Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W cieniu wiązów to pierwsza część tetralogii Historia współczesna autorstwa Anatole'a Franca.
Uczony Bergeret, uznawany za porte-parole autora, obserwuje współczesną mu rzeczywistość i konfrontuje się z jej problemami. Wchodzi w kontakt ze społecznością duchownych, z którymi odbywa interesujące dysputy, a także wyrabia sobie opinię dotyczącą kleru, mogąc dostrzec różne ułomności i niegodziwości. Uprzejmy, ale sceptyczny obserwuje przedstawicieli wyższych sfer, a odpoczywa w intelektualnej atmosferze w księgarni w towarzystwie starożytnych klasyków. Powieść W cieniu wiązów została wydana w 1896 roku.
Anatole France był francuskim pisarzem, którego lata twórczości przypadają na przełom XIX i XX wieku. Był bibliofilem i historykiem, prezentował postawę racjonalistyczną i sceptyczną, jego dzieła mają charakter filozoficzny, ale także satyryczny. Miał duży wpływ na twórczość m.in. Conrada, Prousta i Huxleya. W 1921 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Anatole France
W cieniu wiązów
tłum. Jan Sten
Epoka: Modernizm Rodzaj: Epika Gatunek: Powieść
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 204
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tłum. Jan Sten
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury.
ISBN-978-83-288-3213-8
Salon, w którym odbywały się oficjalne przyjęcia kardynała arcybiskupa, był przyozdobiony za Ludwika XV1 bogatą rzeźbą w drzewie, malowaną na kolor jasnopopielaty. Postacie kobiece siedzące wśród alegorycznych ornamentów zdobiły kąty sufitu. Na kominku lustro, złożone z dwóch części, pokryte było u dołu draperią z purpurowego aksamitu, na którego tle wynurzała się niepokalanej białości, przepasana błękitną szarfą statua Najświętszej Panny z Lourdes. Na ścianach rozwieszone były emaliowane medale w zielonych pluszowych ramach, oleodrukowe portrety papieży Piusa IX2 i Leona XIII3 oraz hafty przywiezione jako pamiątki z Rzymu przez pobożne damy diecezji. Na złoconych konsolach stały gipsowe modele gotyckich i romańskich kościołów: kardynał arcybiskup kochał się w budowlach. Z rokokowego stropu zwieszał się świecznik w stylu epoki Merowingów4, wykonany według planów pana Quatrebarbe, architekta diecezji, kawalera orderu Świętego Grzegorza.
Jego Eminencja, unosząc sutannę i wygrzewając przed kominkiem krótkie i tęgie łydki w purpurowych pończochach, dyktował list pasterski do księży swej diecezji; ksiądz de Goulet, wikariusz generalny, przy wielkim stole z szylkretu i brązu, nad którym zwieszał się piękny krucyfiks ze słoniowej kości, pisał: „Aby nic w duszach naszych nie mąciło radości Karmelu...”
Jego Eminencja dyktował głosem suchym, bez namaszczenia. Był to człowiek mały, prosto trzymający swą wielką głowę i twarz kwadratową, o policzkach z wiekiem obwisłych. Twarz ta, o rysach pospolitych i gminnych, wyrażała spryt i pewną godność nabytą z przyzwyczajenia i zamiłowania do rządów.
— „...radości Karmelu...” Tu ksiądz rozwinie idee zgody, pojednania umysłów, uległości dla ustanowionej władzy, które wyraziłem już w poprzednich mych listach.
Ksiądz de Goulet uniósł swą długą, bladą i rozumną twarz, okoloną bujnymi włosami w puklach niby peruką z czasów Ludwika XIV5.
— Czy tym razem nie należałoby, ponawiając te zalecenia, zachować powściągliwości, jakiej wymaga położenie rządu, wstrząśniętego wewnętrznymi kryzysami i niezdolnego do zapewnienia zawartym sojuszom tego, czego sam nie ma; chcę powiedzieć: ciągłości i trwałości? Bo Jego Eminencja nie może nie wiedzieć, że upadek parlamentaryzmu...
Kardynał arcybiskup potrząsnął głową:
— Bez zastrzeżeń, księże de Goulet, bez jakichkolwiek zastrzeżeń! Pełen jesteś wiedzy i pobożności, księże de Goulet, ale twój stary pasterz może ci jeszcze dać parę lekcji przezorności, zanim umierając złoży zarząd diecezji w twe młode, energiczne dłonie. Czyż nie mamy powodu do zadowolenia z pana prefekta Worms-Clavelin, który przychylnie patrzy na nasze szkoły i zakłady? Czyż nie podejmujemy jutro za naszym stołem generała dowodzącego dywizją i pana prezesa sądu? Ale co się tyczy obiadu, proszę pokazać mi, księże, spis potraw.
