenującą namiastkę CV i dodałam do niego ostatnie doświadczenie na stanowisku legal assistant.

Robak i wspólnicy. Niezwykle odpowiednie nazwisko. David Robak, adwokat, u którego przepracowałam właśnie cały miesiąc, był prawdziwym pół człowiekiem, pół robakiem. Wpisałam daty oraz adres kancelarii i rozsiadłam się, żeby pomyśleć, co mogłabym wpisać jako doświadczenie zdobyte u tego dupka.

Zastanówmy się. Podrapałam się po podbródku. Co w tym tygodniu zrobiłam dla człowieka robaka? Hm… Wczoraj strąciłam jego dłoń z mojego tyłka i zagroziłam, że wniosę skargę do inspekcji pracy. Tak, to musiało się znaleźć w CV. Wpisałam:

Wielozadaniowość w pracy pod presją.

We wtorek Robak nauczył mnie, jak cofnąć datę na stemplu, żeby urząd podatkowy myślał, że podatek zapłacono na czas, i nie naliczył odsetek. Niezła rzecz. To też musiałam dodać.

Doskonale radzę sobie w zadaniach z narzuconym terminem wykonania.

W zeszłym tygodniu wysłał mnie do La Perli, żebym odebrała dwa prezenty — coś ładnego dla żony na urodziny i coś sexy dla „specjalnej znajomej”. Być może dobrałam sobie coś dla mnie na rachunek palanta. Jeden Bóg wiedział, że nie stać mnie było na stringi za trzydzieści osiem dolarów.

Wykazuję nienaganną etykę pracy i zaangażowanie w projekty specjalne.

Dopisałam jeszcze kilka bzdur, chwytliwych osiągnięć, i rozesłałam CV do kilkunastu kolejnych agencji pracy tymczasowej, a potem nagrodziłam się pełniutkim kieliszkiem wina.

Ależ prowadziłam ekscytujące życie! Dwudziestosiedmioletnia singielka w Nowym Jorku w piątkowy wieczór siedzi w dresie i koszulce, choć dopiero dwudziesta. Ale nie chciało mi się wychodzić. Nie miałam ochoty sączyć martini za szesnaście dolców w modnym barze, gdzie faceci tacy jak Todd pod drogimi garniturami skrywali tkwiące w nich wilki. Weszłam zatem na Facebooka, żeby przejrzeć życie innych osób — przynajmniej to, którym się chwalili.

W aktualnościach zobaczyłam pełno typowych piątkowych postów — uśmiechy sponsorowane przez happy hour, zdjęcia jedzenia, a także dzieci, które miała już część z moich znajomych. Przez jakiś czas scrollowałam bezmyślnie, sącząc wino… Aż ujrzałam coś, na widok czego moja dłoń znieruchomiała. Todd udostępnił czyjeś zdjęcie. Przedstawiało jego samego stojącego ramię w ramię z kobietą — bardzo podobną do mnie. Mogłaby uchodzić za moją siostrę. Blond włosy, duże niebieskie oczy, jasna cera, pełne usta i spojrzenie pełne idiotycznego uwielbienia, jakim ja sama kiedyś obdarzałam Todda. Ich stroje sugerowały, że być może idą na wesele. Podpis pod zdjęciem głosił jednak:

Todd Roth i Madeline Elgin ogłaszają zaręczyny.

Zaręczyny?

Siedemdziesiąt siedem dni wcześniej — nie żebym liczyła — końca dobiegły nasze zaręczyny. A on już oświadczył się komuś innemu? Do ciężkiej cholery, to nawet nie była kobieta, z którą go przyłapałam.

To musiała być pomyłka. Dłonią drżącą z gniewu poruszyłam myszką i kliknęłam profil Todda. Ale oczywiście to nie była pomyłka. Dziesiątki komentarzy z gratulacjami — na parę nawet odpisał. Wrzucił też zdjęcie ich splecionych dłoni, żeby pokazać pierścionek. Mój. Przeklęty. Pierścionek. Zaręczynowy. Mój eks wykazał się prawdziwą klasą i nawet nie wymienił oprawy po tym, jak rzuciłam nim w niego, gdy nawet nie zdążył zapiąć spodni. Nie było szans, że wymienił materac, na którym spaliśmy przez dwa lata, zanim się wyprowadziłam. Zresztą, Madelaine pewnie już siedziała za moim dawnym biurkiem w siedzibie sieci sklepów Rothów, wykonując pracę, którą ja rzuciłam, żeby nie musieć codziennie gapić się na zdradziecką gębę Todda.

Czułam się… Nie do końca wiedziałam jak. Zniesmaczona. Pokonana. Zdołowana. Wymienialna.

O dziwo, nie odczuwałam zazdrości na myśl, że człowiek, którego — jak sądziłam — kochałam, poszedł dalej. Po prostu bolało mnie to, jak łatwo mnie zastąpił. Tylko utwierdziłam się w opinii, że w tym, co stworzyliśmy razem, nie było nic szczególnego. Gdy z nim zerwałam, przysiągł, że zdobędzie mnie z powrotem — powiedział, że jestem miłością jego życia i nic nie stanie na przeszkodzie, aby mi udowodnił, że jesteśmy sobie pisani. Kwiaty i podarunki przestały przychodzić po dwóch tygodniach. Telefony zamilkły po trzech. Wiedziałam już dlaczego — znalazł miłość swojego życia, znowu.

Nie rozpłakałam się, zaskakując tym nawet samą siebie. Po prostu zrobiło mi się smutno. Naprawdę smutno. Oprócz życia, mieszkania, pracy i godności Todd odebrał mi ideał, w który zawsze wierzyłam — ideał prawdziwej miłości.

Oparłam się na krześle i zamknęłam oczy. Wzięłam kilka głębokich, oczyszczających oddechów. A potem postanowiłam, że nie przyjmę tych informacji bez słowa protestu. Co za szajs! Nie miałam wyboru, musiałam działać. Więc zrobiłam to, co każda porzucona dziewczyna z Brooklynu by zrobiła na wieść, że jej były narzeczony nie czekał, aż łóżko ostygnie, zanim przyprowadzi do domu inną kobietę.

