Wundermistrz. Powołanie Morrigan Crow - Jessica Townsend - ebook + audiobook

Wundermistrz. Powołanie Morrigan Crow ebook

Jessica Townsend

4,6

Opis

Morrigan Crow udało się umknąć przepowiedni i dzięki pomocy Jupitera Northa trafiła do magicznej krainy Nevermoor. Tam przeszła kilka trudnych egzaminów, a także znalazła bezpieczne schronienie w Hotelu Deukalion. Kiedy wydawać by się mogło, że wszystkie kłopoty zostawiła za sobą, okazuje się, iż zamiast wsparcia, styka się z niepewnością i próbami stłumienia jej niezwykłego daru. Co gorsza, członkowie towarzystwa zaczynają znikać, a ktoś próbuje zwrócić jej nowych przyjaciół przeciwko niej. Ezra Squall nie ustaje w namowach do współpracy, obiecując jej wiedzę i roztaczając przed nią wizje, którym coraz trudniej się oprzeć.

Czyżby marzenie Morrigan, by uciec przed przeklętym losem skończyło się, zanim na dobre się rozpoczęło?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 455

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (429 ocen)
281
115
28
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monikapobiega

Nie oderwiesz się od lektury

super!
30
Sahin

Nie oderwiesz się od lektury

spoko
30
kimieaton

Nie oderwiesz się od lektury

Morrigan po przejściu prób, w końcu rozpoczyna naukę, aby opanować swój Dar. Jednak nie wszystko jest tak, jak miało wyglądać. Morrigan marzyła, że w końcu odnajdzie braci i siostry, którzy jej nie opuszczą. Jednak większość z ósemki, która przetrwała próby, albo się jej boi, albo nią pogardza. No i jest jeszcze sprawa z Wundermistrzem. Czy Morrigan będzie mogła raz na zawsze odciąć się od Ezry Squalla?
31
anchesenamon02

Dobrze spędzony czas

Kolejna część "Nevermoor" nie zawodzi. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie i intryga, bardzo dobrze się czytało.
21
Maria2010
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

"Wundermistrz. Powołanie Morrigan Crow" to bardzo dobra kontynuacja pierwszego tomu. Jak usiadłam do czytania tej książki, to nie mogłam się oderwać i przepadałam na parę godzin. Polecam serdecznie zarówno pierwszy jak i drugi tom.
10

Popularność




Tytuł oryginału: WUNDERSMITH. THE CALLING OF MORRIGAN CROW
First published in 2018 by Hachette Children’s Group in the UK and Hachette Australia
Text © 2018 by Jessica Townsend
Cover and interior art © by James Madsen Cover design © 2018 by Hachette Book Group, Inc. Cover design by Sasha Illingworth and Elliane Mellet Wundersmith logo design © Hodder & Stoughton Limited
Copyright © 2019 for the Polish translation by Media Rodzina Sp. z o.o.
Cytat „Wszystkich poraża jego trel” zaczerpnięto z wiersza pt. Izrafel autorstwa Edgara Allana Poego w tłumaczeniu Małgorzaty Hesko-Kołodzińskiej i Piotra Budkiewicza
Zdjęcie na okładceShutterstock
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki – z wyjątkiem cytatów w artykułach i przeglądach krytycznych – możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.
ISBN 978-83-808-585-5
Media Rodzina Sp. z o.o. ul. Pasieka 24, 61-657 Poznań tel. 61 827 08 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Dedykuję tę książkę,z najserdeczniejszymipozdrowieniami i podziękowaniami,kobietom, które pomogły midobrnąć do końca.

Jestem wdzięczna przede wszystkimGemmie i Helen, ale też japońskiej drużyniebabć cheerleaderekpod kierunkiem Fumie Takino.

Wigilia Wiosny, Zima Roku Pierwszego

SZCZĘKAJĄC ZĘBAMI i zaciskając przemarznięte dłonie na uchwycie impregnowanej parasolki, Morrigan Crow zeskoczyła na peron parasolejki. Wiatr targał jej włosy na wszystkie strony. Robiła, co mogła, żeby je przygładzić i jednocześnie próbowała dogonić patrona, który zdążył wyprzedzić ją o kilka metrów i pędził teraz zatłoczoną główną ulicą w gwarnej dzielnicy Bohemia.

– Proszę poczekać! – zawołała Morrigan, przepychając się między grupką kobiet w atłasowych sukniach i eleganckich pelerynach z aksamitu. – Panie Jupiterze, trochę wolniej!

Jupiter North odwrócił się, ale szedł dalej.

– Nie mogę zwolnić, Morysiu – oznajmił. – To nie w moim stylu. Spręż się.

Znowu zniknął, gnając na łeb na szyję wśród niezliczonych przechodniów, riksz, konnych zaprzęgów i motorowych powozów.

Morrigan pośpieszyła za nim i wpadła prosto w szafirowy kłąb dymu o mdlącej, słodkiej woni, który wydmuchnęła na nią kobieta z cienką pozłacaną cygaretką w poplamionych na niebiesko opuszkach palców.

