Wichry Camino - John Grisham - ebook + audiobook

Wichry Camino ebook i audiobook

John Grisham

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mistrz thrillera prawniczego w nowym, tym razem nieco lżejszym, wakacyjnym wydaniu…

Witajcie na wyspie Camino, gdzie wszystko może się zdarzyć ‒ nawet morderstwo w oku cyklonu, które być może okaże się zbrodnią doskonałą…

W noc huraganu szalejącego na wyspie Camino ginie Nelson Kerr, autor thrillerów. Nieradzący sobie z nawałem pracy policjanci przyjmują najprostszą wersję wydarzeń: ofiara została uderzona konarem drzewa. Nie budzi ich wątpliwości fakt, że uderzeń było kilka, ani pytanie, co Kerr robił poza domem podczas nawałnicy – wiadomo, pisarze są dziwakami.

Bruce Cable, właściciel miejscowej księgarni, któremu zdarzało się, mówiąc delikatnie, omijać prawo, postanawia wziąć śledztwo w swoje ręce. Do pomocy ma pisarza, który może się pochwalić więzienną przeszłością, i studenta – fana kryminałów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 21 min

Lektor: Leszek Filipowicz

Oceny
4,0 (348 ocen)
146
100
75
22
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czytanienaplatanie

Nie oderwiesz się od lektury

„Wyspa Camino”, na którą zawitałam po raz pierwszy przed dwoma laty za sprawą powieści Johna Grishama pod tym samym tytułem, spodziewa się uderzenia huraganu. Sielska atmosfera tego klimatycznego zakątka podszyta jest obawą przed niszczącą siłą żywiołu. Wichry w końcu uderzają i pozostawiają po sobie masę zniszczeń i ofiary śmiertelne. Jedną z nich okazuje się znany pisarz Nelson Kerr. Tylko czy to huragan Leo jest przyczyną jego śmierci, czy może miał stanowić zasłonę dymną dla prawdziwego mordercy? Bruce Cable, ekscentryczny właściciel lokalnej księgarni, wraz ze swoimi przyjaciółmi z literackiego światka są przekonani, że mężczyznę zamordowano. Policja ma jednak teraz zbyt wiele na głowie, a poza tym nie wydaje się przyjaciołom zbyt kompetentna, by sprawnie poprowadzić śledztwo. Bruce, wraz ze swoim zakochanym w kryminałach młodym współpracownikiem oraz byłym kryminalistą, obecnie pisarzem kryminałów, podejmują próbę odkrycia motywów i sprawcy zbrodni. Tropy wskazują na napisany,...
11
jurek357

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, choć czasem nuzaca przez prawnicze wstawki.
00
MaggieSz

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca.....
00
jolaialf

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
neatka

Dobrze spędzony czas

kolejna z serii, bardzo przyjemnie się słuchało, choć zmieniono lektora - ten był równie dobry.
00

Popularność




WITAJCIE NA WYSPIE CAMINO, GDZIE WSZYSTKO MOŻE SIĘ ZDARZYĆ – NAWET MORDERSTWO W OKU CYKLONU.

Bruce Cable, właściciel księgarni i antykwariusz, przygotowuje się do wizyty bestsellerowej autorki, gdy huragan Leo zbacza z kursu i kieruje się prosto na wyspę Camino. Większość mieszkańców ucieka, ale Bruce decyduje się zostać i stawić czoło burzy.

Niszczycielska siła huraganu zrównuje z ziemią zabudowania i pozbawia życia wiele osób. Jedną z ofiar jest przyjaciel Bruce’a, Nelson Kerr, autor thrillerów. Jego obrażenia sugerują jednak, że to nie nawałnica była przyczyną śmierci: zmarł, otrzymawszy kilka uderzeń w głowę.

Gdy lokalna policja lekceważy sprawę, Bruce bierze ją we własne ręce. Do pomocy ma pisarza, który może się pochwalić więzienną przeszłością, i studenta – fana kryminałów. A to, co odkrywają między wierszami nieukończonej powieści Nelsona, jest dużo bardziej szokujące niż jakikolwiek zwrot akcji w książce − i znacznie bardziej niebezpieczne.

JOHN GRISHAM

Współczesny amerykański pisarz, autor ponad czterdziestu powieści (w tym siedmiu dla młodzieży), fabularyzowanego reportażu oraz zbioru opowiadań. Jego książki ukazują się w 50 językach, a ich łączny nakład przekroczył 300 milionów egzemplarzy. W 2011 r. otrzymał prestiżową nagrodę literacką Harper Lee.

Po twórczość Grishama chętnie sięgają filmowcy takiej miary jak Sydney Pollack, Francis Ford Coppola, Robert Altman czy Alan J. Pakula, a ekranizacje jego powieści, m.in. Raport Pelikana z Julią Roberts i Denzelem Washingtonem, Firma z Tomem Cruise’em, Czas zabijania z Matthew McConaugheyem, Sandrą Bullock i Kevinem Spacey czy Zaklinacz deszczu z Mattem Damonem, stały się megahitami.

facebook.com/JohnGrisham

jgrisham.com

Tego autora w Wydawnictwie Albatros

FIRMA

KANCELARIA

ZAKLINACZ DESZCZU

KRÓL ODSZKODOWAŃ

WIĘZIENNY PRAWNIK

OSTATNI SPRAWIEDLIWY

CALICO JOE

KOMORA

DARUJMY SOBIE TE ŚWIĘTA

UŁASKAWIENIE

NIEWINNY CZŁOWIEK

RAPORT PELIKANA

GÓRA BEZPRAWIA

CHŁOPCY EDDIEGO

KLIENT

SAMOTNY WILK

ADEPT

WERDYKT

DEMASKATOR

ŁAWA PRZYSIĘGŁYCH

WEZWANIE

WSPÓLNIK

BAR POD KOGUTEM

WYSPA CAMINO

DZIEŃ ROZRACHUNKU

WICHRY CAMINO

Jake Brigance

CZAS ZABIJANIA

CZAS ZAPŁATY

Theodore Boone

MŁODY PRAWNIK

UPROWADZENIE

OSKARŻONY

AKTYWISTA

ZBIEG

AFERA

Tytuł oryginału:

CAMINO WINDS

Copyright © Belfry Holdings, Inc. 2020

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2021

Polish translation copyright © Robert Waliś 2021

Redakcja: Marzena Wasilewska

Zdjęcia na okładce: © Patrizia Turner/Arcangel Images (kartka),© Dave Wall/Arcangel Images (tło), © Elena Chukhlebova/123RF.com (palmy), © Pavel Isupov/123RF.com (kartki), © dvarg/123RF.com (kartki),© Diane Helentjaris/Unsplash (maszyna do pisania)

Projekt graficzny okładki oryginalnej: Andrea Falsetti

Opracowanie graficzne okładki polskiej: Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8215-592-1

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Rozdział 1 UDERZENIE

1

Leo obudził się do życia pod koniec lipca nad niespokojnymi wodami wschodniego Atlantyku, mniej więcej trzysta kilometrów na zachód od Republiki Zielonego Przylądka. Wkrótce zauważono go z kosmosu, odpowiednio nazwano i sklasyfikowano jako zwykłą depresję tropikalną. Już po kilku godzinach awansował na burzę tropikalną.

Wiejące przez miesiąc nad Saharą silne suche wiatry zderzały się z wilgotnymi frontami wzdłuż równika, tworząc wirujące masy powietrza, które przemieszczały się na zachód, jakby w poszukiwaniu lądu. Kiedy Leo rozpoczął swoją podróż, poprzedzały go trzy cyklony, którym nadano nazwy; sunęły groźnym szeregiem zagrażającym Karaibom. Wszystkie trzy ostatecznie podążyły przewidzianymi szlakami i przyniosły wyspom jedynie obfite opady.

Ale od początku było jasne, że Leo obierze niespodziewany kurs. Był znacznie bardziej chaotyczny i śmiercionośny. Kiedy wreszcie osłabł w Stanach Zjednoczonych, nad Środkowym Zachodem, miał na koncie zniszczenia szacowane na pięć miliardów dolarów oraz trzydzieści pięć ofiar śmiertelnych.

