Wojna informacyjna - Thomas Rid - ebook + książka

Wojna informacyjna ebook

Rid Thomas

3,7

Opis

Clausewitz naszych czasów. John S. Gardner „Guardian”

***

TAJNA HISTORIA DEZINFORMACJI I WOJNY POLITYCZNEJ.

XX wiek był wielkim laboratorium testowym dla dezinformacji i profesjonalnego, zorganizowanego kłamstwa, szczególnie w latach międzywojennych i okresie zimnej wojny.

Rid odsłania szokujące tajemnice wywiadów, opisuje dzieje profesjonalnego, zorganizowanego kłamstwa. Wiele z ujawnionych, tajnych operacji wydaje się wręcz niewiarygodnych. Autor ukazuje choćby, jak służby wywiadowcze zaczęły wykorzystywać rozwijającą się kulturę internetową na wiele lat przed WikiLeaks, a także, rzuca nowe światło na wybory prezydenckie w USA, w 2016 roku; zwłaszcza na rolę niesławnej „farmy trolli” w Petersburgu, a także na znacznie niebezpieczniejszy atak, zadany z ukrycia.

***

Żyjemy w wieku dezinformacji. Prywatna korespondencja jest wykradana i wycieka do prasy, aby komuś zaszkodzić – w Internecie rozpalane są namiętności polityczne, których celem jest wbicie klinów w widoczne już szczeliny liberalnej demokracji. Ich sprawcy sieją wątpliwości i publicznie negują wrogość owych poczynań, przenosząc je jednocześnie do działań zakulisowych.

***

Znakomita! Rid odsłania kulisty dezinformacji od jej początków po współczesne nam polityczne rozgrywki. Pokazuje jak prowadzona była rosyjska kampania dezinformacyjna w 2016 roku podczas wyborów prezydenckich w USA. „The Washington Post”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 655

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Czym jest dez­in­for­ma­cja?

Czym jest dez­in­for­ma­cja?

W marcu 2017 roku ame­ry­kań­ska Senacka Komi­sja do Spraw Wywiadu zapro­siła mnie na pierw­sze publiczne prze­słu­cha­nie eks­per­tów w spra­wie inge­ren­cji Rosji w wybory pre­zy­denc­kie w 2016 roku. Człon­ko­wie Komi­sji, wywo­dzący się z obu par­tii poli­tycz­nych (Demo­kra­tycz­nej i Repu­bli­kań­skiej), chcieli, abym pomógł uka­zać spo­łe­czeń­stwu ame­ry­kań­skiemu zdo­byte pod­czas śledz­twa dowody, wska­zu­jące na winę Rosji, które w tym cza­sie cią­gle były przed­mio­tem burz­li­wej dys­ku­sji wśród sze­ro­kiej opi­nii publicz­nej, i oczy­wi­ście spo­ty­kały się z zaprze­cze­niem ze strony zarówno rządu Rosji, jak i pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Sytu­acja była bez­pre­ce­den­sowa.

Poza mną świad­kami byli Keith Ale­xan­der, były szef Agen­cji Bez­pie­czeń­stwa Naro­do­wego, oraz Kevin Man­dia, pre­zes zarządu Fire­Eye, wio­dą­cej firmy zaj­mu­ją­cej się bez­pie­czeń­stwem infor­ma­cji. Tuż przed prze­słu­cha­niem jeden z pra­cow­ni­ków prze­pro­wa­dził nas z holu do stołu dla świad­ków. Kiedy weszli­śmy, spoj­rza­łem na rząd zasia­da­ją­cych przed nami sena­to­rów. Obecna była więk­szość człon­ków Komi­sji. Ich twa­rze wyglą­dały zna­jomo. Sala była pełna ludzi; foto­re­por­te­rzy, leżący na pod­ło­dze ze swo­imi zawie­szo­nymi na szy­jach apa­ra­tami, wkrótce zostali wypro­szeni. Przez chwilę im zazdro­ści­łem.

Sena­to­ro­wie sie­dzieli za ogrom­nym pół­ko­li­stym, cięż­kim drew­nia­nym sto­łem, który zda­wał się osa­czać świad­ków. Na początku prze­słu­cha­nia, zaraz po naszych wstęp­nych oświad­cze­niach, pocho­dzący z Wir­gi­nii sena­tor Mark War­ner, zwró­cił się do nas z pyta­niem, czy mamy „jakie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści”, że to agenci rosyj­scy zha­ko­wali Kra­jowy Komi­tet Par­tii Demo­kra­tycz­nej oraz są auto­rami ope­ra­cji dez­in­for­ma­cyj­nej, która miała miej­sce pod­czas kam­pa­nii wybor­czej. Wyraź­nie chciał usły­szeć krótką odpo­wiedź. W trak­cie wypo­wie­dzi Man­dii i Ale­xan­dra mia­łem moż­ność zasta­no­wić się nad tym, co powi­nie­nem powie­dzieć. Dowody w kwe­stii popeł­nio­nych nad­użyć, które oso­bi­ście widzia­łem, były mocne: sze­reg arte­fak­tów – podob­nie jak odci­ski pal­ców, łuski poci­sków oraz tablice reje­stra­cyjne samo­cho­dów ucie­ka­ją­cych z miej­sca zbrodni – wyraź­nie wska­zy­wał na rosyj­ski wywiad woj­skowy. Jed­nak, pomimo dowo­dów, samo prze­stęp­stwo wyda­wało się abs­trak­cyjne, hipo­te­tyczne, nie­re­alne. Następ­nie pomy­śla­łem o roz­mo­wie, którą odby­łem zale­d­wie dwa dni wcze­śniej z pocho­dzącym z daw­nego bloku wschod­niego ofi­ce­rem wywiadu i eks­per­tem do spraw dez­in­for­ma­cji.

W dro­dze do Waszyng­tonu na prze­słu­cha­nie w Sena­cie zatrzy­ma­łem się w Bosto­nie. Pano­wał kąśliwy chłód. Wybra­łem się do Rock­port, nie­wiel­kiego mia­steczka na krańcu Cape Ann, oto­czo­nego z trzech stron wodami Oce­anu Atlan­tyc­kiego. To tam, w swoim stu­diu, zgo­dził się spo­tkać ze mną Ladi­slav Bit­t­man. Bit­t­man, który zmarł pół­tora roku póź­niej, był praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­szym ucie­ki­nie­rem z bloku wschod­niego, jaki kie­dy­kol­wiek zezna­wał i pisał o dez­in­for­ma­cji jako narzę­dziu pracy wywiadu. Były szef potęż­nej jed­nostki dez­in­for­ma­cji w KGB chwa­lił wydaną w roku 1972 książkę Bit­t­mana The Decep­tion Book jako jedną z dwóch naj­lep­szych ksią­żek na ten temat1. Bit­t­man uciekł w roku 1968, jesz­cze zanim wyna­le­ziono eks­pe­ry­men­talny pro­to­typ Inter­netu i sie­dem lat przed moim uro­dze­niem.

Na roz­mo­wie spę­dzi­li­śmy całe popo­łu­dnie, sie­dząc w cichym pokoju wyło­żo­nym drew­nia­nymi pane­lami. Bit­t­man był łysy, miał twarz pooraną zmarszcz­kami, za to w jego oczach, spoj­rze­niu, była jakaś świe­żość, mło­dość. Słu­chał uważ­nie, prze­ry­wał, aby móc się zasta­no­wić i wypo­wia­dał się bar­dzo roz­waż­nie. Pamięć Bit­t­mana i jego dba­łość o szcze­góły były naprawdę onie­śmie­la­jące. Zapewne nie odpo­wie­działby na moje pyta­nia, gdyby nie miał odpo­wied­niej wie­dzy. Byłem pod wra­że­niem. Bit­t­man wyja­śnił mi, jak w latach sześć­dzie­sią­tych XX wieku w bloku wschod­nim powsta­wały całe urzędy, któ­rych celem było nagi­na­nie fak­tów, oraz w jaki spo­sób owe pomy­sły były pro­jek­to­wane, auto­ry­zo­wane i oce­niane. Uka­zał jak nauczył się łączyć praw­dziwe szcze­góły z pod­ro­bio­nymi – aby dez­in­for­ma­cja odnio­sła suk­ces, musi „przy­naj­mniej czę­ściowo odpo­wia­dać realiom lub cho­ciaż akcep­to­wal­nym poglą­dom”. Wyja­śnił też, że przez ponad pół wieku prze­cieki ze skra­dzio­nych doku­men­tów były trak­to­wane jako „stan­dar­dowa pro­ce­dura w dzia­ła­niach dez­in­for­ma­cyj­nych”. Jak sam sza­co­wał, pod­czas zim­nej wojny prze­pro­wa­dzono ponad dzie­sięć tysięcy odręb­nych ope­ra­cji dez­in­for­ma­cyj­nych. Podał także kilka przy­kła­dów histo­rii wzię­tych z życia: o pozo­ro­wa­nej nie­miec­kiej gru­pie neo­fa­szy­stów z logo z liśćmi dębu, sfał­szo­wa­nych nazi­stow­skich doku­men­tach ukry­tych w leśnym jezio­rze w Cze­chach, ame­ry­kań­skich pla­nach wojny nukle­ar­nej nie­ustan­nie wypły­wa­ją­cych w całej Euro­pie, wizy­cie sowiec­kiego mistrza fał­szerstw w klu­bie ze strip­ti­zem w Pra­dze. Ów ostrożny i roz­ważny sta­ru­szek nauczył mnie na temat tego, jak mam zezna­wać, wię­cej niż jakie­kol­wiek tech­niczne spra­woz­da­nie wywiadu, które czy­ta­łem lub jakie­kol­wiek śledz­two w sieci, jakie dane mi było podej­mo­wać. Uczy­nił, że stało się to realne2.

Na początku 2016 roku byłem wła­śnie w poło­wie skom­pli­ko­wa­nego dwu­let­niego tech­nicz­nego śledz­twa doty­czą­cego MOON­LI­GHT MAZE, pierw­szej zna­nej w histo­rii mię­dzy­na­ro­do­wej kam­pa­nii szpie­gow­skiej wyso­kiej klasy grupy rosyj­skich szpie­gów, która roz­po­częła dzia­łal­ność w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku i ni­gdy jej nie zaprze­stała. Dzięki odro­bi­nie szczę­ścia i uporu udało mi się wyśle­dzić jeden z rze­czy­wi­stych ser­we­rów uży­wa­nych w 1998 roku przez rosyj­skich ope­ra­to­rów do przy­go­to­wa­nia wła­ma­nia do setek ame­ry­kań­skich sieci woj­sko­wych i rzą­do­wych. Eme­ry­to­wany admi­ni­stra­tor sys­te­mów trzy­mał ów ser­wer – stare, nie­zgrabne urzą­dze­nie – pod biur­kiem w swoim domu pod Lon­dy­nem, razem z kom­ple­tem ory­gi­nal­nych danych do logo­wa­nia oraz rosyj­skimi narzę­dziami do hako­wa­nia w sieci. To było jak odna­le­zie­nie wehi­kułu czasu. Cyfrowe arte­fakty z Lon­dynu opo­wie­działy nam histo­rię roz­le­głej ope­ra­cji haker­skiej, którą można było nawet powią­zać ze śledz­twem w spra­wie cał­kiem współ­cze­śnie pro­wa­dzo­nej dzia­łal­no­ści szpie­gow­skiej. Nasze docho­dze­nie uka­zało upo­rczy­wość oraz umie­jęt­no­ści, jakimi wyka­zują się agen­cje szpie­gow­skie, gdy wła­mują się do sieci kom­pu­te­ro­wych. Owe wiel­kie agen­cje szpie­gow­skie, które w okre­sie zim­nej wojny zain­we­sto­wały w zbie­ra­nie kosz­tow­nych kolek­cji tech­nicz­nych sygna­łów wywia­dow­czych, wyda­wały się też być szcze­gól­nie dobre w ata­kach haker­skich i dozo­ro­wa­niu innych hake­rów.

Wów­czas, 14 czerwca, jak grom z jasnego nieba poja­wiła się wia­do­mość o wła­ma­niu do sieci Kra­jo­wego Komi­tetu Par­tii Demo­kra­tycz­nej. Wśród nie­wiel­kiej spo­łecz­no­ści ludzi, która bada wła­ma­nia do wyso­kiej klasy sieci kom­pu­te­ro­wych, nie było odtąd więk­szych wąt­pli­wo­ści, że sto­imy w obli­czu kolej­nej rosyj­skiej ope­ra­cji wywia­dow­czej. Uzy­skane arte­fakty cyfrowe nie pozwa­lały na żadne inne wnio­ski.

Następ­nego dnia roz­po­częły się wycieki i kłam­stwa. Nagle poja­wiło się naprędce zało­żone online konto, na któ­rym podano infor­ma­cję, iż „samotny haker” wykradł dane z sie­dziby demo­kra­tów w Waszyng­to­nie. Na kon­cie ujaw­niono kilka wykra­dzio­nych pli­ków – oczy­wi­sty dowód, że rze­czy­wi­ście doszło do prze­cieku, ale już nie na to, że jego źró­dło nie było tym, za kogo się poda­wało. 16 czerwca stało się jasne, że nie­któ­rzy z naj­bar­dziej doświad­czo­nych i agre­syw­nych ope­ra­to­rów wywia­dow­czych na świe­cie przy­pu­ścili zma­so­wany, nie­jawny atak na Stany Zjed­no­czone3.

W następ­nych dniach i tygo­dniach obser­wo­wa­łem wpływ owej inge­ren­cji na prze­bieg wybo­rów, sta­ran­nie zbie­ra­jąc te z okrusz­ków, które pozo­sta­wili po sobie rosyj­scy ope­ra­to­rzy. Na początku lipca pod­ją­łem decy­zję o napi­sa­niu pierw­szego zarysu owej nie­zwy­kłej histo­rii. Opu­bli­ko­wa­łem dwa arty­kuły śled­cze na temat trwa­ją­cej kam­pa­nii dez­in­for­ma­cyj­nej: pierw­szy pod koniec lipca 2016 roku, w dniu kon­wen­cji Par­tii Demo­kra­tycz­nej, a drugi na trzy tygo­dnie przed wybo­rami powszech­nymi. Zauwa­ży­łem jed­nak, że nie byłem odpo­wied­nio przy­go­to­wany do tego zada­nia. Cał­kiem dobrze zna­łem szpie­go­stwo cyfrowe i jego histo­rię, ale nie dez­in­for­ma­cję, jak spe­cja­li­ści wywiadu nazy­wali „środki aktywne”.

Żyjemy w wieku dez­in­for­ma­cji. Pry­watna kore­spon­den­cja jest wykra­dana i wycieka do prasy, aby komuś zaszko­dzić – w Inter­ne­cie roz­pa­lane są namięt­no­ści poli­tyczne, któ­rych celem jest wbi­cie kli­nów w widoczne już szcze­liny libe­ral­nej demo­kra­cji. Ich sprawcy sieją wąt­pli­wo­ści i publicz­nie negują wro­gość owych poczy­nań, prze­no­sząc je jed­no­cze­śnie do dzia­łań zaku­li­so­wych.

Owa współ­cze­sna era dez­in­for­ma­cji roz­po­częła się na początku lat dwu­dzie­stych XX wieku, a sztuka i nauka cze­goś, co CIA nazywa „wojną poli­tyczną”, roz­wi­jały się i zmie­niały w czte­rech potęż­nych falach, które prze­bie­gały w kolej­nych poko­le­niach. Wraz z teo­rią i prak­tyką dez­in­for­ma­cji zmie­niała się też ter­mi­no­lo­gia opi­su­jąca podej­mo­wane dzia­ła­nia. Pierw­sza fala dez­in­for­ma­cji zaczęła się for­mo­wać w latach mię­dzy­wo­jen­nych, w okre­sie Wiel­kiego Kry­zysu, w erze dzien­ni­kar­stwa zdo­mi­no­wa­nego przez radio – wyna­lazku dzia­ła­ją­cego bez­względ­nie i bły­ska­wicz­nie. Ope­ra­cje podej­mo­wane w latach dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych XX wieku, któ­rych celem było wywar­cie wpływu, były inno­wa­cyjne, zakon­spi­ro­wane, pokrętne i, na razie, bez­i­mienne. Fał­szer­stwa w tym okre­sie były czę­sto bro­nią sła­bych, a nie­które z nich wymie­rzone były jed­no­cze­śnie prze­ciwko Związ­kowi Radziec­kiemu, jak i Sta­nom Zjed­no­czo­nym.