Kardynał arcybiskup przejrzał spis, poprawił go, uzupełnił i zalecił, by zwierzynę kupiono u Rivoire’a, dostawcy prefektury.
W tej chwili wszedł lokaj i podał kardynałowi na srebrnej tacy bilet wizytowy.
Eminencja przeczytał na karcie nazwisko księdza Lantaigne, rektora seminarium, i zwracając się do swego wikariusza generalnego rzekł:
— Założę się, że ksiądz Lantaigne znów przychodzi skarżyć się przede mną na księdza Guitrel.
Ksiądz de Goulet wstał chcąc wyjść z salonu, ale kardynał zatrzymał go.
— Zostań! Chcę, by ksiądz miał wraz ze mną przyjemność wysłuchania księdza Lantaigne, który uchodzi, jak wiesz, za pierwszego kaznodzieję w diecezji. Jeśli wierzyć głosowi opinii, kazania jego przewyższałyby nawet twoje, księże Goulet. Nie jest to zresztą moje zdanie. Między nami mówiąc, nie cenię ani jego napuszonej wymowy, ani zagmatwanej wiedzy. Jest straszliwie nudny, więc zatrzymuję cię, żebyś mi pomógł pozbyć się go jak najprędzej.
Ksiądz wysokiego wzrostu, barczysty, poważny, bardzo skromny, o spojrzeniu skupionym, wszedł do salonu i ukłonił się. Na jego widok kardynał zawołał radośnie:
— Ach, dzień dobry, księże Lantaigne! W chwili gdy kazałeś się oznajmić, mówiliśmy o tobie. Mówiliśmy, że jesteś najznamienitszym mówcą w diecezji i że twoje kazania wielkopostne wygłoszone u Świętego Eksuperego świadczą zaszczytnie o twym wielkim talencie i wielkiej wiedzy.
Ksiądz Lantaigne zarumienił się. Był czuły na pochwały; tylko przez furtkę pychy szatan mógł wcisnąć się do jego duszy.
— Eminencjo — rzekł i twarz jego rozjaśniła się uśmiechem, który wszakże znikł szybko. — Pochwała z ust Jego Eminencji napełnia mnie głęboką radością i szczęśliwie ułatwia rozpoczęcie rozmowy bardzo przykrej dla mnie. Bo z żalem musi rektor seminarium podać skargę ojcowskiemu uchu Jego Eminencji.
Kardynał przerwał:
— Powiedz mi, księże Lantaigne, czy wielkopostne twoje kazania zostały wydrukowane?
— Sprawozdanie z nich podano w diecezjalnym tygodniku kościelnym. Wzruszony jestem zainteresowaniem, jakim Jego Eminencja zaszczyca moje prace apostolskie. Och! Już od dawna przemawiam z ambony. W 1880 odstępowałem kazania, gdy miewałem ich za dużo, księdzu Roquette, teraz wyniesionemu na tron biskupi.
— Ach! — zawołał arcybiskup z uśmiechem — ten Roquette! Udawszy się zeszłego roku ad limina apostolorum6, spotkałem go po raz pierwszy, jak pełen radości szedł do Watykanu. W tydzień później ujrzałem go w bazylice Świętego Piotra; szukał tam pociechy, a potrzebował jej bardzo, odmówiono mu bowiem kapelusza.
— I dlaczegóż — zapytał ksiądz Lantaigne głosem świszczącym jak bicz — dlaczegóż purpura spaść by miała na barki tego biedaka bardzo miernych obyczajów, niezbyt wykształconego, śmiesznego przez ociężałość umysłu? Wszak za nim przemawiało jedynie to, że na uczcie masonów w towarzystwie prezydenta Republiki zajadał cielęcinę. Roquette, gdyby mógł wznieść się ponad siebie, zdziwiłby się sam, że jest biskupem. W tych czasach próby, wobec przyszłości pełnej to złudnych nadziei, to strasznych gróźb, należałoby wyszkolić duchowieństwo silne charakterem i wiedzą. A oto właśnie, Eminencjo, o księdzu niezdolnym dźwigać brzemię swych obowiązków, o drugim Roquette, pragnę pomówić z Jego Eminencją. Profesor retoryki w seminarium, ksiądz Guitrel...
Jego Eminencja z udanym roztargnieniem przerwał i zapytał ze śmiechem, czy ksiądz Guitrel jest także na drodze do episkopatu.
