Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
147 osób interesuje się tą książką
,,Byliśmy jak dwie zagubione dusze. Dwie zagubione dusze szukające w sobie ukojenia”.
Ruby Wilson po samobójczej śmierci agresywnego ojca przeprowadza się do domu matki, z którą łączy ją skomplikowana relacja. Kobieta wyszła ponownie za mąż, dlatego dziewczyna będzie musiała zmierzyć się z zupełnie obcymi osobami, zwłaszcza ze swoim przybranym bratem Lukiem.
Mogłoby się wydawać, że zmiana otoczenia pozwoli uciec Ruby od naznaczonej traumami przeszłości. Czas szybko weryfikuje tę nadzieję. Okazuje się, że Luke ma poważne problemy emocjonalne, w dodatku zachowuje się wyjątkowo zaborczo w stosunku do Ruby.
Ich burzliwa relacja z miesiąca na miesiąc się poprawia, wtedy jednak dziewczyna dowiaduje się o śmierci bliskiej osoby. Chcąc na własną rękę dotrzeć na pogrzeb, kupuje bilet na samolot dla siebie i przybranego brata. Jeszcze nie ma świadomości, że ten wyjazd drastycznie odmieni jej życie.
Kiedy Ruby jest na skraju załamania psychicznego, na jej drodze niespodziewanie staje Nathan Salvatore. Nieznajomy, z którym może mieć więcej wspólnego, niż mogło jej się wydawać.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 568
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Oliwia Jura
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Strączyńska
Korekta: Katarzyna Chybińska, Martyna Góralewska, Magdalena Kłodowska
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Ilustracja na okładkę: Aleksandra Monasterska
ISBN 978-83-8418-330-4 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
OSTRZEŻENIE
PLAYLISTA
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
ROZDZIAŁ 49
ROZDZIAŁ 50
EPILOG
ROZDZIAŁ DODATKOWY
PODZIĘKOWANIA
PRZYPISY
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Książka zawiera wątki/sceny z samookaleczaniem, myślami samobójczymi, toksycznymi zachowaniami, których pod żadnym pozorem nie należy romantyzować, przemocą fizyczną (również na tle seksualnym) i psychiczną oraz zaburzonym obrazem własnego ciała.
Bohaterka przeszła przez wiele traumatycznych wydarzeń, co odbija się na jej sposobie myślenia. Wybierane przez nią rozwiązania są wynikiem tego, czego doświadczyła. Często czuje się winna i stara się usprawiedliwić zachowania krzywdzących ją osób. Nie potrafi postawić własnego dobra na pierwszym miejscu. Jej ucieczkę od problemów stanowi zadawanie sobie bólu. Lektura nie zachęca do takiego sposobu radzenia sobie z emocjami.
Całe wykreowane w historii uniwersum jest fikcją. Podobnie jak pewne wątki, które – choć zawierają motywy z realnego świata – zostały zmienione przeze mnie na potrzeby fabuły. Przebieg rozprawy ukazany w książce i proces wiążący się z oczekiwaniem na nią nie odwzorowują stuprocentowo realiów. Decydując się na zapoznanie się z treścią, akceptujesz przedstawiony w niej mechanizm.
Wszelkie podobieństwo do postaci rzeczywistych, zbieżność imion oraz wydarzeń jest przypadkowe.
Czytelniku, proszę, pielęgnuj swoje zdrowie psychiczne. Jeżeli masz świadomość, że poruszana tematyka jest dla ciebie trudna, odłóż tę książkę. Natomiast jeśli już zdecydujesz się po nią sięgnąć i w trakcie poczujesz się niekomfortowo, to pomiń dany fragment albo przestań czytać. Zadbaj o siebie i o swoje samopoczucie.
Pierwsza połowa lektury stanowi wprowadzenie pewnych wątków, które choć niepozorne mają ogromne znaczenie w dalszej akcji. Zapraszam Cię do świata pełnego bólu, a zarazem zrozumienia. Mam nadzieję, że odnajdziesz tutaj cząstkę siebie.
Elk Grove – David Kushner
Skin and Bones – David Kushner
Daylight – David Kushner
Wires – The Neighbourhood
Baby Came Home – The Neighbourhood
Lurk – The Neighbourhood
U&I – The Neighbourhood
Where’s My Love – SYML
The War – SYML
Look After You – Aron Wright
Only – RY X
Stay – Rihanna, Mikky Ekko
Champagne Coast – Blood Orange
WILDFLOWER – Billie Eilish
Six Feet Under – Billie Eilish
i love you – Billie Eilish
hostage – Billie Eilish
The Other Side – Ruelle
Black Out Days – Phantogram
Spectre – Radiohead
It’s Ok – Tom Rosenthal
Go Solo – Tom Rosenthal
Saturn – Sleeping At Last
Let Down – Radiohead
Dla wszystkich zagubionych. Mam nadzieję, że wkrótce odnajdziecie swoje światło.
Niektórzy wierzą, że nasze życia splecione są ze sobą niewidzialną nicią, która – choć czasem niewiarygodnie zaplątana – złączy dwie przeznaczone sobie dusze.
Ruby
Odkąd pamiętam, rówieśnicy naśmiewali się z mojego ojca.
Niejednokrotnie widzieli go nietrzeźwego, co stało się powodem licznych żartów, których wysłuchiwanie było niewiarygodnie bolesne. Jednak z obawy przed odrzuceniem mnie przez fałszywych znajomych wszystkie ich obelgi tolerowałam, tuszując ból nieszczerym uśmiechem.
Kiedy stanęłam przed sądem, by podjąć decyzję, z którym rodzicem wolę zamieszkać, wybrałam ojca. Rozbudził on we mnie nadzieję, że odejdzie od swoich nałogów, alkoholu i hazardu. Wspomniał także o nowej rodzinie matki, twierdząc, że będę czuła się w niej niechciana.
Zmanipulował mnie, bojąc się tego, że go zostawię.
Z początku wszystko wydawało się łudząco idealne. Gdy tata wracał z pracy, poświęcał mi całą uwagę, oglądał ze mną filmy, czasem graliśmy też w planszówki.
Niestety z tygodnia na tydzień dotychczas zbudowany szkielet zaczął się kruszyć. Rozpoczęło się niewinnie. Czasem tylko znikał wieczorami. Tłumaczył swoją nieobecność pracą, chociaż w rzeczywistości wychodził grać. Później pojawiał się w domu pijany. Przypominanie mu o złożonej mi obietnicy przypłacałam awanturami.
Wszystko wróciło.
Mijały miesiące, a wraz z ich biegiem przyswoiłam myśl o klęsce, jaką poniosłam, wierząc w puste zapewnienia taty. Osiągnął swój cel; sprawił, że wybrałam właśnie jego.
Dostał, czego chciał. Nie musiał się więcej starać.
Już nie próbował ukrywać się z piciem. Bez odczuwania skrupułów zapraszał do naszego domu kolegów na wspólną grę i kazał mi obsługiwać mężczyzn poprzez serwowanie im trunków oraz przekąsek. Natomiast za nieposłuszeństwo oraz sprzeciwy karał wyjątkowo dotkliwie…
Najczęściej chowałam się przed nim w pokoju, zamykałam drzwi na klucz i dla dodatkowego bezpieczeństwa zastawiałam je komodą. Rano, gdy przygotowywałam się do szkoły, zachowywałam się wyjątkowo cicho, żeby przypadkiem nie obudzić pogrążonego we śnie ojca.
Nie pamiętam dokładnie momentu, w którym zaczął zatracać się w alkoholu. Nie potrafię też przypomnieć sobie chwili, bym jako dziecko widziała go trzeźwego. Natomiast dzień, gdy po raz pierwszy podniósł na mnie rękę, jestem w stanie opisać z najmniej istotnymi szczegółami.
Zupełnie jakby to było wczoraj.
Wydawało mi się, że tak było od zawsze. Przytulając się do taty, nieustannie czułam zapach, który z biegiem czasu zaczął mi się kojarzyć z jego osobą.
Jest jeszcze jeden intensywnie rdzawy odór, który zapamiętam do końca życia, a wraz z nim obraz nawiedzający mnie w koszmarach.
Kiedy tamtego dnia wracałam do domu, towarzyszyło mi przyjemne, rześkie powietrze. Sierpień nie zawodził pogodą. Z każdym kolejnym krokiem mój żołądek zaciskał się coraz bardziej, gdyż spodziewałam się, że znów natknę się na nastawionego na awanturę ojca.
Krzyczenie i bicie mnie działały na niego wyjątkowo kojąco. Agresja była jego sposobem na odreagowanie.
Odruchowo nacisnęłam klamkę drzwi wejściowych. Te ku mojemu zaskoczeniu nie stawiły oporu. Zaniepokoiło mnie to, ponieważ zawsze zostawialiśmy je zamknięte.
– Tato?
Nie słysząc odpowiedzi, ponowiłam pytanie i weszłam do środka. Nadal panowała cisza.
Czując pierwsze przebłyski paniki, zaczęłam otwierać drzwi do pokoi znajdujących się na parterze. Niemożliwe, żeby ojciec wyszedł. Zawsze dbał o zamykanie domu z obawy przed kradzieżą.
Mając nasilające się z każdą sekundą złe przeczucia, ruszyłam po schodach na piętro. Wszystkie pomieszczenia z wyjątkiem łazienki były otwarte.
– Tato? – spytałam po raz kolejny, pukając do drzwi. – Jesteś tam?
Ponowiłam pytanie, choć straciłam nadzieję na uzyskanie odpowiedzi. Nie zwlekając ani chwili dłużej, drżącą z nagłego stresu dłonią otworzyłam łazienkę.
Widok, jaki w niej zastałam, wydobył z mojego gardła pełen przerażenia krzyk.
Mężczyzna, który mimo wyrządzenia mi widocznych gołym okiem krzywd, był moim ojcem, mającym prowadzić mnie przez życie i pokazywać jego najpiękniejsze warstwy, siedział w zabrudzonej własną krwią wannie. Pustymi oczami wpatrywał się prosto we mnie.
Wymiociny podeszły mi do gardła. Chciałam stąd wyjść. Rzucić się pędem w stronę swojego pokoju, by wybudzić się z tego realistycznego koszmaru, ale nie mogłam. Szok zawładnął całym moim ciałem. Odebrał mi zdolność ruchu. Sparaliżował mnie.
