Z przysłowiami za pan brat - Renata Piątkowska - ebook + książka

Z przysłowiami za pan brat ebook

Renata Piątkowska

4,8

Opis

Czy wiesz, dlaczego wpada się do kogoś jak po ogień? I dlaczego kot śpi, a myszy harcują? I kim był Zabłocki, który źle wyszedł na mydle? I kto ma węża w kieszeni?... Nie? To koniecznie przeczytaj tę książkę! Renata Piątkowska o przysłowiach opowiada zajmująco, dowcipnie i z werwą. Skąd się biorą? Co tak naprawdę znaczą? Dlaczego czasami wydają się takie dziwne? Do czego mogą się przydać? Każda zabawna historyjka nawiązuje do wybranego powiedzenia, opowiadając o sytuacjach dobrze znanych z codziennego życia, które mogą się zdarzyć każdemu dziecku i w każdej rodzinie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 82

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (35 ocen)
29
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karyncarz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajne
00

Popularność




Projekt okładki i ilustracje: Marcin Piwowarski

Korekta: Alicja Chylińska

Copyright © Renata Piątkowska 2005

Copyright © Wydawnictwo BIS 2005

ISBN 978-83-7551-478-0

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01-446 Warszawa

Tel. 22 877-27-05, fax 22 837-10-84

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Skład wersji elektronicznej: Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Wpaść jak po ogień

Mama wyrabiała w kuchni ciasto. Chciała upiec placek z owocami i posypką. Jacek deklarował chęć każdej możliwej pomocy, byleby ciasto było szybciej gotowe. Mama właśnie wsypywała mąkę do miski i sięgnęła do lodówki po jajko, gdy ręka zastygła jej w powietrzu. W przegródce nie było ani jednego jajka.

– No tak, zapomniałam kupić – westchnęła i zaraz dodała: – Jacuś, biegnij do naszej sąsiadki, pani Klementyny, i pożycz od niej jedno jajko. Powiedz, że jutro oddam.

– Wszystko, tylko nie to – jęknął Jacek.

Nie żeby miał coś przeciw pożyczaniu, to nie był dla niego problem, problem stanowiła pani Klementyna. Była to w zasadzie sympatyczna, życzliwa światu i ludziom staruszka, ale słynęła wśród sąsiadów z niebywałego gadulstwa. Na każdy temat mówiła dużo i tak szybko, że nie sposób było jej przerwać. Czas jakby dla niej nie istniał. Dlatego skoczyć do pani Klementyny po jajko znaczyło tyle, co przesiedzieć u staruszki dobre pół godziny, słuchając jej opowieści. Trudno to jednak wytłumaczyć mamie, która uważała, że pani Klementyna jest czarująca. Po chwili więc Jacek pukał do drzwi sąsiadki. Otworzyła mu je z rozmachem i natychmiast wciągnęła go do środka.

– Wchodź, wchodź, Jacusiu, bo w przeciągu stać niezdrowo, ot co – powiedziała.

Plan Jacka, żeby nie wchodzić do środka, tylko poprosić o jajko, stojąc w progu, spełzł na niczym. Więc gdy tylko znalazł się w przedpokoju, szybko powiedział:

– Mama prosi o pożyczenie jednego jajka. Potrzebuje go do ciasta. Jutro odda.

– Jajko, powiadasz. Pożyczę, czemu nie, nawet oddawać nie trzeba. Bo widzisz, Jacusiu, sąsiedzi muszą sobie pomagać, ot co. A mama pewnie placek z owocami piecze? Bo owoce w tym roku obrodziły, dorodne i niedrogie.

W tym miejscu pani Klementyna przerwała na chwilę i kichnęła.

Jacek wykorzystał ten moment i szybko wtrącił:

– Na zdrowie! I ja właśnie chciałem pożyczyć to jajko, bo mama pewnie czeka.

– A dziękuję, Jacusiu, dziękuję. A jajka to ja mam, kochany, świeżutkie, na targu kupione. Bo te ze sklepu, widzisz, są dużo gorsze, mniejsze i nie zawsze świeże, ot co.

Pani Klementyna już zmierzała w stronę lodówki, gdy nagle zawróciła.

– A czemu tak stoisz, Jacusiu? Siadajże tu, na krześle. Kto to widział gościa na stojąco przyjmować. – To powiedziawszy, przysunęła Jackowi kuchenny taboret.

– Nie, nie będę siedział, wezmę tylko to jajko i polecę – zaproponował Jacek.

– Co wy, młodzi, tacy niecierpliwi, ja jeszcze do lodówki nie doszłam, a ty już chcesz iść? – pani Klementyna była wyraźnie niezadowolona. – Wpadłeś do mnie, Jacusiu, jak po ogień, ot co.

– Nie, nie po ogień, tylko po jajko. Ognia nie potrzebuję, bo ja nie palę – wyjaśnił Jacek.

– No niechbyś ty palił, to już ja bym cię za uszy wytargała, ot co – oburzyła się sąsiadka. – A żeś po jajko przyszedł, to ja jeszcze pamiętam – mruknęła pod nosem. Widzę jednak, że nie znasz przysłowia wpaść jak po ogień, a to bardzo źle, bo przysłowia są mądrością narodów. Niektóre mają po kilkaset lat. I teraz masz, kochany, okazję poznać przynajmniej to jedno, bo ja ci zaraz wytłumaczę, o co w nim chodzi. – Pani Klementyna nagle straciła zupełnie zainteresowanie lodówką i rozsiadła się wygodnie przy stole.

Jacek, chcąc nie chcąc, opadł na taboret. Wiedział, że teraz będzie musiał wysłuchać wszystkiego do końca i że upłynie dużo czasu, zanim wyjdzie stąd z jajkiem, o ile w ogóle kiedyś stąd wyjdzie.

