Zdrajczyni Jane Boleyn - Philippa Gregory - ebook

Zdrajczyni Jane Boleyn ebook

Philippa Gregory

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Siostra. Szpieg. Zdrajczyni. Jej prawda zmieni historię.

Jane Boleyn, bratowa królowej, jest w samym środku dworu Tudorów. Tu nic nie jest potężniejsze od tajemnicy, a władza spoczywa na ostrzu królewskiego miecza.

By przetrwać, Jane nosi wiele masek – kochającej żony, oddanej siostry i posłusznego szpiega. Inaczej zginie. Jedyną bronią, jaką posiada, jest informacja.

Mówią, że to podszepty Jane Boleyn przypieczętowały losy dwóch królowych. Nazywali ją kłamczynią i zdrajczynią.

Ale prawda jest o wiele bardziej skomplikowana…

 

Philippa Gregory po dziesięciu latach wraca do swojego najpopularniejszego cyklu o Tudorach. Bestsellerowa autorka powieści historycznych wydobywa z cienia Jane Boleyn i zadaje pytania, kim naprawdę była i jaki miała wpływ na losy królestwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 763

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



PAŁAC GREENWICH

Lato 1534

Wzwierciadle z kutego srebra wyglądamy jak dwa bezgłowe duchy – czarne kaptury unoszą się nad plamami mroku w miejscach, gdzie powinny się znajdować nasze twarze. Odrzucam kaptur i odsuwam nieprzejrzystą woalkę, odsłaniając maskę złotego sokoła, którą mam na twarzy. Ostry dziób pokrywa złota emalia, pióra nad oczami są z mosiądzu, a na głowie i szyi ze złotogłowiu. Unoszą się i opadają niczym u prawdziwego ptaka, nakrapiane niby pióra sokoła wędrownego, jakby Midas zaklął wolnego ptaka w zastygłe złoto. Odsuwam maskę, odsłaniając jasną skórę, ciemnoblond włosy i tajemniczy uśmiech.

– Pozbądź się jeszcze tego wyrazu twarzy – mówi Anna. Odrzuca swój kaptur i podnosi głowę, żebym mogła odsunąć jej woalkę i uwolnić ją od maski.

– Jakiego wyrazu twarzy?

– Tego pełnego fałszu, dwulicowości. O czym teraz myślisz?

Usta damy dworu zawsze są pełne niewypowiedzianych słów.

– Pomyślałam, że trudno będzie w tym tańczyć – kłamię. – Trudno będzie cokolwiek zobaczyć.

– Nie mamy widzieć, mamy być widziane.

Wstaje i rozkłada ramiona, żebym mogła rozsznurować gorset, rękawy i spódnicę jej sukni. Przez koszulę z cienkiego lnu drapie się po zaokrąglonym brzuchu. Jest w piątym miesiącu drugiej ciąży, która męczy ją bardziej niż pierwsza. Twierdzi, że to zapowiedź syna. Córkę, księżniczkę Elżbietę, łatwiej jej było nosić. Każdego popołudnia przed kolacją odpoczywa w łożu, podczas gdy król kąpie się i przebiera po popołudniowych rozrywkach na świeżym powietrzu.

– Jak się nazywa ta maskarada? – pyta, wspinając się na wielkie pozłacane łoże.

– Sokolnicy. Tańczymy przebrane za ptaki, a potem…

– Niech zgadnę – przerywa mi. – Pojawiają się król i jego przyjaciele przebrani za sokolników, łapią nas i tańczymy z nimi? A potem wszyscy zdejmujemy maski i odkrywam, że tańczę z królem! Jestem zdumiona! Nie miałam pojęcia! Myślałam, że to jakiś przystojny nieznajomy!

Wybucham trylem nieszczerego śmiechu i komentuję:

– Jesteś taka zabawna!

Zdejmuję jej haftowane buty i ściągam cienkie jedwabne pończochy. To zaszczytne zadanie damy dworu królowej, a także obowiązek ukochanej szwagierki. Jedno i drugie stanowi dla mnie powód do dumy.

Przymyka oczy.

– Chyba nawet on nie wierzy, że nie rozpoznam własnego męża?

Naturalnie król nie sądzi, że uwierzymy, iż do reprezentacyjnej komnaty królowej wdarła się grupa nieznanych książąt sabaudzkich lub rosyjskich wielmożów w grubych futrach. To dworska zabawa, w której wszyscy świadomie bierzemy udział. Nagrodą w grze jest to, że król może błyszczeć. Pośród całego tego udawania jedna rzecz jest prawdziwa: drugi syn, drugorzędny i drugoplanowy, został przemieniony w złoto i stał się dziedzicem tronu. Wciąż na nowo odgrywamy ten cud, jak gdyby to, że Artur, prawowity książę, zmarł i następcą tronu, a potem królem został Henryk, było niezmiernie szczęśliwym obrotem losu. Dwadzieścia lat temu ktoś nazwał go „najprzystojniejszym księciem w całym chrześcijańskim świecie” i od tamtej pory musimy się tego trzymać.

Kiedy po raz pierwszy przybyłam na dwór, byłam samotną, poważną dwunastoletnią dziewczynką, a on dwudziestosześcioletnim, olśniewającym młodym mężem pięknej królowej. Zakochałam się w nim, w niej, w przepychu i urodzie młodej królewskiej pary. Potem zakochałam się w całej rodzinie Boleynów: w Annie, w jej ambitnym bracie George’u, uroczej siostrze Marii, w jej rodzicach i szlachetnym rodzie Howardów. Wszyscy byli dworzanami i służyli na najpiękniejszym i najpotężniejszym dworze świata. Ja również tego pragnęłam. Teraz sama należę do Boleynów. Połowę życia spędziłam jako żona George’a i u jego boku, mając niemal trzydzieści lat, doszłam do tytułu lady Rochford. Królowa, którą kochałam i której służyłam, już dawno odeszła, a przystojny król przeżywa swoje najlepsze lata. Widziałam, jak rosła w nim potrzeba pochwał, jak przemieniała się z młodzieńczej radości w próżność dojrzałego mężczyzny, i tak jak wszyscy, nauczyłam się potęgować komplementy stosownie do jego potrzeb.

– Zakładanie i zdejmowanie masek to dla niego zabawa – mówię uspokajająco. – Chce tylko, abyś pokazała światu, że wybierasz jego, nawet jeśli jest przebrany i nie wiesz, że to on. Zakochujesz się w nim na nowo.

– Cóż, tak przecież jest – odpowiada i na jej twarzy nagle pojawia się szeroki, nieszczery uśmiech. – Jestem „Anna »Najszczęśliwsza«”.

Delikatnie okrywam ją pledem z jagnięcej wełny. Dzięki niej jestem pierwszą damą na dworze, a także zostanę ciotką kolejnego króla Anglii i pójdę na czele procesji, która poniesie go do chrztu. To będzie parada zwycięstwa dla nas, pięknych i mądrych kobiet – pokonamy starych lordów i zdobędziemy króla.

– Kiedy ogłosisz, że nosisz dziecko? Przy Elżbiecie ogłosiłaś to wcześniej.

Wzrusza ramionami.

– Kiedy zechcę.

Tylko nieliczni wybrańcy wiedzą, że tej jesieni urodzi dziecko. Ma rację, opóźniając tę wiadomość, bo to będzie jak uderzenie dzwonu rozpoczynające kolejny wyścig chętnych młodych kobiet do królewskiego łoża. Gdy rozniesie się wieść, że królowa jest brzemienna, wszystkie rozpustnice na dworze będą próbowały skupić na sobie uwagę króla.

– Musisz coś dla mnie zrobić, Jane – mówi, gdy wcieram w jej spuchnięte stopy i kostki olejek z lawendą i jałowcem. – Musisz porozmawiać z tą Agnes. Nie okazuje mi uszanowania.

Agnes to młoda dwórka, jasnowłosa, uśmiechnięta i pogodna. Ciemnowłosa Anna nie lubi uśmiechniętych blondynek, one jednak wciąż przybywają na dwór w swoich najlepszych sukniach.

– Co takiego zrobiła?

– Za płytko dyga; podryguje tylko odrobinę, jakby kłaniała się jakiejś wicehrabinie.

Ja noszę taki tytuł. Urodziłam się jako Jane Parker, przez małżeństwo zdobyłam nazwisko Boleyn, a teraz jestem lady Rochford. Z uśmiechem ściskam jej palce u nóg.

– Wicehrabina to nie byle kto – mówię.

– Tytuł wicehrabiego na razie wystarczy mojemu bratu – zgadza się. – Ale kiedy urodzę następcę tronu, sprawię, że George’owi zostanie nadany tytuł książęcy!

Oto oszałamiające ambicje Boleynów. Mój ojciec chciał, bym została damą dworu średniej rangi, wprawną w tej nowej profesji dworzanina przeznaczonej dla wykształconych kobiet i dla marzących o dworskiej karierze mężczyzn. Kiedy mnie przysłał na dwór, mówiłam po francusku i angielsku oraz czytałam po łacinie. Poradził mi, abym nauczyła się niemieckiego, bo w tym języku piszą protestanccy myśliciele, i bym ukryła znajomość hiszpańskiego przed hiszpańską królową, która szeptem wyjawia tajemnice swoim dyplomatom i faworytom. Podsłuchiwałam, kiedy spowiadała się księdzu, czytałam jej sekretne listy do ojca i wszystko, czego się dowiedziałam, wiernie przekazywałam mojemu patronowi, niczego nie wyolbrzymiając.

Ale Anny nie interesowały dyskretne zadania na dworze. Parła wprost do źródła władzy, uwiodła i poślubiła króla. Ma w sobie całą odwagę szlachetnego rodu Howardów i pełnię ambicji wznoszącej się rodziny Boleynów. Skoro chce, aby George dostał tytuł książęcy, to dopnie swego, a ja zostanę księżną. Anna i my, Howardowie oraz Boleynowie, rośniemy w siłę, więc nie możemy pozwolić, by rozpraszała nas jakaś Agnes.