Skazana na spojrzenie martwych tęczówek, zaczęłam błądzić wzrokiem po coraz bledszym ciele, największą uwagę przywiązując do wystającej poza wannę ręki. Przedramię było zapełnione kreskami, z których sączyła się krew, tworząc bordową plamę na białych kafelkach.
Pierwsze gorzkie strugi spłynęły po moich policzkach. Nie potrafiłam okiełznać rodzących się w głowie myśli, których z każdą chwilą przybywało. Nie widziałam ojca tak dokładnie jak wcześniej. Łzy całkowicie rozmazały obraz przede mną.
Zmuszając się do zachowania trzeźwości umysłu, wybiegłam z łazienki, po czym zatrzasnęłam drzwi z hukiem. Niczym w transie wyciągnęłam z kieszeni bluzy telefon i zadzwoniłam pod numer alarmowy.
Pytania dyspozytora wydawały się odległe. Zagłuszone. Jakbym była obecna tylko ciałem, a moja dusza krążyła gdzieś daleko stąd. Odpowiadałam półświadomie, znajdowałam się w rozsypce.
Medycy przyjechali wyjątkowo szybko. Na marne próbowali odciągnąć moje spojrzenie od taty.
Resztę wydarzeń spowiła mgła. Ze szpitala, do którego zostałam zabrana, zawiadomiono moją matkę o zaistniałej tragedii, a mnie przekierowano do psychologa. Nie odezwałam się. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Wciąż miałam przed oczami jedynie zakrwawionego ojca.
Poczułam dogłębne ukłucie w sercu przez fakt, że nie pozostawił listu pożegnalnego, w którym spróbowałby się oczyścić, wytłumaczyć swoje zachowanie. Wspomnieć, iż mimo wyrządzonych mi krzywd chciał być dobrym ojcem. Napisać, że mnie kocha, ponieważ nigdy nie wypowiedział tego na głos.
Nie pozostawił po sobie niczego. Niczego poza pytaniami, na które nie mogłam poznać już odpowiedzi.
Miałam już nigdy więcej go nie spotkać. Nie usłyszeć jego głosu. Krzyków. Nie zobaczyć, jak po powrocie z popołudniowej zmiany sięga po alkohol…
Skazał mnie na samotność.
Opuścił.
Ruby
Tatę pochowano na cmentarzu Lone Fir.
Nikt poza mną nie pojawił się na jego pogrzebie. Nawet matka.
Sama widziałam, jak składają trumnę do grobu. Sama wycierałam sobie łzy.
Tylko ja nad nim płakałam.
Kiedy ceremonia sfinansowana przez nowego męża matki dobiegła końca, zostałam przewieziona na lotnisko, skąd miałam lecieć do Nowego Jorku. Lot zaplanowany był na sześć godzin, co dawało mi czas na poukładanie sobie niektórych spraw w głowie. Wiedziałam, że wkrótce będę zmuszona zmierzyć się z nową – niekonieczne lepszą – rzeczywistością.
Bałam się spotkania z mamą. Nie miałam bladego pojęcia, jak zareaguje na mój widok po tak długiej rozłące. Nie chciałam, żeby widziała we mnie największy błąd swojego życia.
Nie chciałam, żeby widziała we mnie tylko ojca.
Po odprawie odebrałam bagaż i wyszłam przed lotnisko, gdzie czekał kierowca, mający zawieźć mnie do mojego nowego domu. Przyjaźnie wyglądający mężczyzna otworzył szybę od strony pasażera, po czym spojrzał na mnie spod czarnych szkieł okularów przeciwsłonecznych.
– Ruby Wilson? – upewnił się, wysiadając z auta.
– Tak – przytaknęłam.
Szofer zabrał ode mnie walizkę, a następnie umieścił ją w bagażniku.
– Zapraszam. – Uprzejmie otworzył tylne drzwi samochodu, z czego skorzystałam, wsiadając do środka.
Podczas jazdy wyglądałam przez szybę, po której sunęły krople deszczu, i z zafascynowaniem obserwowałam wieżowce oraz billboardy. Wyobrażenie zamieszkania w Nowym Jorku budziło we mnie swego rodzaju radość, którą gasiły jednak niesprzyjające przeprowadzce okoliczności.
Wielka, czarna brama otworzyła się przed nami, wpuszczając samochód na posesję. Okrążyliśmy fontannę, po czym zatrzymaliśmy się naprzeciwko schodów prowadzących do budynku.
W progu drewnianych drzwi wejściowych stanęła moja matka wraz z nowym mężem. Zobaczyłam ją po raz pierwszy od rozprawy. Zmieniła się. Dawniej charakterystyczne dla niej długie, ciemnobrązowe włosy ścięła do ramion i przefarbowała na blond. Była też znacznie szczuplejsza niż przedtem.
Za to jej spojrzenie pozostało tak samo przenikliwe jak dawniej. Niebieskie, pełne złości, a zarazem żalu tęczówki wpatrywały się we mnie, odzwierciedlając panującą w nich pustkę.
Na swoje nieszczęście nie mogłam pozostać we wnętrzu samochodu wiecznie. Musiałam stawić czoła towarzyszącemu mi stresowi. Niepewnie chwyciłam więc srebrną klamkę i ją nacisnęłam. Od razu uderzył we mnie chłodny podmuch wiatru, a ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz nim spowodowany.
Nerwowo przełknęłam ślinę i wysiadłam z pojazdu będącego moim chwilowym azylem. Zabrałam walizkę od kierowcy życzącego mi miłego wieczoru i wyładowując stres na plastikowej rączce, ruszyłam w stronę rodzicielki.
– Miło cię widzieć. – Jasnowłosy mężczyzna stojący obok matki wyszedł mi na powitanie i spróbował zamknąć mnie w uścisku. W ostatniej chwili się od niego odsunęłam, swoją postawą wprawiając go w widoczne zakłopotanie. – Jestem Jacob. – Gestem zaprosił mnie do środka. Następnie zawołał gosposię i poprosił, aby pokazała mi mój nowy pokój.
Ledwo postawiłam nogę na pierwszym stopniu schodów, gdy ponownie się odezwał:
– Kiedy się rozpakujesz, proszę, zejdź do nas.
Ciągnąc za sobą bagaż, weszłam do otwartego przez kobietę pokoju. Moje oczy momentalnie się zaświeciły, a usta rozchyliły w zdumieniu.
To miejsce było piękne.
Zdecydowanie odbiegało klimatem od bladożółtych, przyozdobionych naklejkami i plakatami czterech ścian, dawniej służących mi za schronienie.
Na śnieżnobiałych ścianach znajdowały się półeczki zapełnione książkami i minimalistyczne obrazy. Ogromne okno z wbudowanymi drzwiami prowadzącymi na balkon przysłonięte było po bokach beżowymi zasłonami, które idealnie komponowały się z resztą sypialni. Znajdowało się tu też przejście prowadzące do prywatnej łazienki oraz niewielkiej garderoby.
I chociaż pokój pozytywnie odbiegał od moich wyobrażeń, czułam się tutaj obca. Wszystko było takie inne. Nie moje.
Poczułam w sercu niekomfortowy ucisk. Brakowało mi paneli, których skrzypnięć nauczyłam się na pamięć, aby z samego rana omijać te niewłaściwe. Wzrokiem odruchowo podążyłam w lewy róg sypialni, żeby sprawdzić, czy szafa, w której chowałam oszczędności, została ich pozbawiona. Jednak nie było jej tam. Nie znalazłam także wydrapanych w tynku napisów.
Musiałam przyjąć do świadomości fakt, że stamtąd uciekłam. Przynajmniej fizycznie.
Otworzyłam walizkę i zaczęłam rozkładać w szufladach oraz półkach ubrania wraz z innymi rzeczami. Na koniec, przebrana w szare, znoszone dresy, podeszłam do drzwi. Moja dłoń spoczęła na metalowej klamce, nie zamierzała jednak tak prędko z niej zniknąć.
Bojąc się konfrontacji z domownikami, musiałam zebrać w sobie niewiarygodnie duże pokłady odwagi, co udało mi się zrobić po kilku minutach bezczynnego stania.
Idąc po schodach, wzięłam głęboki wdech. Wypuściłam powietrze, dopiero kiedy znalazłam się w kuchni połączonej z salonem i jadalnią. Wzrokiem odszukałam Miriam zajmującą miejsce obok Jacoba przy stole nakrytym białym obrusem.
– Siadaj z nami. – Ojczym wskazał wolne krzesło naprzeciwko siebie. – Mam nadzieję, że spodobał ci się pokój. Musiałem poradzić się kilku znajomych, bo kompletnie nie wiem, co lubią aktualnie nastolatki.
– Tak, jest przepiękny – odparłam. – Dziękuję.
Rozmowa między mną a mężczyzną się nie kleiła. Na wszystko odpowiadałam wymijająco, czując się niekomfortowo. Uratowała mnie czarnowłosa kobieta, która przed każdym z nas ustawiła porcelanowe talerze. Stojąca obok niej dziewczyna nałożyła na nie mięso w sosie grzybowym oraz purée kalafiorowe. Dorosłym podała także kieliszki z czerwonym winem.
Obdarzyłam alkohol zawistnym spojrzeniem.
Pozbawiona apetytu, grzebałam widelcem w jedzeniu. Obraz leżącego we krwi ojca przewijał się w mojej głowie, powodując silne zaciskanie się żołądka. Nie chcąc jednak wyjść na wybredną, pozłacanymi ząbkami zebrałam odrobinę tłuczonych kalafiorów, aby spróbować nieznanej mi dotąd potrawy.
Lekko dmuchnęłam na sztuciec, po czym wsunęłam go do ust. Westchnęłam, przewracając oczami z zachwytu, gdy smak potrawy rozprowadził się po podniebieniu.
Jakie to było dobre.
Kiedy miałam włożyć kolejną, tym razem o wiele większą, porcję purée do ust, telefon mężczyzny zadzwonił. Jacob na widok kontaktu natychmiast odebrał połączenie i wyszedł z salonu, zostawiając mnie sam na sam z matką.
A tego właśnie obawiałam się najbardziej.
Przygniatała mnie panująca między nami cisza. Czułam, że muszę coś powiedzieć, zanim to okropne uczucie wyniszczy mnie od środka.