Zanim to się stało, nie przejmował się klasyfikacjami i szybko piął się w hierarchii – od depresji tropikalnej, przez burzę tropikalną do huraganu. Kiedy osiągnął kategorię trzecią, przy której wiatry wieją z prędkością prawie dwustu kilometrów na godzinę, uderzył centralnie w wyspy Turks i Caicos, zdmuchnął kilkaset domostw i zabił dziesięć osób. Przemknął nad wyspą Crooked, odbił lekko w lewo i skierował się w stronę Kuby, a następnie zwolnił na południe od Andros. Oko cyklonu osłabło i Leo zaledwie przekuśtykał przez Kubę, ponownie zmieniając się w depresję przynoszącą obfite opady, lecz niezbyt imponujące wiatry. Potem skręcił na południe i spowodował powodzie na Jamajce i Kajmanach, po czym w ciągu oszałamiających dwunastu godzin znów zebrał siły i skręcił na północ w stronę ciepłych i kuszących wód Zatoki Meksykańskiej. Śledzący go naukowcy wyznaczyli dalszy kurs w linii prostej do Biloxi, ale wiedzieli, że powinni być ostrożni w swoich przewidywaniach. Wyglądało na to, że Leo ma własny rozum i nie dba o ich modele.

Huragan gwałtownie przybrał na sile. Niecałe dwa dni później poświęcono mu specjalne wydanie wiadomości, a w Vegas przyjmowano zakłady o miejsce uderzenia. Wydano ostrzeżenia dla całego wybrzeża, od Galveston po Pensacolę. Firmy wydobywające ropę naftową pośpiesznie zabrały dziesięć tysięcy pracowników z platform wiertniczych w Zatoce Meksykańskiej, przy okazji bez powodu drastycznie podnosząc ceny. W pięciu różnych stanach wcielono w życie plany ewakuacyjne. Gubernatorzy zwołali konferencje prasowe. Leo, który miał już kategorię czwartą i parł na północ, lekko odbijając to na wschód, to na zachód, miał uderzyć z niespotykaną dotąd przerażającą mocą.

A potem ponownie opadł z sił. Niecałe pięćset kilometrów na południe od Mobile pozornie odbił w lewo, a następnie zaczął powoli skręcać na wschód i znacznie słabnąć. Przez dwa dni niespiesznie sunął w stronę Tampy i nagle niespodziewanie odrodził się jako huragan kategorii pierwszej. Tym razem utrzymywał prosty kurs, a jego oko przeszło nad St. Petersburgiem, przynosząc wiatry wiejące z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Wywołał potężne powodzie, pozbawił ludzi prądu, zburzył co wątlejsze budynki, ale nikogo nie zabił. Następnie podążył wzdłuż międzystanowej czwórki i zrzucił dwadzieścia pięć centymetrów na metr kwadratowy deszczu na Orlando oraz dwadzieścia na Daytona Beach. W końcu usunął się znad lądu jako kolejna depresja tropikalna.

Znużeni meteorolodzy pomachali mu na pożegnanie, gdy chwiejnym krokiem oddalił się nad Atlantyk. Modele pogodowe przewidywały, że na otwartych wodach najwyżej postraszy kilka frachtowców.

Ale Leo miał inne plany. Trzysta kilometrów na wschód od St. Augustine zawrócił na północ i po raz trzeci nabrał mocy. Opracowano nowe modele i wydano nowe ostrzeżenia. Przez czterdzieści osiem godzin huragan miarowo parł naprzód, rosnąc w siłę, a jego oko śledziło wybrzeże, jakby wypatrywało kolejnego celu.

2

W księgarni Bay Books w miasteczku Santa Rosa na wyspie Camino sprzedawcy i klienci rozmawiali wyłącznie o huraganie. Tak naprawdę na całej wyspie, podobnie jak w innych miejscach na wybrzeżu, od Jacksonville na południu po Savannah na północy, wszyscy bacznie obserwowali Leo i bez przerwy o nim rozprawiali. Większość ludzi powtarzała, że żadna plaża na Florydzie na północ od Daytony nie przeżyła bezpośredniego uderzenia od dziesięcioleci, chociaż wielokrotnie zahaczały o nie huragany pędzące na północ w stronę obu Karolin. Według jednej z teorii Golfsztrom, oddalony o prawie sto kilometrów od brzegu, działał jako bariera chroniąca plaże Florydy i miał spełnić tę samą funkcję przeciwko nieznośnemu Leo. Inna teoria głosiła, że limit szczęścia się wyczerpał i przyszła pora na Duże Uderzenie. Zapalczywie dyskutowano o modelach pogodowych. Centrum huraganów w Miami wyznaczyło trasę, według której Leo miał oddalić się na pełne morze i ominąć ląd. Z kolei według Europejczyków miał dotrzeć do amerykańskiego wybrzeża na południe od Savannah jako huragan kategorii czwartej i wywołać potężne powodzie na niżej położonych terenach. Ale jeśli Leo czegokolwiek dowiódł, to tego, że nie dbał o modele.

Bruce Cable, właściciel Bay Books, oglądał telewizyjny kanał pogodowy, jednocześnie poganiając klientów i strofując obsługę, by skupiła się na pracy. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a Bruce wierzył w legendę, że Camino jest odporna na groźne huragany. Mieszkał tutaj od dwudziestu czterech lat i nigdy nie doświadczył niszczycielskiej burzy. W jego księgarni odbywały się co najmniej cztery spotkania miłośników książki w tygodniu, a na kolejny wieczór zaplanowano ważne spotkanie autorskie. Leo z pewnością nie mógł zakłócić serdecznego powitania, jakie Bruce przygotował dla jednej ze swoich ulubionych pisarek.

Mercer Mann właśnie kończyła dwumiesięczną letnią trasę, która okazała się niebywałym sukcesem. Jej druga powieść, Tessa, narobiła dużego zamieszania w branży i obecnie znajdowała się w pierwszej dziesiątce wszystkich list bestsellerów. Miała znakomite recenzje i sprzedawała się lepiej, niż ktokolwiek przewidywał. Jako proza literacka, czyli nie najpopularniejszy z gatunków, wydawała się skazana na pożarcie, a wydawca i autorka marzyli o sprzedaniu trzydziestu tysięcy egzemplarzy, wliczając w to e-booki, tymczasem powieść już przekroczyła ten próg.

Autorka książki była blisko związana z wyspą, bo w dzieciństwie spędzała tutaj każde lato ze swoją babcią Tessą, która stanowiła inspirację dla powieści. Przed trzema laty Mercer na miesiąc zamieszkała w rodzinnym domu przy plaży i wplątała się w lokalne intrygi. Miała też krótkotrwały romans z Bruce’em, dla którego była jednym z wielu miłosnych podbojów.

Ale Bruce nie myślał o kolejnym romansie, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Był zajęty prowadzeniem księgarni i zapraszaniem ludzi na wielkie spotkanie z Mercer. Bay Books była gigantem na krajowej scenie księgarskiej, ponieważ Bruce jak nikt potrafił przyciągać tłumy i sprzedawać książki. Nowojorscy wydawcy chętnie wysyłali na wyspę swoich autorów, wśród których nie brakowało młodych kobiet szukających rozrywek. Bruce uwielbiał pisarzy, zawsze serdecznie ich gościł, promował ich książki i nie stronił od wspólnej zabawy.

Mercer nie zamierzała powtarzać historii sprzed trzech lat, zwłaszcza że podczas letniej trasy towarzyszył jej nowy chłopak. Bruce się tym nie przejmował. Po prostu był zachwycony, że Mercer pojawiła się na wyspie ze swoją znakomitą powieścią. Pół roku wcześniej przeczytał tekst po korekcie i od tamtej pory go promował. Jak zwykle, gdy zachwyciła go jakaś książka, wysłał do przyjaciół i klientów dziesiątki ręcznie napisanych listów, w których zachwalał Tessę. Dzwonił do sprzedawców w całym kraju i namawiał ich do zamawiania powieści. Godzinami rozmawiał z Mercer przez telefon i doradzał jej, dokąd powinna się udać podczas trasy promocyjnej, których księgarń unikać, których recenzentów ignorować, a którym dziennikarzom poświęcać czas. Pozwolił sobie nawet na kilka uwag redaktorskich, z których część Mercer przyjęła z wdzięcznością, a część zignorowała.