– Przed królową dygała, jak należy. Przykucała do samej ziemi, jakby Katarzyna Aragońska była Najświętszą Panienką.

Wszystkie tak dygałyśmy. Ale to było dwa lata temu, a dworzanie mają pamięć krótką jak jętki.

– Teraz to księżna wdowa – przypominam jej.

– Agnes rozmawiała z ambasadorem Hiszpanii – nerwowo stwierdza Anna. – Co taka głupia dziewczyna jak ona ma do powiedzenia takiemu głupcowi jak on?

Zapisuję sobie w pamięci, żeby poinformować mojego patrona, że Agnes została wciągnięta do siatki szpiegów hiszpańskiego ambasadora.

– On rozmawia ze wszystkimi – mówię uspokajająco. – Co więcej może zrobić?

– Nie obchodzi mnie to! Może wracać do domu, do Hiszpanii. Może się zamknąć w zamku Kimbolton razem z królową.

– Z księżną wdową – poprawiam znowu.

– Ale z kim jeszcze rozmawia Agnes? Z papistowskimi lordami? Z Courtenayami? Z przyjaciółmi starej królowej i księżniczki Marii?

– Lady Marii – przypominam jej. Królową Katarzynę należy teraz nazywać księżną wdową, a jej córka otrzymała nowy tytuł: lady Maria. Jednak ci, którzy im służyli i je kochali, nie będą ich tak nazywać. – Nikt z nich nie jest dla ciebie istotny. Zwyciężyłaś. To tylko starzy ludzie, przyjaciele króla z dzieciństwa! Trzęsący się i zapatrzeni w dawne czasy papiści! Nie widzą nas, nie widzą nowego dworu, nowej religii, nowego świata. Czas działa na naszą korzyść. Umrą ze starości lub się poddadzą. Jeśli urodzisz chłopca, to będzie dowód, że twoje małżeństwo jest zgodne z wolą Bożą, a stara królowa, ambasador Hiszpanii, córka starej królowej i wszyscy, którzy pozostają im wierni, przestaną się liczyć.

– Gdzie jest George? – pyta. – Spóźnia się.

Ja nigdy się nie skarżę, kiedy George się spóźnia, ale jestem jego żoną od dziesięciu lat, a ona jest jego królową.

– Idź i znajdź go, Jane.

Pukanie do drzwi łączących sypialnię królowej z prywatną galerią króla wybawia mnie od odgrywania roli żony w potrzebie, która poluje na swojego męża. George wsuwa się do komnaty. W nowych pończochach i kaftanie z brązowego aksamitu jest oszałamiająco przystojny. W ręku trzyma maskę i kapelusz ozdobiony długim piórem czapli. Jest podobny do siostry, ciemnooki i ciemnowłosy jak ona, zupełnie jakby byli bliźniętami o takich samych mocnych, inteligentnych rysach twarzy i ciemnych oczach błyszczących obietnicą, jak gdyby wyrzeźbionych z wypolerowanego do gładkości drewna.

– Oto wiejski sokolnik! – woła, podchodzi do łoża i ujmuje dłoń Anny, by ją ucałować. Spogląda na nią uważnie. – Jesteś blada. – Odwraca się do mnie. – Chyba nie pozwoliłaś jej się przemęczyć?

– Przymierzyła tylko kostium i przećwiczyła taniec. Od tamtej pory odpoczywa.

Podchodzę do niego po powitalny pocałunek, ale odwraca się ode mnie, siada obok niej i wyjmuje szpilki z jej włosów. Podaję mu srebrną szczotkę, a on odgarnia długie ciemne pasma z jej czoła i zaczyna splatać w warkocz.

– Martwię się – skarży się Anna.

– Nie martw się – odpowiada George natychmiast. – Powinnaś myśleć o rzeczach świętych i radosnych, aby dziecko dobrze rosło. Musisz być „Anną »Najszczęśliwszą«”.

– Agnes Trent – wyjaśniam, a George krótko kiwa głową w podziękowaniu.

– Musi okazywać szacunek – mówi Anna.

George spina warkocze na jej karku dwiema szpilkami z kości słoniowej, ale spina je luźno, by król mógł rozpuścić jej pachnące włosy i ukryć w nich twarz, gdy zostaną sami.

Anna nakazuje mi gestem nałożyć sobie świeże pończochy. Krzywi się, czując ucisk czerwonych jedwabnych butów.

– Powiedziałam Jane, żeby z nią porozmawiała.

– To nowa faworyta – ostrzega mnie George. – Bądź taktowna.

– Ale – upiera się Anna – wymagam całkowitej lojalności i nie zgodzę się na nic innego. Nie po to wysłałam królową…

– Księżną wdowę – odzywamy się jednocześnie z George’em.

– Księżną wdowę do zamku Kimbolton, kardynała Wolseya do piekła, a biskupa Fishera i Thomasa More’a do Tower, żeby nadal spotykać wrogów pod swoim dachem. Starcy wciąż jątrzą przeciwko mnie w radzie, a ich stare żony plotkują za moimi plecami. Wszyscy starzy ludzie chcą, żeby znów było tak jak kiedyś. Chcą, żeby wróciła stara królowa.

– No cóż, nie możesz wysłać ich wszystkich do Tower! – żartuję, ale nikt się nie śmieje, więc natychmiast poważnieję. – Oczywiście porozmawiam z nią.

Anna podnosi się i wstaje w ciasnych butach.

– Przyprowadź ją teraz, może mnie ubrać.

George całuje ją w ramię i przesyła mi ukłon.

– Dziękuję! – mówi samym ruchem ust, kiedy już zasłaniają go drzwi. Wie, że wiernie kocham ich obydwoje.

Sprawdzam, czy drzwi, przez które wyszedł, są bezpiecznie zamknięte, i dopiero wtedy podchodzę do drugich, znajdujących się naprzeciwko, które prowadzą do prywatnej komnaty królowej.

– Jej Wysokość jest gotowa, by się ubrać – mówię i trzy oczekujące damy posłusznie wstają. Gdy Agnes beztrosko przemyka obok mnie, dotykam jej ramienia. – Czy jest jakiś powód, dla którego nie dygasz przed królową jak należy? – pytam uprzejmie. – Z pewnością zaszła tu jakaś pomyłka…

– Wyłącznie z jej strony – odpowiada niegrzecznie. – Dygam przed nią wystarczająco nisko.

– Dygaj tak, jak należy to robić przed koronowaną królową. I na tym niech się sprawa zakończy.

– Skończy się tam, gdzie się zaczęła: na niej.

Mocniej zaciskam palce na jej ramieniu.

– Panno Agnes, kiedy ja byłam pokojówką na dworze, dbałam o swoje maniery. Dzięki temu wzniosłam się na pozycję pierwszej damy dworu.

– A ja dbam o swoje! Nie musisz mnie szczypać, lady Rochford. Twoja siostra ma do tego Tower pełną oprawców.

– Nie uszczypnęłam cię – kłamię.

– I dygam tak, jak należy – kłamie w odpowiedzi, wchodząc do sypialni królowej. Patrzę na nią przez otwarte drzwi i widzę, że nie dyga tak nisko, jak powinna.

Następnego dnia, po modlitwach w królewskiej kaplicy, król pozostaje na wspaniale haftowanej poduszce swojego klęcznika. Dłonie ma złożone, oczy przymknięte, naradza się bezpośrednio z Bogiem. Nikomu nie wolno się ruszyć, dopóki nie skończy. Przywołuje Annę, która stoi po drugiej stronie kaplicy. Idę za nią, niosąc nasze modlitewniki oraz jej różaniec z pereł i korali. Za królem stoi cicho jego sekretarz, Thomas Cromwell, a za Cromwellem młody Francis Weston i mój mąż George. Gdy do nich dołączamy, George do mnie mruga, a Francis kłania się lekko.

– Mój panie mężu. – Anna dyga przed królem, uśmiecha się do dworzan i pozdrawia Thomasa Cromwella lekkim skinieniem głowy, jak kupca, który przywiózł belę sukna.

– Cromwell ma pytanie dotyczące wizyty we Francji – mówi król. Wciąż klęczy, ręce ma złożone do modlitwy. Najwyraźniej Bóg również bierze udział w tym spotkaniu.

– Nie byłem pewny, czy Wasza Wysokość zechce odwiedzić Francję tego lata – zwraca się Cromwell do Anny, omijając oczywiste pytanie: „czy nosisz dziecko?”. – Czy Jego Wysokość pojedzie do Francji sam?

Musimy przekonać Francję do zawarcia antypapieskiego sojuszu, przyłączenia się do nas przeciwko papieżowi oraz siostrzeńcowi Katarzyny Aragońskiej, królowi Hiszpanii i cesarzowi. Anna jednak nie może podróżować, skoro jest w ciąży, a nie spuści króla z oka. Pytające brązowe oczy pana Cromwella spotykają się z moimi szarymi.

– Och, będę cię potrzebować przy sobie! – woła Anna do króla i zamyka jego dłonie w swoich, jakby przyjmowała od niego przysięgę na wierność, a Henryk zastyga w pozie błędnego rycerza klęczącego przed damą swego serca. – Nie możesz mnie zostawić, kiedy zbliża się mój czas!

Oczywiście rozwiązanie ma nadejść dopiero jesienią i podróż byłaby zupełnie bezpieczna, ale Anna wolałaby umrzeć, niż pojechać do Francji z figurą, która nie pozwalałaby jej tańczyć, a za nic nie puściłaby króla samego pomiędzy znane z urody damy francuskiego dworu. Tego lata zostaniemy w domu, podobnie jak król, który za chwilę podejmie taką właśnie decyzję.

– Co o tym sądzisz, Najjaśniejszy Panie? – pyta George, markując naradę.

– Powinienem pojechać. – Myśl o wyczekujących go kobietach napełnia króla taką radością, że zapomina o Bogu i wstaje. – Lady Rochford, czy sądzisz, że twoja pani zniosłaby rozłąkę ze mną? Na bardzo krótki czas?

Nie potrzebuję wymownego spojrzenia Anny. Znam ten scenariusz na wylot. To nie jest zwykła miłość, to Tristan i Izolda – wielki romans, w którym nic nie może ich rozdzielić.