– Dziękuję – wydukałam, mając ochotę uciec wzrokiem do swojego talerza. – Za wszystko.
Miriam z pogardą uśmiechnęła się pod nosem.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie masz szczęście, że Jacob cię tutaj sprowadził – powiedziała z awersją, lekko kręcąc głową. – Dwa lata temu ktoś dał ci wybór – przypomniała z żalem. – Sama skazałaś się na życie u boku tego potwora i teraz będziesz ponosić tego konsekwencje.
– Nie mów tak o nim. – To jedyne, co udało mi się z siebie wydusić. Byłam świadoma krzywd, jakie nam wyrządził, lecz mimo tego wszystkiego mówienie o nim w ten sposób… wydawało się niewłaściwe.
– Prawda aż tak cię boli? – prychnęła.
Rozchyliła usta, by kontynuować, ale zdążyła wypowiedzieć jedynie pierwszą głoskę. Przeszkodził jej wracający do salonu Jacob, który postanowił nie ingerować w naszą wymianę zdań. Wyraz twarzy kobiety odzwierciedlał jej zdenerwowanie.
– Dzwoniła opiekunka z obozu – zmienił temat, za co byłam mu wdzięczna. – Wyrzucili go.
– Za co tym razem? – zapytała Miriam z nutą ironii w głosie.
– Pobił się z kimś. Znowu. – Mężczyzna zabrał z blatu kluczyki do samochodu. – Muszę tam jechać. Obiecuję, że wrócę jak najszybciej.
Jacob posłał nam przelotne spojrzenie, po czym skierował się do wyjścia. Uczyniłam to samo, nie chcąc kontynuować kłótni mogącej zejść na gorsze tematy niż ojciec. Matka rozkoszowała się słowami, jeszcze bardziej oczerniającymi go w oczach innych. Swoimi opowieściami kreowała jego osobę w umysłach bliskich.
Wróciłam do swojego pokoju, a raczej próbowałam, ponieważ kilka razy pomyliłam drzwi do niego prowadzące.
Marzyłam o prysznicu. Potrzebowałam zmyć z siebie ślady ostatnich dni.
Pod natryskiem, który powierzchownie miał stanowić formę relaksu po wyczerpującej podróży, uporczywe, analizujące wszystko myśli powróciły. Tchnięta nimi, obiecałam sobie, że pozostawię przeszłość za sobą i potraktuję przeprowadzkę jako szansę na nowy początek.
Nikt nic o mnie nie wiedział. Tutaj nikt nie mógł oceniać mnie przez pryzmat opinii taty.
Opuściłam kabinę prysznicową, nareszcie czując się w pełni świeżo. Zabrałam wcześniej przygotowany ręcznik, wytarłam nim ciało i przebrałam się w piżamę.
Po wyjściu z łazienki zostawiłam otwarte drzwi, następnie uchyliłam okno, aby wilgoć miała którędy uciekać. Doszczętnie wykończona dzisiejszym dniem, wygodnie ułożyłam się pod puchową kołdrą. Świeża pościel oraz idealnie miękki materac tworzyły cudowną kompozycję.
Zmęczenie przymykało moje powieki, a także rozluźniało ciało, lecz głowa pozostawała nieustępliwa, torturując mnie nieprzyjemnymi myślami. Chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, powracałam do tamtej łazienki.
W końcu mój oddech stał się spokojniejszy. Prawie spałam, kiedy nagle z parteru rozległ się trzask, który wybudził mnie z tego błogiego stanu.
Donośny i wyraźnie poirytowany tembr Jacoba wypełnił klatkę schodową. Chwilę później dołączył do niego nie mniej zdenerwowany głos mojej matki.
Słysząc krzyczących dorosłych, gwałtownie usiadłam na łóżku.
Bałam się, że rozpętają awanturę podobną do tych z udziałem mojego ojca.
Hałaśliwa, pełna reprymend rozmowa przerodziła się w kłótnię, do której włączył się ktoś jeszcze.
Podeszłam do drzwi, po czym lekko je uchyliłam, aby usłyszeć, co dokładnie mówili, lecz w tym momencie, jak na ironię, sprzeczka dobiegła końca.
Słysząc kroki, natychmiast domknęłam drzwi i w pośpiechu wróciłam na materac.
Osoba idąca wcześniej po schodach przeszła obok mojej sypialni, po czym zatrzymała się nieco dalej. Otworzyła drzwi pokoju obok, a następnie zamknęła je z charakterystycznym skrzypnięciem.
Rozbudzona podejrzewałam, że ponowne zaśnięcie nie wchodziło w grę. Przynajmniej nie w ciągu najbliższej godziny. Obróciłam się na drugi bok w poszukiwaniu pozycji do rozmyślania.
Przez uchylone drzwi balkonowe do środka pokoju zawędrował znajomy smród papierosów. Najszybciej, jak potrafiłam, wstałam z łóżka i zamknęłam skrzydło, żeby uciąć obrzydliwy odór roznoszący się po pomieszczeniu.
Pomimo niewiarygodnych problemów z zaśnięciem mogłam określić tę noc jako najspokojniejszą w całym swoim życiu. Pierwszy raz od paru lat czułam się bezpiecznie.
Już nie musiałam się bać, że obcy mężczyzna wtargnie do mojego pokoju mimo zabarykadowanych drzwi.
Otworzyłam oczy, które od razu zostały zaatakowane promieniami słońca, wdzierającymi się do pokoju przez szparę między zasłonami. Dałam sobie kilka minut na rozbudzenie, delektując się ciepłem kołdry.
Mój brzuch zaczął wysyłać wyraźne sygnały o ogarniającym go głodzie. Nie chcąc dłużej zwlekać ze śniadaniem, leniwie wstałam z łóżka i skierowałam się na dół.
Świadomość, że już nie muszę chodzić na palcach, pilnując każdego swojego ruchu, była nad wyraz nierealna.
Schodząc po stopniach, poczułam intensywny zapach pankejków, roznoszący się po całym parterze. Do ust napłynęła mi ślina, a niemogący się doczekać jedzenia żołądek zaburczał.
Weszłam do kuchni, w której znajdowała się tylko starsza kobieta, przekładająca na patelni małe, okrągłe placuszki.
– Dzień dobry – przywitałam się, próbując zdusić chęć ziewnięcia. – Mogę w czymś pomóc?
– Nie, dziękuję, słońce – odpowiedziała, nakładając pankejki na talerz. – Siadaj do stołu, za chwilkę podam ci śniadanie. O mamusiu, będę musiała zadbać o twoją dietę, żebyś przybrała trochę ciała. – Uśmiechnęła się z troską. – Jesteś taka drobna.
Zajęłam to samo miejsce co wczoraj. Gosposia postawiła przede mną talerz z apetycznie wyglądającymi plackami polanymi syropem klonowym. Chwyciłam pozłacane sztućce i zaczęłam jedzenie puszystych naleśników.
Spojrzałam na puste krzesło, na którym wieczorem siedziała matka. Chociaż na samą myśl o tym czułam dyskomfort, wiedziałam, że muszę podjąć próbę przeprowadzenia z nią poważnej rozmowy. Chciałam pokazać jej mój punkt widzenia. Opowiedzieć o słowach ojca. Sprawić, by przestała karać mnie udawaną obojętnością.
Zamierzając spytać krzątającą się po kuchni kobietę, gdzie mogłabym znaleźć mamę, obróciłam się za siebie. Niestety nikogo już nie zastałam.
Kiedy byłam najedzona, odeszłam od stołu, żeby wstawić talerz do zmywarki, która okazała się zapełniona. Aby nie zostawiać po sobie brudnych naczyń i nie dodawać gosposi zbędnej pracy, zdecydowałam się umyć go ręcznie. Włożyłam leżące obok zlewozmywaka silikonowe rękawiczki i wzięłam zieloną gąbkę nasączoną specjalnym płynem.
– Jesteś tu nowa?
Usłyszałam za sobą obcy głos. Zignorowałam go, myśląc, że się przesłyszałam.
Chwyciłam brudne od lepkiego sosu naczynie i zaczęłam zmywać klejącą warstwę, kiedy coś uderzyło w moje plecy. Ból może nie należał do przeszywających, czy specjalnie mocno odczuwalnych, ale był wystarczający, żebym spojrzała przez ramię w poszukiwaniu jego przyczyny.
Moje brwi mimowolnie wystrzeliły w górę, gdy po drugiej stronie kuchennego blatu ujrzałam o wiele wyższego ode mnie blondyna, wpatrującego się we mnie z wyraźnym rozbawieniem. Kiedy się odwróciłam, a chłopak dostrzegł moją twarz w pełnej okazałości, jego uśmiech momentalnie zbladł, a przez oczy przeszła dziwna do opisania iskra.
Z nieznajomego przekierowałam wzrok na przedmiot, którym we mnie rzucił. Okazała się nim mandarynka.
– Co ty wyprawisz? – Uniosłam się, lekko zirytowana.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – stwierdził, zakładając ręce na klatce piersiowej. – Służba ma za zadanie mnie słuchać.
– Nie jestem żadną służbą. – Oburzona, podniosłam owoc i rzuciłam nim w chłopaka.
Ten niestety miał lepszy refleks, niż sądziłam, i w porę zdążył się odsunąć, przez co mandarynka zatrzymała się na stojącej nieopodal wazie, zamiast uderzyć w niego.
Słysząc charakterystyczny dźwięk towarzyszący tłuczeniu szkła, pośpiesznie zdjęłam rękawiczki, niedbale wrzuciłam je do zlewu, po czym przerażona pędem ruszyłam w stronę stołu.
Odłamki porcelany walały się po całym pomieszczeniu, co uniemożliwiło zebranie ich i sklejenie w kompletną całość.
– Masz cela – prychnął. – Obyś nie wiązała swojej przyszłości z policją, bo zamiast oddać strzał ostrzegawczy, przypadkiem przydzwonisz jakiemuś biedakowi w cyngiel.
Ignorując docinki nastolatka, opadłam na kolana i drżącymi palcami zaczęłam zbierać z paneli większe kawałki wazy.
Moim ciałem wstrząsały dreszcze w reakcji na ogarniającą je panikę. Obawiałam się, że Jacob straci nad sobą panowanie i rozpocznie awanturę. Że zechce wymierzyć sprawiedliwość na swój własny sposób.