— Co za myśl, Eminencjo! — zawołał ksiądz Lantaigne. — Gdyby ten człowiek jakimś trafem otrzymał biskupstwo, ujrzelibyśmy znów czasy Cautinusa, gdy niegodny kapłan kaził stolicę biskupią świętego Marcina7.
Kardynał arcybiskup, skulony w swym fotelu, rzekł dobrodusznie:
— Cautinus, biskup Cautinus (po raz pierwszy słyszał to nazwisko), Cautinus, który zajął tron świętego Marcina... Czy tylko pewny jest ksiądz, że ten Cautinus istotnie tak źle się prowadził, jak utrzymują? Jest to zajmujący szczegół z historii Kościoła Galii; chciałbym usłyszeć o nim zdanie człowieka tak uczonego jak ty, księże Lantaigne.
Rektor seminarium wyprostował się.
— Eminencjo, świadectwo Grzegorza z Tours8 jest rozstrzygające w sprawie biskupa Cautinusa. Ten następca błogosławionego Marcina otaczał się takim zbytkiem, w taki sposób trwonił skarby bazyliki, że po dwóch latach jego zarządu wszystkie sprzęty kościelne były w rękach Żydów w Tours. I jeżeli zestawiłem nazwisko biskupa Cautinusa z nazwiskiem księdza Guitrel, nie uczyniłem tego bez powodu. Guitrel zagarnia przedmioty sztuki, cenne rzeźby, artystycznie kute naczynia, które znajdują się jeszcze w kościółkach wiejskich pod strażą głupich zakrystianów, i grabież tę prowadzi na korzyść Żydów.
— Na korzyść Żydów? — zapytał arcybiskup. — Jakże to?
— Na korzyść Żydów — powtórzył ksiądz Lantaigne — dla wzbogacenia salonów pana prefekta Worms-Clavelin, Izraelity i masona. Pani Worms-Clavelin kocha się w antykach. Za pośrednictwem księdza Guitrel nabyła kapy od trzech wieków przechowywane w zakrystii kościoła w Lusancy i, jak mi mówiono, pokryła nimi stołki, tak zwane pufy.
Kardynał potrząsnął głową.
— Pufy! Jeśli nabycie tych ozdób, które już wyszły z użytku, odbyło się prawidłowo, nie wiem, w czym biskup Cautinus... chciałem powiedzieć: ksiądz Guitrel... zawinił pośrednicząc w tej zupełnie legalnej sprawie. Nie trzeba czcić ornatów pobożnych proboszczów z Lusancy jak relikwii świętych. Nie jest świętokradztwem sprzedać ich znoszoną odzież, by z niej porobiono pufy.
Ksiądz de Goulet, który od jakiegoś czasu gryzł koniec obsadki, nie mógł powstrzymać pomruku. Ubolewał on nad tym, że kościoły ogołacane były przez niedowiarków z artystycznych bogactw. A rektor seminarium mówił dalej z mocą:
— A więc dajmy pokój, Eminencjo, tym frymarkom, którymi trudni się przyjaciel pana prefekta, Żyda Worms-Clavelin. Przeciw profesorowi retoryki wyższego seminarium podnoszę jeszcze inne zarzuty, aż nazbyt słuszne... Zarzucam mu: primo: jego nauki, secundo: jego obyczaje. Mówię, że zarzucam mu, primo, jego doktrynę, i to z czterech powodów: primo...
Kardynał arcybiskup wyciągnął naprzód obie ręce, jak gdyby chciał uniknąć tylu punktów przemówienia.
— Księże Lantaigne, spostrzegam właśnie, że ksiądz wikariusz generalny od jakiegoś czasu gryzie pióro i robi rozpaczliwe znaki, by mi przypomnieć, że drukarz czeka na nasz list pasterski. Ma on być odczytany w niedzielę we wszystkich kościołach diecezji i mam nadzieję, że przyniesie nieco ukojenia naszym księżom i wiernym.
Ksiądz Lantaigne skłonił się i wyszedł bardzo smutny. Po jego odejściu kardynał arcybiskup zwrócił się do księdza de Goulet:
— Nie wiedziałem — rzekł — że ksiądz Guitrel jest tak zaprzyjaźniony z prefektem. Wdzięczny jestem przełożonemu seminarium, że mnie o tym uprzedził. Ksiądz Lantaigne jest uosobieniem szczerości, cenię jego otwartość i prawość. Z nim się wie, dokąd się zmierza...
Poprawił się:
— ...dokąd by się zmierzało.
