Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
205 osób interesuje się tą książką
„Nigdy nie wierzyłam w bezinteresowne czynienie dobra. Od zawsze tylko zbierałam rewanże za przysługi”.
Pokerzysta
Jeszcze nie odkrył wszystkich kart, ale w głębi duszy wie, że nigdy tego nie zrobi. Są rozgrywki, w których nie będzie wygranym – i to z własnego wyboru. Czasem lepiej przegrać, niż odsłonić serce.
Duch
Zobaczenie własnego imienia i nazwiska na nagrobku zrobiłoby wrażenie na każdym bez wyjątku. Ale on nigdy nie czuł się żywy. Był trupem dla tego społeczeństwa. A jednak... przy niej pierwszy raz pomyślał, że może warto byłoby zacząć oddychać pełną piersią.
Ella
Serce jest trudnym przeciwnikiem. Wiedziała, że nie należy ufać kanciarzom i oszustom – zwłaszcza gdy pojawiają się z uśmiechem, który potrafi przerwać ciszę. A jednak coś w niej drgnęło… raz. Potem drugi. Może miłość nie zna zasad? Od iskier zaczyna się pożar, który pochłania wszystko, co stanie mu na drodze – aż zostaje tylko popiół. I pamięć o tym, co kiedyś płonęło zbyt mocno.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 727
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Julia Kubicka
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Suchańska
Korekta: Alicja Szalska-Radomska, Monika Baran, Aleksandra Płotka
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
ISBN 978-83-8418-251-2 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Dla tych, którzy kryją się pod warstwą popiołu,
by rzucać iskry tam, gdzie inni potrzebują światła.
Chciałabym odpowiedzialnie podzielić się z Wami treścią Z iskier i popiołu, dlatego ostrzegam, że w książce występują narkotyki, alkohol, przemoc fizyczna i psychiczna, brutalne morderstwa, handel żywym towarem, problemy z agresją, myśli autodestrukcyjne, toksyczne wzorce związków, a także poważne naruszenia prawa oraz zasad moralnych.
Narracja może sugerować romantyczny charakter zachowań przemocowych, wynikających z nierównych szans w relacji ze względu na różnicę wieku bohaterów, ich pozycję życiową, a także wystąpienie syndromu sztokholmskiego.
W książce pojawiają się nawiązania do religii i wiary, które mogą zostać uznane za obraźliwe.
Narracja pierwszoosobowa pozwoliła mi na opowiedzenie tej historii ustami bohaterów, którzy postępują irracjonalnie oraz nieodpowiednio, ponieważ posiadają określony zestaw cech i doświadczeń. Nie pochwalam ani nie gloryfikuję ich przemyśleń i zachowań. Opisywane w książce związki nie są zdrowe i opierają się przede wszystkim na desperackich próbach przetrwania oraz zapewnienia sobie choćby chwilowego poczucia bezpieczeństwa.
Proszę, pamiętajcie, że jedną z najistotniejszych cech książki stanowi to, iż często wpuszcza nas do głowy bohatera. W ten sposób o wiele łatwiej mu zaufać. Umysły niektórych ludzi są jednak mrocznymi i trudno dostępnymi miejscami, dlatego do każdego zdania, które znajduje się w Z iskier i popiołu, podejdźcie z tą koncepcją:
Zawsze myślcie za siebie.
Książka została napisana w celach rozrywkowych, nie edukacyjnych. Sposób funkcjonowania poszczególnych instytucji może różnić się od tego, jak działają one w rzeczywistości. Powieść oparto na podstawowym researchu. Decydując się na przeczytanie jej, akceptujesz świat przedstawiony dzieła w taki sposób, w jaki został opisany.
W treści mogą znajdować się spoilery do trylogii „Tak powstają złoczyńcy”.
Ostrzeżenie nie jest zachętą do sięgnięcia po książkę przez osoby niepełnoletnie lub wrażliwe na wyżej wymienione kwestie.
Elizabeth Grant – Serial Killer
Toto Cutugno – L’italiano
Måneskin – IL DONO DELLA VITA
5 Seconds of Summer – More
Black Veil Brides – Devil
R.E.M. – Losing My Religion
Lady Gaga – Bloody Mary
Bryce Fox – Horns
Gracie Abrams – The Bottom
The Police – Every Breath You Take
Morandi, Helen – Save Me
Phoebe Bridgers – Savior Complex
Alex Sparrow – She’s Crazy but She’s Mine
Twenty One Pilots – The Line (from the series Arcane League of Legends)
Justin Bieber – Never Say Never
Halsey – Angel on Fire
VOILÀ – Therapy
Madison Beer – BOYSHIT
Damiano David – Born with a Broken Heart
Selena Gomez – Only You
Ruelle – Monsters
Taylor Swift, Post Malone – Fortnight
China Anne McClain – Calling All the Monsters
Phoebe Bridgers – I Know the End
The Dresden Dolls – My Alcoholic Friends
Ariana Grande – 7 Rings
5 Seconds of Summer – Bad Omens
The Neighbourhood – Reflections
One Direction – Stockholm Syndrome
Michael Clifford – cool
Barns Courtney – Hellfire
Olivia Rodrigo – get him back!
Madonna – Like a Prayer
Taylor Swift – Guilty as Sin?
Mother Mother – Hayloft
LeAnn Rimes – Can’t Fight the Moonlight
She Wants Revenge – Tear You Apart
Taylor Swift – cardigan
Magdalena Bay – Killshot
My Chemical Romance – The Light Behind Your Eyes
Avril Lavigne – Give You What You Like
Elysion – Made of Lies
Selena Gomez – Hand to Myself
HIM – Join Me
Taylor Swift – You’re Losing Me
Roar – I Can’t Handle Change
Hannah Montana – Nobody’s Perfect
Taylor Swift – The Black Dog
MARINA – The Family Jewels
Mitski – Working for the Knife
Calum Hood – Don’t Forget You Love Me
SKYLAR – Double Denim
Taylor Swift – Call It What You Want
Taylor Swift – You Belong with Me
Penelope Scott – Rät
Lana Del Rey – Bluebird
Taylor Swift – Dress
ABBA – Money, Money, Money
Taylor Swift – tolerate it
Alan Walker, Sophia Somajo – Diamond Heart
Catie Turner – Prom Queen
Lady Gaga, Bruno Mars – Die with a Smile
Harry Styles – Love of My Life
Hurts – Somebody to Die for
The Phantoms – World Gone Mad
Billie Eilish – NDA
Taylor Swift – Look What You Made Me Do
Halsey – Nightmare
Florencja, parę tygodni przed tragedią
VEDOVA NERA
Nigdy nie wierzyłam w bezinteresowne czynienie dobra. Od zawsze tylko zbierałam rewanże za przysługi.
Chcąc coś uzyskać, musisz najpierw udowodnić, że jesteś tego godny. Nawet jeśli to nieprawda. Przez całe życie otaczałam się pięknymi kłamcami. Potrafiłam ich zwodzić, owijać sobie wokół palca, mącić im w głowach, bawić się nimi, żyć dla nich oraz zabijać. Ale żadnego z nich nie kochałam bardziej niż samej siebie. Miłość wiąże się z bezbronnością, a jako córka potwora musiałam nauczyć się tego, że uczucia stanowią problem. Gdyby było inaczej, nie musiałabym teraz uciekać. Może to czyniło mnie samolubną… Albo mądrą. Mogłam być bezduszna, lecz nie słaba.
Wysokie, masywne drzwi bazyliki Santa Maria del Fiore zaskrzypiały delikatnie, gdy je uchyliłam. Światło porannego słońca wpadało przez witraże, malując podłogę świątyni kolorowymi plamami. Wewnątrz panował półmrok. Zapłaciłam naprawdę sporo, aby odbyć to spotkanie bez świadków.
Moje kroki odbijały się echem od marmurowej posadzki, kiedy zmierzałam w stronę bocznej kaplicy. Po drodze mijałam rzędy masywnych kolumn, które widziałam tak wiele razy, że nie skupiałam już na nich uwagi. Sanktuarium było mniejsze niż monumentalna nawa główna, lecz nieustannie stanowiło obraz piękna i przepychu sztuki sakralnej.
Namacalny dowód ludzkiej chciwości, pomyślałam.
Ściany iskrzyły się złotem, które spowijały radosne odcienie błękitu, nieco przytłumione ochrą. Postaci aniołów spoglądające na mnie z fresków miały taki wzrok, jakby sugerowały, że kiedy umrę, osobiście zepchną mnie na samo dno piekła.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zdjęłam okulary przeciwsłoneczne. Wrzuciłam je do małej torebki, która przy każdym kroku odbijała się od mojego przykrytego czarną satyną biodra. W końcu podniosłam wzrok, aby ujrzeć ołtarz, misternie wykonany z marmuru. Jego gładką powierzchnię zdobiły inkrustacje z kolorowych kamieni, co tworzyło geometryczne wzory i kwiatowe motywy. Pośrodku stał złocony relikwiarz otoczony wieńcem lilii oraz róż – symboli czystości oraz miłości, czyli dwóch przymiotów, które mnie nie dotyczyły.
Przełykając ślinę, podniosłam wzrok na figurkę Matki Boskiej, której kamienne oczy wypalały dziurę w mojej postaci. Przez długą chwilę nie potrafiłam odwrócić spojrzenia, jakbym liczyła, że rzeźba ożyje i mnie ocali. Nigdy tego nie zrobiła. Poczułam znajomy posmak goryczy na świerzbiącym języku. Oczami wyobraźni widziałam, jak krzyczę na każdy obraz i każdą rzeźbę w świątyni, lecz zamiast tego skupiłam wzrok na konfesjonale. Nie byłam już sama. Mężczyzna, z którym miałam się tu spotkać, właśnie wszedł do swojej trumny.
Kącik moich ust uniósł się w ledwie widocznym uśmiechu. Posłałam Matce Boskiej ostatnie spojrzenie. Przeżegnałam się, a potem ruszyłam w kierunku spowiednika. Jego twarz była ledwo widoczna za ażurową kratką. Uklęknęłam, złożyłam dłonie i pochyliłam głowę.
– Ojcze, pobłogosław mnie, ponieważ zaraz zgrzeszę. – Mój głos był cichy, a jednak nieco cierpki. – Nie spowiadałam się, odkąd uczyniono mnie cieniem osoby, którą zawsze pragnęłam być. Nie jestem pewna, czy wierzę w Boga… Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że go nie ma, bo jeśli jest, srogo zapłaci za to, że dopuścił do rozlewu krwi, który wkrótce spowoduję. – Zamilkłam na chwilę, a potem głęboko odetchnęłam. – Daję mu jednak ostatnią szansę. Jeśli istnieje, musi mnie teraz powstrzymać. – Moja dłoń powędrowała w kierunku torebki. Wyciągnęłam z niej mały, poręczny pistolet z tłumikiem. – Skoro Bóg jest bezużyteczny – odblokowałam broń, po czym wycelowałam lufę w kratki – sama będę sądzić swoich katów. – Nacisnęłam spust.