Ojciec surowo karał za takie przewinienia.
Czując pod powiekami znajome pieczenie, rękawem bluzy przetarłam zbierające się w kącikach oczu łzy. Chłopak obok musiał mieć mnie za kompletną wariatkę. Nie znał prawdziwego powodu mojego zdenerwowania. Nie miał pojęcia, że dawniej zwykłym stłuczeniem szklanki skazywałam się na cielesne obrażenia.
Kiedyś z rąk wypadł mi ulubiony kubek taty. W odwecie szklanym kawałkiem pociął moje plecy, pozostawiając na nich grube szramy.
– Przepraszam – wydukałam, po czym uniosłam spojrzenie na zdezorientowanego blondyna.
Ten ściągnął brwi i posłał mi niezręczny uśmiech, jakby nie rozumiał mojego zmartwienia. Następnie otworzył usta być może po to, aby zapewnić, że nie zniszczyłam niczego drogocennego, lecz przeszkodził mu w tym Jacob, który wszedł do salonu z kubkiem porannej kawy.
Dopiero teraz zauważyłam łudzące podobieństwo między tą dwójką.
– Co się tutaj stało? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
Z nerwów nieświadomie ścisnęłam w dłoni odłamki porcelany. Syknęłam z bólu, gdy jeden z nich niespodziewanie przeciął skórę.
– Tato, to był przypadek – oświadczył nastolatek, wychodząc ojcu naprzeciw. – Podrzucałem mandarynką i przypadkiem rozbiłem wazę… A ona… – Spojrzał na mnie, pełen udawanej przed mężczyzną skruchy. – Ona tylko chciała pomóc mi to posprzątać.
Jacob westchnął zrezygnowany.
– Luke, ile razy mam cię prosić, żebyś nie bawił się niczym w salonie. Ostatnio była lampa, teraz wazon. Na Boga, co będzie kolejne? Okno?
Zdziwił mnie sposób, w jaki ojczym przyjął wieść o zniszczonym naczyniu. Nie krzyczał. Nie wszczynał awantury. Nie zamachnął się ręką, chcąc uderzyć blondyna. Zachował natomiast stoicki spokój i chociaż wypowiedział swoją reprymendę tonem pełnym politowania, to nie wydawał się zły.
– Ruby, zostaw to. Proszę. – Przekierował wzrok ze mnie na syna. – A ty poproś kogoś, żeby to ogarnął. I naucz się, że kuchnia to nie jest boisko do koszykówki.
Luke przewrócił oczami i wyszedł z pomieszczenia w poszukiwaniu gosposi. Ja w międzyczasie podniosłam się z podłogi, a potem odłożyłam na stół to, co udało mi się zebrać.
– Jak ci się spało? – zagadnął mężczyzna, podchodząc do cukierniczki na blacie, aby posłodzić kawę. – Kiedyś słyszałem, że podobno sen, który przyśni się nam pierwszej nocy w nowym miejscu, zrealizuje się za jakiś czas. To taka pierdółka.
– Dobrze – odparłam, próbując przypomnieć sobie, czy tej nocy cokolwiek mi się przyśniło.Często wypierałam sny z pamięci, ponieważ większość z nich była powiązana z gorszą stroną mojego dzieciństwa. Choć myślami krążyłam wokół wczorajszej nocy, nie potrafiłam przypomnieć sobie niczego z wyjątkiem kłótni, która przerwała mi tamten błogi stan. – W zasadzie nie przypominam sobie niczego konkretnego.
Ojczym po wsypaniu do napoju dwóch łyżeczek cukru odłożył cukierniczkę na ozdobny talerzyk.
Zacisnęłam wargi w cienką linię, czując narastające wyrzuty sumienia przez to, że Luke obarczył całą winą siebie. Nie chciałam, by przypłacił swój dobry uczynek konsekwencjami, które musiałam ponieść sama.
– Jacob? – Spojrzałam na mężczyznę, odreagowując kumulujący się we mnie stres poprzez zabawę palcami. – To ja rozbiłam wazę, nie on. Nie zrobiłam tego celowo, to był przypadek. Naprawdę. On… – zaczęłam się plątać, podświadomie oczekując agresywnej reakcji.
– Nie zaprzątaj sobie tym głowy. – Pocieszająco wzruszył ramionami. – Przecież to zwykła waza.
Słowa mężczyzny wywołały we mnie lekkie zmieszanie. Uśmiechnęłam się blado, chcąc przykryć w ten sposób zdezorientowanie.
Ojciec nigdy nie przepuścił okazji, żeby mnie skrzywdzić.
– Wiem, że w domu, w którym się wychowywałaś, było ci ciężko. Nie potrafię sobie wyobrazić, przez co przeszłaś. Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że tutaj jesteś bezpieczna – powiedział, demaskując moje obawy. – Nie musisz się bać. Nikt już cię nie skrzywdzi. Pamiętaj, że odkąd przekroczyłaś próg tego domu, stałaś się jego częścią. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę w stanie zastąpić ci ojca, lecz zrobię wszystko, co w mojej mocy, byś czuła się tutaj komfortowo.
– Dziękuję – odpowiedziałam, czując się dziwnie odsłonięta. Nienawidziłam poruszać tematu taty z innymi. – Doceniam to.
– Planuję dziś zabrać cię do galerii, żebyś mogła wybrać sobie ubrania i kosmetyki. Zrób listę rzeczy, których potrzebujesz, a potem przyjdź do mnie. Będę krzątał się na parterze.
Pokiwałam głową, po czym wróciłam do pokoju, przepełniona niebotyczną ulgą. Dobrze wiedziałam, że długo zajmie mi pełne zaaklimatyzowanie się, ale na samą myśl o zapewnieniu Jacoba moje serce rozgrzewało przyjemne ciepło.
Może faktycznie ten dom i ci ludzie mieli zagwarantować mi bezpieczeństwo? Może nareszcie miało być lepiej.
Ruby
Pośród ścian swojego nowego pokoju czułam się mała. Nic nieznacząca. Jakbym była odosobnionym elementem, niemogącym wpasować się w całość.
Wszystko tutaj tak bardzo odbiegało od mojego dawnego życia, że byłam tym przytłoczona. Nie potrafiłam przywyknąć do myśli, że nie muszę rozważać już każdego ruchu, zastanawiając się nad jego konsekwencjami, które i tak bym poniosła bez względu na wybraną przeze mnie opcję.
Trudno było porzucić nawyki, jakie nabyłam w ciągu tych niespełna siedemnastu lat, oraz uciążliwe myśli rozkładające wszystko na czynniki pierwsze.
Szukając sposobu na zajęcie czymś głowy, zabrałam się za sporządzanie zleconej przez Jacoba listy. Wbrew pozorom nie było to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Wzięłam to zadanie na poważnie, upewniając się, czy dane rzeczy będą mi potrzebne. Nie chciałam naciągać ojczyma na niepotrzebne wydatki, dlatego każdy z podpunktów analizowałam wiele razy.
Zapisałam w notatkach w telefonie najbardziej skromną listę, jaka przyszła mi do głowy. Uwzględniłam w niej rzeczy typowo higieniczne. Dodałam również kilka ubrań, pilnując, żeby zachować umiar.
Kiedy skończyłam, zmieniłam piżamę na czarne kolarki oraz luźny, granatowy T-shirt z nazwą rockowego zespołu. Rozczesałam włosy i gotowa do wyjścia zeszłam na parter, po drodze podążając śladem Luke’a, którego blond czupryna mignęła przede mną.
Weszłam za nim do salonu, gdzie zastałam Jacoba z telefonem przy uchu. Nie musiałam długo czekać na zakończenie prowadzonej przez mężczyznę rozmowy, gdyż pożegnał się z tym kimś i przerwał połączenie, kiedy tylko mnie dostrzegł.
– Przepraszam, ale niestety nie dam rady z tobą pojechać. W moim biurze doszło do awarii i jestem im potrzebny – wyjaśnił ze skruchą. – Luke, podejdź tutaj – polecił, odwracając uwagę chłopaka od herbaty, którą wyciągnął właśnie z mikrofali. – Zabierz Ruby do galerii.
– Wychodzę z Wrenem. – Luke od razu zbył ojca.
– W takim razie odwołasz spotkanie. – Jacob obstawał przy swoim.
– Mam wszystko, czego potrzebuję – wtrąciłam, nie chcąc stanowić przeszkody dla planów nastolatka. – To może poczekać.
– Nie, nie może. Luke, zbieraj się. Natychmiast – rozkazał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Luke westchnął przeciągle.
– Chodź – rzucił do mnie od niechcenia.
Niepewnie ruszyłam za nim długim korytarzem, rozpoczynającym się nieopodal schodów. Na samym końcu znajdowały się duże, metalowe drzwi, które chłopak otworzył, po czym przepuścił mnie przodem.
Rozglądałam się po pomieszczeniu, chłonąc wzrokiem jego wnętrze. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy tuż po wejściu był czarny kabriolet, stojący naprzeciwko bramy garażowej. Nieopodal niego znajdowała się szklana ściana z wykonanymi z tego samego tworzywa drzwiami, prowadzącymi do siłowni, zapełnionej najróżniejszym sprzętem.
Wsiedliśmy do samochodu. Luke nacisnął pilot otwierający bramę i uruchomił pojazd. Zapięłam pasy, usiłując znaleźć wygodną pozycję do jazdy.
Chłopak wyjechał z garażu, a następnie okrążył małe rondo. Atmosfera między nami nie należała do szczególnie napiętych, lecz zdawałam sobie sprawę, że jestem dla niego swojego rodzaju utrudnieniem.
Pogoda wyjątkowo dopisywała, co pozwalało Luke’owi na jazdę z odsłoniętym dachem. Letni wiatr plątał moje włosy, dlatego co chwilę przeczesywałam je dłonią, próbując doprowadzić je do ładu. Wszystko tylko po to, żeby pięć sekund później powróciły do poprzedniego stanu.
Luke uruchomił radio i zaczął przełączać stacje w poszukiwaniu pasującego mu utworu. Trwało to dość długo, ale nareszcie zdecydował się na jeden z nich, słysząc czołówkę Born to Die od Lany Del Rey.
Oparłam głowę o fotel, zatracając się w melodii, która w dziwny sposób ulokowała się w pozytywnych wspomnieniach z mojego dzieciństwa, choć nie było ono w nie obfite.
