Zabawa w zabijanie - Agnieszka Peszek - ebook + audiobook

Zabawa w zabijanie ebook i audiobook

Agnieszka Peszek

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sława, życie na świeczniku, popularność. To marzenie wielu. Piątka młodych ludzi zostaje zaproszona do programu, jakiego nigdy jeszcze nie było. Liczą, że w końcu uda im się zrealizować swoje cele.

Dają się wciągnąć w grę, na której końcu ma czekać nagroda. Ale czy na pewno organizator kieruje się ich dobrem? A może wywożąc ich w odludne miejsce, każąc robić rzeczy, które przerażą najtwardszych, dąży do czegoś gorszego?


„Zabawa w zabijanie” to czwarta odsłona przygód Doroty Czerwińskiej. Policjantka podejmuje pracę w stolicy i musi zmierzyć się z nowymi życiowymi wyzwaniami: macierzyństwem, mężczyzną, który nie odpuszcza, i drugim, który tkwi w jej sercu.

„Zabawa w zabijanie” to zamknięta fabuła, więc nie trzeba znać poprzednich części, ale jeżeli ktoś ma ochotę, to zapraszam do zapoznania się z poprzednimi częściami w następującej kolejności „Przez pomyłkę”, „Dziewczyny z wnęki” oraz „Iluzji doskonałości”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 27 min

Lektor: Agnieszka Peszek
Oceny
4,4 (131 ocen)
77
36
10
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adella60
(edytowany)

Całkiem niezła

Ksiazka powierzchowna, rwana, niespojna akcja. Zakonczenie wskazuje na pisarska nieporadnosc
10
Jorge_280

Z braku laku…

Jak zwykle u tej autorki: żarło, żarło i zdechło…
00
Sandomia

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
ludabrowski

Dobrze spędzony czas

Niezła książka, choć trochę jak słoń bez trąby. Tylko słoń bez trąby się gwałtownie zaczyna, a ta książka się nagle kończy. Zakończenie trochę mnie rozczarowało.
00
lakusia67

Nie oderwiesz się od lektury

Jak każda z książek autorki trzyma w napięciu a zakończenie jest zaskakujące.
00

Popularność




Copyright by Agnieszka Peszek 2023

Copyright by 110 procent 2023

Wydanie 1

Redakcja: Dominika Kamyszek – OpiekunkaSlowa.pl

Projekt graficzny okładki: Andrzej Peszek

Wersja elektroniczna: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek

ISBN: 978-83-967757-0-2

Wydawnictwo 110 procent

Cymuty 4, 05-825 Czarny Las

www.peszek.pl

Naj­gor­sza, naj­trud­niej­sza do wy­le­cze­nia nie­na­wiść to taka, która za­jęła miej­sce wiel­kiej mi­ło­ści.

Eu­ry­pi­des

Pro­log

– Oops, I did it again, I played with your he­art, got lost in the game – śpie­wała Magda, dwu­dzie­sto­trzy­let­nia blon­dynka, sta­ra­jąc się, aby jej głos przy­po­mi­nał ten pły­nący z ra­dia. Gdyby mo­gła, do­rzu­ci­łaby do tego kroki ta­neczne z te­le­dy­sku Brit­ney Spe­ars, jed­nak na miej­scu pa­sa­żera w dość klau­stro­fo­bicz­nym volks­wa­ge­nie gol­fie sta­no­wiło to nie lada wy­zwa­nie. Za­miast tego wy­ko­ny­wała sy­me­tryczne ru­chy raz prawą, raz lewą ręką, do­dat­kowo krę­cąc głową w rytm mu­zyki.