Tessa

była

dla

niej przełomem, okazją do zbudowania wielkiej kariery, w co Bruce wierzył od czasu wydania jej pierwszej książki, która przeszła bez echa. Mercer wciąż go uwielbiała, mimo ich krótkotrwałego romansu i poważnego nadużycia jego zaufania, co Bruce już dawno jej wybaczył. Był uroczym, choć nieco nieokrzesanym mężczyzną i miał ogromną siłę przebicia w brutalnym księgarskim świecie.

3

W przeddzień spotkania autorskiego zjedli razem lunch w restauracji na końcu ulicy Głównej w Santa Rosa, sześć przecznic od księgarni. Bruce zawsze jadał lunch w śródmiejskich restauracjach, zamawiał butelkę wina, czasem dwie; towarzyszyli mu przedstawiciele handlowi albo pisarze – goszczący na wyspie lub miejscowi, których wspierał. To były spotkania biznesowe, więc rachunki z restauracji wrzucał w koszty firmy. Tego dnia pojawił się kilka minut przed czasem i skierował prosto do swojego ulubionego stolika na tarasie, z widokiem na ruchliwą zatokę. Chwilę poflirtował z kelnerką i poprosił o butelkę sancerre. Kiedy weszła Mercer, wstał, uściskał ją i podał rękę Thomasowi, jej towarzyszowi.

Zajęli miejsca i nalał wino do kieliszków. Przez chwilę z obowiązku rozmawiali o Leo, ponieważ huragan wciąż nadciągał, ale Bruce szybko zakończył temat, stwierdzając z przekonaniem:

– Kieruje się w stronę Nags Head.

Mercer wyglądała ładniej niż kiedykolwiek. Skróciła ciemne włosy, a w jej orzechowych oczach lśniła satysfakcja z napisania bestsellera. Była już zmęczona trasą i cieszyła się, że dobiega końca, ale zarazem rozkoszowała się każdą chwilą.

– Trzydzieści cztery spotkania w ciągu pięćdziesięciu jeden dni – powiedziała z uśmiechem.

– Masz szczęście – rzucił Bruce. – Jak wiesz, wydawcy w dzisiejszych czasach nie lubią wykładać pieniędzy. Doskonale ci idzie, Mercer. Czytałem osiemnaście recenzji, wszystkie pozytywne, poza jedną.

– Czytałeś tę z Seattle?

– Temu palantowi nic się nie podoba. Znam go. Zadzwoniłem do niego, kiedy zobaczyłem recenzję, i powiedziałem mu kilka gorzkich słów.

– Serio?

– Na tym polega moja praca. Chronię swoich autorów. Jeśli go kiedyś spotkam, dam mu po gębie.

Thomas się roześmiał.

– Przyłóż mu też raz ode mnie.

Bruce uniósł kieliszek.

– Wznieśmy toast za Tessę. Numer pięć na liście bestsellerów „Timesa” i wciąż się pnie.

Wypili po łyku wina.

– Nadal trudno w to uwierzyć – odezwała się Mercer.

– Do tego umowa na kolejną książkę. – Thomas zerknął na nią ukradkiem. – Możemy zdradzić tę tajemnicę?

– Już ją zdradziliście – zauważył Bruce. – Teraz czekam na szczegóły.

Mercer się uśmiechnęła.

– Mój agent dzwonił dziś rano. Viking proponuje niezłą sumkę za dwie kolejne książki.

Bruce ponownie uniósł kieliszek.

– Wspaniale. Ci ludzie mają głowę na karku. Gratuluję, to doskonałe wieści. – Oczywiście chciał poznać wszystkie szczegóły, zwłaszcza wysokość tej „niezłej sumki”, ale mógł się jej domyślić. Agent Mercer był zawodowcem, który znał branżę na wylot i potrafił wynegocjować siedmiocyfrowe honorarium. Po wielu chudych latach pani Mann wkraczała do nowego świata. – A prawa zagraniczne? – spytał.

– Rozpoczniemy negocjacje w przyszłym tygodniu – odparł Thomas. – Poprzednie książki Mercer nie sprzedawały się najlepiej nawet w innych stanach, więc tym bardziej nie można było marzyć o zagranicznych wydaniach.

– Brytyjczycy i Niemcy na pewno się na to rzucą – zawyrokował Bruce. – Francuzi i Włosi pokochają Tessę, kiedy już zostanie przetłumaczona. To opowieść w ich stylu i łatwo będzie z nimi negocjować. – Spojrzał na Mercer. – Zanim się zorientujesz, twoja książka zostanie wydana w dwudziestu językach. To niesamowite!

– Już rozumiesz, o co mi chodziło? – zwróciła się do swojego partnera. – Bruce zna się na swojej pracy.

Stuknęli się kieliszkami, kiedy kelnerka znów pojawiła się przy stoliku.

– Taka okazja domaga się szampana – oznajmił Bruce i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, zamówił butelkę. Zapytał o trasę i księgarnie, które Mercer odwiedziła. Znał praktycznie wszystkich większych sprzedawców książek w kraju i starał się odwiedzać jak najwięcej sklepów. Wymarzone wakacje Bruce’a to był tydzień w Napa lub Santa Fe, gdzie raczył się jedzeniem i winem, ale także myszkował w najlepszych niezależnych księgarniach i nawiązywał kontakty z ich właścicielami.

Zapytał o Square Books w Oxfordzie, jedną ze swoich ulubionych księgarni. To na niej wzorował Bay Books. Mercer mieszkała obecnie w tym mieście i prowadziła dwuletni kurs kreatywnego pisania na Uniwersytecie Stanu Missisipi, gdzie miała nadzieję zatrudnić się na stałe. Sukces Tessymógł ją przybliżyć do etatu, przynajmniej tak sądził Bruce i zastanawiał się, jak może jej pomóc.

Kelnerka nalała szampana i przyjęła zamówienia. Ponownie wypili toast za nowy kontrakt. Mieli wrażenie, że czas się zatrzymał.

– Mercer ostrzegała mnie, że bardzo poważnie podchodzisz do lunchów – zagadnął Thomas, który do tej pory niewiele się odzywał.

– Rzeczywiście – przyznał Bruce z uśmiechem. – Pracuję od rana do wieczora i około południa muszę się na chwilę wyrwać z księgarni. To moja wymówka. Zazwyczaj po prostu ucinam sobie drzemkę.

Mercer nic nie zdradzała o swoim nowym przyjacielu. Dała jasno do zrozumienia, że z kimś się spotyka i to jemu będzie poświęcała całą uwagę. Bruce to uszanował i szczerze się cieszył, że znalazła sobie stałego faceta, i to całkiem przystojnego. Thomas dobiegał trzydziestki, więc był o kilka lat od niej młodszy.

Bruce zaczął go delikatnie sondować.

– Słyszałem od Mercer, że też jesteś pisarzem.

Thomas się uśmiechnął.

– Tak, ale nic nie wydałem. Jestem jednym z jej studentów.

Bruce się zaśmiał.

– Rozumiem. Sypianie z wykładowczynią może ci poprawić stopnie.

– Daj spokój, Bruce – wtrąciła się Mercer, ale się uśmiechała.

– Jakie masz doświadczenie? – zwrócił się do jej chłopaka Bruce.

– Studiowałem literaturę amerykańską w Grinnell. Przez trzy lata pracowałem w redakcji „The Atlantic”. Pisywałem jako wolny strzelec dla dwóch internetowych czasopism. Mam na koncie ponad trzydzieści opowiadań i dwie fatalne powieści… żadna na szczęście nie została wydana. Teraz kończę studia magisterskie w Missisipi i staram się wykombinować, co będę robił w przyszłości. A od dwóch miesięcy noszę bagaże Mercer i świetnie się bawię.

– To mój ochroniarz, szofer, rzecznik prasowy i asystent osobisty – dodała. – No i pięknie pisze.

– Chętnie przeczytałbym coś twojego – powiedział Bruce.

Mercer popatrzyła na Thomasa.

– Mówiłam ci. Bruce zawsze chętnie służy pomocą.

– Umowa stoi – zgodził się Thomas. – Kiedy będę miał coś wartego przeczytania, dam ci znać.

Mercer wiedziała, że jeszcze przed kolacją Bruce pogrzebie w internecie i znajdzie wszystkie opowiadania, które Thomas napisał dla „The Atlantic”, oraz inne dostępne publikacje i wyrobi sobie opinię na temat talentu jej chłopaka.

