Watykan - Klaus-Rüdiger Mai - ebook + książka

Watykan ebook

Klaus-Rüdiger Mai

3,9

Opis

"Watykan – miejsce pełne mrocznych cieni i zarazem oślepiającego światła, o którym Mai snuje z werwą wspaniałą, zapierającą dech opowieść od czasów jego powstania aż po dzień dzisiejszy. To rzetelnie i zarazem z pasją napisana książka, od której nie można się oderwać. Watykan – od ponad 2000 lat symbol światowej polityki, potęgi na nieprawdopodobną skalę i zręcznych manipulacji kościoła katolickiego. To malutkie państewko w samym sercu Rzymu ma od kilkunastu stuleci po dziś dzień decydujący wpływ na życie miliardów ludzi na kuli ziemskiej. „Państwo Boga” to nie tylko historia kształtowana w imię nauk głoszonych przez Chrystusa, to także – a może przede wszystkim – liczne tajemnice, intrygi, manipulacje, fałszerstwa, morderstwa na zlecenie, walka o władzę i ogromne operacje finansowe. Z drugiej strony to kolebka dzisiejszej kultury europejskiej, nieprawdopodobne bogactwo, najwspanialsze na świecie muzea i tradycja. Fascynująca lektura odkrywająca najskrytsze sekrety zza watykańskich murów."

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 611

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (10 ocen)
3
3
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opatrzność powierzyła papieżom

ukształtowanie suwerenności europejskiej.

Joseph de Maistre

Écrasez l’infâme! – Zniszczcie tę hańbę!

Wolter o Kościele katolickim

PIERWSZE TYSIĄCLECIE
Obszar tranzytowy wieczności Wprowadzenie

Watykan – to wyjątkowo żywotne zespolenie życia ludzkiego i wyrazistej architektury, a dokładniej: jest to jedyne miejsce, które powstało i nadal się rozwija z mieszanki kamienia, zaprawy murarskiej, władzy, ludzkich losów i polityki światowej. Aby zrozumieć Watykan, należy spojrzeć na niego z perspektywy tych wszystkich tworzących go tak bardzo zróżnicowanych materiałów.

Watykan – to światowe mocarstwo. Brak przejrzystości i pełna zaskakujących wolt historia spowiły to mocarstwo wiary mroczną poświatą. Spróbujmy odnaleźć się w tym wszystkim, odważmy się na ekspedycję na miejsce tego jedynego w swoim rodzaju misterium! Tutaj bowiem znajdują się przecież Graal i Camelot, wieczne życie i wieczne błądzenie. Tutaj jest Golgota, miejsce, w którym człowiek musi stanąć przed zadaniem przekraczającym jego siły: jego krzyżem jest władza.

Watykan – to przede wszystkim papież. Od 1870 roku Stolica Apostolska oznacza samego papieża, podmiot prawa międzynarodowego, a więc państwo w państwie. Kiedy mówimy o Watykanie, mamy zwykle na myśli jednocześnie obydwa „państwa” – Stolicę Apostolską i miasto Watykan.

Niekiedy papieże stawali przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Do dzisiaj wielu ludzi jest zdania, iż Pius XII (1939 – 1958) był zbyt słaby, aby podołać trudnemu zadaniu sterowania Kościołem w obliczu władzy Antychrysta, przez krwawe morze hitlerowskiej dyktatury. Niektórzy widzą w tym namiestniku Chrystusowym pełnego poświęcenia dyplomatę, który usiłował ratować to, co się dało jeszcze uratować, biorąc przy tym na siebie ogromną odpowiedzialność. Dla innych stał się „papieżem, który milczał”, jak brzmi tytuł książki Johna Cornwella. A w przypadku niektórych nikczemników na papieskim tronie można przy bliższej analizie dostrzec bardzo wyraźnie człowieka przeżywającego głęboki dramat osobisty wynikający z podejmowanych wysiłków i doznawanych przy tym męczarni. Jednak wysiłki te nie były wystarczające, ponieważ człowiek okazywał się zbyt słaby, aby udźwignąć tak wielkie zadanie ciążące na jego wątłych barkach – także Duch Święty nie jest nieomylny w swoich personalnych decyzjach. Ale czy posiadanie Boskiej władzy nie jest pod każdym względem zbyt wielkim obciążeniem dla człowieka? A może kapłani tworzą tertium genus, trzeci rodzaj, a więc coś pośredniego między człowiekiem a Bogiem?

Watykan – to schowany za wysoki murem kompleks budynków i karłowate państwo o wielkości czterdziestu czterech hektarów, które dysponuje władzą odwrotnie proporcjonalną do powierzchni. Posiada własną rozgłośnię: od 1931 roku Radio Watykan głosi Dobrą Nowinę w czterdziestu siedmiu językach na całym świecie. Mieszka tam dziewięćset osób, z tego około pięciuset jest obywatelami państwa-miasta Watykan. Tutaj właśnie bardzo intensywnie pisane są dzieje ludzkości, wydarzenia w Watykanie mają znaczące konsekwencje także dla życia niekatolików.

Nikt tutaj się nie rodzi. Obywatelstwa nie otrzymuje się poprzez przyjście na świat na terytorium Watykanu, lecz jest ono przyznawane. W ten sposób w sercu Rzymu spotykają się ludzie pochodzący z najróżniejszych regionów świata. Niektórzy próbują znaleźć posadę w tym państwie, inni są powoływani na różne funkcje. Watykański genius loci, duch opiekuńczy miejsca, czeka na nich wszystkich bez względu na wiek, pochodzenie, charakter, uzdolnienia czy osobiste dążenia. Niektórzy przybywają dobrowolnie lub z poczucia obowiązku, inni znowuż walczą o to, aby móc tu pozostać, względnie bronią się przed koniecznością pobytu w tym miejscu. Przynoszą ze sobą większe lub mniejsze doświadczenia własnej ludzkiej egzystencji, a oczekuje ich państwo składające się z nienaruszalnej tkanki przeszłości i z dnia dzisiejszego, z historii i współczesności, wieczności i doczesności.

Watykan – to przedsionek nieba i jednocześnie wyjątkowo ludzkie miejsce. Tutaj ludzie, podobnie jak wszędzie indziej, pracują, kochają, mają nadzieję. Wielu z nich pozostawiło swój ślad w Watykanie, jak np. Aleksander VI (1492 – 1503), papież z rodziny Borgiów, którego żądza życia była wręcz legendarna, rzymskie metresy, które podobno pełniły nawet niekiedy funkcję papieża, wynajęci mordercy, dzieci z nieprawego łoża, męczennicy i zbrodniarze, Opus Dei, wolnomularze, święci i szatani. Ludzie, którzy w każdej epoce byli zdolni zarówno do wielkich, jak i ohydnych czynów, brutalni, podstępni i pozbawieni skrupułów, byli jednak również tacy, którzy już w życiu doczesnym rzetelnie zapracowali na miano prawdziwego świętego. Fascynującym czyni Watykan fakt, iż jest to miejsce człowieka i jego wysiłków, miejsce, gdzie powstają ludzkie dzieła, za które nagrodą ma być wstęp do nieba.

Według poglądów katolickich urząd papieski – a tym samym także Watykan – jest miejscem, gdzie styka się ziemia z niebem, ponieważ za pośrednictwem świętego Piotra papież otrzymał od Jezusa Chrystusa pełnomocnictwo do wiązania i rozwiązywania[*] oraz do zastępowania Go aż do powtórnego przyjścia określanego mianem paruzji. To, co papież rozwiąże na ziemi, będzie również rozwiązane w niebie, a wszystko co zwiąże, pozostanie także związane później w niebie. A niebo oznacza wieczność. Dla zwykłego śmiertelnika wieczność staje się cudownie mieniącą się ideą. Tym samym Watykan jest dla wielu ludzi na tym świecie miejscem, z którego spoglądać można na Boga. Dla innych miejsce to nie ma w sobie nic świętego czy też magicznego ani mistycznego czy tajemniczego, lecz oznacza raczej podstęp, intrygi i bezwzględne nadużywanie władzy. Poza tym grono starych mężczyzn podejrzewa się zwykle o najróżniejsze sprawki.

Watykan – to papieska administracja, centrum jednej ze światowych religii. Na końcu naszej podróży okaże się, iż Watykan to nie tyle anonimowe, podejrzane i budzące przerażenie grono spiskowców, ile raczej bardzo niesprawna niekiedy biurokracja, która funkcjonuje w dziwnym obszarze istniejącym równolegle do swojego czasu. Ludzie, którzy tam pracują, odróżniają się od innych pod jednym tylko, niemniej znaczącym względem: wierzą mianowicie, iż pracują w miejscu, gdzie są nieco bliżej Boga niż pozostała część ludzkości. Wiara ta jest równocześnie ogromną pokusą, której ludzie też ciągle ulegają. Winnym tego jest genius loci. Dla niektórych objawieniem są tu słowa rosyjskiego poety Borysa Pasternaka, który pytał: „Powiedzcie mi, moi najmilsi / Jakie na dworze tysiąclecie?”.[**]

Według powszechnego mniemania papież i Watykan przynależą do siebie tak w życiu, jak i w śmierci: papieże wybierani są zazwyczaj w Kaplicy Sykstyńskiej – albo też, jak chcą inni, przywracani do życia, na nowo powoływani na świat, gdyż otrzymują inne imię jako znak nowego życia; dzieje się tak regularnie od co najmniej X wieku. A chowani są w Bazylice Świętego Piotra – znajdują się tam grobowce większości papieży. Jednak to, czy wyobrażenie o jedności tworzonej przez papieża i Watykan, które z pewnością jest trafne, da się pogodzić z faktami historycznymi, będzie jeszcze przedmiotem naszych dociekań.

„Proroctwo o Watykanie” – taki tytuł nosi wydany przed kilku laty thriller, którego akcja toczy się współcześnie. Wybrany właśnie namiestnik Chrystusowy postanawia zrezygnować z papieskiego tronu, ponieważ uważa go za coś już przestarzałego. Jacques Neirynck opisuje na końcu swojej powieści, jak bohater, po oddaniu korony papieskiej, wolny i promieniejący szczęściem, opuszcza Watykan – w jego mniemaniu duszne więzienie, grobowiec dla żywych trupów. Ma on wrażenie, jakby uciekł z jakiegoś koszmaru.