– Nie radziłabym tego robić – mówię łagodnie. – Usychałaby z tęsknoty za tobą, sir. Ale czy można by odłożyć twoje spotkanie z królem Francji na czas po narodzinach? I dopiero wtedy pojechałbyś tam świętować? Obwieścić radosną nowinę?

Król rozpromienia się, wyobrażając sobie triumfalną wizytę we Francji w towarzystwie młodej żony, która dała mu syna, zamiast starej, która tego nie zrobiła.

Cromwell chwyta moją aluzję i się włącza:

– Możemy wysłać posłańca, żeby zawiadomił ich o opóźnieniu. Kogoś ważnego, żeby nie mogli tego uznać za brak szacunku.

Oczywistym kandydatem jest książę Norfolku, wuj George’a, głowa rodu Howardów. Niestety on i Anna prawie ze sobą nie rozmawiają od czasu, gdy wykonał genialny ruch i wydał swoją córkę za królewskiego bękarta, nieślubnego syna króla. A niemal wszyscy pozostali arystokraci potajemnie sprzyjają starej królowej.

– Tylko nie któregoś ze starych lordów! – woła Anna. – Żadnego z tych starców!

Król poklepuje ją po policzku.

– To starzy przyjaciele – oznajmia. – Wierni przyjaciele.

– No właśnie! Starzy przyjaciele, starcy! – Uśmiecha się do niego. – Trzymają się starych nawyków, nie są tacy jak ty!

– Wicehrabia Rochford? – proponuje nagle Cromwell, jakby mój mąż George nie stał tuż przed nim.

Król wybucha śmiechem.

– Doskonały pomysł! Ale czy ty się możesz bez niego obejść, lady Rochford? A może ty też nosisz dziecko i nigdzie go nie puścisz?

W sercu skrywam smutek przez to, że choć jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat, nie zanosi się na dziecko, ale śmieję się tak wesoło, jakbym nigdy nie płakała w ramionach George’a.

– Ach, sir, nie wszyscy możemy mieć pierwsze dziecko w pierwszym roku małżeństwa, a drugie w następnym! Nie wszyscy mamy tyle szczęścia co ty i królowa!

– Najszczęśliwsi – potwierdza George. Nigdy nie pozwalamy, by ktokolwiek zapomniał motto Anny.

Król bierze Annę za rękę i znów ją całuje.

– Zrobiła wszystko, co mi obiecała – mówi z czułością. – A ja zrobiłem więcej, niż ktokolwiek uważał za możliwe. Tworzę nową Anglię dla nowej rodziny królewskiej. Mój nowo narodzony syn będzie dowodem na to, że Bóg błogosławi mnie i moją żonę.

Anna rozpromienia się i rozpościera dłoń na lekkiej wypukłości brzucha, aby wydawała się większa.

– George pojedzie do Francji i powie im, że spotkanie musi zostać odłożone na czas po narodzinach mojego syna – oświadcza król. – Wybierzemy się do nich jesienią.

– Jestem zaszczycony twoim zaufaniem – mówi George, jakby wybierał się zabijać smoki. – Nie zawiodę cię.

Doskonale utrafił w heroiczny ton, a Henryk zamknął jego przedramię w rycerskim uścisku.

– Wiem, George. Jesteś moim bratem.

– Nie mielibyśmy zaufania do nikogo innego – z uśmiechem mówi Anna, po czym kładzie rękę na ramieniu króla i zaprasza go na przechadzkę po chłodnym ogrodzie tylko we dwoje, zanim pójdziemy na śniadanie. Wiem, że chce się uwolnić od swoich dam, które zawsze snują się za nimi i rozpraszają króla; on jednak wyobraża sobie młodego przystojnego władcę, który przechadza się po trawie usianej kwiatami, barwnymi jak świeżo utkany gobelin, w towarzystwie wspartej o jego ramię pięknej królowej.

Mistrz Cromwell kłania się i wychodzi. George i ja zostajemy sami z Francisem Westonem.

– Zobacz, jak się wznosimy! – oznajmia George. – Dziękuję, kochana. Jak zwykle pokierowałaś nas we właściwym kierunku, a teraz mogę powiedzieć królowi Francji, że będę miał królewskiego siostrzeńca!

– To tylko mój obowiązek – odpowiadam skromnie.

George promienieje.

– Wiesz, czasem się obawiałem, że już zawsze będę tylko posłańcem przenoszącym liściki miłosne między Anną a królem, dyplomatą w komnatach pokojówek, ambasadorem w izbach szwaczek, i nigdy nie dotrę do źródła władzy, tylko wiecznie będę dryfował na obrzeżach.

– Panie, żałuję, że nie mogę pojechać z tobą – mówi Francis, który lata dryfowania ma jeszcze przed sobą. – Ale podczas twojej nieobecności będę strzegł twojej damy, o ile zgodzi się na moje usługi. – Kładzie dłoń na sercu i nisko się przede mną kłania.

– Ależ tak, tak. – George macha tylko ręką, ponieważ gra w dworską miłość nie ma sensu bez publiczności. – Jane, wyślij wiadomość do stajni. Zanim wyruszymy, trzeba na nowo podkuć konie. Wezmę dwa zapasowe. Wszyscy wiedzą, jak szybko potrafię pokonać tę drogę. – Całuje moje wyciągnięte dłonie. – Prędko wrócę do domu, do ciebie.

Pilnuję się, żeby nie trzymać go kurczowo.

– Będę za tobą tęsknić – mówię.

– Wrócę najdalej za miesiąc – obiecuje.

W komnatach królowej wieje nudą, gdy pod nieobecność George’a nikt nie proponuje tematu na maskaradę, nowego sposobu noszenia francuskiego czepca czy rundki gier. Odwiedza nas Margaret Pole, starsza dama poprzedniej rodziny królewskiej i krewna króla. Przed laty przychodziła słuchać naszych lekcji w królewskiej komnacie szkolnej i chwaliła mnie za to, że jestem najmądrzejszą z małych pokojówek starej królowej. Nigdy słowem nie sprzeciwiła się tragedii rozwodu ani upokorzeniom, których Anna nie szczędziła starej królowej i jej córce, ale teraz błagała o pozwolenie na służbę u lady Marii lub starej królowej, a nawet proponowała, że będzie im służyć za darmo, jednak Anna z uporem odmawiała.

Lady Margaret Pole skrywa ból serca pod maską spokoju. Dziś towarzyszy jej inna krewna króla, Gertrude Courtenay. Kłaniają się Annie tak nisko, jak należy, ale jakimś sposobem sprawia to wrażenie, jakby wyświadczały jej tym przysługę. Wyczuwamy ich milczące przeświadczenie, że jesteśmy zbyt hałaśliwe, zbyt figlarne i młode. Gertrude uczyła manier surowo wychowana hiszpańska królowa, natomiast my uczyłyśmy się swoich od modnych Francuzek. Uważają, że jesteśmy zbyt kokieteryjne, zbyt dowcipne. Czytamy rozprawy teologiczne i zadajemy zbyt wiele pytań tym niewzruszenie wiernym papistkom. Ukochany syn lady Margaret Pole jest uczonym w Rzymie i przez całe życie pisze książkę o błędach reformacji. Książka może być bardzo dobra – mój uczony ojciec twierdzi, że będzie doskonała – ale sądzę, że byłoby lepiej dla Reginalda Pole’a, a także dla jego starej matki, gdyby pogodził się z faktem, że Anna przekonała króla do przejścia na protestantyzm, więc również cała Anglia musi przejść na protestantyzm.

Lady Margaret i cała jej arystokratyczna rodzina popierają córkę starej królowej, lady Marię, i któż może wiedzieć, jak daleko będą w stanie się posunąć, aby przywrócić ją na dwór, uznać za księżniczkę i królewską następczynię oraz zwrócić jej ziemie i tytuły. Nienawidzą naszej księżniczki Elżbiety, która zajęła jej miejsce, i naszej królowej, która zastąpiła ich królową, jednak nikt by tego nie odgadł, patrząc na ich wytworne dworskie maniery. Od ostrych szczytów staromodnych nakryć głowy po eleganckie, proste skórzane buty, są to szlachetnie urodzone damy zniżające się do niżej urodzonych. W zamian robimy wszystko, co w naszej mocy, aby poczuły się nie na czasie i nie na miejscu na naszym oszalałym na punkcie mody dworze.

Lady Margaret Pole ciepło wita Margaret Douglas, siostrzenicę króla, i pyta o jej matkę, niegdyś królową regentkę Szkocji, która nadal doradza swojemu synowi, królowi Szkocji Jakubowi. Starsza dama cicho komentuje francuski czepiec Margaret i podniesiony brzeg jej sukni, spod którego widoczny jest haft na jedwabnych pończochach. Margaret rumieni się na tę łagodną przyganę swojej byłej guwernantki, natomiast Anna śmieje się głośno i mówi, że tak właśnie noszą się w Paryżu. I dodaje, że z pewnością nawet hrabina musi pamiętać, jak to jest być ładną młodą dziewczyną, choć to było już tak dawno temu…

Upojona władzą Anna nieraz postępuje lekkomyślnie. Nie zamierza tolerować tego, że lady Margaret Pole przychodzi do jej komnat i patrzy na nią jak na nuworyszkę, lecz nie sposób podważyć cichej godności lady Margaret. Tylko George potrafi przygładzić nastroszone pióra Anny. Jest tak oczytany, że potrafi dyskutować jak sam Marcin Luter, a jego miłość do niej przekształca mdłe sceny dworskiej miłości w jej komnatach w coś czułego i prawdziwego.

Bez niego flirty toczą się jak zawsze; niejeden młody mężczyzna próbuje przełamać milczenie niezręcznym jąkaniem, wkraczając do pokoju królowej w nowej jedwabnej pelerynie, dzierżąc w dłoni bukiet róż na znak szczerej miłości, ale bez przygotowanych dowcipnych słów. Lutnik Mark przerywa swoją pieśń i lekko brzdęka na strunach, by zwrócić uwagę wszystkich na zakłopotanie gościa, a my kwitujemy nieśmiałość młodego szlachcica niegrzecznym śmiechem.