Nuciłam piosenkę pod nosem, podziwiając widoki za oknem. Droga, którą jechaliśmy, była prawie pusta, dlatego chłopak nie ograniczał się do przepisowej prędkości. Czułam się zupełnie jak beztroskie dziecko. Wszystkie zmartwienia się ulotniły, pozwalając mi zatracić się w chwili.
Po raz pierwszy od ponad roku poczułam wewnętrzny spokój.
– Chcesz? – Wyciągnął w moją stronę opakowanie gum Wrigley’s.
– Poproszę. – Zabrałam jeden listek i rozpakowałam cynamonowy przysmak. – Dziękuję.
Wjechaliśmy do zatłoczonego miasta. Dopiero po kilkudziesięciu minutach udało się nam wyplątać z korka i trafić pod odpowiedni budynek. Na parkingu nie obeszło się bez przekleństw Luke’a czy wyzwisk rzuconych w stronę kierowców, gdyż ci ośmielili się zatrzymać na upatrzonym przez niego miejscu.
Otworzyły się przed nami ruchome drzwi galerii. Panujący wewnątrz chłód przyjemnie otulił spragnione klimatyzacji ciało.
– Więc… – Luke spojrzał na mnie wyczekująco spod wachlarza jasnobrązowych rzęs, odciągając moją uwagę od architektury budynku. – Jaki jest pierwszy punkt na twojej liście?
– No tak. Lista… – Uruchomiłam telefon, żeby zajrzeć w notatki. – Kosmetyki. Nie zdążyłam ich kupić przed przeprowadzką.
Nie miałam za co ich kupić, ponieważ ojciec nie pozostawił po sobie ani centa. Wszystko przepił.
Luke dobrze wiedział, dokąd się kierować, więc zaprowadził nas do pomarańczowej drogerii. Podczas gdy błądziłam między regałami w poszukiwaniu potrzebnych produktów, chłopak wręcz deptał mi po piętach. Czułam na sobie jego zniecierpliwiony wzrok za każdym razem, kiedy przystanęłam, aby ukradkiem podejrzeć cenę kosmetyku.
Przełamałam się i włożyłam najtańszy pakiet odżywki z szamponem do koszyka trzymanego przez Luke’a. Ten zerknął na niego oceniająco, po czym wymienił opakowania na te, które odrzuciłam ze względu na ich koszt. Nawet nie zwrócił uwagi na cennik.
– Nie musiałeś – zapewniłam nieco skrępowana.
– Czego jeszcze potrzebujesz? – Nie czekając na odpowiedź, przejął ode mnie komórkę i obrzucił spojrzeniem krótką notatkę. – Tylko tyle? To jakbyśmy przyjechali tutaj po nic.
– Zależy mi tylko na kilku rzeczach.
– Chcesz mi powiedzieć, że dzielnie walczyłem o miejsce na parkingu, żeby wrócić stąd z niewielką reklamówką? Nie ma takiej opcji. Będziesz hurtowo kontynuować te swoje zakupki, żebym nie musiał tutaj prędko wracać.
Luke dobrał jeszcze trzy opakowania tych samych kosmetyków, po czym szybkim krokiem zaczął przemierzać alejki sklepu, aby zrealizować listę. Robiąc to, wykraczał poza jej punkty. W ten sposób z kilku najpotrzebniejszych artykułów, które swobodnie zmieścilibyśmy w rękach, zrobiły się dwie papierowe torby.
Wzbogacona o kilka butelek balsamu kokosowego oraz w produkty higieniczne o zbliżonym do niego zapachu, nie potrafiłam oderwać wzroku od wzrastających na liczniku cyfr. Niepodzielający mojego przerażenia Luke beztrosko przyłożył kartę do terminala.
Zawsze lubiłam chodzić po galeriach. Kiedy jeszcze mieszkałam w Portland, właśnie one pozwalały mi zabić czas i chroniły mnie przed wczesnym powrotem do pijanego ojca.
Natomiast Luke utwierdził mnie w przekonaniu, że nie odwiedzę tego typu miejsc przez najbliższy rok.
Chłopak na siłę zaciągnął mnie do sklepów, gdzie wybierał mi ubrania. Większość z nich odbiegała od komfortowego stylu, którego starałam się trzymać. Jednak by nie wyjść na niewdzięczną, posyłałam Millerowi lekki uśmiech za każdym razem, gdy pokazywał mi nową sukienkę, akceptując tym jego wybór.
Jego rozrzutna postawa przeczyła mojemu postanowieniu o zakupie jak najmniejszej ilości rzeczy. Czułam się niezręcznie z faktem, że wydaje na mnie tyle pieniędzy.
Z początku idealnym pomysłem na zmuszenie go do powrotu wydawała mi się wymówka o obcierających butach, ale szybko z niej zrezygnowałam z obawy, że chłopak zaproponuje kupienie nowych.
Po długich namowach w końcu odpuścił i zaakceptował moje zapewnienia, że nabyłam już wystarczającą ilość odzieży, więc możemy wreszcie opuścić galerię.
Byliśmy już niedaleko wyjścia, gdy zerknęłam na wystawę za szybą butiku. Przystanęłam, gdyż mój wzrok przykuła krwistoczerwona sukienka.
– Podoba ci się?
– Mogę ją przymierzyć?
– Możemy już wracać, brzuch mnie boli – przytoczył moje słowa sprzed kilku minut, piskliwie naśladując mój głos. – Jesteś strasznie niezdecydowana, wiesz?
Patrzyłam na niego, nie wiedząc, czy ta odpowiedź aprobowała moje pytanie, czy jemu przeczyła.
– Właź tam – dodał.
Tłumiąc podekscytowany uśmiech, weszłam do sklepu. Odnalazłam odpowiedni rozmiar, zabrałam ubranie ze stojaka i pobiegłam do przymierzalni.
Włożyłam kreację, napawając się widokiem satynowej tkaniny, mieniącej się w świetle przymierzalni. Jej krój idealnie podkreślał moje kształty, dodatkowo je zaokrąglając.
Chociaż zazwyczaj widok mojego ciała w przylegającym ubraniu budził we mnie odrazę i odbierał mi poczucie komfortu, tym razem było inaczej. Po raz pierwszy od dawna poczułam się atrakcyjna.
Po uporaniu się z zapięciem ściągnęłam sukienkę. Przypadkowo napotkałam metkę z ceną, a moje wargi mimowolnie się rozchyliły.
– Och… – wydusiłam z siebie w szoku.
Zawiedziona włożyłam swoje rzeczy i najostrożniej, jak potrafiłam, odwiesiłam materiał na wieszak. Na samą myśl, że mogłam zniszczyć ją podczas przymierzania, przez moje ciało przemknęły nieprzyjemne ciarki.
Wyszłam z przymierzalni. Moje spojrzenie automatycznie powędrowało w stronę Luke’a, opierającego się o ścianę naprzeciwko wejścia. Odwróciłam wzrok.
– Hej. – Zatrzymał mnie. – Co się stało? Przecież ci się podobała.
– Zły rozmiar.
– Możesz wziąć inny.
– Okropnie na mnie leży – rzuciłam wymijająco, odkładając kreację na specjalny stojak.
Opuściłam galerię u boku obładowanego torbami blondyna. Kilkukrotnie pytałam, czy na pewno nie potrzebuje pomocy. Jednak ten uparcie trzymał się swojej racji, że jest silnym mężczyzną, który doskonale poradzi sobie sam.
Temperatura na zewnątrz odrobinę spadła, a słońce zdążyło zajść, co idealnie obrazowało, ile czasu spędziliśmy na błądzeniu po galerii.
Kiedy dotarliśmy do samochodu, Luke upchnął torby do małego bagażnika, po czym zajął miejsce za kierownicą.
– Niedaleko jest budka z hot dogami, możemy tam podjechać, bo zaraz umrę z głodu. Gonienie z tobą po sklepach jest męczące.
– Wypraszam sobie – powiedziałam z teatralnym wyrzutem. – To ty kazałeś mi ,,gonić” po sklepach.
– Bo nie przyjechałem tu po cztery rzeczy – odparł kąśliwie.
Podczas drogi nie wpakowaliśmy się w korki, co stanowiło miłe zaskoczenie. Szybko przemknęliśmy przez miasto i zatrzymaliśmy się na małym placu nieopodal rozjaśnionej czerwono-pomarańczowymi neonami budki.
Wokół znajdowały się stoły z krzesłami, których siedzenia oklejono sztuczną czerwoną skórą, jednak przez czas oraz przewijających się w ciągu dnia klientów pozostały z niej tylko otarcia. Zajęłam miejsce na jednym z nich, a Luke złożył zamówienie.
Po kilku minutach czekania dołączył do mnie z dwoma hot dogami. Zgodnie z moją prośbą podał mi mniejszego, po czym zaczął zajadać się swoim.
– Czemu przyznałeś się za mnie? – zadałam dręczące mnie od rana pytanie.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Byłaś przerażona, nie chciałem cię dodatkowo stresować. Szlag – fuknął, kiedy sos skapnął na jego biały T-shirt. – Twoja mama to Miriam, tak? – zmienił temat, mniej ubrudzoną dłonią sięgając po chusteczkę.
– Mhm – potwierdziłam z pełnymi ustami.
– Współczuję – prychnął.
– Nie jest taka zła.
– Przyjechałaś tutaj na resztę wakacji? – zapytał. Zamiast pozbyć się plamy, tylko bardziej ją rozmazał.
– Nie, mój tata… – przerwałam, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. – Zmarł. Musiałam przeprowadzić siętutaj.
Ten fakt wydał mi się dziwnie neutralny, jakbym już zaakceptowała tę myśl. Tata niejednokrotnie znikał nocami, obiecując mi, że już nigdy nie wróci. Że tego dnia ze sobą skończy. Za szóstym razem przestałam płakać. Pozwoliłam świadomości mówiącej, że mogę go już nigdy nie zobaczyć, osiąść w swoim umyśle.
Był dla mnie martwy, odkąd powiedział mi, że jestem naiwna. Odkąd otwarcie przyznał, że wykorzystał moją nadzieję na jego zmianę, aby zatrzymać mnie przy sobie.