Po kaplicy rozniosło się rozproszone echo wystrzału. Głowa martwego mężczyzny opadła bezwiednie na konfesjonał. Krew zaczęła ściekać po drewnie, a cisza, która po chwili nastała, okazała się znacznie głośniejsza niż moje wyimaginowane wrzaski. Schowałam broń. Wstając, podparłam się o kratki, przez co ubrudziłam palce jeszcze ciepłą, świeżą posoką. Powoli podeszłam do rzeźby, na którą wcześniej patrzyłam. Znowu się przeżegnałam, w wyniku czego krwawa smuga spłynęła po moim czole.
Zgasiłam w sobie ostatnią iskrę, teraz cała przemieniłam się w popiół.
Florencja, parę tygodni przed tragedią
POKERZYSTA
Pretensjonalność artystów budziła we mnie potrzebę nieskończonego przewracania oczami. Nie rozumiałem sztuki i miałem teorię, że tak naprawdę nikt jej do końca nie pojmuje. Ludzie po prostu lubią uchodzić za inteligentnych, dlatego udają, że widzą wartość w czymś, co jest stare i drogie. Czasem traciłem oddech, gdy słyszałem kwoty, jakimi rzucali potencjalni kupcy zainteresowani usługami moimi oraz Luca. Jeszcze większą zadyszkę generowała we mnie kłótliwość fałszerza, kiedy ktoś śmiał zaniżyć wartość któregoś z tych bohomazów. Jak można dać więcej niż dwa dolce za coś, co wygląda jak moje pierwsze bazgroły z marginesów w zeszytach?! Dwa dolce… Podbiłem stawkę. Nie zapłaciłbym za te paćki ani złamanego centa. Ale jeśli coś jest głupie i działa, to znaczy, że wcale nie jest głupie. Mogłem kraść paskudne obrazy, jeżeli to oznaczało, że zostanę milionerem. Podniesienie statusu ekonomicznego wcale nie wywołało we mnie nagłego objawienia lub „przebudzenia mocy”, które sprawiło, że odkryłem w sztuce wyższą wartość. Ale potrafiłem docenić dobre proporcje na malunkach przedstawiających nagich ludzi, albo ładny kontrast pomiędzy zielonym drzewem i szarym niebem.
Było jednak coś wyjątkowego w stojącej na muszli złotowłosej Wenus. Wydawała się niemal eteryczna…
– Nie wydaje ci się, że ona ma za długie ręce?
Dopiero kiedy usłyszałem szept Ducha, ocknąłem się z letargu. Nie miałem pojęcia, jak długo stałem przed dziełem. Wgapiałem się w podobiznę bogini miłości i piękna, podczas gdy niczego nieświadomi turyści kręcący się po Galerii Uffizi zapewne sądzili, że należę do grona pretensjonalnych miłośników malarstwa, którzy udają, że rozumieją, dlaczego Sandro Botticelli namalował ten obraz.
Nie miałem pojęcia. Wiedziałem za to, dlaczego Luc tak często odtwarzał Narodziny Wenus w swoich szkicownikach. Miał ją nawet namalowaną na ścianie w rodzinnym domu.
Uważał to dzieło za kwintesencję piękna. Mówił, że Botticelli złożył swego rodzaju hołd klasycznej mitologii i zarazem nadał jej nowy, renesansowy sens. Gadał też coś o fascynacji ludzkim ciałem oraz o tym, jak sztuka może wychodzić poza czas i przestrzeń. Mój przyjaciel był pretensjonalnym, aroganckim artystą. Nic dziwnego, że go przymknęli. Fakt, że miałem chęć zwiedzenia galerii sztuki, okazał się zaskakujący dla Xandera, niemniej jednak przyszedłem tu, aby poczuć, że jestem trochę bliżej Luca.
– Z tego, co mi wiadomo, ma idealne proporcje – odparłem, choć wbrew swoim słowom przeniosłem na chłopaka nieprzekonany wzrok.
– Mam ją zmierzyć? – Wyciągnął telefon i odpalił aplikację służącą za linijkę w iPhonie.
Powstrzymałem śmiech. Złapałem go za ramię, aby nie podchodził za blisko obrazu, a potem znowu przeskanowałem Wenus spojrzeniem.
– Przestań, nawet nie dotykaj ramy, bo jak wyniesie nas stąd ochrona albo ktoś wezwie policję, to dodadzą dwa do dwóch i też skończę na dołku.
Duch posłał mi zaczepny uśmiech. Poruszył brwiami. Prowokował mnie, dlatego zarobił kuksańca w bok. Grupa wycieczkowa z przewodnikiem ruszyła w naszym kierunku, tak że skinąłem Xanderowi, abyśmy zmienili pomieszczenie.
– Skoro już sprawiłeś, że tu przyszedłem, to opowiedz mi o tych obrazach – mruknął.
Zaczęliśmy snuć się po korytarzach bez celu. Mijaliśmy rzeźby, które robiły na mnie znacznie większe wrażenie niż te wszystkie bohomazy. W galerii nie było większych tłumów niż te, które widywałem, kiedy zazwyczaj przebywałem w takich miejscach, ale mijając obcych, i tak czułem dyskomfort.
– Są brzydkie, niewarte swoich cen i nie przedstawiają niczego, co mogłoby zmienić moje postrzeganie sztuki – odpowiedziałem z dezaprobatą wyczuwalną w głosie.
Duch tylko przewrócił oczami. Wsunął dłonie do kieszeni czarnego płaszcza i zaczął oglądać freski. Zerknąłem na profil kumpla. Przygryzłem wargę. Powinienem podziękować mu za to, że próbował ze mną gadać. Xander nigdy nie był szczególnie rozmowny ani sympatyczny. Wiedział, że dopiero co straciłem narzeczoną, a teraz przylecieliśmy do Włoch, gdzie zginęła, żeby odnaleźć żonę jej mordercy. Zakładałem, że chłopak bardziej mnie pilnuje, niż skupia uwagę na szukaniu Martiny. Albo nie był świadomy, że to Franchetti stał za śmiercią Ciary. Alex nie przepadał też za Lukiem, dlatego miał gdzieś, czy fałszerz ucieknie z więzienia. No i nie powiedziałem mu, że nie wyciągnę go, dopóki nie znajdę Włoszki.
Przebywaliśmy we Florencji od kilkunastu godzin. Po długim locie Xander zamierzał tylko załatwić interesy, a potem wrócić do Miami, lecz sytuacja się nieco skomplikowała.
Martina nie dawała znaku życia od paru miesięcy. Żaden z naszych ludzi nie mógł jej zlokalizować. Dopiero dwie doby temu doszło do podejrzanego, bardzo szybko zatuszowanego morderstwa w jednej z bocznych kaplic Santa Maria del Fiore. Z informacji, jakie przekazała nam Sage, wynikało, że policja nawet szczególnie się tym nie zainteresowała, a trup był duchownym, który miał niepokojące relacje z Rafaelem. Ktoś musiał nieźle się natrudzić, aby w punkcie turystycznym popełnić przestępstwo tego formatu i nie zostać złapanym za rękę. Ktoś, kto posiadał zasoby oraz możliwości na skalę Franchettich. Sama w sobie zbrodnia wydawała się zbyt teatralna, abym mógł nie połączyć jej ze swoją ulubioną charakterną Włoszką. To posunięcie ze strony kobiety musiało coś symbolizować, tylko jeszcze nie wpadłem na to, co dokładnie.
– Nie dziwię się, że nikt nie pozwolił ci rozmawiać z targetem robótek ręcznych fałszerza – stwierdził Xander, kiedy weszliśmy do pomieszczenia, w którym wisiało coś, co namalował da Vinci. – Nie sprzedałbyś mi Mona Lisy nawet za pięć dolców, gdybyś mówił o niej w ten sposób.
– A co? Chcesz kupić? – Szturchnąłem Ducha w bok.
– Kupiłbym – rzucił po chwili namysłu.
– Ja też – odrzekłem z przekonaniem. – To dobra inwestycja. Warto trzymać kapitał w formie dóbr materialnych, zwłaszcza gdy jesteś pewny ich wartości rynkowej. Zasadniczo część naszych klientów wyznaje tę samą zasadę. Ich nie uważam za debili, tylko dobrych biznesmenów.
Mieliśmy z Lukiem kilka takich perełek, których nazwy i autorów znałem nawet ja. Ukrywaliśmy je w swoich najbardziej menelskich mieszkaniach, pod całą masą syfu, na wypadek gdyby nasza firemka z kartonu miała się rozpaść. Nie powiedziałem tego Duchowi. Sama Sage o tym nie wiedziała. Teraz, kiedy Luc siedział w areszcie, istniała ewentualność, że będę musiał wyciągnąć te asy z rękawa.
Moreau nie był przekonany, gdy przedstawiłem mu pomysł zgarnięcia kilku dodatkowych zleceń tylko na nasz użytek. Musiałem przygotować prezentację w PowerPoincie, żeby go do tego przekonać, i łopatologicznie tłumaczyć, czemu z perspektywy ekonomicznej powinien mnie posłuchać.
– Co ukradłeś dla siebie? – zapytał Xander, bo widocznie dodał dwa do dwóch.
– Musisz zacząć zwiedzać galerie sztuki, przyglądać się najcenniejszym obrazom w nowojorskich zbiorach i dochodzić do tego, które z nich nie są oryginalne – odszepnąłem enigmatycznie.
– Co ukradniesz dla mnie? – Nie wiedziałem, czy przyjaciel żartuje, czy mówi poważnie, ale i tak się zaśmiałem.
– Szota limoncello i panini z zawałową ilością sera – wypaliłem, przy okazji patrząc na zegarek. – Mamy spotkać się z moim kontaktem dopiero za godzinę, ale chodźmy stąd, bo jestem znudzony i głodny.
Duch przewrócił oczami, lecz ruszył za mną, kiedy zacząłem kierować się do wyjścia z budynku. Spod Uffizi mieliśmy kawałek drogi do Santa Maria del Fiore. Szliśmy tam przez wąskie, zapełnione turystami uliczki. Xander był skupiony na wymijaniu ludzi, a ja rozglądałem się za knajpą, w której moglibyśmy usiąść.