– Fuj, paskudztwo. – Kaszląc, Morrigan zamachała rękami, żeby rozpędzić chmurę.

Jupiter na moment zniknął za sinawą zasłoną, ale Morrigan wkrótce dostrzegła czubek jego podskakującej wśród tłumu marchewkowej głowy i puściła się biegiem, żeby dogonić patrona.

– Dziecko! – usłyszała za sobą okrzyk kobiety o niebieskich palcach. – Skarbie, popatrz! Dziecko, tu, w Bohemii. Przerażające!

– To tylko widowisko, moja droga.

– Och, doprawdy. Cóż za nowatorstwo!

Morrigan żałowała, że nie może zatrzymać się choćby na moment i rozejrzeć. Jeszcze nigdy nie była w tej części Nevermooru. Gdyby nie przejmowała się aż tak bardzo tym, że zgubi Jupitera wśród przechodniów, cieszyłaby się widokiem szerokich ulic pełnych teatrów, teatrzyków oraz rewii tonących w wielobarwnym blasku jaskrawych neonów. Na każdym rogu wystrojeni ludzie wysypywali się z powozów i w asyście odźwiernych wchodzili do teatrów. Uliczni naganiacze krzyczeli i śpiewali, wabiąc klientów do hałaśliwych pubów. Restauracje pękały w szwach, więc stoły poustawiano na chodnikach. Wszystkie miejsca były zajęte, nawet w tę mroźną Wigilię Wiosny, ostatni dzień zimy.

Morrigan w końcu dotarła do Jupitera, który czekał na nią przed najbardziej obleganym i najpiękniejszym budynkiem na ulicy. Lśniący od białego marmuru i złota gmach wyglądał jak połączenie katedry z tortem weselnym. Napis na jasno oświetlonej markizie na dachu głosił:

REWIA NOWODELFIJSKA PRZEDSTAWIA

GIGI GRAND

oraz

GUTTERBORNOWĄ PIĄTKĘ

– Wchodzimy? – wysapała Morrigan.

Boleśnie kłuło ją pod żebrami.

– Co, tutaj? – Jupiter z pogardą podniósł wzrok na teatr. – Rety, skąd. Wolałbym paść trupem.

Ukradkiem zerknął za siebie, po czym zagonił Morrigan do zaułka za budynkiem rewii, z dala od tłumów. Uliczka była tak wąska, że musieli iść gęsiego i uważać na sterty bliżej nieokreślonych śmieci oraz wykruszonych z murów cegieł. Brakowało tu latarni, a powietrze wypełniał okropny smród. Kojarzył się z fetorem zgniłych jaj, padliny lub jednego i drugiego naraz, i z każdym krokiem coraz trudniej było go znieść.

Morrigan zasłoniła usta i nos. Od nieznośnego odoru zbierało jej się na wymioty. Marzyła o tym, żeby zawrócić, ale Jupiter deptał jej po piętach i lekko popychał.

– Stój – rozkazał, kiedy zbliżali się do końca zaułka. – Czy to...? Nie. Zaraz, a może...?

Odwróciła się i ujrzała, że Jupiter patrzy z uwagą na niewyróżniający się niczym szczególnym fragment muru. Po chwili delikatnie nacisnął palcami zaprawę między cegłami, pochylił się, żeby ją powąchać, po czym ostrożnie polizał mur.

Morrigan patrzyła na niego ze zgrozą.

– Ble, proszę przestać. Co pan wyprawia?

Nie od razu odpowiedział. Przez moment wpatrywał się w mur, po czym zmarszczył brwi i podniósł wzrok na wąski fragment rozgwieżdżonego nieba między budynkami.

– Hm, tak myślałem – mruknął. – Czujesz?

– Co czuję?

Chwycił rękę Morrigan i przycisnął ją do muru.

– Zamknij oczy – zażądał.

Morrigan posłusznie opuściła powieki. Czuła się idiotycznie. Czasem trudno jej było się zorientować, kiedy Jupiter się wygłupia, a kiedy mówi poważnie. Podejrzewała, że tym razem to jakiś głupi dowcip – w końcu dzisiaj miała urodziny. Chociaż Jupiter obiecał nie robić żadnych niespodzianek, mogła się po nim spodziewać skomplikowanego i żenującego żartu, którego zwieńczeniem będzie chóralne odśpiewanie „Stu lat” przez cały pokój gości. Zamierzała właśnie wyrazić na głos te podejrzenia, kiedy...

– Oj! – Poczuła delikatne, niewyraźne mrowienie w opuszkach palców; coś lekko zaszumiało jej w uszach. – Oj...

Jupiter złapał ją za przegub i łagodnie odciągnął jej rękę od muru. Morrigan poczuła opór, jak gdyby cegły były namagnesowane i nie chciały jej puścić.

– Co to? – zapytała.

– To trochę skomplikowane – wymamrotał Jupiter. – Rób to, co ja.