Gdy pojawiła się sałatka z krabów, Bruce dolał szampana. Zauważył, że jego goście jak dotąd skromnie raczą się alkoholem. Sam nie potrafił pozbyć się tego nawyku. Zauważył, że dzieje się tak podczas każdego lunchu i w każdym barze. Pisarki, z którymi spędzał czas, zazwyczaj niewiele piły. Pisarze z kolei nie wylewali za kołnierz. Kilku było na odwyku, więc w ich towarzystwie Bruce ograniczał się do mrożonej herbaty.

Popatrzył na Mercer.

– A co z twoją kolejną powieścią?

– Daj spokój. Żyję chwilą i na razie niczego nie piszę. Czekają mnie jeszcze dwa tygodnie w trasie, zanim zaczną się zajęcia na uczelni, i postanowiłam, że na razie nie napiszę ani słowa.

– Sprytnie, ale nie czekaj za długo. Ta umowa na dwie książki z czasem zacznie ci wisieć nad głową. Poza tym nie możesz czekać trzy lata z następną powieścią.

– Dobrze, dobrze – rzuciła. – Ale czy mogę odpocząć chociaż kilka dni?

– Tydzień, to wszystko. Dzisiejsza kolacja świetnie się zapowiada. Jesteś gotowa?

– Oczywiście. A nasza paczka?

– Za nic by tego nie przegapili. Noelle jest w Europie i śle pozdrowienia, ale wszyscy inni nie mogą się doczekać spotkania. Czytali książkę i bardzo im się podobała.

– A co u Andy’ego? – spytała.

– Wciąż jest trzeźwy, więc nie przyjdzie. Dużo pisze. Jego ostatnia książka była całkiem dobra i nieźle się sprzedała. Na pewno się zobaczycie.

– Często o nim myślę. To taki miły gość.

– Dobrze sobie radzi. Paczka wciąż trzyma się razem i nastawia się na długą kolację.

4

Thomas przeprosił i poszedł szukać toalety. Kiedy tylko się oddalił, Bruce nachylił się w stronę Mercer.

– Wie o nas?

– Co ma wiedzieć?

– Już zapomniałaś? O naszym wspólnym weekendzie. Z tego, co pamiętam, było uroczo.

– Nie wiem, o czym mówisz, Bruce. Nic takiego się nie wydarzyło.

– W porządku. Mnie to nie przeszkadza. A wie o rękopisach?

– Jakich rękopisach? O tej części swojej przeszłości staram się zapomnieć.

– Cudownie. Nikt nie wie oprócz ciebie, mnie, Noelle oraz oczywiście ludzi, którzy zapłacili okup.

– Ode mnie nikt o niczym nie usłyszy. – Upiła łyk wina i również się nachyliła. – Ale gdzie są te pieniądze, Bruce?

– Ukryte za granicą, gdzie procentują. Nie mam zamiaru ich ruszać.

– Przecież to fortuna. Po co wciąż tak się zapracowujesz?

Szeroki uśmiech, duży łyk wina.

– To nie jest praca, Mercer. To moje życie. Kocham ten biznes i bez niego pogubiłbym się.

– Czy częścią tego biznesu wciąż są czarnorynkowe transakcje?

– Oczywiście, że nie. Zbyt wielu ludzi patrzy nam teraz na ręce, a poza tym już tego nie potrzebuję.

– Więc jesteś porządnym obywatelem?

– Nieskazitelnym. Uwielbiam świat rzadkich książek i kupuję ich jeszcze więcej, całkowicie legalnie. Od czasu do czasu natrafiam na coś podejrzanego. Wciąż zdarzają się kradzieże i przyznaję, że muszę walczyć z pokusą. Ale to zbyt ryzykowne.

– Na razie.

– Na razie.

Pokręciła głową z uśmiechem.

– Jesteś niepoprawny, Bruce. Niepoprawny flirciarz i złodziej książek.

– To prawda, a do tego sprzedam więcej egzemplarzy twojej książki niż ktokolwiek inny. Trudno mnie nie kochać.

– Nie nazwałabym tego miłością.

– Więc może uwielbieniem?

– Spróbuję. A zmieniając temat… czy powinnam coś wiedzieć przed dzisiejszym wieczorem?

– Nie wydaje mi się. Wszyscy się cieszą, że znów cię zobaczą. Kiedy zniknęłaś trzy lata temu, wypytywali o ciebie, ale powiedziałem, że miałaś problemy rodzinne w domu, gdziekolwiek to jest. Potem dostałaś angaż na uczelni i nie miałaś czasu wrócić na wyspę.

– Ci sami ludzie?

– Tak, nie licząc Noelle, jak już mówiłem. Andy pewnie wpadnie, żeby się przywitać i wypić szklankę wody. Pyta o ciebie. Pojawił się też nowy pisarz, który może cię zainteresować. To były prawnik z dużej kancelarii w San Francisco, nazywa się Nelson Kerr. Wsypał jednego z klientów, dostawcę broni, który nielegalnie sprzedawał nowoczesny wojskowy sprzęt Iranowi i Korei Północnej, samym przyjemniaczkom. Jakieś dziesięć lat temu zrobił się z tego powodu spory smród, ale teraz już wszyscy o tym zapomnieli.

– Dlaczego miałoby mnie to interesować?

– Jego kariera się skończyła, ale zgarnął sporą forsę za ujawnienie tej afery. Teraz tak jakby się ukrywa. Czterdzieści kilka lat, rozwiedziony, bezdzietny, stroni od ludzi.

– Ta wyspa przyciąga odmieńców, prawda?

– Jak zawsze. To sympatyczny gość, ale prawie się nie odzywa. Kupił ładne mieszkanie niedaleko Hiltona. Dużo podróżuje.

– A jego książki?

– Pisze o tym, na czym się zna, czyli o przemycie broni i praniu brudnych pieniędzy. Niezłe thrillery.

– Brzmi fatalnie. Dobrze się sprzedają?

– Tak sobie, ale gość ma potencjał. Jego powieści nie są w twoim guście, ale jego pewnie byś polubiła.

Wrócił Thomas i rozmowa zeszła na temat najnowszego skandalu w branży wydawniczej.

5

Bruce mieszkał w wiktoriańskim domu oddalonym o dziesięć minut piechotą od Bay Books. Po obowiązkowej sjeście w swoim biurze w księgarni wyszedł z pracy późnym popołudniem i wrócił do domu, żeby przygotować się do kolacji. Nawet w środku lata lubił organizować eleganckie przyjęcia na werandzie obok bulgoczącej fontanny, pod dwoma skrzypiącymi starymi wiatrakami. Najbardziej lubił potrawy z południa Luizjany, a na ten wieczór wynajął mistrza kuchni Claude’a, rodowitego Luizjańczyka, który mieszkał na wyspie od trzydziestu lat. Claude już krzątał się po kuchni i pogwizdywał, doglądając dużego miedzianego garnka na kuchence. Przez chwilę się przekomarzali, ale Bruce wiedział, że powinien trzymać się z dala. Kucharz był strasznym gadułą i podczas rozmowy potrafił zapomnieć o jedzeniu.

Temperatura przekraczała trzydzieści stopni, Bruce poszedł więc na górę, żeby się przebrać. Zdjął koszulę z kory i muszkę i włożył znoszone szorty oraz T-shirt; z butów zrezygnował. W kuchni otworzył dwie butelki piwa, jedną dał kucharzowi, a drugą zabrał na werandę, bo zamierzał nakryć do stołu.

W takich chwilach najbardziej tęsknił za Noelle. Importowała antyki z południa Francji i była mistrzynią dekoracji. Jej ulubionym zajęciem było przygotowywanie nakryć przed wieczornymi przyjęciami. Miała oszałamiającą i stale poszerzaną kolekcję starej porcelany, kieliszków i sztućców. Niektórymi z tych przedmiotów handlowała w swoim sklepie, ale te najrzadsze i najpiękniejsze zatrzymywała do osobistego użytku. Uważała, że wspaniale zastawiony stół to dar dla gości, i nikt nie był w stanie dorównać jej w tej sztuce. Często fotografowała się razem z Bruce’em przed i w trakcie przyjęć, a najlepsze zdjęcia oprawiała, by mogli je podziwiać klienci.