Ksiądz Lantaigne, rektor seminarium, pracował w swoim gabinecie. Bielone ściany tego pokoju w trzech czwartych zastawione były półkami z prostego drzewa, na których spoczywały księgi naukowe w ciemnych, safianowych oprawach: całe Dzieje Ojców Kościoła Migne’a9, tanie wydania św. Tomasza z Akwinu, Baroniusa10, Bossueta11. Obraz Matki Boskiej w guście Mignarda12 z gałązką zakurzonej palmy zatkniętą za starą złoconą ramę, wisiał nade drzwiami. Krzesła, wypychane włosiem, niegościnnie rozstawione były na ceglanej posadzce pod otwartymi oknami, przez które wnikały ckliwe13 zapachy refektarza, wsiąkające w perkalowe firanki. Pochylony nad orzechowym biurkiem, ksiądz rektor przeglądał rejestry, które podawał mu stojący przy nim ksiądz Perruque, kierownik studiów.
— Widzę — rzekł ksiądz Lantaigne — że znów znaleziono w tym tygodniu zapas łakoci w pokoiku jednego z kleryków. Te przekroczenia powtarzają się zbyt często.
Istotnie, klerycy mieli zwyczaj chować tabliczki czekolady między podręcznikami. Nazywali je teologią Menier14. Zbierali się po dwóch lub trzech w jednym pokoju, żeby nocą raczyć się łakociami.
Ksiądz Lantaigne zalecił kierownikowi postępować z całą surowością:
— Nieporządki te groźne są z tego względu, że mogą przyłączyć się do nich przewinienia poważniejsze.
Ksiądz rektor zażądał dziennika ze stopniami z klasy retoryki. Ale kiedy ksiądz Perruque podał mu go, odwrócił oczy; myśl, że retorykę kościelną wykłada ten Guitrel, człowiek bez wiary, niepewnych obyczajów, ścisnęła mu serce. Westchnął i pomyślał w duchu:
„Kiedyż spadnie bielmo z oczu arcybiskupa, aby dojrzał, jak niegodny jest ten ksiądz?!”
I odrywając się od tej gorzkiej myśli, by popaść w inną, równie gorzką, zapytał:
— A Piédagnel?
Firmin Piédagnel od dwóch lat był powodem bezustannych trosk księdza rektora. Syn szewca utrzymującego kramik między dwoma filarami kościoła Św. Eksuperego, jedynak, był dzięki swej inteligencji najlepszym uczniem seminarium. Usposobienia spokojnego, miał również dość dobre oceny ze sprawowania. Zdawało się, że nieśmiałość charakteru i wątłość organizmu zabezpieczają czystość jego obyczajów. Ale nie miał ani umysłu teologicznego, ani powołania do kapłaństwa. Wielki znawca dusz, ksiądz Lantaigne u młodych kapłanów nie obawiał się zbytnio tych gwałtownych, niekiedy zbawiennych ataków buntu, które łaska uśmierza. Lękał się natomiast słabości umysłu spokojnego, a nieposłusznego. Za straconą uważał duszę, której zwątpienie przychodziło lekko i łatwo, której myśli same łagodnie spływały ku niewierze. A takim właśnie był ten inteligentny syn szewca. Księdzu Lantaigne udało się pewnego dnia, znienacka, za pomocą jednego ze zwykłych mu podstępów, przejrzeć dno tej duszy, skrytej w pozorach grzeczności. Spostrzegł z przerażeniem, że Firmin z nauk udzielanych w seminarium przyswoił sobie tylko wytworność stylu łacińskiego, zręczność w użyciu sofizmatów i pewien sentymentalny mistycyzm. Odtąd Piédagnel wydał mu się istotą słabą — a groźną, nieszczęśliwą — a złą. Kochał jednak tego chłopca, kochał tkliwie, z pewną pobłażliwością. Mimo wszystko wdzięczny mu był, że jest ozdobą, wdziękiem seminarium. Kochał w nim czar jego umysłu, słodką, delikatną mowę, nawet tkliwość jego bladych oczu krótkowidza, jakby obolałych pod drgającymi powiekami. Niekiedy z upodobaniem widział w nim ofiarę tego księdza Guitrel, którego ubóstwo umysłowe i moralne musiało — wierzył w to głęboko — obrażać i smucić ucznia tak inteligentnego i pojętnego. Pochlebiał sobie, że, lepiej kierowany, Firmin — zbyt słaby, aby stać się dla Kościoła jednym z wodzów energicznych, tak mu potrzebnych — w przyszłości mógłby dać religii takiego Pereyve’a lub Gerbeta, jednego z tych księży, którzy wnoszą do kapłaństwa serce młodej matki. Ale niezdolny do złudzeń ksiądz Lantaigne odtrącał prędko te niepewne nadzieje i widział w tym chłopcu nowego Guéroulta15 albo Renana16. I krople zimnego potu rosiły mu czoło. Drżał, że wychowując takich uczniów przygotowuje Prawdzie strasznych wrogów.