Anna potrzebuje George’a i mnie, bo nie ma własnych przyjaciół. Królowa, która zawdzięcza ten tytuł tylko sobie, wspiera się na dworzanach, którzy również wybili się o własnych siłach; każdy chce pochwycić szansę podczepienia się do jej płaszcza. Z siostry Anny, Marii, nie ma wielkiego pożytku, bo jako była kochanka króla jest bardziej jej rywalką niż stronniczką. To lato spędza w Zamku Hever, siedzibie rodu Boleynów, i Annie nie spieszy się, by znów ją tutaj sprowadzić. Jesteśmy dworem parweniuszy, wznoszących się, lecz pozbawionych solidnych fundamentów, więc wszyscy czują ulgę, gdy George szybko wraca. Podróż do królowej Nawarry i jej brata króla Franciszka zajęła mu trzy tygodnie. Przekazuje dary i pozdrowienia od francuskiego dworu.

Przywiózł z Paryża nową rakietę do tenisa i zaklina się, że gotów jest stawić czoła każdemu, kto zechce z nim zagrać. Anna obiecuje nagrodę dla zwycięzcy, a mistrz zabaw organizuje turniej, wpisując na listę wszystkich szlachetnie urodzonych dworzan. Zaczynają grać wczesnym rankiem. My, damy, spędzamy upalny dzień na balkonie królowej pod drewnianym dachem, który w miarę upływu czasu coraz bardziej się nagrzewa. Patrzymy, jak spoceni gracze rzucają się do trudnych piłek, ledwie wytrzymując dokuczliwy łomot, gdy piłka uderza o tylną część kortu lub turla się po dachu nad naszymi głowami.

– Czy mam ci przynieść napar z ziół? – szepczę do Anny.

– Możesz powiedzieć swojemu mężowi, żeby szybciej to skończył – odpowiada kwaśno.

Gra finałowy mecz z królem, który zarumieniony i silny, w białym płóciennym stroju, rozegrał wcześniej już dwa mecze. Złotorude włosy pociemniały mu od potu, wilgotna koszula przykleja się do umięśnionej piersi. Kiedy próbuje dosięgnąć wysokiej piłki lub biegnie do siatki, jego ruchy mają grację tancerza.

George, który przegrywa o kilka punktów, desperacko rzuca się do ostatniej piłki, chybia i schodzi z kortu, śmiejąc się do Francisa Westona, który owija go dużym ręcznikiem. Promieniejący triumfem król staje pod balkonem królowej i podekscytowany zwycięstwem, śmieje się z paryskiej rakiety George’a. Chce ją dostać jako nagrodę, obok podarku od królowej.

George bez wahania oddaje rakietę, choć kosztowała nas małą fortunę, i mówi, że król jest zdecydowanie lepszym graczem, ale zrewanżuje mu się w przyszłym tygodniu. Damy włączają się do rozmowy, ich głosy dźwięczą jak rozkołysane dzwoneczki, a wszyscy zgodnie powtarzają, że król jest silny i szybki jak dwudziestoletni młodzieniec.

Wszyscy oprócz Agnes. Przesiedziała cały turniej z tyłu loży królowej, w chłodnym przeciągu, z dala od palącego słońca. Kiedy my przechylamy się przez krawędź loży, wychwalając króla i kpiąc z jego przeciwników, ona nic nie mówi, ale przesuwa się naprzód i staje obok mnie, a gdy król ociera czerwoną spoconą twarz rękawem koszuli, Agnes upuszcza chusteczkę, która opada w dół niczym płatek kwiatu. Król chwyta ją w powietrzu jak nasienie ostu i przykłada do zaczerwienionego policzka. Podnosi wzrok na Agnes i przyciska chustkę do ust.

Z twarzy Anny nie znika uśmiech. Wręcza królowi nagrodę za turniej – złotą szpilkę do kapelusza – i prowadzi wszystkich do swojego skrzydła pałacu, gdzie każe swoim damom szyć koszule dla biedaków. Kiedy jest wściekła, zawsze każe szyć koszule dla biedaków.

Gestem zaprasza George’a i mnie do swojej sypialni. Szybko zamykam drzwi, żeby nikt nie usłyszał burzy, która się rozpęta w chwili, gdy zostaniemy sami.

– Sam widziałeś. Ona mnie obraża.

George jest spocony po grze. Na ramiona zarzucony ma ręcznik, muślinowa koszula klei mu się do pleców.

– Muszę pójść się umyć.

– Nie, zostań. Widziałeś, co zrobiła. Ona mnie obraża.

– Cuchnę jak koń.

– Nieważne. Powiedz mi, co powinnam zrobić. Ona mu się narzuca!

– Pozwól mi przynajmniej się umyć!

Anna przyzwalająco macha ręką i George przechodzi do wspaniałego pokoju kąpielowego, który przylega do jej sypialni. Słyszymy chlupot, gdy polewa się wodą z wielkich dzbanów i namydla jej mydłem. W końcu wychodzi z włosami poskręcanymi od wilgoci, owinięty w pasie prześcieradłem kąpielowym z jej monogramem ozdobionym koroną, a drugie zarzucił na ramiona. Ona nie zwraca uwagi na jego nagość, tylko mówi:

– Widziałeś, co wyprawia. Niewiele brakuje, żeby zaczęła się z nim chędożyć tuż pod moim nosem.

– Czy to się zaczęło, kiedy byłem we Francji?

– Ja niczego nie zauważyłam – mówię.

George wyciera ucho prześcieradłem.

– Jane dostrzega wszystko. Skoro nic nie zauważyła, to znaczy, że to się zaczęło dopiero teraz. Więc to nic takiego, to tylko zabawa, taka gra w dworską miłość. Wszyscy w nią gramy przez cały czas. Nie możesz mieć nic przeciwko temu… w twoim stanie…

– Mój stan ma być moim ratunkiem!

George spogląda na mnie, żebym się włączyła.

– Twój stan jest twoim ratunkiem – potwierdzam. – Bo znaczy, że nie można ci zagrozić. Nawet jeśli flirtuje z kimś innym, nawet jeśli się zakocha…

– On już jest zakochany! – krzyczy. – Niekończąca się miłość! Nie tak jak wy, aranżowane małżeństwo!

– Wszystkie małżeństwa są aranżowane – mówi natychmiast George. – Ty po prostu sama zaaranżowałaś swoje. I wszystkie małżeństwa są z miłości. Nie wybierałem Jane, ale ucieszyłem się, że dostałem za żonę córkę lorda Morleya, a ona jest mi wierna jak… – Urywa, próbując znaleźć podobny obraz wierności na tym fałszywym dworze.

– Jak pies! – parska Anna.

George otacza ramieniem moją talię.

– Cóż, tak czy owak, kochająca i wierna… i ma rację! Jane zawsze ma rację. Tak jak mówi: nie można ci zagrozić. Ale dopóki jesteś w ciąży i on nie może brać cię do łoża, to musi mieć inne kobiety. Nie będzie żył jak mnich przez pięć czy sześć miesięcy, aż urodzi się twój syn, a ty jako matka zostaniesz pobłogosławiona przez Kościół i wreszcie wrócisz na swoje miejsce. Nie, on do tego czasu będzie kogoś miał! Wcześniej zawsze tak było.

– Wcześniej! – powtarza Anna. – Oczywiście, że miał inne kobiety, kiedy był mężem starej królowej, która ciągle traciła dzieci! Była stara i chora, a ich małżeństwo było przeklęte. Ale teraz nie będzie miał nikogo oprócz mnie! Trzymałam go na dystans przez sześć lat! Sześć lat!

– Nie trzymałaś go na dystans – zauważa George. – Były rozmaite pocałunki i inne przyjemności. Sortilèges. Francuskie sztuczki.

Nie wiedziałam o tym perwersyjnym i grzesznym zachowaniu. Naprawdę wierzyłam, że to była tylko dworska miłość. Ukrywam szok, a Anna nie jest wdzięczna George’owi, że jej o tym przypomniał.

– Prawie nic nie było i mogłabym to znowu powtórzyć! Dlaczego nie miałabym go potrzymać jeszcze przez sześć miesięcy?

Małżeństwo nie trwa jeszcze nawet dwóch lat i zostało zawarte – wyjątkowo – z miłości. Anna wykreowała się na nowego rodzaju królową, nowego rodzaju żonę: ukochaną żonę, królową z miłości. Stworzyła nową epokę dla kobiet: od teraz zdobywamy uznanie za urodę i intelekt. Czy tron takiej królowej, poślubionej z miłości, jest równie bezpieczny jak zaprzysiężonej w bezdusznym międzynarodowym sojuszu? A może małżeństwo zawarte z miłości trwa tylko dopóty, dopóki trwa miłość? Czy poślubionego z miłości męża trzeba uwodzić i zdobywać wciąż na nowo?

Oczywiście wiemy, jak brzmi odpowiedź na to pytanie! Król mówi o tym w każdym zwycięskim pojedynku i w każdej maskaradzie, w której gra bohatera. Trzeba się do niego zalecać i zakochiwać w nim każdego dnia. Gra w dworską miłość nigdy go nie męczy. Każdego dnia musi się zakochać na nowo. Każdego dnia na nowo i namiętnie. I wszystko szło dobrze, kiedy Anna była nowo poślubioną żoną, a my, ambitni dworzanie, graliśmy muzykę i w tańcu prowadziliśmy króla w jej ramiona. Ale czy brzemienna żona może zatańczyć jak uwodzicielska dziewczyna? Co ma zrobić, kiedy Kościół surowo zabrania mu przychodzić do jej łoża?

– On nigdy nie przestanie bawić się w zaloty – mówi George łagodnie. – Musi być adorowany. Za każdym razem, gdy będziesz nosić dziecko, on powie komuś innemu: „Obiecuję, że się nie ośmielę”. Musi być wielkim kochankiem, pożądanym bardziej niż ktokolwiek inny. Wiesz o tym! Będziesz musiała patrzeć w inną stronę, wiedząc, że kiedy twój syn się urodzi, wrócisz do gry. Ale do tego czasu odwracaj wzrok.