Gdy wreszcie obrałem cel, zajęliśmy miejsca. Ja zamówiłem limoncello spritz i lunch, a mój kumpel tylko czarną kawę. Przez cały czas oczekiwania na napoje oraz posiłek nie rozmawialiśmy ze sobą. Obaj chyba musieliśmy poukładać sobie w głowach wszystko, co miało miejsce w ostatnim czasie. Moje życie wyglądało jak jeden wielki burdel. Brakowało w nim tylko bandy zbłąkanych kurew. Nie miałem pojęcia, co u Xandera, aczkolwiek nie należał on do osób, które czerpały przyjemność z prowadzenia gadki szmatki. Dopiero kiedy dostałem swoje panini i drinka, a on szota espresso, poczułem palącą potrzebę, by się odezwać.
– Czy ty w ogóle coś jadasz? – palnąłem, na co chłopak uniósł brew. – Bez obrazy, bo jesteś zbudowany, jakbyś żywił się białkiem i krwią dziewic, ale tak zupełnie poważnie… – Nie skończyłem, ponieważ Duch wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki batona proteinowego, którego otworzył, patrząc mi ostentacyjnie w oczy.
Prychnąłem i zatopiłem zęby w daniu składającym się głównie z mozzarelli. Kochałem włoską kuchnię bardziej niż francuskie wina. Służyła mi i sprawiała, że miałem siłę, aby nawalać wrogów w mordy oraz skakać po dachach.
– Grzeszysz – wyburczałem, ledwie przełykając wielki kęs kanapki.
– Bez obrazy, ale nie mam pojęcia, gdzie ty to wszystko mieścisz.
– W kutasie – zażartowałem. – Gdybyś musiał kraść żarcie przez pierwsze lata swojego samodzielnego życia, doceniałbyś dobre jedzenie… – Gdy wypowiedziałem te słowa, uświadomiłem sobie, że zasadniczo Xander nigdy nie funkcjonował na własną rękę. Ambler zapewniał mu wszystko, począwszy od miejsca do spania, skończywszy na posiłkach. Byłem ciekawy, czy chłopak czasem chciałby się od tego uwolnić. Na jego miejscu dostałbym szału.
Brak autonomii… i własnego mózgu.
Co by zrobił, gdyby dowiedział się, że wcale nie szukamy Martiny, aby oddać ją w ręce Rafaela? Przecież jego szef myślał, że właśnie w tym celu Sage mnie tu przysłała. Nikt z Miami nie miał pojęcia, jak wygląda moja relacja z panią Harrington oraz co planujemy zrobić. Czy myśleli, że jestem do tego stopnia uległy, by potulnie zaakceptować dramatyczną śmierć Ciary? A może nie wiedzieli… I co ważniejsze – czy Xander był świadomy tego, w jaki biznes wpieprzył się jego ukochany szef? Jeśli tak, to co musiałoby się stać, aby Duch wreszcie się zbuntował? Wizja tego, że miałby umrzeć jako przydupas Amblera, mroziła krew w moich żyłach. Za bardzo go lubiłem, aby życzyć mu tak smutnej śmierci.
– Po wszystkim pójdziemy na miasto – mruknąłem. – Ja mam doła, ty zawsze jesteś niezadowolony z życia, dlatego myślę, że to nam się przyda.
Chłopak uśmiechnął się z politowaniem.
– Och, daj spokój… Częściej widuję te pały z NYPD niż ciebie. Nie udawaj, że nie cieszysz się na mój widok – dopowiedziałem.
– Myślałem, że jesteś bardziej przybity – stwierdził. – Nie wiem, jak zginęła twoja narzeczona, ale ponoć byłeś epicko wkurwiony, kiedy się dowiedziałeś. Kto ją zabił? Nie szukasz zemsty?
Czyli nikt mu nie powiedział… Omiotłem Ducha badawczym wzrokiem, a potem wgryzłem się w panini tak, że oliwa pociekła mi po palcach.
– Masz delikatność i empatię radzieckiego czołgu, wiesz o tym? – burknąłem. – Jestem przybity, wkurwiony i zrozpaczony – przyznałem, choć ton mojego głosu wcale o tym nie świadczył. Musiałem jednak zapić te ciężkie słowa drinkiem. – Ale okazywanie tego nie zwróci jej życia, natomiast zemsta… – zawahałem się. – Przyjdzie w odpowiednim czasie. – Wzruszyłem ramionami. – Spędziłem sporo czasu z dziewczyną Luca – zmieniłem temat, ale niezupełnie. – Kiedy go przymknęli, ktoś musiał się nią zaopiekować…
– Nie mów, że pieprzyłeś tę samą laskę co twój przyjaciel. – Xander się oburzył. – Marcus, nawet ja mam granice, a to jedna z nich.
– Nigdy. – Wzdrygnąłem się na samą myśl, że miałbym tknąć wariatkę pokroju Brooke Astley. – Zakumplowałem się z nią – wyjaśniłem. – To długa historia… Kiedyś ci opowiem. Chodzi o to, że zanim ta laska do nas dołączyła, była policjantką. Luc namieszał jej w głowie. Wszyscy, włącznie z nią samą, uwierzyli, że jest chora psychicznie.
– Uroczy początek wielkiej miłości – sarknął Duch.
– Cóż mogę rzecz, Moreau zawsze był romantykiem. – Powstrzymałem parsknięcie, na co kąciki ust Xandera uniosły się w geście politowania. – Finał tej historii jest taki, że ostatecznie to ona owinęła go sobie wokół palca. Luc siedzi w pace, ale przekazał Brooke wszystkie pieniądze i dał dziewczynie czystą kartę. Piłka jest po jej stronie. Jeśli chciałaby się zemścić, mogłaby go pogrążyć. Fałszerz już zawsze będzie musiał żyć z wiedzą, że jego pani detektyw posiada pełną kontrolę, a on zatańczy tak, jak ona mu zagra. Nie dlatego, że tego chce, tylko przez to, że musi, bo dobrowolnie oddał jej całą władzę nad sobą.
– Chyba nie rozumiem, do czego zmierzasz. – Duch przygryzł policzek od środka.
– Obserwując postępowanie Brooke, Sage, a nawet Martiny, nauczyłem się dwóch rzeczy. – Mówiąc te słowa, wytarłem ręce w chusteczkę i znowu napiłem się drinka. – Pierwsza jest taka, by nigdy nie lekceważyć kobiet.
– A druga? – zainteresował się.
– Że zemsta smakuje lepiej i jest bardziej dotkliwa, kiedy przychodzi znienacka, a twoja ofiara z własnej woli wpada w sidła, nie zdając sobie sprawy, że idzie na rzeź. Mógłbym bardzo szybko zabić mordercę Ciary, ale po co mam to robić, skoro mogę pławić się w tym, że on nie jest ani trochę świadomy tego, co nadchodzi?
– Więc planujesz zemstę, po prostu nie będzie ona krwawa…? – Nie zrozumiał.
– Oczywiście, że będzie krwawa, ale też przemyślana. – Podkreśliłem to drugie. – Nie jestem agresorem, Alex. – Posłałem przyjacielowi lekki uśmiech. – Jestem przede wszystkim pokerzystą, a to czyni mnie bardziej wyrachowanym, niż może się wszystkim wydawać.
– Mówisz mi o tym, bo mi ufasz, czy próbujesz mnie teraz rozegrać? – zapytał.
– Robię to, ponieważ mimo wszystko uważam cię za przyjaciela i mam nadzieję, że jesteś na tyle mądry, aby podjąć słuszną decyzję, kiedy zajdzie taka potrzeba.
– Nie musisz się o mnie troszczyć, Breland. – Zmrużył powieki. – Potrafię przetrwać w najcięższych warunkach.
Czyżby? Nie powiedziałem tego na głos. Pomyślałem bowiem o fakcie, że nawet jeśli Ambler czasem go testował, Duch zawsze miał dom, do którego mógł wrócić.
Mój stary telefon z klapką zawibrował. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na wiadomość. Pokazałem chłopakowi ekran.
– Zacznijmy zabawę – mruknął, rzucił na stół sto euro, jakby nie miało ono żadnej wartości, a potem ruszył do wyjścia.
Przez chwilę patrzyłem jeszcze na banknot, ale ostatecznie podążyłem za Xanderem.
Po wrzuceniu broni oraz kurtek do jednego plecaka, który zostawiliśmy w depozycie, wybraliśmy się na miejsce spotkania z kontaktem.
Przed wejściem do bazyliki Santa Maria del Fiore znajdował się całkiem spory tłum. Nie przywiodła ich tam jednak zbrodnia, o której popełnieniu nie mieli zielonego pojęcia. Turyści stali w kolejce, czekając, aż będą mogli przejść przez bramki, by zwiedzić kościół podobny do każdego innego we Włoszech. Razem z Duchem, jak gdyby nigdy nic, ustawiliśmy się za wycieczką z Chin. Żaden z nas nie rozumiał gadania przewodnika, ale robiliśmy miny sugerujące, że doskonale znamy ten język. Staraliśmy się wyglądać jak najmniej podejrzanie. Zasadniczo, gdyby ktoś nas zapytał, co tu robimy i skąd się wzięliśmy, pewnie powiedziałbym, że jesteśmy świeżo po ślubie, a teraz przeżywamy miesiąc miodowy. Xander by mnie chyba za to zabił, ale lubiłem stawiać go w niewygodnych sytuacjach. Strasznie śmiesznie się pieklił.
Pomyślałem o tym, że on też kiedyś spotka swoją Ciarę, Brooke albo Martinę. Kobietę, którą będzie chciał pomścić, da jej się omamić lub zacznie ją ścigać. Co wtedy z Amblerem? Czy Duch w ogóle się nad tym zastanawiał?
Przeszliśmy przez ochronę bez najmniejszego problemu. Zgodnie z planem od razu pokierowaliśmy się do drewnianych ław, aby zająć miejsca. Dostrzegłem dyskomfort wymalowany na twarzy kumpla. Zwłaszcza kiedy zauważył, że przeżegnałem się przed ołtarzem.
– No co? – szepnąłem. Echo mojego głosu rozniosło się pod zdobionym malunkami kopułowym sklepieniem. – Może nie jestem w najlepszej relacji z tym u góry, ale okazuję mu szacunek. Tak wypada.
– Boga nie ma – uciął prędko Xander.
– To wygodne założenie, biorąc pod uwagę, gdzie trafimy po śmierci, jeśli ta bajeczka o niepokalanym poczęciu okaże się prawdziwa.