Dokończyłam butelkę wina.

***

Tak, byłam pijana.

Choć może nie bełkotałam, to jednak zdradzał mnie fakt, że siedziałam w pierzastej sukni ślubnej, rozpiętej na plecach, żłopiąc wino bezpośrednio z butelki. Bardzo nieelegancko odchyliłam głowę do tyłu, spiłam ostatnie kropelki i z hukiem odstawiłam butelkę na stół. Laptop aż zadrżał i wcześniej wygaszony ekran na powrót się rozświetlił. Powitał mnie widok szczęśliwej pary.

— Potraktuje cię tak samo jak mnie — pogroziłam palcem ekranowi. — Wiesz dlaczego? Bo zdrajca zawsze będzie zdrajcą.

Przeklęte piórka na sukni znowu połaskotały mnie w nogę, tak jak wiele razy w ciągu ostatniej godziny, ale za każdym razem wydawało mi się, że idzie po mnie jakiś owad. Pochyliłam się, żeby się pacnąć, i natrafiłam na coś dłonią. Zorientowałam się, co to jest. Niebieski liścik.

Podniosłam rąbek sukni i odwinęłam ją, żeby jeszcze raz przeczytać tekst.

Dla Allison,

„Powiedziała: »Wybacz mi, że jestem marzycielką«, a on ujął jej dłoń i odrzekł: »Wybacz, że nie zjawiłem się wcześniej, by marzyć z tobą«”. — J. Iron Word

Dziękuję, że spełniasz moje marzenia.

Twój ukochany,

Reed

W duchu westchnęłam z tęsknoty. Takie piękne. Takie romantyczne. Co wydarzyło się między tymi dwojgiem, że ta wyjątkowa suknia trafiła w ręce pijanej dziewczyny, a nie została przekazana córkom? Liczyłam na fuks, ale i tak nie mogłam już dłużej znieść widoku Todda. Wpisałam więc w wyszukiwarkę na Facebooku: Reed Eastwood.

Wyobraźcie sobie moje zdumienie, gdy okazało się, że w Nowym Jorku jest ich dwóch. Pierwszy chyba przekroczył już sześćdziesiątkę. Choć sukienka była nieco za seksowna na pannę młodą w jego wieku, dla pewności weszłam na jego profil. Reed Eastwood miał żonę Madge i golden retrievera Clinta. Miał też trzy córki i łzy w oczach, gdy rok wcześniej prowadził jedną z nich do ołtarza.

Choć część mnie naprawdę chciała przejrzeć zdjęcia z wesela córki Reeda, żeby jeszcze trochę się podręczyć, zajęłam się kolejnym Reedem Eastwoodem.

Aż otrzeźwiałam na widok zdjęcia, które pokazało się na ekranie. Ten Reed Eastwood był nieziemsko przystojny. Tak przystojny, że nawet pomyślałam, że to zdjęcie modela, użyte w ramach żartu albo dla podrywu. Jednak po kliknięciu w zdjęcia zobaczyłam inne przedstawiające tego samego mężczyznę. Każde lepsze od poprzedniego. Nie było ich za wiele, ale na ostatnim był razem z kobietą. Pochodziło sprzed kilku lat i zostało zrobione z okazji zaręczyn — Reeda Eastwooda i Allison Baker.

Znalazłam autora niebieskiego liściku i jego ukochaną.

***

Komórka zaświergotała na stoliku nocnym. Chwyciłam ją w chwili, gdy uruchomiła się poczta głosowa. Jedenasta trzydzieści. Rany, naprawdę mnie ścięło. Próbowałam przełknąć ślinę, ale w ustach miałam Saharę. Potrzebowałam dużej szklanki wody, ibuprofenu, odwiedzić łazienkę i zaciągnąć rolety, żeby powstrzymać te paskudne promienie słońca.

Zataszczyłam skacowany tyłek do kuchni i zmusiłam się, żeby wypić wodę, choć od picia dostawałam mdłości. Istniało niebezpieczeństwo, że w niedalekiej przyszłości woda i tabletki powędrują w niewłaściwym kierunku. Musiałam się położyć. W drodze do sypialni minęłam laptop zostawiony na kuchennym stole. Boleśnie przypominał mi mgliste wspomnienia z poprzedniej nocy — dlaczego sama dopiłam butelkę wina.

Todd się zaręczył.

Byłam na niego wściekła za to, że czułam się fatalnie. A jeszcze bardziej złościłam się na siebie, że pozwoliłam mu zepsuć jeszcze jeden dzień mojego życia.

Fuj.

Nie wszystko pamiętałam, poza oczywiście zdjęciem szczęśliwej pary. Nagle ogarnęła mnie panika. Boże, mam nadzieję, że nie zrobiłam czegoś głupiego, czego teraz nie pamiętam. Próbowałam zignorować tę myśl, nawet dotarłam do sypialni, ale wiedziałam, że te niepokojące myśli nie dadzą mi odpocząć. Wróciłam do stołu, uruchomiłam laptop i od razu otworzyłam wiadomości. Odetchnęłam z ulgą, nie napisałam do Todda. Powlokłam się z powrotem do łóżka.

Dawno minęło południe, gdy wreszcie zaczęłam znów czuć się jak człowiek i wzięłam prysznic. Z mokrymi włosami owiniętymi ręcznikiem usiadłam na łóżku, odłączyłam komórkę od ładowarki i zaczęłam przeglądać wiadomości. Dopóki nie zobaczyłam, że mam nową wiadomość na poczcie głosowej, nie pamiętałam, że wcześniej obudził mnie dzwonek. Pewnie kolejna agencja pracy tymczasowej chciała zmarnować mój dzień na rozmowach, choć nie mieli dla mnie pracy. Nacisnęłam odtwórz, chwyciłam szczotkę, żeby rozczesać włosy, i odsłuchałam wiadomość.