Stół miał prawie cztery metry długości i przez wieki był używany w winiarni w Langwedocji. Znaleźli go wspólnie przed rokiem, gdy wybrali się do Francji na całomiesięczne zakupy. Z portfelami wypchanymi gotówką podejrzanego pochodzenia urządzili nalot na Prowansję i nakupili tyle rzeczy, że musieli wynająć magazyn w Awinionie.

Na kredensie w jadalni Noelle ostrożnie ustawiła idealne naczynia. Dwanaście zabytkowych porcelanowych talerzy, które w osiemnastym wieku pomalowano ręcznie na zlecenie pewnego hrabiego. Mnóstwo sreber, po sześć sztuk sztućców do każdego nakrycia. A także dziesiątki kieliszków do wody, wina i mocniejszych trunków na trawienie.

Z kieliszkami do wina często bywały problemy. Francuscy przodkowie Noelle najwyraźniej nie pili tak dużo jak amerykańscy pisarze Bruce’a i stare kieliszki mieściły zaledwie dziewięćdziesiąt mililitrów płynu. Podczas jednego z hałaśliwych przyjęć kilka lat temu Bruce i jego goście byli sfrustrowani tym, że muszą co kilka minut napełniać małe naczynia. Dlatego Bruce nalegał, by kupili bardziej współczesne odpowiedniki kieliszków do czerwonego i białego wina, o pojemności odpowiednio dwustu pięćdziesięciu i dwustu mililitrów. Noelle, która niewiele piła, znalazła kolekcję kielichów z Burgundii, które zrobiłyby wrażenie nawet na irlandzkiej reprezentacji w rugby.

Obok naczyń leżał szczegółowy wykres dotyczący właściwego rozmieszczenia poszczególnych elementów nakrycia, który Noelle przygotowała trzy dni wcześniej, zanim opuściła wyspę. Bruce rozłożył jedwabny obrus, lniane podkładki, po czym rozstawił świeczniki, a następnie naczynia i kieliszki. Kiedy przyjechała florystka, zaczęła kręcić nosem; przestawiała nakrycia, sprzeczając się z Bruce’em. Gdy stół wyglądał już idealnie, przynajmniej według niej, Bruce zrobił zdjęcie i wysłał je Noelle, która przebywała gdzieś w Alpach ze swoim drugim towarzyszem. Stół wyglądał jak z czasopisma i był gotów na przyjęcie tuzina osób, chociaż dokładna liczba gości nigdy nie była znana, dopóki nie pojawiło się jedzenie. Maruderzy często materializowali się w ostatniej chwili, ku uciesze pozostałych.

Bruce poszedł do lodówki po kolejne piwo.

6

Koktajle zaplanowano na osiemnastą, ale goście byli pisarzami i nikt nie ośmielił się przyjść przed siódmą. Myra Beckwith i Leigh Trane pojawiły się jako pierwsze i weszły bez pukania. Bruce przywitał je na werandzie i przygotował drinka z rumem dla Leigh oraz szklankę stouta dla Myry.

Były parą od ponad trzydziestu lat. Jako pisarki ledwo wiązały koniec z końcem, dopóki nie odkryły gatunku romansów z elementami soft porno. Napisały ich ponad setkę pod różnymi pseudonimami i zarobiły tyle pieniędzy, że mogły osiąść na wyspie w uroczym starym domu tuż za rogiem. Teraz były po siedemdziesiątce i niewiele pisały. Leigh uważała się za udręczoną artystkę; jej teksty były bardzo hermetyczne i te nieliczne powieści, które wydała, kiepsko się sprzedały. Stale nad czymś pracowała, ale nigdy nie kończyła książek. Twierdziła, że wstydzi się chały, którą wspólnie produkowały, ale cieszyły ją pieniądze. Z kolei Myra była dumna z ich książek i tęskniła za złotymi czasami, gdy tworzyła podniecające erotyczne sceny z udziałem piratów i młodych dziewic.

Myra była masywną kobietą o krótko ostrzyżonych włosach w kolorze lawendy. Nieudolnie próbując ukryć tuszę, nosiła obszerne powłóczyste szaty, które mogłyby posłużyć za prześcieradło na małżeńskie łoże. Leigh natomiast była drobna, miała ciemną skórę i długie czarne włosy upięte w elegancki kok. Obie uwielbiały Bruce’a i Noelle i często spotykały się z nimi na kolacji.

Myra wypiła duży łyk piwa.

– Widziałeś się z Mercer? – spytała.

– Tak, dzisiaj zjedliśmy lunch razem z Thomasem, jej obecnym ochroniarzem.

– Przystojniak? – spytała Leigh.

– Nie wygląda źle, do tego jest o kilka lat młodszy. To jeden z jej studentów.

– Brawo, dziewczyno! – zawołała Myra. – Dowiedziałeś się w końcu, dlaczego tak nagle wyjechała trzy lata temu?

– Nie. To były jakieś sprawy rodzinne.

– No nic, dzisiaj dotrzemy do prawdy, możesz być tego pewien.

– Ależ, Myro… – odezwała się cicho Leigh. – Nie będziemy wścibskie.

– Oczywiście, że będziemy. Wścibstwo to moja specjalność. Chcę poznać ploteczki. Andy przyjdzie?

– Być może.

– Chciałabym się z nim zobaczyć. Był o wiele zabawniejszy, kiedy pił.

– Ależ, Myro… To drażliwy temat.

– Moim zdaniem nie ma nic nudniejszego niż trzeźwy pisarz.

– On musiał wytrzeźwieć – powiedział Bruce. – Już o tym rozmawialiśmy.

– A co z tym Nelsonem Kerrem? Uważam, że jest nudziarzem, nawet kiedy się napije.

– Ależ, Myro…

– Nelson przyjdzie – odparł Bruce. – Pomyślałem, że pasowałby do Mercer, ale ona jest teraz zajęta.

– Kto zrobił z ciebie swata? – spytała Myra zjadliwie, kiedy zauważyli w progu J. Andrew Cobba, a raczej Boba Cobba, jak go nazywali. Jak zwykle miał na sobie różowe szorty, sandały i krzykliwą koszulę w kwiaty. – Cześć, Bob! – zawołała, nie wypadając z rytmu. – Nie musiałeś się tak stroić. – Uściskała go, gdy podszedł do barku i poprosił o drinka z wódką.

Kiedyś siedział w więzieniu federalnym za grzechy, o których wciąż niewiele wiedzieli. Pisał kryminały, które dobrze się sprzedawały, ale zawierały zbyt wiele scen więziennej przemocy, przynajmniej w opinii Bruce’a.

Cobb uściskał Leigh.

– Witajcie, moje panie. Zawsze miło was widzieć.

– Przyjemny dzień na plaży? – spytała Myra, wyraźnie szukając kłopotów.

Miał mocno opaloną skórę i utrzymywał jej odcień dzięki godzinom spędzanym na słońcu. Miał reputację starzejącego się plażowego łazęgi, który podziwiał dziewczyny w bikini i stale był na łowach. Uśmiechnął się do Myry.

– Każdy dzień na plaży jest przyjemny.

– Ile miała lat?

– Ależ, Myro… – skarciła partnerkę Leigh.

– Przekroczyła wiek prokuratorski, ale niedawno – odpowiedział Cobb ze śmiechem, biorąc od Bruce’a drinka.

Amy Slater była najmłodsza z całej grupy i zarabiała więcej niż wszyscy pozostali razem wzięci. Trafiła w dziesiątkę serią książek o młodych wampirach, która wkrótce miała się doczekać adaptacji filmowej. Ona i jej mąż Dan pojawili się na werandzie razem z Andym Adamem. Tuż po nich przyszedł Jay Arklerood, który uśmiechnął się podczas powitania, co rzadko mu się zdarzało. Był posępnym poetą i zwykle unikał takich przyjęć. Myra, Królowa Pszczół, za nim nie przepadała. Bruce przyniósł drinki oraz wodę z lodem dla Andy’ego i przez chwilę słuchał rozmów gości. Amy opowiadała o swoim filmie, przy którym pojawiły się jakieś problemy ze scenariuszem. Dan stał u jej boku i nie odzywał się. Odszedł z pracy i zajął się dziećmi, żeby mogła poświęcić się pisaniu.