Odchylił się, postawił na cegłach najpierw jedną stopę, potem drugą, jakby nigdy nic łamiąc prawo przyciągania ziemskiego, i ruszył w górę. Musiał się garbić, żeby nie przywalić głową w budynek po drugiej stronie zaułka.

Morrigan w milczeniu wpatrywała się w patrona, jednak po chwili wzięła się w garść. Bądź co bądź, była teraz mieszkanką Nevermooru, rezydentką hotelu Deukalion, a do tego członkinią Towarzystwa Wunderowego. Naprawdę nie powinna tak się dziwić za każdym razem, kiedy działo się coś odrobinę niezwykłego.

Odetchnęła głęboko (i znowu prawie zwymiotowała przez odrażający zapach), po czym zrobiła dokładnie to samo, co Jupiter. Gdy jej obie nogi znalazły się na murze, cały świat się przekrzywił, ale niemal od razu wrócił do normy, więc szybko się uspokoiła. Wstrętny odór zniknął w jednej chwili, zastąpiony świeżym i rześkim nocnym powietrzem. Wędrówka po murze ku rozgwieżdżonemu niebu wydawała się teraz najnormalniejsza pod słońcem. Morrigan wybuchnęła śmiechem.

Gdy wyszli z pionowego zaułka, świat ponownie ustawił się prawidłową stroną do góry.

Wbrew przewidywaniom Morrigan nie znaleźli się na dachu, tylko na innej uliczce – hałaśliwej, tętniącej życiem i skąpanej w chorobliwie zielonym świetle. Morrigan i Jupiter dołączyli do długiej kolejki rozgorączkowanych ludzi, którym drogę zagradzał aksamitny sznur. Atmosfera oczekiwania była zaraźliwa. Morrigan przeszył dreszcz emocji i wspięła się na palce, żeby zobaczyć, co przyciągnęło tłum. Z przodu, przyklejony do podniszczonych drzwi o barwie spłowiałego błękitu, wisiał niechlujnie nabazgrany napis:

REWIA STARODELFIJSKA

WEJŚCIE DLA AKTORÓW

DZISIAJ WIECZOREM: Anioł Izrafel

– Kim jest Anioł Izrafel? – zapytała.

Jupiter nie odpowiedział. Skinął głową na Morrigan, żeby za nim poszła, po czym nieśpiesznie powędrował na początek kolejki, gdzie jakaś wyraźnie znudzona kobieta odfajkowywała nazwiska z listy. Była ubrana na czarno od stóp do głów, od ciężkich butów po zsunięte na szyję wełniane nauszniki. (Co spodobało się Morrigan).

– Tam jest kolejka – oznajmiła kobieta, nie podnosząc wzroku. – I żadnych zdjęć. Autografy dopiero po występie.

– Obawiam się, że nie mogę czekać tak długo – odparł Jupiter. – Pozwoli pani, że wśliznę się teraz?

Kobieta westchnęła, posłała mu obojętne, przelotne spojrzenie i dalej z rozchylonymi ustami żuła gumę.

– Nazwisko?

– Jupiter North.

– Nie ma pana na liście.

– Nie. Znaczy tak. Wiem. Miałem nadzieję, że pani temu zaradzi. – Uśmiechnął się zza marchewkowej brody i dyskretnie postukał we wpięte w klapę małe złote W. 

Morrigan aż się skrzywiła. Wiedziała, że członkowie elitarnego Towarzystwa Wunderowego cieszą się szacunkiem w Nevermoorze i często spotykają się z wyjątkowym traktowaniem, o którym zwykli obywatele mogli tylko pomarzyć. Dotąd nie zauważyła jednak, by Jupiter równie ostentacyjnie korzystał z przywileju przypinkowego. Zastanawiała się, czy często tak robił.

Jego zachowanie spotkało się z obojętnością, co Morrigan uznała za całkowicie zrozumiałe. Na widok przypinki kobieta tylko zmarszczyła brwi i podniosła mocno podkreślone migotliwym eye-linerem oczy na pełną nadziei twarz Jupitera.

– Tak czy owak, na liście pana nie ma – powtórzyła.

– On chętnie się ze mną zobaczy – oznajmił.

Wydęła górną wargę, demonstrując garnitur ozdobionych diamentami zębów.

– Proszę udowodnić – zażądała.

Jupiter przechylił głowę i uniósł brew, a zniecierpliwiona kobieta zrobiła to samo. W końcu westchnął, sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej czarne piórko nakrapiane złocistymi plamkami. Dwukrotnie zakręcił nim między palcami.

Rozmówczyni Jupitera szerzej otworzyła oczy, a także usta, w których tkwiła wściekle niebieska guma do żucia. Niespokojnie zerkając na coraz dłuższą kolejkę za jego plecami, kobieta pchnęła wyblakłe niebieskie drzwi i skinęła głową, żeby Jupiter i Morrigan weszli.