W 1914 roku ukazała się książka André Gide’a „Lochy Watykanu”. Francuski pisarz, laureat Literackiej Nagrody Nobla, opowiada w niej o lochach, w których więziony jest papież. O wydarzeniach na świecie dowiaduje się tylko od swoich strażników.

Czy jest możliwe, że papież w sposób bardziej konkretny patrzy na niebo niż na ziemię, o której dowiaduje się tylko poprzez pośredników?

Pod koniec listopada 2006 roku papież Benedykt  XVI w rozmowie z Bartłomiejem I, patriarchą Kościoła prawosławnego, dał do zrozumienia, iż jak najbardziej można rozmawiać o aktualnych problemach papiestwa. Ta uwaga zrobiona na marginesie, odnosząca się do powodów mającego do dzisiaj swoje skutki rozłamu między Kościołem katolickim i Kościołem wschodnim, nie została jednak zauważona w głównych relacjach z wizyty papieża w Turcji. Część dziennikarzy przeoczyła wagę tej wypowiedzi, ponieważ byli całkowicie zaprzątnięci konfliktem między Kościołem katolickim i radykalnymi islamistami po przemówieniu w Regensburgu, podczas którego papież zacytował słowa cesarza bizantyjskiego Manuela II Paleologa z późnego średniowiecza na temat roli przemocy w islamie. Inni z kolei zdawali sobie doskonale sprawę z przełomowego znaczenia tej wypowiedzi, ale nie chcieli pełnić roli przypadkowego i mało znaczącego katalizatora trzęsienia ziemi, które w pierwszym rzędzie pogrzebałoby ich samych, o ile skazani byli w swojej pracy na niezakłócone stosunki z Watykanem. W historii mediów nie jest niczym nowym to, iż jedni dziennikarze zachowują milczenie, ponieważ nic nie wiedzą, a inni znowuż nie zabierają głosu, bo zrozumieli zbyt wiele.

To, co papież z bystrością intelektualisty, którą Francuzi nazywają esprit, dał do zrozumienia, obudziło w rzeczywistości jak nic innego samoświadomość i wstrząsnęło – w dosłownym tego słowa znaczeniu – posadami Kościoła katolickiego. Według bowiem słynnych słów o skale w Ewangelii św. Mateusza Jezus powiedział do rybaka Szymona: „Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze Królestwa Niebieskiego, cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.[***] Dzisiaj jednak skałą tą jest Watykan na Wzgórzu Watykańskim. Mons Vaticanus jest jednym z siedmiu wzgórz Rzymu, leży na prawym brzegu Tybru.

Nawet gdy przez jakiś czas siedzibą papieży był Lateran, a na czas mrocznego stulecia królowie francuscy wygonili papieży do Awinionu – zaczęło się to od polityki prowadzonej metodami rabusia przez Filipa Pięknego, kata templariuszy – to jednak grobowce świętego Piotra oraz innych męczenników z wczesnego okresu Kościoła pozostały w Watykanie, a papieże nieustannie tam wracali. Wszystko zawdzięczają Watykanowi! Bez Watykanu nie byłoby papieży.

W ocenie Watykanu i poglądach na zakres jego władzy istnieją, jak w żadnej chyba sprawie, ogromne rozbieżności. Czyż nie byłoby lepiej albo zachować milczenie, albo poruszać się po wytyczonych już ścieżkach, a więc odgrzewać stereotypy o machinacjach, fałszerstwach i lekceważonych słowach Jezusa, jak to często praktykowane jest z ogromną energią? Dla niektórych nie ma najbardziej nawet niedorzecznego przestępstwa, które nie miałoby początku w Watykanie. A więc Watykan jako ostoja niewinności? Nie, absolutnie nie!

Jezus powiedział, że jego królestwo nie jest z tego świata. A mimo to papieże większą część swojego czasu, środków i sił przeznaczyli na to, aby zdobyć władzę na tym świecie, i nie wahali się przed stosowaniem wszelkich możliwych środków, wchodzeniem na najbardziej nawet niebezpieczne drogi i błotniste ścieżki. Aby osiągnąć to, co zamierzyli, nie cofali się nawet przed paleniem na stosie kobiet, które stały się groźne dla Watykanu i papieża. Za murami Watykanu bowiem mieściła się owa instytucja dochodzeniowo-cenzorska, która cieszy się najgorszą chyba sławą, jaką można sobie wyobrazić – Święta Inkwizycja.

Watykanowi towarzyszył zawsze, podobnie jak krzyż, inny fenomen: jego władza. Jest to władza doczesna, zatwierdzona na wieki poprzez odnoszenie się do nieba, do namiestnictwa Boga. Władza Watykanu, w jej najróżniejszych formach i postaciach, graniczy z czymś niezrozumiałym, a przez to staje się bardzo skuteczna jako rodzaj czarów, ponieważ opiera się na słowach, a nie na armii. W swojej historii władza ta udowodniła jednak, iż do własnych celów potrafi używać także wojska. Jednak jej zakres jest jeszcze większy, poruszała ona bowiem i nadal porusza zarówno dusze, jak i miecze, władców oraz poddanych.

Co ma w sobie ta władza, która jakoby nie pochodzi z tego świata, a jednocześnie bardzo świadomie działa tu, na ziemi? Co się skrywa za instytucją Watykanu, którą spowija zarówno otoczka tajemniczości, jak i mroczna reputacja i podejrzenia o stosowanie niecnych machinacji, a jednocześnie jest dla ponad miliarda ludzi rzeczą najświętszą na ziemi? Czym jest właściwie władza Watykanu? Na czym się opiera? Jak jest stosowana? Gdzie Watykan popełniał błędy, a gdzie odnosił sukcesy? Czy swojej przeogromnej władzy używał wyłącznie dla dobra ludzkości, ku chwale Boga, czy też jedynie dla osobistych korzyści swoich Bożych funkcjonariuszy? Kto zrozumie władzę Watykanu, ten pojmie fenomen władzy w najszerszym zakresie.

Dwie cechy szczególnie charakteryzują Watykan: po pierwsze, składa się on w zasadzie wyłącznie z grona mężczyzn, których podstawę działania stanowi wieczność, po drugie, jest on głównym punktem władzy katolickiego świata. Nawet jeżeli nie był nim przez całą swoją historię, to zawsze pełnił funkcję duchowego centrum. Już sam ten fakt czynił z niego źródło władzy, jako że cechą szczególną władzy Watykanu jest w pierwszej linii jego duchowość, jego stosunek do męczenników Piotra i Pawła, którzy straceni zostali w Rzymie; wszystko inne jest tylko tego konsekwencją.

Żaden kompleks budynków w historii nie został zbudowany z tak wielką dozą chaosu, bezprawia, dążenia do władzy i  luxuria, grzechu śmiertelnego próżności i żądzy rozkoszy, jak właśnie Watykan. W zaskakujący sposób jego dzieje znalazły odbicie w historii jego budowy, a nawet przemian dziejowych. Rzadko spotkać można tak jawną, a jednocześnie lepiej ukrytą tajemnicę niż ta, jaką jest Watykan. Jego cała historia, jego wielkie czyny, ale zbrodnie, jego świetność i nikczemność zlały się w jedno, w jeden kamień. Watykan wydaje się kamienną księgą, której stronice zapisano w wielu językach – także tajemnych. Jej odcyfrowanie jest wielką przygodą i zarazem przedsięwzięciem trzymającym w napięciu. Historię Watykanu można by również spisać z grobowców w kryptach oraz w kaplicach Bazyliki Świętego Piotra.

Żadna inna instytucja ludzkości nie ma takiej obsesji na punkcie historii jak Kościół katolicki. Fałszował on wprawdzie liczne dokumenty, aby rozszerzyć zakres swojej władzy – przecież samo istnienie Watykanu opiera się na fałszerstwie – i pod tym względem Kościół nie miał większych skrupułów, z drugiej jednak strony unikał retuszowania istniejących już dokumentów. Watykan miał bowiem tak wiele doświadczeń ze swoją współlokatorką, historią, że wolał raczej wszystko zachowywać, ponieważ nie można było przewidzieć, czy i kiedy określona rzecz, w tej czy innej formie, nie będzie kiedyś potrzebna. To, co dzisiaj uważane jest za truciznę, może już jutro okazać się lekarstwem. Watykan jako pierwsze i chyba jedyne mocarstwo światowe zrozumiał, jak skuteczną bronią może być archiwum.

Watykan jest miejscem historycznym oraz historią samą w sobie. Jego mury widziały wszystko, co można było zobaczyć, jego wrota słyszały wszystko, co można było usłyszeć, jego podłogi nosiły wszystko, co można było nosić: szczęście i chciwość, siłę i słabość, rozpustę i wstrzemięźliwość, wierność i zdradę, miłość i nienawiść, tryumf i rozpacz, obojętność i troskliwość. Mordowano tutaj papieży i knuto spiski, ale również organizowano akcje ratunkowe, ukrywano prześladowanych ludzi i sprzeciwiano się złu.

W archiwach watykańskich (w każdym jest tajny dział, a w nim dodatkowo tajne komórki) zachowane są świadectwa poruszających czasów, które można poskładać w całość. Część tych archiwów nie jest jawna, do niektórych dostęp jest bardzo utrudniony, ponieważ nie zostały jeszcze odpowiednio opracowane. Sporo dokumentów zaginęło, wiele zniszczono, co nie jest winą papieży czy duchownych, lecz na przykład przemocy ze strony Napoleona, który archiwum inkwizycji kazał przewieźć do Paryża. Do Watykanu wróciło bardzo niekompletne. Czyżby historycy małego Korsykanina mieli za zadanie zniszczyć chociaż część dokumentów mówiących o niegodziwych czynach, w których brali udział wpływowi Francuzi? Takich dowodów pozostało jeszcze wiele. Czy chodziło o usunięcie jednoznacznych dokumentów dotyczących prześladowania templariuszy, więzienia papieży w Awinionie czy też późniejszych akcji gnębienia zakonu jezuitów inicjowanych przez władze państwowe?