Pod­czas dru­giej fali, po II woj­nie świa­to­wej, dez­in­for­ma­cja ule­gła pro­fe­sjo­na­li­za­cji, a ame­ry­kań­skie agen­cje wywia­dow­cze prze­wo­dziły w agre­syw­nych i pozba­wio­nych skru­pu­łów ope­ra­cjach, spo­tę­go­wa­nych prze­mocą towa­rzy­szącą prze­wle­kłej woj­nie o zasięgu glo­bal­nym. Ową mie­szankę ukry­tych praw­dzi­wych enun­cja­cji, fał­szerstw oraz otwar­tych dywer­sji wymie­rzo­nych w prze­ciw­nika, CIA zde­fi­nio­wała jako „wojnę poli­tyczną”, co jest rów­nie pojem­nym, jak i ambit­nym okre­śle­niem. Naj­bar­dziej śmier­cio­no­śnym okre­sem „wojny poli­tycz­nej” były lata pięć­dzie­siąte XX wieku w Ber­li­nie, tuż przed wznie­sie­niem muru. Z kolei w bloku wschod­nim pre­fe­ro­wano prost­szą i bar­dziej pre­cy­zyjną nazwę – „dez­in­for­ma­cja”. Jed­nak bez względu na ter­mi­no­lo­gię, cele dzia­łań były iden­tyczne: zaostrzyć ist­nie­jące już napię­cia i sprzecz­no­ści w świe­cie poli­tycz­nym prze­ciw­nika, do czego wyko­rzy­sty­wano fakty i kłam­stwa, a naj­le­piej dez­orien­tu­jącą mie­szankę obu tych komu­ni­ka­tów.

Trze­cia fala nastą­piła pod koniec lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku, kiedy dez­in­for­ma­cja stała się zasob­niej­sza i bar­dziej dopra­co­wana, wyostrzona i spraw­niej ste­ro­wana, wynie­siona do grona nauk ope­ra­cyj­nych o zasięgu ogól­no­świa­to­wym, zarzą­dzana przez ogromną, dobrze naoli­wioną biu­ro­kra­tyczną maszynę. Do tego czasu w sowiec­kim esta­bli­sh­men­cie wywia­dow­czym oraz w sate­lic­kich agen­cjach państw bloku wschod­niego sze­roko sto­so­wany był ter­min „środki aktywne”. Nazwa ta się przy­jęła i fak­tycz­nie brzmiała cał­kiem ele­gancko, ponie­waż pozwa­lała uchwy­cić szer­szy kon­cep­tu­alny i histo­ryczny trend owej gry. Po 1960 roku dzia­ła­nia sta­wały się coraz aktyw­niej­sze, a Wschód zdo­by­wał w nich widoczną prze­wagę. Upa­dek Związku Radziec­kiego, który nastą­pił póź­niej, spo­wo­do­wał, że znik­nął ele­ment taki, jak poczu­cie wyż­szo­ści ide­olo­gicz­nej Wschodu.

Czwarta fala dez­in­for­ma­cji stop­niowo naro­dziła się i osią­gnęła swój szczyt około 2015 roku, kiedy na jej odro­dze­nie i kształt nie­wąt­pliwy wpływ miały nowe tech­no­lo­gie i kul­tura Inter­netu. Dotych­cza­sowa sztuka wywie­ra­nia: mozol­nego, bez­po­śred­niego, pro­fe­sjo­nal­nego i pra­co­chłon­nego psy­cho­lo­gicz­nego została zastą­piona przez dzia­ła­nia bły­ska­wiczne, nie­skom­pli­ko­wane, ude­rza­jące z dystansu i roz­pro­szone. „Środki aktywne” stały się nie tylko „aktyw­niej­sze” same w sobie – bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek przed­tem – ale także trud­niej „mie­rzalne” – do tego stop­nia, że sam ter­min zaczął być kwe­stio­no­wany jako wie­lo­znaczny.

Ist­nie­jąca w naszych cza­sach zor­ga­ni­zo­wana, pro­fe­sjo­nalna sztuka misty­fi­ka­cji wymaga jed­nak powrotu do histo­rii. Stawka jest ogromna – dez­in­for­ma­cja wywo­łuje koro­zję fun­da­men­tów libe­ral­nej demo­kra­cji, naszej zdol­no­ści do oceny fak­tów na pod­sta­wie war­to­ści i tym samym do auto­ko­rekty. Owo ryzyko ma długą histo­rię. Jed­nak miaż­dżący cię­żar nie­usta­ją­cego stru­mie­nia wia­do­mo­ści ozna­cza, że wszystko wydaje się nowe, kru­che, nie­skoń­czone – usta­lony porzą­dek spra­wia wra­że­nie ulot­nego, z labil­nymi skraj­nymi poglą­dami i coraz to nowymi pęk­nię­ciami. Kry­zys naszych demo­kra­cji zachod­nich jest nader czę­sto okre­ślany jako bez­pre­ce­den­sowy. Owo poczu­cie nowo­ści jest błędne, sta­nowi pułapkę. Inge­ren­cja w wybory pre­zy­denc­kie 2016 roku oraz pona­wia­jący się kry­zys rze­czy­wi­sto­ści ma stu­let­nie doświad­cze­nie. Mimo to, nie­przy­go­to­wani i nie­świa­domi demo­kraci przed wybo­rami w 2016 roku, jak i po wybo­rach repu­bli­ka­nie, w więk­szo­ści nie umieli doce­nić zagro­że­nia i umniej­szali nie­bez­pie­czeń­stwo, jakie nie­sie ze sobą dez­in­for­ma­cja. I na odwrót: wiele osób przy­glą­da­ją­cych się z bli­ska docho­dze­niu Pro­ku­ra­tora Spe­cjal­nego pro­wa­dzo­nemu w latach 2017–2019, wciąż nie jest w pełni świa­do­mych ryzyka wywo­ła­nego wybo­rami w 2016 roku, znacz­nie prze­ce­nia­jąc efekty aneg­do­tycz­nej kam­pa­nii, która – mar­nie prze­pro­wa­dzona – została mocno prze­re­kla­mo­wana. Naj­lep­szym i tak naprawdę jedy­nym sku­tecz­nym anti­do­tum na tego typu pułapki jest ana­liza boga­tej histo­rii „wojen poli­tycz­nych”. Tylko dzięki sta­ran­nemu i dokład­nemu osza­co­wa­niu fan­ta­stycz­nej prze­szło­ści dez­in­for­ma­cji możemy zro­zu­mieć teraź­niej­szość i przy­go­to­wać się na przy­szłość. Bada­nia wzro­stu „środ­ków aktyw­nych” z histo­rycz­nego punktu widze­nia ujaw­niają kwin­te­sen­cję współ­cze­snej histo­rii, ści­śle powią­za­nej z głów­nymi tren­dami kul­tu­ro­wymi i tech­nicz­nymi ostat­nich stu lat.

XX wiek był wiel­kim labo­ra­to­rium testo­wym dla dez­in­for­ma­cji i pro­fe­sjo­nal­nego, zor­ga­ni­zo­wa­nego kłam­stwa, szcze­gól­nie w latach mię­dzy­wo­jen­nych i okre­sie zim­nej wojny. Mimo to, zachodni bada­cze i szer­sza opi­nia publiczna w dużej mie­rze wolą igno­ro­wać histo­rię zor­ga­ni­zo­wa­nego i zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nego oszu­stwa. Histo­rycy zwy­kle wolą opo­wia­dać praw­dziwe histo­rie niż badać dzieje misty­fi­ka­cji. Oczy­wi­ście są wyjątki – kilka epi­zo­dów zostało ostat­nio dobrze udo­ku­men­to­wa­nych, jak na przy­kład opo­wieść o liście Zino­wiewa4 – oszu­stwie z 1924 roku, które wywo­łało wielki skan­dal poli­tyczny w Wiel­kiej Bry­ta­nii, czy też upo­rczy­wie powta­rzane w latach osiem­dzie­sią­tych XX wieku kłam­stwo, że AIDS było bro­nią opra­co­waną przez armię Sta­nów Zjed­no­czo­nych5. Dobrze prze­ba­dana jest też mniej agre­sywna, tajna akcja kul­tu­ralna prze­pro­wa­dzona przez CIA w począt­ko­wym okre­sie zim­nej wojny, któ­rej naj­bar­dziej zna­nym ele­men­tem był Kon­gres Wol­no­ści Kul­tu­ro­wej6. Podob­nie jest w przy­padku misty­fi­ka­cji mili­tar­nych z cza­sów wojny7. Więk­szość dwu­dzie­sto­wiecz­nych ope­ra­cji dez­in­for­ma­cyj­nych została jed­nak naj­zwy­czaj­niej zapo­mniana, w tym nawet te naj­więk­sze i naj­bar­dziej udane. Libe­ralne demo­kra­cje XXI wieku nie mogą sobie jed­nak dłu­żej pozwo­lić na baga­te­li­zo­wa­nie tam­tej prze­szło­ści. Zigno­ro­wa­nie licz­nych i nie­po­ko­ją­cych lek­cji o kam­pa­niach dez­in­for­ma­cyj­nych pro­wa­dzo­nych na skalę prze­my­słową w okre­sie zim­nej wojny grozi powtó­rze­niem błę­dów sprzed pół­wie­cza, które jesz­cze teraz, w epoce cyfro­wej, osła­biają libe­ralną demo­kra­cję.

Roz­po­zna­nie „środ­ków aktyw­nych” może być trud­nym zada­niem. Dez­in­for­ma­cja, o ile zosta­nie prze­pro­wa­dzona pro­fe­sjo­nal­nie, jest trudno zauwa­żalna, zwłasz­cza kiedy po raz pierw­szy prze­do­staje się do opi­nii publicz­nej. Dla­tego też pomocne tu będzie zde­fi­nio­wa­nie, czym jest, a czym nie jest „śro­dek aktywny”.

Po pierw­sze, i naj­waż­niej­sze: „środki aktywne” nie są spon­ta­nicz­nymi kłam­stwami poli­ty­ków, ale meto­dycz­nym wytwo­rem roz­bu­do­wa­nych biu­ro­kra­cji. Dez­in­for­ma­cja była, i pod wie­loma wzglę­dami na­dal pozo­staje, domeną agen­cji wywia­dow­czych – pro­fe­sjo­nal­nie zarzą­dza­nych, stale dosko­na­lo­nych i zazwy­czaj wyko­rzy­sty­wa­nych prze­ciwko prze­ciw­ni­kom poza gra­ni­cami swo­jego pań­stwa. Po dru­gie, wszyst­kie „środki aktywne” zawie­rają ele­ment dez­in­for­ma­cji: treść może być fał­szywa, jego źró­dła spre­pa­ro­wane, a metoda pozy­ska­nia nie­jawna – agenci i wycinki infor­ma­cji mogą uda­wać coś, czym nie są, a zaan­ga­żo­wane jako przy­krywka i do roz­sze­rze­nia ope­ra­cji konta inter­ne­towe mogą być nie­au­ten­tyczne. Po trze­cie, „środki aktywne” zawsze są ukie­run­ko­wane na uzy­ska­nie osta­tecz­nego efektu – zazwy­czaj cho­dzi o osła­bie­nie kon­kret­nego prze­ciw­nika. Owe dzia­ła­nia mogą mieć różny cha­rak­ter: wywo­ła­nie podzia­łów mię­dzy sprzy­mie­rzo­nymi naro­dami, wbi­cie kli­nów mię­dzy grupy etniczne, two­rze­nie napięć mię­dzy człon­kami grupy lub par­tii, pod­wa­że­nie zaufa­nia okre­ślo­nej grupy oby­wa­teli do insty­tu­cji spo­łecz­nych. „Środki aktywne” mogą być też ukie­run­ko­wane na poje­dyn­czy, ści­śle okre­ślony cel, na przy­kład pod­wa­że­nie legal­no­ści rządu, zdys­kre­dy­to­wa­nie jakiejś osoby lub kwe­stio­no­wa­nie roz­miesz­cze­nia gdzieś sys­temu uzbro­je­nia. Cza­sami tego typu pro­jekty mają na celu nawet wpływ na pod­ję­cie kon­kret­nej decy­zji poli­tycz­nej.

Cechy te, które łatwo błęd­nie zro­zu­mieć, gene­rują ist­nie­nie trzech, powszech­nie funk­cjo­nu­ją­cych tez o natu­rze dez­in­for­ma­cji. Jest ona bowiem na ogół postrze­gana jako dzia­łal­ność wyra­fi­no­wana, oparta na roz­po­wszech­nia­niu fał­szy­wych wia­do­mo­ści i funk­cjo­nu­jąca w sfe­rze publicz­nej.

Nie­mal wszyst­kie ope­ra­cje dez­in­for­ma­cyjne są w rze­czy­wi­sto­ści nie­do­sko­nałe w swo­ich zało­że­niach, gdyż prze­pro­wa­dzają je nie per­fek­cjo­ni­ści, ale prag­ma­tycy. „Środki aktywne” są też wewnętrz­nie sprzeczne: są to tajne ope­ra­cje mające na celu uzy­ska­nie jaw­nego wpływu, tajne urzą­dze­nia wyko­rzy­sty­wane w deba­tach publicz­nych, sta­ran­nie ukryte, ale widoczne już na pierw­szy rzut oka. W ciągu dzie­się­cio­leci nik­czemni oszu­ści z róż­nych agen­cji wywia­dow­czych, zachod­nich i wschod­nich, odkryli, że ści­słe bez­pie­czeń­stwo ope­ra­cyjne nie jest ani opła­calne, ani pożą­dane, ponie­waż zarówno czę­ściowa, jak i opóź­niona jaw­ność może de facto dzia­łać w inte­re­sie strony agre­syw­nej. Nie­przy­pad­kowo dez­in­for­ma­cja funk­cjo­nuje w labil­nych odcie­niach sza­ro­ści, ni­gdy zaś w cał­ko­wi­tych ciem­no­ściach. Czę­sto, przy­naj­mniej od lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku, ele­ment utaj­nie­nia danej kam­pa­nii dez­in­for­ma­cyj­nej był jedy­nie jej zewnętrz­nym atry­bu­tem, nie­do­sko­na­łym i z zało­że­nia tym­cza­so­wym.

Dez­in­for­ma­cja to nie jest także po pro­stu infor­ma­cja z gruntu fał­szywa – a przy­naj­mniej nie­ko­niecz­nie. Nie­które z naj­bar­dziej szko­dli­wych i naj­sku­tecz­niej­szych „środ­ków aktyw­nych” w histo­rii taj­nych dzia­łań zostały zapro­jek­to­wane w taki spo­sób, aby dostar­czyć jak naj­do­kład­niej­sze infor­ma­cje. Przy­kła­dowo, w 1960 roku wywiad radziecki wydał bro­szurę, w któ­rej opi­sy­wano praw­dziwe akty lin­czów i inne maka­bryczne akty prze­mocy na tle raso­wym wobec Afro­ame­ry­ka­nów od Ten­nes­see aż po Tek­sas. Następ­nie KGB roz­po­wszech­nił ją w wer­sji angiel­skiej i fran­cu­skiej w kil­ku­na­stu kra­jach afry­kań­skich pod przy­krywką fał­szy­wej grupy afro­ame­ry­kań­skich akty­wi­stów. Z kolei w okre­sie bliż­szym naszej pamięci agen­cje wywia­dow­cze prze­ka­zały praw­dziwe, zha­ko­wane dane, które jako wycieki infor­ma­cji zostały opu­bli­ko­wane w Wiki­Le­aks. Nawet jeżeli nie two­rzono fał­szerstw ani nie zmie­niano tre­ści, to wokół na ogół praw­dzi­wych infor­ma­cji poja­wiały się „dokle­jone” drobne kłam­stewka, doty­czące zarówno pocho­dze­nia danych, jak i toż­sa­mo­ści osoby, która je opu­bli­ko­wała.

I wresz­cie, ope­ra­cje dez­in­for­ma­cyjne nie zawsze kie­ro­wane są do sze­ro­kiej opi­nii publicz­nej. Nie­które bar­dzo sku­teczne „środki aktywne” ukie­run­ko­wane były na okre­śloną grupę doce­lową i ni­gdy nie zna­la­zły się w tre­ści gazet, audy­cji radio­wych czy w for­mie bro­szur. Dla­tego wła­śnie czę­sto dzia­łały sku­tecz­niej. W KGB tego typu ope­ra­cje nazy­wano „nie­mymi” środ­kami8. Jedną z naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych ope­ra­cji wszech cza­sów był wła­śnie „niemy” śro­dek – zma­ni­pu­lo­wany przez Stasi wynik pierw­szego wotum nie­uf­no­ści gło­so­wa­nego przez zachod­nio­nie­miecki par­la­ment w kwiet­niu 1972 roku, dzięki czemu, wbrew wszel­kim prze­szko­dom, ówcze­sny kanc­lerz utrzy­mał się przy wła­dzy. Z kolei pry­wat­nym ofia­rom ata­ków dez­in­for­ma­cyj­nych z więk­szym tru­dem przy­cho­dzi zwal­czać plotkę lub fał­szer­stwo, które ni­gdy nie zostało pod­dane publicz­nej kon­troli i kry­tyce.