– Do­brze, że ona tego nie wi­dzi i nie sły­szy – sko­men­to­wała wy­stęp ko­le­żanki pro­wa­dząca sa­mo­chód Ola, krótko ostrzy­żona bru­netka, i ści­szyła ra­dio, stu­ka­jąc w pa­nel dłu­gimi pa­znok­ciami w ko­lo­rze wście­kłego różu. – Do­sta­łaby pew­nie za­wału i za­koń­czyła ka­rierę. Kie­dyś sły­sza­łam, że Ju­styna Stecz­kow­ska do­staje po­twor­nego bólu głowy, gdy ktoś w jej to­wa­rzy­stwie rzęzi jak ty.

– Dla­czego to zro­bi­łaś? – prze­rwała wy­wód ko­le­żanki aspi­ru­jąca śpie­waczka i na se­kundę od­wró­ciła głowę w stronę okna, uda­jąc ob­ra­żoną, jed­nak wi­dząc za nim tylko prze­ra­ża­jącą ciem­ność, po­now­nie spoj­rzała na ko­le­żankę. – To moja ulu­biona pio­senka. Mam z nią piękne wspo­mnie­nia.

– Pew­nie ca­ło­wa­łaś się przy niej z tym ob­le­śnym Mi­ło­szem? – spy­tała kie­ru­jąca.

– On wcale nie był taki zły.

Magda wy­cią­gnęła rękę w stronę po­krę­tła, jed­nak za­nim udało jej się zro­bić gło­śniej, do­stała de­li­kat­nie po pal­cach od ko­le­żanki.

– Mój sa­mo­chód, moja mu­zyka. Te­raz po­słu­chamy cze­goś faj­niej­szego – po­wie­działa Ola.

Już chciała na­ci­snąć funk­cję łą­cze­nia się z te­le­fo­nem przez blu­eto­oth i wy­brać je­den z jej ulu­bio­nych utwo­rów z apli­ka­cji Spo­tify, gdy na­gle w sa­mo­chód coś ude­rzyło, a one po­czuły mocne szarp­nię­cie.

– Aaa! Co to było?! – wy­darła się prze­ra­żona pa­sa­żerka i wy­pro­sto­wała jak struna. Mo­men­tal­nie spo­waż­niała. Otwo­rzyła sze­rzej oczy i wy­su­nęła się nieco do przodu, na ile po­zwa­lały jej na to za­pięte pasy.

– Boże! Nie wiem…

– Ale chyba coś du­żego! Jak mo­głaś nie za­uwa­żyć? – mó­wiła na­dal pod­nie­sio­nym gło­sem Magda, ner­wowo roz­glą­da­jąc się do­okoła.

Znaj­do­wały się w środku lasu, któ­rego uni­kały jak ognia. Nie­stety do­jazd do ko­legi, który or­ga­ni­zo­wał wła­śnie swoje dwu­dzie­ste pierw­sze uro­dziny, nie był moż­liwy w inny spo­sób. Gdyby obie nie mu­siały tego dnia sta­wić się w pracy, pew­nie za­bra­łyby się wcze­śniej z grupą ko­le­ża­nek, które po­je­chały au­to­bu­sem. Nie­stety ich wspólny szef od­mó­wił, twier­dząc, że zgła­sza­nie nie­obec­no­ści w pracy dzień wcze­śniej jest nie­od­po­wie­dzialne i mają do­ro­snąć, je­żeli chcą na­dal u niego pra­co­wać. A chciały, więc grzecz­nie sta­wiły się w ro­bo­cie. Gdy ze­gar wy­bił osiem­na­stą, po­gnały jak sza­lone do domu Oli, wy­szy­ko­wały się naj­szyb­ciej, jak po­tra­fiły, i tym spo­so­bem sie­działy te­raz w sa­mo­cho­dzie, w środku lasu, i żadna z nich nie chciała wyjść na ze­wnątrz, oba­wia­jąc się tego, co czy­hało w ciem­no­ściach.

– A ty coś wi­dzia­łaś? Mą­drzysz się jak zwy­kle. Ko­men­tu­jesz, a sama sie­dzisz jak kró­lewna na tro­nie i masz gdzieś to, co się dzieje do­okoła cie­bie – rzu­ciła wku­rzona Ola i zer­k­nęła w boczne lu­sterko, li­cząc, że coś w nim doj­rzy. Nie­stety kłę­biąca się za oknem czerń nie po­zwa­lała do­strzec ni­czego wy­róż­nia­ją­cego się. Od sied­miu ki­lo­me­trów nie mi­jały po dro­dze żad­nego do­mo­stwa, a wy­jąt­kowo tej nocy niebo przy­sła­niała gruba war­stwa chmur. – Cofnę, może tylko mu­snę­ły­śmy coś i zwie­rzak po­biegł da­lej – po­wie­działa z na­dzieją w gło­sie.

Wrzu­ciła wsteczny bieg i sa­mo­chód za­czął po­woli to­czyć się do tyłu. Ni­gdy nie była mi­strzem kie­row­nicy, a gdy do­szedł do tego stres, jej ma­newr bar­dziej przy­po­mi­nał si­nu­so­idę niż jazdę po pro­stej.

Se­kundy dłu­żyły się nie­mi­ło­sier­nie, a żadna z dziew­czyn nie miała w so­bie od­wagi, aby prze­rwać pa­nu­jącą w au­cie ci­szę.

– Boże… – po­wie­działa w końcu le­dwo sły­szal­nym gło­sem Ola i zu­peł­nie igno­ru­jąc prze­szy­wa­jący jej ciało strach. Za­trzy­mała sa­mo­chód, wrzu­ciła bieg na luz i za­cią­gnęła ha­mu­lec ręczny, zo­sta­wia­jąc za­pa­lony sil­nik.

Nie zwa­ża­jąc na ko­le­żankę, na­ci­snęła klamkę i wy­szła z po­jazdu, ma­jąc wra­że­nie, że w krót­kiej chwili jej nogi zmie­niły kon­sy­sten­cję na ga­le­re­to­watą. Już z da­leka wie­działa, że nie jest to sarna czy inne le­śne zwie­rzę. Z rowu wy­sta­wała ludzka noga. Z od­le­gło­ści kilku me­trów wy­glą­dała nie­na­tu­ral­nie biało, tak jakby jej wła­ści­cie­lem nie był czło­wiek, ale ma­ne­kin.

Prze­su­wa­jąc się cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, Ola zbli­żała się do przy­droż­nego rowu. Ciemna noc i śro­dek lasu po­wo­do­wały, że naj­chęt­niej by ucie­kła, zo­sta­wia­jąc ofiarę w ro­wie. Jed­nak wie­działa, że nie może. Jej tata pra­co­wał jako me­dyk i wie­lo­krot­nie opo­wia­dał hi­sto­rie z dy­żu­rów, pod­kre­śla­jąc, jak ważna jest pierw­sza po­moc. Ale nie­stety nie to prze­ma­wiało do niej naj­bar­dziej, ale fakt, że w dzi­siej­szych cza­sach po­li­cja znaj­duje więk­szość spraw­ców wy­pad­ków dro­go­wych.

Gdy w końcu zna­la­zła się metr od ofiary, za jej ple­cami wy­ro­sła ko­le­żanka. W ręce trzy­mała te­le­fon, któ­rym oświe­tlała drogę. Gdy spoj­rzały na twarz le­żą­cej w ro­wie dziew­czyny, za­marły.

– O w mordę! Prze­cież to ta la­ska z pro­gramu! – wy­szep­tała Magda i wy­brała nu­mer 112.

Roz­dział 1

trzy tygodnie wcześniej

– Po­ciąg oso…wy re­la­cji Warsz…a Za­chod… Prze­myśl wje­dzie na tor dru… przy pe­ro­nie czwart…

Blanka wy­tę­żyła słuch, pró­bu­jąc wy­ła­pać, co mówi do­bie­ga­jący z gło­śni­ków ko­biecy głos, który le­d­wie sły­szała z po­wodu trwa­ją­cych na dworcu prac re­mon­to­wych. Po­ziom zde­ner­wo­wa­nia wzrósł jesz­cze bar­dziej. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej chciała, było spóź­nie­nie się na po­ciąg od­jeż­dża­jący na „sta­cję Ma­rze­nia”, jak to w my­ślach so­bie po­wta­rzała.

Za­wsze uwa­żała się za dość ob­rotną i ży­ciową osobę, ale do­piero gdy do­stała za­pro­sze­nie do pro­gramu, gdzie ja­sno i wy­raź­nie na­pi­sano, że ma przy­je­chać po­cią­giem, do­szło do niej, że ni­gdy nie po­dró­żo­wała ko­leją sama. Od kiedy pa­mię­tała, wszę­dzie jeź­dziła sa­mo­cho­dem. Przez dłu­gie lata jej ro­dzice peł­nili funk­cję kie­row­ców, a cza­sami pod­czas kłótni na­zy­wali sie­bie na­wet po­gar­dli­wie szo­fe­rami. Raz dała się na­mó­wić ko­le­żance na jazdę au­to­ka­rem na Ma­zury. Skoń­czyło się to rzy­ga­niem w ro­wie, kłót­nią z kie­rowcą, który we­dług niej je­chał jak pi­jany za­jąc, i obiet­nicą daną sa­mej so­bie, że bę­dzie uni­kała trans­portu pu­blicz­nego jak ognia. Oczy­wi­ście oprócz sa­mo­lo­tów, bo to uwa­żała ra­czej za luk­su­sowy spo­sób prze­miesz­cza­nia się.

Szyb­kim kro­kiem po­wę­dro­wała na wła­ściwy pe­ron, cią­gnąc za sobą wielką wa­lizkę, do któ­rej spa­ko­wała swoje naj­lep­sze ciu­chy. Wresz­cie usia­dła na ma­łej ła­weczce obok star­szej ko­biety ubra­nej w wielki fu­trzany płaszcz i cze­kała na po­ciąg. Se­kundy le­ciały nie­na­tu­ral­nie wolno, jakby ktoś się nad nią znę­cał, spo­wal­nia­jąc pracę ze­gara. Na ple­cach czuła ko­lejną strużkę potu – za­wsze tak re­ago­wała na stres, co de­ner­wo­wało ją jesz­cze bar­dziej, po­nie­waż nie­na­wi­dziła smrodu spo­co­nych lu­dzi.

Od­wró­ciła wzrok od ta­blicy z go­dziną przy­jazdu. Naj­chęt­niej wy­ję­łaby te­le­fon z kie­szeni swo­jej pu­cho­wej, in­ten­syw­nie zie­lo­nej kurtki, ale wie­działa, że nie może. To był ko­lejny punkt, któ­rego mu­siała bez­względ­nie prze­strze­gać. Żad­nych re­la­cji na Fa­ce­bo­oku, In­sta­gra­mie, Tik­Toku czy YouTu­bie. W my­ślach na­zwała go Se­cret Pro­ject. Od­po­wie­dzi na py­ta­nia „Kto?”, „Gdzie?” i „Co bę­dzie miała tam ro­bić?” nie znała. Czuła się tro­chę jak ja­dący na mi­sję szpieg, któ­rego zle­ce­nio­dawca nie in­for­muje o ni­czym, do­póki ten nie do­trze na miej­sce.

Od dawna wie­działa, że jest w sta­nie wiele po­świę­cić, by cho­ciaż o mi­li­metr zbli­żyć się do swo­jego celu. Do swo­jego ma­rze­nia, które zwi­zu­ali­zo­wała so­bie już ja­kiś czas temu, a o któ­rym opo­wia­dała każ­demu i o każ­dej po­rze dnia, sto­su­jąc pa­no­szącą się wszę­dzie modę na afir­ma­cję. Gdy bu­dziła się rano, sta­wała przed lu­strem i po­mimo że jej twarz da­leka była od ide­ału przez brak ma­ki­jażu, po­wta­rzała so­bie: „Je­stem piękna. Pod­biję świat. Będę ce­le­brytką”.

Ścianki, wy­wiady, gale – to było jej ma­rze­nie. Ży­cie w świe­tle ju­pi­te­rów. Au­to­grafy, zdję­cia z fa­nami. Od lat ob­ser­wo­wała gwiazdy in­ter­netu i nie do­strze­gała ja­kichś wy­raź­nych róż­nic mię­dzy nią a nimi. Nie tylko pod wzglę­dem pre­dys­po­zy­cji nie od­bie­gała od nich zna­cząco. Od­była już kilka kur­sów skła­da­nia fil­mi­ków. Po­tra­fiła się cał­kiem nie­źle wy­sty­li­zo­wać, ma­ki­jaż też nie spra­wiał jej pro­blemu. Cały czas nie dys­po­no­wała od­po­wied­nim sprzę­tem do na­gry­wa­nia, ale umó­wiła się z ro­dzi­cami, że je­żeli do­brze zda zi­mową se­sję, do­sta­nie na uro­dziny lep­szy te­le­fon i może lampę, bo stara już się po­prze­pa­lała, a sta­tyw przy każ­dym prze­sta­wia­niu w inne miej­sce za­cho­wy­wał się tak, jakby miał się prze­wró­cić.

Cie­szyła się na wy­jazd i li­czyła, że dzięki niemu roz­pocz­nie nowy roz­dział swo­jego ży­cia. Je­dyne, czego się oba­wiała, to to, że ro­dzice wku­rzą się na nią. Wy­słała im tylko SMS in­for­mu­jący o tym, że wy­jeż­dża z ko­le­żanką na dwa ty­go­dnie nad mo­rze i ro­bią so­bie de­toks od te­le­fo­nów. Nie po­dała żad­nych kon­kre­tów, więc oba­wiała się, że wpadną w pa­nikę. Za­wsze tak ro­bili, gdy nie od­zy­wała się przez kilka dni.

Od dwóch lat nie miesz­kali już ra­zem. Po ma­tu­rze prze­pro­wa­dziła się z ma­łej miej­sco­wo­ści pod Ra­do­miem do sto­licy. Przez pierw­sze mie­siące miesz­kała u ciotki, sio­stry ojca, ale nie­stety bez­dziet­nej ko­bie­cie ciężko było przy­zwy­czaić się do jej trybu ży­cia, a do­kład­niej do póź­nych po­wro­tów, spa­nia do po­łu­dnia, a także zo­sta­wia­nia brud­nej bie­li­zny gdzie po­pad­nie. Po pią­tym te­le­fo­nie od wku­rzo­nego ojca, który zu­peł­nie nie słu­chał tłu­ma­czeń córki, wy­pro­wa­dziła się do ko­le­żanki z uczelni.

I wtedy za­częło się praw­dziwe ży­cie stu­denc­kie. Im­prezy do rana. Kac le­czony pi­wem. Week­endy, któ­rych zu­peł­nie by nie pa­mię­tała, gdyby nie re­la­cje na In­sta­gra­mie. Cza­sami w nie­dzielne po­po­łu­dnia, oglą­da­jąc to, co wrzu­ciła do sieci, z nie­do­wie­rza­niem i wsty­dem usu­wała ko­lejne fotki, li­cząc, że ro­dzice ich nie wi­dzieli. Zresztą nie tylko ro­dzice. Cza­sami to były wręcz na­gra­nia jak z fil­mów porno. Nic z tego nie pa­mię­tała i trak­to­wała to ra­czej jako coś, co się nie wy­da­rzyło, obie­cu­jąc so­bie, że się to nie po­wtó­rzy. Ale przy­cho­dził ko­lejny week­end i dana so­bie sa­mej przy­sięga zni­kała w opa­rach al­ko­holu i sub­stan­cji nie­wia­do­mego po­cho­dze­nia, które w for­mie ta­ble­tek lub ma­gicz­nych prosz­ków przyj­mo­wała co­raz czę­ściej.

Wie­działa, że dla wielu osób jej ży­cie jest eks­cy­tu­jące i cie­kawe, ale mimo to gdy zna­la­zła w skrzynce pocz­to­wej ad­re­so­wany do sie­bie list w nie­zwy­kle ele­ganc­kiej, czar­nej ko­per­cie, w pierw­szej chwili my­ślała, że to po­myłka.

Otwo­rzyła ją po­woli i wy­jęła coś na kształt za­pro­sze­nia.

In­ter­net czeka na Cie­bie.

Nie daj się pro­sić i do­łącz do grona ta­kich jak Ty. Lu­dzi z fan­ta­zją i fi­ne­zją, któ­rzy chcą pod­bić świat. Wrzuć na swój In­sta­gram zdję­cie i ko­niecz­nie użyj hasz­tagu #Baw­Sie­Jak­Nigdy!

Gdy to zro­bisz, bądź czujna. Nie­ba­wem do­sta­niesz ko­lejną wia­do­mość.

PS: Nie in­for­muj ni­kogo o li­ście. To su­per­tajny pro­jekt – tylko dla wy­bra­nych.

Blanka przez dłuż­szą chwilę pa­trzyła na prze­syłkę i za­sta­na­wiała się, kto może za tym stać i o co cho­dzi. Od kilku ko­le­ża­nek sły­szała, że na­wet do po­cząt­ku­ją­cych in­sta­gra­me­rek cza­sami od­zy­wają się różne firmy, ofe­ru­jąc swoje pro­dukty w za­mian za kilka po­stów, ro­lek czy re­la­cji. Nie­które marki dają to­talną swo­bodę w two­rze­niu ma­te­ria­łów, inne wy­sy­łają do­kładną in­struk­cję, co i jak na­krę­cić, sfo­to­gra­fo­wać, opi­sać, a na­wet ja­kich hasz­ta­gów użyć.

Pierw­szy raz ktoś ją do­strzegł, dla­tego nie za­mie­rzała stra­cić oka­zji do cie­ka­wej współ­pracy. Od razu zro­biła so­bie sel­fie przed lu­strem w sy­pialni, chwilę wcze­śniej po­rząd­ku­jąc ba­ła­gan na łóżku, które wcho­dziło w kadr. Opi­sała swój week­end, od­twa­rza­jąc ko­lejny pi­jacki ciąg, który za­czął się już w czwar­tek. Wy­mie­niła lo­kale, gdzie się ba­wiła, wrzu­ciła kilka zdjęć z ko­le­żan­kami, a jako ostat­nie opu­bli­ko­wała to zro­bione chwilę wcze­śniej. Na­pi­sała jesz­cze kilka słów o tym, co pla­nuje w zbli­ża­ją­cym się ty­go­dniu, do­dała swoje zwy­cza­jowe hasz­tagi, a wśród nich je­den nowy, tak aby się nie wy­róż­niał.

Dwa dni póź­niej zna­la­zła w skrzynce ko­lejną ko­pertę, tym ra­zem białą, ale rów­nie ele­gancką co po­przed­nia. Otwie­ra­jąc ją po­woli, czuła się tro­chę jak sa­per roz­bra­ja­jący bombę. Gdy w końcu wy­jęła z niej kartkę, ręce jej się trzę­sły, a po ple­cach pły­nął pot, mimo że w wy­naj­mo­wa­nym miesz­ka­niu tem­pe­ra­tura rzadko wzra­stała po­wy­żej dwu­dzie­stu stopni Cel­sju­sza.

W środku na bia­łym gru­bym pa­pie­rze, o gra­ma­tu­rze zu­peł­nie in­nej niż w kart­kach uży­wa­nych na co dzień, ktoś na­pi­sał kilka zdań, które miały od­mie­nić jej ży­cie.

Masz w so­bie to coś, co po­ko­cha świat.

Je­steś go­towa na przy­godę?

Je­steś go­towa na wy­zwa­nia?

Je­steś go­towa, by zmie­nić swoje ży­cie nie do po­zna­nia?

Czas za­cząć za­bawę.

Wejdź na stronę Baw­Sie­Jak­Nigdy.pl i do­łącz do roz­grywki.

Po­dany ad­res zu­peł­nie nic jej nie mó­wił. Wpi­sała go w okno wy­szu­ki­warki w swoim te­le­fo­nie i cze­kała. Nie­stety, jak co mie­siąc, wy­ko­rzy­stała już cały wy­ku­piony w ra­mach abo­na­mentu pa­kiet da­nych, dla­tego te­raz strona ła­do­wała się nie­mi­ło­sier­nie długo, a Blanka miała wra­że­nie, że każda se­kunda trwa w nie­skoń­czo­ność.

W końcu ob­raz się wczy­tał, a jej oczom uka­zała się czarna strona z ma­łym okien­kiem, obok któ­rego wid­niał na­pis „IG nick”. Wpi­sała swoją na­zwę użyt­kow­nika z In­sta­grama i cze­kała. Chwilę póź­niej wy­świe­tliła się li­sta wy­tycz­nych od­no­śnie do jej wy­jazdu. Wszystko wy­glą­dało in­try­gu­jąco i nie­wia­ry­god­nie ta­jem­ni­czo, a je­żeli chciała li­czyć na suk­ces w tym pro­jek­cie, mu­siała za­cho­wać tę ta­jem­nicę dla sie­bie, mimo że swoim zwy­cza­jem naj­chęt­niej po­dzie­li­łaby się tym nie tylko ze wszyst­kimi zna­jo­mymi, ale rów­nież z ob­ser­wa­to­rami, któ­rych zu­peł­nie nie znała.

Te­raz, sie­dząc na ła­weczce w ocze­ki­wa­niu na po­ciąg, czuła prze­szy­wa­jącą dumę. Ni­gdy nie na­le­żała do osób, które po­tra­fią utrzy­mać co­kol­wiek w se­kre­cie. Za­wsze zu­peł­nym przy­pad­kiem wy­ga­dy­wała się ko­le­żance czy któ­re­muś z ro­dzi­ców, jed­nak tym ra­zem, czu­jąc po­wagę sy­tu­acji i po­ten­cjał, jaki do­strze­gała w pro­jek­cie, wznio­sła się na wy­żyny sa­mo­kon­troli i mo­gła sama sie­bie po­chwa­lić.

Na pe­ron wto­czył się po­woli po­ciąg, za­po­wia­dany wcze­śniej przez sym­pa­tyczny dam­ski głos. Blanka spoj­rzała na sie­dzącą obok ko­bietę, z ja­kie­goś po­wodu li­cząc, że ta doda jej otu­chy. Do­piero te­raz po­czuła nie­po­kój. Nie oba­wiała się sa­mej po­dróży, ale nie­zna­nego. Wie­działa, że czeka ją przy­goda ży­cia, ale ja­kaś jej część pod­po­wia­dała, że ktoś po­wi­nien wie­dzieć, do­kąd je­dzie. Od­go­niła złe my­śli, wzięła dwa głę­bo­kie wde­chy, jak za­zwy­czaj ro­biła na ko­niec za­jęć fit­ness. Wstała i cią­gnąc swoją wa­lizkę wy­pchaną naj­lep­szymi ciu­chami, ru­szyła w stronę po­ciągu, który na ta­bliczce za­mon­to­wa­nej na boku składu miał dru­ko­wa­nymi li­te­rami na­pi­sane „Prze­myśl”.