Wiedział, że to właśnie w świątyni ukuto młoty, które zburzyły świątynię. Mawiał często: „Taka jest potęga metody teologicznej, że ona jedynie jest zdolna tworzyć wielkich bezbożników; niedowiarek, który nie przeszedł przez nasze ręce, jest bezsilny i bezbronny. W naszych murach nabywa się wszelkiej wiedzy, nawet bluźnierczej”. Od pospolitych kleryków wymagał tylko prawości i pilności, pewny, że zrobi z nich dobrych wyznawców. U typów wyjątkowych obawiał się ciekawości, dumy, zuchwalstwa umysłu, nawet cnót, które zgubiły aniołów.
— Księże Perruque — rzekł nagle — zobaczmy stopnie Piédagnela.
Kierownik studiów, zwilżywszy śliną gruby paluch, przerzucił rejestr, po czym wskazał uwagi wypisane na marginesie dziennika:
„Piédagnel wygłasza zdania niebaczne.”
„Piédagnel jest skłonny do smutku.”
„Piédagnel nie bierze udziału w ćwiczeniach fizycznych.”
Ksiądz rektor przeczytał i pokiwał głową. Przewrócił kartkę i czytał dalej:
„Piédagnel napisał złe wypracowanie o jedności wiary”.
Tu ksiądz Lantaigne wybuchnął:
— Jedność, oto czego nie pojmie on nigdy! A przecież jest to zasadnicza idea, którą ksiądz przede wszystkim przejąć się powinien. Nie waham się twierdzić, że jest to idea Boża, że jest ona najsilniejszym, że tak powiem, wyrazem Boga.
Zwrócił na księdza Perruque spojrzenie swych ciemnych, głębokich oczu.
— Jedność wiary jest dla mnie kamieniem probierczym do osądzania umysłów, księże Perruque. Umysły proste, jeśli nie są pozbawione prawości, z idei tej snują konsekwencje logiczne, rzutkie zaś i zdolne wyprowadzają z tej zasady cudowną filozofię. Trzy razy, księże Perruque, wygłosiłem kazanie o jedności wiary i bogactwo tego przedmiotu zadziwia mnie dotąd.
Znów zabrał się do czytania dziennika:
„W biurku Piédagnela znaleziono zeszyt, w którym własnoręcznie przepisał ustępy z poezji erotycznych Leconte de Lisle’a17 i Paula Verlaine18, jako też innych autorów świeckich, a wybór tych wyjątków świadczy o jego wielkiej rozwiązłości i zmysłowości”.
Zamknął dziennik i odrzucił go gwałtownie.
— Nie brak w dzisiejszych czasach ani nauki, ani inteligencji, brak natomiast umysłów teologicznych.
— Księże rektorze — rzekł ksiądz Perruque — intendent zapytuje, czy może wejść natychmiast. Kontrakt z rzeźnikiem Lafolie o dostawę mięsa wygasa w połowie bieżącego miesiąca, więc intendent czeka decyzji księdza rektora, czy odnowić umowę, z której nasz zakład nie był zadowolony. Nie mógł ksiądz rektor nie zauważyć, jak złej wołowiny dostarczał Lafolie.
— Niech wejdzie — rzekł ksiądz Lantaigne.
Gdy został sam, ksiądz Lantaigne wziął się obu rękoma za głowę i westchnął:
— O quando finieris et quando cessabis, universa vanitas mundi?19 Z dala od ciebie, Boże, jesteśmy tylko błądzącymi cieniami. Nie ma większych zbrodni jak zbrodnie popełniane przeciw jedności wiary. Racz, o Panie, nawrócić ludzkość ku tej jedności błogosławionej!
Gdy w południe, po śniadaniu, w czasie pauzy, ksiądz rektor przechodził przez podwórze, seminarzyści grali w piłkę nożną. Na wysypanym piaskiem placu klerycy w sutannach, które czyniły ich podobnymi do noży osadzonych w czarnych trzonkach, biegali z twarzami zaczerwienionymi i ze sztywnymi gestami pajaców; słychać było krzyki i nawoływania we wszystkich dialektach diecezji.