– Tylko szybko – oznajmiła. – Pięć minut do podniesienia kurtyny.

Za kulisami Rewii Starodelfijskiej panowały mrok, cisza i atmosfera wyczekiwania. Wszędzie dyskretnie uwijali się technicy w czarnych strojach.

– Co to za piórko? – zapytała szeptem Morrigan.

– Najwyraźniej jest skuteczniejsze niż przypinka – wymamrotał Jupiter nieco urażonym tonem, po czym wręczył Morrigan jedną z dwóch par nauszników, które przed chwilą zwinął z pudełka z napisem EKIPA. – Masz, nałóż. Zaraz zaśpiewa.

– Kto? Chodzi o tego Anioła Iz... coś tam, coś tam? – zapytała.

– Izrafela, tak. – Przeczesał dłonią miedziane włosy, co, jak wiedziała Morrigan, znaczyło, że jest zdenerwowany.

– Ale ja chcę posłuchać.

– Nie, wcale nie. Uwierz mi. – Z miejsca, w którym stali, Jupiter popatrzył za kurtynę na widownię. Morrigan też pozwoliła sobie zerknąć. – Za nic w świecie nie słuchaj, jak któryś z nich śpiewa, Morysiu.

– Dlaczego nie?

– Bo już nigdy nie usłyszysz słodszego dźwięku – odparł. – Uruchomi w twoim mózgu coś, co przyniesie ci idealny, niczym nie zmącony spokój, najwspanialsze uczucie na świecie. Przypomni ci, że jesteś istotą ludzką w całej swojej krasie, nieskazitelną i pełną, i że masz już wszystko, czego pragniesz i potrzebujesz. Samotność i smutek staną się odległym wspomnieniem. Twoje serce się wypełni, poczujesz, że świat nigdy więcej cię nie rozczaruje.

– Jakie to potworne – oświadczyła Morrigan głucho.

– To jest potworne – zgodził się Jupiter z poważną miną. – A to dlatego, że przemija. Izrafel nie może śpiewać w nieskończoność. Kiedy przestanie, uczucie pełni szczęścia zniknie, a ty zostaniesz w prawdziwym świecie, z jego trudami, niedoskonałością i brudem. To będzie nieznośne. Poczujesz się całkiem pusta, jakby twoje życie się zatrzymało. Jakbyś tkwiła w bańce, podczas gdy reszta świata wokół ciebie żyje sobie swoim niedoskonałym życiem. Widzisz tych ludzi? – Znowu odchylił kurtynę i popatrzyli na widownię.

Na twarzach widzów rozjaśnionych poświatą z pustej fosy orkiestrowej malował się identyczny wyraz – entuzjazmu, ale też dziwnej pustki i nienasycenia.

– To nie są wielbiciele prawdziwej sztuki – dodał Jupiter. – Nie przybyli tu, by delektować się wspaniałym przedstawieniem. – Spojrzał na Morrigan i wyszeptał: – To narkomani, Morysiu. Wszyscy bez wyjątku. Zjawili się po swoją działkę.

Morrigan spojrzała na wygłodniałe twarze i przeszył ją zimny dreszcz.

Gdy rozległ się damski głos, publiczność ucichła.

– Panie i panowie! Dzisiejszego wieczoru w naszej Rewii Starodelfijskiej po raz setny odbędzie się triumfalny i przekraczający wszelkie wyobrażenia występ gwiazdy... Przed państwem jedyny w swoim rodzaju, nieziemski, boski... – Wzmocniony głos przycichł do dramatycznego szeptu. – Bardzo proszę, pokażcie, jak kochacie Anioła Izrafela.

Cisza w jednej sekundzie przemieniła się we wrzawę. Cała sala eksplodowała radosnym hałasem, ludzie bili brawo i, gwiżdżąc, wiwatowali. Jupiter mocno szturchnął Morrigan w bok, a ona pośpiesznie nałożyła nauszniki, które całkowicie tłumiły wszystkie odgłosy. Teraz słyszała tylko swoje tętno w uszach. Wiedziała, że nie przyszli tu na występ, mieli znacznie ważniejsze zadanie, ale mimo wszystko... To i tak ją trochę irytowało.

Ciemność w teatrze zastąpił niezwykły złocisty blask i oślepiona Morrigan zamrugała. Nad tłumem, wysoko pod sufitem, w samym środku pełnego przepychu wnętrza, reflektor oświetlił mężczyznę o tak niezwykłej, tak nieziemskiej urodzie, że z wrażenia wstrzymała oddech.

Anioł Izrafel unosił się w powietrzu dzięki parze potężnych, muskularnych skrzydeł o piórach czarnych jak noc, przetykanych opalizującym, rozmigotanym złotem. Skrzydła o rozpiętości co najmniej trzech metrów wyrastały spomiędzy łopatek Anioła Izrafela, uderzając powoli i miarowo. Ciało również miał silne i umięśnione, lecz przy tym gibkie, a jego czarną skórę znaczyły drobne żyłki złota, całkiem jakby rozbił się niczym waza, a potem pospawano go szlachetnymi metalami.