Dzień dobry, pani Darling. Mówi Rebecca Shelton z Eastwood Properties. Dzwonię w odpowiedzi na pani prośbę o obejrzenie apartamentu w Millennium Tower. Dziś o czwartej organizujemy prezentację. Pan Eastwood będzie na miejscu, gdyby chciała pani obejrzeć lokal później, może dziś o piątej? Proszę zadzwonić i potwierdzić, jeśli odpowiada pani ten termin. Nasz numer to…

Nie usłyszałam numeru, ponieważ komórka wypadła mi z ręki na łóżko. O Boże. Zupełnie zapomniałam, że przestalkowałam gościa od liściku. Mgliście przypomniałam sobie fragmenty i urywki poprzedniej nocy. Ta twarz. Ta wspaniała twarz. Jak mogłam ją zapomnieć? Przypomniałam sobie, jak oglądałam jego zdjęcia… Potem biogram… A potem trafiłam na stronę Eastwood Properties. Ale niczego później nie pamiętałam.

Chwyciłam laptop, przejrzałam historię wyszukiwania i otworzyłam ostatnią odwiedzaną stronę.

Eastwood Properties jest jedną z największych na świecie niezależnych spółek w branży nieruchomości. Znajdujemy najbardziej prestiżowe i ekskluzywne nieruchomości odpowiednim nabywcom, gwarantując całkowitą prywatność obu stron. Niezależnie od tego, czy szukają Państwo luksusowego apartamentu w Nowym Jorku z widokiem na park, posiadłości przy plaży w Hampton, czy uroczego zameczku w górach, a może nawet prywatnej wyspy, Eastwood Properties spełni Państwa marzenia.

Na stronie istniała opcja wyszukania nieruchomości, więc wpisałam w okienko nazwę budynku wspomnianego przez kobietę nagraną na pocztę: Millennium Tower. Zapewne mieli tam lokal na sprzedaż. Za jedyne 12 milionów dolarów mogłam mieć apartament przy Columbus Avenue z oszałamiającym widokiem na Central Park. Pozwólcie, że wypiszę czek.

Obejrzałam — śliniąc się — filmik i ponad dwadzieścia zdjęć apartamentu, a potem kliknęłam, żeby się umówić na oglądanie nieruchomości. Otworzył się formularz, na górze którego widniało: Dla zachowania poufności i bezpieczeństwa sprzedających wszyscy potencjalni nabywcy muszą wypełnić formularz zgłoszeniowy do obejrzenia nieruchomości. Skontaktujemy się wyłącznie z nabywcami spełniającymi nasze restrykcyjne kryteria kwalifikacji wstępnej.

Parsknęłam. Masz świetne kryteria kwalifikacji, Eastwood. Nie byłam pewna, czy znajdę na koncie wystarczającą kwotę na pociąg do centrum, żeby dotrzeć do tej bajeranckiej miejscówki, a co dopiero kupić apartament. Bóg jeden wiedział, co napisałam, że mnie zakwalifikowali.

Zamknęłam przeglądarkę i już miałam zamknąć laptop i wrócić do łóżka, gdy postanowiłam jeszcze raz rzucić okiem na Pana Romantycznego na Facebooku.

Boże, był nieziemski.

Co, gdyby…

Nie powinnam.

Nic dobrego nigdy nie wynikło z pomysłów powstałych po pijaku.

Nie mogłam.

Ale…

Ta twarz…

Ten liścik.

Taki romantyczny. Taki piękny.

Co więcej… Nigdy nie byłam w apartamencie za 12 milionów.

Naprawdę nie powinnam.

Ale znowu… Ostatnie dwa lata spędziłam, robiąc to, co powinnam. No i dokąd mnie to zaprowadziło?

Tu. Dokładnie tu, do marnego mieszkania, gdzie właśnie siedziałam — skacowana i bezrobotna. Może nadszedł czas, żebym dla odmiany zrobiła coś, czego zrobić nie powinnam. Wzięłam telefon i przez chwilę zawiesiłam palec nad przyciskiem Oddzwoń.

Chrzanić to.

Nikt się nie dowie. Może będzie fajnie — wystroję się i będę odgrywała bogatą mieszkankę Upper West Side, a jednocześnie zaspokoję ciekawość. Co w tym złego?

Nic nie przychodziło mi do głowy. Ale wiecie, co mówią o ciekawości…

Nacisnęłam Oddzwoń.

— Dzień dobry. Tu Charlotte Darling. Dzwonię, żeby potwierdzić spotkanie z Reedem Eastwoodem…

Rozdział 3.

Charlotte

— Jak pani woli, może pani zacząć się rozglądać lub poczekać tu w foyer. Pan Eastwood kończy właśnie poprzednie spotkanie i będzie tu niedługo.

Najwyraźniej pokazanie komuś luksusowego apartamentu wymagało więcej niż jednej osoby. Nie tylko sam Reed Eastwood kręcił się gdzieś w pobliżu, ale wyznaczył też hostessę, która przywitała mnie i wręczyła mi wydaną na lśniącym papierze broszurę informacyjną.

— Dziękuję — powiedziałam, zanim się oddaliła.

Stałam w foyer, ściskając trawiastozieloną kopertówkę od Kate Spade, którą wyłowiłam w dziale wyprzedaży w T.J. Maxx, ogarnięta przeczuciem, że popełniłam wielki błąd.

Przypomniałam sobie, dlaczego tam byłam. Co miałam do stracenia? Absolutnie nic. Moje życie było w rozsypce. Teraz przynajmniej miałam okazję zaspokoić ciekawość co do autora niebieskiego liściku, a potem móc o wszystkim zapomnieć. Musiałam wiedzieć, co się z nim — z nimi — stało, a potem udam się w swoją stronę.