Niniej­sza książka wyod­ręb­nia trzy główne tezy histo­rii dez­in­for­ma­cji w ostat­nim stu­le­ciu. Pierw­sza z nich ma cha­rak­ter kon­cep­tu­alny. Zakro­jone na sze­roką skalę kam­pa­nie dez­in­for­ma­cyjne są ata­kami wymie­rzo­nymi w libe­ralny porzą­dek poznaw­czy (epi­ste­mo­lo­giczny) lub sys­tem poli­tyczny, który opiera się na naj­waż­niej­szych straż­ni­kach porządku spo­łecz­nego. Insty­tu­cje te – organy ści­ga­nia i wymiar spra­wie­dli­wo­ści w spra­wach kar­nych, admi­ni­stra­cja publiczna, nauki empi­ryczne, dzien­ni­kar­stwo śled­cze, demo­kra­tycz­nie kon­tro­lo­wane agen­cje wywia­dow­cze – przed­kła­dają fakty ponad uczu­cia, spo­strze­że­nia ponad opi­nie. Uosa­biają one otwarty porzą­dek epi­ste­mo­lo­giczny, który umoż­li­wia otwarty i libe­ralny porzą­dek poli­tyczny – jedno nie może ist­nieć bez dru­giego. Na przy­kład poko­jowe prze­ka­za­nie wła­dzy po gło­so­wa­niu, co do któ­rego były pewne zastrze­że­nia, wymaga zaufa­nia do zasad orga­ni­za­cji wybo­rów, infra­struk­tury, pro­ce­dur licze­nia gło­sów i rela­cji pra­so­wych, a wszystko to w sytu­acji dużej nie­pew­no­ści i poli­tycz­nej kru­cho­ści. „Środki aktywne” ata­kują ten porzą­dek. Czy­nią to jed­nak powoli, sub­tel­nie, co przy­po­mina nieco top­nie­nie lodu. Owa powol­ność spra­wia, że dez­in­for­ma­cja jest o wiele bar­dziej pod­stępna, bowiem, jeżeli ero­zji ulega auto­ry­tet dowodu, to powstałe wów­czas luki wypeł­niają emo­cje. Ponie­waż odróż­nie­nie fak­tów od nie-fak­tów staje się coraz trud­niej­sze, łatwiej odróż­nić przy­ja­ciela od wroga. Linia oddzie­la­jąca fakt i kłam­stwo jest prze­dłu­że­niem gra­nicy mię­dzy poko­jem i wojną, zarówno w kraju, jak i na are­nie mię­dzynarodowej.

Ope­ra­cje dez­in­for­ma­cyjne w rze­czy­wi­sto­ści nisz­czą fun­da­menty otwar­tych spo­łe­czeństw – nie tylko ofiar, ale także samego agre­sora. Kiedy roz­bu­do­wane, nie­jawne orga­ni­za­cje anga­żują się insty­tu­cjo­nal­nie w sys­te­ma­tycz­nie budo­wane oszu­stwo – na dużą skalę i przez długi czas – to zop­ty­ma­li­zują swoją kul­turę orga­ni­za­cyjną dla wła­snych celów oraz pod­ważą legal­ność admi­ni­stra­cji publicz­nej także w swoim kraju. Podej­ście spo­łe­czeństwa do „środ­ków aktyw­nych” jest praw­dzi­wym papier­kiem lak­mu­so­wym dla jego insty­tu­cji repu­bli­kań­skich. Szcze­gól­nie w przy­padku demo­kra­cji libe­ral­nych dez­in­for­ma­cja sta­nowi podwójne zagro­że­nie: bycie celem „środ­ków aktyw­nych” skut­kuje zachwia­niem insty­tu­cji demo­kra­tycz­nych, a powstała wów­czas pokusa ich zapro­jek­to­wa­nia i roz­wi­nię­cia przy­nie­sie ten sam sku­tek. Nie­moż­liwy jest jed­no­cze­sny triumf dez­in­for­ma­cji i demo­kra­cji. Im sil­niej­szy i solid­niej­szy jest demo­kra­tyczny organ poli­tyczny, tym będzie odpor­niej­szy na dez­in­for­ma­cję – i tym rza­dziej ją zasto­suje. Z kolei osła­bione demo­kra­cje łatwiej ule­gają poku­sie sto­so­wa­nia „środ­ków aktyw­nych”.

Druga teza ma cha­rak­ter histo­ryczny. W kwe­stii taj­nych „środ­ków aktyw­nych” moralna i ope­ra­cyjna rów­no­waga mię­dzy Zacho­dem i Wscho­dem, mię­dzy demo­kra­cjami i nie-demo­kra­cjami, ist­niała tylko przez jedną dekadę po II woj­nie świa­to­wej. Umie­jęt­no­ści CIA w pro­wa­dze­niu wojny poli­tycz­nej widoczne były szcze­gól­nie w latach pięć­dzie­sią­tych XX wieku, zwłasz­cza w Ber­li­nie, i w prak­tyce dorów­ny­wały radziec­kiej dez­in­for­mat­siji, a być może były nawet sku­tecz­niej­sze. Zachod­nie agen­cje wywia­dow­cze uni­kały nawet nie­wiel­kiego ryzyka bez­po­śred­niego, wyko­rzy­stu­jąc pośred­ni­ków, orga­ni­za­cje będące przy­krywką dla ich dzia­łań, prze­cieki oraz kłam­stwa, a także zbi­lan­so­waną rów­no­wagę zaprze­czeń i pół­prawd. Jed­nak wła­śnie w tym momen­cie, kiedy CIA dosko­na­liła swoje umie­jęt­no­ści w zakre­sie wojny poli­tycz­nej, ame­ry­kań­ski wywiad nie­mal cał­ko­wi­cie wyco­fał się z dez­in­for­ma­cyj­nego pola bitwy. Kiedy w 1961 roku wznie­siony został mur ber­liń­ski, nie tylko fizycz­nie zablo­ko­wał ruch mię­dzy Zacho­dem i Wscho­dem – stał się także sym­bo­lem jesz­cze ostrzej­szego podziału: deeska­la­cji na Zacho­dzie i eska­la­cji na Wscho­dzie.

Trze­cią tezą niniej­szej książki jest to, iż rewo­lu­cja cyfrowa zasad­ni­czo zmie­niła zasady dez­in­for­ma­cji. Inter­net spra­wił, że „środki aktywne” stały się nie tylko tań­sze, szyb­sze, bar­dziej reak­tywne i mniej ryzy­kowne, ale – ujmu­jąc to pro­ściej – uczy­nił je jesz­cze bar­dziej aktyw­nymi i trud­niej mie­rzal­nymi. Roz­wój nowego typu aktyw­no­ści i nowych form „środ­ków aktyw­nych” spra­wił, iż ope­ra­cje stały się bar­dziej wyska­lo­wane, a gdy zostały uru­cho­mione, były trud­niejsze do kon­tro­lo­wa­nia i oceny.

Wzrost liczby pod­łą­czo­nych do sieci kom­pu­te­rów dał począ­tek sze­roko rozu­mia­nej kul­tu­rze haker­skiej i wycie­kom infor­ma­cji. Powstałe pod koniec lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku, roz­pro­szone na całym świe­cie grupy akty­wi­stów pro­tech­no­lo­gicz­nych, anty­wy­wia­dow­czych, pod koniec lat dzie­więć­dzie­sią­tych nabrały roz­pędu i dekadę póź­niej uwol­niły praw­dziwe potoki świe­żej ener­gii poli­tycz­nej. Pierwsi hipi­sow­scy akty­wi­ści, któ­rzy wyko­rzy­sty­wali siłę, jaką ich dzia­ła­niom w Sta­nach Zjed­no­czo­nych dawała Pierw­sza Poprawka, wchło­nęli póź­niej także ele­menty kul­tury techno-uto­pij­nej, subkul­tury haker­skiej, cyber­pun­ków i anar­chi­zmu, łącząc je z liber­ta­riań­ską postawą, anty­au­to­ry­ta­ry­zmem oraz obse­sją na punk­cie szy­fro­wa­nia i ano­ni­mo­wo­ści. Wielu pierw­szych kryptoakty­wi­stów i zwo­len­ni­ków ano­ni­mo­wo­ści nazwa­nych zostało „cyber­pun­kami”, co zawdzię­czają słyn­nemu mailowi, który został w ten spo­sób pod­pi­sany. W dru­gim nume­rze maga­zynu „Wired”, wyda­nym w maju 1993 roku, trzech z owych „kryp­to­bun­tow­ni­ków” poja­wiło się z twa­rzami ukry­tymi pod bia­łymi pla­sti­ko­wymi maskami z klu­czami nadru­ko­wa­nymi na czo­łach i cia­łami owi­nię­tymi w ame­ry­kań­ską flagę. Dzie­sięć lat póź­niej ruch Ano­ny­mous, który ucie­le­śniał wiele z owych bun­tow­ni­czych war­to­ści, jako swój znak roz­po­znaw­czy przy­jął nie­mal iden­tyczne maski Guya Faw­kesa. Kolejną dekadę póź­niej Edward Snow­den, kul­towe już dzi­siaj źró­dło prze­cieku infor­ma­cji wywia­dow­czych, który w podobny spo­sób łączył wiarę w moc kodo­wa­nia z odle­głymi ide­ałami liber­ta­ria­ni­zmu, rów­nież poja­wił się na okładce maga­zynu „Wired” owi­nięty w ame­ry­kań­ską flagę. Zapie­ra­jący dech w pier­siach opty­mizm owego ruchu wyra­żał się w jego hasłach i moty­wach: infor­ma­cja pra­gnie być wolna, źró­dła otwarte, ano­ni­mo­wość chro­niona, a oso­bi­ste sekrety powinny być szy­fro­wane domyśl­nie, cho­ciaż z kolei tajem­nice rzą­dowe powinny być ujaw­niane przez dema­ska­to­rów, naj­le­piej ano­ni­mowo, na zasa­dzie równy z rów­nym w sieci. Duża część owego ide­ali­zmu była i na­dal jest czymś pozy­tyw­nym, a pro­jekty samych akty­wi­stów pod wie­loma wzglę­dami przy­czy­niły się do zwięk­sze­nia bez­pie­czeń­stwa infor­ma­cji i wol­no­ści w Inter­ne­cie.

A jed­nak, nie­jako na mar­gi­ne­sie, owa powsta­jąca sub­kul­tura, która oparła się na połą­cze­niu rady­kal­nej przej­rzy­sto­ści i rów­nie rady­kal­nej ano­ni­mo­wo­ści, ale także moż­li­wo­ści hako­wa­nia i wycie­ków infor­ma­cji, kra­dzieży i publi­ko­wa­nia, stwo­rzyła to, co wcze­śniej ist­niało jedy­nie cza­sowo: dosko­nałą przy­krywkę dla „środ­ków aktyw­nych”, i to nie tylko dzięki bia­łemu szu­mowi ano­ni­mo­wej aktyw­no­ści publi­cy­stycz­nej, od tor­ren­tów po Twit­ter. To, co spra­wiło, że owa przy­krywka stała się wręcz dosko­nała, to praw­dziwa kul­tura cele­bry­tów, która oto­czyła naj­pierw Juliana Assange’a, a następ­nie Chelse’a Man­ninga i na koniec Edwarda Snow­dena. Ci, któ­rzy sami sie­bie okre­ślili jako dema­ska­to­rów, zaczęli być powszech­nie ubó­stwiani jako herosi, postrze­gani przez swo­ich zwo­len­ni­ków jako osoby, które w obli­czu uci­sku pozo­stały nie­ugięte i pryn­cy­pialne.

Sytu­acja ta była speł­nie­niem marzeń old­sku­lo­wych spe­cja­li­stów z dzie­dziny dez­in­for­ma­cji. Inter­net naj­pierw osła­bił dzien­ni­kar­stwo, a następ­nie wzmoc­nił akty­wizm. Tuż po 2010 roku testo­wa­nie, wzmac­nia­nie, utrzy­my­wa­nie i nego­wa­nie „środ­ków aktyw­nych” stało się łatwiej­sze niż kie­dy­kol­wiek, a z kolei dużo trud­niej­szym zada­niem było prze­ciw­sta­wia­nie się plot­kom, kłam­stwom i teo­riom spi­sko­wym lub ich pro­sto­wa­nie. Inter­net spra­wił, że spo­łe­czeń­stwa otwarte stały się bar­dziej otwarte także na dez­in­for­ma­cję, a za maskami Guya Faw­kesa zaczęli się ukry­wać rów­nież zagra­niczni szpie­dzy. Inter­netowa kul­tura akty­wi­stów ukryła w nowym, roz­gwież­dżo­nym płasz­czu kryp­to­li­ber­ta­ria­ni­zmu coś, co kie­dyś było mroczną tak­tyką wywia­dow­czą.

Inną cechą, która spra­wiła, że „środki aktywne” stały się jesz­cze aktyw­niej­sze, była ważna inno­wa­cja ope­ra­cyjna – po 2010 roku „środki aktywne” bez­pro­ble­mowo pokry­wały się z taj­nymi akcjami. Kom­pu­tery pod­łą­czone do sieci i luki w ich zabez­pie­cze­niach ozna­czały, że infor­ma­cje nie były już nakie­ro­wane wyłącz­nie na umy­sły – ich adre­sa­tami mogły być także maszyny. Od dawna można było prze­ko­nać, oszu­kać, a nawet kupić wydaw­ców, ale teraz ich plat­formy można było rów­nież zha­ko­wać, zmie­nić lub znisz­czyć. Ponadto maszyny sta­wiają mniej­szy opór niż ludz­kie umy­sły. Poja­wiła się także moż­li­wość tech­nicz­nego wzmoc­nie­nia „środ­ków aktyw­nych”, na przy­kład za pomocą pół­au­to­no­micz­nych kont i w pełni zauto­ma­ty­zo­wa­nych botów. Maszyny stwo­rzyły inter­ne­towy odpo­wied­nik śmie­chu w nagry­wa­nym w stu­diu tele­wi­zyj­nym show. Co wię­cej, sieci kom­pu­te­rowe mogą być teraz naru­szane, aby osią­gnąć efekty, które nie­gdyś wyma­gały bez­po­śred­niej aktyw­no­ści ludz­kiej: mani­pu­lo­wa­nie lub obez­wład­nie­nie infra­struk­tury, logi­styki lub łań­cu­chów dostaw. Krótko mówiąc, auto­ma­ty­za­cja i hako­wa­nie stały się natu­ral­nymi prze­dłu­że­niami stra­te­gii „środ­ków aktyw­nych” – akcji na odle­głość, osią­ga­nej nie­wiel­kim kosz­tem nega­cji oraz rezy­gna­cji z prze­mocy fizycz­nej. Linia mię­dzy demo­ra­li­za­cją i sabo­ta­żem stała się roz­myta, a ope­ra­cje łatwiej­sze do ska­lo­wa­nia i trud­niej­sze do powstrzy­ma­nia. Inter­net, wraz ze swoją spe­cy­ficzną kul­turą, stwo­rzył nowy inter­fejs czło­wiek-maszyna, który wyda­wał się opty­malny dla maso­wej dez­in­for­ma­cji.

Z punktu widze­nia agre­syw­nych agen­cji wywia­dow­czych miało to olbrzy­mie zna­cze­nie. Tak, mani­pu­lo­wa­nie mal­kon­ten­tami i zło­śli­wym opro­gra­mo­wa­niem spra­wiło, że dzia­ła­nia stały się aktyw­niej­sze. Inter­net jed­nak jesz­cze bar­dziej zaostrzył stary pro­blem szpie­gów. Podob­nie jak wszyst­kie sys­temy biu­ro­kra­tyczne, tajne orga­ni­za­cje pra­gną wskaź­ni­ków i danych, aby móc wyka­zać, jak dobrze radzą sobie w nie­ustan­nej rywa­li­za­cji o rzą­dowe zasoby. Oczy­wi­ście, dyna­mika „pokaż mi dane” od dawna cha­rak­te­ry­zo­wała rów­nież dez­in­for­ma­cję. „Pra­gnie­nie szyb­kiego, nama­cal­nego suk­cesu czyni cza­sami służbę wywia­dow­czą ofiarą wła­snej pro­pa­gandy i dez­in­for­ma­cji” – co już na początku lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku zauwa­żył Bit­t­man, ucie­ki­nier z Cze­cho­sło­wa­cji9. Czter­dzie­ści lat póź­niej, po 2010 roku, masa danych była olbrzy­mia, liczba środ­ków wzro­sła, a głód mier­ni­ków stał się dotkliw­szy niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Jed­nak dez­in­for­ma­cja, z zało­że­nia, na­dal opie­rała się wszel­kim pomia­rom. O – więk­sza ilość danych z zasady ozna­czała wia­ry­god­niej­sze wskaź­niki, to Inter­net miał odwrotny wpływ na dawną sztukę wojny poli­tycz­nej: wskaź­niki wytwa­rzane przez cyfrową dez­in­for­ma­cję były w dużym stop­niu same w sobie dez­in­for­ma­cją. Inter­net nie nadał więk­szej pre­cy­zji sztuce i nauce dez­in­for­ma­cji – spra­wił, że „środki aktywne” stały się trud­niej mie­rzalne: trud­niejsze do skon­tro­lo­wa­nia, ste­ro­wa­nia i wska­za­nia wypra­co­wa­nych efek­tów. W rezul­ta­cie dez­in­for­ma­cja stała się groźna jak ni­gdy wcze­śniej.