– Królowa odwracała wzrok! – woła Anna z goryczą. – Nigdy nie powiedziała nawet słowa przeciwko mnie aż do czasu, kiedy było już za późno! Widzisz, co jej z tego przyszło? Tytuł księżnej wdowy w zamku Kimbolton z pół tuzinem służby! Jej córka nosi tytuł „lady Maria” i już nigdy nie będzie nazywana księżniczką! Gdyby królowa zdusiła to w zarodku, dzisiaj ja nie byłabym tutaj, a ona tam!

George się śmieje – to mistrzowskie posunięcie; tylko on odważa się z niej śmiać, gdy jest wściekła – i bierze ją, półnagi, w ramiona.

– Nikt i nigdy nie mógłby cię zdusić w zarodku – zapewnia ją, otaczając ramionami i kołysząc na boki, a ona przymyka oczy i przytula gorącą, rozzłoszczoną twarz do jego chłodnej nagiej skóry. – Anna, ukochana. Zaraz, jak on cię nazwał? Pani serca mego!

Wbrew sobie Anna chichocze na wspomnienie poetyckich wysiłków króla.

– Nie opuszczaj boku mojego.

– Dziewico na wzburzonych falach! – przypomina jej, a ona śmieje się głośno, odchylając się do tyłu w jego ramionach.

– Za to nie mogę go winić – stwierdza. – To była jedna z moich słabszych poetyckich fraz.

– Była doskonała – zapewnia ją. – I na zawsze zostaniesz miłością jego życia. Agnes nie ma znaczenia. Nie musisz się zniżać do skarg na taką dziewczynę. Nie ściągaj na nią uwagi dworu, ignoruj ją, a on będzie się do niej zalecał i ją zdobędzie, a potem się znudzi i znajdzie sobie inną Agnes. W czasie twojego panowania znajdzie sobie dziesiątki takich Agnes. Ale ty nie będziesz się tym przejmować. Zwyciężyliśmy. Jesteś królową, a gdy urodzisz księcia i dziedzica, nawet nie będziesz go potrzebować w swoim łożu.

Uznaję, że udało mu się ją uspokoić i już jest po burzy.

– Obiecał, że będzie mnie kochał na zawsze – mówi Anna z urazą.

George wzrusza ramionami.

– Ożenił się z tobą. To jest na zawsze.

Rzecz jasna, wygnana do zimnego zamku Katarzyna Aragońska jest dla nas wszystkich dowodem, że to nieprawda.

– Skoro Agnes cię niepokoi, powinna opuścić dwór – sugeruję. – Twoja matka może porozmawiać z jej rodzicami.

– Racja. – George uspokaja Annę, sadza ją na krześle i zdejmuje jej ciężki czepiec. – Odpocznij – perswaduje. – Odpocznij i zachowaj spokój, zrób to dla dziecka. To dziecko wszystko naprawi.

– Jane może pozbyć się Agnes.

– Nie wiem jak… – odzywam się, spoglądając na George’a.

Obydwoje wybuchają śmiechem, oczy im błyszczą jak u młodych łasiczek.

– Och, Jane, nie udawaj! – wykrzykuje George. – Spędziłaś na dworze wystarczająco wiele czasu.

– Wylej inkaust na jej suknię albo wino na jej bieliznę. Poluzuj jej popręg, to siodło się zsunie, a ona spadnie z konia – śmieje się Anna.

– Nie mogę poluzować jej popręgu!

– Nie, nie zabijaj jej! – zgadza się George.

– Włóż zakazaną książkę do jej kuferka i donieś na nią – proponuje Anna. – Natrzyj jej buty psim łajnem. Albo po prostu powiedz dwórkom, że jej nie lubisz, a one zrobią resztę za ciebie.

– Mam dbać o porządek, a nie je dręczyć. Znienawidzą mnie!

– Nieważne, kto cię nienawidzi, jeśli my cię kochamy! – Anna wie, jak do mnie trafić. – A my cię kochamy! George będzie chronił swoją mądrą żonę, mój ojciec hrabia będzie chronił swoją synową, a mój wuj książę będzie chronił swoją siostrzenicę! Pamiętaj, należysz do Boleynów, do domu Howardów. Należysz do nas i nikt nie może ci nic zrobić. – Urywa i śmieje się do mnie. – Nasza droga Jane! Spójrz, jak się rozpływa na myśl, że jest kochana!

George podchodzi do mnie i obejmuje moją twarz.

– Najdroższa Jane – mówi słodko. – Moja mała żonko. Pozbądź się Agnes dla nas. Zrób to z miłości.

Tego wieczoru król urządza tańce: panowie na zewnątrz, panie wewnątrz kręgu. Król zaczyna od Anny i obchodzi cały krąg, tańcząc z każdą damą po kolei, aż w końcu wraca do żony. Wszystkie dziewczyny oblewają się rumieńcem, gdy bierze je za rękę, albowiem dotyk króla wzbudza pożądanie, a także leczy choroby. Ja również czuję gorąco na twarzy, gdy szepcze:

– Ach, Jane! Piękna Jane! Przetańczyłem cały krąg, żeby do ciebie dotrzeć!

Ma już prawie czterdzieści trzy lata, ale tak jak wszyscy pozostali dworzanie, nie dostrzegam jego wieku. Nadal jest przystojny: kędzierzawa ciemna broda okala zmysłowe usta, a ciemnoniebieskie oczy uśmiechają się do mnie, gdy ciepłą dłonią chwyta moją dłoń. Dla mnie, dla nas wszystkich, zawsze będzie oszałamiająco przystojnym chłopcem-królem, który wstąpił na tron w wieku siedemnastu lat, z miłości poślubił hiszpańską księżniczkę i przysiągł, że uczyni swoje królestwo najwspanialszym w Europie. Krok ma równie lekki, jak wtedy. Obraca mnie w tańcu i przyciąga do siebie.

– Jane, przysięgam, gdybyś nie była moją szwagierką…

Czuję gorący rumieniec na twarzy. Król był kochankiem obu sióstr, zakochał się w Annie, gdy sypiał z Marią Boleyn.

– Królowa kazałaby mnie ściąć! – szepczę, a on ze śmiechem ściska moją dłoń i tańczymy dalej.

Lutnik Mark Smeaton powinien stać razem z muzykami, ale tańczy wokół zewnętrznego kręgu i zatrzymuje się przy Annie, nie gubiąc przy tym ani jednej nuty.

Taniec prowadzi króla ode mnie do Agnes, która naraz zaplątuje się w skraj sukni i pada prosto w jego ramiona. To bezwstydny ruch ze strony dwórki; widocznie jest bardzo zdeterminowana, by przyciągnąć jego uwagę. Mark na chwilę zwalnia rytm melodii, natomiast król szepcze coś do ucha Agnes, która rumieni się niewinnie i odzyskuje równowagę. Mark podchwytuje melodię i jest tak, jakby nic się nie wydarzyło. Król przechodzi do następnej partnerki, ale zauważam, że ogląda się na Agnes, która potrząsa głową i samym ruchem ust szepcze:

– Nie ośmielę się! – To motto dworskiej miłości, którego król kiedyś używał wobec Anny.

To wystarczający dowód. Kiedy taniec się kończy pośród ukłonów i dygnięć, wymykam się do komnat królowej, po drodze zgarniając z jej stołu dzbanek ciepłego mleka. Pukam do drzwi pokoju dwórek, ale nikt nie odpowiada. Ś pi ich tu dziesięć w pięciu wygodnych łóżkach. Agnes śpi na łóżku przy drzwiach. Na klęczniku leży jej modlitewnik, a obok niego różaniec. Jej ubrania są w skrzyni pod łóżkiem. Odchylam kołdrę i wylewam mleko na prześcieradła. Kiedy wsiąknie, pościel i wypchany wełną materac będzie czuć skwaśniałym mlekiem nawet po trzech praniach. Jej towarzyszka oskarży ją o sikanie do łóżka i odmówi dzielenia z nią pościeli, a pokojówki będą powtarzać, że śmierdzi. W rezultacie Agnes okryje się okropnym wstydem.

Wieczorem kładę się na wielkim rzeźbionym łożu obok Anny.

– Widziałaś ją? – pyta. – Widziałaś go z nią? – Gdy potakująco kiwam głową, znów pyta: – Ostrzegłaś ją?

– Ma mleko w łóżku.

Anna śmieje się jak młoda dziewczyna.

– Jane, nie mogłabym mieć lepszej siostry.

Ja też się śmieję. Właśnie to znaczy być ważną osobą na dworze: mogę się zniżyć do najbardziej małostkowych złośliwości lub podjąć się najdonioślejszej misji. Nikt oprócz George’a i mnie nie może dokonywać zarówno wielkich, jak i małych uczynków dla naszej królowej.

Anna i ja śpimy przytulone do siebie jak kochające się siostry i myślę: to właśnie jest życie, jakiego pragnęłam – służyć z miłością i być za to cenioną. To jest rodzina, jaką pragnęłam mieć, kiedy w dzieciństwie wysłano mnie daleko od domu. To jest miłość, za jaką tęskniłam, kiedy dorastałam jako dwórka, a nie jako ukochana córka.

Taką właśnie kobietą pragnęłam się stać: w samym centrum władzy, służąc kobiecie obdarzonej władzą.

Budzi mnie jej dłoń ściskająca mój nadgarstek niczym imadło.

– Co? – pytam półprzytomnie.

– Idź po George’a.

– Co? – powtarzam głupio. – Co?

– Wstań, zapal świece i przyprowadź tu George’a, ty głupia – syczy Anna przez zęby, powstrzymując jęk bólu.

Czuję, że prześcieradło pode mną jest mokre. Przez chwilę w sennym odurzeniu myślę, że Agnes zdążyła się już zemścić, wylewając mleko do naszego łóżka, ale gdy go dotykam, moje palce są czarne pośród mroku.