Pół godziny później nadal czekałam. Słyszałam stłumione głosy po drugiej stronie pomieszczenia, ale nikt jeszcze nie przyszedł.

Wtedy dobiegł mnie odgłos kroków na marmurowej posadzce.

Serce zabiło mi mocniej, ale uspokoiło się na widok hostessy idącej przez foyer do wyjścia w towarzystwie zamożnie wyglądającej pary. Reeda Eastwooda brak.

Kobieta niosła na rękach malutkiego białego pieska i uśmiechnęła się do mnie, a potem cała trójka zniknęła w windzie.

Gdzie on jest?

Przez chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem kompletnie o mnie nie zapomniał. Panowała cisza. Czy gdzieś było tylne wyjście? Choć pewnie należało zostać w foyer, postanowiłam się przejść i ruszyłam w kierunku wspaniałej biblioteki.

Wnętrze umeblowano ciemnym, męskim drewnem. Regały z książkami ciągnęły się od podłogi do sufitu. Pod stopami miałam perski dywan, który pewnie kosztował więcej, niż zarabiałam przez rok.

Odurzył mnie zapach starych książek. Przebiegłam wzrokiem tytuły na jednej z półek i chwyciłam pierwszą książkę, która przykuła mój wzrok: Przygody Hucka Finna Marka Twaina. Pamiętałam, że lata temu mówili coś o tej książce w szkole, ale za nic nie potrafiłam sobie przypomnieć, o czym opowiadała.

— Zdaniem niektórych to pierwsza wielka powieść amerykańska.

Zadrżałam na dźwięk głębokiego, przeszywającego głosu. Takiego, który przenika na wylot.

Złapałam się za serce i odwróciłam się.

— Przestraszył mnie pan.

— Myślała pani, że jest tu sama?

Na jego widok zamarłam, całkowicie zamarłam. Reed Eastwood był równie mroczny i onieśmielający, jak całe wnętrze. Od jednego spojrzenia zmiękły mi kolana. Był nawet wyższy, niż sobie wyobrażałam, i niewątpliwie miał na sobie koszulę szytą na miarę. Idealnie opinała jego tors. Nosił też muszkę i szelki, które na kimś innym mogłyby się wydawać zbyt kujonowate. Ale na tym mężczyźnie — na tej umięśnionej klatce piersiowej — były niesamowicie seksowne.

Po prostu stał w wejściu i przypatrywał mi się z folderem w ręku. Pomyślałam, że to trochę niegrzeczne, ale szczerze mówiąc — brakowało mi doświadczenia w takich sytuacjach. Czy pośrednik zazwyczaj nie wyciąga do klienta ręki na powitanie? Nie przeprasza za spóźnienie?

— Czytała ją pani? — ponownie przeszył mnie jego głos.

— Co?

— Książkę, którą pani trzyma. Przygody Hucka Finna.

— Och. Yy… Chyba tak. Tak sądzę… Tak, w szkole. Lata temu.

Zadrżałam, gdy do mnie podszedł i obrzucił sceptycznym spojrzeniem, jakby mnie przejrzał. Poczułam się niezręcznie. Jego oczy miały kolor gorzkiej czekolady — były intensywnie brązowe. Obejrzał mnie od stóp do głów i poczułam, jak twardnieją mi sutki.

— Dlaczego wybrała pani akurat tę?

— Ze względu na grzbiet — odpowiedziałam szczerze.

— Grzbiet?

— Tak. Czerwień i czerń bardzo dobrze pasują do tego pomieszczenia. Jakoś tak się odznaczała… Przyciągnęła mój wzrok.

Lekko wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu, ale się nie roześmiał. Zdawał się mnie badać. Intensywność jego spojrzenia sprawiała, że miałam ochotę uciec. Zapomnieć o całym tym szalonym przedsięwzięciu. W niczym nie przypominał osoby, którą wyobraziłam sobie na podstawie niebieskiego liściku.

Nie na to się pisałam.

— Przynajmniej jest pani szczera, jak sądzę. — Przechylił głowę. — Prawda?

Zaczynałam się pocić.

— Słucham?

— Szczera.

Powiedział to tonem, jakby rzucał mi wyzwanie.

Odchrząknęłam.

— Tak.

Przybliżył się i kiedy wziął ode mnie książkę, nasze palce się zetknęły. Jakby przeszył mnie prąd. Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam na jego lewą dłoń, żeby sprawdzić, czy nosi obrączkę. Nie nosił.

— W tamtych czasach to była kontrowersyjna powieść — powiedział.

— Proszę mi przypomnieć dlaczego? — Przypomnieć. Jakbym kiedykolwiek to wiedziała.

W oczekiwaniu na odpowiedź zaciągnęłam się zapachem jego perfum, piżmowym i jakby nieokrzesanym.

Przebiegł palcami po grzbietach innych książek na półce i nie patrząc na mnie, powiedział:

— To satyryczny opis atmosfery panującej w społeczeństwie Południa tuż przed nastaniem nowego wieku, ale wielu różnie interpretuje opinie autora na temat rasizmu i niewolnictwa. Stąd kontrowersje. — Wreszcie spojrzał na mnie. — Pewnie mówili to pani w szkole, ale nie uważała pani.

Przełknęłam ślinę.

Pierwsze odkrycie co do Reeda Eastwooda: protekcjonalny dupek.

Protekcjonalny dupek, który ma rację. Nie uważałam.

Odłożył książkę na półkę i spojrzał na mnie.

— Czyta pani?

Każde jego pytanie brzmiało jak wyzwanie.

— Nie. Kiedyś… Czytywałam romanse. Ale zarzuciłam ten nawyk.

Prześmiewczo uniósł brwi.

— Romanse?

— Tak.

— Niech mi pani powie, pani Darling, dlaczego ktoś, kto nie czyta — poza okazjonalnymi romansami — jest zainteresowany apartamentem, w którym biblioteka zajmuje jedną czwartą całej powierzchni?