Chłopak pokręcił głową z dezaprobatą. Wydawał się spięty, kiedy usiedliśmy w wyznaczonych miejscach. Turyści podziwiali bazylikę, Alex patrzył pusto w przestrzeń, a ja skupiałem się na jego zaciśniętych szczękach i tym, jak wydymał dolną wargę. To nie była mina sugerująca odrazę albo pogardę. Duch wyglądał bardziej, jakby się czegoś bał.
– Nie chciałbym pójść do nieba – palnąłem. – Tam musi być nudno.
– Myślę, że to ci nie grozi – odparł.
Usiadła za nami starsza kobieta w bordowym berecie. Spojrzałem przez ramię. Zapach różanych perfum babci wymieszał się z wonią kadzidła. Kiedy ponownie obracałem twarz do ołtarza, modlitewnik spadł z jej ławy i trafił na nasze siedzenia. Ze środka wysunęła się pocztówka ze zdjęciem Uniwersytetu Bolońskiego, a gdy ją wyciągnąłem, zerknąłem w stronę Xandera. Skinął głową. Oddałem kobiecie jej własność.
– Grazie – podziękowała szeptem.
Nie patrzyłem już na nią, na freski ani na figurkę Matki Boskiej przy ołtarzu, która ewidentnie przykuła uwagę Ducha. Razem wyszliśmy z kościoła.
– Jadłeś kiedyś prawdziwe ragu w bolońskiej Osterii? – zapytałem chłopaka, który spojrzał na mnie jak na debila. – Taaa… – Poklepałem go po ramieniu. – Rozdziewiczę cię makaronowo.
– Jesteś męczący, wiesz? – Alex głęboko odetchnął.
– A to tylko jedna z moich zalet…
Bolonia, parę tygodni przed tragedią
POKERZYSTA
Do Bolonii dojechaliśmy, gdy było już ciemno. Na stacji kolejowej panował dość spory ruch. Czułem się idiotycznie, kiedy z Duchem wcisnęliśmy się do wagonu wraz z przypadkowymi ludźmi, niemającymi pojęcia, iż znajdują się właśnie w potrzasku z dwoma seryjnymi zabójcami. Jakaś ogromna baba rozepchała się po ciasnej przestrzeni do tego stopnia, że naparłem łopatkami na klatkę piersiową Xandera. Nie mogłem tego zobaczyć, aczkolwiek wyobraziłem sobie, jak chłopak przewraca oczami.
– Pociągi są w top trzy moich znienawidzonych środków transportu, przysięgam – fuknął Duch, gdy tylko wydostaliśmy się z dźwigu i ruszyliśmy przez zatłoczone Bologna Centrale.
– Co jeszcze znajduje się na tej liście?
– FlixBusy i metro.
– Jakiś ty wygodny. – Westchnąłem głęboko. – Swego czasu sypiałem w metrze.
– Dobrze, że nie z żulami z metra – zażartował.
Wzdrygnąłem się na samą myśl.
Podszedłem do automatu, żeby kupić bilety na autobus. Już dawno nauczyłem się tego, że wykonując misję za granicą, warto postępować możliwie jak najbardziej zgodnie z prawem. Gdyby przyskrzyniono nas za mandat, który mogliśmy dostać, jeżdżąc na gapę, czułbym się jak skończony kretyn. Xander miał jednak inną wizję przeniesienia się do centrum. Zamówił ubera. Spojrzałem na kumpla spod uniesionej brwi.
– Mam przynajmniej dziesięć fałszywych tożsamości – odpowiedział na pytanie, którego nie zdążyłem zadać, jak gdyby czytał mi w myślach. – Jon Snow często odwiedza Włochy. – Wzruszył ramionami.
– Poczekaj, bo skisnę. – Wyciągnąłem do Ducha otwartą dłoń. – Jesteś mistrzem maskarady i nazwałeś swoją fałszywą tożsamość „Jon Snow”? Jak nazywają się pozostałe? Jaś Fasola, Pedro Pascal i Calineczka?
– Kiedy masz dziwne imię i ktoś zadaje pytania, rozmowa zawsze kręci się wokół tego – mruknął. – Nie musisz odpowiadać na pytania z serii: „Co tu robisz?”, „Skąd jesteś?”, tylko skupiasz się na tym, że twoi starzy mieli fantazję, gdy cię nazywali.
– Aha? – Byłem zaintrygowany.
– Sądzisz, że znajdziemy Martinę Franchetti pod jej prawdziwymi danymi? – Xander zadał mi pytanie retoryczne. – Pewnie nazywa się Lando Norris albo Lady Gaga.
– Nie wiem, co dziwi mnie bardziej, twoja wiedza o istnieniu Lady Gagi, czy fakt, że właśnie przywołałeś tego zawodnika Formuły 1, za którym nieszczególnie przepadam.
Duch po raz tysięczny przewrócił oczami. Kiedy spędzaliśmy ze sobą czas, robił to nieustannie. Czasem się zastanawiałem, czy przypadkiem nie wywołuje sobie w ten sposób migreny.
– Przyjaźnisz się z fałszerzem – powiedział Alex jeszcze ciszej niż wcześniej. – Luc nie musi podrabiać jedynie dzieł sztuki, może zabrać się za dokumenty. Wtedy będziesz mógł nazwać się Charles Leclerc albo George Russell, jeśli będziesz chciał.
– Czy ty właśnie, w jakiś pokrętny sposób zapraszasz mnie na wyścig? – zaczepiłem kumpla, przy okazji szturchając go łokciem.
Musiałem zmienić temat, ponieważ rozmawianie o Lucu nie było obecnie spełnieniem moich marzeń.
– Może – rzucił Duch.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, że chętnie poznałbym go lepiej poza „pracą”, podjechał nasz uber. Wsiedliśmy do samochodu. Xander zajął miejsce pasażera z przodu, a ja przejąłem tylną kanapę. Skoro miał wprawę w udawaniu kogoś, kim nie był, lepiej, aby kierowca zapamiętał twarz Ducha, nie moją.
– Jon Snow? – rzucił dziwnie uchachany Włoch. – Gra o tron!
– Ojciec jest fanem, wygrał zakład z matką, a ja do końca życia będę ponosił tego konsekwencje. – Kiedy Alex uśmiechał się niezobowiązująco oraz mówił po włosku tak płynnie i lekko, wydawał mi się zupełnie obcy.
Miał rację co do fałszywych tożsamości, a ja zacząłem zastanawiać się nad tym, jak nazwę swoją drugą twarz, kiedy Luc wyjdzie już z ciupy. Cieszyłem się też, że pobierałem lekcje włoskiego, bo rozumiałem każde słowo z ich luźnej pogawędki. Udawałem jednak głupiego Amerykanina, aby nie musieć włączać się w rozmowę.
Kiedy dotarliśmy na Piazza Maggiore, poczułem nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Ludzie kręcili się przy bazylice San Petronio, tak jak zawsze, ale atmosfera wydawała mi się niepokojąco napięta. Nasz cel stanowił uniwersytet. Przywołując w myślach obrazek na pocztówce, którą pokazała nam staruszka, skupiłem się na tym, jak bardzo wymięty był fragment zdjęcia ukazujący Sala Anatomica. Zacisnąłem szczęki, bo niekontrolowanie w mojej głowie zaczęły namnażać się same czarne scenariusze.
Nie wierzyłem w istnienie nadprzyrodzonych istot, ale wierzyłem w energię. Cały główny plac miasta emanował mrokiem. Wydawało mi się, że powietrze nie pachnie kawą, fajkami, ziołem i jedzeniem, tylko krwią.
– Grazie – powiedziałem do kierowcy, który intensywnie i z pasją żegnał się z „Jonem Snowem”. Wysiadłem więc jako pierwszy.
Późna godzina zwiastowała, że wycieczki po Archiginnasio, zwłaszcza te zawierające w sobie możliwość zwiedzenia sali, w której przeprowadzono pierwszą legalną sekcję zwłok, będą ograniczone. O ile w ogóle nas tam wpuszczą. Przy budynku znajdowało się zastanawiająco niewielu ludzi. Każdy z nich wydawał się też podejrzany.
Swój rozpozna swego. Grupa młodych Włochów krążąca wokół uniwersytetu przypominała bandziorów, a nie chłonnych wiedzy studentów lub historyków. Spojrzałem przez ramię, aby znaleźć Ducha. Chłopak od razu stanął przy mnie i westchnął z dezaprobatą, ewidentnie wycieńczony niezobowiązującą pogawędką, jaką musiał przeprowadzić z kierowcą.
– Sam to na siebie ściągnąłeś, Jon – mruknąłem prześmiewczo.
– Żebyś czasem nie ściągnął na siebie odsiadki, Marcus – odrzekł z takim samym przekąsem.
– Poproszę paszport na dane Papy Smerfa – zakpiłem.
Wsunąłem dłoń do kieszeni, aby znaleźć paczkę fajek. Musieliśmy najpierw dogadać, co zrobimy, jeśli Martina będzie w środku, a coś mi podpowiadało, że znajdziemy ją siedzącą przy trupie, na stole operacyjnym.
– Poproś fałszerza, jak wyjdzie – odbił Alex.
– Obawiam się, że j e ś l i Luc wyjdzie, będzie poza zasięgiem. – Spiorunowałem go wzrokiem i wsadziłem sobie papierosa między wargi.
Zaproponowałem jednego przyjacielowi, a on oczywiście odmówił.
– Co na to wszystko Sage? – zapytał.
Wzruszyłem ramionami, jednocześnie wypuszczając dym przez usta i nos.
Pomyślałem, że fakt, iż w ogóle skorzystaliśmy z panią Harrington z pomocy Ducha, świadczył o naszej desperacji. Tak naprawdę chłopak myślał, że gramy do jednej bramki. W rzeczywistości ja i Sage chcieliśmy wykończyć zarówno Franchettiego, jak i Amblera. Domyślałem się, co to będzie oznaczało dla kruchej psychiki Alexa. Obserwowałem go nie tylko podczas tego wypadu. Za każdym razem, gdy się widywaliśmy, analizowałem pewne zachowania kumpla. Dochodziłem też do przerażających wniosków. Duch był z pozoru niezniszczalny, ale lata indoktrynacji, skupionej na przystosowaniu jedynie do kontrolowanych przez Sida warunków, w końcu musiały wyjść mu bokiem. Kiedy sytuacja by się zmieniła, a jego szef zniknąłby bez śladu, Duch stałby się tykającą bombą. To tylko kwestia czasu, aż postawiłby świat w płomieniach. Fascynowało mnie to w nim. Sprawiało, że stawał się ciekawym przypadkiem, wartym mojej uwagi.