Kierownik studiów, ksiądz Perruque, podkasawszy sutannę brał udział w grze; ten chłop zamknięty w murach, upojony powietrzem i ruchem, oddawał się jej z zapałem, końcem trzewika zapiętego na sprzączkę kopał jak atleta ogromną piłkę obszytą kawałkami skóry. Na widok przełożonego grający się zatrzymali, ale ksiądz Lantaigne dał znak, by nie przerywali zabawy. Szedł wzdłuż alei wątłych akacji, otaczającej podwórze od strony wałów i pól. W pół drogi spotkał trzech uczniów, którzy rozmawiali trzymając się pod ręce i przechadzając się tam i z powrotem. Ponieważ zazwyczaj w ten sposób spędzali pauzę, nazwano ich perypatetykami20. Ksiądz Lantaigne zawołał najdrobniejszego z nich. Był to młodzieniaszek blady, nieco pochylony, o ustach delikatnych i szyderczych, o wzroku nieśmiałym. Nie usłyszał od razu, dopiero towarzysz musiał go trącić łokciem i szepnąć:
— Piédagnel, ksiądz rektor cię woła.
Wtedy podszedł do księdza rektora i skłonił się niezgrabnie, a mimo to z pewnym wdziękiem.
— Mój chłopcze — rzekł doń rektor — będziesz mi jutro służył do mszy.
Młodzieniec zarumienił się. Służyć do mszy księdzu rektorowi było zaszczytem, o który usilnie się ubiegano.
Ksiądz Lantaigne, z brewiarzem pod pachą, wyszedł przez furtkę ku polom na zwykłą przechadzkę wzdłuż wałów, drogą pełną kurzu, zarosłą ostem i pokrzywą. Po drodze rozmyślał:
„Co się stanie z tym biednym chłopcem, delikatnym, wątłym, nieśmiałym, nie znającym pracy ręcznej, gdy go się nagle wydali? I co za smutek dla jego biednego ojca, kaleki!”
Kroczył wolno po żwirze zaniedbanej drogi. Doszedłszy do krzyża postawionego tu na pamiątkę misji, zdjął kapelusz, otarł chustką pot z czoła i rzekł cicho:
— Boże, natchnij mnie, abym postąpił wedle twej woli, cokolwiek by me serce ojcowskie cierpieć miało!
Nazajutrz o wpół do siódmej z rana ksiądz Lantaigne kończył mszę w pustej, pozbawionej wszelkich ozdób kaplicy. Przy bocznym ołtarzu stary zakrystian układał papierowe kwiaty w porcelanowych wazonach u stóp złoconej figury świętego Józefa. Szary dzień wraz z deszczem spływał smutnie wzdłuż zamglonych szyb. Celebrans stojąc na lewo od wielkiego ołtarza czytał Ostatnią Ewangelię.
„Et Verbum caro factum est”21 — rzekł zginając kolano.
Firmin Piédagnel, który służył do mszy, przykląkł jednocześnie na stopniu, gdzie był dzwonek, powstał i po ostatnich odpowiedziach wyszedł przed księdzem do zakrystii. Ksiądz Lantaigne postawił kielich z korporałem i czekał na ministranta, żeby pomógł mu zdjąć szaty kościelne. Firmin Piédagnel wrażliwy był na tajemniczy wpływ przedmiotów i odczuwał czar tej sceny tak prostej, a jednak tak świętej. Dusza jego, tkliwym namaszczeniem przejęta, z uczuciem szczęścia tonęła we wzniosłości kapłaństwa. Nigdy jeszcze tak głęboko nie czuł pragnienia, by zostać księdzem i samemu odprawiać ten święty obrzęd. Ucałowawszy i złożywszy starannie komżę i ornat, skłonił się przed księdzem Lantaigne i zmierzał do wyjścia. Ksiądz rektor wdziewał właśnie ciepły płaszcz i dając chłopcu znak, by pozostał, spojrzał nań tak szlachetnie i łagodnie, że młodzieniec to spojrzenie przyjął jak łaskę i błogosławieństwo. Po dłuższym milczeniu ksiądz Lantaigne powiedział:
— Moje dziecko, odprawiając mszę, do której chciałem ciebie mieć za ministranta, prosiłem Boga, by mi dał siły do wydalenia cię z seminarium. Modlitwy mojej wysłuchano. Nie należysz już do tego seminarium.