Pamiętam jego triumfalny śmiech. I to, jak jego dźwięk przewijał się w mojej głowie, odbijał echem, żeby następnie nawiedzać mnie w koszmarach.
– Em… – Na usta chłopaka wpłynął pocieszający wyraz. – Moja matka też. Zaćpała się. – Przygryzł dolną wargę, parskając. – Widać ciąży nad nami jakieś fatum umierających rodziców – zażartował, próbując rozluźnić atmosferę, na co niezręcznie się uśmiechnęłam.
– Najwyraźniej.
Luke wspomniał o śmierci matki niewzruszonym tonem, jakby mówił o pogodzie, a nie o stracie bliskiej osoby. Jednak bardzo dobrze wiedziałam, że to było tylko pozorem. Zmyłką.
Robiłam to samo, oszukując samą siebie, że śmierć taty mnie nie dotknęła, chociaż doskonale wiedziałam, że była to nieprawda.
Mama u boku nowego męża nareszcie czuła się szczęśliwa, a ja pomimo naszej skomplikowanej relacji cieszyłam się jej szczęściem. Oboje z Jacobem na nie zasługiwali po tym, co ich spotkało.
Luke zaniósł torby pełne nowych ubrań i akcesoriów do mojego pokoju, trzymając się swojego zdania co do ,,prawdziwej męskiej siły”. Postanowiłam nie ponawiać pytań dotyczących pomocy, wiedząc, że zostałyby one zbyte odmową. Wykorzystałam czas, w którym Luke nosił moje zakupy, całkiem produktywnie, gdyż wzięłam relaksujący prysznic. Uwielbiałam letnią wodą zmywać z siebie nagromadzony w ciągu dnia brud.
Nie chcąc odkładać ogromu nowych rzeczy do rozpakowania na jutro, zaczęłam rozmieszczać ubrania na półkach drewnianej garderoby.
Już miałam chwycić papierowe opakowanie z zamiarem wyciągnięcia jego zawartości, kiedy jedna z torebek szczególnie przykuła moją uwagę.
Torebka z etykietą butiku.
Z lekkimi, przyjemnymi w odczuciu obawami otworzyłam ją, a na widok zawartości wydałam z siebie pełne niedowierzania westchnienie.
Znajdowała się tam ona – sukienka, którą przymierzałam.
Ruby
Ostatnie dwa tygodnie wakacji spędziłam sama. Mama wraz z Jacobem przez większość czasu przesiadywali w pracy, dlatego widywałam ich sporadycznie. Natomiast Luke ciągle wychodził spotykać się ze znajomymi i rzadko wracał z tych spotkań trzeźwy.
Zabijałam czas głównie poprzez czytanie książek znalezionychna półkach w pokoju. Czasem udało mi się porozmawiać z kucharką, Suzy.
Dzięki chwilom spędzonym w odosobnieniu zaczęłam bardziej doceniać swoje towarzystwo. Czasem doskwierała mi samotność. Zdarzało się nawet, że nie potrafiłam myśleć o niczym innym niż ona, ale starałam się zakopać to uczucie głęboko w sobie.
Pocieszający okazał się fakt, że rozpoczynał się rok szkolny. Z jednej strony czekałam na niego z niecierpliwością, z drugiej towarzyszył mi stres związany z ogromem zmian. Nowa szkoła. Nowi ludzie. Nowe otoczenie.
Wszystko tutaj było obce i wymagało ode mnie włożenia niewiarygodnych pokładów energii w to, aby się zaaklimatyzować.
Jednak ten dzień musiał kiedyś nadejść.
Budzik nastawiony wieczorem, zadzwonił punktualnie o szóstej rano. Po ocknięciu się przemyłam twarz lodowatą wodą i nałożyłam cienką warstwę korektora, aby zakryć cienie pod oczami. Rozczesałam włosy, a następnie próbowałam zapleść je w warkocz, ale presja czasu niosąca za sobą wizję spóźnienia odebrała mi tę umiejętność.
Włożyłam granatowy mundurek, podarowany mi wieczorem przez Jacoba, po czym z plecakiem w ręce zeszłam do jadalni, gdzie spakowałam lunch przygotowany przez Suzy.
Zabrałam stojący obok niego talerz z parującą jajecznicą i zajęłam miejsce przy pustym stole.
Popijałam ostatni kęs śniadania wiśniową herbatą, kiedy do kuchni wszedł Luke.
– Suzy schowała ci smoothie do lodówki – poinformowałam.
– Ciebie też miło widzieć – prychnął, wyciągając biały bidon ze wskazanego przeze mnie miejsca. – Poczekaj na mnie, ogarnę się za parę minut i pojedziemy.
„Parę minut” trwało godzinę. Luke w przeciwieństwie do mnie nie przejmował się możliwym spóźnieniem, zachowując się tak, jakby miał co najmniej dwie godziny w zanadrzu.
Przez jego lekceważącą postawę niejednokrotnie rozważałam opcję zamówienia taksówki. Nie chciałam spóźnić się już pierwszego dnia. Na samą myśl o oceniających spojrzeniach rówieśników, gdy w połowie lekcji wejdę do klasy, robiło mi się niedobrze.
Przyjechaliśmy do szkoły spóźnieni o ponad kwadrans. Blondyn zaprowadził mnie przed sekretariat, życzył mi powodzenia i udał się do swojej sali lekcyjnej.
Nabrałam sporą ilość powietrza nosem, a po chwili wypuściłam je ustami z cichym westchnieniem. Zapukałam do drzwi i nie czekając na odpowiedź, otworzyłam je.
Siedząca przy wysokim biurku kobieta, będąca najpewniej sekretarką, uniosła brew, mile zaskoczona.
– Ari, myślałam, że zmieniłaś szkołę. Wracasz do nas?
Spojrzałam za siebie, by się upewnić, czy kobieta mówi na pewno do mnie.
– To chyba pomyłka. Jestem Ruby. Ruby Wilson – sprecyzowałam. – Pan Miller był tutaj wczoraj.
– Naturalnie. – Wyraźnie zmieszana, wpisała coś do komputera, uderzając paznokciami o klawiaturę. – Wybrałaś już może zajęcia dodatkowe?
– Jeszcze nie.
– W takim razie… – Spojrzała na ladę w poszukiwaniu potrzebnego papieru. – O! Jest. Proszę. – Podała mi dokumenty razem z długopisem.
Po wypełnieniu wszystkich podpunktów i wybraniu przedmiotów łącznie z zajęciami dodatkowymi oddałam kobiecie uzupełnioną kartę, a następnie otrzymałam plan lekcji oraz kluczyk do szafki.
Sekretarka zaproponowała, że odprowadzi mnie do klasy i przy okazji pokaże szkołę. Tak więc błądziłam u jej boku po pustych korytarzach, zupełnie tracąc orientację. Wydawało mi się, że krążymy w kółko.
Przystanęłyśmy przed drzwiami pracowni językowej, w której odbywała się druga z moich lekcji. Kobieta weszła do środka, co również uczyniłam, niechętnie przekraczając próg. Wszystkie spojrzenia od razu spoczęły na mnie.
– Dzień dobry – przywitałam się, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjaznymi tęczówkami nauczyciela.
– To Ruby, wasza nowa koleżanka. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją ciepło – zwróciła się do klasy sekretarka.
Miałam ochotę rozpłynąć się w powietrzu. Na dobre zniknąć.
– Jak dobrze widzieć kolejną humanistyczną duszę na moich zajęciach. – Mężczyzna westchnął uradowany. – Zajmij wygodne miejsce, Ruby.
Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu wolnego krzesła. Czując na sobie wzrok uczniów, usiadłam w pierwszej ławce – jedynej wolnej. Nauczyciel powrócił do wprowadzania nowego tematu, ale nie potrafiłam się skoncentrować na jego słowach, zbyt rozproszona szeptami rówieśników.
Przez resztę lekcji obserwowałam przez okno dziedziniec szkoły, kreśląc wzorki na marginesie zeszytu. Nawet nie próbowałam rozglądać się po klasie, ponieważ wizja nawiązania z kimś kontaktu wzrokowego mnie przerażała.
Rozbrzmiał długo upragniony dzwonek. Zarzuciłam plecak na ramię, przypadkiem kogoś szturchając, za co cicho przeprosiłam i wyszłam z sali z ochotą zapadnięcia się pod ziemię.
Potrzebowałam pobyć sama, dlatego zaczęłam nieudolnie szukać toalety, wciąż nie mając pojęcia, co gdzie się znajduje. W końcu dostrzegłam drzwi z nadrukiem kobiety, więc skierowałam się do pustego pomieszczenia i zamknęłam się w jednej z kabin.
Wszystkie przerwy tego dnia spędzałam tak samo – schowana w łazience. Niestety dość szybko nadeszła moja największa zmora, czyli przerwa na lunch.
Podążając za tłumem przepychających się uczniów, dotarłam do stołówki. Zestresowana przez grupki, które zajęły wszystkie stoły, zamierzałam z powrotem skierować się do wyjścia. Opcja zjedzenia na korytarzu nie brzmiała najgorzej.
– Ruby!
Obróciłam się, słysząc znajomy głos. Siedzący z grupką kolegów Luke machał do mnie.
– Siadaj z nami!
Podchodząc do stolika, zauważyłam, jak wyrazy twarzy obecnych przy nim nastolatków przekształciły się w zdziwione. Przekierowali spojrzenia ze mnie na blondyna, który tylko wzruszył ramionami, czym wprowadził mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
Luke odsunął się od jednego z przyjaciół, robiąc mi miejsce. Usiadłam, mówiąc krótkie ,,cześć”, ale nie usłyszałam odpowiedzi.
Wyciągnęłam z dna plecaka lunch, którym okazały się sałatka owocowa oraz czekoladowa babeczka. Bawiłam się posiłkiem, przesuwając kawałki owoców widelcem, ponieważ nie mogłam zebrać się w garść, aby wziąć pierwszy kęs. Miałam wrażenie, że wszyscy mnie obserwują, co tylko potęgowało mój strach przed jedzeniem w towarzystwie obcych osób.
Starałam się nie przywiązywać uwagi do prowadzonych przez otaczających mnie chłopaków rozmów, które wydawały się dwuznaczne. Przez chwilę odniosłam wrażenie, że komunikują się między sobą zdaniami, które tylko oni rozumieli. Oderwałam się myślami od ich słów i wreszcie zdobyłam się na odwagę, by rozejrzeć się po stołówce.