– Luc nie jest zrośnięty z Sage – mruknąłem po długiej chwili milczenia. – Ani ja. Nie musimy brać pod uwagę jej wszystkich opinii oraz sugestii. Na tym polega współpraca. Gdyby było inaczej, podchodziłaby ona pod niewolnictwo.
– Hm… – Duch się zamyślił. – Una mano lava l’altra e tutte e due lavano il viso – powiedział po włosku coś, czego nie zrozumiałem.
– Co to znaczy?
– „Jedna ręka myje drugą, a obie myją twarz” – przetłumaczył. – To takie powiedzonko. Zinterpretuj je, jak chcesz.
– Niech zgadnę… – Wbiłem w Xandera kpiący wzrok. – To jedna z mądrości Amblera, którą nie do końca ogarniasz, ale ją powtarzasz, bo w jego ustach brzmiała inteligentnie?
Zacisnął szczęki, tym samym miałem pewność, że zgadłem. Powstrzymałem parsknięcie.
– Ja też mam powiedzonko…
– Mhm? – Skinął mi głową.
– Gdyby kózka, raz na wozie, chuj ci w dupę, twoja stara. – Wyszczerzyłem się.
– Co? – Chłopak był załamany poziomem mojego żartu.
– Jajco, wchodzimy do środka. – Przeniosłem spojrzenie na budynek, jednocześnie rzucając peta na ziemię. – Tylko najpierw musimy wymyślić, jak ich ominąć. – Wskazałem na dziwnych chłopaczków kręcących się przy murach i otaczających je wąskich uliczkach.
– W środku jest stół do przeprowadzania sekcji zwłok… – przypomniał Xander, przydeptując niedopałek, którego właśnie się pozbyłem. – Możemy wykonać na nim kilka operacji.
– Uwielbiam twój entuzjazm, ale wciąż znajdujemy się w miejscu publicznym. – Przygryzłem policzek od wewnątrz, aby skupić koncentrację na potrzebnym nam, na razie nieistniejącym, planie. – Chyba nie chcesz spalić tożsamości Jona Snowa, co?
– Jak na jednego z włamywaczy poszukiwanych przez cały stan Nowy Jork słabo idzie ci szukanie rozwiązań kryzysowych, wiesz? – Alex spojrzał na mnie z dezaprobatą. – Wyobraź sobie, że w tym budynku jest bomba.
– Gdyby w budynku była bomba, spierdalalibyśmy w drugą stronę – syknąłem.
– To pomyśl, że trzymają tam jakiegoś DiCaprio.
– Da Vinci – poprawiłem Ducha od razu, a gdy to zrobiłem, aż się skrzywiłem, ponieważ ewidentnie profesja związana z dziełami sztuki wpłynęła na moją dbałość o poprawne nazywanie jej twórców. – I to nie do końca tak działa.
– To jak? – dopytał. – Oświeć mnie.
– Pozostawię sobie tego asa w rękawie. – Skrzyżowałem ręce na piersiach.
– Skąd w ogóle pewność, że to nie są turyści? – dopytał.
– Bo wszyscy mają buty sportowe, idealnie dostosowane do ucieczki, wściekłe spojrzenia i kręcą się pod budynkiem jak smród po gaciach – wyjaśniłem. – Albo jak psy podczas patrolu pod przykrywką. Na przykład ten brzydki idzie w lewo co równe dwadzieścia sekund.
– Marc, oni wszyscy są brzydcy.
– Jezu… – Pokręciłem głową. – Chodzi o to, że mają system. Ich zachowanie stanowi funkcję, a podczas rozmowy z tobą zdołałem znaleźć część potrzebnych „iksów”.
Xander spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a ja na niego z wyrzutem.
– Nie każ mi rozrysowywać ci płaszczyzny kartezjańskiej…
– Nie mam, kurwa, pojęcia, co to jest, ale podoba mi się twoja spostrzegawczość.
– Czy ty mnie testujesz, Jon? – Przekrzywiłem głowę.
– Nie wiem, Daenerys, ty mi powiedz. – Poruszył brwiami, a potem obrócił się na pięcie i obrał kierunek przeciwny do uniwersytetu.
– Zawsze chciałem mieć smoka… – przytaknąłem. – Czekaj, gdzie idziesz?
– Potrzebuję kolejnej kawy, kupimy ją za rogiem, a następnie wejdziemy do księgarni i stamtąd będziemy ich obserwować. Wyglądamy jak dwójka przyjebów, którzy się zgubili, a nasza bezczynność zaraz zacznie budzić podejrzenia.
– Fakt. – Nie mogłem się z nim nie zgodzić, dlatego pokornie zrównałem krok z kumplem.
Noc była cicha, przerywana jedynie odgłosami skrzypiących okiennic i sporadycznym szczekaniem psów. Długie cienie rzucane przez światło latarni wypełniały wąskie uliczki.
Mieliśmy prosty plan: omijać podejrzanych typków, poruszać się w cieniu i przede wszystkim – działać szybko.
Schowani za rogiem budynku, obserwowaliśmy wejście do Archiginnasio. Dwóch kolesi przechadzało się w regularnych odstępach, cicho rozmawiając. Duch jak zwykle był uzbrojony w plecak pełen drobiazgów, które mogły się przydać. Zakładałem, że ma tam trutkę na szczury, berettę i cyjanek. Wreszcie Xander wskazał na boczne drzwi, które zauważyliśmy wcześniej, podczas swoich analiz otoczenia przeprowadzanych w witrynie księgarni. Skinąłem głową i jak na rozkaz ruszyliśmy wzdłuż ściany, unikając światła rzucanego przez latarnię.
Wiedzieliśmy, że bandziory robią obchód co dziesięć minut. Każdy z nich podążał w innym kierunku, ale dochodzili tylko do określonych punktów przy murach. Zgrywając się z nimi w czasie, ukryliśmy się w cieniu wielkiego filaru i czekaliśmy, aż jeden z nich zniknie za rogiem. Gdy usłyszeliśmy oddalające się kroki, wyciągnąłem z kieszeni kurtki niewielki drut, który zamierzałem wykorzystać do otwarcia zamka bocznych drzwi. Wcześniej wyrwałem ten kawałek metalu z ozdoby stojącej w kawiarnianej łazience. Po chwili intensywnego szarpania i przeklinania zamek ustąpił z cichym kliknięciem.
– Szybciej – szepnął Duch, po czym popchnął drzwi i wślizgnął się do środka. Zamknęliśmy je za sobą, pozostawiając zamek w wizualnie nienaruszonym stanie, by nie wzbudzić podejrzeń.
Wnętrze budynku spowijała ciemność przerywana jedynie bladym światłem księżyca wpadającym przez wysokie okna. W powietrzu unosił się zapach starego drewna i kurzu. Korytarze zdawały się ciągnąć bez końca, a cichy odgłos naszych kroków odbijał się echem. Otworzyłem w telefonie ściągnięty wcześniej z uniwersyteckiej strony plan budynku.
– Sala jest na piętrze – mruknąłem.
– A tutaj nie ma więcej zjebów – zauważył Alex. – To podejrzane. – Mówiąc te słowa, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza mały pistolet z tłumikiem. Odbezpieczył go.
– Mhm… Mądrze.
Zrobiłem to samo co on, dobierając się do własnego glocka. Dała mi go Brooke Astley, zanim wyleciałem z Nowego Jorku.
Zaczęliśmy wspinać się po drewnianych schodach, które przy każdym kroku wydawały cichy jęk. Wstrzymywaliśmy oddech, gdy echo odbijało się w pustych salach. Minęliśmy kilka drzwi z misternie rzeźbionymi ościeżnicami, zanim dotarliśmy do tych oznaczonych małą tabliczką: Sala Anatomica.
Drzwi były lekko uchylone, przez co zalała mnie fala wybitnie negatywnych emocji. Złapałem Xandera za ramię, a to spowodowało, że się zatrzymał. Wbiłem w niego znaczący wzrok. Przez chwilę walczyliśmy na spojrzenia. Ja sądziłem, że to pułapka, a on wierzył, że powinniśmy tam wejść. Nie był głupi. Musiał sądzić, że cokolwiek czeka nas w środku, nie powali wielkiego, złego Ducha, za którego się miał. Zerknąłem w kierunku pistoletu, który nieustannie dzierżyłem w dłoniach. Mocniej zacisnąłem na nim palce, a potem pokiwałem powoli głową. Musieliśmy sobie poradzić. Przecież Martina nie była tak potężna jak Rafael. Nawet jeśli miała jakichś tam ludzi do obrony, nie mogli oni być tak wytrenowani jak Alex.
Wślizgnęliśmy się do środka i zastygliśmy, lecz nie wskutek zachwytu, choć pomieszczenie, wykonane w całości z rzeźbionego drewna, było niezwykle majestatyczne. Na suficie widniały wspaniałe freski, przedstawiające alegorie nauki i sztuki. Centralne miejsce zajmował stół anatomiczny, otoczony amfiteatralnie ustawionymi ławami. Teraz stały puste, w odróżnieniu od stołu…
– O ja cię pierdolę – szepnąłem, odwracając wzrok, by skupić się na zaciśniętych w obrzydzeniu szczękach Xandera, a nie zwłokach, które nas przywitały.
Mimo że denatka została niemal całkowicie oskórowana, zabójca albo raczej… zabójczyni, nie tknęła jej twarzy. Informatorka z bordowym beretem, która pokazała nam pocztówkę we Florencji, teraz nie żyła.
Martina była w stanie zamknąć cały uniwersytet i otoczyć go niegroźnie wyglądającymi zbirami…
– Nieźle – skomentował Xander.
Zakładałem, że starsza kobieta została zamordowana na miejscu. Zbrodnia pani Franchetti stanowiła coś rytualnego, teatralnego i wydawała się bardziej informacją ostrzegawczą dla nas oraz Rafaela niż czynem dokonanym z czystej rządzy zabijania.
Widywałem wiele trupów. Zabiłem niejednego człowieka, ale zawsze dbałem o to, by mieli szybką śmierć. Jeśli Włoszka nie podała swojej ofierze środków odurzających, ta musiała przejść przez tortury. Człowiek nie umiera od razu, kiedy odrywa się jego skórę od kości. W końcu ból rośnie tak bardzo, że pozbawia konającego kontaktu ze światem. Przytomność niknie, wraca i znowu… Katorga staje się nie do wytrzymania…
Zacisnąłem palce jeszcze mocniej na pistolecie. Alex podszedł bliżej kamiennego stołu. Przeskoczył przez oddzielające go drewniane ogrodzenie i zaczął studiować zadane rany. Szukał poszlak, abyśmy wiedzieli, gdzie powinniśmy się udać, by znaleźć Martinę. Sam nie potrafiłem zrobić kroku.