1921–1945: Sztuka zwo­dze­nia

1921–1945: Sztuka zwo­dze­nia

1. „Trust”

1

„Trust”

W marcu 1988 roku Robert Gates, zastępca dyrek­tora Cen­tral­nej Agen­cji Wywia­dow­czej, miał zamiar zjeść śnia­da­nie z pisa­rzem z Insty­tutu Hoovera, kon­ser­wa­tyw­nego cen­trum badaw­czego na Uni­wer­sy­te­cie Stan­forda. Pisarz, przy­ja­ciel Gatesa, nie­dawno zwró­cił uwagę na cie­kawy przy­pis ukryty w gru­bej książce, którą wła­śnie czy­tał. Znaj­do­wała się w nim wzmianka o mało zna­nym, nie­opu­bli­ko­wa­nym stu­dium CIA na temat „Tru­stu”, tajem­ni­czej sowiec­kiej orga­ni­za­cji, która ist­niała, lub wie­rzono, że ist­niała, przez pięć lat – w latach dwu­dzie­stych XX wieku. Wal­ter Pforz­he­imer, kura­tor i pio­nier Zbioru Wywiadu Histo­rycz­nego Agen­cji, zle­cił dwóm doświad­czo­nym agen­tom CIA spe­cja­li­zu­ją­cym się w wywia­dzie rosyj­skim zba­da­nie tej sprawy. Ukoń­czono je w marcu 1967 roku. W ramach odpo­wie­dzi pra­cow­nicy zaj­mu­jący się histo­rią CIA wysto­so­wali obszerny list. „Trust” – jak Gates powie­dział swo­jemu przy­ja­cielowi ze Stan­ford – ode­grał „mało uży­teczną rolę w edu­ka­cji wielu pra­cow­ni­ków Agen­cji w zakre­sie nie­któ­rych sowiec­kich tech­nik wywia­dow­czych”. Było to jed­nak sprytne nie­do­mó­wie­nie.

Feliks Dzier­żyń­ski, legen­darny zało­ży­ciel i szef Czeki, a następ­nie GPU i OGPU; zdję­cie zostało wyko­nane we wrze­śniu 1918 roku. (Ria Novo­sti)

Ope­ra­cja „Trust” była jed­nym z naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych i bra­wu­ro­wych taj­nych przed­się­wzięć w histo­rii wywiadu. Zaan­ga­żo­wani w nią byli rewo­lu­cyjni komu­ni­styczni szpie­dzy i wygnani z Rosji dzia­ła­cze monar­chi­styczni. Śle­dząc tę histo­rię, można natra­fić na miłość, wymu­sze­nia, porwa­nia, oszu­stwa, egze­ku­cje, fał­szywą książkę i obec­ność więk­szo­ści dzia­ła­ją­cych w Euro­pie w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym agen­cji wywia­dow­czych. Co jed­nak naj­waż­niej­sze, po pół roku dzia­łal­no­ści, ope­ra­cja ta dopro­wa­dziła do powsta­nia pierw­szej spe­cjal­nej jed­nostki dez­in­for­ma­cyj­nej. Odnio­sła ona tak spek­ta­ku­larny suk­ces, że nawet jej począ­tek i koniec sta­no­wią zagadkę.

Naj­bar­dziej wia­ry­god­nym i szcze­gó­ło­wym źró­dłem na temat ope­ra­cji „Trust” jest zna­ko­mita ana­liza CIA opu­bli­ko­wana w roku 1988. Ponie­waż Agen­cja nie ist­niała w latach dwu­dzie­stych XX wieku, przeto nie musiała niczego pomi­jać ani ukry­wać. W 1997 roku rosyj­ska Agen­cja Wywiadu Zagra­nicz­nego – bez­po­średni spad­ko­bierca Czeki, pomy­sło­dawcy Opie­rat­sija Trest – opu­bli­ko­wała wła­sne, nieco mniej szcze­gó­łowe i wywa­żone spra­woz­da­nie na ten temat, oparte na trzy­dzie­stu ośmiu tomach doku­men­tów z rosyj­skich pań­stwo­wych archi­wów bez­pie­czeń­stwa pań­stwo­wego10. Opo­wie­ści dwóch anta­go­ni­stycz­nych agen­cji wywia­dow­czych pokry­wają się w wielu waż­nych szcze­gó­łach.

Trwa­jąca do 1921 roku w Rosji wojna domowa spo­wo­do­wała masową emi­gra­cję z kraju Rosjan o poglą­dach kon­ser­wa­tyw­nych i anty­ko­mu­ni­stycz­nych. Ojczy­znę opu­ściło wów­czas ponad milion ludzi, któ­rzy unie­śli ze sobą pełen roman­ty­zmu obraz życia w car­skiej Rosji. „Biali”, jak ich czę­sto nazy­wano, mieli na emi­gra­cji wielu lide­rów, orga­ni­za­cje o cha­rak­te­rze woj­sko­wym, wywiad, a nawet zacho­wali część broni oraz, co naj­waż­niej­sze, kontr­re­wo­lu­cyjną wizję przy­szłej Rosji. Wiele rosyj­skich ugru­po­wań emi­gra­cyj­nych miało w per­spek­ty­wicz­nych pla­nach przy­wró­ce­nie monar­chii. Nowe, radziec­kie wła­dze sza­co­wały, że rosyj­skich emi­gran­tów, któ­rzy roz­pro­szyli się po całej Euro­pie i Azji, było od pół­tora do dwóch milio­nów. Emi­granci wyda­wali swoje cza­so­pi­sma, któ­rych już w 1921 roku było kil­ka­na­ście tytu­łów, a w latach dwu­dzie­stych ta liczba bar­dzo się powięk­szyła. W samym Paryżu uka­zy­wało się ponad 40 tytu­łow gazet wyda­wa­nych przez rosyj­skie śro­do­wi­ska emi­gra­cyjne11.

W lipcu 1921 roku Lenin infor­mo­wał uczest­ni­ków Trze­ciego Kon­gresu Mię­dzy­na­ro­dówki Komu­ni­stycz­nej, że emi­granci publi­kują wła­sne gazety, są dobrze zor­ga­ni­zo­wani oraz spi­skują, a także że „wróg stał się mądrzej­szy”. Lenin ostrze­gał swo­ich komu­ni­stycz­nych towa­rzy­szy, że „podejmą oni każdą moż­liwą próbę i umie­jęt­nie wyko­rzy­stają każdą oka­zję do ataku na sowiecką Rosję w taki lub inny spo­sób, aby ją znisz­czyć”12. W rze­czy­wi­sto­ści życie na emi­gra­cji było bar­dzo trudne. Emi­granci monar­chi­ści znaj­do­wali się w dra­ma­tycz­nej sytu­acji: żyli w nie­ustan­nym stra­chu przed zdradą, aresz­to­wa­niem, egze­ku­cją i w skraj­nym ubó­stwie. Nawet wielki książę Rosji, spad­ko­bierca tronu, był w sta­nie wynaj­mo­wać mały zamek pod Pary­żem wyłącz­nie dzięki suk­ce­syw­nej wyprze­daży dia­men­tów, wyłu­ski­wa­nym z naszyj­nika swo­jej żony13.

Na czele legen­dar­nej, pod­le­ga­ją­cej Leni­nowi, taj­nej poli­cji bol­sze­wi­ków stał czło­wiek legenda, Feliks Dzier­żyń­ski zwany Żela­znym Felik­sem. Insty­tu­cja stwo­rzona i kie­ro­wana przez niego prze­szła do histo­rii pod nazwą Czeka. Po latach, pod­czas zim­nej wojny, ofi­ce­ro­wie wywiadu w całym bloku wschod­nim z dumą pod­kre­ślali swój „cze­ki­stow­ski” rodo­wód. Dzier­żyń­ski, męż­czy­zna wysoki i prze­raź­li­wie chudy, był zawo­do­wym rewo­lu­cjo­ni­stą. Spę­dził wiele lat w car­skich wię­zie­niach, gdzie straż­nicy pobili go tak bru­tal­nie, że musiał masko­wać nieco zde­for­mo­waną szczękę cha­rak­te­ry­styczną „kozią” bródką. Ze swo­jego gabi­netu w zna­mien­nym olbrzy­mim gma­chu z żół­tej cegły – osła­wio­nej Łubiance, gdzie mie­ściła się główna sie­dziba Czeki – nie­ufny „Żela­zny Feliks” bez­li­to­śnie roz­pra­wiał się ze wszyst­kimi dzia­ła­niami kontr­re­wo­lu­cyj­nymi w Rosji i poza jej gra­ni­cami.

Swo­ich naj­lep­szych ofi­ce­rów Dzier­żyń­ski prze­zna­czał do dzia­łań mają­cych osła­biać poli­tyczne wpływy „bia­łych”. Za te ope­ra­cje odpo­wia­dał Artur Artu­zow, szef depar­ta­mentu kontr­wy­wiadu Czeki. Artu­zow, z wykształ­ce­nia inży­nier meta­lurg, syn wło­sko-szwaj­car­skiego sero­wara, był zahar­to­wa­nym, krzep­kim bol­sze­wi­kiem posia­da­ją­cym wyjąt­kową zdol­ność odnaj­dy­wa­nia sła­bych stron swo­ich wro­gów14.

Sam począ­tek ope­ra­cji nie był łatwy. W listo­pa­dzie 1921 roku bol­sze­wiccy szpie­dzy prze­chwy­cili w Esto­nii (która była nie­pod­le­głym pań­stwem) ważny list. Wysłany z Tal­lina przez nie­do­szłego ofi­cera powstańca do Naj­wyż­szej Rady Monar­chi­stycz­nej w Ber­li­nie, zawie­rał raport z kon­spi­ra­cyj­nego spo­tka­nia w sto­licy Esto­nii, gdzie tam­tejsi rosyj­scy monar­chi­ści spo­tkali się z przy­by­szem z Moskwy. Był nim Alek­san­der Jar­ku­szew, lat czter­dzie­ści pięć, syn pro­fe­sora, który sam wyglą­dał jak nauko­wiec, z mono­klem w oku, wło­sami zacze­sa­nymi do tyłu i małą kozią bródką15. Był ary­sto­kratą, zna­nym ze zdol­no­ści orga­ni­za­cyj­nych, a jako męż­czy­zna – bawi­dam­kiem i noto­rycz­nym uwo­dzi­cie­lem. Raport CIA podaje, że Jar­ku­szew umiał nawią­zać romans nawet pod­czas podróży pocią­giem z Moskwy do Tal­lina. Za cza­sów car­skich był urzęd­ni­kiem pań­stwo­wym, zaś w bol­sze­wic­kiej Rosji pra­co­wał jako star­szy urzęd­nik w Mini­ster­stwie Trans­portu odpo­wia­da­jący za drogi wodne. Artu­zow mógł prze­czy­tać w liście, jak „biali” wychwa­lali Jar­ku­szewa: „Myśli tak samo jak my”, pisali. „Jest tym, kogo potrze­bu­jemy. On sam zapew­nia, że jego opi­nie podzie­lają naj­lepsi ludzie w Rosji”16.

List opi­sy­wał dalej poglądy Jar­ku­szewa na temat nie­uchron­nej kontr­re­wo­lu­cji: „Rząd zosta­nie utwo­rzony nie z emi­gran­tów, ale z tych, któ­rzy są w Rosji”, twier­dził z naci­skiem. Jar­ku­szew zapew­niał „bia­łych” rów­nież w Esto­nii, że w Rosji już dzia­łają aktywne orga­ni­za­cje kontr­re­wo­lu­cyjne oraz że zdo­łały one prze­nik­nąć do bol­sze­wic­kiej admi­ni­stra­cji. Dalej, jako ary­sto­krata, Jar­ku­szew depre­cjo­no­wał zna­cze­nie emi­gra­cji, stwier­dza­jąc wg cytatu w liście: „W przy­szło­ści będą oni mile widziani w Rosji, ale import rządu z zagra­nicy nie wcho­dzi w rachubę. Emi­granci nie znają Rosji. Muszą przy­być i dosto­so­wać się do nowych warun­ków”17.

Dalej: „Orga­ni­za­cja monar­chi­styczna w Moskwie będzie prze­ka­zy­wać wytyczne dla orga­ni­za­cji na Zacho­dzie, a nie vice versa”. Rzu­cił nawet pomysł o utwo­rze­niu „sowiec­kiej” monar­chii.

Prze­chwy­cony list spra­wił, że Artu­zowa coś natchnęło. Ów nie­zwy­kły doku­ment ujaw­niał „sprzecz­no­ści”, uży­wa­jąc tu języka, któ­rym lubili się póź­niej posłu­gi­wać spe­cja­li­ści od „środ­ków aktyw­nych” wśród zwo­len­ni­ków przy­wró­ce­nia w Rosji monar­chii. Artu­zow wyja­śniał Dzier­żyń­skiemu, że to sami rosyj­scy akty­wi­ści „bia­łych” prak­tycz­nie uło­żyli Czeka plan gry umoż­li­wia­ją­cej eli­mi­na­cję kra­jo­wej orga­ni­za­cji „bia­łych”, co zasy­gna­li­zo­wał, pod­kre­śla­jąc wers: „Rząd zosta­nie utwo­rzony nie z emi­gran­tów, ale z tych, któ­rzy są w Rosji”. Następ­nie zwró­cił uwagę Dzier­żyń­skiego na drugą część listu, w któ­rej estoń­ski autor wychwa­lał inte­lekt Jar­ku­szewa, jego konek­sje oraz dosko­nałą pre­zen­cję. Z całą swoją wia­ry­god­no­ścią i uro­kiem, Jar­ku­szew byłby dosko­na­łym atu­tem.

„Jar­ku­szew jest bar­dzo inte­re­su­jącą osobą” – stwier­dził Dzier­żyń­ski – „musimy dowie­dzieć się o nim jak naj­wię­cej; jak głę­bo­kie są jego monar­chi­styczne prze­ko­na­nia”. Dzier­żyń­ski miał już oka­zję poznać Jar­ku­szewa – w 1920 roku pra­co­wali razem nad zagad­nie­niami zwią­za­nymi z trans­por­tem. Szef Czeki był pewien, że Jar­ku­szew da się prze­ko­nać do zamiany stron. Zasu­ge­ro­wał, aby powo­łać fał­szywą orga­ni­za­cję monar­chi­styczną i tym samym roz­po­cząć „grę ope­ra­cyjną”18 z Naj­wyż­szą Radą Monar­chi­styczną w Ber­li­nie i innymi orga­ni­za­cjami emi­gra­cyj­nymi. Naj­pierw jed­nak Czeka musiała zatrzy­mać Jar­ku­szewa, prze­ko­nać go do zmiany poglą­dów, a następ­nie wyko­rzy­stać jego wia­ry­god­ność do oma­mie­nia rosyj­skich bia­łych kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stów; powinni oni pozo­stać w samo­za­do­wo­le­niu na emi­gra­cji albo powró­cić do Rosji, pro­sto w łapy Czeki.

Artu­zow szybko wpadł na sprytny plan, w jaki spo­sób zor­ga­ni­zo­wać prze­słu­cha­nie Jar­ku­szewa. (W swoim rapor­cie ana­li­tycy CIA byli pod dużym wra­że­niem tego planu i szcze­gó­łowo go prze­ana­li­zo­wali). Nie­długo póź­niej, niczego nie­podej­rze­wa­jący Jar­ku­szew, powró­cił do Moskwy, gdzie Czeka zaaran­żo­wała dele­ga­cję służ­bową do Irkucka na Sybe­rii. Podróż pocią­giem tylko w jedną stronę trwała nie­mal tydzień. Jed­nak podróż służ­bowa była tylko przy­krywką19. Kiedy Jar­ku­szew udał się na dwo­rzec, aby wyru­szyć do Irkucka, został aresz­to­wany przez tajną poli­cję i prze­wie­ziony na Łubiankę. Powie­dziano mu, żeby przy­go­to­wał się na dłu­go­trwałe prze­słu­cha­nie i nie mar­twił się o swoją rodzinę, która otrzyma tele­gram, że na Sybe­rii zacho­ro­wał na tyfus i będzie musiał tam pozo­stać aż do wyzdro­wie­nia.

Prze­słu­cha­nia pro­wa­dził oso­bi­ście Artu­zow. Przez pierw­sze trzy tygo­dnie wypy­ty­wał Jar­ku­szewa o jego karierę w cza­sach caratu. Dzięki kolej­nym pyta­niom nie­ustan­nie zwięk­szał pre­sję, jed­no­cze­śnie nie pozwa­la­jąc Jar­ku­sze­wowi zorien­to­wać się, do czego zmie­rza. Wkrótce poja­wiły się pyta­nia o mał­żeń­stwo Jar­ku­szewa i jego wąt­pliwą wier­ność żonie. Na tym eta­pie Artu­zow zro­bił tygo­dniową prze­rwę, pozwa­la­jąc, aby w tym cza­sie w Jar­ku­sze­wie budziły się kolejne wąt­pli­wo­ści i zaczęła kieł­ko­wać skru­cha. Pod­czas następ­nego spo­tka­nia Artu­zow posta­no­wił zasko­czyć Jar­ku­szewa. Czeka wie­działa, iż jesz­cze w 1917 roku Jar­ku­szew spo­ty­kał się z cie­szą­cym się złą sławą bry­tyj­skim szpie­giem Syd­neyem Reil­lym, z któ­rym roz­ma­wiał wów­czas o przy­szło­ści Rosji, oraz że sygna­li­zo­wał swoją goto­wość współ­pracy z rzą­dem bry­tyj­skim. Artu­zow wie­dział nawet to, że owo zakon­spi­ro­wane spo­tka­nie odbyło się w gar­de­ro­bie pew­nej tan­cerki. Teraz oto Artu­zow podzie­lił się swoją wie­dzą z ofiarą. – Czy tak wygląda patrio­tyzm? – dopy­tał się Artu­zow. – Jak można wytłu­ma­czyć taką zdradę ojczy­zny?