Zapalam świeczkę od żaru w palenisku i odrzucam kołdry. Anna leży w rozszerzającej się kałuży czerwieni.

– Przyprowadź George’a!

Już się nie sprzeciwiam, tylko zarzucam suknię na ramiona, przemykam przez łączące drzwi do komnat króla i boso biegnę przez galerię. Nasze drzwi nie są zamknięte na klucz. Korytarzem docieram do naszej sypialni i potrząsam George’a za nagie ramię.

Natychmiast obraca się w moją stronę.

– Jane? Co się stało?

Z przerażeniem zauważam, że moja dłoń zostawiła krwawą plamę na prześcieradłach, a George się w nią wpatruje.

– To krew Anny – mówię. – Traci dziecko.

Jednym susem wyskakuje z łóżka, zakłada koszulę i naciąga spodnie. Chcę, żeby mnie objął, ale mnie odsuwa, nakazując przy tym:

– Zawołaj akuszerkę.

– Nie wiem, gdzie ona mieszka!

– W takim razie obudź moją matkę. I tylko ją. Nie mów ani słowa nikomu innemu.

– Zaczekaj na mnie… nie możesz wejść do sypialni Anny…

On jednak zapalił już świecę i przeszedł przez drzwi tak szybko, że płomień wygiął się do tyłu, oświetlając jego przystojną twarz skamieniałą w maskę strachu.

Pokoje rodziny George’a znajdują się obok naszych. Stukam w jaskrawą nową tarczę z wizerunkiem trzech czarnych byków oraz odwróconej litery V w krwistoczerwonym kolorze i wchodzę. Za holem wejściowym znajdują się sala audiencyjna, prywatne pokoje i sypialnia Boleynów. Na palcach przechodzę przez komnaty, moje bose stopy kulą się, gdy natrafiam na rozsypane sitowie. Pukam do drzwi sypialni i słyszę donośne chrapanie mojego teścia.

Nikt nie słyszy mojego pukania. Naciskam klamkę i zaglądam do środka.

Moja teściowa, hrabina Wiltshire, z zamkniętymi oczami leży na boku zwrócona twarzą do drzwi. Obok niej wznosi się kształt mojego teścia przykryty górą futer.

Delikatnie dotykam jej ramienia czystą ręką, chowając zakrwawione palce za plecami.

– Chodzi o Annę – szepczę. – Jest chora.

Budzi się natychmiast i wysuwa się z posłania, nie budząc śpiącego męża. Jej szlafrok i skórzane domowe pantofle leżą w nogach łóżka.

– Dziecko?

– Nie wiem. – Wiem, ale nie ośmielam się powiedzieć. – George mnie przysłał, bym cię obudziła i sprowadziła akuszerkę.

– Moja służąca wie, gdzie ona mieszka – odpowiada. – Obudź ją i każ jej przyprowadzić Emily la Leche z domu w Duck Lane. Powiedz, że to ty jesteś chora i że kazałam ją przyprowadzić do ciebie, do komnat królowej.

Widzę, że Boleynowie obdarzą mnie martwym dzieckiem, zanim urodzę żywe. Elizabeth Boleyn nie czeka na moją zgodę, tylko pospiesznie wskazuje wyciągniętą ręką drzwi służącej i znika. Nie bierze mojej świecy, po prostu rusza mroczną galerią bez światła, jakby potrafiła widzieć w ciemnościach niczym kot.

Wydaję rozkazy służącej, potem idę dalej przez królewską galerię, a płomień mojej świecy kołysze się od ruchu ciepłego powietrza. Obok pokojów Boleynów znajduje się większy apartament przydzielony księciu Norfolku. Thomas Howard mieszka tu sam, bez żony, która inaczej niż my wszyscy pozostała wierna Katarzynie Aragońskiej. Choć jest bardzo późno, na moje ciche pukanie drzwi otwierają się natychmiast.

Sługa czeka, aż przemówię.

– Czy mój pan jest tutaj? – szepczę.

Kłania się i gestem zaprasza mnie do środka, zamykając komnatę z bezgłośnym stuknięciem. Przechodzi przez wielką salę do podwójnych drzwi głównej sypialni i skrobie dębowe drewno. Te również otwierają się natychmiast i staje w nich Thomas Howard, książę Norfolku, w bogato haftowanej nocnej szacie. Jest całkowicie rozbudzony, na jego pociągłej twarzy pokrytej zmarszczkami nie widać ani śladu zaskoczenia.

– Tak? Jane?

Byłam jego oczami i uszami od czasu, gdy przybyłam na dwór jako samotna dziewczynka. Spośród wszystkich zachowujących dystans dorosłych jedynie Thomas Howard mnie zauważał. Mówił, że jestem mądrą małą laleczką i dawał mi wstążki w zamian za przynoszone wiadomości. Chwalił moją wiedzę i wypytywał, co królowa powiedziała po hiszpańsku, gdy była sama ze swoim ambasadorem, co szeptała po łacinie swojemu spowiednikowi, kto wchodził i wychodził przez prywatne drzwi do jej komnat, kim był jej tajny lekarz i dlaczego go wezwała.

Kiedy poślubiłam George’a, książę został moim wujem i głową mojego domu. Powiedział, że mam go traktować jak ojca i przychodzić do niego ze wszystkimi drobnymi kłopotami i małymi sekretami. Ale przede wszystkim musiałam mu opowiadać o królowej, bo król odwrócił się od niej i zakochał się w moich szwagierkach, najpierw w Marii, a potem w Annie.

Przynosiłam mu nowiny z komnat królowej. Na początku były to tylko banalne plotki, a potem poznałam kod liczbowy, którego hiszpańscy dyplomaci używali do pisania sekretów, i zaczęłam kopiować jej listy. Ostrzegłam go, gdy jego żona, Elizabeth, młoda księżna Norfolku, ukryła wiadomość dla królowej w koszyku sewilskich pomarańczy. Książę uwierzył mojemu słowu przeciwko jej słowu i zamknął ją daleko od domu i dzieci. W pierwszej chwili przeraziło mnie to, że jedno moje słowo zniszczyło życie kobiety, oddzieliło ją od dzieci i zmieniło jej dom w więzienie. Zarazem jednak byłam dumna z tego, że tak wielki człowiek, możny książę, ufał mi, dziecku, bardziej niż jej, że bardziej cenił to, co mu wyszeptałam, niż zaprzeczenia żony. Poznałam sekret, przekazałam go mojemu patronowi, a on zadziałał z pozycji władzy. To było tak, jakby ta władza była też moja, jakby mój sekret zapewnił władzę również i mnie.

Po tym zaufał mi bezwarunkowo. Razem obserwowaliśmy rozwój frakcji hiszpańskiej, tej zdradzieckiej grupy, która uformowała się w głębinach dworu i miała stronników w całym kraju, finansowanej przez Hiszpanię i Kościół rzymskokatolicki, powiązanej z wieloma starymi lordami, wieloma członkami starej rodziny królewskiej. Wszyscy ci ludzie zaprzysięgli bronić starej królowej przeciwko królowi, przywrócić Anglię do wiary papistowskiej, zwrócić lady Marii tytuł jedynej dziedziczki króla, zaprzysięgli doprowadzić do śmierci i zniszczenia Annę i nas wszystkich.

– Jakie wieści? – pyta książę, wiedząc, że muszą być okropne, skoro przybiegłam do niego boso i w nocnej koszuli.

– Anna traci dziecko – szepczę. – Jej matka, twoja siostra, kazała mi wezwać akuszerkę.

– Czy to ona kazała ci mnie obudzić?

– Nie. To ma być tajemnica. Nikt nie wie, że tu jestem.

– Dobrze. Wróć do Anny i powiadom mnie, kiedy będzie po wszystkim. Cokolwiek się zdarzy.

Nie okazuje żadnych oznak niepokoju, choć to koniec nadziei na królewskie dziecko Howardów. Ale to nie jest jego jedyna szansa. Jego córka jest żoną królewskiego bękarta, więc możemy doczekać się królewskiego Howarda za ich sprawą.

– Dziękuję, że do mnie przyszłaś, Jane. Liczę na ciebie.

Dygam i wracam do drzwi. Milczący sługa otwiera je przede mną i słyszę cichy stuk, gdy znów się zamykają, i szybko wracam przez prywatne wejście króla do sypialni królowej.

Scena w sypialni królowej jest znajoma i obrzydliwa. Tu, w tych samych pokojach, byłam już świadkiem niejednej śmierci wraz z otaczającą ją atmosferą niepowstrzymanej rozpaczy. Wtedy to blada jak prześcieradło królowa Katarzyna leżała na plecach z nogami wysoko uniesionymi i opartymi na stercie poduszek, modląc się bezgłośnie z palcami zaciśniętymi na różańcu i wzrokiem utkwionym w krucyfiksie. Teraz to Anna zaciska dłonie na niedawno przetłumaczonej na angielski Biblii, nie odrywając wzroku od twarzy brata, i obydwoje szepczą psalm o odwadze w dolinie śmierci.

Matka ciasno owinęła Annę prześcieradłami, jakby pościel wepchnięta między jej nogi mogła utrzymać dziecko na miejscu. Krew przesącza się przez białe płótno, gdy George mamrocze po angielsku:

– Choćbym nawet chodził doliną cienia śmierci, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną, bo Ty jesteś ze mną, w dolinie cienia śmierci, nie ulęknę się. Nie ulęknę się. Choćbym nawet chodził doliną cienia śmierci, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Przez długi czas nie słychać nic więcej oprócz cicho mruczanego psalmu. Szparami w okiennicach sączy się światło. Potem słyszę śpiew ptaka, wibrującą, rozlewającą się szeroko radość kosa. Jest już tak jasno, że płomienie świec wydają się żółte i wyblakłe, więc je zdmuchuję. Rozszerzająca się na prześcieradłach plama nie jest już czarna na tle mroku, lecz czerwona jak dżem; wkrótce służba się obudzi, ktoś spróbuje otworzyć drzwi i dowie się, że nad zakrwawionym łożem królowej odbyło się całonocne czuwanie.