Nie bałem się zabójców, tyranów ani katów. Nie przerażała mnie pani Franchetti. Przypomniałem sobie za to, co Rafael zrobił Ciarze. Jakie rany jej zadawał. W jakim stanie fizycznym oraz mentalnym była, gdy łapała ostatni desperacki oddech. Nawet gdyby ją wypuścił, nie wierzyłem, że mogłaby żyć po czymś takim…
Martina wyszła za tego zwyrodnialca. Nosiła jego nazwisko. Uwolniła się od niego. Uciekała… Jak bardzo musiał ją zniszczyć, by w akcie desperacji, chcąc wystraszyć ludzi depczących jej po piętach, oskórowała człowieka? Czy zrobiła to sama? Jak się wtedy czuła? Czy… czuła jeszcze cokolwiek?
– Jebana świruska – mruknął Xander, jednocześnie wyciągając z bocznej kieszeni plecaka lateksową rękawiczkę.
No tak, jaki psychol porusza się bez nich?
Włożył ją, a gdy wyciągnął rękę w kierunku denatki, musiałem znowu odwrócić wzrok, by nie zwymiotować.
– „To pierwsze ostrzeżenie”. – Zorientowałem się, że Duch czyta z kartki, przełknąłem zawartość żołądka i ponownie na niego spojrzałem.
Trzymał w dłoni świstek papieru w plastikowej koszulce, z której ściekała krew. Musiał wygrzebać liścik z trzewi martwej kobiety.
– Wiem, że Rafael chciał dostać ją żywą, ale ta suka sama się prosi o herbatkę z cyklonem B.
– To jego wina – wypaliłem, ledwie kontrolując swoje słowa.
Alex zrobił zdziwioną minę. Gestem ręki kazał mi kontynuować.
– Nie sądzę, że Martina nie jest sadystką, ale nie uważam jej za bezduszną – wytłumaczyłem. – Wychował ją Cardwell, a później została żoną Franchettiego. Żyła w dostatku, miała hajsu jak lodu…
– A potem puściła się z fałszerzem. – Chłopak wciął mi się w zdanie.
– To bez znaczenia.
– Jak to? – Nie zrozumiał.
Musiałem usiąść, bo od widoku i smrodu zakręciło mi się w głowie. Zająłem miejsce na jednej z drewnianych ław, która skrzypnęła przez swój wiek oraz mój ciężar.
– Alex, ona oskórowała staruszkę. – Wskazałem na zwłoki, przy których Duch nadal sterczał. – Przechodzi przez załamanie nerwowe, i to takie najgorszego formatu.
Takie, przez które przejdziesz ty, kiedy wsadzimy z Sage Amblera do pierdla, pomyślałem, lecz zachowałem to dla siebie.
– Zastrzeliła przypadkowego księdza w najbardziej znanym florenckim kościele. Dokonała prowizorycznej autopsji w zabytkowym prosektorium. Ona również zachowuje się schematycznie, tak samo jak poruszające się bandziory przed uniwersytetem.
Xander zmarszczył brwi, dlatego przewróciłem oczami i wstałem. Przeszedłem całe pomieszczenie, a potem dostałem się do katedry, aby stanąć w tym samym miejscu, w którym stawali mistrzowie medycyny, by tłumaczyć wykonującym cięcia lekarzom, jak obchodzić się z trupami.
Jakież to poetyckie…
– Dlaczego Florencja, a nie Wenecja? Dlaczego w ogóle wróciła do Włoch, skoro uciekała z Paryża?
Luc powiedział mi, że zasugerował Martinie ucieczkę, gdy przebywali razem we francuskim Temple. To wtedy Rafael dowiedział się o ich romansie i wyruszył na krucjatę przeciwko fałszerzowi i swojej żonie.
– Dlaczego zabija, zamiast się przyczaić? – kontynuowałem. – Sądzę, że w ten sposób Martina informuje Franchettiego, że między nimi koniec. Zarówno w kontekście małżeństwa, jak i czegoś, co musiał jej sukcesywnie przez lata robić… Prowokuje go, ale też ostrzega. Mówi: „Zabiję każdego, kogo po mnie wyślesz”. Być może sama w końcu uda się po jego łeb. Wespnie się po trupach, które za sobą zostawia.
Xander obserwował mnie z dołu nieprzeniknionym spojrzeniem. Długo nad czymś myślał, aż w końcu oblizał dolną wargę. Zapach krwi widocznie mu nie przeszkadzał.
– Skąd to wiesz, Breland? – zainteresował się.
Nie do końca potrafiłem odpowiedzieć na jego pytanie. Dla mnie te hipotezy po prostu były logiczne.
– Mniejsza z tym, pewnie dobrze się poznaliście, skoro twój przyjaciel ją pieprzył – wysnuł prosty wniosek.
– Nie – zaprzeczyłem od razu, by po raz kolejny nie sprawiać wrażenia osoby, która jest po stronie Martiny, a nie Rafaela. – Bawię się w kotka i myszkę z NYPD od paru ładnych lat. Jeśli chcesz zrozumieć schemat działania wroga, musisz myśleć tak samo jak on.
– Patrzysz na to z perspektywy… detektywa? – Duch uniósł brew, na co przewróciłem oczami, bo miał rację, ale nie chciałem mu jej przyznawać.
– W sumie to znam jednego, który nam pomoże. – Zszedłem z katedry i skierowałem się do wyjścia z sali. – Chodź, Jon, mamy parę telefonów do wykonania.
– Nie wiem, czy dalej nazywać cię Daenerys, czy wolałbyś Sherlock.
– Chujlock, idziemy – pospieszyłem go. – Skoro Martina nabałaganiła, niech jej przydupasy tu posprzątają.
Praga, parę tygodni przed tragedią
POKERZYSTA
– Yyy… Ale co ja mam ci niby powiedzieć? – Dochodzący ze słuchawki głos Cartera Winta brzmiał niepewnie i robotycznie.
– Czy mój tok rozumowania ma rację bytu – wyjaśniłem.
Śledziłem wzrokiem Ducha, który snuł się po praskim lotnisku. Też rozmawiał przez telefon. Chyba z Amblerem.
– Nie bardzo znam się na „female rage”, nie wolałbyś pogadać o tym z Brooke?
Nie miałem pojęcia, która godzina była teraz w Nowym Jorku, ale ta sprawa nie mogła czekać.
Musiałem dobrze zrozumieć motywy Martiny, chcąc odpowiednio ją zmanipulować, by zgodziła się polecieć ze mną do USA.
– Nie wiem, na jakim etapie wyciągania Luca z pierdla jest obecnie Astley, nie chcę jej rozpraszać. Zresztą nadal ma federalnych na ogonie.
– Aha – bąknął beznamiętnie Wint.
Przewróciłem oczami, choć policjant nie mógł tego zobaczyć.
– Carter, potrzebuję teraz twoich zdolności rodem z Psiego patrolu. To gra psychologiczna. Przesłuchujesz ludzi, łamiesz przestępców, szukasz motywów. Bądź, do chuja, detektywem – syknąłem.
– Nie… Masz rację. Sorry… Po prostu… Jestem trochę nawalony i wyszedłem z akademika NYU, żeby z tobą pogadać…
– Czy ty naprawdę pieprzysz laski, które ledwo co skończyły osiemnaście lat? – Skrzywiłem się. – Podnieś standardy, chłopie.
– Nie możesz mnie oceniać, Marcus. Ty pewnie pieprzyłeś fałszerza.
– Dobrze, że zakładasz, że to ja byłem na górze – mruknąłem, zamiast zaprzeczyć, co chyba okazało się błędem, bo spodziewałem się, że później ekipa nie da mi żyć.
Nie spałem z Lukiem. Nie interesowała mnie choroba weneryczna, a on praktycznie ją uosabiał.
– Tak, tak… – marudził Wint.
Podszedłem do stoiska z kawą, zamówiłem sobie frappe i nadal obserwowałem, jak Xander z kimś gada, choć nieźle wtapiał się w tłum. Podziękowałem za napój, zapłaciłem, zostawiłem napiwek, a potem pociągnąłem spory łyk.
– Dobra, otrzeźwiałem – sapnął w końcu Carter. – Przedstaw mi swoją teorię jeszcze raz.
– Martinę wychował Cardwell, który jest skurwysynem, a następnie wyszła za Rafaela. Francesca Harrington opowiadała mi kiedyś, że to nie był związek z miłości. Ponoć Franchetti był zaręczony z jej starszą siostrą, ale ona zginęła w podejrzanych okolicznościach. Cardwell praktycznie zmusił Martinę do małżeństwa… – powiedziałem względnie cicho, lecz tak, by Wint dobrze mnie usłyszał.
– Środowisko pełne przemocy, które nie sprzyja rozwojowi. Brak autonomii, utrata rodzeństwa… Co wiadomo o jej matce?
– Nic, panie Freud – zironizowałem.
– Ha, ha… Jeśli mam ci pomóc, nie możesz się ze mnie nabijać. Na studiach i w akademii ściągałem od Brooke. Robię, co mogę.
Powstrzymując śmiech, upiłem łyk słodkiej, karmelowej kawy.
– Martina jest epicka, jeśli można tak powiedzieć – postanowiłem kontynuować. – Mąż i ojciec nigdy nie brali jej na poważnie. Dla takiej laski Luc musiał być objawieniem. Też stosował na niej przemoc, ale nie fizyczną. Spędzili ze sobą milion lat. Zwiedzili prawie całą Europę. Przywiązał ją do siebie, słuchał jej, stworzyli pewną symbiozę. Ona dawała mu poczucie bezpieczeństwa pod względem materialnym, a on jej pod względem emocjonalnym.
– Więc nic dziwnego, że Martina pali mosty i robi to „epicko”. – Carter użył mojego określenia. – Jeśli chociaż w połowie uzależniła się od Luca tak jak Brooke albo… ty…
– Co? – przerwałem mu.
– Och, Breland. – Chłopak odetchnął. – Wrócimy kiedyś do tej rozmowy. Zostańmy przy dziewczynach. Co ja mówiłem?
Mimo dyskomfortu, który poczułem, postanowiłem skupić się przede wszystkim na sprawie.
– Że jeśli Martina chociaż w połowie uzależniła się od Luca…
– A, no tak… No to jeżeli on ma lub miał na nią aż tak wielki wpływ, jego słowa, że powinna uciekać i nie wracać, mogły być zapałką, która wznieciła pożar. Dostała przyzwolenie, by wszystko zniszczyć, ale nie chce odejść bez słowa, tylko pokazać swoim oprawcom, że jej nie doceniali. Dlatego odpowiadając na twoje pytanie, tak, prawdopodobnie masz rację… Charakter jej zbrodni jest personalny i zapewne uderza albo w Rafaela, albo w Cardwella.