Artu­zow pozo­sta­wił w spo­koju Jar­ku­szewa przez następny tydzień – tym razem, aby poczuł śmier­telne prze­ra­że­nie. Po tym cza­sie dopro­wa­dzono Jar­ku­szewa do przy­jem­nego, gustow­nie ume­blo­wa­nego gabi­netu. Artu­zow zadał kilka pro­stych, zdaw­ko­wych pytań, aby nieco roz­luź­nić wymę­czo­nego psy­chicz­nie Jar­ku­szewa, po czym ude­rzył znie­nacka pyta­niem o tema­tykę jego roz­mów z bia­łymi emi­gran­tami w Tal­li­nie. Jar­ku­szew naj­pierw zaprze­czył, aby kie­dy­kol­wiek był w Tal­li­nie. Zapa­no­wała ner­wowa cisza. Artu­zow otwo­rzył drzwi i do pokoju weszła jedna z kocha­nek Jar­ku­szewa, kuzynka monar­chi­sty, z któ­rym spo­tkał się w Esto­nii, i potwier­dziła, że odbył on tę podróż. Gdy wypro­wa­dzono ją z pokoju, Artu­zow podał mu ory­gi­nał prze­chwy­co­nego listu opi­su­ją­cego ze szcze­gó­łami jego kon­spi­ra­cyjne roz­mowy w Tal­li­nie. Wtedy ofiara zemdlała.

Gdy się ock­nął, Jar­ku­szew zdał sobie sprawę, że grozi mu nawet natych­mia­stowa egze­ku­cja. Natych­miast zaczął spi­sy­wać wszystko, co wie­dział o monar­chi­stycz­nym ruchu oporu. Po kilku dniach ponow­nie wezwano go na prze­słu­cha­nie. Artu­zow powie­dział mu, że Czeka trak­tuje jego sprawę bar­dzo poważ­nie i ana­li­zuje ją wni­kli­wie, docho­dząc do wnio­sku, że jed­nak nie popeł­nił on do końca zdrady ojczy­zny – bądź co bądź, odra­dzał emi­gran­tom dzia­ła­nia ter­ro­ry­styczne. Jar­ku­szew został zwol­niony do domu z pole­ce­niem powrotu do pracy. Tuż przed zwol­nie­niem, pod­czas spo­tka­nia z Artu­zowem w obec­no­ści Dzier­żyń­skiego, ten ostatni zło­żył Jar­ku­szewowi pro­po­zy­cję. Czeka była gotowa powo­łać do życia fał­szywą orga­ni­za­cję monar­chi­styczną, a Jar­ku­szew sta­nąłby na jej czele. „Będzie­cie mieli zastęp­ców do spraw woj­sko­wych i poli­tycz­nych, będzie­cie mieli eks­po­zy­tury w Sankt Peters­burgu i w Moskwie, a sami poje­dzie­cie do Europy, aby spo­tkać się z „podob­nie myślą­cymi ludźmi”, obie­cy­wał Dzier­żyń­ski20. Zakła­dał, że Jar­ku­szew domy­ślił się, jaki ma być cel tego planu, ale i tak powie­dział mu to wprost, bowiem wszystko było nader zuchwale pomy­ślane: „Wszystko to będzie grą, naszą grą z twoim udzia­łem, pod kryp­to­ni­mem Trust”21.

Dzier­żyń­ski zaczął teraz trak­to­wać Jar­ku­szewa z widocz­nym sza­cun­kiem. „Nie ocze­kuję od was, Alek­san­drze Alek­san­dro­wi­czu, natych­mia­sto­wej odpo­wie­dzi”, zapew­niał, zwra­ca­jąc się do Jar­ku­szewa w tra­dy­cyj­nej rosyj­skiej for­mie z poda­niem otcze­stwa, ozna­cza­ją­cej sza­cu­nek. „Idź­cie do domu i sta­ran­nie wszystko roz­waż­cie”.

W nie­dłu­gim cza­sie, przy współ­pracy Jar­ku­szewa, Czeka utwo­rzyła fał­szywą orga­ni­za­cję monar­chi­styczną liczącą czte­ry­stu mitycz­nych człon­ków. Ofi­cjal­nie nazwano ją Orga­ni­za­cją Monar­chi­styczną Rosji Środ­ko­wej, znaną też pod akro­ni­mem wywo­dzą­cym się od jej rosyj­skiej nazwy, MOCR. Źró­dła histo­ryczne nie są jed­no­znaczne, czy zalą­żek MOCR-u ist­niała już w Moskwie (jak przyj­muje opra­co­wa­nie CIA)22, czy też Dzier­żyń­ski stwo­rzył całą ową fał­szywą orga­ni­za­cję od zera (jak twier­dzi ofi­cjalna histo­ria SVR, powstała po zakoń­cze­niu zim­nej wojny)23. Tak czy ina­czej, teraz to Czeka pra­co­wała z całych sił, aby upraw­do­po­dob­nić przy­go­ty­wy­wa­nie w ZSRR monar­chi­stycz­nego powsta­nia. Gra ope­ra­cyjna Dzier­żyń­skiego została pod­jęta.

14 listo­pada 1922 roku Jar­ku­szew wyru­szył w swoją pierw­szą podróż do Ber­lina w nowej roli, aby nawią­zać kon­takt z Naj­wyż­szą Radą Monar­chi­styczną. Zgod­nie z otrzy­ma­nymi instruk­cjami, Jar­ku­szew miał zapew­nić rosyj­skich monar­chi­stów, że uważa rezy­du­ją­cego w Paryżu wiel­kiego księ­cia Miko­łaja Miko­ła­je­wi­cza, wnuka cara Miko­łaja I, za jedy­nego moż­li­wego do przy­ję­cia przy­wódcę post­so­wiec­kiej Rosji. Nowy władca miał przy­wró­cić dawną monar­chię bez jakich­kol­wiek zmian. Jed­nym z głów­nych zadań Jar­ku­szewa było nawią­za­nie kon­taktu z samym wiel­kim księ­ciem, co miało mu pomóc zyskać pre­stiż i wia­ry­god­ność w sze­ro­kim gro­nie spo­łecz­no­ści emi­gra­cyj­nej.

Spo­tka­nie Jar­ku­szewa z przed­sta­wi­cie­lami Naj­wyż­szej Rady oka­zało się zna­czą­cym suk­ce­sem. Uro­czy, elo­kwentny i opa­no­wany Jar­ku­szew mówił z emfazą. Jego moco­dawcy z Czeki prze­ka­zali mu wia­do­mość, że emi­gra­cyjna Naj­wyż­sza Rada nie ma zbyt wiele infor­ma­cji o praw­dzi­wej sytu­acji w Rosji, więc Jar­ku­szew zapew­nił ich, że kraj zaczyna się budzić z kosz­maru, jakim była rewo­lu­cja bol­sze­wicka. Powie­dział im, że siły kontr­re­wo­lu­cyjne mają swo­ich ludzi nawet w admi­ni­stra­cji, a „Trust” jest naj­le­piej przy­go­to­wany do pozy­ski­wa­nia danych wywia­dow­czych i infor­mo­wa­nia emi­gran­tów o per­spek­ty­wach monar­chi­stycz­nego odro­dze­nia w Rosji. Stwier­dził też, że roz­sąd­nie będzie nie nara­żać na nie­bez­pie­czeń­stwo owych wysił­ków, czym byłyby próby inge­ren­cji zza gra­nicy. Jego zimna krew mogła budzić podziw. Wyda­wało się, że Naj­wyż­sza Rada została prze­ko­nana do pomy­słu.

Podróż do Ber­lina spo­wo­do­wała, że Jar­ku­szew poczuł się pew­niej. Przy­wódcy emi­gran­tów, z któ­rymi się spo­tkał, nie zro­bili na nim więk­szego wra­że­nia i doszedł do wnio­sku, ze zdo­był nad nimi prze­wagę. Żaden z nich, jak stwier­dził, nie miał dość cha­ry­zmy, aby popro­wa­dzić kontr­re­wo­lu­cję i sta­nąć na czele nowego rządu Rosji. Wizyta Jar­ku­szewa w Ber­li­nie, jak oce­niają histo­rycy CIA w swo­jej bły­sko­tli­wej ana­li­zie psy­cho­lo­gicz­nej, „utwier­dziła go głę­boko w prze­ko­na­niu, że przy­szłość Rosji na dobre i na złe pozo­staje w rękach bol­sze­wi­ków”. Były urzęd­nik car­ski był odtąd gotów oddać się cał­ko­wi­cie „grze ope­ra­cyj­nej” cze­ki­stów i odrzu­cił wszel­kie skru­puły.

Latem 1923 roku Jar­ku­szew powró­cił do Ber­lina, który był jed­nym z głów­nych ośrod­ków dzia­łal­no­ści rosyj­skiej bia­łej emi­gra­cji. Tym razem pla­no­wał spo­tkać się z grupą tward­szych jastrzębi, sku­pio­nych wokół cha­ry­zma­tycz­nego wizjo­nera, jakim był gene­rał Piotr Wran­gel – uro­dzony na Litwie nie­miecki szlach­cic i jeden z ostat­nich dowód­ców Bia­łej Armii w koń­co­wym okre­sie wojny domo­wej24. Jako woj­skowy z dużym doświad­cze­niem naj­chęt­niej prze­by­wał w gro­nie byłych ofi­ce­rów zawo­do­wych. Kiedy Jar­ku­szew usiadł do roz­mów z ludźmi Wran­gla, wywarł na woj­skowych monar­chi­stach wręcz nie­na­ganne wra­że­nie: oto widzieli oni przed sobą dżen­tel­mena w każ­dym calu, a nie bol­sze­wic­kiego pry­mi­tywa, któ­rego nie­któ­rzy z obec­nych być może się spo­dzie­wali. Jar­ku­szew był spo­kojny, wyra­żał się sto­no­wa­nie. nawet z pew­nym dystan­sem, nie gesty­ku­lo­wał. Wręcz ema­no­wał pew­no­ścią sie­bie25.

Jar­ku­szew prze­ka­zał monar­chi­stom w Ber­li­nie, że powinni zacho­wać spo­kój i nie podej­mo­wać jed­no­stron­nie żad­nych dzia­łań, zacho­wać siły i cze­kać na dzień odro­dze­nia, aż bol­sze­wizm zacznie się roz­kła­dać od środka. Nade wszystko akty­wi­ści emi­gra­cyjni powinni byli powstrzy­mać się od przed­wcze­snych, ryzy­kow­nych akcji ter­ro­ry­stycz­nych. Przy­szły rząd Rosji – dodał – będzie two­rzony przez ludzi, któ­rzy wal­czyli o niego w kraju. Słu­cha­jąc Jar­ku­szewa, szef wywiadu Wran­gla pozo­stał scep­tyczny i zaczął zada­wać Jar­ku­szewowi bez ogró­dek bar­dzo kon­kretne pyta­nia: w jaki spo­sób cała ta aktyw­ność monar­chi­styczna w Rosji mogła funk­cjo­no­wać pod nosem Czeki? Jar­ku­szew odparł, że emi­granci prze­by­wają już zbyt długo poza kra­jem i widocz­nie nie są zbyt dobrze zorien­to­wani w warun­kach panu­ją­cych w ZSRR. Spo­tka­nie było krót­kie i nie wszyst­kich zebra­nych udało się Jar­ku­szewowi prze­ko­nać. Jed­nak był ktoś szcze­gól­nie ocza­ro­wany emi­sa­riu­szem z Moskwy, dzięki czemu zostało zasiane ziarno, które dało plon po dwóch i pół roku.

„Trust” miał jesz­cze jeden ważny cel poza sia­niem fer­mentu wśród monar­chi­stów. Cho­dziło o wpro­wa­dze­nie w błąd zachod­nich agen­cji wywia­dow­czych, szcze­gól­nie w kwe­stii siły mili­tar­nej wciąż mło­dego i kru­chego pań­stwa bol­sze­wi­ków. Owe dzia­ła­nia były szcze­gól­nie pilne, ponie­waż zre­or­ga­ni­zo­wana Czeka – wystę­pu­jąca już pod nazwą GPU – Gosu­dar­stwien­noje Poli­ti­cze­skoje Upraw­le­nije (Pań­stwowy Zarząd Poli­tyczny) – rze­komo otrzy­mała infor­ma­cje od swo­ich zagra­nicz­nych agen­tów o przy­go­to­wy­wa­niu nowej zagra­nicz­nej inter­wen­cji mili­tar­nej prze­ciwko Związ­kowi Radziec­kiemu26. Jar­ku­szew po powro­cie do Moskwy otrzy­mał zada­nie nawią­za­nia kon­tak­tów z sze­re­giem zagra­nicz­nych służb wywia­dow­czych27.

Jed­nym z pierw­szych celów na jego liście były nie­wiel­kie, ale mające dobre kon­takty z wywia­dami innych państw, służby wywia­dow­cze Esto­nii. Jar­ku­szew wysy­łał listy od MOCR-u do Naj­wyż­szej Rady Monar­chi­stycz­nej za pośred­nic­twem estoń­skiego przed­sta­wi­ciel­stwa w Moskwie. GPU podej­rze­wało, że estoń­scy szpie­dzy prze­chwy­tują i czy­tają owe listy, prze­ka­zy­wane ich pocztą dyplo­ma­tyczną. Ludzie Dzier­żyń­skiego sądzili, że gdy Estoń­czycy otwo­rzą listy i przeczy­tają powie­rzoną im kore­spon­den­cję, to posta­no­wią sami nawią­zać kon­takt z MOCR-em, oczy­wi­ście pod warun­kiem, że znajdą w listach cie­kawe dla nich infor­ma­cje wywia­dow­cze. Dla­tego więc Jar­ku­szew, z nie­wielką pomocą GPU, zamiesz­czał w kore­spon­den­cji sta­ran­nie spre­pa­ro­wane mate­riały na temat Armii Czer­wo­nej. Estoń­czycy zła­pali przy­nętę. „Od tego momentu roz­po­czął się trans­fer mate­ria­łów dez­in­for­ma­cyj­nych do estoń­skiej służby wywia­dow­czej”, jak stwier­dza ofi­cjalna histo­ria rosyj­skiego wywiadu zagra­nicz­nego28.

11 stycz­nia 1923 roku świa­tło dzienne ujrzała nie­zwy­kła insty­tu­cja29. Artu­zow utwo­rzył urząd dez­in­for­ma­cji30. Po pro­stu ilość fał­szy­wych mate­ria­łów, które prze­cho­dziły przez owe kanały wywia­dow­cze, była na tyle duża, że stało się konieczne powo­ła­nie nowej, inno­wa­cyj­nej komórki w struk­tu­rze rosyj­skiego wywiadu zagra­nicz­nego. GPU miało się skon­sul­to­wać z Rewo­lu­cyjną Radą Woj­skową, naj­wyż­szym orga­nem woj­sko­wym ZSRR, z zada­niem utwo­rze­nia spe­cjal­nego biura w celu „przy­go­to­wa­nia dez­in­for­ma­cji dla zachod­nich woj­sko­wych służb wywia­dow­czych”31. Według GPU celem było „powstrzy­ma­nie inter­wen­cji mocarstw zachod­nich”32. Urząd Dez­in­for­ma­cji GPU fabry­ko­wał sfin­go­wane pro­to­koły z posie­dzeń Polit­biura, fał­szywe memo­randa i raporty woj­skowe, wyol­brzy­mia­jące poten­cjał mili­tarny ZSRR. Nowe biuro zostało zatwier­dzone przez Komi­tet Cen­tralny par­tii bol­sze­wic­kiej, a sowiecka prasa zaczęła zamiesz­czać na swych łamach fał­szywe infor­ma­cje33. Jeden ze współ­pra­cow­ni­ków Artu­zowa chwa­lił póź­niej w rapor­cie sku­tecz­ność dez­in­for­ma­cji, która zapew­niła Armii Czer­wo­nej nie­sa­mo­wite zdol­no­ści fan­to­mowe, a sfał­szo­wane sta­ty­styki o sile mili­tar­nej ZSRR „dostar­czano wszyst­kim służ­bom państw w Euro­pie Śro­do­wej”34.