Siedzące nieopodal dziewczyny patrzyły w stronę naszego stolika, a dokładniej znajdujących się przy nim nastolatków. Zakładały przy tym kosmyk włosów za ucho lub zalotnie się uśmiechały.
Jedna z nich wstała i zaczęła iść w naszą stronę. Długie, falowane, blond włosy lekko unosiły się z każdym krokiem dziewczyny, podobnie jak biust, który wyeksponowała poprzez rozpięcie kilku guzików mundurkowej koszuli.
– Heeej – przeciągnęła niepotrzebnie, specjalnie nachylając się nad stolikiem.
– Czego chcesz, Megan? – zapytał rudowłosy chłopak, z niechęcią akcentując jej imię.
Czując w każdym zakamarku ciała, że konfrontacja z nią przysporzy mi niepotrzebnych nerwów, wgryzłam się w babeczkę, żeby przypadkiem nie skusić się na odpowiedź. Nie mogłam już pierwszego dnia przyciągnąć jej uwagi.
– Organizuję wieczorem w moim domku letniskowym imprezę z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. Miałam nadzieję, że się zjawicie… – Przekierowała wzrok na mnie. – Ty też możesz przyjść. Jeśli musisz… – dodała pod nosem, maskując fałszywą wypowiedź cukierkowym uśmiechem.
– Nie jesteśmy zainteresowani – zbył ją nastolatek naprzeciwko mnie.
– Szkoda… – Westchnęła, robiąc przybitą minę. Szybko jednak zmieniła postawę i podstępnie się uśmiechnęła. – A może ty, A…
– Słyszałaś? – wtrącił nagle zirytowany Luke. – Odejdź.
Megan strzepnęła włosy z ramienia, prychając. Obróciła się, poprawiła marynarkę, po czym na odchodne rzuciła:
– Tak na marginesie ta babeczka ma strasznie dużo kalorii. Jeżeli będziesz jadła ich więcej, to szybko przytyjesz.
Ruby
Każdy z nas ma potrzebę przynależności. Chcemy wiedzieć, że mamy osobę, która nas rozumie. Osobę, której możemy opowiedzieć o wszystkim, a ona wciąż będzie patrzeć na nas w ten sam doskonały sposób.
Potrzebujemy znaleźć kogoś ,,do pary”. Człowieka równie skrzywdzonego jak my, który bez zbędnych słów odczyta nasze emocje.
Natomiast ja nigdy nigdzie nie pasowałam. Nigdy nie czułam się do pary.
Ludzie, z którymi dawniej się zadawałam, wyśmiewali mojego tatę na każdym kroku, dobrze zdając sobie sprawę z bólu, jaki niosły ich słowa. Byli w pełni świadomi tego, co dzieje się w moim domu, lecz mimo to nie stronili od okrutnych żartów.
Starałam się udawać, że to wszystko śmieszy mnie tak samo, jak ich. Obawiałam się, że jeśli wyjawię im prawdę, to mnie porzucą. Osamotnią.
Miałam złudną nadzieję, że w nowej klasie poczuję się znacznie lepiej. Nikt stąd nie wiedział o uzależnieniach mojego ojca. Nikt nie mógł użyć tego argumentu przeciwko mnie jako pomysłu na żart. Złudną, ponieważ wszyscy utworzyli dobrze zgrane duety czy grupy niepotrzebujące kolejnej osoby.
Na lekcji wychowania fizycznego stałam w rzędzie, obserwując, jak uczniowie obok mnie są wybierani do dwóch zespołów.
Mnie pozostawiono na koniec.
Obie drużyny kłóciły się o to, do której z nich będę musiała dołączyć. Żadna nie chciała mnie przyjąć, twierdząc, że mają komplet graczy.
Kazano mi usiąść na ławce, co też zrobiłam, przez co spędziłam całą lekcję na oglądaniu gry dopingujących się nawzajem nastolatków. Nie krzyczeli na siebie, kiedy coś komuś nie wyszło, zamiast tego podnosili tę osobę na duchu, mówiąc, że następnym razem się uda.
Oglądając to wszystko z boku, zaczęłam zazdrościć im wypracowanej relacji. Tworzyli zżyty zespół, do którego prędko mnie nie dopuszczą, bojąc się, że z mojej winy on się rozpadnie.
Równo z dzwonkiem wyszłam z sali gimnastycznej. Nie podążyłam za resztą dziewczyn do szatni. Moje podbrzusze oraz plecy znaczyły liczne, rzucające się w oczy, blizny. Nie chciałam, żeby ktoś je zobaczył i wywnioskował własne racje lub, co gorsza, podzielił się zaobserwowanym obrazem z innymi.
Wciąż mając na sobie strój do ćwiczeń, szłam korytarzem, aby przebrać się w toalecie, gdzie nikt nie mógł oceniająco spojrzeć na zagojone cięcia czy inne ślady agresji ojca.
Dzwonek zabrzęczał kilka sekund temu, dlatego korytarz zapełniał się uczniami. Od paru dni odnosiłam wrażenie, że większość z nich na mnie patrzy. Nie dziwiło mnie to, ponieważ miałam na tym punkcie obsesję. Zawsze wydawało mi się, że wszyscy obserwują każdy mój ruch i mnie oceniają. Jednak teraz nie było to tylko wyolbrzymienie mojej wyobraźni.
Teraz była to prawda.
Przyspieszyłam kroku. Weszłam do toalety i zamknęłam się w kabinie, która na przestrzeni tygodnia stała się moim azylem. Wyciągnęłam z plecaka złożony w kostkę mundurek, a następnie się w niego przebrałam.
Zastanawiałam się, co takiego przykuło do mnie uwagę większości uczniów. Na wszelki wypadek sprawdziłam w małym lusterku, czy nie mam czegoś na twarzy, ale nie zauważyłam niczego nietypowego.
Toczącą się mojej w głowie walkę przerwały wchodzące do łazienki dziewczyny. Od razu rozpoznałam wśród nich drażniący uszy głos Megan.
– Zakład, że tej całej Ruby zaraz pęknie mundurek? – zaśmiała się złośliwie. – Wygląda, jakby wpychała się do niego na siłę. Nie mogę uwierzyć, że on zwraca uwagę na kogoś… takiego – prawie splunęła tym stwierdzeniem.
Zdrętwiałam.
– Widziałyście jej włosy? – wtrąciła ze słyszalną odrazą jedna z jej koleżanek. – Wstyd by mi było chodzić z czymś takim. Na jej miejscu już dawno ogoliłabym się na łyso.
Przeczesałam brązowe pasma dłonią, odnosząc wrażenie, że ich tekstura stała się szorstka.
– Za kogo ona się uważa? – oburzyła się Megan. – Tak dobrze mi się z nim układało! Jej obecność wszystko zepsuła!
Usłyszałam dźwięk rozpinanej torebki.
– Megan, kochana, nie masz się kim przejmować. Nie pozwól sobie nawet myśleć, że jesteś gorsza niż ona.
– Skoro jestem o wiele lepsza, to dlaczego cały czas patrzy na nią?
– Widziałyście, jak wygląda. On ewidentnie szuka zastępstwa po Arion, a ona jest po prostu łatwa. – Kolejna z dziewczyn wyraziła swoje stanowisko.
– Bądźmy szczere, ona nie jest żadną konkurencją. Pewnie zaraz się nią znudzi. Dobrze wiesz, że takie jak ona szmacą się najszybciej.
Nie mam pojęcia, w którym momencie zastygłam w miejscu, wysłuchując dalszych, coraz gorszych sformułowań. Słowa wypowiedziane, by najpewniej pocieszyć Megan, nieustannie przeplatały się w mojej głowie.
Te dziewczyny powiedziały coś, czego nigdy nie chciałabym usłyszeć.
Dalsze lekcje przesiedziałam, zamęczając się myślami w kabinie. Dla wielu ta sytuacja wydawałaby się błahostką. Dla mnie było to coś znacznie cięższego.
Kompleksy dotyczące ciała zakorzenił we mnie ojciec, który od dziecka komentował mój wygląd.
Zawsze znalazł coś, do czego mógł się przyczepić. Raz uważał, że jestem za chuda, dlatego kazał mi się przejadać. Innym razem mówił, że przytyłam, więc ograniczał mi porcje jedzenia do minimum.
Już jako siedmioletnie dziecko przestałam czuć się ze swoim wyglądem w pełni dobrze. Zawsze zazdrościłam idealnie prezentującym się dziewczynkom, którym mamy każdego ranka układały fryzury. Odbiegałam od nich, nie mając tak dobrej relacji ze swoją rodzicielką. Moja matka była obrońcą, kobietą chroniącą mnie przed gniewem ojca, a nie osobą od szeptania czułych słów i zaplatania warkoczy.
Zabrzęczał dzwonek, oznajmiający zakończenie mojej ostatniej lekcji. Luke miał dziś zajęcia krócej, dlatego nie musiałam na niego czekać.
Wychodząc z toalety, wbijałam wzrok w podłogę. Pospiesznym krokiem szłam w stronę parkingu, żeby czym prędzej opuścić to miejsce. Ciężar spojrzeń niektórych wręcz mnie przygniatał, utrudniając każdy kolejny krok.
Przed szkołą czekał na mnie Luke, otoczony kolegami oraz próbującą wkupić się w ich towarzystwo Megan. Widok dziewczyny wzbudził we mnie negatywne emocje wiążące się z dzisiejszą sytuacją. Chociaż bardzo chciałam, nie mogłam tak po prostu puścić słów jej koleżanek w niepamięć. Zagnieździły się w moim umyśle.
– Hej – przywitałam się z kolegami Luke’a. Dwóch z nich mi odpowiedziało, co uznałam za znaczny postęp.
– Megan, sprawdź, czy cię nie ma pod latarnią. – Szatyn, który z tego, co kojarzyłam, na imię miał Wren, uśmiechnął się złośliwie, kiedy dziewczyna przerwała jednemu z chłopaków, aby wyjawić swoje stanowisko w przytoczonym przez niego temacie.
Wzburzona nastolatka prychnęła z pogardą, obracając się do Wrena, co Luke sprytnie wykorzystał, by niezauważenie odejść od sprzeczającego się towarzystwa. Posłał przyjacielowi wdzięczne spojrzenie, a ten w odpowiedzi puścił mu oczko.