Powiedziałam pierwsze, co przyszło mi na myśl, żeby uniknąć niezręcznej ciszy w towarzystwie tego mężczyzny.

— Sądzę, że biblioteka dodaje charakteru. Otoczenie książek jest sexy… Przytulne… Nie wiem. Po prostu jest w tym coś intrygującego.

Boże, ale durna odpowiedź.

Wciąż wpatrywał się we mnie pytająco, jakby oczekiwał czegoś więcej. Czułam się bardzo skrępowana jego spojrzeniem. Nie tylko dlatego, że mówił tak poważnie, ale też ponieważ był tak niezwykle atrakcyjny. Ciemne włosy miał zaczesane na bok. W odróżnieniu od całej reszty nie były idealnie wystylizowane. Jego twarz zdobił trzydniowy zarost. Reed miał w sobie niebezpieczną energię, która stała w sprzeczności z jego idealnym ubiorem. Coś w jego oczach powiedziało mi, że bez problemu mógłby przełożyć mnie sobie przez kolano i sprać po tyłku tak mocno, że bolałoby przez wiele dni. W taką właśnie stronę pobiegły moje myśli.

Cisza panująca w bibliotece w połączeniu z intensywnością jego spojrzenia sprawiły, że zrobiłam się spięta.

Wreszcie powiedział.

— Może obejrzymy resztę lokalu?

— Tak… Poproszę. Po to przyszłam.

— Jasne — wymamrotał.

Odetchnęłam z ulgą, wdzięczna za zmianę otoczenia. W bibliotece zaczynałam czuć się jak w więzieniu.

Od tyłu Reed prezentował się równie imponująco. Próbowałam zwalczyć wszystkie nieprzyzwoite myśli, jakie nasuwały mi się na widok jego tyłka opiętego dopasowanymi spodniami.

Zaprowadził mnie do spektakularnej kuchni.

— Podłogi są z mahoniu. Jak pani widzi, to miejsce dla koneserów, zaprojektowane z myślą o osobach gotujących, niedawno odnowione. Blaty są z granitu, ten na wyspie z marmuru. Urządzenia są z Boscha, ze stali nierdzewnej. Wszystko najwyższej jakości. Szafki robione na wymiar, lakierowane na biało. Gotuje pani, pani Darling?

Wyprostowałam się, wygładzając czarną pudełkową sukienkę.

— Czasami, tak.

— Świetnie. Cóż, proszę się rozejrzeć. Proszę dać mi znać, jeśli będzie miała pani pytania.

Czyżby zaczynał się zachowywać normalnie? Ciśnienie nieco mi się uspokoiło.

Przeszłam się po ogromnej kuchni, stukając obcasami. Reed oparł umięśnione przedramiona o blat położonej centralnie wyspy kuchennej. Stał nieruchomo, śledząc mnie wzrokiem. Widać zmiana postawy była chwilowa. Teraz nastąpił odwrót.

Zmusiłam się, żeby oderwać od niego wzrok.

— Bardzo ładnie — przytaknęłam.

— Pytania?

— Brak.

— Idziemy dalej?

— Tak.

Następnym przystankiem okazała się główna sypialnia. Raczej ciemna, ale spektakularny widok z okna na miasto zdecydowanie to rekompensował.

— To główna sypialnia. Proszę zauważyć obszerną garderobę. W łazience znajduje się prysznic parowy, jacuzzi, a podłogi są z marmuru. Jak pani widzi, z tego pomieszczenia jest najlepszy widok.

Nie śpieszyłam się, oglądałam wszystko w ostatniej desperackiej próbie wyglądania poważnie. Szedł blisko za mną, przez co cały czas byłam w pogotowiu. Nie podobało mi się, jak bardzo reagowałam na jego seksualność. To nie był miły mężczyzna. To nie był Reed — przynajmniej nie ten, o którym fantazjowałam. Mój Reed miał mi przynieść nową nadzieję. Ten powoli wysysał ze mnie życie.

Gdy wróciliśmy do sypialni, spojrzał na mnie.

— Pytania? Uwagi?

Musiałam to jakoś zakończyć. Powiedz coś.

— Wydaje mi się… Yyy… Że to może trochę za dużo przestrzeni dla mnie.

Usiadł na łóżku i skrzyżował ramiona na piersi. Cały czas miał ze sobą folder.

— Za dużo przestrzeni…

— Tak. Chyba za dużo na samą mnie. Ja… Dużo pracuję. I… nie będę mieć czasu się nią nacieszyć.

Obrzucił mnie gniewnym — naprawdę gniewnym — spojrzeniem.

— A tak. Nauka surfowania dla psów.

Nauka czego?

— Proszę?

Postukał palcem folder.

— Pani praca. Wypełniła pani formularz i podała wszystkie informacje. Takie zajęcie wymaga chyba zaangażowania — nauka surfowania dla psów. Jak się kimś takim zostaje?

O szlag.

W co ja się wplątałam?

W tej sytuacji łatwiej było skłamać, niż powiedzieć prawdę.

Zaczęłam ściemniać.

— Jak pan powiedział… To bardzo… Angażujące. Wymaga… Dużo nauki. Dużo praktyki.

— Jak to właściwie wygląda?

Jak wygląda surfowanie u psów? Nie mam zielonego pojęcia.

— Stoi się z tyłu deski, a… pies z przodu… I, yyy… on… — zgubiłam wątek.

— Surfuje — powiedział z uśmiechem.

— Tak.

Wstał z łóżka i podszedł do mnie.

— Więc to opłacalne zajęcie?

Przełknęłam ślinę i pokręciłam głową.

— Nie. Niezupełnie.

— Pochodzi więc pani z bogatej rodziny?

— Nie.

— Skoro praca nie przynosi pani wystarczających dochodów, jak zamierza pani zapłacić za apartament?

— Mam inne środki…

Jego spojrzenie zlodowaciało.