A co z legendarnymi już zwojami z Qumran? Czy w ciemnym pomieszczeniu strzeżonym przez prawie niewidomego fanatycznego archiwariusza, głęboko, głęboko w podziemiach Watykanu, znajduje się szafa pancerna, w której ukryte są rękopisy udowadniające, że Jezus nie był Synem Bożym, miał dziecko z Marią Magdaleną i był założycielem dynastii? Co ze sprawą inkwizycji i papieżycy, która miała zasiadać na tronie Piotrowym? Ile czarownic inkwizycja rzymska wysłała na stos? Tego typu nieprawdopodobne historie są o tyle szkodliwe – i dlatego należy o nich wspomnieć – że swoją naiwną wymową przesłaniają właściwe skandale, prawdziwą historię, nie mniej intrygującą, a nawet niekiedy bardziej osobliwą. Zmyślone zbrodnie przysłaniają prawdziwe, o wiele ohydniejsze czyny.

Kto zamiast opowieściami o skandalach interesuje się prawdą, ten będzie mógł zrozumieć dzieje Watykanu, wykluczyć z góry określone spekulacje, jako że nie współbrzmią one ani z logiką, ani tym bardziej z interesami Watykanu. A swoje interesy Watykan zawsze potrafił bardzo dokładnie definiować.

Watykan można zrozumieć tylko na podstawie jego historii, ponieważ dla duchowieństwa rzymskiego nic nie jest bardziej współczesne niż te właśnie dzieje. Historię rozumiemy zazwyczaj jako coś, co leży już za nami, co już minęło; dla Watykanu historia to coś dzisiejszego. Z punktu widzenia wieczności każdy najdłuższy nawet dla nas, ludzi, okres kurczy się do minimum, do wymiarów epizodu, mrugnięcia powieką. Dla nas sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat oznacza dużo, dla wieczności – nic.

Być może genius loci oddziałuje w Watykanie tak silnie i skutecznie, ponieważ ładunek wieczności jest tam nienaturalnie duży. Dziennikarze zapytali kiedyś kardynała Casarolego, byłego sekretarza Stolicy Apostolskiej, czy po upadku komunizmu w Związku Radzieckim nie obawia się o stan imperium, jakim jest przecież Watykan. Casaroli w ogóle nie zrozumiał tego pytania. Związek Radziecki istniał siedemdziesiąt lat – czymże to jest w porównaniu z dwoma tysiącleciami dziejów Watykanu? Watykan, jak stwierdził, posiada zaprawdę zupełnie inną perspektywę historyczną. Casaroli okazał głęboki historyczny spokój, w którym pobrzmiewała świadomość, iż Watykan będzie istniał aż do dnia Sądu Ostatecznego, właśnie aż do paruzji, do powrotu Chrystusa.

Czy rzeczywiście Watykan będzie egzystował przez całą wieczność? Owszem, przetrzymał wszelkie przeciwności historii, ale czy to wystarczy, by przetrwać w przyszłości? Jakie wyzwania pojawiają się już teraz na czasowym horyzoncie i czy Watykan naprawdę jest przygotowany na burze przyszłości? Najwyższy już czas, aby zacząć dostrzegać zmiany klimatu społecznego, generalnie ignorowane w politycznym życiu codziennym. Czy to oznacza, że ten palący problem jest ignorowany również w Watykanie, w miejscu, gdzie nadmiar wieczności napotyka śmiertelników, którzy właśnie z tego powodu powinni mieć inną historyczną perspektywę? Jezus chciał osiągnąć wieczność poprzez rezygnację z doczesności. Papieże, jako swego rodzaju celnicy, używają tego obszaru tranzytowego do wieczności, by utrzymać i umocnić władzę w doczesności, na ziemi. Sprzeczność ta istnieje do dzisiaj i określa decyzje i działania w instytucjach watykańskich. Chodzi o rzeczy doczesne uwierzytelnione przez Boga. Jak wygląda ten obszar tranzytowy, według jakich reguł funkcjonuje, gdzie został umieszczony na terenie Watykanu?

[*] Aluzja do słów Chrystusa wypowiedzianych do świętego Piotra, Ewangelia św. Mateusza, 16,18 – 19 (przyp. tłum.).

[**] Borys Pasternak, O tych wierszach, przeł. Włodzimierz Słobodnik (przyp. tłum.).

[***] Wszystkie cytaty z Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań, 2003 (przyp. tłum.).

Na początku był pucz

Niekiedy paralele rzeczywiście stykają się na ogromnym obszarze historii, a nie dopiero w nieskończoności, nawet jeżeli według ludzkich kategorii dwa fundamentalne wydarzenia dzieli ogromny dystans. Ponad 1870 lat historii zachodnioeuropejskiej, a w rezultacie także dziejów świata, dzieli spisek Piotrowy i sprzysiężenie przeciwko antychrystowi imieniem Hitler. Fakt, iż w 1939 roku obydwa te spiski znalazły odbicie w na pozór niezbyt efektownej postaci, to znaczy w osobie niemieckiego prałata Ludwiga Kaasa, nie jest pozbawiony pewnej dozy ironii.

Kaas, jako przewodniczący Partii Centrum, był współodpowiedzialny za porażkę i upadek politycznego katolicyzmu w Niemczech w 1933 roku. W 1939 roku Kaas skontaktował papieża Piusa XII (1939 – 1958) z cichym bohaterem niemieckiego ruchu oporu, generałem Abwehry Hansem Osterem.

Ludwig Kaas i Eugenio Pacelli – późniejszy papież Pius XII – znali się już w latach dwudziestych, a więc w okresie, kiedy to monsignore Pacelli był nuncjuszem, czyli ambasadorem papieskim w Niemczech. Po raz pierwszy ściśle współpracowali w 1933 roku, podczas negocjacji dotyczących konkordatu między Rzeszą Hitlera i Watykanem. Jednakże spisek przeciwko Hitlerowi nie był jedynym ściśle tajnym tematem łączącym niemieckiego prałata, który zamieszkał w Watykanie i nigdy już nie miał wrócić do Niemiec, z włoskim papieżem. W 1939 roku Ludwig Kaas zetknął się także ze spiskiem Piotrowym, pierwszym spiskiem dotyczącym władzy we wczesnej historii Kościoła katolickiego, na którym do dzisiaj opiera się on sam, a także urząd papieża.

Pod koniec 1939 roku Pius XII postanowił w grotach znajdujących się pod Bazyliką Świętego Piotra zrobić miejsce na kolejne grobowce papieży, w pierwszej kolejności dla swojego poprzednika Piusa XI (1922 – 1939), który wspólnie z Kaasem i kilkoma biskupami niemieckimi napisał słynną encyklikę „Mit brennender Sorge” („Z palącą troską”), czyli papieskie orędzie. Papieskie pisma, w zależności od powodu, dla jakiego są publikowane, noszą różne nazwy, na przykład: bulla, edykt, dekretalia czy encyklika.

Ludwig Kaas, jako członek Kongregacji Administracji Bazyliki Świętego Piotra i kierownik wykopalisk w Bazylice Świętego Piotra (oficjalna nazwa brzmiała: Urząd Prac Budowlanych Bazyliki Świętego Piotra Kurii Rzymskiej w Watykanie), sprawował kuratelę nad pracami w grotach. W tamtych latach ciemne korytarze i pomieszczenia, w których zawsze czuć było słaby zapach stęchlizny i których wilgotna, wręcz dotykalna ciemność skrywała niejedną tajemnicę, nie bez powodu przypominały okres wczesnochrześcijański, czas, o którym mówiły już tylko legendy, trudne do odcyfrowania manuskrypty i ogólnikowe relacje. Mimo to właśnie te legendy, a zwłaszcza to miejsce stanowi podwalinę, na której wznosi się w dosłownym tego słowa znaczeniu wspaniała budowla Kościoła katolickiego.

Podczas kopania i sprzątania w grotach robotnicy natknęli się na mur, który prowadził do niedającej się ocenić głębokiej czeluści. Ponieważ było to miejsce pełne świętych przedmiotów, przerwano roboty i szybko posłano po kierownika wykopalisk. Nie minęło dużo czasu, a monsignore Kaas zszedł do krypty Bazyliki Świętego Piotra. W tamtym okresie w podziemiach Watykanu nie było jeszcze światła elektrycznego, a prace wykopaliskowe odbywały się przy migających światłach pochodni i lamp naftowych. Kiedy Kaas znalazł się w tym ledwie oświetlonym miejscu, w którym pochowani byli papieże, męczennicy, a także niechrześcijanie i które słusznie nazywać można kostnicą historii, kiedy stanął przed tajemniczym murem z bardzo starych cegieł, pomyślał najpierw, że chodzi tutaj o pozostałości circus Neroni, cyrku cesarza rzymskiego Nerona.

Już samo wyobrażenie, że stoi się przed murem tego przerażającego miejsca, musiało zmrozić krew w żyłach każdego chrześcijanina! Cyrk Nerona był miejscem niewyobrażalnego wręcz męczeństwa niezliczonych chrześcijan – ingens multido, ogromna liczba poniosła tutaj śmiercią w męczarniach, jak stwierdził Tacyt, historyk rzymski. Przez dwa stulecia z przerwami rozbrzmiewał tutaj z balkonów okrzyk rzymskiego plebsu: „Rzućcie chrześcijan lwom na pożarcie!”.

Pierwotnie Watykan położony był poza obrębem miasta. Słowo „Watykan”, oznaczające pasmo górskie rozciągające się od prawego brzegu Tybru aż do Morza Tyrreńskiego, pochodziło zapewne z języka Etrusków. W ówczesnych źródłach kraina ta opisywana była jako dziki i surowy obszar zamieszkany przez wilki i niedźwiedzie, żmije i jaszczurki oraz niektóre demony. Jako że w obrębie Rzymu nie wolno było grzebać zmarłych – chyba że cesarz wydał na to specjalne pozwolenie – cmentarze leżały poza miastem, w tym także na Mons Vaticanus. Neron kazał wokół wzgórza założyć ogrody, a na samym wzniesieniu zbudować cyrk. Chciał bowiem zadowolić Rzymian za pomocą panem et circenses, chleba i igrzysk, wysokości nekropolii aby nie występowali przeciwko rządom władcy opanowanego przez „cesarskie szaleństwo”.

Głęboko w Watykanie, pod kopułą Bazyliki Świętego Piotra, pod baldachimem ołtarza, pod kryptą, w głębi starożytnego miasta umarłych pogrzebany jest człowiek, na którym nie opiera się wprawdzie wiara, ale Kościół: święty Piotr. Chyba że...