Spojrzał na widownię jednocześnie życzliwie i z pełną dystansu ciekawością. Wszędzie dookoła ludzie wpatrywali się w Izrafela, szlochając, trzęsąc się i obejmując ramionami, żeby dodać sobie otuchy. Kilka osób straciło przytomność i upadło na podłogę. Morrigan doszła do wniosku, że to już przesada – przecież nawet nie zdążył otworzyć ust.

I wtedy je otworzył.

Gdy to zrobił, publiczność zamarła. Ludzie znieruchomieli, jakby skamienieli na zawsze.

Niewzruszony, nieprzemijający spokój opadł na nich niczym śnieg.

Morrigan mogłaby tak tkwić z boku sceny i przez całą noc oglądać ten dziwny spektakl, ale Jupiter znudził się już po kilku minutach. (Typowe, pomyślała).

W mrocznych i zadymionych głębiach kulis odnalazł garderobę Izrafela, po czym wszedł tam razem z Morrigan, żeby poczekać na artystę. Dopiero kiedy ciężkie stalowe drzwi się zamknęły, Jupiter dał znak, że można już bezpiecznie zdjąć nauszniki.

Marszcząc nos, Morrigan rozejrzała się po zaśmieconej garderobie. Wszędzie walały się puste puszki i butelki, a także napoczęte bombonierki. W dziesiątkach wazonów tkwiły kwiaty w różnych stadiach umierania. Rozmaite stroje kłębiły się na podłodze, sofie, toaletce i krześle, a w powietrzu unosił się zatęchły zapach nieupranej odzieży.

Anioł Izrafel był flejtuchem.

Zdumiona Morrigan parsknęła śmiechem.

– To na pewno ten pokój? – zapytała.

– Uhm. Niestety.

Jupiter przesunął się na sofie, żeby Morrigan miała gdzie usiąść, po czym ostrożnie przełożył kilka śmieci do kosza... no i go poniosło. Przez następne czterdzieści minut sprzątał, ścierał kurze i robił, co mógł, żeby pomieszczenie nadawało się do użytku. Nie poprosił Morrigan o pomoc, a ona jej nie proponowała. Nie tknęłaby tych niebezpiecznych dla zdrowia odpadków nawet trzymetrowym kijem.

– Posłuchaj, Morysiu – odezwał się Jupiter, nie przerywając pracy. – Jak się czujesz? W porządku? Szczęśliwa? Spokojna?

Morrigan zmarszczyła brwi. Czuła się idealnie spokojna, dopóki nie zapytał, czy czuje się spokojna. Nikt nie pyta drugiej osoby, czy czuje się spokojna, jeśli myśli, że ma ona powód, żeby nie czuć się spokojna.

– A co? – Podejrzliwie zmrużyła oczy. – Co jest nie tak?

– Nic nie jest nie tak – odparł, jednak jego głos zabrzmiał nieco skrzekliwie i niechętnie. – Nic a nic. Po prostu... Kiedy spotyka się kogoś takiego jak Izrafel, trzeba być w dobrym nastroju.

– Dlaczego?

– Bo tacy jak Izrafel przesiąkają cudzymi emocjami. Jeśli ktoś czuje się wyjątkowo smutny albo wściekły, powinien mieć dość taktu, by zrezygnować z odwiedzin, bo inaczej jego nastrój natychmiast udzieli się gospodarzowi. Nie wolno z takiego powodu psuć mu dnia. Szczerze powiedziawszy, nie możemy sobie pozwolić na zły humor Izrafela. Ta sprawa jest zbyt ważna. No więc... jak się miewasz?

Morrigan wyszczerzyła zęby w sztucznym uśmiechu i uniosła w górę oba kciuki.

– No dobrze. – Jupiter wydawał się lekko zaniepokojony. – W porządku. Lepszy rydz niż nic.

Głos w zakulisowych głośnikach oznajmił, że teraz nastąpi dwudziestominutowa przerwa. Po chwili drzwi garderoby otworzyły się szeroko i do środka weszła zlana potem gwiazda przedstawienia. Ze skrzydłami złożonymi na plecach, Izrafel pomaszerował prosto do wózka pełnego pobrzękujących szklanych butelek alkoholu w różnych odcieniach brązu, po czym nalał sobie szklaneczkę czegoś bursztynowego. A potem następną. Zdążył wypić połowę jej zawartości, kiedy w końcu zauważył, że ma towarzystwo.

Wbił wzrok w Jupitera i duszkiem osuszył resztkę drinka.

– Czyżbyś przygarnął przybłędę, mój drogi? – zapytał i wskazał głową Morrigan.

Nawet gdy mówił, jego głos brzmiał głęboko i melodyjnie. Słysząc go, Morrigan poczuła, jak lekko ściska ją w gardle dziwna tęsknota za domem, nostalgia albo żal. Z wysiłkiem przełknęła ślinę.