— Doprawdy? Bo stan pani konta mówi, że nie ma pani środków. W zasadzie to mówi wprost, że nie stać pani nawet na nocnik, żeby mieć się gdzie wyszczać, Charlotte.

W jego ustach moje imię zabrzmiało wręcz obscenicznie.

Wyjął z folderu kartkę i pomachał mi nią przed oczami.

— Skąd pan to ma? — syknęłam, wyrywając mu ją. — Sprawdziliście mnie?

Przybrał gniewny ton.

— Naprawdę wydaje się pani, że pokażę komuś apartament za dwanaście milionów, nie sprawdziwszy go? Jak można być tak naiwnym?

Zalała mnie fala zażenowania.

— Ale nie można kogoś sprawdzić bez jego zgody.

Zmrużył oczy.

— Dała mi pani tę zgodę, gdy zaznaczyła okienko przy składaniu formularza. A to niespodzianka, że to pani umknęło.

Ustąpiłam i złożyłam broń.

— Więc wiedział pan od początku?

— Oczywiście, że wiedziałem — warknął. — Przyjrzyjmy się jeszcze paru innym rzeczom z formularza, których zdaje się pani nie pamiętać.

O nie.

Otworzył folder.

— Zawód: nauczycielka surfingu dla psów. Hobby i zainteresowania: psy i surfowanie. Poprzednie stanowisko: kierowniczka nocnej zmiany w Tu i Tam — odrzucił folder na bok. A raczej cisnął nim przez pokój. Zawartość rozleciała się na boki.

— Dlaczego pani tu jest, pani Darling?

Dosłownie trochę się posiusiałam.

— Chciałam tylko zobaczyć…

— Zobaczyć… — wycedził przez śnieżnobiałe zęby.

— Tak. Przyszłam zobaczyć… — ciebie. — I nie sądziłam, że będzie pan taki niemiły.

Roześmiał się złośliwie.

— Niemiły? Nie szanuje pani czasu innych, przychodzi tu pod kompletnie fałszywą tożsamością i nazywa mnie niemiłym? Chyba powinna pani spojrzeć w lustro, pani Darling. Co ciekawe, to akurat pani prawdziwe nazwisko. Nie pojmuję, czemu nakłamała pani w całym formularzu, ale podała swoje prawdziwe nazwisko. To idiotyczne, tak przy okazji. Więc nie. Gdybym był niemiły, właśnie wzywałbym ochronę.

Ochronę?

Coś we mnie pękło.

Jak on śmie? Przyszłam tylko, żeby zobaczyć jego. Żeby upewnić się, że wszystko u niego w porządku. Że wszystko u nich w porządku. I choć nie mogłam się do tego przyznać, jego wstrętne zachowanie naprawdę coś we mnie wyzwoliło.

— Dobra. Chce pan znać prawdę? Byłam ciekawa. Ciekawa tego miejsca… Ciekawa tego, co wydawało się kompletnym przeciwieństwem mojego życia w ostatnim czasie. Pragnęłam zmiany. Od tygodni tkwię w dołku, więc jednego wieczora trochę się upiłam. Weszłam do internetu i znalazłam listę nieruchomości — znalazłam pana. Chciałam przyjść i zobaczyć, nie ze złych intencji, nie żeby marnować pański czas. Pragnęłam odrobiny nadziei, że może sprawy kiedyś się zmienią. Może chciałam przez chwilę poudawać, że moje życie nie jest tak żałosne, jak w rzeczywistości. Nie pamiętam, jak podawałam te idiotyczne informacje, okej? Wiem tylko, że otrzymałam telefon z potwierdzeniem spotkania i zgodziłam się, może myśląc, że to przeznaczenie — że powinnam tu przyjść i przeżyć coś niezwykłego.

Reed milczał. Mówiłam więc dalej.

— I ja czytam, Reed. Wstydziłam się powiedzieć prawdę. Nadal czytam romanse, ale tylko te z ostrym seksem, ponieważ w moim życiu go brakuje, bo nie ufam nikomu wystarczająco, aby dopuścić go do siebie po tym, jak narzeczony mnie zdradził. Więc tak… Czytam, Reed. Czytam dużo. I wykorzystałabym tę całą bibliotekę cholernie dobrze, choć może książki na moich półkach nie nadawałyby się do pokazywania potencjalnym kupcom.

Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

— I jeśli można wrzucić coś do wolnowaru, potrafię to ugotować. Ale nie używałabym tej kuchni. Jest zdecydowanie za duża. Ale sypialnię? Absolutnie. Jest jak marzenie. Jak to całe to doświadczenie. To sen, którego nie będę miała szansy przeżyć. Więc pozwij mnie za bycie marzycielką, Eastwood.

Wybiegłam z pomieszczenia, oczywiście najpierw potknąwszy się o dywan.

Rozdział 4.

Charlotte

— Niech to szlag! — Udało mi się powstrzymać łzy, zanim znalazłam łazienkę w lobby Millennium Tower. Nawet jakoś je powstrzymałam, gdy weszłam do jednej z obszernych kabin się wysiusiać. Ale okazało się, że nie ma papieru toaletowego, więc wciąż przykucnięta nad sedesem otworzyłam torebkę, żeby poszukać chusteczek. Ręce nadal mi się trzęsły po zjebce, jaką otrzymałam chwilę wcześniej, przez co cała zawartość torebki wysypała się na podłogę, a telefon nie przetrwał starcia z elegancką terakotą i pękł. Wtedy właśnie się rozpłakałam.

Przestałam przejmować się zarazkami, usiadłam na sedesie i dałam upust emocjom. Nie płakałam z powodu tego, co wydarzyło się w apartamencie. Na ten płacz — rzewny, zawodzący i odpychający — zbierało mi się od dawna. Gdyby przyjąć, że moje uczucia ostatnio przypominały przejażdżkę kolejką górską, znalazłam się w tym punkcie, kiedy z uniesionymi rękami mknie się w dół z prędkością stu kilometrów na godzinę. Cieszyłam się, że jestem sama w łazience, bo miałam w zwyczaju mówić do siebie w chwilach wielkiego smutku.