Anna wciąż milczy, wbijając wzrok w ciemną twarz George’a, który modli się jak ksiądz, a matka mocniej wciska prześcieradła między jej nogi.

Chciałabym objąć ich oboje, chciałabym uścisnąć sam Czas, aby ten straszny dzień nigdy nie nadszedł, ale tylko kurczowo zaciskam ręce na słupku łoża i szepczę „Amen, amen” do ich modlitw.

Przerywa nam ciche skrobanie do drzwi, a po chwili niekompletnie ubrana pokojówka niemal wyszeptuje:

– Służąca Boleynów powiedziała, że lady Rochford wezwała tę kobietę…

– Tak – mówię, uchylając drzwi. – Wejdź.

Wciągam położną do pokoju i zamykam drzwi przed nosem pokojówki i służącej Boleynów.

– To jest lady Rochford. – Matka Anny wskazuje na nią. – Czy ona traci dziecko?

Kobieta zdejmuje szal, odsuwa pościel i odwija zakrwawione prześcieradła. Czuć zapach potu i krwi.

– Ona nie traci dziecka – mówi, a my wszyscy spoglądamy na nią z niedowierzaniem i nadzieją na cud, jakby przyszła nas uratować, jakby przyszła uratować samą Anglię. Nawet Anna podnosi głowę z ramienia George’a.

– Nie traci go? – szepczę.

– Już je straciła – odpowiada położna z brutalną szczerością. – Już po wszystkim. Wszystko odeszło. To tutaj. – Odwija prześcieradło i pokazuje grudkę krwawych skrzepów. – To było to. Niewiele tego i już po wszystkim. Reszta to tylko krew. Powinna przestać krwawić za jakieś dwa tygodnie.

Anna chowa twarz w zagłębieniu szyi George’a, a on otacza ją ramionami. Wyglądają jak Ortros – dziwna istota z dwiema ciemnymi głowami wyrastającymi z plątaniny zakrwawionych prześcieradeł i jednej pary szeroko rozstawionych nagich nóg.

– Jestem przeklęta – szepcze Anna. – Królowa mnie przeklęła.

– Już go nie ma? – upewnia się chłodno Elizabeth Boleyn. Nie po raz pierwszy siedzi obok królowej rodzącej martwego księcia. Nie raz zwijała zakrwawione prześcieradła z monogramem ozdobionym koroną, paliła resztki i wyrzucała popioły do ustępu.

– Już dawno odeszło – mówi położna.

– Ale może mieć następne dziecko?

– Nic nie stoi na przeszkodzie, jeśli tylko mąż potrafi zrobić swoje – odpowiada kobieta życzliwie.

– W takim razie zostań tu i ją umyj. Musi jak najszybciej stanąć na nogi, jeździć konno i tańczyć.

– Kobieca robota. – Staruszka uśmiecha się posępnie, jakby wszyscy wiedzieli, że kobiecą robotą jest tańczyć, jeździć konno, poczynać dzieci, prać zakrwawione prześcieradła i leczyć złamane serca. Wynosi brudną pościel do pokoju kąpielowego.

– Zapłać jej, kiedy skończy – mówi do mnie teściowa. – I każ jej trzymać język za zębami.

Odwraca się, by odejść, i widzi George’a i Annę, wciąż splecionych ze sobą.

– George, idź do siebie – nakazuje z nagłą irytacją. – W ogóle nie powinno cię tu być.

– Ale co mamy powiedzieć? – pytam.

Zatrzymuje się w drzwiach.

– Nic nie będziemy mówić. Przecież nie zapowiadaliśmy dziecka. Nie było żadnego dziecka; nigdy nie powiedzieliśmy, że ma być.

– Powiedziała królowi – zauważam cicho, gdy George i Anna milczą.

– Przyzna, że się pomyliła; jedno czy dwa krwawienia nie przyszły w porę i miała nadzieję… Nigdy nie powiemy „poronienie”. Ani „martwy poród”. Nigdy nie użyjemy słowa „martwy”.

– Byłem we Francji, pani matko – zauważa cicho George. – Powiedziałem królowi Francji, że Anna nosi dziecko i że odwiedzimy go, kiedy syn się urodzi.

– Król Francji nie będzie narzekał, prawda? Będzie radosny jak skowronek z powodu naszego żalu. Ale to nieważne, co on myśli. Ważne jest, co myśli nasz król. Ważne jest, aby nasz król nigdy więcej nie usłyszał słowa „poronienie”. Ż eby nigdy nie usłyszał, jak ktoś mówi, że jego dziecko urodziło się martwe. Wystarczająco wiele razy słyszał to od pierwszej żony. Nigdy tego nie usłyszy od Anny.

Przez następne kilka dni obserwuję, jak my, Boleynowie, wraz z Howardami bezczelnie kłamiemy, gotowi stawić czoła każdemu, kto ośmieliłby się nam zaprzeczyć. Ja jestem kluczem do szyfru kłamstw: inni zadają mi szeptem pytania, których nie odważyliby się zadać matce Anny, Elizabeth Boleyn, ani jej bratu Thomasowi Howardowi, księciu Norfolku. Raz po raz wyznaję – w najściślejszej tajemnicy – że Anna sądziła, iż nosi dziecko, ale tylko krwawienie jej się opóźniło o jakiś miesiąc. Ot, drobna pomyłka, naturalna u młodej żony. Zaprzysiężenie tajemnicy jest na tym dworze najpewniejszym sposobem na szybkie rozpowszechnienie wiadomości.

Jedyną osobą, która ma prawo wiedzieć, jest król, ale on o nic nie pyta. Jego dwór, reforma religii, rewolucja w kraju – całe jego życie – opiera się na przekonaniu, że pierwsza żona nie mogła urodzić mu syna, ponieważ ich małżeństwo było nieważne, zatem Bóg mu nie pobłogosławił. Jego nowe małżeństwo jest ważne, ergo pobłogosławione przez Boga, ergo będzie miał syna. To kwestia logiki, królewskiej odmiany logiki, której nie można zaprzeczyć. Cokolwiek przydarzyło się Annie (a wszyscy stanowczo twierdzimy, że nic jej się nie przydarzyło), nasienie króla nie może zawieść. Skoro idealny król ma idealną żonę, musi z nią spłodzić idealnego syna.

Gertrude Courtenay, markiza Exeter, składa nam kolejną nieproszoną wizytę i udaje mi się z nią rozmawiać przez pół godziny, nie zbaczając z toru kłamstwa. Wszystko, co powiem, w ciągu godziny trafi na biurko hiszpańskiego ambasadora i jeszcze w tym miesiącu zostanie przeczytane w Toledo. Gertrude próbuje mnie zmusić do przyznania, że był to martwy poród, a ja szeroko otwieram przejrzyste szare oczy i wyjaśniam, że młodej żonie i młodej matce często zdarzają się pomyłki, ale następnym razem nie będzie żadnej pomyłki i urodzi się chłopiec. Gertrude Courtenay może zanieść te słowa hiszpańskiemu ambasadorowi, starym lordom i zakamuflowanym papistom. Może je powtórzyć całemu West Country, którym jej rodzina rządzi jak udzielnym księstwem; może je szepnąć lady Marii i przekazać w liście starej królowej. Nie ma znaczenia, czy hiszpańska frakcja uwierzy w nasze kłamstwo, czy nie. Obecnie w Anglii obowiązuje nowe prawo – prawo Anny, uchwalone przez parlament Anny – które mówi, że Anna jest królową, a jej syn będzie następnym królem. Niezależnie od tego, czy jej syn urodzi się w tym roku, czy w przyszłym, to prawo i tak obowiązuje.

Anna wstaje z łoża po kilku dniach. Jada z całym dworem, nie przestaje rozbawiać króla, tańczy z nim, uśmiecha się do jego pogodnej twarzy i chwali reformy, które on próbuje wprowadzić w Kościele. Nikt nie komentuje tego, że jej brzuch wcześniej był zaokrąglony, a teraz jest płaski.

Tylko książę Norfolku, wuj Anny, wspomina o tym – ale nigdy w obecności swojej siostrzenicy królowej ani jej matki, a swojej siostry. To za mną idzie na skraj wielkiej sali po kolacji, gdy służący wynoszą stoły, aby zrobić miejsce na tańce.

– Czy ona już czuje się dobrze? – Jego twarda szczupła twarz jest zwrócona w moją stronę, ciemne oczy omiatają moją twarz.

– Tak, Wasza Wysokość.

Anna śmieje się razem z królem, prowadząc go do stołu karcianego na partyjkę wista z George’em i szwagrem króla, Charlesem Brandonem.

– Czy może mieć kolejne dziecko? Nie miała żadnych kłopotów przy Elżbiecie, prawda? Moja siostra opowiada mi same kłamstwa.

– Czy Wasza Wysokość ufa komukolwiek? – pytam z zaciekawieniem.

– Ufam tobie – odpowiada. – Nigdy nie ubarwiałaś prawdy ani jej nie naginałaś. Masz oczy szeroko otwarte i nie jesteś przewrażliwiona. Dlatego wolę ciebie od innych, moja mała laleczko. Czy ona będzie jeszcze miała dziecko?

– Położna powiedziała, że może mieć, jeśli tylko mąż potrafi zrobić swoje.

– Na Boga! Położna tak powiedziała? I wszyscy ją słyszeli? Podawała w wątpliwość potencję króla?

– Och, nie wiedziała, że mówi o królu. Podali jej moje nazwisko. Sądziła, że mówi o George’u. Myślała, że to ja urodziłam martwe dziecko.

Książę Norfolku krzywi się ze współczuciem.

– Tak czy owak, nie powinnaś tracić nadziei. Nie masz nawet trzydziestu lat, zostało ci mnóstwo czasu.

Kiwam głową. Dziecko jeszcze mocniej zwiąże mnie z tą rodziną. Chcę, żeby uważali mnie za pełnoprawną członkinię rodu Boleynów, matkę chłopca z domu Howardów, lojalną za sprawą więzów krwi.

– Posłuchaj, Jane, kiedy Anna znów pocznie, chcę o tym wiedzieć od razu. Powiedz mi przy pierwszych oznakach. Nie wtedy, kiedy Anna będzie chciała to ogłosić. Powiedz mi o tym, kiedy tylko czegokolwiek się dowiesz, po prostu czegokolwiek.

Dobry dworzanin potrzebuje patrona, a człowiek przy władzy potrzebuje informacji. Jesteśmy ze sobą połączeni jak sokół i sokolnik. Ja dla niego poluję, a on mnie chroni.

– Słyszałem, że Anna nalega na wprowadzenie nowego prawa, w myśl którego każdy musi przysiąc wierność. To prawda? – pyta mnie. – Czy nie wystarczy, że jej dzieci, Elżbieta i wszystkie, które dopiero się narodzą, będą uznane za jedynych dziedziców?

– To nie wystarczy – mówię. – Chce zmusić całą ukrytą frakcję hiszpańską do złożenia publicznej przysięgi. Zbyt wielu jest takich, którzy kłaniają się Annie jako królowej i jej dzieciom jako dziedzicom tronu, ale potajemnie pozostają wierni starej królowej i lady Marii.

– Do tej pory takie pozory szacunku i lojalności wystarczały.

– Nie, to koniec dwulicowości.

– Mają przysiąc wierność nienarodzonemu dziecku?

– Albo zostaną oskarżeni o zdradę stanu.

– To sprytne – mówi niechętnie. – Przyznaję, to jest sprytne. I pozwoli zdemaskować hiszpańską frakcję. Ale mnie to nie odpowiada, bo to odbiera prawo dziedziczenia mojemu zięciowi.

Nieślubny syn króla, Henry Fitzroy, od prawie roku jest mężem córki księcia. Małżeństwo nie zostało jeszcze skonsumowane, więc nie jest pełnoprawne, a teraz wielki triumf, jakim był ten ślub, może się okazać daremny, bo według nowego prawa Anny już na zawsze będzie tylko nieślubnym synem króla i nigdy nie zostanie uznany za królewskiego dziedzica.

– Czy żałujesz tego ślubu, panie? – pytam z zaciekawieniem. Mary Howard jest wobec męża zimna jak lód, kiedy spotyka go publicznie. Większość czasu spędzają osobno.

– Król trzęsie się nad swoim drogim chłopcem jak niańka – mruczy książę. – Mówi, że jest jeszcze za młody, żeby sypiać z własną żoną. – Marszczy czoło. – Nie mogłabyś nakłonić Anny, żeby szepnęła słówko w moim imieniu? Nie jesteśmy już przyjaciółmi, ale na litość boską, nadal jesteśmy rodziną!

– Ona skupia się na własnych interesach – ostrzegam go. – Król nie był zadowolony, że przez jakiś czas pozostawała w łożu. I jest jeszcze Agnes Trent.

– Ta mała ladacznica? – warczy książę z irytacją. – Możesz powiedzieć Annie, że w tej sprawie jestem po jej stronie. Nie możemy pozwolić, żeby wybranka frakcji hiszpańskiej wślizgnęła się do królewskiego łoża. Nie możemy pozwolić, żeby król odwrócił uwagę od Anny. Pozbądź się jej, Jane. Zrób, cokolwiek będziesz musiała zrobić, tylko dopilnuj, żeby stąd zniknęła.

Nadszedł kolejny wieczór, i chociaż Anna nie mogłaby być już bardziej czarująca przez cały długi dzień zabaw i rozrywek, król nie przysyła wiadomości, że przyjdzie do jej sypialni.

– Możesz dzisiaj spać ze mną, Jane – mówi z udawaną wesołością, gdy damy zaplatają jej włosy, a ja podaję biały czepek.

– Jego Wysokość powiedział, że wstanie wcześnie, aby się pomodlić – odpowiadam.

Kiwa głową.

– Nie ma na świecie pobożniejszego króla.

Wszystkie damy się z tym zgadzają. Dygają i odchodzą.

– Powiedział tak? – pyta nagle Anna.

– Nie.

– Jest z Agnes?

– Nie wiem, naprawdę – odpowiadam, chociaż wiem.

– On mnie już nie pragnie tak jak kiedyś – mówi niespokojnie, siada przy kominku i wyciąga rękę po ziołowy posset, który pije każdego wieczoru, aby jej łono było żyzne i gotowe na jego nasienie. – On jest jednym z tych problemów, dla których problem i rozwiązanie są tym samym.

– Aporia.

– Na litość boską! – parska. – Ta twoja niezgłębiona wiedza! Kogo to obchodzi?

Przez chwilę milczymy.

– Więc jakie jest pytanie? – zagajam cierpliwie. – Co to za pytanie, w którym zawarta jest odpowiedź?

– Król nie jest w stanie pragnąć chętnej kobiety – mówi po prostu.

– Nigdy nie wziął żadnej siłą!

Uśmiecha się gorzko.

– Nie, nie wziął, ale on pragnie odmowy. Lubi stare romanse: ukochana, która ucieka przed pożądaniem, piękna kobieta, która odrzuca najwspanialszego z rycerzy. Tak jak Lancelot i Ginewra, czyli zakazana miłość. Więc to właśnie robiłam: byłam bohaterką romansu. Rzuciłam mu wyzwanie: jeśli chcesz mnie zdobyć, musisz obalić królową, a potem papieża. To równie wielkie zadanie jak zabicie smoka. Dokonał tego. Tak jak w romansach, zwyciężył i zdobył nagrodę, piękną damę, czyli mnie. – Wpatruje się w ogień, jakby wróżyła z płomieni. – A teraz piękna dama siedzi mu na kolanach. Dziewica na wzburzonych falach dotarła do portu i zacumowała. Więc co dalej? Co może zrobić błędny rycerz z kobietą, do której się zalecał i którą zdobył? Ożenił się z nią i położył do łoża? Rzecz jasna nic. Opowieść się zakończyła. Sukces nie sprawia mu radości, kiedy już maski opadną, bo oto jestem ja, jego żona, związana z nim przysięgą! Według prawa nie mogę mu odmówić, a on nie może pragnąć kobiety, która mu nie odmówi.

– On kocha pościg…

Anna potrząsa głową.

– Nie, jest jeszcze gorzej. Normalni mężczyźni kochają pościg i dopadanie zdobyczy. Ale dla niego nie istnieje nic poza pościgiem. Nie chce zdobyczy, nie chce satysfakcji. Chce szukać, wiecznie szukać i nigdy nie znaleźć. Lubi widzieć siebie jako dzielnego poszukiwacza, pościg sprawia mu większą przyjemność niż ja, odnaleziona i zdobyta.

– Spłodził Elżbietę… – protestuję.

– Zanim się pobraliśmy! – wykrzykuje Anna niecierpliwie. – Nie rozumiesz? To nadal była część poszukiwań! Nie pamiętasz, jak się przed tym wzbraniałam? Odmawiałam mu przez sześć lat i omal od tego nie oszalał! Wpuściłam go do łoża, gdy nadał mi tytuł markizy i obiecał, że się ze mną ożeni, a zgodziłam się wyjść za niego dopiero wtedy, gdy przeciwstawił się samemu papieżowi. Ale pierwszy raz zdarza się tylko raz. – Patrzy na mnie gniewnie, jakby moim obowiązkiem było znaleźć rozwiązanie. – Jane, byłam największym wyzwaniem jego życia, a teraz jestem jedyną kobietą na świecie, której nie może pragnąć. Potrafi wymłócić uśmiechniętą dziewkę, która w ogóle się nie liczy, potrafi całym sercem pragnąć nieosiągalnej panny, ale nie potrafi wytrwać przy uczciwej, kochającej żonie.

Trzy noce później, długo po północy, król przysyła Francisa Westona z wiadomością, że przyjdzie do łoża Anny. Pili przez cały wieczór i król opiera się o framugę drzwi, gdy go przyprowadzają. Zostawiam króla i królową leżących obok siebie jak rzeźby na nagrobku i idę przez mroczne galerie do naszych pokoi, czyli pokoi Rochfordów.

George jest w nocnej koszuli. Mrugając, wpatruje się w płomienie w kominku. Podnosi głowę, nalewa mi coś do picia i przysuwa krzesło.

– Napij się. Bóg świadkiem, że już dość wypiłem. Jest w łożu?

– Tak, ale nie wiem, czy to cokolwiek da.

Wzgardliwie unosi brwi.

– Na Chrystusa, zrobiliśmy wszystko, co możliwe. Wysłaliśmy go do niej rozgrzanego winem. Przysięgaliśmy, że jest największym kochankiem od czasów sir Gawaina. Powtarzamy mu, że wszyscy jej pragniemy; wszyscy dyszymy do niej jak psy, ale ona nie ugnie się przed nikim oprócz niego. Podnieca go myśl, że wszyscy jej pragniemy, ale tylko on może ją mieć. Dziś wieczorem podpaliliśmy lont, a ona musi tylko się na niego rzucić, zanim iskra zgaśnie.

– Ona jest jego żoną! Nie może się zachowywać jak ladacznica.

– Musi coś zrobić, żeby mieć z nim następne dziecko. – George wzrusza ramionami. – Cokolwiek, co zadziała. Francuskie sztuczki… cokolwiek.

Waham się, stojąc za jego krzesłem, gdy on wpatruje się w ogień.

– Ale, George, żona nie może prowokować pożądania. Księcia można spłodzić tylko podczas świętego aktu. Sumienie króla nie zezwoli na francuskie sztuczki, a ona nie może go dosiąść, bo to wbrew prawu kościelnemu. Nie powinna się zniżać do nierządnych sztuczek, bo to… bo to nie jest po królewsku.

George prycha szyderczo.

– Jeśli ona będzie się zachowywać po królewsku, to on jej nawet nie tknie.

Pochylam się i otaczam go ramionami. Po krótkiej chwili George z westchnieniem opiera głowę o moją pierś, a ja całuję jego skronie i zmarszczone czoło.

– A co z nami? – szepczę. – Pójdziemy do łoża?

– Żeby spać – odpowiada. – Wypiłem tyle, że jestem jeszcze bardziej bezużyteczny niż sam król.