Słuchając tych słów Firmin oniemiał. Zdawało mu się, że ziemia spod stóp mu się usuwa. Oczyma pełnymi łez widział w niejasnych zarysach pustą drogę, deszcz, życie pełne nędzy i pracy, ciężką dolę zbłąkanego dziecka. Przed tym wszystkim drżała jego niemoc i nieśmiałość. Spojrzał na księdza Lantaigne. Łagodna stanowczość, niewzruszony spokój tego człowieka oburzyły go. I w duszy jego zrodziło się i wzrosło uczucie, które umocniło go i podtrzymało, zrodziła się głęboka nienawiść do kleru, nienawiść trwała i płodna, nienawiść zdolna wypełnić życie całe. Nie wyrzekłszy słowa, wielkimi krokami wyszedł z zakrystii.
Ksiądz Lantaigne, rektor seminarium w N.... napisał do Jego Eminencji kardynała arcybiskupa list następujący:
Eminencjo!
Gdy 17 bieżącego miesiąca miałem zaszczyt być przyjętym przez Waszą Eminencję, obawiałem się nadużyć Jego ojcowskiej dobroci i pasterskiej łagodności, gdybym ze wszystkimi szczegółami przedstawił sprawę, o której przyszedłem pomówić. Ale ponieważ sprawa ta należy do wysokiej i świętej jurysdykcji Waszej Eminencji i dotyczy zarządu tej diecezji, która jest jedną z najstarożytniejszych i najpiękniejszych prowincji Galii chrześcijańskiej, uważam za obowiązek przedstawić czujnej sprawiedliwości Waszej Eminencji fakty, które sądzić winien całą pełnią Swej powagi i Swego światłego umysłu.
Podając fakty te do wiadomości Waszej Eminencji spełniam obowiązek, który nazwałbym przykrym dla mego serca, gdyby nie pewność, że spełnienie obowiązku jest samo przez się źródłem niewyczerpanych pociech dla duszy i że nie dość jest wypełniać rozkazy Boskie, lecz należy spełniać je z radością.
Fakty, które Waszej Eminencji przedstawić muszę, dotyczą księdza Guitrel, profesora wymowy kościelnej w naszym seminarium. Sformułuję je, o ile możności, zwięźle i ściśle.
Fakty te tyczą się:
1) głoszonej doktryny,
2) obyczajów księdza Guitrel.
Przejrzawszy zeszyty, podług których prowadzi on wykłady wymowy kościelnej, znalazłem w nich różne poglądy niezgodne z naukami Kościoła.
1) Ksiądz Guitrel, potępiając wnioski wyciągane z komentarzy Pisma świętego, pisanych przez niedowiarków i tzw. protestantów, nie potępia ich źródła i idei samej i w tym błądzi wielce. Boć oczywista, że skoro pieczę nad Pismem Kościołowi powierzono, Kościół jedynie zdolny jest tłumaczyć księgi, których sam strzeże.
2) Zachęcony świeżym przykładem pewnego duchownego ubiegającego się o poklask tłumów, ksiądz Guitrel chce tłumaczyć sceny Ewangelii za pomocą kolorytu lokalnego i fałszywej psychologii, czym tak popisywali się Niemcy. Ksiądz Guitrel nie baczy, że idąc w ten sposób śladami niedowiarków błądzi nad przepaścią, w którą oni wpadli. Znużyłbym miłościwą uwagę Waszej Eminencji, gdybym chciał przed Jego wzrok czcigodny podawać wyjątki, w których ksiądz Guitrel z litości godną naiwnością baje wedle opowiadań podróżników „o żegludze na Jeziorze Tyberiadzkim” lub opisuje z niepojętą nieprzyzwoitością to, co nazywa „stanami duszy” i „przełomami psychologicznymi” Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Te głupie nowinki, godne potępienia u człowieka świeckiego, nie mogą być tolerowane u księdza, który ma wychowywać młodych kapłanów. Toteż byłem bardziej zmartwiony niż zdziwiony dowiedziawszy się, że pewien zdolny uczeń, którego później dla jego buntowniczego umysłu wydalić musiałem, nazywa profesora wymowy „księdzem fin de siècle”22.
3) Ksiądz Guitrel wykazuje naganną skłonność do częstego powoływania się na niepewny autorytet Klemensa Aleksandryjskiego23, nie zaliczonego w poczet męczenników, w czym profesor retoryki zdradza słabość umysłu uwiedzionego przykładami rzekomych spirytualistów, upatrujących w Stromatach24 tłumaczenie wyłącznie alegoryczne podstawowych tajemnic wiary chrześcijańskiej. I nie błądząc ostatecznie, ksiądz Guitrel okazuje tu jednak brak konsekwencji i lekkomyślność.
4) Skażenie smaku jest wynikiem niedostatecznej wiedzy, a umysł, dla którego wstrętny jest posilny pokarm duchowy, zadowala się strawą lekką, przeto ksiądz Guitrel szuka i uczniom swoim jako przykłady podaje — wyjątki mów księdza Lacordaire25 i kazań księdza Gratry26.
Wyliczę teraz pokrótce fakty tyczące się obyczajów księdza Guitrel.
1) Ksiądz Guitrel często, a zarazem potajemnie bywa u prefekta Worms-Clavelin, w czym odstępuje od powściągliwości, jakiej duchowny niższego stopnia winien przestrzegać względem osoby urzędowej szczególnie w czasach obecnych, i to wobec urzędnika-Izraelity. Ksiądz Guitrel najczęściej wchodzi do prefektury ukrytymi drzwiami, co dowodzi, że doskonale sobie zdaje sprawę ze swego fałszywego położenia, w którym jednak trwa nadal. Jest zresztą faktem powszechnie znanym, że ksiądz Guitrel przy pani Worms-Clavelin pełni raczej służbę kupiecką niż religijną. Dama ta rozmiłowana jest w antykach i, choć Izraelitka, nie gardzi żadnym przedmiotem należącym do rytuału kościelnego, jeżeli przedmiot ten odznacza się starożytnością lub artyzmem. Niestety, dowiedzione jest, że za pośrednictwem księdza Guitrel pani Worms-Clavelin za śmieszną cenę nabywa starożytne sprzęty z wiejskich parafii, które znajdują się tam pod pieczą głupich prowizorów kościelnych. W ten sposób cenne rzeźby snycerskie, ozdoby kapłańskie, kielichy, cyboria27 porwano z zakrystii kościółków wiejskich, by ozdobić nimi prywatne apartamenty państwa Worms-Clavelin. Wszystkim wiadomo, że pani Worms-Clavelin wspaniałymi, czcigodnymi kapami z kościoła w Saint-Porchaire kazała obić meble pospolicie zwane pufami. Nie twierdzę, by ksiądz Guitrel z tej frymarki bezpośrednio osiągał materialną korzyść, ale już dość bolesne jest dla ojcowskiego serca Waszej Eminencji, że kapłan diecezji przyczynia się do ogołacania kościołów z bogactw, które nawet wobec niewiernych świadczą o wyższości sztuki religijnej nad sztuką świecką.
2) Ksiądz Guitrel bez protestu i skargi pozwala na to, by obiegały plotki, jakoby pan prezes rady ministrów oraz minister sprawiedliwości i wyznań życzyli sobie jego wyniesienia na biskupstwo w Tourcoing. Plotki te ubliżają ministrowi, który, aczkolwiek wolnomyślny i mason, zbyt jednak dbały być musi o dobro Kościoła, będąc jego świeckim obrońcą, aby na tronie błogosławionego Lupusa28 mógł umieścić księdza takiego jak ksiądz Guitrel. Docierając do źródła tej intrygi obawiać się należy, że ksiądz Guitrel sam jest pierwszym i głównym siewcą tych plotek.
3) Ksiądz Guitrel dawniej w wolnych chwilach tłumaczył wierszem Sielanki poety łacińskiego Kalpurniusza29, którego najlepsi krytycy zgodnie zaliczają do rzędu ckliwych deklamatorów. Dziś z nieuwagą, którą za nieumyślną chcę uważać, ukradkiem rozpowszechnia te prace swej młodości. Egzemplarz Sielanek przesłano do tutejszego radykalno-wolnomyślnego dziennika „Latarnia”. „Latarnia” podała wyjątki przekładu księdza Guitrel, między innymi ustęp, który rumienię się poddać pod ojcowski wzrok Waszej Eminencji: „Naszym niebem jest pierś ukochana”.
Tej cytacie30 towarzyszą w „Latarni” jak najbardziej nieprzychylne komentarze dotyczące charakteru oraz literackiego smaku księdza Guitrel. Redaktor, którego złośliwość aż nadto jest znana Waszej Eminencji, bierze pochop z tego nieszczęsnego wiersza, by o rozpustne myśli i nieuczciwe zamiary oskarżyć nie tylko ogół profesorów seminarium, ale nawet wszystkich księży naszej diecezji. Dlatego nie przesądzając, czy ksiądz Guitrel jako humanista miał powody tłumaczyć Kalpurniusza, ubolewam nad ogłoszeniem tej pracy, jako że jest ona powodem zgorszenia, które — jestem tego pewien — dla ojcowskiego serca Waszej Eminencji gorzkie jest jak absynt i piołun.