Wsiedliśmy do samochodu i czym prędzej odjechaliśmy spod szkoły.
– Gdzie byłaś w czasie przerwy na lunch? – zagaił Luke, wyciszając radio.
– W toalecie.
– Tak długo? Przecież przerwa trwa godzinę.
Przekierowałam wzrok na widok za oknem, nie wiedząc jak odpowiedzieć. Nie zamierzałam zwierzać mu się z podsłuchanej rozmowy. Mówienie o tym odbierałam jako coś wstydliwego i nad wyraz intymnego. Nawet przeszła mi przez głowę myśl, że Luke będzie podzielał ich zdanie i uzna moją postawę za wyolbrzymianie.
Kiedy przyjechaliśmy do domu, bez słowa opuściłam garaż. Wydarzenie z łazienki przez cały dzień odciągało moje myśli od głodu, który powrócił ze zdwojoną siłą w momencie, gdy do moich nozdrzy dotarł silny zapach makaronu z warzywami.
Weszłam do kuchni, gdzie zauważyłam na skórzanej kanapie mamę oglądającą telewizję. Kobieta spojrzała na mnie ukradkiem, wyraźnie niezachwycona moją obecnością. Starając się stłumić ogarniający mnie żal, włączyłam płytę indukcyjną i od razu zwiększyłam temperaturę palnika z potrawą.
– Czemu wróciłaś szybciej? – zapytałam, by załagodzić napiętą atmosferę, czego szybko pożałowałam.
Zignorowała mnie. Potraktowała jak powietrze.
Karała mnie ciszą.
– Mamo… – zaczęłam, dobrze wiedząc, że stąpam po kruchym lodzie. Ta rozmowa od samego początku była skazana na klęskę. – Nie dam rady tak dłużej. Proszę, daj mi to wszystko wyjaśnić… – Nawiązałam z nią kontakt wzrokowy i dostrzegłam w jej oczach obojętność, pustkę, którą tak bardzo bałam się ujrzeć po raz kolejny. – Kilka dni przed rozprawą rozmawiałam z tatą… błagał, bym nie zostawiła go samego. Opowiadał mi o tobie i o Jacobie, mówiąc, że jeżeli wybiorę ciebie, to pozostanę sama. Przekonywał, że zaczniesz mnie ignorować, chcąc nawiązać więź z nową rodziną.
Cisza. Okropna cisza, niszcząca moją nadzieję na to, że zrozumie.
– Bałam się. Nie chciałam z nim zostawać, ale obiecywał, że się zmieni. Z początku wszystko było dobrze. Spędzaliśmy dużo czasu razem, a potem… Potem wszystko wróciło.
Kobieta siedziała w bezruchu. Dopiero po dłużącej się minucie, w trakcie której zdążyłam wykalkulować tysiące sposobów, na jakie mogła mnie wyśmiać, podniosła się i powolnym krokiem ruszyła w moją stronę.
Czujnie ją obserwowałam, nie wiedząc, jakie ma zamiary. Zamierzała mnie uderzyć? Puścić moje wyznania mimo uszu i wyjść, tak po prostu się ze mną mijając?
Przewinęło mi się przez myśl naprawdę wiele scenariuszy, nigdy jednak nie przypuszczałam, że matka mnie przytuli.
Moje odwzajemnienie uścisku emanowało tęsknotą. Nie pamiętałam, kiedy wzięła mnie w objęcia po raz ostatni.
– Męczyłaś się z tym człowiekiem tylko dlatego, że bałaś się zostać sama? – spytała cicho, na co lekko przytaknęłam. – Czemu najpierw nie porozmawiałaś ze mną?
– Myślałam, że nie zrozumiesz… – wydukałam słabo.
Miriam mocniej przyciągnęła mnie do siebie, pozwalając mi zatopić się w jej ramionach. Czułam się jak człowiek. Nie byłam ignorowana, a chwila, o której skrycie marzyłam, nareszcie się spełniła.
Ten dość intymny moment przerwał Luke. Kobieta odsunęła się ode mnie jak oparzona, gdy tylko go zauważyła.
Przez jej nagłą zmianę postawy przypomniałam sobie o przygotowywanym jedzeniu. Natychmiast podbiegłam do części blatu, gdzie stała patelnia z makaronem, żeby wyłączyć podgrzewanie. Mrużąc powieki i wykrzywiając twarz w grymasie w obawie przed najgorszym, odkryłam pokrywkę patelni.
Niemal od razu uderzył we mnie swąd spalenizny.
– Miałem na to ochotę – powiedział stojący za mną Luke z talerzem oraz widelcem w dłoniach.
– Przepraszam. – Zamknęłam pokrywkę.
– Zadzwonię do taty, żeby kupił nam coś, gdy będzie wracał z pracy… – wymamrotał, z rozczarowaniem okładając naczynie na miejsce.
Jacob uratował nas wszystkich i przywiózł dwie duże pizze.
Końcówkę dnia spędziliśmy we czwórkę, grając w Monopoly i zajadając się trójkątnymi kawałkami. Luke musiał zastawić większość z wykupionych przez siebie parceli, dlatego pod koniec gry się obraził i przeklął jej twórcę.
Ten wieczór był dla mnie swego rodzaju przełomem. Po raz pierwszy poczułam się pełnoprawnym członkiem rodziny. Nie bałam się śmiać z żartów Luke’a w obecności ojczyma ani rozmawiać z mamą.
Zaczynałam czuć się tutaj jak w domu.
Siedemnaste urodziny, czyli wydarzenie, o którym marzyłam jako dziecko.
Wierzyłam, że do tego czasu tata podejmie walkę z uzależnieniami i pogodzi się z mamą, abyśmy mogli nareszcie spędzić ten dzień bez kłótni. Nigdy, nawet w najbardziej spędzających sen z powiek koszmarach, nie przypuszczałabym, że to wszystko skończy się w taki sposób.
A jednak… Tata złamał dane mi obietnice, nie zaprzestając nałogów i pozostawiając mnie całkiem samą. Twierdził, że w domu matki będę czuła się odmieńcem. Obiecywał, że on nigdy mnie nie zostawi, ale kłamał. Tak wiele razy po prostu skłamał.
Nie czułam radości spowodowanej urodzinami. Nie, kiedy moje dziecięce życzenie, o którym myślałam zawsze podczas zdmuchiwania świeczek, zwyczajnie przepadło.
Zazwyczaj w urodziny towarzyszyła mi motywacja, podtrzymywana przez nadzieję, że tego dnia będzie inaczej. Dziś nie miałam ochoty na nic, z wyjątkiem przespania całego popołudnia.
Z fantazji o śnie pod ciepłą kołdrą skutecznie wybudził mnie dźwięk alarmu, przypominając o szkole. Jęknęłam z dezaprobatą. Potrzebowałam dobrych dziesięciu minut, aby postawić się na nogi i zacząć poranną toaletę.
Niewyspana wszystko wykonywałam dwa razy wolniej niż zazwyczaj. Nawet przypadkiem ubrudziłam koszulę mundurka pastą do zębów, przez co musiałam przebrać się w zapasową.
– Dzień dobry – przywitałam się z myjącą ekspres do kawy Suzy.
Z miską płatków cynamonowych zajęłam miejsce przy stole. W moje ślady poszedł Luke, który chwilę wcześniej wszedł do pomieszczenia. Chłopak zabrał czyste naczynie i usiadł naprzeciwko mnie. Zawiedziona obserwowałam, jak wlewa do niego mleko i dopiero później wsypuje płatki.
– Co? – zapytał, widząc moją minę.
– Pierwsze płatki – odparłam pewnie.
– Psychopatka… Jak można pierwsze dawać płatki? Przecież jesz potem takie rozmoczone ohydztwo!
– Musisz jeść szybko, wtedy nic ci się nie rozmoczy.
– Jesteś jakaś inna… – dodał ciszej, dosypując kolejną porcję.
Wstałam od stołu, by włożyć brudne rzeczy do zmywarki. W formie małej zemsty za jego ostatnie słowa sprzątnęłam mu sprzed nosa opakowanie i położyłam je na blacie.
– Ej! – oburzył się.
– Ile mam jeszcze na ciebie czekać? – zmieniłam temat. – Mam nadzieję, że dziś się nie spóźnimy.
– Jeśli przyniesiesz mi plecak z pokoju, to możliwe, że się wyrobimy.
Nie mając niczego do stracenia, ruszyłam na piętro. Otworzyłam drzwi do pokoju Luke’a. W pomieszczeniu było wyjątkowo ciemno. Odsłoniłam czarne kotary, wpuszczając światło do środka, a wtedy uderzył mnie widok porozrzucanych ubrań.
Wszędzie walały się sterty odzieży.
Przez utrzymywany na podłodze nieład zaczęłam się domyślać, dlaczego Luke tak długo się szykuje. Obawiałam się, że odnalezienie plecaka w tym miejscu będzie awykonalne.
I owszem było. Za znalezienie czegokolwiek w tej sypialni powinno się otrzymywać order. Okazało się, że plecak leżał pod biurkiem, przykryty ciemnoszarą bluzą.
Dumna, że pośród takiego bałaganu udało mi się coś znaleźć, wróciłam na dół.
– Kiedy ostatni raz sprzątałeś w pokoju? – Zsunęłam z ramienia ciążący na nim tobołek. – Bo wydaje mi się, że nigdy!
– Przynajmniej gdy czegoś szukam, to się nie obijam.
– Próbowałeś odnaleźć coś w tym chaosie? Przecież to jest niemożliwe!
– A ty masz porządek w pokoju? – spytał z nutą kpiny.
– Tak – odpowiedziałam pewnie, jak nigdy dotąd, zakładając ręce na piersi.
– Zaraz to się może zmienić. – Luke pędem rzucił się w stronę mojej sypialni. Dotarł do garderoby, gdzie otworzył jedną z szuflad.
– Możemy już jechać? Nie wygłupiaj się!
Chłopak uśmiechnął się przebiegle i wyrzucił jej zawartość, po czym wsadził rękę pomiędzy ubrania na półce. Również one wylądowały na podłodze. Jednak nie same. Z nimi wypadło coś jeszcze.
Moje małe pudełeczko, ale o wiele bardziej przerażała mnie jego zawartość.