Przyjęcie już się rozkręciło, kiedy pojawili się Mercer i Thomas. Pisarka ściskała znajomych i przedstawiała im swojego nowego chłopaka. Cała paczka była zachwycona jej obecnością i rozpływała się nad jej najnowszą książką, którą prawie wszyscy przeczytali. Kiedy rozmawiali, na scenie pojawił się Nelson Kerr i przyrządził sobie drinka przy barze. Gdy dołączył do kręgu otaczającego Mercer, Bruce ich sobie przedstawił.

Po kilku minutach goście podzielili się na grupki rozmawiające na różne tematy. Andy i Bruce dyskutowali o huraganie. Myra przyparła Thomasa do muru i zaczęła dopytywać się o jego przeszłość. Bob Cobb i Nelson poprzedniego dnia byli na rybach i musieli powspominać swoje zdobycze. Leigh omawiała powieść Mercer rozdział po rozdziale i zachwycała się fabułą. Wszyscy dolewali sobie trunków i nikomu nie śpieszyło się do stołu.

Jako ostatni dołączył do nich Nick Sutton, student college’u, który spędzał letnie wakacje na wyspie, zajmując się pięknym domem swoich dziadków. Ci jak co roku uciekli przed upałami Florydy i podróżowali po kraju kamperem. Nick pracował w księgarni Bruce’a, a w wolnym czasie surfował, żeglował i uganiał się za dziewczynami. Czytał co najmniej jeden kryminał dziennie i marzył o pisaniu bestsellerów. Bruce czytał jego opowiadania i uważał, że chłopak ma talent. Nick wiercił mu dziurę w brzuchu, bo chciał dostać zaproszenie na przyjęcie, i był zachwycony, gdy w końcu je otrzymał.

O wpół do ósmej wieczorem kucharz Claude poinformował Bruce’a, że przyszedł czas na podanie posiłku. Andy szepnął coś do gospodarza i dyskretnie się ulotnił. Nie miał ochoty się napić, ale trudno utrzymać trzeźwość podczas trzygodzinnej kolacji obficie podlewanej winem.

Bruce zaprosił gości do stołu i wskazał wszystkim miejsca. Sam usiadł przy jednym końcu, a przy drugim posadził Mercer, jako gościa honorowego, z Thomasem po prawej. W sumie było ich jedenaścioro, literacka mafia z Camino oraz Nick Sutton. Bruce przekazał serdeczne pozdrowienia od Noelle, która żałowała, że omija ją dobra zabawa, ale towarzyszyła im duchem. Wszyscy wiedzieli, że przebywa w Europie ze swoim francuskim chłopakiem, i nikt nie był zaskoczony. Już dawno zaakceptowali ich otwarte małżeństwo. Jeśli ta dwójka była szczęśliwa, przyjaciele nie zamierzali kwestionować ich decyzji.

Bruce nigdy nie lubił kelnerów kręcących się przy stole i podsłuchujących rozmowy, więc nie korzystał z ich usług. On i Claude sami nalewali wino i wodę oraz podali pierwszą przystawkę, pikantne gumbo.

– Jest za gorąco na gumbo – warknęła Myra, która siedziała w połowie długości stołu. – Cała się spocę.

– Zimne wino zawsze pomaga – odparował Bruce.

– Jakie będzie główne danie? – spytała.

– Wszystko jest pikantne.

– Ostatni przystanek na trasie, prawda, Mercer? – zagadnął Bob Cobb. – Bardzo mi się podobała twoja książka.

– Dzięki – odpowiedziała. – Tak, ostatni przystanek.

– Przejechałaś od wybrzeża do wybrzeża?

– Tak, trzydzieści trzy spotkania z czytelnikami. Jutro będzie trzydzieste czwarte.

– Przyjdą tłumy – odezwała się Amy. – Wielu miejscowych pamięta twoją babcię i są z ciebie bardzo dumni.

– Znałem Tessę – wtrącił Bruce. – Ale o ile się nie mylę, nikt z was nie mieszkał na wyspie, gdy zmarła. Kiedy to było, Mercer, dwanaście lat temu?

– Czternaście.

– Przeprowadziłyśmy się tutaj trzynaście lat temu, żeby uciec przed bandą pisarzy – powiedziała Myra. – No i patrzcie, co się stało. Wszyscy za nami podążyli.

– Ja chyba przyjechałem jako następny – rzucił Bob. – Jakieś dziesięć lat temu, zaraz po zwolnieniu warunkowym.

– Proszę, Bob, żadnych opowieści z więzienia – burknęła Myra. – Po twojej ostatniej książce czułam się jak po grupowym gwałcie.

– Ależ, Myro…

– Więc ci się podobała? – spytał Bob.

– Jeszcze jak!

– Przede wszystkim – odezwał się głośno Bruce – chciałbym wznieść toast za pana Leo. Niech pozostanie na morzu i sobie pójdzie. A także, co ważniejsze, za naszą serdeczną przyjaciółkę Mercer i jej cudowną nową książkę, która jest na piątym miejscu na wielkiej liście i wciąż się pnie. Na zdrowie!

Stuknęli się kieliszkami i napili.

– Mam pytanie, Mercer – zagadnęła Leigh. – Czy twoja babcia, prawdziwa Tessa, naprawdę miała na wyspie namiętny romans z młodszym mężczyzną?

– To była najlepsza część – wtrąciła Myra. – Od tej pierwszej sceny uwodzenia aż się spociłam. Dobra robota, dziewczyno.

– Dzięki – powiedziała Mercer. – Z twoich ust to duży komplement.

– Nie ma sprawy. Oczywiście ja poszłabym na całość.

– Ależ, Myro…

– Poszłam – rzuciła Mercer. – Odkąd byłam wystarczająco duża, by zrozumieć, co się dzieje, podejrzewałam, że babcia pod moją nieobecność spędza mnóstwo czasu z pewnym młodym mężczyzną.

– On naprawdę nazywał się Porter? – spytała Leigh.

– Tak. Mieszkał tutaj przez wiele lat. Czternaście lat temu zginęli razem podczas burzy.

– Pamiętam Portera i tamtą burzę – odezwał się Bruce. – Jedna z najgorszych w historii wyspy, prawie huragan.

– Kto rozmawia o huraganach? – spytała Amy.

– Wybacz. Kilka razy oberwaliśmy rykoszetem, ale nie spotkało nas nic poważnego. Burza, podczas której zginęli Tessa i Porter, była letnim sztormem w dawnym stylu. Nadciągnęła z północy bez żadnego ostrzeżenia.

– A gdzie była Tessa? – spytała Amy. – Przepraszam, Mercer, jeśli nie chcesz o tym rozmawiać.

– Nie ma sprawy. Moja babcia i Porter byli niedaleko brzegu, spędzali leniwy letni dzień na jego żaglówce. Portera i łódki nigdy nie znaleziono. Ciało Tessy morze wyrzuciło dwa dni później przy północnym molo.

– Dzięki Bogu, że nie zabiłaś jej w swojej powieści – wtrąciła Myra. – Ja z pewnością bym to zrobiła.

– Ty wszystkich zabijasz – zauważyła Leigh. – Kiedy już przepuścisz ich przez seksualną wyżymaczkę.

– Morderstwo dobrze się sprzedaje. Niemal tak dobrze jak seks. Pamiętaj o tym, kiedy odbierasz czeki za tantiemy.

– Co zamierzasz dalej, Mercer? – spytał Bob Cobb.

Uśmiechnęła się do Thomasa.

– Odpocznę dwa tygodnie, chociaż Thomas i Bruce już mnie nękają, żebym zaczęła pisać kolejną powieść.

– Muszę mieć co sprzedawać – zaznaczył Bruce.

– Mnie też by się przydało – zażartowała Leigh.

– Moja ostatnia książka sprzedała się w dwudziestu egzemplarzach – odezwał się Jay, posępny poeta. – Nikt nie czyta poezji. – Jak zwykle nieudolnie starał się rozweselić towarzystwo i kilka osób roześmiało się ze współczuciem.

Myra pewnie miała ochotę rzucić coś w rodzaju: „A już na pewno takiego bełkotu, jaki piszesz”, ale zamiast tego powiedziała:

– Już ci mówiłam, Jay, powinieneś zacząć pisać nieprzyzwoite powieści pod pseudonimem, zarobić trochę kasy, jak Bob, a wiersze tworzyć pod prawdziwym nazwiskiem. Ale i tak się nie sprzedadzą.