— Co ja sobie u diabła wyobrażałam?

— Surfing psów? Boże, ale ze mnie idiotka.

— Nie mogłam wygłupić się przed kimś mniej onieśmielającym? Może kimś, kto nie jest wysokim ciemnowłosym pełnym tupetu Adonisem?

— A jeśli mowa o facetach, czemu ci przystojni to zawsze dupki?

Nie oczekiwałam odpowiedzi, a jednak ją dostałam.

Zza drzwi kabiny usłyszałam kobiecy głos dobiegający gdzieś z łazienki.

— Kiedy Bóg tworzył przystojnych facetów, zapytał pewną anielicę, co powinien dorzucić, żeby jeszcze bardziej uatrakcyjnić ich w jej oczach. Anielica nie chciała znieważyć Boga wulgaryzmem, więc powiedziała: „Daj im duże kije”. Niestety, Bóg zrozumiał ją opacznie i teraz każdy przystojny facet rodzi się z wielkim kijem w dupie.

Zaśmiałam się zasmarkana.

— Nie ma tu papieru. Mogłaby pani dać mi trochę?

Nad kabiną pokazała się ręka ze zwitkiem papieru toaletowego.

— Proszę.

— Dziękuję.

Połowę papieru zużyłam na wydmuchanie nosa i otarcie łez, drugą, żeby się podetrzeć. Potem odetchnęłam głęboko i pozbierałam zawartość torebki z podłogi.

— Jest tam pani nadal? — zapytałam.

— Tak. Pomyślałam, że poczekam, żeby się upewnić, czy wszystko w porządku. Słyszałam płacz.

— Dziękuję, ale poradzę sobie.

Gdy wreszcie opuściłam moją kryjówkę w kabinie, kobieta siedziała na taborecie przed lustrem. Musiała przekroczyć co najmniej siedemdziesiątkę, ale miała na sobie elegancki kostium i była zadbana na maksa.

— Wszystko w porządku, kochanie? — zapytała.

— Tak, w porządku.

— Nie wyglądasz za dobrze. Może powiesz mi, co cię tak zdenerwowało?

— Nie chcę pani kłopotać moimi problemami.

— Czasem łatwiej wygadać się przed nieznajomym.

Chyba lepiej, niż gadać do siebie.

Kobieta poklepała taboret obok siebie.

— Zacznij od początku, kochanie.

Prychnęłam.

— Przesiedzimy tu tydzień.

Uśmiechnęła się przyjaźnie.

— Mam tyle czasu, ile ci potrzeba.

— Na pewno? Wygląda pani jak ktoś, kto wybiera się na zebranie zarządu albo ma odebrać nagrodę na jakiejś gali charytatywnej.

— To jedna z zalet bycia szefową. Sama ustalasz sobie godziny. No, to może zacznij od surfingu dla psów. Coś takiego naprawdę istnieje? Bo mam portugalskiego wodołaza, który mógłby być zainteresowany.

***

— … A potem po prostu wybiegłam. Znaczy, nie winię gościa, że się zdenerwował, że mu zmarnowałam czas. Ale sprawił, że poczułam się jak idiotka tylko dlatego, że mam marzenia — ponad godzinę rozmawiałam z Iris, moją nową znajomą. Jak poprosiła, zaczęłam od początku. Omówiłyśmy moje zaręczyny, zerwanie, moją pracę, nową narzeczoną Todda, jak wysłałam formularz po pijaku i wynikłą z tego zjebkę, przez którą wylądowałam zapłakana w łazience. Z nieznanego mi powodu wyjawiłam Iris nawet to, że jestem adoptowana i jak bardzo pragnęłam pewnego dnia odnaleźć biologiczną matkę. Nie sądziłam, żeby miało to jakiś związek z tym, co wydarzyło się tego dnia, ale mimo to dodałam tę informację do opowieści o mej niedoli.

Gdy wreszcie skończyłam, Iris rozsiadła się wygodniej.

— Charlotte, przypominasz mi kogoś, kogo znałam bardzo dawno temu.

— Naprawdę? Więc nie jestem pierwszą bezrobotną singielką bez grosza przy duszy, która rozryczała się, kiedy myłaś ręce?

Uśmiechnęła się.

— Teraz moja kolej na opowieść, jeśli masz czas.

— Dosłownie nie mam nic, oprócz czasu.

Iris zaczęła opowiadać.

— W 1950 roku pewna młoda siedemnastoletnia dziewczyna ukończyła liceum i marzyła o wyjeździe do koledżu na studia biznesowe. Wtedy niewiele kobiet szło do koledżu, a jeszcze mniej na studia biznesowe, powszechnie uważane za męską dziedzinę. Po ukończeniu szkoły pewnego wieczoru dziewczyna poznała przystojnego stolarza. Sprawy między nimi potoczyły się bardzo szybko i wkrótce potem dziewczyna zatraciła się w jego świecie. Przyjęła posadę sekretarki, odbierała telefony w rodzinnej firmie, w której pracował ów stolarz, spędzała wieczory, pomagając jego matce dbać o dom, a swoje własne pasje i marzenia odsunęła na boczny tor.

W Boże Narodzenie 1951 roku mężczyzna oświadczył się, a ona powiedziała tak. Sądziła, że rok później będzie spełniać amerykański sen gospodyni domowej. Jednak trzy dni po świętach mężczyznę powołano do wojska. Powołano też część ich znajomych, z których wielu żeniło się ze swoimi ukochanymi, zanim wysłano ich do wojska. Jednak ów stolarz tego nie chciał. Dziewczyna więc przysięgła, że na niego zaczeka, i następne kilka lat przepracowała w firmie stolarskiej jego ojca. Gdy cztery lata później jej żołnierz wrócił wreszcie do domu, była gotowa na długie i szczęśliwe życie u jego boku. Tyle że pierwszego dnia po powrocie poinformował ją, że zakochał się w sekretarce z bazy, i zerwał zaręczyny. Miał nawet czelność poprosić o pierścionek, który dał jej wcześniej, żeby mógł ofiarować go nowej dziewczynie.