– Najbardziej przeraża mnie fakt, że ona była na to gotowa – mruknąłem.
– Nie rozumiem.
– Jeśli posiada rzeszę ludzi, którzy działają razem z nią, a te zbrodnie są tuszowane, musiała latami zbierać zasoby. Postępuje zgodnie z jakimś nieznanym nam planem. Być może Luc rzuciłby na to nowe światło.
– Ach, jasne, będę szybciej czekał, aż Brooke go wyciągnie.
– Powiedz jej, że to sprawa życia i śmierci – rzuciłem.
– Ona wie.
Zacisnąłem powieki, a kiedy je podniosłem, dostrzegłem, że Alex idzie w moim kierunku.
– Dzięki, Wint, jesteśmy w kontakcie.
– Ta… Nie daj się tam zabić.
– Nic nie obiecuję.
Rozłączyłem się, a potem skinąłem Duchowi.
– Ambler mówi, że to ludzie Rafaela „posprzątali” po Martinie we Włoszech – oznajmił.
Pokiwałem głową i znowu napiłem się frappe. Zaproponowałem kawę kumplowi, ale on jedynie skrzywił się na widok bitej śmietany.
– Stwierdził też, że nie będą dłużej tego robić. Początkowo Franchetti liczył, że Martina da się udobruchać. Teraz idzie z nią na wojnę, ale nadal oczekuje, że przywieziemy ją żywą. Może być za to uszkodzona, dlatego w razie „w” będziemy strzelać.
Tego wolałem uniknąć.
– Okej. – Oblizałem usta.
– Co powiedziała Sage? – Xander zerknął na telefon, który trzymałem.
– Rozmawiałem ze swoim psiarskim kontaktem – odparłem zgodnie z prawdą. – Potwierdza moją teorię o charakterze zbrodni.
Przez twarz Ducha przebiegł cień niepewności, aczkolwiek postanowiłem tego nie komentować.
Przebywanie z myślami sam na sam każdego dnia coraz bardziej przybliżało mnie do szaleństwa. Nienawidziłem bezsilności, która zaczęła wdzierać się pod moją skórę. Kiedy patrzyłem w lustro, widziałem tylko ludzką formę poczucia winy. Cały składałem się z żalu, rozgoryczenia, wstydu i złości. Nic innego we mnie nie pozostało.
Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to. Przeniósłbym się do dnia, w którym poznałem Ciarę, aby odstraszyć ją od siebie i sprawić, by nigdy nawet nie próbowała mnie pokochać. Nie byłem dawnym sobą, od kiedy obejrzałem nagranie relacjonujące to, w jaki sposób umarła. Umarła… Została brutalnie zamordowana! Rafael doskonale wiedział, co robi, wysyłając mi ten film. Przez niego zrobiłem się nieuważny, zmieniłem swoje priorytety i zacząłem popełniać głupie błędy. Jednym z nich prawdopodobnie była współpraca z Alexem.
Przeniosłem wzrok na Ducha, który wszedł do naszego pokoju w Four Seasons Hotel.
– Torres znalazł powiązanie pomiędzy chłopaczkami z Włoch i tymi, którzy koczują teraz niedaleko O2 Universum. Jeden z nich zorientował się, że tam jestem, dlatego jeśli chcemy się czegoś dowiedzieć, musisz iść to sprawdzić.
Zamrugałem wolniej, aby odzyskać klarowne widzenie. Odkąd przylecieliśmy do Pragi, Xander zachowywał się, jakby połknął kij. Jego nastrój miał dla mnie sens. Duch czasem mówił z czeskim akcentem. Spodziewałem się, że właśnie stąd pochodził, choć może sam nie do końca o tym pamiętał. Powinienem się cieszyć, że chłopak poświęca uwagę celowi, ale gdy milczał, do mojej głowy napływały niewygodne myśli. Nie miałem nieskończonej listy bezpiecznych tematów, którymi mógłbym go zasypać.
– Co ty oglądasz? – Alex zmarszczył czoło, a potem przysiadł na skraju łóżka, w którym wylegiwałem się od śniadania.
Wczoraj snuliśmy się po całym starym mieście, aby znaleźć jakiś trop. Mój informator nie posiadał zbyt wielu wskazówek. Informacje o tym, co Martina zrobiła w Sala Anatomica, prędko rozniosły się po półświatku. Miejscowi bali się dla nas pracować. Dlatego też Duch skontaktował się z Calumem Torresem. Lubiłem tego chłopaka. Był konkretny, kiedy sytuacja tego wymagała, no i miał poczucie humoru. Poznaliśmy się, kiedy wykonywał drobne robótki dla Siwego. Pomógł mi przy kradzieży La robe de boudoir. Od czasu do czasu uczestniczył w transportowaniu oryginalnych dzieł sztuki do ich kupców. Nierzadko przerzucaliśmy obrazy przez ocean, a potem stał się moim „człowiekiem od zadań specjalnych”. Zaopatrywał Luca, gdy ten przebywał w kryjówkach. Jako że Torresa, tak jak mnie i Moreau, też wyszkolił Duch, Calum potrafił się bezbłędnie maskować.
– Koreańską dramę – odparłem, gdy przypomniałem sobie, o co zostałem zapytany.
Nie wyłączyłem telewizora, ale wygrzebałem się z łóżka. Sięgnąłem do torby podróżnej po czarne bojówki, bluzę w tym samym kolorze i maseczkę. Musiałem przebrać się z dresu. Oczami wyobraźni widziałem, jak któryś z knypków Martiny ciśnie bekę, bo spadły mi rozciągnięte spodnie. Mógłby mnie wtedy zastrzelić. To byłaby najgłupsza, najbardziej bezsensowna śmierć, na jaką… czułem, że zasługuję.
– Jezu. – Duch pokręcił głową.
Ignorując jego niedowierzanie wobec faktu, że potrafię włączyć sobie serial i spać przez pół dnia, kiedy świat dookoła mnie się wali, zniknąłem w łazience. Szybko się ogarnąłem. Wróciłem do Alexa, by włożyć buty.
– Jesteś dla mnie parodią przestępcy, wiesz? – rzucił znienacka.
– Bo nie krzywię wiecznie mordy, nie porozumiewam się partykułami i mam osobowość poza byciem mrocznym skurwysynem? – odburknąłem.
– Yyy… – Xander zawiesił się, tak samo jak Netflix.
Po zawiązaniu glanów i narzuceniu kaptura na głowę znowu podszedłem do łóżka. Wygrzebałem pilota spod kołdry, a następnie podałem go chłopakowi.
– Zrób mi przysługę i znajdź sobie coś do oglądania. Naucz się tego, jak rozmawiają ludzie, albo znajdź jakąś scenę, którą chciałbyś odtworzyć w prawdziwym życiu. Nawet jeśli będzie to jakiś fragment Ojca chrzestnego, zrobimy to, gdy ta farsa się skończy.
Duch nie wyglądał na przekonanego.
– Prześlij mi informacje SMS-em – poleciłem. – Wrócę tu z Martiną albo jej pustym łbem.
Nie powinienem rzucać słów na wiatr…
Są takie chwile w życiu, kiedy trzeba zdecydować, czy odczuwanie dobrych emocji jest warte przeżywania również tych złych. Przez lata spędzone w nieustannej niepewności nauczyłem się całkowicie odcinać od tego, co powinno mnie dotykać. Kiedy działy się tragedie, potrafiłem na nie nie reagować. Kiwałem tylko głową, a moje życie toczyło się dalej. Miałem cel do osiągnięcia. On był znacznie ważniejszy niż chwilowe bycie marginesem społecznym, zimno, niewygoda, głód, rany fizyczne czy emocjonalne. Nie chciałem być wielki. Nie miałem potrzeby, żeby coś znaczyć, aczkolwiek pragnąłem posiadać wpływ. Niekoniecznie na ludzi. Od dziecka marzyłem o tym, że nadejdzie moment, w którym przejmę kontrolę nad własnym życiem. Co prawda nikt bezpośrednio mną nie sterował, ale dorastanie na dnie pozwoliło mi zrozumieć, do jakiego stopnia ludzie, ich opinie i pieniądze kontrolują nasze zachowania oraz wybory. Nie chciałem być wielki, ale chciałem być wolny. A wolność i władzę zapewnia tylko gotówka.
Ciara tego nie rozumiała. Zarówno mojej pozornej bezwzględności, jak i potrzeby, by coraz więcej zarabiać. Nie podobało jej się, gdy ryzykowałem życie, aby wyrwać nas ze skrajnej biedy. Nie znosiła pracy, którą parałem się razem z Lukiem. Miała do tego prawo. Tak samo jak do płaczu i krzyku, kiedy po skokach oraz poprzedzających je długich tygodniach planowania mówiłem, że nic nie czuję. Ceną odcinania się od stresu jest też brak radości, gdy on w końcu ustaje.
Poczułem drobną ulgę, kiedy narzeczona mnie zostawiła. Nie wynikało to wyłącznie z faktu, że przebywając z dala ode mnie, będzie bezpieczniejsza. Umawialiśmy się od liceum. Chodziliśmy na randki, planowaliśmy wspaniałe życie. Naobiecywałem jej miliony dolarów, piękne domy, wakacje oraz szczęśliwą rodzinę. Zrobiłem to, bo byłem młody i głupi. Lata mijały, a przez brak możliwości i zobowiązania, które miałem wobec Siwego, nie mogłem zdobyć normalnej pracy. Poza tym… nie chciałem normalnej pracy. Nie byłem idiotą. Doskonale wiedziałem, że zarabiając uczciwie, nie dorobię się kokosów, tylko napełnię kieszenie miliarderów z wielopokoleniowymi majątkami. System nie był po mojej stronie. Nie miałem odpowiedniego zaplecza finansowego ani nazwiska. Posiadałem wyłącznie umiejętności, a one zawsze okazywały się zbyt przerażające dla menadżerów średniego szczebla, którzy drżeli o swoje stołki, dlatego nie pozwalali mi awansować. Nie chciałem skończyć jak Luc przed fałszerką. Zadłużony, zatrudniony na czarno w kilkunastu miejscach, ledwie znajdujący czas na to, żeby spać dłużej niż trzy godziny…
Dorosłość prędko zweryfikowała związek mój i Ciary. Staliśmy się bardziej współlokatorami, którzy czasem się pieprzą, niż partnerami. Nie byliśmy już sobą zauroczeni, aczkolwiek wiedziałem, że zawsze będę kochał ją tak, jak kocha się swoją pierwszą miłość.