Bruce już kiedyś był świadkiem, jak podobna rozmowa zbaczała na niebezpieczne tory, więc szybko zainterweniował:

– Wzniesiemy toast za nową umowę. Mercer?

Uśmiechnęła się.

– Czemu nie? Ciężko utrzymać tutaj cokolwiek w tajemnicy.

– Nowy kontrakt z Vikingiem na dwie powieści, podpisany dziś rano – oznajmił Bruce.

Zaczęli wiwatować i kolejno gratulowali Mercer. Claude zebrał miseczki po gumbo, dolał wina, zimnego chablis, a następnie zaczął podawać kolejne danie, niewielkie tace z wędzonymi ostrygami. Lekki wschodni wiatr delikatnie rozrzedził gęste powietrze.

Podczas wędrówek do kuchni Claude jednym okiem zerkał na ekran małego telewizora obok kuchenki. Leo wciąż tam był. Dryfował, kłębił się, zaskakiwał ekspertów i nadal nie miał konkretnego celu.

7

Bruce najbardziej lubił długie kolacje z przerwami na popijanie wina i rozmowy pomiędzy kolejnymi daniami. Kiedy razem z Claude’em posprzątali muszle po ostrygach, dolali gościom wina i oznajmili, że jako główne danie zostanie podany lucjan po cajuńsku, delikates, którego przygotowanie może zająć nieco czasu.

Claude wrócił do kuchenki, na której już grzała się żeliwna patelnia. Wyjął z lodówki tackę marynowanych filetów, ostrożnie ułożył dwa na patelni i posypał własną mieszanką przypraw, złożoną z czosnku, papryki, cebuli, soli i ziół. Po kuchni rozszedł się smakowity ostry aromat.

Smażąc rybę, Claude nucił pod nosem, jak zawsze zadowolony, że stoi przy kuchni, i sączył wino, rozkoszując się falami śmiechu dobiegającego z werandy. Kolacje u Bruce’a zawsze były nie lada wydarzeniami. Świetne wino i jedzenie, ciekawi goście, nikt się nie śpieszył ani nie pamiętał o zmartwieniach.

Przyjęcie skończyło się o północy, kiedy Mercer i Thomas wreszcie się pożegnali. Bruce i Claude posprzątali ze stołu i ustawili sterty naczyń na blacie. Ktoś inny miał je pozmywać następnego dnia. Niezależnie od tego, jak późno Bruce się kładł, zawsze wcześnie wstawał i już o siódmej szedł do księgarni. Kiedy tylko Claude wyszedł, gospodarz zamknął dom, wszedł na górę, rozebrał się i padł na łóżko. Po kilku minutach spał jak zabity.

Około pierwszej w nocy Leo wreszcie ruszył do akcji.

8

Nick Sutton słabo sypiał, a kiedy budził się przed świtem, często czytał przez godzinę albo dwie, zanim wrócił do łóżka. Z ciekawości włączył telewizor, żeby obejrzeć wiadomości, zakładał jednak, że nie dzieje się nic ważnego. Mylił się. Meteorolodzy byli zaniepokojeni, ponieważ Leo nagle skręcił na zachód i według prognoz, kierował się prosto na wyspę Camino. Był w tym momencie huraganem kategorii trzeciej i stale rósł w siłę. Znajdował się trzysta kilometrów od wybrzeża i zbliżał się z prędkością szesnastu kilometrów na godzinę. Nick przez chwilę przełączał kanały, coraz bardziej panikując. Zaczął dzwonić do znajomych i ich budzić, ale niektórzy już siedzieli przyklejeni do ekranów telewizorów.

O piątej rano zadzwonił do Bruce’a i przekazał mu wieści. Bruce przez dziesięć minut oglądał kanał pogodowy, a następnie oddzwonił do Nicka i polecił mu zebrać ekipę i jak najszybciej udać się do księgarni.

Kiedy nastał świt, na Camino panowała gorączkowa atmosfera. Wyspa stanowiła naturalną barierę, która miała za zadanie zatrzymać burzę i ochronić stały ląd. Była otoczona wodą, płasko ukształtowana, ze średnią wysokością zaledwie siedmiu metrów nad poziomem morza, i podatna na zalanie, chociaż nikt z mieszkańców jeszcze nie widział tak wysokich fal.

O siódmej trzy słońce wyłoniło się nad spokojny ocean, zupełnie jakby zapowiadał się kolejny słoneczny dzień w raju. Leo był już wtedy huraganem kategorii czwartej i po raz pierwszy przemieszczał się w linii prostej, nie odbijając w lewo ani prawo. O siódmej piętnaście gubernator uruchomił procedurę ewakuacji nadbrzeżnych regionów położonych na północ od Jacksonville. „Wyjedźcie już teraz”, namawiał, sugerując, że wkrótce należy się spodziewać przymusowej ewakuacji. „Nie ma czasu na przygotowania – przekonywał ponurym tonem. – Wyjedźcie jak najprędzej”.

Na wyspie przez cały rok mieszkało czterdzieści tysięcy osób, z czego mniej więcej połowa w Santa Rosa, jedynym mieście na Camino. Granice Santa Rosa nie były jasno zaznaczone i miasto płynnie łączyło się z resztą wyspy. Na początku sierpnia ruch turystyczny był znacznie mniejszy niż w czerwcu i lipcu, ale szacowano, że w hotelach i apartamentach nad oceanem zatrzymało się pięćdziesiąt tysięcy gości. Wczesnym rankiem poproszono ich, by czym prędzej się wymeldowali. Niektórzy natychmiast uciekli, ale większość została i oglądała wiadomości przy kawie i śniadaniu. Camino z lądem łączył tylko jeden czteropasmowy most, który do ósmej rano był już solidnie zakorkowany. Każdego dnia pokonywały go tysiące pracowników hoteli na wyspie, ale teraz ich zawracano. Nikogo nie wpuszczano na Camino. Wszystkich zachęcano do kierowania się na zachód. Dokąd? Nieważne, byle opuścili wyspę.

Mijały minuty, a prognozy pozostawały jednomyślne. Oko cyklonu kierowało się prosto w stronę centrum Santa Rosa.

O ósmej piętnaście gubernator ogłosił przymusową ewakuację i wysłał do działania dwie jednostki Gwardii Narodowej. Policja zaczęła chodzić po domach. Zgodnie z prawem, mieszkańców nie można było zmusić do opuszczenia domów, więc od tych, którzy postanowili zostać, policja brała numery kontaktowe do krewnych i informowała, że ekipy ratunkowe nie będą próbowały im pomóc. Dwa szpitale ewakuowano, a pacjentów w najcięższym stanie przeniesiono do Jacksonville. Sześć sklepów spożywczych na wyspie otworzyło się wcześniej niż zwykle, by obsłużyć tłum spanikowanych klientów szukających wody w butelkach i produktów o długim terminie przydatności do spożycia.

Osoby, które zdecydowały się zostać, ostrzeżono, że po huraganie na wyspie przez kilka dni będzie brakowało jedzenia i wody, a także nie będzie prądu. Nie będzie również działała służba zdrowia.

Ostrzeżenia były wszechobecne i jednoznaczne: Opuśćcie wyspę!

9

W Bay Books pracowało siedem osób – trzy na pełny etat i cztery dorywczo. Teraz wszyscy słuchali rozkazów wykrzykiwanych przez Bruce’a i przenosili książki na drugie piętro, gdzie układali je na podłodze. Przesunięto stoliki i krzesła w niewielkiej kawiarni, by zrobić więcej miejsca. Dwaj młodzi mężczyźni zatrudnieni na pół etatu zostali posłani do sklepu Noelle, żeby przenieść jej ukochane antyki.

O wpół do dziewiątej pojawił się komendant straży pożarnej.

– Znajdujecie się zaledwie metr dwadzieścia nad powierzchnią morza, więc możecie się spodziewać zalania – poinformował Bruce’a. Księgarnia znajdowała się w odległości sześciu przecznic od zatoki na zachodzie i półtora kilometra od plaży na wschodzie. – Słyszał pan o nakazie ewakuacji?

– Nie wyjadę – odparł Bruce.

Komendant zapisał jego nazwisko, numer telefonu oraz dane kontaktowe Noelle, a następnie pośpiesznie udał się do sąsiedniego sklepu.