Dzia­ła­nia „Tru­stu” zawio­dły Jar­ku­szewa do Tal­lina, Rygi, Hel­sing­forsu, War­szawy, Ber­lina i Paryża. W sierp­niu 1923 roku Jar­ku­szew odbył swoją naj­waż­niej­szą podróż – do Paryża, na spo­tka­nie z wiel­kim księ­ciem Rosji, Miko­ła­jem Miko­ła­je­wi­czem Roma­no­wem. Wielki książę był męż­czy­zną o praw­dzi­wie monar­szej pre­zen­cji: mie­rzył ponad 180 cm, pobożny, asce­tyczny, ucie­le­śniał naj­lep­sze cnoty woj­skowe. Miesz­kał w wynaj­mo­wa­nym zamku w Cho­igny pod Pary­żem, nie­mal w zupeł­nej izo­la­cji. Towa­rzy­szem podróży Jar­ku­szewa był, zwią­zany nie­gdyś z monar­chi­stami, gene­rał Miko­łaj Pota­pow (a wtedy już lojalny bol­sze­wicki gene­rał i jeden z orga­ni­za­to­rów Armii Czer­wo­nej). Spo­tka­nie z wiel­kim księ­ciem trwało trzy godziny. Jar­ku­szew przy­go­to­wał z tej oka­zji wła­sną, zgrabną legendę: oto komu­nizm, a także socja­lizm, skom­pro­mi­to­wały się w Rosji – odwieczna Rosja odro­dzi się o wła­snych siłach, a MOCR, dzia­ła­jąc w kraju, był moto­rem owych zmian. Emi­granci zna­leźli się teraz w obli­czu nie­bez­piecz­nej sytu­acji – poma­ga­jąc obcym mocar­stwom w inter­wen­cji prze­ciwko Rosji, nara­zi­liby się rosyj­skim patrio­tom w kraju, dla któ­rych już sama myśl o nowych inter­wen­tach był nie­na­wistna. W kon­se­kwen­cji mogliby oni sku­pić się wokół wła­dzy bol­sze­wi­ków. Zatem naj­bez­piecz­niej było nie podej­mo­wać ryzyka i cze­kać, wspie­ra­jąc jed­no­cze­śnie zwo­len­ni­ków monar­chii w Moskwie. Jar­ku­szew poin­for­mo­wał, iż wielki książę był do tego w pełni prze­ko­nany, mówiąc: „Nie tylko się zga­dzam, ale nie prze­stanę się z tobą kon­sul­to­wać ani nie uczy­nię bez cie­bie żad­nego kroku, i nie tylko teraz, ale także w przy­szło­ści, zawszę będę szu­kać two­jej rady”35.

Do połowy 1924 roku „Trust” skon­tak­to­wał się także z wywia­dem Fin­lan­dii. Aby bar­dziej uwia­ry­god­nić trans­fer doku­men­tów i ludzi, „Trust” uru­cho­mił na gra­nicy radziecko-fiń­skiej tzw. okna. „Oknami” były nie­wiel­kie przej­ścia gra­niczne, z dala od uczęsz­cza­nych szla­ków komu­ni­ka­cyj­nych, gdzie odpo­wied­nio poin­stru­owani funk­cjo­na­riu­sze fiń­skiej straży gra­nicznej prze­pusz­czali agen­tów i posłań­ców „Tru­stu” (w rze­czy­wi­sto­ści agen­tów sowiec­kiego wywiadu) zdą­ża­ją­cych w obu kie­run­kach. Do tego czasu fał­szywi monar­chi­ści z Moskwy nawią­zali robo­cze kon­takty ze służ­bami wywia­dow­czymi Esto­nii, Pol­ski i Wiel­kiej Bry­ta­nii36. Ich moco­dawcy zakła­dali, że służby wywia­dow­cze mniej­szych państw współ­pra­cują ze sobą i wymie­niają się infor­ma­cjami, a naj­cen­niej­sze z nich będą także prze­ka­zy­wać wywia­dom mocarstw zachod­nich. Jeden z ofi­ce­rów pol­skiego wywiadu, który ana­li­zo­wał ope­ra­cję „Trust”, tak wyja­śniał póź­niej logikę pracy agen­cji szpie­gow­skich, które pod­jęły współ­pracę z MOCR-em: „Po co two­rzyć siatki, po co anga­żo­wać się w ryzy­kowne dzia­ła­nia, po co wyda­wać duże sumy pie­nię­dzy” – pytał pol­ski ofi­cer – „kiedy pra­wie co tydzień w poczcie dyplo­ma­tycz­nej z Moskwy, w pięk­nie zapie­czę­to­wa­nych koper­tach przy­jeż­dżały odpo­wie­dzi na nie­mal wszyst­kie nasze pyta­nia?”37.

Jeden ze spe­cjal­nych pomy­słów Dzier­żyń­skiego roz­sła­wił „Trust” także w kul­tu­rze maso­wej: zabój­stwo Syd­neya Reilly’ego, eks­cen­trycz­nego byłego bry­tyj­skiego ofi­cera wywiadu i wyjąt­kowo aktyw­nego anty­bol­sze­wika. Do wio­sny 1925 roku Dzier­żyń­ski miał już plan, w jaki spo­sób z pomocą „Tru­stu” zwa­bić Reilly’ego do Rosji, a następ­nie go zli­kwi­do­wać.

W maju 1925 roku Reilly otrzy­mał zaszy­fro­wany list od zaufa­nego kon­taktu MOCR-u, który prze­ka­zał mu ofi­cer MI6 w Tal­li­nie. Wia­do­mość zawie­rała wzmiankę o „wiel­kich moż­li­wo­ściach biz­ne­so­wych w Rosji, które według wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa mogły mieć wpływ na rynki w Euro­pie”. Wymyśl­nie zaszy­fro­wana notatka została spre­pa­ro­wana w taki spo­sób, aby prze­ko­nać Reilly’ego, że kontr­re­wo­lu­cja jest już bli­sko. Ofiara połknęła przy­nętę. Reilly usta­lił z bia­łymi emi­gran­tami w Paryżu, że uda się do Rosji przez Hel­sinki we wrze­śniu 1925 roku. Korzy­sta­jąc z jed­nego z „okien” na gra­nicy fiń­sko-rosyj­skiej, na spo­tka­nie z Reil­lym w sto­licy Fin­lan­dii przy­był sam Jar­ku­szew. Reilly, po począt­ko­wych waha­niach, zgo­dził się odbyć trzy­dniową podróż do Lenin­gradu, a następ­nie pocią­giem do Moskwy, gdzie miał się spo­tkać z przy­wód­cami „Tru­stu”. Sowiecka tajna poli­cja aresz­to­wała Reilly’ego w Moskwie, na dworcu, gdy zamie­rzał już wra­cać.

Ludzie Dzier­żyń­skiego zda­wali sobie sprawę, że wia­do­mość o aresz­to­wa­niu Reilly’ego pod­wa­ży­łaby wia­ry­god­ność „Tru­stu” wśród emi­gran­tów, być może nawet nie­od­wra­cal­nie. Dla­tego też, aby ochro­nić repu­ta­cję MOCR-u za gra­nicą, Artu­zow wymy­ślił kolejną przy­krywkę. Zamiast Reilly’ego, do „okna” na gra­nicy fiń­sko-radziec­kiej przy­był jeden z naj­bar­dziej zaufa­nych współ­pra­cow­ni­ków Artu­zowa. Tam, późną nocą lub wcze­snym poran­kiem 28 wrze­śnia, radziecki wywiad upo­zo­ro­wał incy­dent na gra­nicy, pod­czas któ­rego miało dojść do wymiany ognia. Następ­nego ranka przy­je­chała cię­ża­rówka i zabrała trzy „ciała”. Wszystko zostało sta­ran­nie zaaran­żo­wane, aby fiń­scy straż­nicy gra­niczni byli prze­świad­czeni, że Reilly i dwóch ludzi MOCR-u zostało zastrze­lo­nych pod­czas próby prze­kro­cze­nia gra­nicy. Wyda­wana w Lenin­gra­dzie, kon­tro­lo­wana przez par­tię „Kras­snaja Gazieta” podała infor­ma­cję o śmierci Reilly’ego. Mimo wszystko sowiec­kie donie­sie­nia pra­sowe odbie­rano jako mało wia­ry­godne i szybko zaczęły krą­żyć plotki, że MOCR jest w rze­czy­wi­sto­ści komu­ni­styczną przy­krywką.

W odpo­wie­dzi na nie „Trust” natych­miast roz­po­czął reali­za­cję kolej­nego planu. Jego klu­czo­wym ele­men­tem był osoba Wasi­lija Szul­gina. Szul­gin był kon­ser­wa­ty­stą, byłym człon­kiem Dumy Pań­stwo­wej oraz wyróż­nia­ją­cym się poli­ty­kiem w cza­sach caratu, a przy tym zago­rza­łym monar­chi­stą, boga­tym zie­mia­ni­nem, a obec­nie także sza­no­wa­nym i poczyt­nym pisa­rzem emi­gra­cyj­nym. W jego oso­bie przy­cią­gały uwagę mło­dzień­cze oczy i krza­cza­ste wąsy, któ­rych zakrę­cone ku górze koniuszki spra­wiały wra­że­nie uśmie­chu. Syn Szul­gina, żoł­nierz Bia­łej Armii, zagi­nął na Kry­mie latem 1920 roku w cha­osie wojny domo­wej – Jar­ku­szew dosko­nale wie­dział, że pisarz żył z nadzieją na jego odna­le­zie­nie38. Pierw­sze spo­tka­nie obu panów miało miej­sce w Ber­li­nie w 1923 roku. Jar­ku­szew nama­wiał pisa­rza, aby przy­je­chał do ZSRR, obie­cu­jąc, że „Trust” dołoży wszel­kich sta­rań, aby odna­leźć jego zagi­nio­nego syna. Szul­gin, mimo ostrze­żeń nie­któ­rych emi­gran­tów, posta­no­wił poje­chać do ZSRR.

Jesie­nią 1925 roku Szul­gin opu­ścił Paryż i przy­był do War­szawy. Tuż przed Wigi­lią Bożego Naro­dze­nia, w nocy 22 grud­nia, „nie­le­gal­nie” wje­chał do ZSRR39. Pisarz prze­kro­czył gra­nicę jed­nym z „okien” w pobliżu mia­sta Stołpce na gra­nicy pol­sko-radziec­kiej. Odwie­dził Mińsk, Kijów, Moskwę oraz Lenin­grad. Szul­gi­nowi przez cały czas towa­rzy­szyli fał­szywi monar­chi­ści, któ­rzy sta­ran­nie dbali o jego wra­że­nia z podróży.

W Moskwie powi­tał go Jar­ku­szew, który następ­nie przed­sta­wił go kie­row­nic­twu MOCR-u. Przy­krywka OGPU (Obie­di­nion­noje GUP – nazwa daw­nej Czeki po reor­ga­ni­za­cji GPU w listo­pa­dzie 1923 roku) na potrzeby swo­jego gościa zadbała o zacho­wa­nie zasad kon­spi­ra­cji. Gospo­da­rze wma­wiali Szul­gi­nowi, że jest on zbyt dobrze znany w Rosji i powi­nien zacho­wać inco­gnito40. Wszystko to „wywarło na nim duże wra­że­nie”, jak stwier­dza ofi­cjalna histo­ria rosyj­skiego wywiadu. Uza­sad­nie­nie OGPU dla owej farsy było bar­dzo zawiłe: Dzier­żyń­ski pra­gnął, aby Szul­gin odniósł wra­że­nie, że praw­dziwe życie na nowo zaczęło tęt­nić w Rosji, a emi­granci nie mają real­nej wie­dzy o sytu­acji w ZSRR. Próby odna­le­zie­nia jego syna, rze­czy­wi­ste czy fik­cyjne, nie przy­nio­sły rezul­tatu i Szul­gin już nie wra­cał póź­niej do tej sprawy. Gdy osoby odpo­wia­da­jące za jego pobyt w ZSRR nabrały prze­ko­na­nia, że pod­stęp OGPU się udał, a Szul­gin jest pod wra­że­niem tego, co zoba­czył w Rosji Radziec­kiej, posta­no­wiły pójść krok dalej. Talent lite­racki Szul­gina był im dobrze znany, więc zapro­po­no­wali mu napi­sa­nie rela­cji z pobytu w ZSRR, co wcze­śniej suge­ro­wał także Jar­ku­szew.

Stwo­rzona przez Dzier­żyń­skiego fał­szywa rada kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stów „Trust” zwa­biła do powrotu do nowego Związku Radziec­kiego jed­nego z naj­po­pu­lar­niej­szych „bia­łych” pisa­rzy. Zor­ga­ni­zo­wano dla niego podróż oraz zachę­cono do napi­sa­nia rela­cji z podróży, co miało zdła­wić anty­so­wiecki opór za gra­nicą. Ręko­pis książki Szul­gin prze­słał swoim gospo­da­rzom, aby mogli go przej­rzeć i się upew­nić, że jej treść nie narazi nikogo z „kon­spi­ra­to­rów” – jed­nak osobą, która zaapro­bo­wała ów ręko­pis, był… Dzier­żyń­ski.

Począt­kowo Szul­gin nie pla­no­wał napi­sa­nia książki o swo­jej podróży do Rosji. Postrze­gał ją jako „nie­le­galną” wyprawę, zor­ga­ni­zo­waną przez kon­spi­ru­ją­cych monar­chi­stów, któ­rzy pod­jęli wiel­kie ryzyko, aby zapew­nić mu oso­bi­ste bez­pie­czeń­stwo, a przy tym nie nara­zić „sprawy”. „Począt­kowo kate­go­rycz­nie odmó­wi­łem opi­sa­nia mojej nie­le­gal­nej podróży” – wspo­mi­nał póź­niej Szul­gin. „Oba­wia­łem się, że w ten spo­sób wydam moich «przy­ja­ciół» z Tru­stu”41. Jar­ku­szew prze­ko­ny­wał go, że naj­waż­niej­sze jest roz­pro­pa­go­wa­nie prawdy na temat Rosji. Dzia­ła­jący w Rosji „monar­chi­ści” zapew­nili, że może swo­bod­nie napi­sać pierw­szy szkic książki za gra­nicą, który następ­nie, ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa, zosta­nie ocen­zu­ro­wany przez MOCR w Moskwie, aby pisarz miał pew­ność, że jego publi­ka­cja nikomu nie zaszko­dzi. Szul­gin uległ namo­wom. W lutym 1926 roku opu­ścił Rosję i przy­był do Paryża, gdzie zabrał się do pracy i nie­długo póź­niej prze­słał ręko­pis do Moskwy. Dzier­żyń­ski i Artu­zow, jak podaje ofi­cjalna histo­ria SVR, „byli pierw­szymi czy­tel­ni­kami ręko­pisu książki Szul­gina”.

Jego książka, Three Capi­tals: Jour­ney to Red Rus­sia, uka­zała się na początku 1927 roku, naj­pierw po rosyj­sku, w emi­gra­cyj­nym wydaw­nic­twie w Ber­li­nie42, a następ­nie po fran­cu­sku w Paryżu43. Publi­ka­cja „wywo­łała sen­sa­cję”, jak zapa­mię­tał ówcze­sny szef wydziału „Rosja” w pol­skim wywia­dzie44. Szul­gin pozo­stał kry­tyczny wobec Lenina, ale samą Rosję Radziecką przed­sta­wił jako kwit­nącą i pełną wital­no­ści. Czter­dzie­ści lat póź­niej, będąc u kresu życia, Szul­gin cią­gle zasta­na­wiał się nad tym zda­rze­niem. Iro­ni­zo­wał, że tuż obok jego wła­snego auto­grafu na ręko­pi­sie wid­niał „nie­wi­dzialny, ale nie­usu­walny dopi­sek: «Zezwa­lam na publi­ka­cję, F. Dzier­żyń­ski»”45. Tajna podróż Szul­gina sta­nowi naj­lep­szą ilu­stra­cję głę­bo­ko­ści gry pod­ję­tej przez radziecki wywiad. OGPU nie tylko zwa­bił swo­ich prze­ciw­ni­ków do Rosji pod fał­szy­wym pre­tek­stem, neu­tra­li­zu­jąc ich cza­sowo lub na stałe, ale radzieccy super­sz­pie­dzy, dzia­ła­jąc z nie­sa­mo­witą bra­wurą, opra­co­wali pomy­słową i wyszu­kaną kam­pa­nię „środ­ków aktyw­nych”.

MOCR roz­rósł się do tego stop­nia, że OGPU podzie­lił go na osobne pro­jekty, nazy­wane „legen­dami”. W 1927 roku fał­szywa rebe­lia monar­chi­stów w Rosji miała rze­komo skła­dać się z pięć­dzie­się­ciu „legend”46. „Trust” był u szczytu swo­ich suk­ce­sów. Jed­nak mniej wię­cej w tym samym cza­sie, kiedy na Zacho­dzie uka­zała się książka Szul­gina, orga­ni­za­cja zaczęła pod­upa­dać. W kwiet­niu 1927 roku jej dyrek­tor finan­sowy, Edward Opper­put, zde­zer­te­ro­wał i zbiegł do Fin­lan­dii. To wła­śnie Opper­put ujaw­nił tajem­nice i odsło­nił różne poziomy fał­szerstw, które MOCR sto­so­wał przez ponad pół dekady. Rewe­la­cje Opper­puta były jed­nak dru­zgo­cące rów­nież dla „bia­łych” emi­gran­tów. Nagle oka­zało się, że nikt i nic – nawet ucieczka Opper­puta – nie było wia­ry­godne. Nie dało się stwier­dzić, czy rze­czy­wi­ście była to ucieczka i ujaw­nił on tajem­nice, czy też to OGPU wysłało go, chcąc zakoń­czyć ope­ra­cję, która osią­gnęła już swoje apo­geum. Sam Opper­put na­dal miał być aktyw­nym sowiec­kim agen­tem, dopóki nie został zastrze­lony przez Niem­ców w 1943 roku.