Być może niemiecki prałat, kiedy z bijącym sercem polecał, aby ostrożnie odkopać mur, myślał o relacjach na temat cierpienia pierwszych chrześcijan, przekazywanych także przez autorów niebędących chrześcijanami. Robotnicy odkopywali ziemię szufla po szufli. Mimo migotliwego półmroku na kamieniach w miarę szybko ukazały się kolorowe rysunki. Napięcie rosło, jako że ornamenty zaprzeczały przypuszczeniu, że chodzi tutaj o część starego muru cyrkowego. Na co się natknięto? Dokąd prowadziły te wykopaliska? Nawet najbardziej banalne wyjaśnienie oznaczałoby w tym miejscu sensację!

W końcu odkopano wspartą kolumnami, pomalowaną na czerwono niszę, która zawierała urny. Jak się okazało, robotnicy natrafili na grobowiec z dawnych czasów, mauzoleum o wymiarach siedem na siedem metrów. Dach został kiedyś zdjęty i wnętrze wypełniono ziemią, prawdopodobnie w związku z budową pierwszego kościoła, pierwszej Bazyliki Świętego Piotra, zwanej także starą.

Wraz z każdą wydobywaną szuflą ziemi coraz wyraźniej było widać kunsztowne malunki na ścianach. Jakież wspaniałe musiało to być uczucie, podziwiać na własne oczy – tak jak niegdyś zleceniodawcy budowy grobowca – liczące prawie dwa tysiące lat malowidło przedstawiające idylliczny krajobraz! Nie było wątpliwości, iż freski te miały przygotować ukochanego zmarłego do wspaniałego życia w zaświatach – pogodnego, wypełnionego spokojem świata, w którym barany, woły i delfiny dokazują na swobodzie, a człowiek żyje szczęśliwie w zgodzie ze wszystkimi ukochanymi osobami.

Natrafiono więc na część jakiegoś cmentarza. Ludwig Kaas opowiedział papieżowi o swoim odkryciu i w czerwcu 1940 roku obaj zeszli do krypty Bazyliki Świętego Piotra. To, że papież w okresie rządów Antychrysta – o wiele bardziej okrutnego i odrażającego niż Neron – udał się do miejsca początków papiestwa i Watykanu, do miejsca, gdzie kiedyś wszystko to się zaczęło, miało w sobie coś symbolicznego, co jednak ze zrozumiałych względów zostało przemilczane.

Przed antycznymi grobami stał więc ascetyczny człowiek, na którego wątłych barkach spoczywała duża odpowiedzialność za chrześcijan, ale także za Żydów. To jednak nie wszystko: pośrodku, otoczony urnami z prochami bogatych Rzymian, znajdował się wkopany w ziemię grób chrześcijanki Aemilii Gorgonii z motywami gołębi i napisem: Dormit in pace, (Spoczywa w pokoju). To z kolei czyniło ponownie aktualną starą, zapomnianą już nieco kwestię, a mianowicie: czy pierwsza Bazylika Świętego Piotra rzeczywiście zbudowana została przez cesarza Konstantyna na grobie apostoła, a nowa bazylika wznosi się w dosłownym sensie na miejscu starego kościoła, na szczątkach apostoła Piotra? W sensie przenośnym Kościół Chrystusowy, jedyny uświęcający Kościół katolicki, zgodnie ze słowami samego Jezusa opierał się na Piotrze, skale. Tym samym słowa Jezusa: „Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 17-18) stały się pod względem symbolicznym, historycznym, biologicznym, teologicznym znowu aktualne.

Przed tymi bramami Pius XII stał na początku lata 1940 roku jakby w podwójnej roli. Przepowiednia, że Kościoła nie przemogą siły piekielne, mogła być w tamtych dniach istotną pociechą dla papieża. Wiele z tych przekazów zostało już do tego czasu opublikowanych drukiem, kręgi kościelne także skłaniały się do tego, aby te legendy i historie traktować raczej teologicznie niż historycznie, raczej jako kwestie wiary niż fakty. Dzięki odkopaniu historycznego dowodu papież zyskał doskonałą możliwość wykazania, że szczątki apostoła Piotra rzeczywiście tworzą fundamenty Bazyliki Świętego Piotra – z Bożą pomocą i przy odrobinie szczęścia jego grób zostanie wreszcie odnaleziony. Czyż fakt, iż grób najważniejszego apostoła, święte szczątki pierwszego namiestnika Chrystusowego mogą się znajdować w miejscu, w którym według tradycyjnych, wielokrotnie podawanych w wątpliwość przekazów powinny się znajdować, nie mógł się naciskanemu z wielu stron papieżowi wydawać znakiem Bożym?

Ten wspaniały tryumf był jednakże związany ze znacznym ryzykiem. Wykopaliska odbywały się przecież dokładnie pod ołtarzem papieskim, a nikt nie znał szczegółowo statyki Bazyliki Świętego Piotra. Gdyby podczas prac wykopaliskowych uszkodzono filary nośne, całej budowli grozić mogło nawet zawalenie. Upragniony tryumf mógłby zatem grozić zrujnowaniem kościoła.

28 czerwca 1940 roku, w wigilię święta Piotra i Pawła, papież stał w krypcie i rozważał z prałatem Kaasem szanse i ryzyko związane z dalszymi pracami. W końcu Pius zgodnie ze swoim imieniem – Pius znaczy „pobożny” – zdecydował, że należy ufać, iż znalezisko to jest jednak znakiem Bożym. Prace wykopaliskowe miały być trzymane w tajemnicy aż do uzyskania jakichś rezultatów. Postanowiono, że roboty będą prowadzone tylko nocą przez mały zaufany zespół pod kierownictwem Ludwiga Kaasa, który ponosił odpowiedzialność jako szef wykopalisk, a ponadto już wcześniej, podczas innej misji, udowodnił, iż potrafi dotrzymać tajemnicy.

Tajna akcja w grotach Watykanu rozpoczęła się niecały tydzień po kapitulacji Francji przed hitlerowskimi Niemcami, po podpisaniu w Compiègne zawieszenia broni, w dniu, kiedy Brytyjczycy uznali generała de Gaulle’a za przywódcę wszystkich Francuzów. Były to ryzykowne poszukiwania grobu apostoła Piotra. Co było tak wyjątkowego w postaci Piotra? Kim był ten człowiek, którego szczątków poszukiwano w tajnej akcji w czasie, gdy naprawdę działy się ważniejsze sprawy, gdy Europa obracała się w gruzy w wyniku wojny i zagłady?

Święty Piotr stawia na Rzym

Dzieje chrześcijaństwa rozpoczynają się wraz z osobą Jezusa – historia Watykanu bierze swój początek od Szymona, po grecku Symeona, po łacinie Simona. Był synem Jona (Jana), o którym wiemy jedynie, iż miał jeszcze drugiego syna o imieniu Andrzej i pracował jako rybak w Betsaidzie nad Jeziorem Galilejskim. Szymon, mężczyzna żonaty, który przykładnie dbał o żonę i obłożnie chorą teściową, był, tak jak jego ojciec, porządnym galilejskim rybakiem. Prawdopodobnie posiadał wyjątkowe zdolności intelektualne, których jednak w tamtym czasie nikt nie podejrzewał u syna zwykłego rybaka, nie mówiąc już o ich rozwijaniu.

Jeden z galilejskich rodaków Szymona – aczkolwiek nie był to zwykły rodak, jako że okazał się później Synem Bożym – już na pierwszy rzut oka rozpoznał talent tego prostego człowieka i nadał mu imię Kefas, po grecku Petros, po łacinie Petrus, co oznacza skałę albo kamień. Do historii wszedł właśnie pod imieniem nadanym mu przez Jezusa – dla wielu jako pierwszy papież, jako człowiek, na którego szczątkach do dzisiaj spoczywa imponująca budowla Kościoła katolickiego. Znakiem urzędu papieskiego jest pierścień Rybaka z wizerunkiem tego apostoła.

Piotr był również przywódcą zmowy, spisku Piotrowego, który swego czasu w sposób zgoła sensacyjny wprowadził chrześcijan – wówczas sektę entuzjastów – poprzez bezkrwawy pucz i powołanie „misji pogańskiej” na drogę utworzenia światowego imperium. Piotr, jako rybak o dużej mądrości życiowej, przewyższał na płaszczyźnie politycznej zarówno dogmatyka Jakuba, intelektualistę Pawła, jak i mistyka Jana.

Piotr nie miał zapewne jeszcze trzydziestu lat, kiedy razem ze swoim bratem Andrzejem zarzucił sieć – amphiblestron – akurat gdy obok nich przechodził mężczyzna mniej więcej w jego wieku i zagadnął ich. Piotr od razu rozpoznał w nim wędrownego kaznodzieję, człowieka z Nazaretu, który od niedawna nauczał w Kafarnaum i którego słowa, jak i czynione przez niego cuda były na ustach wszystkich. Człowiek ten uśmiechnął się zapraszająco i jednocześnie łagodnie, ale tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedział do niego: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5, 10).

To, co się wówczas wydarzyło, było czymś niezwykłym, a zarazem na swój sposób normalnym. Całe rzesze kaznodziejów i filozofów wędrowały po imperium, które dla jego mieszkańców było symbolem cywilizowanego świata. Nauczali i mówili o szczęściu, o drogach do prawdziwego życia. W tamtym czasie nie odróżniano filozofii od religii – obie wskazywały ludziom drogi do nieznanego jeszcze wtedy świata, proponowały różne konstrukcje myślowe nadające sens życiu i jednocześnie chroniące przed bezsensownym naporem wieczności. To, że człowiek musi się męczyć, harować, aby wyżywić siebie i swoją rodzinę, a wszystko po to, aby się zestarzeć i w końcu umrzeć, wywoływało głębokie zwątpienie, pustkę, jaką odczuwali również prości robotnicy pracujący na dniówki. Człowiek nie może przecież przychodzić na świat tylko po to, by zostać wyciśniętym przez życie jak cytryna!

Do tej przeogromnej pustki odwoływali się kaznodzieje i wędrowni filozofowie, aby wypełnić ją jakimś sensem. Jedni wychwalali przyjemności życia: bierzcie i używajcie wszystkiego, co możecie dostać, do grobu i tak tego nie zabierzecie. Inni prawili o raju, do którego pójdzie tylko ten, kto żył w pokucie i ascezie, a zwłaszcza jeżeli bardzo dokładnie wypełniał przykazania Boga. Jeszcze inni przynosili z Egiptu lub Azji Mniejszej nauki o wielkich bóstwach, którym w potajemnych obrzędach należało oddawać cześć, składać ofiary lub z którymi można się było zjednoczyć w przedziwnych tańcach natury seksualnej. Zadziwionemu ludowi proponowano i przedstawiano wszystko, co tylko ludzki umysł mógł wymyślić – a niekiedy nawet jeszcze więcej.