O dziewiątej Bruce zgromadził pracowników, kazał im zabrać swoje rzeczy i opuścić wyspę. Wszyscy zniknęli, poza Nickiem Suttonem, który wydawał się zachwycony perspektywą przeżycia potężnego huraganu. Stanowczo odmawiał ewakuacji.

Na półkach w biurze na pierwszym piętrze stały cenne pierwsze wydania. Bruce polecił Nickowi, by spakował je do pudeł i dostarczył do jego domu oddalonego o cztery przecznice. Następnie pojechał do Myry i Leigh, które gorączkowo wrzucały ubrania i psy do swojego starego kombi.

– Dokąd mamy jechać, Bruce? – spytała Myra, zlana potem i wyraźnie przestraszona.

– Wjedźcie na międzystanową dziesiątkę i kierujcie się w stronę Pensacoli. Po przejściu huraganu sprawdzę wasz dom.

– Zostajesz? – spytała Leigh.

– Muszę. Będę pilnował księgarni i wszystkiego doglądał. Nic mi się nie stanie.

– W takim razie my też zostajemy – oświadczyła Myra bez przekonania.

– Nic z tego. Może się zrobić niewesoło: mnóstwo przewróconych drzew, podtopienia, brak prądu przez kilka dni. Wyjedźcie i zatrzymajcie się w jakimś hotelu. Zadzwonię do was, kiedy telefony znów zaczną działać.

– Nie martwisz się? – spytała Leigh.

– Oczywiście, że się martwię. Ale nic mi nie będzie. – Pomógł im spakować wszystkie butelki z wodą, jakie znajdowały się w domu, a także skrzynkę alkoholu, trzy worki z jedzeniem oraz pięć kilogramów karmy dla psów. Praktycznie wepchnął je do samochodu i pomachał im na pożegnanie. Obie miały łzy w oczach, gdy rozpoczynały ucieczkę.

Zadzwonił do Amy, która już wyruszyła w drogę i pokonała most. Jej mąż miał ciotkę w Macon w Georgii, więc tam postanowili udać się na początek. Bruce obiecał zajrzeć do ich domu po wszystkim i zadzwonić. Chciał wybrać się na plażę, ale policja nie przepuszczała samochodów jadących na wschód. Mercer nie odbierała telefonu.

10

Tessa zbudowała swój dom na plaży trzydzieści lat wcześniej. Mercer w dzieciństwie spędzała tam letnie wakacje, z dala od kłócących się rodziców. Larry zawsze był w pobliżu, zajmował się naprawami w domu, spierał się z Tessą w kwestiach ogrodniczych oraz przynosił owoce i warzywa ze swojego ogrodu. Urodził się na wyspie i nigdy by jej nie opuścił, nawet w obliczu takiego zagrożenia jak Leo.

Tego ranka przywiózł osiem dużych płyt używanej sklejki, wiertarki i młotki, po czym razem z Thomasem zabili okna i drzwi, podczas gdy Mercer pośpiesznie pakowała swoje rzeczy do samochodu. Larry nalegał, by wyjechali jak najprędzej. Parter domu znajdował się pięć i pół metra nad poziomem morza, a od brzegu oddzielało go sześćdziesiąt metrów wydm. Larry był pewien, że fale nie dotrą do budynku, ale martwił się wiatrem.

Tessa straciła życie podczas huraganu i Mercer nie miała zamiaru pójść w jej ślady. O jedenastej uściskała Larry’ego na pożegnanie i odjechała. Thomas prowadził, a między nimi siedział jego biszkoptowy labrador. Potrzebowali godziny, by dotrzeć do mostu, a kiedy już po nim jechali w ślimaczym tempie, obserwowali niespokojne i groźne wody rzeki Camino oraz ciemniejące niebo, z którego zaczął padać deszcz.

11

Kiedy rzadkie książki już leżały bezpieczne w nowym sejfie znajdującym się obok sypialni, Bruce spróbował się odprężyć… jeśli to w ogóle było możliwe. Nie potrafił ignorować histerii, która zapanowała w mediach, a obserwowanie w czasie rzeczywistym, jak Leo zaciska swe oko i kieruje się w stronę wyspy, napawało go strachem. Bruce i Nick Sutton jedli kanapki na werandzie i patrzyli na deszcz. Wystraszona pokojówka już dawno wyjechała i zadzwoniła z Tallahassee.

Kolekcja Bruce’a była warta więcej niż cały towar w księgarni, dzieła sztuki na ścianach czy antyki, które Noelle sprzedawała koneserom. Ukrycie cennych tomów pozwoliło mu zabezpieczyć przed katastrofą – ogniem, wodą, wiatrem czy kradzieżą – sporą część majątku. Jego największa część wciąż spoczywała na stałym lądzie i nie wiedział o niej nikt poza Noelle.

Księgarnia była zamknięta na cztery spusty, podobnie jak wszystkie sklepy, restauracje i kawiarnie w centrum. Nikt nie miał ochoty robić zakupów ani jeść na mieście. Ulica Główna opustoszała, nie licząc policjantów w żółtych strojach przeciwdeszczowych. Nawet w normalny dzień na wyspie rzadko dochodziło do przestępstw. Potencjalni złodzieje mieszkali gdzie indziej. Najbardziej obawiano się podnoszącej się wody oraz rozbitego szkła.

Cztery przecznice dalej, gdzie od stu lat pyszniły się wiktoriańskie posiadłości, największym zagrożeniem były przewracające się drzewa. Niektóre z dębów rosły tutaj od trzech wieków, a wszystkie domy stały w cieniu grubych konarów porośniętych mchem hiszpańskim. Wiekowe i dostojne drzewa były chlubą tej okolicy, ale za kilka godzin miały się stać zagrożeniem.

Kiedy Nick wrócił do stołu z butelką heinekena, Bruce dolał sobie białego wina i sprawdził swoją listę.

– Myślę, że powinieneś tutaj zostać, kiedy zacznie się zabawa – powiedział. – Nie mam doświadczenia z huraganami, ale wydaje mi się, że razem będziemy bezpieczniejsi. Wiatr, woda, przewracające się drzewa, brak prądu… we dwóch będzie nam raźniej.

Nick pokiwał głową, ale nie był przekonany.

– Ile masz jedzenia?

– Dla dwóch osób wystarczy na tydzień. Mam też niewielki generator, który przez kilka dni pozwoli nam zasilać podstawowe sprzęty. Napełnię kanistry benzyną. Przyjechałeś motocyklem?

– Jak zwykle.

– No dobrze. Weź mojego chevroleta, pojedź do domu swoich dziadków i załaduj tyle jedzenia i wody, ile zdołasz. Zatankuj do pełna i szybko wracaj.

– Masz piwo? – spytał Nick. Typowy student.

– W piwniczce jest mnóstwo piwa, gorzały i wina. Teraz musimy skombinować trochę wody. Twój dziadek ma piłę łańcuchową?

– Tak, przywiozę ją.

– No to mamy plan. Do roboty.

Nick wyszedł, a Bruce dopił butelkę wina. Próbował się zdrzemnąć na hamaku, ale wiatr się wzmógł i robił zbyt wiele hałasu. W domu były trzy wanny i Bruce napełnił je po brzegi. Wniósł do domu meble z patio i zamknął wszystkie okna i drzwi. Na jego liście znajdowały się imiona trzydziestu jeden osób – pracowników, znajomych oraz oczywiście pisarzy. Z tej grupy pięć osób zdecydowało się zostać na wyspie, w tym Bob Cobb i Nelson Kerr. Myra i Leigh już jechały zatłoczoną dziesiątką, popijając rum, uspokajając psy i słuchając audiobooka z którąś ze swoich nieprzyzwoitych powieści. Chichotały jak pijaczki. Amy i jej rodzina byli w Macon. Jay Arklerood, poeta, zmierzał do Miami. Andy Adam wyjechał na samym początku, częściowo ze strachu, że jego krucha trzeźwość nie wytrzyma starcia z chaosem wywołanym przez śmiercionośny huragan. Bob Cobb zaszył się w swoim apartamencie razem z jakąś kobietą. Nelson Kerr siedział na molo w płaszczu przeciwdeszczowym i na razie cieszył się całym zamieszaniem. Jego apartament znajdował się niedaleko mieszkania Boba i obaj planowali pozostać w kontakcie, kiedy nadciągnie Leo.

Wewnątrz huraganu