Dzia­ła­nia „Tru­stu” bar­dziej niż jakie­kol­wiek inne wyda­rze­nia z lat dwu­dzie­stych XX wieku ukształ­to­wały przy­szłość dez­in­for­ma­cji. Ope­ra­cja ta była naprawdę spek­ta­ku­lar­nym suk­ce­sem. Pol­ski wywiad stwier­dził póź­niej, że – „bez wąt­pie­nia” – ope­ra­cja „Trust” wyrzą­dziła rosyj­skim emi­gran­tom szkody „trudne do zmie­rze­nia”, pod­ci­na­jąc ich moż­li­wo­ści poli­tyczne i woj­skowe do tego stop­nia, że stra­cili oni jakie­kol­wiek zna­cze­nie47. Suk­ces ten spo­wo­do­wał także, że cze­ki­ści nabrali dużej pew­no­ści sie­bie. „Trust” poka­zał, że ich rze­mio­sło było zara­zem zuchwałe, a jed­no­cze­śnie sta­ran­nie dopra­co­wane, aby stać się wię­cej niż tylko roz­grywką w oce­nie naj­lep­szych na świe­cie agen­cji wywia­dow­czych. „Od tego momentu” – stwier­dza stu­dium CIA – „rosyj­ski wywiad stał się siłą, z którą nale­żało się liczyć”48.

Pro­jekt stał się także inspi­ra­cją dla przy­szłych „środ­ków aktyw­nych”. W 1953 roku, w ramach sta­łej wystawy w świe­tlicy sie­dziby sowiec­kiego wywiadu, przed­sta­wiono Feliksa Dzier­żyń­skiego, a znaj­du­jąca się pod nim inskryp­cja poświę­cona była „Tru­stowi”49. „Ope­rat­sja Trest”, jak stwier­dził jeden z waż­nych sowiec­kich ucie­ki­nie­rów, zaj­mo­wała ważne miej­sce w szko­le­niach ze „środ­ków aktyw­nych” pro­wa­dzo­nych w Insty­tu­cie Czer­wo­nego Sztan­daru Jurija Andro­powa, pierw­szego dyrek­tora aka­de­mii wywiadu zagra­nicz­nego50. Jesz­cze w 1996 roku ofi­cjalna histo­ria rosyj­skiego wywiadu zagra­nicz­nego wychwa­lała ową ope­ra­cję dez­in­for­ma­cyjną jako nie­sa­mo­wity suk­ces. „Dzia­ła­nia dez­in­for­ma­cyjne prze­pro­wa­dzone przez MOCR ode­grały wyraź­nie pozy­tywną rolę”, jak zapew­nia ofi­cjalna histo­ria SVR, po czym dodaje, że radzieccy szpie­dzy byli w sta­nie potwier­dzić sku­tecz­ność dwu­eta­po­wego pod­stępu, który zagwa­ran­to­wał dez­in­for­ma­cję służb pol­skich, estoń­skich oraz fiń­skich, a te z kolei prze­ka­zały fał­szywe mate­riały swoim part­ne­rom we Fran­cji, Wiel­kiej Bry­ta­nii, Japo­nii, Wło­szech i „w pew­nym stop­niu” w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Wro­go­wie ZSRR, uzna­jąc dez­in­for­ma­cję za peł­no­war­to­ściowe mate­riały wywia­dow­cze, doszli „do prze­sad­nego wyobra­że­nia o potę­dze mili­tar­nej Armii Czer­wo­nej”, jak kon­klu­duje SVR, co z kolei dopro­wa­dziło do odstą­pie­nia od zamiaru inter­wen­cji prze­ciwko ZSRR.

„Trust” miało jed­nak także trze­cie, dość nie­ocze­ki­wane, zna­cze­nie dla przy­szłych dzia­łań wywia­dow­czych. Z cza­sem pro­jekt ten coraz bar­dziej przy­po­mi­nał rosyj­ską matrioszkę, z kil­koma ukry­tymi pozio­mami dez­in­for­ma­cji, uło­żo­nymi jeden na dru­gim. Nawet bar­dzo uważni i naj­le­piej poin­for­mo­wani ana­li­tycy mieli duże trud­no­ści ze wska­za­niem, gdzie znaj­do­wała się ostat­nia war­stwa skom­pli­ko­wa­nej misty­fi­ka­cji, a tym samym dno oszu­stwa. Pol­ski Sztab Gene­ralny, a szcze­gól­nie jeden z ofi­ce­rów, który pra­co­wał w nim wiele lat, był jed­nym z naj­lep­szych źró­deł wie­dzy na temat „Tru­stu”. Jego ana­li­tycy, oce­nia­jąc w swoim cza­sie „Trust”, na poważ­nie przyj­mo­wali, że Dzier­żyń­ski oszu­kał nie tyle Rosjan na emi­gra­cji, ile raczej w samej Rosji. Dzier­żyń­ski, z pocho­dze­nia Polak, zdo­łał prze­ko­nać nie­któ­rych, wcze­śniej zacie­kle anty­bol­sze­wic­kich ofi­ce­rów pol­skiego wywiadu, aby wstą­pili do Czeka. Jed­nym z argu­men­tów, któ­rego podobno wów­czas użył, aby prze­ko­nać swo­ich roda­ków, było to, że słu­żąc w Czeka, zna­leź­liby się w zna­ko­mi­tej sytu­acji, aby „wywrzeć krwawą zemstę na Rosja­nach” za wszystko, co Rosja uczy­niła Pol­sce. „Przy­szło nam do głowy”, jak wspo­mi­nał ofi­cer pol­skiego wywiadu woj­sko­wego Jerzy Nie­zbrzycki (lepiej znany jako Ryszard Wraga), „że on sam pozo­sta­wał wro­giem Rosji”51.

Dzier­żyń­ski z pew­no­ścią nie był wro­giem Rosji. Co wię­cej, wpływ bar­dzo wów­czas inno­wa­cyj­nego „Tru­stu” nie ogra­ni­czał się wyłącz­nie do zagra­nicy – naj­lep­szym przy­kła­dem jest książka Szul­gina, Three Capi­tals, która była dostępna w Związku Radziec­kim wyłącz­nie za zgodą urzędu cen­zury, nazy­wa­nego Glaw­lit. Nie­mniej jed­nak jej egzem­pla­rze były bar­dzo poszu­ki­wane i biblio­teki wręcz nie nadą­żały z ich wypo­ży­cza­niem popu­lar­nym wśród bol­sze­wi­ków inte­lek­tu­ali­stom52. Rela­cja z podróży Szul­gina była lek­turą, którą zaczy­ty­wały się sowiec­kie elity – jed­nak tylko nie­liczni zda­wali sobie sprawę, że mają do czy­nie­nia z dez­in­for­ma­cją53.

Fał­szywa kontr­re­wo­lu­cyjna orga­ni­za­cja „bia­łych” Rosjan słu­żyła przez cały okres zim­nej wojny jako wybitny przy­kład tak­tyki wywia­dow­czej, którą cze­kała świe­tlana przy­szłość; była spo­so­bem na posłu­gi­wa­nie się dzia­ła­czami poli­tycz­nymi „niczym lepka taśma przy­cią­ga­jąca owady”, jak nazywa to ofi­cjalna histo­ria SVR54, oba­la­nie i popie­ra­nie ich.

2. Japoń­ski Mein Kampf

2.

Japoń­ski Mein Kampf

W 1926 roku chiń­skie, japoń­skie i radziec­kie strefy wpły­wów zde­rzyły się w Man­dżu­rii, olbrzy­mim obsza­rze Chin na pół­noc od Korei, która była wów­czas kolo­nią japoń­ską. Na Dale­kim Wscho­dzie był to czas wiel­kiego cha­osu. Chiny powoli pogrą­żały się w kata­stro­fal­nej w skut­kach woj­nie domo­wej, w któ­rej komu­ni­ści wal­czyli z nacjo­na­li­stami. Po osła­bie­niu Chin, zarówno Japo­nia jak i Rosja spo­glą­dały łako­mym okiem na poło­żone pomię­dzy nimi żyzne obszary, o które sto­czono wojnę już w 1905 roku. Owa wielka gra w pół­nocno-wschod­niej Azji była tłem dla naj­bar­dziej tajem­ni­czego i donio­słego fał­szer­stwa w XX wieku, tak zwa­nego Memo­riału Tanaki, lepiej zna­nego w Sta­nach Zjed­no­czo­nych jako japoń­ski Mein Kampf.

Na początku XX wieku cesar­ska Japo­nia była waż­nym celem sowiec­kich dzia­łań szpie­gow­skich. W poło­wie lat dwu­dzie­stych „żela­zny” Feliks Dzier­żyń­ski z dumą zapew­niał, że ma w tym kraju dosko­nałe źró­dła infor­ma­cji. OGPU dys­po­no­wała szcze­gól­nie pro­duk­tyw­nymi rezy­den­tami w Seulu i Har­bi­nie, mie­ście w Man­dżu­rii, które zamiesz­ki­wali dość licz­nie rosyj­scy emi­granci. Pod koniec 1925 roku Dzier­żyń­ski rze­komo miał roz­ma­wiać z człon­kami Polit­biura o trud­no­ściach, jakie napo­tkał na swo­jej dro­dze wyjąt­kowo ważny doku­ment, który miał nadejść z Japo­nii. W „eks­ta­zie” opo­wia­dał Lwu Troc­kiemu, towa­rzy­szowi z wcze­snego okresu rewo­lu­cji, że doku­ment ów może wywo­łać kry­zys mię­dzy­na­ro­dowy, a nawet wojnę mię­dzy Japo­nią a Sta­nami Zjed­no­czo­nymi.

Tanaka Gii­chi, pre­mier cesar­skiej Japo­nii od roku 1927, aż do swo­jej rezy­gna­cji 2 lipca 1929. Fał­szywy wielki plan stra­te­giczny Tanaki, który po raz pierw­szy ujrzał świa­tło dzienne w Nan­ki­nie w Chi­nach, prze­wi­dy­wał japoń­ską inwa­zję na Man­dżu­rię i atak na Pearl Har­bor. (Natio­nal Diet Library)

„Doku­men­tem nie można wywo­łać wojny” – zapro­te­sto­wał Trocki.

„Nie masz poję­cia o wadze tego doku­mentu” – odparł Dzier­żyń­ski. „Doty­czy pla­nów zaję­cia Chin, znisz­cze­nie Sta­nów Zjed­no­czo­nych, domi­na­cji nad świa­tem”.

Trocki pozo­sta­wał nie­prze­ko­nany. „Czy twój agent nie został przy­pad­kiem oszu­kany?” – zapy­tał – bo nie mie­ściło mu się w gło­wie, że kto­kol­wiek mógłby przy­go­to­wać takie plany na papie­rze.

Trocki wyczuł, że Dzier­żyń­ski nie jest stu­pro­cen­towo pewny auten­tycz­no­ści owego doku­mentu i „jak gdyby chcąc roz­wiać wła­sne wąt­pli­wo­ści”, „Żela­zny Feliks” zaczął poda­wać dal­sze detale. Twier­dził, że OGPU zapła­ciło około 3000 dola­rów za foto­gra­ficzne kopie ory­gi­nal­nego japoń­skiego doku­mentu. Jed­nak pro­blem pole­gał na tym, że nie dało się uchwy­cić całego planu wojen­nego na jed­nym zdję­ciu, więc dostar­cze­nie kom­plet­nego doku­mentu znacz­nie się opóź­niło, ponie­waż miał być dostar­czony z Japo­nii w kilku osob­nych rol­kach filmu.

Wresz­cie pew­nego dnia Dzier­żyń­ski zako­mu­ni­ko­wał, że doku­ment został dostar­czony i natych­miast prze­tłu­ma­czony oraz pod­dany ana­li­zie. Kiedy OGPU prze­ka­zało tłu­ma­cze­nie i raporty wywia­dow­cze na Kreml, człon­ko­wie Polit­biura byli „wręcz oszo­ło­mieni” tre­ścią już pierw­szych stron. Jed­nak nie­któ­rzy wpły­wowi bol­sze­wicy podzie­lili scep­ty­cyzm Troc­kiego do buń­czucz­nych zapew­nień Dzier­żyń­skiego.

„Czy to na pewno nie jest poezja, fał­szer­stwo?” – kwie­ci­ście zapy­tał Miko­łaj Bucha­rin, znany publi­cy­sta, czło­nek Biura Poli­tycz­nego i wydawca „Prawdy”. Dzier­żyń­ski aż się na to „zago­to­wał”.

„Już ci mówi­łem”, wark­nął – a z powodu wzbu­rze­nia jego pol­ski akcent był jesz­cze wyraź­niej­szy – „że ten doku­ment dostar­czył nasz agent, który już dowiódł swo­jej cał­ko­wi­tej wia­ry­god­no­ści”. Dzier­żyń­ski jesz­cze raz powtó­rzył, że ory­gi­nalny doku­ment został sfo­to­gra­fo­wany w Tokio, w archi­wum Japoń­skiego Mini­ster­stwa Mary­narki Wojen­nej. „Nasz agent wpro­wa­dził do budynku naszego foto­grafa, bo sam nie umiał obsłu­gi­wać apa­ratu”, stwier­dził naczelny szpieg OGPU. Po czym odbił pyta­nie: „Czy uwa­żasz, że japoń­scy admi­ra­ło­wie trzy­ma­liby fał­szywy doku­ment w swo­ich taj­nych archi­wach?”.

Dzier­żyń­ski i jego doradcy byli zgodni w jed­nym: owe sen­sa­cyjne tre­ści powinny zostać opu­bli­ko­wane, a naj­lep­szym do tego miej­scem były Stany Zjed­no­czone. Trudno było jed­nak dostar­czyć wia­ry­godną legendę o tym, jak ów doku­ment został zdo­byty w Tokio. Trocki wspo­mi­nał: „Jaka­kol­wiek wzmianka na temat praw­dzi­wego źró­dła, tj. OGPU, tylko wzmo­głaby nie­uf­ność”. Był rok 1926 i ist­niała duża szansa, że skutki mogą być prze­ciwne do zamie­rzo­nych: „W Ame­ryce oczy­wi­ście poja­wi­łoby się podej­rze­nie, że samo OGPU spre­pa­ro­wało ów doku­ment, aby zamą­cić rela­cje mię­dzy Japo­nią i Sta­nami Zjed­no­czo­nymi”. Wkrótce oka­zało się, że zapew­nie­nie doku­mentowi legendy w Sta­nach Zjed­no­czo­nych jest jesz­cze trud­niej­sze, niż to zakła­dało OGPU. Zanim doszło do opu­bli­ko­wa­nia Memo­riału Tanaki, w lipcu 1926 roku zmarł Dzier­żyń­ski, jesie­nią 1927 roku Trocki został usu­nięty z par­tii bol­sze­wic­kiej, a dwa lata póź­niej był zmu­szony emi­gro­wać z ZSRR.

Ist­nieje tylko jedna rela­cja z owych nie­zwy­kłych roz­mów Troc­kiego i Dzier­żyń­skiego: nie­zwy­kłe wspo­mnie­nia Troc­kiego spi­sane kil­ka­na­ście lat po owych rze­ko­mych spo­tka­niach. Trocki miesz­kał wów­czas na wygna­niu w Mek­syku, gdzie był płod­nym pisa­rzem poli­tycz­nym i obra­cał się w krę­gach arty­stycz­nych. Został zamor­do­wany w swoim domu w Mexico City, przez taj­nego sowiec­kiego agenta, cio­sami cze­kana w głowę. Ostatni tek­ste, nad któ­rym pra­co­wał przed gwał­towną śmier­cią, nosił tytuł „Memo­riał Tanaki”. Do dzi­siaj nie jest jasne, dla­czego Trocki był tak zmo­ty­wo­wany, aby dowieść, że doku­ment ten nie był sfał­szo­wany.

Tanaka Gii­chi pocho­dził z samu­raj­skiej rodziny i był wie­lo­krot­nie odzna­cza­nym gene­ra­łem. Miał cien­kie siwe wąsy, krótko przy­strzy­żone włosy, nawet w cywilu, prze­ni­kliwe, pozba­wione rado­ści oczy i zwy­kle ubie­rał się bar­dzo ofi­cjal­nie – nosił mun­dur gene­ral­ski lub gar­ni­tur. Od 1927 roku do połowy 1929 roku Tanaka peł­nił urząd pre­miera Japo­nii. Przez trzy lata słu­żył w Moskwie jako attaché woj­skowy Cesar­skiej Armii Japoń­skiej, a póź­niej ode­grał zna­czącą rolę jako pla­ni­sta w woj­nie rosyj­sko-japoń­skiej w latach 1904–1905. Znany był rów­nież ze swo­jej eks­pan­sjo­ni­stycz­nej poli­tyki wobec Man­dżu­rii oraz aresz­to­wań komu­ni­stów w ojczyź­nie. Ów prze­bo­jowy, wojow­ni­czy przy­wódca był prze­ko­nu­ją­cym auto­rem doku­mentu, który nie­długo póź­niej stał się znany jako japoń­ski Mein Kampf.