— Auć — powiedziałam. — Czy wspomniałam, że nowa narzeczona Todda nosi mój pierścionek zaręczynowy? Żałuję, że w niego nim rzuciłam.

Iris kontynuowała.

— Szkoda, że to zrobiłaś. Tamta dziewczyna nie. Odmówiła oddania pierścionka i powiedziała, że zatrzymuje go jako zapłatę za stracone lata życia. Po kilku dniach lizania ran przypomniała sobie o swojej godności, uniosła głowę wysoko i natychmiast sprzedała pierścionek. Pieniądze przeznaczyła na pierwsze zajęcia z biznesu w koledżu.

— Wow. Dobra decyzja.

— Cóż, historia jeszcze nie dobiegła końca. Ukończyła naukę, ale miała straszne problemy, żeby znaleźć pracę. Nikt nie chciał jej powierzyć prowadzenia interesu, skoro miała doświadczenie tylko w pracy sekretarki w rodzinnej firmie stolarskiej byłego narzeczonego. Więc trochę podkolorowała CV. Zamiast podać, że była sekretarką, napisała, że była kierowniczką w firmie stolarskiej, zamiast jako obowiązki wymieniać wypisywanie kosztorysów i odbieranie telefonów, napisała, że przygotowywała oferty i negocjowała kontrakty. Dzięki takiemu poprawionemu CV została zaproszona na rozmowę o pracę w jednej z największych firm zarządzających nieruchomościami w Nowym Jorku.

— Dostała tę pracę?

— Nie. Okazało się, że dyrektor kadr znał jej byłego narzeczonego. Wiedział, że nakłamała w sprawie obowiązków w firmie, i zbeształ ją podczas rozmowy.

— Boże. To samo spotkało mnie dzisiaj od pana Kij-w-dupie.

— Otóż to.

— Co wydarzyło się dalej?

— Świat czasem działa dość zabawnie. Rok później kobieta wypracowała sobie pozycję w konkurencyjnej mniejszej firmie zarządzającej nieruchomościami. Pewnego razu otrzymała CV od niejakiego pana Lockleara, człowieka, który zbeształ ją na jej pierwszej rozmowie. Został zdegradowany i szukał pracy. Zaprosiła go więc w zamiarze odpłacenia mu pięknym za nadobne. Ale ostatecznie pokazała klasę i zatrudniła go, ponieważ miał kwalifikacje, a ona jednak wtedy rzeczywiście nakłamała w CV.

— Wow. Czy pan Locklear chociaż się sprawdził?

Iris uśmiechnęła się.

— Tak. Po tym, jak tamta kobieta usunęła kij z jego tyłka, całkiem nieźle im się współpracowało. W końcu założyli własną spółkę zarządzającą nieruchomościami, która urosła do rangi jednej z największych firm w całym stanie. Przed jego śmiercią świętowali czterdzieści lat w branży, z których trzydzieści osiem spędzili jako małżeństwo.

Jej uśmiech powiedział mi wszystko.

— Pani Iris Locklear, jak mniemam?

— Tak jest. I najlepszym, co mi się kiedykolwiek przytrafiło, były tamte zerwane zaręczyny. Nigdy nie było mi przeznaczone być gospodynią domową. Zapomniałam o własnych marzeniach. Czy praca zaopatrzeniowca w domu towarowym była twoją wymarzoną, Charlotte?

Pokręciłam głową.

— W koledżu studiowałam sztukę. Jestem rzeźbiarką.

— Kiedy ostatni raz coś wyrzeźbiłaś?

Oklapłam.

— Kilka lat temu.

— Powinnaś do tego wrócić.

— Nie opłacę tym rachunków.

— Być może. Ale musisz nauczyć się kochać życie, które masz, a jednocześnie pracować nad tym, którego pragniesz. Więc znajdź pracę, dzięki której opłacisz rachunki, i rzeźbij nocami. I w weekendy — uśmiechnęła się. — Dzięki temu nie będziesz mieć czasu na trollowanie w internecie i składanie fałszywych formularzy o zakup nieruchomości.

— Prawda.

— Charlotte, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Wykorzystaj ten czas na przewartościowanie swojego życia i pragnień. Ja tak zrobiłam. Prawdziwe szczęście znajdziesz jedynie wewnątrz siebie, nie w innych, bez względu na to, jak ci na nich zależy. Uczyń się szczęśliwą, a reszta przyjdzie sama. Obiecuję.

Miała całkowitą rację. Tak bardzo byłam zajęta umartwianiem się i dąsaniem, że zapomniałam o rzeczach, które czyniły mnie szczęśliwą. Moich rzeczach. Rzeźbienie, podróże… Naszło mnie przedziwne pragnienie, aby popędzić do domu i spisać listę rzeczy, które chciałam zrobić.

— Bardzo ci dziękuję, Iris. — Objęłam ją mocno. Nieważne, że jeszcze godzinę temu była mi kompletnie obca.

— Proszę uprzejmie, kochanie.

Umyłam ręce i posiłkując się lustrem, najlepiej jak to możliwe starłam rozmyty makijaż. Gdy skończyłam, Iris wstała.

— Lubię cię, Charlotte.

Prychnęłam ze śmiechu.

— Jasne, przypominam ci ciebie samą.

Podsunęła mi wizytówkę.

— Mam obecnie wakat na stanowisku asystentki. Jest twoje, jeśli zechcesz.

— Poważnie?

— Poważnie. Poniedziałek, dziewiąta rano. Adres jest na wizytówce.

Rozdziawiłam usta.

— Nie wiem, co powiedzieć.

— Nie musisz nic mówić. Przynieś mi coś, co wyrzeźbisz w weekend.