Między tymi kaznodziejami był także ów Jezus z Nazaretu. Wyróżniała go szczególna aura. Jego wyjątkowe oddziaływanie wynikało z ogromnej naturalności i głoszonej nauki, jako że nie przybył po to, aby obalać prawo Żydów czy też Boga żydowskiego – przybył jako syn Boga, aby wypełniać Boskie prawa czy też lepiej: aby dokończyć oparte na nich dzieło. Gromadził wokół siebie uczniów, którzy równocześnie byli jego towarzyszami. W tym, że szli za nim, nie było z jednej strony niczego dziwnego; niektórzy szli za różnymi kaznodziejami, odbywało się wtedy coś w rodzaju wędrówki ludów w poszukiwaniu sensu życia. Z drugiej jednak strony, jeżeli wziąć pod uwagę, iż ktoś rezygnuje ze wszystkiego, co posiada, i z tego, kim jest – ze swojej pracy, mieszkania, rodziny – aby tylko w tym, co ma na sobie, pójść za człowiekiem, który w sposób bardzo ogólnikowy przyrzeka zbawienie i szczęście w innym świecie, to fakt, iż do Jezusa dołączyła tak wielka liczba młodych ludzi, graniczy wręcz z cudem. Warunek, jaki stawiał, był trudny do spełnienia: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8, 34-37).

Jezus wygłaszał swoje nauki do tych prostych rybaków z Galilei, do ludzi, którzy tutaj, w strefie przygranicznej z obszarami zdominowanymi przez wpływy greckie, tak zwanym Dekapolis, byli podejrzewani o wyznawanie obcej religii i z tego też powodu nie byli zbyt dobrze traktowani przez arcykapłanów w Jerozolimie. Tym właśnie ludziom Jezus mówił, iż wszystko zależy od nich, że są „solą ziemi” i „światłem świata”. Nie arcykapłani, nie faryzeusze, nie ci najbardziej wierzący, lecz właśnie oni, prości, błądzący, grzeszni ludzie otrzymają klucz do Królestwa Niebieskiego. Powiedział bowiem: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9, 12-13). Otwierał perspektywę tym, którzy byli jej pozbawieni.

Później w historii ludzie nieustannie usiłowali im dorównać, naśladować to ówczesne rezygnowanie ze wszystkiego: pustelnicy, słupnicy, uznani za heretyków katarowie i waldensi, Bracia i Siostry Wolnego Ducha, anabaptyści i w końcu hipisi. Ale w jednym oryginał różnił się od naśladowców: ci Galilejczycy prowadzeni byli przez Syna Bożego, a nie przez samozwańczych proroków.

To, czego nauczał ten Jezus, było wielką utopią, która nie była niczym innym, jak tylko niewielkim otwarciem Królestwa Niebieskiego i wieczności na ziemski padół i doczesność – rodzajem przedsmaku tego wszystkiego. Wspólnota świętych, uzdrowionych i nawróconych udała się w drogę do Królestwa Niebieskiego; bez wątpienia znajdowała się na obszarze tranzytowym do wieczności.

I to marzenie miałoby się tak nagle skończyć? Jezus chciał bowiem pójść do Jerozolimy, aby dokonać swojego losu na krzyżu. Piotr bardzo naciskał na Jezusa, aby odwieść go od tej zgubnej decyzji. Czy naprawdę należy zawsze wybierać najtrudniejszą drogę? Czy nie można czasem mieć w życiu nieco łatwiej? Jednak Jezus zbeształ go tylko: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie” (Mk 8, 33). Jezus wybrał drogę krzyżową, drogę Bożą, a nie tę ludzką. Ostrzegł Piotra przed słabością, która ciągle będzie się pojawiała, i nakazał galilejskiemu rybakowi mieć się na baczności przed skłonnością dopasowywania się do okoliczności. „Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci” (Łk 22, 31-32). Nie chodziło tutaj o przysługę, lecz o prawdę. Kto szedł za Jezusem, brał na siebie odpowiedzialność i musiał przede wszystkim myśleć o innych. Właściwie to zadziwiające, że Chrystus na skałę Kościoła wybrał właśnie pełnego sprzeczności Piotra, a nie „ucznia, którego kocha Pan”, czyli Jana.

Po śmierci mistrza ta prawspólnota żyła według własnych zasad. W ten sposób mogłaby jeszcze egzystować przez kilka dziesięcioleci, aż do wspólnego upadku wraz z własnymi prześladowcami w roku 70, kiedy to Rzymianie, w reakcji na żydowskie powstanie, dokonali szturmu na Jerozolimę i zniszczyli miasto.

Wydarzyło się jednak coś decydującego, co spowodowało, iż mała żydowska sekta stała się światowym Kościołem: Piotr zaczął głosić Dobrą Nowinę, Ewangelię, także dla niechrześcijan. Jeszcze nie chodziło o władzę, ale na razie tylko o nawrócenie, misjonarstwo. Chrześcijanie w kręgu swojej prawspólnoty przygotowywali się na dzień Sądu Ostatecznego, którego spodziewali się jeszcze za własnego życia. Nawet jeżeli do powrotu Chrystusa jako Głównego Sędziego Świata miałoby upłynąć pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat, to niektórzy z nich tego dożyją, a inni już nie, jak przepowiedział Jezus. Ale także zmarli doznają zbawienia. Tak więc wspólnota ta mogła żyć skromnie i w wiernej monotonii oczekiwać najważniejszego z dni. Jezus wszakże wydał polecenie wykonywania pracy misjonarskiej, a Piotr potraktował to jako zadanie nawracania całej ludzkości – w odróżnieniu od swoich kolegów apostołów w tej prawspólnocie, którzy myśleli tylko o głoszeniu Dobrej Nowiny wewnątrz wspólnoty i byli bardzo rygorystycznymi wyznawcami wartości judeochrześcijańskich.

Piotr się temu sprzeciwiał. I miał przy tym silnego, bardzo aktywnego sprzymierzeńca, a mianowicie Pawła. Paweł był myślicielem, główną siłą napędową wspólnoty, ale był izolowany. Prości Galilejczycy z prawspólnoty podchodzili do byłego faryzeusza i uczonego z nieufnością przede wszystkim dlatego, że nie należał do grona apostołów. Ludzie będący autorytetami w małej wspólnocie judeochrześcijańskiej znali Jezusa za życia, zostali przez niego wybrani i wędrowali z nim przez Galileę, a także poszli do Jerozolimy. Byli zarówno uczniami, świadkami, jak i towarzyszami. Było dla nich rzeczą oczywistą, iż zanim ktoś będzie mógł się stać chrześcijaninem, musi być najpierw żydem. W ich oczach bycie żydem oznaczało rygorystyczne i bezkompromisowe przestrzeganie przykazań Tory, do której przynależały również prawa rytualne. W konsekwencji oznaczało to dla mężczyzn pochodzenia nieżydowskiego, że najpierw musieli się poddać obrzezaniu, zanim mogli być ochrzczeni w Chrystusie.

Paweł twierdził, iż Pan zobowiązał go do przekazywania Dobrej Nowiny wszystkim ludziom. Odwoływał się do słów Chrystusa, a nawet proroków, w których „misja pogańska” była wyraźnie popierana. A jako że człowiek będący przy Jezusie od samego początku, mianowicie Piotr, któremu przekazano odpowiedzialność za Kościół, który zajmował dominującą pozycję wśród apostołów, popierał Pawła, wspólnota musiała to zapewne, chcąc nie chcąc, zaakceptować.

Paweł i Piotr prowadzili akcję misjonarską wśród niechrześcijan z ogromnymi sukcesami, podczas gdy prawspólnota w Jerozolimie była coraz bardziej szykanowana. Wiadomo tylko, że w podróże misjonarskie oprócz Pawła i Piotra wyruszali także Barnaba i Filip; Jan założył własną wspólnotę w Syrii, a Tomasz dotarł aż do Indii. Pełne pasji dyskusje i zasadnicze spory dotyczące poszukiwania właściwej drogi powinny wzbudzać w nas podziw, ale w żadnym razie nie prowokować do popierania stanowiska jednej ze stron, jako że nikt absolutnie nie wiedział, jak należałoby postępować. Nie było już przy nich mistrza, rabbiego, który wskazał im drogę. Nawet jeżeli ktoś powoływał się bezpośrednio na Ducha Świętego, z pewnością podobnie czynili także zwolennicy przeciwnej opcji.

Gdzie więc była prawda, która droga była właściwa? Ten, kto wszedł na złą drogę, mógł w konsekwencji nie dostąpić zbawienia duszy. To nie było coś abstrakcyjnego, lecz oznaczało bardzo konkretne zagrożenie dla każdego chrześcijanina. Członkowie prawspólnoty wychodzili także z założenia, że paruzja nastąpi jeszcze za ich życia, że Jezus już niedługo będzie pytał o ich działalność na ziemi, o to, czego dokonali podczas jego nieobecności.

W zasadzie istniały cztery możliwości: pierwsza to droga judeochrześcijańska – poszedł nią Jakub ze swoimi zwolennikami, a zakończyła się wraz z jego ukamienowaniem, zniszczeniem Jerozolimy i dominacją pogańskiego chrześcijaństwa, przez co rozumiano jego nieżydowskich wyznawców; druga to droga misjonarska do Indii, gdzie, podobnie jak w Chinach, powstała wspólnota chrześcijan Tomasza, która w niewielkich grupkach przetrwała do dzisiej; trzecia to chrześcijaństwo według Jana, a czwarta wreszcie to droga apostołów Piotra i Pawła nawracania ludzi innych wyznań, pogan, ludzi pochodzenia nieżydowskiego, która miała doprowadzić do powstania światowego imperium. Około roku 50 nikt nie mógł wiedzieć, która z tych dróg jest właściwa i doprowadzi do sukcesu.