Czy darzyła mnie silniejszymi uczuciami, skoro myśląc, że coś mi grozi, starała się dowiedzieć, gdzie jestem, wpadła w pułapkę i dała się porwać, a później zabić?
Może…
Nie lubiłem o tym myśleć, ale jednocześnie nie potrafiłem przestać tego robić. Odnosiłem wrażenie, że śmierć mojej eks przebiła ścianę, za którą latami składowałem nieprzepracowane emocje. Teraz potrafiłem tylko czuć. Byłem smutny, wściekły, rozgoryczony, ale też dumny i szczęśliwy, ponieważ przetrwałem. Ludzie wokół mnie padali jak muchy, a ja znajdowałem się w tym samym miejscu. Bogaty i żądny zemsty.
Musiałem znaleźć Martinę, zniszczyć Rafaela, upewnić się, że Luc bezpiecznie ucieknie, zabrać pieniądze i zniknąć. Wiedziałem, że jeśli nie uda mi się to ostatnie, będę w największej dupie swojego życia. Nie chciałem, aby moi bliscy wiedzieli, że cierpię. To do mnie nie pasowało. Niemniej jednak odnajdywałem niebywałą trudność w udawaniu, że wszystko gra i wystarczy mi drink, bym wrócił do siebie.
Noc spowijała Pragę chłodnym, wilgotnym powietrzem, a księżyc przebijał się przez ciężkie chmury, rzucając blade światło na ogromny kompleks O2 Universum. Stałem przy bocznym ogrodzeniu, ukryty w cieniu budynku sąsiadującego z obiektem. Czekałem razem ze swoimi upiornymi myślami.
Dopiero gdy uznałem, że wokół terenu jest wystarczająco cicho, ruszyłem. Zręcznie pokonałem ogrodzenie, przetoczyłem się przez wysoką trawę i wcisnąłem między kontenery na zapleczu. Serce waliło mi jak młot, ale uśmiechnąłem się lekko, bo adrenalina działała na mnie lepiej niż narkotyki.
Mój cel stanowił dach. Wspinaczka po metalowej konstrukcji okazała się trudna, ale robiłem to już wcześniej. W kilka minut znalazłem się na górze, a tam przywarłem do chłodnej powierzchni. Stąd miałem doskonały widok na całe wnętrze obiektu – przez świetliki i częściowo przeszklony dach mogłem obserwować ludzi pracujących poniżej.
Wielkie reflektory rzucały ostre światło na halę. Technik w jaskrawej kamizelce przechadzał się wzdłuż rzędów pustych krzeseł, sprawdzając kable. Dwóch ochroniarzy stało przy bocznych drzwiach i co jakiś czas zerkało na monitory. W głębi ekipa montażowa rozstawiała elementy sceny. Ciemne sylwetki krzątały się wokół konstrukcji, a dźwięk narzędzi odbijał się echem od ścian.
Nie wiedziałem, co planowała Martina, ale nie podobał mi się fakt, że w budynku chyba miał się odbyć koncert. Włoszka lubiła spektakularne zbrodnie, a ta zapowiadała się szczególnie widowiskowo. Oczami wyobraźni widziałem, jak ludzie pani Franchetti wpuszczają trujący dym w wentylację, a imprezowicze zaczynają się dusić. Może chciała zastrzelić muzyków na scenie? Kto w ogóle tu grał? Znałem ich? Inaczej… Kto ich znał i jakie znaczenie kawałki tego zespołu miały dla Martiny?
X:
Sprawdź, kto dziś gra w O2 Universum
Duch:
Okej.
Wciągnąłem głęboko powietrze i przez chwilę po prostu patrzyłem – na ludzi, światła, scenę, na ogrom pustej przestrzeni, którą już niedługo wypełni tłum, a potem przeistoczy się on w ofiary albo świadków makabry. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Poprawiłem maseczkę na nosie.
Duch:
Nie znam ich
Xander wysłał mi zrzut ekranu przedstawiający plakat informujący o trasie zespołu 5 Seconds of Summer. Ja też nie wiedziałem, kto to. Ile bym dał, żeby móc zapytać Luca. On bardziej orientował się w popie. Mnie kręcił głównie punk rock i k-pop.
X:
Ja też
Dowiedz się, jaki związek ten zespół może mieć z naszymi Addamsami.
Duch:
Z kim?
X:
Z Franchettimi
W powietrzu unosił się zapach wilgoci i metalu. W tle szumiały tylko odgłosy miasta, lecz znienacka usłyszałem lekki szmer butów na blachach dachu. Zbyt delikatny jak na przypadkowego pracownika. Ktoś tu był.
Zerwałem się na równe nogi i w ostatniej chwili odskoczyłem, gdy coś świsnęło mi przy uchu. Zamaskowana postać w czerni z impetem wyprowadziła cios. Spudłowała o milimetry. Nie miałem czasu na myślenie. Przesunąłem się w bok, ale wtedy zobaczyłem, że to nie jeden napastnik.
Było ich trzech i nie zadawali pytań.
Drugi koleś próbował mnie powalić. Zachwiałem się, ale walnąłem łokciem w żebra przeciwnika. Tamten warknął, cofnął się, a wtedy trzeci – szybki jak cień – uderzył od boku. Tym razem we mnie trafił. Zatoczyłem się, powietrze uszło mi z płuc. Miałem ochotę ich rozstrzelać, ale w ten sposób narobiłbym hałasu.
Adrenalina wzięła górę.
Opanowałem ból, rzuciłem się na najbliższego przeciwnika, chwyciłem i pociągnąłem go za kurtkę w swoją stronę. Napastnik stracił równowagę, a wtedy wykorzystałem moment – uderzyłem go pięścią w szczękę. Cios był precyzyjny. Koleś wydał z siebie jęk i padł na kolana.
Dwaj pozostali nie zamierzali odpuszczać. Jeden wyciągnął nóż. Dostrzegłem błysk ostrza w świetle latarni i momentalnie przesunąłem się w tył. Przewróciłem oczami. Facet ciął na oślep, ale wyczułem rytm jego ataków. Kiedy wyprowadził kolejny cios, złapałem go za nadgarstek i wykręciłem mu całą rękę. Ostrze wypadło z dłoni przeciwnika, a on sam wrzasnął z bólu. Zawył jeszcze bardziej, gdy zmieniłem naszą pozycję tak, aby używając kolana, całej swojej siły oraz magii zwanej fizyką, wyrwać mu bark ze stawu.
Uśmiechnąłem się przymilnie do ostatniego osiłka, który nie mógł tego zobaczyć, ponieważ nawet podczas walki maseczka nie spadła mi z nosa i ust. Domyślił się jednak, że go podpuszczam, najpewniej przez błysk w moim oku.
Nie było miejsca na uniki. Gościu rzucił się na mnie jak taran. Był wielki jak bydlę, dlatego wiedziałem, że nie wygram siłą. Użyłem za to jego własnego impetu. Uchyliłem się w ostatniej chwili i jak gówniarz podstawiłem mu nogę. Przeciwnik stracił równowagę. Zanim zdążył się podnieść, wymierzyłem mu brutalnego kopa glanem prosto w mordę. Ciało osunęło się na zimną blachę dachu.
Ciężko oddychałem, a serce waliło mi jak młot. Spojrzałem na leżących osiłków. Ten pierwszy nie został przeze mnie jeszcze wykończony, dlatego zaczął się podnosić, ale nie miałem więcej ochoty na te gierki. I tak zrobiliśmy burdę…
Wyciągnąłem z kieszeni gnata.
– Dobra, panienki, koniec zabawy, gdzie Marti? – zadając pytanie, wymierzyłem w nich lufę.
Koleś z wyrwanym barkiem zaczął skomleć coś po włosku. Ten, który właśnie stracił jedynkę, zakasał rękawy, a facet mający najwięcej krzepy powoli sięgnął do swojej kieszeni, z której wystawała rękojeść beretty.
Nie strzelali do mnie od razu. Nie zepchnęli mnie z dachu. Martina widocznie nie chciała, abym zginął. Ale kiedy tylko uzbrojony w pistolet napastnik informował mnie mową ciała, że zaraz zarobię kulkę, musiałem podjąć szybką decyzję. Obejrzałem się dookoła, a potem znowu zerknąłem przez szybę w dachu.
Czasem zabicie informatora jest dobrym rozwiązaniem. Przekazuje przecież jakąś informację. Chciałem, aby Włoszka wiedziała, że czy będzie tego chciała, czy nie, wróci ze mną do Nowego Jorku.
Nacisnąłem spust trzy razy. Tłumik sprawił, że nie dało się zlokalizować wystrzału. Kiedy próba świateł na arenie zaczęła tworzyć migawkę, zszedłem z dachu, a potem wtopiłem się w tłum i zniknąłem w zgiełku miasta.
Przechodzenie pomiędzy ludźmi przez uliczki prowadzące na staromiejski rynek było jednocześnie dobrym sposobem na maskaradę i generatorem migreny. Nie lubiłem zabijać. Robiłem to raczej z konieczności, a im więcej morderstw popełniałem, tym lepszy robiłem się w tworzeniu sobie wymówek. Człowiek jest ułomny, bardzo łatwo się uzależnia.
Myśląc o tym, wyciągnąłem piersiówkę z wewnętrznej kieszeni kurtki. Pociągnąłem łyk czystej wódki, jakby była wodą, po czym otarłem kąciki ust. Musiałem wrócić do hotelu, chociaż nocne życie w Pradze z każdej strony kusiło, aby się w nim zatopić. Buzowało we mnie tyle sprzecznych emocji, że nie miałem nawet ochoty ich nazywać. Chciałem wejść do baru, zamówić piwo, albo pięć, a następnie obudzić się w łóżku z prostytutką. Rzadko to robiłem. W sumie nigdy nie skorzystałem z usług pracownicy seksualnej, choć po rozstaniu z Ciarą często o tym myślałem. Lubiłem seks, ale nienawidziłem zdrady. Miałem wiele wad, lecz byłem wierny. Całe szczęście, że moja eksnarzeczona uwielbiała eksperymenty. Ostatnie lata tego związku opierały się tylko na pieprzeniu. Nie mógłbym nazwać tego kochaniem się. A teraz nie mogłem jej nawet przytulić ani, co gorsza, przeprosić.
Przygryzłem wargę do tego stopnia, że poczułem nieprzyjemne pieczenie i krew. Zabójstwo nadal ciążyło mi na duszy, toteż znowu się napiłem, po czym szybko schowałem wódkę.