Na twarzy Jupitera pojawił się uśmieszek.

– Morrigan Crow, oto Anioł Izrafel. Wszystkich poraża jego trel.

– Miło mi... – zaczęła Morrigan.

– Cała przyjemność po mojej stronie – przerwał jej Izrafel i wskazał ręką meble wokół siebie. – Dzisiejszego wieczoru nie spodziewałem się gości. Niewiele tu mam, niestety, ale... – Wyciągnął palec w stronę wózka. – Częstujcie się.

– Nie przyszliśmy tu, by dać się nakarmić i napoić, stary druhu – oświadczył Jupiter. – Mam do ciebie prośbę. Sprawa jest dość pilna.

Izrafel opadł na fotel, przełożył nogi przez podłokietnik i zapatrzył się ponuro na szklaneczkę w dłoniach. Jego skrzydła drgnęły i zmieniły położenie. Przerzucone przez oparcie fotela, przypominały obszerną pierzastą pelerynę. Były lśniące i gładkie, od spodu pokryte miękkim puchem. Morrigan omal nie wyciągnęła ręki, żeby je pogłaskać. To pewnie wyglądałoby dziwnie, pomyślała.

– Powinienem był się domyślić, że to nie wizyta towarzyska – mruknął Izrafel. – Przecież już do mnie nie wpadasz, stary druhu. Nie było cię od Lata Roku Jedenastego. Zdajesz sobie sprawę, że przegapiłeś moją triumfalną premierę?

– Bardzo mi przykro. Czy dostałeś kwiaty ode mnie?

– Nie. Nie wiem. Pewnie tak. – Z rozdrażnieniem wzruszył ramionami. – Dostaję mnóstwo kwiatów.

Morrigan była pewna, że Izrafel próbuje popsuć humor Jupiterowi, ale sama kiepsko się czuła i nic nie mogła na to poradzić. Spotkała Izrafela po raz pierwszy w życiu, a jednak nie mogła znieść myśli, że jest nieszczęśliwy. Naszła ją dziwna ochota, żeby poczęstować go biszkopcikiem. Albo może dać mu pieska. Czy coś.

Jupiter wyjął z kieszeni pióro i wystrzępiony zwój papieru, po czym bez słowa wyciągnął je w kierunku przyjaciela. Izrafel go zignorował.

– Wiem, że dostałeś mój list – oznajmił Jupiter.

Izrafel w milczeniu zakręcił szklanką tak, że płyn zawirował.

– Zrobisz to? – zapytał go Jupiter wprost, nie opuszczając ręki. – Proszę?

Anioł wzruszył ramionami.

– Niby dlaczego?

– Nie umiem podać przekonującego powodu – przyznał Jupiter. – Ale i tak mam nadzieję, że to zrobisz.

Izrafel wpatrywał się w Morrigan z nieufną i niezbyt życzliwą miną.

– Przychodzi mi do głowy tylko jeden powód, który mógł skłonić wielkiego Jupitera Northa do podjęcia się roli patrona. – Ponownie upił łyk alkoholu i przeniósł spojrzenie na Jupitera. – Bardzo proszę, możesz zaprzeczyć, jeśli twoim zdaniem jestem w błędzie.

Morrigan też popatrzyła na patrona. Cała trójka siedziała w niezręcznej ciszy, którą Izrafel najwyraźniej uznał za coś w rodzaju potwierdzenia.

– Wundermistrz – syknął pod nosem, głęboko westchnął i ze znużeniem potarł twarz, po czym wyrwał zwój z dłoni Jupitera, ignorując pióro. – Jesteś moim najbliższym przyjacielem i największym ze znanych mi głupców. Więc tak, oczywiście, podpiszę twój głupi układ ochronny, chociaż to bezcelowe. Wundermistrz, też coś. Idiotyzm.

Morrigan poruszyła się na sofie. Czuła się zakłopotana i nieco urażona. Zirytowało ją, że właściciel wyglądającej jak kloaka garderoby śmie używać w stosunku do niej słowa idiotyzm.

Pociągnęła nosem, starając się wyglądać wyniośle i obojętnie. Jupiter zmarszczył brwi.

– Izzy, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny – powiedział. – Ale zdajesz sobie chyba sprawę, że to ściśle tajne i musi zostać między...

– Potrafię dochować tajemnicy – burknął Izrafel.

Sięgnął za siebie i krzywiąc się, wyrwał ze skrzydła czarne pióro, po czym zanurzył je w kałamarzu na toaletce. Następnie nabazgrał niedbale swój podpis na dole zwoju, z ponurą miną zwrócił go Jupiterowi i cisnął pióro, które, połyskując złotymi plamkami, wdzięcznie opadło na podłogę. Morrigan zapragnęła podnieść je i zabrać do domu, niczym skarb, ale doszła do wniosku, że to troszeczkę za bardzo przypominałoby kradzież ubrania.

– Myślałem, że zjawisz się nieco wcześniej – powiedział Izrafel. – Chyba słyszałeś o Cassielu?