Pierw­sza (spoza ZSRR) infor­ma­cja na temat tek­stu, który stał się znany jako Memo­riał Tanaki, pocho­dzi z 9 wrze­śnia 1929 roku. Tego dnia urzęd­nik Man­dżur­skiej Kom­pa­nii Kole­jo­wej miał rze­komo wysłać notatkę do kon­su­latu Japo­nii w Muk­de­nie, póź­niej­szym She­ny­ang, sto­licy Man­dżu­rii. Linie kole­jowe miały wyjąt­kowo duże zna­cze­nie stra­te­giczne i eko­no­miczne, szcze­gól­nie na roz­le­głych rów­ni­nach pół­nocno-wschod­niej Azji. W notatce zna­la­zła się infor­ma­cja, że dele­gaci chiń­scy, znaj­du­jący się w dro­dze do Kioto, kupili „od przy­ja­ciela w Tokio” nie­bez­pieczny dla japoń­skiej poli­tyki doku­ment, za który zapła­cili hor­ren­dalną kwotę 50 000 jenów (w 1923 roku sta­no­wiło to rów­no­war­tość około 23 000 dola­rów)55. W osob­nym rapor­cie guber­na­tor Man­dżu­rii prze­ka­zy­wał dele­ga­cji ame­ry­kań­skiej, która rów­nież prze­by­wała w Muk­de­nie w dro­dze na tę samą kon­fe­ren­cję, że ów doku­ment został zaku­piony od ano­ni­mo­wego źró­dła japoń­skiego56. W tym samym mie­siącu Tanaka, który nie­dawno zre­zy­gno­wał z funk­cji pre­miera Japo­nii, zmarł. Jak dotąd owa tajem­ni­cza notatka pozo­sta­wała tylko i wyłącz­nie plotką.

Jej tekst docze­kał się pierw­szej publi­ka­cji dwa mie­siące póź­niej w mają­cym nie­ja­sne powią­za­nia chiń­skim tygo­dniku wycho­dzą­cym w Nan­ki­nie, który w tym cza­sie peł­nił funk­cję tym­cza­so­wej sto­licy i sie­dziby chiń­skiego rządu nacjo­na­li­stycz­nego. Maga­zyn ten, „Cur­rent Affa­irs Mon­thly”, łączony był z Kuomin­tan­giem, nacjo­na­li­styczną par­tią rzą­dzącą57. „Nie­dawno odna­leź­li­śmy w Tokio ów tajny doku­ment”, zapew­niał redak­tor. W grud­niu 1929 roku ten sam maga­zyn opu­bli­ko­wał pełny, liczący nie­mal 200 000 zna­ków tekst w tra­dy­cyj­nym języku chiń­skim. Na reak­cję rządu japoń­skiego nie trzeba było długo cze­kać. Zale­d­wie kilka tygo­dni póź­niej zażą­dał on zaprze­sta­nia publi­ka­cji owego doku­mentu, wska­zu­jąc, że „został on sfa­bry­ko­wany”, jak wspo­mi­nał póź­niej wyso­kiej rangi japoń­ski dyplo­mata. Wła­dze chiń­skie miały podobno na to przy­stać. Pod koniec 1930 roku w Tokio poja­wiło się japoń­skie tłu­ma­cze­nie tek­stu opu­bli­ko­wa­nego w Chi­nach58. Owa publi­ka­cja z Nan­kinu oraz reper­ku­sje, które spo­wo­do­wała w rela­cjach chiń­sko-japoń­skich, zostały cał­ko­wi­cie zigno­ro­wane przez świat anglo­ję­zyczny.

W następ­nym roku Japo­nia pod­jęła agre­sywne kroki wobec Chin. 17 wrze­śnia 1931 roku, „The China Cri­tic”, anglo­ję­zyczna gazeta wycho­dząca w Szan­ghaju z biu­rami w Nowym Jorku i Lon­dy­nie, ponow­nie zacy­to­wała tajem­ni­cze Memo­ran­dum Tanaki, które miało wyra­żać japoń­skie ambi­cje impe­rialne w kusząco pro­sty spo­sób: „Aby pod­bić Chiny, musimy przede wszyst­kim pod­bić Man­dżu­rię i Mon­go­lię – aby pod­bić świat, musimy przede wszyst­kim pod­bić Chiny”59. Cytat łatwo zapa­dał w pamięć i był powta­rzany jesz­cze wie­lo­krot­nie – jego wyczu­cie rze­czy­wi­sto­ści było tym bar­dziej ude­rza­jące. Następ­nego dnia roz­po­częła się japoń­ska inwa­zja na Man­dżu­rię.

Nagle oka­zało się, że tajem­ni­czy doku­ment był swego rodzaju prze­po­wied­nią, jeżeli nie pro­roc­twem. Sześć dni póź­niej „The China Cri­tic”, pośród mnó­stwa arty­ku­łów kry­ty­ku­ją­cych trwa­jącą japoń­ską inwa­zję na Man­dżu­rię, opu­bli­ko­wał pełny, liczący 17 000 słów, mający nie­długo zyskać złą sławę, tekst Memo­riału Tanaki. Było to dosłowne tłu­ma­cze­nie ory­gi­nal­nej chiń­skiej wer­sji, opu­bli­ko­wa­nej w Nan­ki­nie, jedy­nie z nie­wiel­kimi zmia­nami60.

Komin­tern opu­bli­ko­wał fal­sy­fi­kat Tanaki w pię­ciu języ­kach w gru­dnio­wym wyda­niu „Mię­dzy­na­ro­dówki Komu­ni­stycz­nej” z 1931 roku, zale­d­wie kilka mie­sięcy po tym, jak uka­zał się on po angiel­sku, usu­wa­jąc – co było genial­nym posu­nię­ciem – dwa klu­czowe aka­pity.

Zaraz po publi­ka­cji ofi­ce­ro­wie OGPU prze­słali doku­ment do Moskwy. Zale­d­wie dwa mie­siące póź­niej, w grud­niu 1931 roku, ofi­cjalny dzien­nik rezy­du­ją­cej w Moskwie Mię­dzy­na­ro­dówki Komu­ni­stycz­nej, zna­nej jako Komin­tern, prze­dru­ko­wał notatkę Tanaki w cało­ści, i to w pię­ciu języ­kach.

W marcu 1932 roku obra­du­jący w Moskwie Komin­tern – nie­świa­domy, że Memo­riał Tanaki został już opu­bli­ko­wany w Japo­nii – naka­zał, aby będące sowiecką przy­krywką biuro Sekre­ta­riatu Pan-Pacy­ficz­nego Związku Zawo­do­wego prze­my­ciło Memo­riał ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych do Japo­nii i spró­bo­wało opu­bli­ko­wać go w trze­cim anty­wo­jen­nym nume­rze komu­ni­stycz­nego maga­zynu „Pan-Paci­fic Wor­ker”. Archiwa Komin­ternu dowo­dzą, iż Memo­riał Tanaki musiał zostać prze­tłu­ma­czony. „Ze względu na wyma­gany czas” – jak stwier­dza pro­to­kół – posta­no­wiono: „Natych­miast roz­po­cząć tłu­ma­cze­nie Memo­ran­dum Tanaki (z angiel­skiego na japoń­ski)”61. Jed­nak w żad­nym miej­scu archiwa Komin­ternu nie odno­szą się do doku­mentu jako fał­szywki.

Orga­ni­za­cje, od któ­rych wywo­dziły się Komin­tern i KGB wie­działy, jak kon­stru­ować ope­ra­cje dez­in­for­ma­cyjne, aby dementi ofiary, nawet jeżeli byłoby wia­ry­godne, raczej wzmac­niało, niż osła­biało sku­tek dzia­łań dez­in­for­ma­cyj­nych. Celem publi­ka­cji memo­ran­dum w Japo­nii było spro­wo­ko­wa­nie Tokio do przy­go­to­wy­wa­nia kolej­nych i coraz gło­śniej­szych zaprze­czeń.

Przez następne mie­siące notatka „wzbu­dzała nie­zwy­kłe zain­te­re­so­wa­nie w świa­to­wych sto­li­cach”, o czym w maju 1932 roku dono­sił „The New York Times”. W dłu­gim arty­kule dzien­ni­karz śled­czy z „NYT” dokład­nie prze­ana­li­zo­wał oko­licz­no­ści poja­wie­nia się doku­mentu oraz dowody za i prze­ciw jego auten­tycz­no­ści. Głów­nym argu­men­tem prze­ma­wia­ją­cym za auten­tycz­no­ścią memo­ran­dum było to, że jego ujaw­nie­nie bez­po­śred­nio poprze­dziło japoń­ską agre­sję na Man­dżu­rię. Podob­nie zin­ter­pre­to­wano fakt budo­wa­nia przez Japo­nię dwóch stra­te­gicz­nych linii kole­jo­wych łączą­cych Man­dżu­rię z Mon­go­lią.

Nie­mniej jed­nak, mimo wielu wąt­pli­wo­ści przy dokład­niej­szej ana­li­zie, dowody za tym, że doku­ment został spre­pa­ro­wany, zaczęły prze­wa­żać. Przede wszyst­kim nikomu nie udało się dotrzeć do japoń­skiego ory­gi­nału. Notatka w dal­szej czę­ści stwier­dzała, że sie­dem lat wcze­śniej cesarz zwo­łał kon­fe­ren­cję, choć był już wtedy inwa­lidą i nie mógł tego uczy­nić. Z kolei japoń­ski książę miał zostać poin­stru­owany, aby sprze­ci­wił się decy­zjom pod­ję­tym na kon­fe­ren­cji, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści był on wów­czas poważ­nie chory i zmarł, zanim owo rze­kome spo­tka­nie się odbyło. Notatka zawie­rała także sze­reg pro­stych fak­tów, z gruntu nie­praw­dzi­wych, a doty­czą­cych japoń­skich inwe­sty­cji w Man­dżu­rii lub na obsza­rze geo­gra­ficz­nej Mon­go­lii. Dys­po­nu­jący szta­bem kom­pe­tent­nych współ­pra­cow­ni­ków pre­mier japoń­skiego impe­rium nie prze­ka­załby cesa­rzowi memo­ran­dum obar­czo­nego ele­men­tar­nymi błę­dami. „NYT” infor­mo­wał rów­nież, że w owym cza­sie krą­żyły w Chi­nach fał­szywki doku­mentów o rze­ko­mym stra­te­gicz­nym zna­cze­niu i podob­nych nazwach. Mówiąc wprost, „NYT” usi­ło­wał dema­sko­wać misty­fi­ka­cję, jaką w rze­czy­wi­sto­ści było Memo­ran­dum Tanaki.

Wszystko to jed­nak oka­zało się bez­sku­teczne. Plan wojenny Tanaki był zbyt pro­sty, zbyt prze­ko­nu­jący, zbyt uwo­dzi­ciel­ski w kwe­stii szcze­gó­łów, aby można było go po pro­stu zlek­ce­wa­żyć. Im agre­syw­niej postę­po­wała Japo­nia, tym bar­dziej emo­cjo­nalna sta­wała się debata i tym wię­cej zyski­wał na wia­ry­god­no­ści japoń­ski plan zbroj­nej eks­pan­sji przed­sta­wiony w memo­ran­dum. Japo­nia oku­po­wała Man­dżu­rię przez całe lata trzy­dzie­ste XX wieku, kiedy Chiny pogrą­żone były w woj­nie domo­wej. Wiele wydaw­nictw komu­ni­stycz­nych – a także wydaw­nictw od nich zależ­nych – opu­bli­ko­wało ów doku­ment w for­ma­cie kie­szon­ko­wym na całym świe­cie. Docze­kał się on około czter­dzie­stu wydań, m.in. w języku angiel­skim, fran­cu­skim, nie­miec­kim, hisz­pań­skim, por­tu­gal­skim, rosyj­skim, a nawet espe­ranto62. Jedna z wer­sji, opu­bli­ko­wana w 1936 roku w dziel­nicy Chi­na­town w San Fran­ci­sco, w żół­tej opra­wie, otrzy­mała zło­wiesz­czy pod­ty­tuł: A Pre­dic­tion of a Japa­nese-Ame­ri­can War (Zapo­wiedź wojny japoń­sko-ame­ry­kań­skiej)63. Na Pearl Har­bor trzeba było jed­nak pocze­kać jesz­cze pięć lat.

W kwiet­niu 1940 roku Joseph Taus­sig, kontr­ad­mi­rał Mary­narki Wojen­nej Sta­nów Zjed­no­czo­nych i dowódca V Okręgu US Navy w Nor­folk w sta­nie Wir­gi­nia, został wezwany do zło­że­nia zeznań przed Kon­gre­sem na temat kry­zysu w Azji Wschod­niej, a dokład­niej rzecz bio­rąc, w kwe­stii japoń­skiej poli­tyki zagra­nicz­nej. Taus­sig roz­po­czął swoje wystą­pie­nie od zacy­to­wa­nia planu wojen­nego Tanaki i powie­dział Sena­towi, że Mary­narka Wojenna posiada kopię memo­ran­dum w swo­ich archi­wach. Część sena­to­rów znała już jed­nak ów doku­ment i dopy­ty­wała admi­rała o jego war­tość.

„Jestem prze­ko­nany, że jest to refe­rat, który został napi­sany z myślą o jego reali­za­cji”, z peł­nym prze­ko­na­niem odparł Taus­sig, a jego prze­świad­cze­nie o auten­tycz­no­ści tek­stu wyda­wało się rosnąć wraz z kolej­nymi pyta­niami64.

Tym­cza­sem w Mexico City Lew Trocki dowie­dział się o zezna­niach admi­rała Taus­singa i posta­no­wił zabrać głos w dys­ku­sji na temat kon­tro­wer­sji, które w dużym stop­niu wpły­wały na postrze­ga­nie przez Ame­ry­ka­nów II wojny świa­to­wej. Trocki roz­po­czął swój arty­kuł o Memo­ran­dum Tanaki, cytu­jąc zezna­nia Taus­siga przed Kon­gre­sem, a następ­nie poparł sta­no­wi­sko admi­rała, dowo­dząc, że jest w sta­nie „cał­ko­wi­cie i bez­sprzecz­nie” zwe­ry­fi­ko­wać auten­tycz­ność kon­tro­wer­syj­nego japoń­skiego doku­mentu65. Tajem­ni­cza bro­szura, jak twier­dził Trocki, została pier­wot­nie sfo­to­gra­fo­wana w Tokio w Mini­ster­stwie Mary­narki, a następ­nie prze­my­cona do Moskwy w for­mie nega­tywu. „Być może byłem pierw­szą osobą, która zapo­znała się z angiel­skim i rosyj­skim tłu­ma­cze­niem japoń­skiego tek­stu” – napi­sał Trocki66.

W listo­pa­dzie 1941 roku maga­zyn „Click” opi­sał plan Tanaki, nazy­wa­jąc go „Japoń­skim Mein Kampf” oraz zapo­wie­dział nad­cho­dzący atak na Stany Zjed­no­czone. 7 grud­nia nastą­pił atak na Pearl Har­bor.

Zale­d­wie kilka mie­sięcy po opu­bli­ko­wa­niu arty­kułu Troc­kiego o memo­ran­dum do sprze­daży tra­fił listo­pa­dowy numer maga­zynu „Click”. Wyda­wany w Fila­del­fii „Click”, był kolo­ro­wym maga­zy­nem plot­kar­skim, któ­rego okładki zwy­kle ozda­biały kobiety w stro­jach kąpie­lo­wych. Tym razem na okładce poja­wiła się Jane Rus­sell w czer­wo­nym kom­bi­ne­zo­nie, wyraź­nie „zer­ka­jąca” na zamiesz­czoną na okładce wzmiankę o tym, co „Click” nazwał „Japoń­skim Mein Kampf”67.

Histo­ria prze­cho­dziła od razu do sedna: „Ame­ryka jest następna na japoń­skiej liście ofiar!”. Był listo­pad 1941 roku. 7 grud­nia 1941 roku, w nie­dzielny pora­nek, ponad 350 japoń­skich samo­lo­tów miało zaata­ko­wać Pearl Har­bor, zabi­ja­jąc ponad 2400 Ame­rykanów i zada­jąc mor­der­cze straty ame­ry­kań­skim siłom na Hawa­jach. Dzień ten na zawsze wyryje się w zbio­ro­wej pamięci Ame­ryki.

Już w nocy z 7 na 8 grud­nia, po roz­po­czę­ciu przez Japo­nię wojny ze Sta­nami Zjed­no­czo­nymi, NBC poin­for­mo­wało, że „słynny plan Tanaki” był „sze­roko cyto­wany w Waszyng­to­nie” jako wyja­śnie­nie przy­czyn napa­ści mili­tar­nej Tokio68. Tydzień póź­niej autor arty­kułu w „Click” poja­wił się na ante­nie New York Public Radio. „Owa histo­ria” – jak zapo­wie­dział spi­ker – „była nie­sa­mo­witą prze­po­wied­nią”69. Mie­siąc po Pearl Har­bor jeden z pro­mi­nent­nych70 kore­spon­den­tów w Chi­nach zasta­na­wiał się na łamach „The Washing­ton Post” nad kwe­stią „owych nie­zwy­kle ambit­nych pla­nów japoń­skiej kliki woj­sko­wej”, które zostały tak dokład­nie opra­co­wane dwa­na­ście lat wcze­śniej w Memo­ran­dum Tanaki71