Kilka lat bezpośrednio po ukrzyżowaniu chrześcijaństwo pod kierunkiem Pawła i Piotra zaczęło się rozprzestrzeniać na całe Cesarstwo Rzymskie. Spośród bardzo licznych żydów mieszkających w Rzymie wielu przeszło na chrześcijaństwo. Dzięki zarówno bezpośrednim, jak i pośrednim działaniom uczniów na chrześcijaństwo przeszli także pierwsi rzymscy nieżydzi.

Watykan był wówczas tylko leżącym u stóp Rzymu wzgórzem, po którym buszowały jedynie niedźwiedzie i wilki. W Rzymie ostrzegano przed winem tłoczonym z winorośli zbieranej na jednym ze zboczy wzgórza: mówiono, że jest tak kwaśne, że może zrujnować zdrowie. Kto lubi pić nierozwodniony ocet, powiadano, niech napije się spokojnie wina watykańskiego, a wszyscy inni niech go raczej unikają. Do dziś tamtejsze wino mszalne nie cieszy się dobrą sławą wśród wielbicieli tego trunku.

Rzym nie wierzy w Boga

Kiedy Piotr około 62 roku przybył do Rzymu, napotkał już kilka wspólnot chrześcijańskich. W większości składały się one z byłych niewolników, z których część dorobiła się sporych majątków, oraz z biednych Rzymian. Rzadkością w tych wspólnotach byli wtedy Rzymianie, a zwłaszcza Rzymianki, należący do arystokracji. Dopiero w III i IV wieku duża liczba wykształconych zamożnych Rzymian zaczęła się poddawać obrzędowi chrztu.

W tamtych latach Rzym uchodził za centrum imperium uważanego za symbol cywilizowanego świata. W mieście tym praktykowane były kulty ze wszystkich regionów Cesarstwa Rzymskiego, tak że panowała tam niedająca się ogarnąć różnorodność religijna. Obok bogów rzymskich oddawano cześć także egipskiej Izis, indyjskiemu Mitrasowi i greckiej Demeter, zwanej także Astarte. Różne kulty mieszały się ze sobą i przeciwstawiane były rzymskim bogom imperium, którym każdy musiał oddawać cześć.

Chrześcijanie bardzo szybko zdobyli szczególną pozycję, jako że ich Bóg nie posiadał ojczyzny, lecz był Bogiem wszechogarniającym, który ustanawiał zasady współżycia ludzkiego i każdemu dawał szansę na zbawienie, jednym słowem: był uniwersalny. W Chrystusie wszyscy bracia i siostry byli równi, każdy miał obowiązek pomagać drugiemu, każdy oddawał wspólnocie to, bez czego mógł się obyć, a ta przekazywała dary biednym i potrzebującym. Religia przekształcała się w organizację społeczną. We wspólnocie tej obok kapłana, prezbitera czy episcopusa (biskupa) powstała także funkcja diakona, który był odpowiedzialny za opiekę nad biednymi. Nie wolno też zapominać o funkcji egzorcysty, jako że świat był zaludniony przez demony, które zręcznie i pomysłowo wślizgiwały się do wszelkich otworów w ciele człowieka i musiały być wypędzane. W tamtym czasie bez względu na wyznawaną religię każdy wierzył w istnienie duchów o różnym przeznaczeniu i zakresie władzy. Zło przynależało wtedy nie do sfery moralnej, lecz bytowej człowieka, to znaczy, że było rzeczywistością. Z tego też powodu wielkie prześladowania chrześcijan miały zazwyczaj miejsce w okresach kryzysów, epidemii czy też trzęsienia ziemi, ponieważ uważano, że chrześcijanie rozgniewali bogów imperium, a ci z kolei karali ludzi zsyłanymi na nich plagami. Dlatego obywatele Rzymu praktycznie uważali chrześcijan za bezpośrednio winnych tego typu katastrof. Według nich właśnie oni wywoływali takie nieszczęścia i z tego powodu powinni zostać ukarani, aby przebłagać bogów.

Od wyznawców wszystkich innych religii chrześcijan oprócz powszechnego Boga odróżniały mocno się rozwijające więzy społeczne. Więzy krwi czy przynależność plemienna nie odgrywały tu żadnej roli: każdy mógł bez problemu zostać chrześcijaninem. Taki człowiek wspierany był w podróżach przez chrześcijan, których dotychczas nie znał. A najważniejsze było to, że jego Bóg był obecny na całym świecie. Chrześcijanin nie musiał sprawować kultu w określonych miejscach, ponieważ jego Bóg nie mieszkał w kamieniu, wodzie źródlanej czy skale o szczególnym kształcie, lecz znajdował się we wszystkich skałach, we wszystkich źródłach i skałach na całym świecie, ponieważ to On je stworzył, ponieważ był tym, który wszystkiego tego dokonał. Mało tego: ani nie pozwalał wiązać siebie z innymi bogami – na przykład grecka Demeter zamieniała się we frygijską Kybele albo w Astarte czczoną w Azji Mniejszej – ani też nie mógł być podporządkowany bogom imperium, jako że był jedynym Bogiem i nikogo nie było poza Nim.

Taka wiara czyniła chrześcijan podejrzanymi w oczach innych, ponieważ tym samym wynosili się ponad resztę. Poza tym rzymskie poczucie tożsamości opierało się na jedności polityki i religii – cesarz również uważany był za boga. Poprzez składanie ofiar bogom imperium – mógł to być Jupiter i Junona albo też bóg Słońca, który chętnie wiązany był z greckim Heliosem – ludzie uzyskiwali boską ochronę dla Rzymu i własnego życia. Nieskładanie ofiar bogom, obojętne jaką wiarę się wyznawało w wolnym czasie, czy był to kult Izydy, Mitry czy Serapisa, oznaczało prowokowanie gniewu boskiego, było obrazą majestatu, zbrodnią stanu. Kult cesarza polegał na oddawaniu czci bogom oraz samemu imperium.

Religie niechrześcijańskie zezwalały na składanie ofiar innym bogom, jako że wychodziły z założenia, iż świat jest pełen bogów. Dla chrześcijan natomiast, którzy wierzyli tylko w jednego Boga, czczenie innych bóstw oznaczało grzech śmiertelny. Dotyczyło to wprawdzie także żydów, ale Rzymianie zaakceptowali ich specjalną pozycję, ponieważ oddawali cześć bardzo staremu Bogu, którego w pewnym sensie wnieśli do cesarstwa. Inaczej było w przypadku chrześcijan, którzy składali się z najróżniejszych ludów i jednoczyli się w nowy, do czego nie wolno było dopuścić, ponieważ mogło to rozsadzić imperium.

Dochodził do tego jeszcze fakt, iż Eucharystia, uroczysty sakrament chrześcijański, który przyjmowano w domowych kaplicach, a także przy grobach, był błędnie interpretowany jako rodzaj kanibalizmu, a to z kolei prowadziło do przypisywania chrześcijanom wszelkich możliwych zbrodni i niegodziwości. Nawiasem mówiąc, niewiele wówczas wiedziano o chrześcijanach, jako że oni sami uważali własne msze za misteria, za rzeczy tajemne, o których niechrześcijanie nie powinni wiedzieć. Z tego powodu unikano chrześcijan, nie ufano im, pogardzano nimi i traktowano ich jako tajemnicze zagrożenie. Kiedy w 64 roku większa część Rzymu spłonęła w wielkim pożarze i wielu ludzi, jeżeli nie zginęło w płomieniach, to zostało bez dachu nad głową, cesarz Neron potrzebował winnego, aby załagodzić gniew ludu. Czy było coś prostszego, jak oskarżyć grupę ludzi, którzy stanowili jedynie znikomą część mieszkańców, a dodatkowo byli nielubiani przez ogół? Tak więc Neron winą za tę katastrofę obarczył chrześcijan i niezwłocznie postanowił wykorzystać brutalne represje, by zabawić rzymski lud, a także rzecz jasna samemu zakosztować przyjemności.

W okrutny sposób stracono całe rodziny, ojców, matki, dzieci, tylko dlatego, że ci ludzie wyznawali Jezusa Chrystusa. Niektórych ukrzyżowano, innych uduszono. Innym znowuż przyszywano do ciała futra zwierzęce i cesarskie towarzystwo przy winie i pieczonych bażantach rozkoszowało się polowaniem psów myśliwskich cesarza na chrześcijan w zwierzęcych skórach. Pozostaje zagadką, jak ludzie mogli się bawić, oglądając innych ludzi rozszarpywanych przez psy lub zjadanych na śniadanie przez lwy. Panem et circenses należałoby w rzeczywistości tłumaczyć jako „krwawy chleb i krwawe igrzyska” – okrucieństwa, jakie wymyślał Neron i jego dwór, nie miały sobie równych. Nawet Tacyt, który naprawdę nie był przyjacielem chrześcijan, napisał, że tak wielkie męki tych ludzi musiały wzbudzać litość.

Stare rzymskie prawo dwunastu tablic przewidywało wprawdzie zakazy i wyszczególniało naruszenia prawa, ale wymiar kary nie był niczym ograniczony. Na przykład podpalacze, jak stanowiło to prawo, mieli być spaleni, lecz nigdzie nie było napisane, że trzeba ich wsadzić do worka, posmarować smołą i przyczepić do wozu jako oświetlenie z żywych pochodni. Sam Neron przebrany za woźnicę powoził taką karocą oświetloną płonącymi ludźmi. Nawet jeśli prawo przewidywało ograniczenia, cesarz wiedział, jak bezpośrednio i brutalnie możne je obejść. Dziewięcioletnia dziewczynka, córka chrześcijańskich rodziców, została tuż przed egzekucją zgwałcona przez pomocnika kata, jako że prawo nie pozwalało na stracenie dziewicy.

Okrucieństwa te miały miejsce w ogrodach Nerona oraz w jego cyrku, na którym trzysta lat później wznosić się miała Bazylika Świętego Piotra. Budowlę tę powinniśmy sobie wyobrażać jako podłużny prostokąt z zaokrąglonymi poprzecznymi bokami, który sięgał od Watykanu aż do Tybru. Z tego punktu widzenia Watykan spoczywa na pierwszych chrześcijańskich męczennikach, a przede wszystkim na męczeństwie najpierwszego z pierwszych chrześcijan – apostoła Piotra. Jednak wtedy wszystko wskazywało raczej na bezsilność niż na siłę, a Watykan kojarzył się przede wszystkim z okrutnymi prześladowaniami i szykanami w stosunku do pokojowo nastawionej bezbronnej mniejszości, ludzi, którzy byli jak owce pośród wilków. Ale bezsilność władzy jest zjawiskiem występującym dużo częściej, niż się wydaje tyranom.

Piotr, który nauczał we wspólnotach chrześcijańskich w Rzymie, posiadał, podobnie jak Paweł, własne bardzo liczne grono wyznawców. Założone przez niego wspólnoty oraz wspólnoty powołujące się na niego były równocześnie przez niego kierowane – naukami i wskazówkami. Rzym, jako centrum światowego imperium, miał się stać dla niego, tak jak i dla Pawła, centrum chrześcijaństwa. Chcieli stworzyć nie luźne zrzeszenie sekt czy wspólnot, lecz centralny Kościół, „ecclesię” jako dom Boży utworzoną przez lud Boga.

Projekt ten nabrał dla Pawła i Piotra jeszcze większego znaczenia, kiedy coraz wyraźniej było widać, iż perspektywa czasowa ich Kościoła będzie zupełnie inna, niż dotychczas przyjmowano – w najbliższym czasie nie można już było liczyć na powrót Chrystusa, na paruzję. Jako młodzi, pełni entuzjazmu mężczyźni nauczali tylko w Palestynie, jako że nie chcieli się oddalać zbytnio od Jerozolimy, i dążyli do nawrócenia na chrześcijaństwo jak największej liczby żydów oraz wyznawców innych religii, zanim Pan zjawi się na Sąd Ostateczny, lecz wobec braku paruzji powiększał się obszar ich misji. Początkowo w swej działalności misjonarskiej ścigali się z czasem, który jednak okazywał się zawsze ułudą. Ziemia była bardziej stabilna, niż wyobrażali sobie chrześcijanie, a niebo wydawało się tak samo odległe jak niegdyś.

Z tego powodu na pierwszy plan wysunęły się praktyczne kwestie dotyczące wspólnoty: życie w świecie chrześcijan musiało być uregulowane według zasad chrześcijańskich. Jeżeli żyło się w przekonaniu, iż paruzja nie nastąpi tak szybko, i ze świadomością prowadzenia bogobojnego życia na ziemi, pojawiały się najróżniejsze sprawy dnia codziennego, od chrztu dzieci i dorosłych poprzez życie seksualne, antykoncepcję aż do kwestii małżeństwa z niechrześcijaninem. A jako że prawda mogła być tylko jedna, kwestie związane z odprawianiem mszy świętych, życiem wspólnoty, etyką musiały być uregulowane odgórnie dla wszystkich wspólnot chrześcijańskich. Konieczność ta wymusiła automatycznie pewną centralizację.

W listach Pawła i Piotra znajdują się jednoznaczne tego świadectwa. Chrześcijanie ekumeny (po grecku: „świat zaludniony”, Cesarstwo Rzymskie) traktowali Pawła i Piotra jako autorytety, jako moralnych i duchownych nauczycieli. Ale istnieli jeszcze trzej inni duchowni przywódcy, którzy w praktyce reprezentowali zupełnie odmienne koncepcje chrześcijaństwa: było to rygorystyczne chrześcijaństwo żydowskie brata Pana, Jakuba, chrześcijaństwo Tomasza, który jednak wywędrował do Indii i nie odgrywał już żadnej roli w interesującej nas historii, oraz chrześcijaństwo mistyczne apostoła Jana, „którego Pan kochał”, wybranego do wielkich czynów, choć nie udało mu się ich dokonać. Największy wpływ na Kościół zachodni mieli w każdym razie Paweł i Piotr, którzy jako starcy doświadczeni w pracy misyjnej i wspólnotowej udali się u schyłku życia do Rzymu.

W 62 roku kończy się historia apostołów pióra świętego Łukasza. Późniejsze źródła, którym należy chyba wierzyć, podają tylko bardzo ogólne informacje na temat męczeństwa Piotra. W III i IV wieku biskup Rzymu został papieżem, powołano się przy tym na tradycję Piotrową oraz, jeżeli ktoś chce, na jego legendę, która była wtedy rozpowszechniana. Bazując na tradycji Piotrowej, biskup Rzymu uzasadniał swoje roszczenie do przewodnictwa w Kościele, a później do spełniania funkcji namiestnika Chrystusowego objętej w spadku po Piotrze. Grobowiec Piotra i jego znaczenie w kwestii następstwa po Chrystusie w dwojaki sposób tworzą fundament Watykanu: i dosłownie, i przenośnie.

Mówiono, że Piotr został pojmany podczas prześladowań chrześcijan za Nerona. Tyle że obaj pilnujący Piotra strażnicy puścili go wolno – obu nawrócił. Następnie Piotr uciekł na Via Appia. Postanowił się przedostać do portu Puteoli, aby wsiąść na statek płynący na wschód, do Azji Mniejszej, prawdopodobnie do Antiochii, miejsca jego tryumfu, gdzie przez siedem lat pełnił funkcję biskupa i był mile widziany. Po co męczeństwo, skoro może jeszcze tyle zrobić dla wspólnoty?

Po drodze niespodziewanie wyszedł mu naprzeciw Jezus. Stary Piotr zatrzymał się przed swoim Panem i zapytał go zdziwiony: „Domine, quo vadis?” (Dokąd idziesz, Panie?), a Jezus odpowiedział: „Idę do miasta, aby mnie powtórnie ukrzyżowano”. Piotr zorientował się, że po raz kolejny chciał się wyprzeć swojego Pana – jak wówczas, gdy Jezus przepowiedział mu, że się go wyprze trzykrotnie, zanim kur zapieje. Nagle Piotr ujrzał bardzo wyraźnie przed sobą drogę krzyżową, która była przeznaczona dla niego.

Piotr wypełnił więc swoje przeznaczenie, oddając się w ręce prześladowców. Zapędzono go do cyrku Nerona, którego arena przesiąknięta była krwią niewinnych chrześcijan, a od jego balkonów i ścian odbijało się echo wyjących z bólu ofiar. Kiedy oprawcy chcieli go ukrzyżować, Piotr poprosił, aby przybito go do krzyża głową w dół. Z głębokiego szacunku wobec Kyrios, Pana, nie chciał jako niegodny sługa Boga, aby ukrzyżowano go w tej samej pozycji co Syna Bożego. Piotr uważał siebie bowiem za człowieka słabego, grzesznika, który często wchodził na fałszywą drogę, a kilka razy wyparł się własnego Boga. Kiedy zdjęto jego zwłoki z krzyża, chrześcijanie pogrzebali go w prostym bezimiennym grobie i strzegli tego miejsca na Wzgórzu Watykańskim jak największej tajemnicy chrześcijaństwa. Grób miał być chroniony przed zbezczeszczeniem, zakłócaniem spokoju czy wręcz zniszczeniem. Trwające prześladowania chrześcijan z pewnością kiedyś się skończą, ale w tamtym czasie nie wiedziano, kiedy wybuchną nowe zamieszki skierowane przeciwko nim. Brak ozdób na grobie Piotra symbolizuje nie tylko biedę apostołów – wynikał on także z konieczności chronienia miejsca spoczynku apostoła przed powtarzającymi się ciągle prześladowaniami.

Informację o miejscu pochówku Piotra chrześcijanie przekazywali sobie w sekrecie z pokolenia na pokolenie. Grób ten, którego położenie znali tylko wtajemniczeni, przedstawia sobą bardzo wczesną, prawie intymną świętość chrześcijan. Wraz z kultem grobu Piotrowego powstał rdzeń Kościoła zachodniego. Śmierć Piotra stała się fundamentem, jak według świętego Mateusza przepowiedział Pan.

Właśnie tego grobu szukał Ludwig Kaas w 1940 roku głęboko w podziemiach Watykanu, podczas gdy na powierzchni ziemi katastrofa przybierała coraz większe rozmiary, a nadejście Antychrysta wydawało się nieuniknione. Dla prałata Kaasa nawiązanie kontaktu ze spiskowcami w Niemczech oraz odkrycie grobu Piotrowego było dwiema stronami tego samego medalu, jego walką przeciwko dyktatorowi, któremu dojście do władzy on sam w 1933 roku mimowolnie ułatwił. Kaas, jako człowiek błądzący, znał swoje winy.

Podczas trwających latami wyczerpujących prac odsłonięto wreszcie grobowce. Wyryta na ścianie niezdarnymi literami inskrypcja brzmiała: Petr eni – Petros enesti – „Piotr jest tutaj w środku”. W miejscu pod napisem znaleziono kości, ale bez czaszki. Kiedy osobisty lekarz papieża stwierdził, iż są to kości kobiety, rozczarowanie Piusa XII i Ludwiga Kaasa musiało być przeogromne. Poszukiwania grobu Piotra, z którymi wiązano takie nadzieje, zakończyły się niepowodzeniem, szczątki nieznanej zapewne kobiety zostały przeniesione do magazynu.

Ludwig Kaas i papież Pius XII nie dożyli już chwili, kiedy dzięki staraniom bardzo skrupulatnej mediewistki Margherity Guarducci, która przetłumaczyła również inskrypcję Piotra, przeprowadzono nowe badania. Znany antropolog wyjaśnił pomyłkę papieskiego osobistego lekarza, okulisty, i stwierdził, iż to są jednak kości mężczyzny. Dalsze analizy wykazały, że szkielet pochodzi z pierwszego tysiąclecia. Tym samym stało się prawdopodobne, że szczątki apostoła Piotra, na którym opiera się Kościół, leżały przez kilka lat w magazynie – całe szczęście, że swego czasu, pod wpływem rozczarowania wynikającego z opinii okulisty, nie zostały po prostu wyrzucone.

W każdym razie znaczącą kwestią dla przebiegu tej historii było to, że od samego początku wierzono, iż tutaj właśnie znajdował się grób świętego Piotra, i dlatego na tym terenie, z technicznych względów niezbyt nadającym się pod budowę, wzniesiono Bazylikę Świętego Piotra. Podstawą budowy bazyliki było istnienie grobu księcia apostołów.

Musiały zajść równocześnie trzy wydarzenia historyczne, aby z chrześcijaństwa mogło powstać światowe imperium, a w rezultacie świat zachodni. Po pierwsze, działalność, ukrzyżowanie i zmartwychwstanie Jezusa; po drugie, działalność misjonarska Piotra i Pawła; po trzecie w końcu, Cesarstwo Rzymskie o światowym zasięgu, do którego serca Paweł i Piotr wnieśli religię i tam ją zakotwiczyli. Obaj zmarli w Rzymie śmiercią męczeńską. To, iż przepowiednia męczeństwa Piotra pojawia się tylko w jednym miejscu Nowego Testamentu, wygląda na rodzaj historycznego harpuna, na niedające się absolutnie wymazać wspomnienie innej drogi, która w końcu nie została wykorzystana. Fragment Ewangelii apostoła, „którego kochał Pan”, świętego Jana, z relacją o tym, jak zmartwychwstały Pan wypowiada nad Jeziorem Tyberiadzkim przepowiednię pod adresem Piotra, brzmi następująco: „«Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz». To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»” (J 21, 18, 19).

W tym kontekście, nawiasem mówiąc, nie ma większego znaczenia, czy wierzymy w Jezusa i w jego zmartwychwstanie. Wcześni chrześcijanie wierzyli w to, co określało ich działania, a samo zdarzenie stawało się rzeczywiste już poprzez sam fakt, iż wychodzono z założenia, że jest prawdziwe. Śmierć Piotra w Rzymie zmieniła świat, proroctwo się spełniło. Chrześcijaństwo powstało, gdy Piotr i Paweł udali się do Rzymu, powstało, ponieważ stało się chrześcijaństwem watykańskim, katolickim i jednocześnie przezwyciężyło zarówno wariant judeochrześcijański, jak i „ducha miłości” apostoła Jana. Mimo iż święty Jan nigdy nie doszedł do władzy, mało tego, został w długim procesie historycznym odsunięty na bok, to jednak jego nauki oddziałują do dzisiaj jako ciepłe źródło ezoteryki, jako niezbędny opór w szerokim strumieniu chrześcijaństwa katolickiego.

Jan, który w pewnym sensie przepowiedział Watykan, odrzucił pójście drogą rzymską i tym samym stał się właściwym misterium chrześcijaństwa. Synowie marnotrawni Watykanu, heretycy, będą się później na niego powoływali, ale także papież Benedykt XVI poświęca mu dwa rozdziały w swojej książce o Jezusie.

Zwyciężył jednak wariant Piotra, który odrzucał zarówno drogę judeochrześcijańską i pozbawiał władzy prawspólnotę, jak i drogę mistyczną na modłę Jana, uważając ją, jako człowiek praktyczny i potomek całej generacji rybaków, za nierealistyczną. Piotr pierwszy postawił na władzę i z tego powodu udał się do Rzymu, do absolutnego centrum władzy ówczesnego świata. Z jakiegoż innego powodu miałby zanosić chrześcijaństwo do serca Imperium Romanum, jeżeli nie po to, aby połączyć religię z władzą? Decyzja podjęta przez apostołów Piotra i Pawła stała się w konsekwencji jedną z największych przemian, jakie dokonały się w historii, oraz jednym z najtrwalszych przedsięwzięć. Chrześcijaństwo dotarło do centrum władzy, chociaż początkowo w roli strony prześladowanej.

Narodziny Kościoła

To, iż Kościół katolicki ze wszystkich kryzysów polityki światowej wychodził wzmocniony, jest chyba jednym z największych cudów historii. Ale najbardziej skorzystał na rozpadzie i upadku Cesarstwa Rzymskiego. Mało tego, w trakcie ogromnych, przypominających potop wędrówek ludów w V stuleciu Kościół rzymski przyjął rolę arki Noego, która zgromadziła w sobie całą wiedzę Rzymian i przetransportowała ją do powstającego chrześcijańskiego Zachodu.

Zawirowania okresu wędrówki ludów wywołały w Europie chaos. Przeobrażenia dotyczące podstawowych przekonań przebiły swoim zakresem wszelkie późniejsze przemiany w dziejach Starego Kontynentu. Wszystko, co dotychczas obowiązywało – myślenie kategoriami państwa, takie pojęcia, jak etyka, moralność i prawo, struktury rodzinne, bezpieczeństwo i własność, przynależność narodowa i religijna, a nawet sama historia – straciło swoje znaczenie. W momencie jednak kiedy znikają wszelkie formy wartości, człowiek traci całkowicie orientację, noc nie jest już nocą, a dzień dniem, to co na górze nie jest już górą, dół przestaje być dołem, a dobro i zło tracą całkowicie na znaczeniu.

Dla Rzymian najgorsza była utrata poczucia bezpieczeństwa – a w konsekwencji wieczności – stało się to już w 410 roku, kiedy to Alaryk, król Wizygotów, najechał ze swoimi wojownikami Rzym i plądrował miasto przez kilka dni. Od tego czasu obywatele rzymscy żyli w rosnącym poczuciu rozpadu własnego świata. To, co kiedyś miało trwać wiecznie, zostało zniszczone przez bezwzględną przemoc tamtego czasu, oczywiście w powiązaniu z upadkiem i bezsilnością ostatnich cesarzy rzymskich i ich obywateli.

Plemiona Franków, Burgundów, Gotów, Wandalów i inne zaczęły najeżdżać obywateli tak niegdyś dumnego cesarstwa. Nieudolni cesarze nie byli już w stanie gwarantować całkowitego bezpieczeństwa i nienaruszalności własności. Imperium zaczęło się wymykać z ich słabych rąk. I powtórzył się zwykły w takich sytuacjach schemat: kiedy grozi upadek, jest on przyspieszany jeszcze przez pozbawionych charakteru rządzących i doradców, dla których najważniejsze są własne korzyści. Rzym był niezwyciężony, dopóki był najważniejszy dla swoich obywateli. Jak tylko zaczęli się troszczyć wyłącznie o swój interes, Imperium Romanum rozpadło się, a wraz z nim rzecz jasna zniknął dobrobyt. Kiedy Rzymianie zaczęli unikać służby wojskowej, która niegdyś uchodziła za najwyższą cnotę obywatelską, a legiony stały się zbiorowiskiem żołdaków, była to zapowiedź końca rzymskiej dominacji.

Dotkliwą lekcję, mówiącą, że szantaż pociąga za sobą jedynie kolejny szantaż, że trybuty i haracze nie prowadzą do niczego innego, jak tylko do kolejnych jeszcze większych haraczy i trybutów, ostatni Rzymianie odczuli w tamtych gorzkich chwilach na własnym ciele – lecz nadaremnie, jako że było już za późno. Przywódcy okrutnych barbarzyńców każde ustępstwo słusznie odbierali jako przyznanie się Rzymu do własnej słabości. W ten sposób doszło do prawdziwej wojny i spustoszenia, ponieważ ustępstwa działają jak zachęta, jak zaproszenie do plądrowania. Dla ostatnich Rzymian sukcesem było już to, że zostali tylko obrabowani, a nie zabici. Sic transit gloria mundi! Tak przemija chwała świata. Jednak wrogowie – Germanie, Persowie i Izaurowie z gór Taurus – którzy napadali z przygranicznych obszarów, byli z dnia na dzień coraz liczniejsi.

Jeżeli pytamy o znaczenie Watykanu w naszych czasach i w przyszłości, nie ma lepszego źródła takiej odpowiedzi jak V i VI wiek: w tamtym okresie rozpadło się Cesarstwo Rzymskie, które istniało dobre tysiąc lat, powstał z tego chrześcijański Zachód, a Kościół katolicki, z jego sensem istnienia mocno spajającym wiernych, awansował do roli pierwszej i najważniejszej instytucji nowej epoki.

W odniesieniu do naszych czasów można z tego faktu wyciągnąć bardzo istotny wniosek, a mianowicie, że wizerunkami władzy mogą być polityka i intryga, ale fundamentem jest sens jej istnienia. Władza rozpada się, kiedy ten sens zostanie wyczerpany. Władza bez takiego sensu to panowanie zbudowane na piasku. A przy tym sensu tego nie da się dokładnie zdefiniować i zaaplikować. Musi zostać zaakceptowany przez ludzi, większe lub znaczące grupy obywateli muszą w systemie religijno-filozoficznym dostrzegać jakiś sens – pierwotne znaczenie łacińskiego słowa sensus, to „spostrzeganie, władza myślenia, kierunek”, a przynależący do niego czasownik oznaczał tyle co „mniemać, coś pod czymś rozumieć”.

Jedyną instytucją, która w tych czasach powszechnego upadku proponowała coraz większej liczbie Rzymian określone wartości, był Kościół rzymski. Chrześcijaństwo w okresie dekad chaosu i braku orientacji głosiło przekonujący sens istnienia: jego nauka łączyła w sobie, w niespotykany dotąd sposób, rzeczy konkretne z abstrakcyjnymi, zawierała wprawdzie wiele warunków do spełnienia, ale bez utrudniania lub też zamykania człowiekowi drogi do odnalezienia siebie w wierze. To, że Kościół mógł zaproponować tę wyjątkową mieszankę złożoną z przywództwa i wolności, zawdzięczał trwającej ponad cztery stulecia, często bardzo zaciętej walce o prawdziwą wiarę.

Miecze apostołów – Leon I 

Czasy jednak stawały się coraz mroczniejsze. Niedługo na północnych granicach Cesarstwa Rzymskiego pojawił się pozbawiony skrupułów okrutny wódz, jakiego imperium nie widziało jeszcze w swojej tysiącletniej historii, władca, pogromca Germanów, a mianowicie król Hunów Attyla, który w kraju Nibelungów pozostawił swoje ślady jako Etzel. Jego wojska uchodziły za niezwyciężone. Na czele swoich jeźdźców i ludu wyruszył ze stepów dzisiejszej Niziny Węgierskiej nad jeziorem Cisa, aby ustanowić imperium światowe, podporządkować sobie Galów, Germanów i Rzymian.

Walentynian III, cesarz zachodniorzymski, i Marcjan, cesarz wschodniorzymski, chcąc nie chcąc, płacili trybuty, jako że pod względem militarnym nie dorównywali wówczas groźnemu przeciwnikowi. Attyla, mimo porażki w bitwie na Polach Katalaunijskich w 451 roku, już rok później uderzył przez Nizinę Padańską na północną Italię, zniszczył i splądrował Akwileję, Brescię, Bergamo i Mediolan. Już za kilka tygodni żądne rabunku hordy Attyli mogły się pojawić pod murami Rzymu.