Jupiter dmuchał na atrament, żeby szybciej wysechł, i nie podniósł wzroku.

– Co z nim? – zapytał.

– Przepadł.

Jupiter darował sobie dmuchanie i popatrzył na Izrafela.

– Przepadł? – powtórzył.

– Zniknął.

Jupiter pokręcił głową.

– Niemożliwe – oznajmił.

– Też to powiedziałem. A jednak.

– Przecież on... – zaczął Jupiter. – Nie mógł tak po prostu...

Na twarzy Izrafela malowała się powaga. Morrigan pomyślała, że jest chyba trochę przestraszony.

– A jednak – powtórzył.

Po chwili milczenia Jupiter wstał i chwycił płaszcz, a następnie dał znać Morrigan, żeby poszła w jego ślady.

– Zajmę się tym – zapowiedział.

– Czyżby? – Izrafel nie wydawał się przekonany.

– Obiecuję.

Zeszli po murze na chodnik w zaułku, po czym skierowali się na jaskrawo oświetloną główną ulicę Bohemii, gdzie było jasno jak w dzień. Przedzierając się przez tłum, ruszyli w kierunku peronu parasolejki, jednak w znacznie bardziej cywilizowanym tempie niż poprzednio. Jupiter mocno trzymał dłoń na ramieniu Morrigan, jak gdyby właśnie sobie przypomniał, że znajdują się w obcej i zatłoczonej części miasta, a on naprawdę powinien pilnować swojej podopiecznej.

– Kim jest Cassiel? – zapytała Morrigan, gdy czekali na peronie parasolejki.

– To ktoś taki jak Izrafel.

– Kucharka opowiadała historie o aniołach. – Morrigan przypomniała sobie rodzinny dom, Wroni Dwór. – Mówiła o Aniele Śmierci, o Aniele Miłosierdzia, Aniele Zrujnowanych Kolacji...

– To nie to samo – przerwał jej Jupiter.

Morrigan była zbita z tropu.

– Tak naprawdę nie są aniołami?

– Może to trochę naciągane, ale w pewnym sensie da się ich zaliczyć do niebiańskich istot.

– Niebiańskich istot... – powtórzyła. – Co to znaczy?

– No wiesz, to mieszkańcy nieba. Dziwne latające typy. Mają skrzydła i robią z nich użytek. Cassiel jest ważną szychą w niebiańskich kręgach i jeśli naprawdę zaginął... Cóż, tak czy siak podejrzewam, że Izrafel się myli albo przesadza. Stary Izzy lubi trochę pohisteryzować. O, jedzie. Gotowa do skoku?

W odpowiednim momencie Morrigan i Jupiter zahaczyli parasolkami o stalowe pierścienie na przesuwającej się ramie parasolejki i trzymając się z całych sił, pędzili przez labirynt nevermoorskich dzielnic. Liny parasolejki rozciągały się po mieście i tworzyły niezwykłe wzory. Krzyżowały się nisko na głównych ulicach i w zaułkach, po czym wznosiły się ponad dachy i korony drzew. Takie śmiganie po Nevermoorze z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na parasolach wydawało się Morrigan idiotycznie niebezpieczne, gdyż w każdej chwili można było spaść i roztrzaskać się na chodniku. Mimo to podróżowanie w ten sposób, choć przerażające, sprawiało jej sporo frajdy. Patrzyła na mijanych ludzi i budynki, a wiatr dmuchał jej w twarz. Transport parasolejkowy był jednym z jej ulubionych aspektów życia w Nevermoorze.

– Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć – odezwał się Jupiter, kiedy w końcu pociągnęli dźwignie, żeby zwolnić parasolki w swojej okolicy i dać susa z pędzącej parasolejki. – Nie byłem z tobą do końca szczery. Chodzi o twoje urodziny...

Morrigan zmrużyła oczy.

– Tak? – wycedziła lodowato.

– Nie złość się. – Ze skruchą przygryzł kącik ust. – Widzisz, Frank zwęszył, że to dzisiaj, a sama wiesz, jaki jest. Wystarczy mu byle pretekst, żeby urządzić przyjęcie.

– Panie Jupiterze...

– A zresztą wszyscy w Deukalionie cię kochają! – Mówił teraz głosem wyższym o kilka tonów, jak zwykle, gdy wspinał się na wyżyny pochlebstw. – Nie mogę pozbawić ich prawa do celebrowania urodzin ich absolutnie ulubionej Morrigan Crow, prawda?

– Panie Jupiterze!

– Wiem, wiem. – Uniósł ręce na znak kapitulacji. – Mówiłaś, że nie chcesz zamieszania. Nie przejmuj się, dobrze? Frank obiecał, że obędzie się bez szaleństw. Przyjdzie tylko personel, ja i Jack. Zdmuchniesz świeczki, zaśpiewają ci „Sto lat”... – Zażenowana Morrigan jęknęła, a perspektywa świętowania sprawiła, że na jej szyję wypełzł rumieniec, który dotarł aż do czubków uszu. – ...zjemy trochę tortu i po wszystkim. Spokój na cały rok.