Staruszka niezrażona miną chłopca, za to zadowolona, że ma słuchacza, zaczęła:

– Bo widzisz, przysłowie to powstało dawno temu, kiedy zapałek nie było jeszcze w użyciu, a o zapalniczkach już nie wspomnę. Ogień, niezbędny do gotowania, ogrzewania i oświetlania domów, przechowywano w piecu. Gospodyni musiała pilnować, by dorzucić do pieca z wieczora, tak żeby rano tliły się tam jeszcze węgielki. Zdarzało się jednak, że ogień wygasł i wtedy trzeba go było pożyczyć od sąsiada. Najczęściej wysyłano dziecko, które otrzymane żarki wkładało do glinianego garnuszka. Potem biegło co sił w nogach do domu, by donieść matce tlące się węgle. Gdyby chciało zatrzymać się w sąsiedztwie na dłużej, przyniosłoby do domu tylko popiół. Dziś używamy tego przysłowia w sytuacji, gdy ktoś wpada do nas tylko na chwilkę, i choć próbujemy go zatrzymać, on w wielkim pośpiechu załatwia swoją sprawę i szybko zmyka. Tak jak dawniej sąsiad wpadał po tlące się węgielki i pędził z nimi do domu, by mu nie wygasły, ot co – zakończyła pani Klementyna.

Jaka to wielka szkoda, że jajka nie gasną po drodze, bo wtedy sąsiadka musiałaby już dawno puścić mnie do domu – pomyślał Jacek, a głośno powiedział:

– To fajna historia, a czy teraz mógłbym prosić o to jajko?

– Jakie jajko? – zdziwiła się staruszka, ale już po chwili przypomniała sobie, jaki był cel wizyty Jacka. – Ach, jajko, oczywiście. Tak się zagadaliśmy, że zapomniałam. A ty się tak nie wierć, Jacusiu, na tym krześle, widzę, że się trochę śpieszysz. Zdaje się, że ty nie tylko wpadłeś jak po ogień, ale jeszcze jak śliwka w kompot – zaśmiała się cicho sąsiadka, kierując się do lodówki.

Jacka ogarnęło przerażenie, że pani Klementyna zechce wyjaśnić mu szczegółowo kolejne przysłowie, ale ona na szczęście ujęła to krótko.

– Mówimy, że ktoś wpadł jak śliwka w kompot, gdy znalazł się w jakiejś niespodziewanej i niekorzystnej dla siebie sytuacji. Czyli coś takiego, jak ty teraz u mnie, ot co – zakończyła i uśmiechnęła się łobuzersko.

Zanim Jacek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pani Klementyna wręczyła mu jajko. Potem odprowadziła go do drzwi i choć przeciąg rozwiewał jej włosy, wołała jeszcze za chłopcem, gdy był już na schodach:

– A nieś je, Jacusiu, ostrożnie i patrz dobrze pod nogi!

Po chwili Jacek kładł już jajko na kuchennym stole, tuż obok cukru, masła i miski z mąką.

– No, ciebie po coś posłać! – ofuknęła go mama. – Coś ty robił tyle czasu u tej czarującej staruszki?

– Och, mamo, wpadłem jak w kompot po ogień – wyjaśnił Jacek.

Mama spojrzała na syna, a oczy zrobiły jej się okrągłe ze zdumienia.

– Tylko nie każ mi tego tłumaczyć, bo już i tak jestem spóźniony. Chłopaki czekają – dorzucił, po czym chwycił piłkę i wybiegł z domu, a mijając drzwi sąsiadki, znacznie przyśpieszył kroku.

Zakazany owoc smakuje najlepiej

Romek siedział przy stole w kuchni i opychał się tortem czekoladowym. Jego grubiutkie paluszki nadspodziewanie zwinnie dzieliły sporą porcję tortu na mniejsze kawałki i niosły na widelcu do pucułowatej buzi. Te rozkoszne chwile przerwał głos mamy:

– Romek, tego tortu nie należało ruszać! Zrobiłam go specjalnie na urodziny taty. Tata dopiero jutro miał zdmuchnąć świeczki i uroczyście go pokroić.

Mama załamała ręce nad rozkrojonym tortem.

– Co cię podkusiło? Nie widziałeś, że tort ma na wierzchu napis „Z okazji 40. urodzin”? – spytała z pretensją w głosie.

Jak to, co mnie podkusiło – pomyślał Romek. – Przecież cała lodówka pachniała tym tortem. Mam wrażenie, że ten piękny kawałek sam się ukroił i ułożył na talerzyku, bo nawet nie pamiętam, żebym sięgał po nóż.

– Mamo, z tego napisu wykroiłem akurat część z liczbą „40”, więc dalej widać, że to jest tort urodzinowy, a nikt nie musi wiedzieć, że tata ma aż 40 lat – wytłumaczył się chłopiec.

– Co to znaczy „aż”? – Wyjaśnienia Romka zamiast uspokoić, jeszcze mamę rozdrażniły. – A poza tym masz nadwagę i powinieneś unikać słodyczy. Ale zdaje się, że to jest równie nierealne jak oczekiwać od psa, że będzie z odrazą patrzył na kiełbasę.

Po chwili dodała z westchnieniem:

– No tak, zakazany owoc smakuje najlepiej.

– Tort to nie żaden owoc – mruknął pod nosem Romek, odsuwając wylizany do czysta talerzyk.

– To takie przysłowie – wyjaśniła mama. – Mówi o tym, że zawsze największą ochotę mamy na to, czego nam nie wolno.

Jeśli mama