– Nie będzie zamieszania? – Piorunowała go wzrokiem. – Słowo?

– Przysięgam. – Z powagą położył dłoń na piersi. – Powiedziałem Franeczkowi, żeby się powściągnął, potem jeszcze trochę, i żeby się tak powściągał aż do poziomu, która uzna za żałośnie zaniżony. Później ma się powściągnąć jeszcze dziesięć razy bardziej.

– To super, ale czy posłuchał?

Jupiter zrobił urażoną minę.

– Wiem, że jestem uosobieniem luzu i łagodności – oznajmił, a Morrigan uniosła brwi z uprzejmym niedowierzaniem. – Ale z pewnością się przekonasz, jak bardzo moi pracownicy mnie szanują. Frank wie, kto tu jest szefem, Morysiu, i kto podpisuje jego czeki z wypłatą. Zaufaj mi. Skoro kazałem mu się opanować, to bez wątpienia...

Urwał i szeroko otworzył usta, kiedy skręcili w aleję Kapitalną. Górowała nad nią wielka, pełna przepychu fasada hotelu Deukalion, w którym Morrigan mieszkała wraz ze swoim patronem... i który Frank, karzeł wampirzy, nadzwyczajny planista przyjęć, ozdobił z okazji jej urodzin.

Deukalion był przystrojony milionami wściekle różowych choinkowych lampek, rozpraszających nocny mrok. Morrigan była pewna, że widać je z kosmosu.

– ...przejdzie samego siebie? – dokończyła za Jupitera, któremu odebrało mowę.

Na frontowych schodach zebrał się nie tylko personel, ale najwyraźniej również wszyscy goście, którzy obecnie przebywali w hotelu, oraz kilka osób spoza Deukalionu. Ich twarze jaśniały od emocji, kiedy tak stali wokół wystawnego, dziewięciopiętrowego i pokrytego różowym lukrem tortu, który zdaniem Morrigan bardziej nadawałby się na królewskie wesele niż na jej dwunaste urodziny. W chwili przybycia Jupitera i Morrigan orkiestra dęta obok fontanny zagrała na znak Franka porywający, uroczysty marsz. Zwieńczeniem tej sceny był przeciągnięty przez całą szerokość dachu gigantyczny transparent. Ogromny mrugający napis głosił:

MORRIGAN MA DWANAŚCIE LAT

– WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! – wykrzyknęli zgodnie członkowie personelu i goście.

Frank wskazał nastoletniego siostrzeńca Jupitera, Jacka, który odpalił zestaw fajerwerków. Z sykiem i gwizdem wystrzeliły w powietrze, wypuszczając smugi gwiezdnego pyłu.

Madame Czanda Kali, słynna sopranistka i dama komandor Orderu Zaklinaczy Leśnych, zaśpiewała bardzo teatralną wersję urodzinowej piosenki (błyskawicznie zwabiając trzy drozdy, borsuka i rodzinę wiewiórek, które, zasłuchane, z nabożną czcią przycupnęły u jej stóp).

Charlie, kierownik floty pojazdów i szofer w Deukalionie, oporządził i osiodłał kucyka, żeby posadzić na nim solenizantkę i wprowadzić ją do środka. Konsjerż Dżambalaj oraz pokojówka Marta z promiennymi uśmiechami dźwigali naręcza prezentów. Z kolei Fenestra, olbrzymia magnifikocicia odpowiedzialna za prowadzenie hotelu, wykorzystała zamieszanie, żeby po kryjomu zgarnąć wielką łapą porcję różowego lukru.

Jupiter z przejęciem zerknął na Morrigan.

– Czy... czy powinienem dyskretnie zamienić słowo z naszym głównym rozkręcaczem imprez na dachu? – zapytał.

Morrigan pokręciła głową, próbując bez powodzenia zapanować nad uśmiechem, który rozciągał kąciki jej ust. W samym środku klatki piersiowej czuła przyjemne słoneczne ciepło, całkiem jakby zwinął się tam zadowolony kot i sobie mruczał. Dotąd jeszcze nigdy nikt nie zorganizował dla niej urodzinowego przyjęcia.

W sumie Frank był w porządku.

Później tego wieczoru rozkosznie nabuzowana cukrem z tortu i wymęczona niekończącymi się życzeniami setki gości Morrigan wpełzła do gniazdka z puszystych koców, w które tej nocy zamieniło się jej łóżko. Bez wątpienia wiedziało, jak długi i męczący miała dzień. Otulona jak w kokonie, zasnęła niemal w chwili, gdy przyłożyła głowę do poduszki.

Ocknęła się mniej więcej pół sekundy później, a przynajmniej tak się jej wydawało.

Ocknęła się, ale nie w swoim łóżku.

Ocknęła się, ale nie w swoim łóżku, i na dodatek nie sama.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki