Uwagi o rządzie Polski - Jean-Jacques Rousseau - ebook

Uwagi o rządzie Polski ebook

Jean-Jacques Rousseau

0,0

Opis

Klasyczny tekst w nowoczesnej formie ebooka. Pobierz go już dziś na swój podręczny czytnik i ciesz się lekturą!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 225

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




JEAN-JACQUES ROUSSEAU

Uwagi o rządzie Polski

Wersja demonstracyjna

ISBN: 978-83-7991-556-9 Licencja: Domena publiczna Źródło: Fundacja Wolne Lektury Tłumacz: Maciej Starzewski Zdjęcie na okładce: Domena publiczna Opracowanie ebooka: Masterlab www.masterlab.pl

Wstęp. I. Patriotyczne prace posła konfederacji barskiej w Paryżu

Konfederacja barska szukała oparcia i pomocy dla swoich poczynań w Turcji, Austrii, Saksonii, a przede wszystkim we Francji. W Polsce wierzono jeszcze w potęgę Francji. W rzeczywistości Francja drugiej połowy panowania Ludwika XV, Francja pań de Pompadour, Dubarry, ministrów Choiseula, d'Aiguillona, wewnętrznie wyczerpana, finansowo zrujnowana, nierozporządzająca większą siłą militarną, pozbawiona zdolnej i konsekwentnej dyplomacji, już tylko strzępami królewskiej purpury wieku Ludwika XIV pokrywała zbutwiałość swego ustroju, przeżycie się zasad absolutnego monarchizmu i przywileju stanowego, które ją niegdyś na szczyt świetności wywiodły, zanik energii i wiary, nudę wewnętrzną tych, którzy do rządzenia nią byli powołani, nędzę i ucisk szerokich warstw narodu. Pomruki dalekie nadciągającej rewolucji zagłuszała zgiełkiem zabaw i dysput filozoficznych, oszałamiała się przepychem życia dworskiego, podniecała sztucznie niebezpiecznymi doktrynami, przygotowującymi ruinę dawnego porządku. Związana niekorzystnym dla siebie, krępującym, a z obu stron nieszczerym sojuszem z Austrią, znalazła się po wojnie siedmioletniej prawie odosobniona wobec młodych, drapieżnych potęg — Prus i Rosji, złączonych ze sobą interesami i traktatami, a pozostających w porozumieniu z dziedzicznym wrogiem Francji, Anglią. Wypierały one powoli i systematycznie Francję z Europy północnej i wschodniej, podcinały tam resztki jej wpływu.

Leniwa, nieprzewidująca, niejednolita i niezręczna polityka Francji ułatwiała im to zadanie. Rosja i Prusy zdezorganizowały i zanarchizowały Polskę i Szwecję, przygotowując obrócenie tych państw w podległe sobie prowincje. Nad Turcją i jej lennikami zawisła groźnie militarna potęga Rosji. Pod naciskiem świadomego swych sił i żądnego ekspansji kolosa pękała bariera wschodnia Szwecji, Polski i Turcji, oddzielająca Rosję od Europy. Wzrastająca potęga i przedsiębiorczość nowych do koncertu europejskiego przybyszów wstrząsnęła całym systemem równowagi, grożąc Francji zupełnym zepchnięciem z naczelnego dotychczas stanowiska, a nawet pozbawieniem jej mocarstwowego znaczenia. Za późno spostrzegł niebezpieczeństwo minister spraw zagranicznych, książę de Choiseul. Gorączkowo począł ratować z rozbicia to, co jeszcze dla Francji uratować było można.

Jednym z najważniejszych punktów oparcia dla Francji w jej dążeniu do odzyskania dawnego znaczenia mogła być Polska. Dlatego Choiseul przyjął z otwartymi rękami biskupa kamienieckiego Adama Krasińskiego, zgłaszającego się pod jesień 1768 r. z prośbą o pomoc w imieniu konfederacji barskiej. Wszak konfederaci chwycili za broń z hasłem wyzwolenia Polski spod ucisku Rosji, która rządziła w niej jak u siebie i zachowywała się jak w podbitym kraju — z hasłem detronizacji Stanisława Augusta, narzuconego przez Rosję wbrew Francji, którego uważano w Wersalu za zaprzedanego duszą i ciałem Rosji i dlatego wzbraniano się go uznać. — Opracowano wspólnie plan działania; Choiseul przyrzekł zasiłki pieniężne dla konfederacji i rozwinięcie akcji dyplomatycznej w celu skłonienia Turcji do wypowiedzenia wojny Rosji i odciążenia w ten sposób Polski. Nawiązane przez Krasińskiego stosunki z ministerium francuskim podtrzymywał następnie główny organizator konfederacji (odradzającej się na Podgórzu po czerwcowych klęskach podolskich), podskarbi wielki koronny Teodor Wessel, przez swego agenta Gomolińskiego.

Wreszcie utworzona w październiku 1769 r. w Białej Generalność, jako najwyższa władza zwierzchnia konfederacji, wyznaczyła na posła swego przy dworze francuskim Michała Wielhorskiego, kuchmistrza wielkiego litewskiego. Wielhorski nie był w dyplomacji nowicjuszem. W r. 1767 brał udział w delegacji konfederacji radomskiej do Moskwy, gdzie intrygował przeciw Stanisławowi Augustowi i reformom konwokacji. Był to umysł mało samodzielny i niegłęboki, ale wykształcony i ciekawy, przejęty francuską kulturą, pozujący trochę na uczoność. Na swój sposób gorący patriota — przede wszystkim człowiek towarzystwa, miłych i ujmujących manier. Brak potrzebnych funduszów wstrzymywał wyjazd posła. Zdołano je zebrać dopiero w styczniu 1770 r, tak że Wielhorski najwcześniej w lutym stanął w Paryżu. Przyjęty na dworze, później nawet oficjalnie za posła przez rząd francuski uznany, przebywa odtąd aż do wiosny 1776 r. we Francji. Po przyjeździe zajął się zredagowaniem i ogłoszeniem we francuskim języku obszernego zbioru dokumentów dotyczących konfederacji barskiej, pt. Manifest skonfederowanej Rzeczypospolitej Polskiej, który był niejako apelem do rządów i narodów Europy.

Najważniejszym rezultatem zabiegów Wielhorskiego na dworze wersalskim było to, że w lipcu 1770 r. wysłał Choiseul do Preszowa, ówczesnej siedziby Generalicji, pułkownika Dumouriez, jako organizatora i instruktora wojskowego, wraz z innymi oficerami i inżynierami francuskimi. Wydatniejszej pomocy ze strony Francji nie potrafił Wielhorski wykołatać. Ale nie jego tylko w tym wina.

Nawet poseł o większych zdolnościach i energii nie mógłby niczego dokazać w tym chaosie, w jakim znalazła się dyplomacja francuska po upadku Choiseula w końcu 1770 r. Nieobsadzanie teki ministra spraw zagranicznych we Francji przez pięć miesięcy z górą, w końcu nominacja niezdolnego do powzięcia i przeprowadzenia jakiegokolwiek planu politycznego, lekkomyślnego księcia d'Aiguillon, uniemożliwiły Wielhorskiemu rozwinięcie skuteczniejszej działalności. Książę d'Aiguillon, choć utrzymał pozornie politykę Choiseula wobec Polski i wysłał marszałka polnego barona de Viomenil na miejsce Dumourieza, nie potrafił jednak energiczniej poprzeć konfederacji, ani wojskowo, ani dyplomatycznie. Nie pomyślał o nakłonieniu konfederatów do pogodzenia się z królem i wytworzenia jednolitego frontu narodowego. Co gorzej, nie umiał zapobiec zbliżeniu się Austrii do Prus i Rosji, wywołanemu po części klęskami Turcji i obawą Austrii przed usadowieniem się Rosji przy ujściu Dunaju. Pozostawiając Austrię bez żadnej pomocy czy rady, otworzył jej drogę do wejścia w zbrodniczy spisek z Fryderykiem i Katarzyną. Nie spróbował nawet przeciwstawić się dojrzałej już myśli rozbioru Polski, dopuścił do haniebnego, milczącego pogodzenia się z gwałtem dokonanym nad Polską, a godzącym także w najżywotniejsze interesy Francji.

Obojętność, bezwładność, brak jasnej myśli politycznej kierowników francuskiej nawy państwowej musiały sparaliżować dyplomatyczną działalność Wielhorskiego. Nie mogąc więc na tym polu oddać ojczyźnie wybitniejszych usług, starał się czas swój poświęcić pracy nad obmyśleniem poprawy jej ustroju, leczeniu jej wewnętrznej choroby.

Aczkolwiek konfederacja barska wypisała na swym sztandarze konserwatywne hasła obrony dawnych praw i wolności, aczkolwiek pokutował w niej jeszcze duch nieszczęsnych radomian, przecież w głowach przywódców jej torowała sobie drogę świadomość konieczności reformy. Szereg ludzi bardziej wykształconych, trzeźwiej na rzeczy patrzących, mających europejskie stosunki, zdawał sobie sprawę z absurdalności ustroju polskiego i jego konsekwencji: bezsiły, anarchii, zależności od obcych. Dwa zwłaszcza problemy najżywiej zajmowały umysły: uzdrowienie sejmowania, tudzież reorganizacja władzy wykonawczej. Te dwa główne kierunki reformy wytknął już Konarski; po nim różni wskazywali różne sposoby rozwiązania obu tych zagadnień.

Z szefów konfederacji wielu na własną rękę snuło plany w tym przedmiocie. Przede wszystkim, najtęższa w niej głowa, biskup Krasiński rozmyślał nad poprawą prawa i rządu. Projekt jego proponuje zachowanie liberum veto jedynie w odniesieniu do praw kardynalnych, plan zaś reorganizacji rządu idzie w kierunku ograniczenia władzy królewskiej. Władza rządowa ma spoczywać w zreformowanej odpowiednio dotychczasowej radzie senatu, obieranej każdorazowo przez sejm.

Prócz biskupa kamienieckiego także i antagonista jego Wessel nosił się z jakowymiś projektami reformy, które zamierzał wprowadzić w czyn po osadzeniu na tronie elektora saskiego. Można przypuszczać, że ten gorliwy stronnik Wettinów dążył raczej — w przeciwieństwie do Krasińskiego — do ograniczenia wolności na rzecz Majestatu.

Sam Wielhorski wreszcie zajmuje nie ostatnie miejsce wśród konfederatów-reformatorów ustroju. Swoje pomysły zawarł w dziele pt. O przywróceniu dawnego rządu według pierwiastkowych Rzeczypospolitej ustaw, ogłoszonym w r. 1775 Wielhorski chce dociec treści dawnych praw w ich pierwotnej czystości. Wady ustroju polskiego, które na naród tyle klęsk sprowadziły, powstały z powodu wypaczenia się dawnego, doskonałego ustroju. Dawne prawa mylnie tłumaczono i naciągano do prywatnych celów — stąd wszystkie nieszczęścia. W poszukiwaniach swoich opiera się na tekstach ustaw; tam, gdzie potrzebnego sobie tekstu nie znajduje, powołuje się na Kadłubka i Długosza i za ich przewodem zapuszcza się aż w czasy dwunastu wojewodów. Ale i ogólniejszymi wywodami nie gardzi, a powołuje się przy nich na Locke'a, Russa, Mably'ego. Według niego, te pierwiastkowe prawa oddają zwierzchniczą władzę w Polsce szlachcie. Szlachcic obowiązany jest do posłuszeństwa tylko temu prawu, które uchwalili posłowie przez niego wybrani, na podstawie instrukcji, na którą głosował. Podlega on także tylko tej zwierzchności i jurysdykcji, do której obierania sam się przykładał. Wielhorski chce znieść liberum veto, władzę rządową oddać senatowi. Senatorów dożywotnich wybierać powinny sejmiki; spośród nich sejm wybierałby radę senatu, zmieniającą się w połowie co dwa lata, a będącą właściwym rządem Rzeczypospolitej. Rząd ten wyposaża znacznymi atrybutami, zapewniającymi mu samodzielność i siłę. Król obieralny jest tylko przewodniczącym rady senatu.

Cały projekt Wielhorskiego jest owiany duchem radykalnego republikanizmu, który widocznie stanowił rdzeń jego sposobu myślenia. Nie własna jednak książka stanowi dla p. kuchmistrza tytuł do pamięci u potomnych, ale to, że umiał zachęcić i nakłonić dwóch najznakomitszych ówcześnie filozofów prawa politycznego we Francji, księdza Mably i Jana Jakuba Rousseau, do zajęcia się ustrojowymi kłopotami Polski i opracowania projektów reformy jej praw. Temu, że nie przeceniał sił własnych, ale starał się zaczerpnąć światła u bardziej kompetentnych w sprawach organizacji państwowej, choć Polsce obcych, zawdzięczamy powstanie traktatu Mably'ego, a przede wszystkim Uwag nad rządem Polski Russa — pisma rzucającego tak ciekawe, uzupełniające światło na charakter i umysłowość genialnego pisarza.

Najpierw zwrócił się Wielhorski do Mably'ego. Ksiądz Gabriel Bonnot de Mably (1709–1785) poświęcił całe swe życie naukom społecznym i państwowym. Pisarz płodny, pracowity i sumienny, umysł samodzielny, charakter prawy i czysty, szeregiem dzieł swoich zdobył sobie u współczesnych ogromną powagę i uważany był przez nich za znakomitość. W pismach swoich głosił zasady zwierzchnictwa narodu, supremacji parlamentarnego przedstawicielstwa narodu nad władzą wykonawczą, równości obywatelskiej, a rozwiązania tego ostatniego problemu szukał w pomysłach komunistycznego ustroju własności gruntowej. W wielu ideach swoich spotykał się z Russem. W Polsce Mably był znany: Rozmowy Focjona o związku obyczajności z polityką pojawiły się w przekładzie księdza Chróścikowskiego już w r. 1770 i podobno nawet były sprzedawane na odpustach.

Z Wielhorskim zawiązał Mably widocznie bliższy stosunek przyjazny, skoro nie zawahał się odbyć — później już, w r. 1776 — uciążliwej podróży do Polski i przepędzić przeszło rok w Horochowie, wołyńskim majątku pana kuchmistrza. Pośpieszył też uczynić zadość jego wezwaniu do opracowania projektu reformy ustroju Polski, tym chętniej, że gorąco zainteresował się sprawą barską. W sierpniu 1770 ukończył i doręczył Wielhorskiemu w rękopisie pracę swą pt. O rządzie i prawach Polski. W lipcu zaś 1771 r., po otrzymaniu od wybitnych barszczan szeregu uwag krytycznych, dodał drugą, uzupełniającą część, jako Wyjaśnienia. Rękopis oddany Wielhorskiemu nie ukazał się dotąd w druku. Pierwsze wydanie rozprawy z r. 1781 jest ponownym opracowaniem, uskutecznionym na podstawie brulionu, pozostałego w rękach autora. Zredagował je, chcąc wydaniem swego traktatu uprzedzić zamierzone ogłoszenie Uwag Russa. Ponieważ Wielhorski udzielił rękopisu pracy Mably'ego Russowi, zanim tenże przystąpił do spisywania swojego traktatu, należy bliżej rozejrzeć się w tym, jakie to główne zmiany w rządzie i prawach Rzeczypospolitej projektował Mably.

Nie idealizował ani charakteru narodowego, ani zalet ustroju polskiego. W czarnych barwach odmalował ludzi i urządzenia. Chwalił wprawdzie waleczność Polaków, podobało mu się u nich zamiłowanie wolności, ale równocześnie ganił ich nieskłonność do posłuchu. Rządzącemu stanowi rzucał w oczy prawdę. Wymawiał obojętność dla spraw ojczyzny, prywatę, chciwość, płaszczenie się przed możnymi, a wyzyskiwanie upośledzonych warstw niższych. Ze wstrętem prawie mówi o ciemnocie Polaków, przesądach, barbarzyństwie, o braku potrzeb kulturalnych, nieopatrzności i beztrosce dzikich ludzi. Z rysów rozrzuconych w tej książce układa się obraz bagna zepsucia i głupoty.

Patrząc bez złudzeń na rzeczywistość polską, widział w tym państwie najpotworniejszą anarchię, kuszącą wprost sąsiadów do zaborów. Tylko nieudolnej polityce carów zawdzięcza Polska, że nie stała się jeszcze rosyjską prowincją. Winę takiego stanu przypisał wadliwej konstytucji, która nie umiała pogodzić i harmonijnie ustosunkować uprawnień króla i praw narodu, dążącego do wolności. Zasadniczo złe postawienie atrybutów króla, jego zbyt wielka władza, niegodząca się z wolnością poddanych, a mająca swe źródło w prawie swobodnego rozdawnictwa urzędów, spowodowały w dalszym następstwie wytworzenie wadliwych urządzeń, mających zaradzić wyrodzeniu się władzy królewskiej w tyranię. Do tych niezdrowych instytucji, które zepchnęły państwo w otchłań bezrządu, zalicza Mably liberum veto, konfederacje, elekcyjność tronu i dożywotność ministrów.

Za pierwszy warunek uzdrowienia Rzeczypospolitej uważa należyte rozgraniczenie władz. Dotychczasowe pomieszanie władz polega na powierzeniu władzy ustawodawczej trzem stanom. Przede wszystkim należy więc rozdzielić różne funkcje państwowe między poszczególne stany: powierzyć wyłącznie stanowi szlacheckiemu sprawowanie władzy ustawodawczej, senatowi zaś i królowi całą władzę wykonawczą.

Liberum veto krytykuje ostro, ale w pesymizmie swoim nie odważa się proponować jego zupełnego zniesienia. Uważa, że to zbyt trudno wykorzenić ślepe przywiązanie do veta. Ogranicza się tylko do żądania, by odjąć prawo veta pojedynczym posłom, a przyznać je zbiorowo wszystkim posłom poszczególnych województw, tak żeby prawo to tylko łącznie posłowie jednego województwa mogli wykonywać. Śmielej już domaga się zniesienia instrukcji.

Władzę rządową oddaje w ręce senatu, wybieranego przez sejm spośród senatorów. Istniejące przy senacie departamenty są tylko pomocniczymi organami senatu; decyduje o wszystkim plenum.

Król nie powinien mieć żadnej władzy; powinien się ograniczyć do reprezentowania majestatu Rzeczypospolitej. Sam przez się nic nie może, bo jest nieodpowiedzialny; ma tylko „wypełniać próżne miejsce” — i z tego względu tron powinien być dziedziczny. Mably proponuje osadzenie na tronie polskim któregoś z arcyksiążąt, ewentualnie jakiegoś księcia spokrewnionego blisko z domem Habsburgów. Z realnych atrybutów władzy przyznaje królowi jedynie przewodnictwo w senacie, z prawem dwóch kresek w razie równości głosów, a nadto prawo mianowania urzędników. Ale w wyborze kandydatów na urzędy związane z jurysdykcją lub komendą król jest skrępowany przez sejm, który proponuje trzech kandydatów na każde stanowisko — co do innych zaś urzędów przez senat, mający również prawo przedstawiania terna.

Za pomocą takich to środków Mably chciał poprawiać ustrój polityczny Rzeczypospolitej. W przedmiocie poprawy ustroju społecznego nie stawia szerszego programu. Radzi podnieść stan trzeci, już choćby tylko ze względu na dobro samego państwa. Chciałby przynajmniej dopuścić mieszczan do udziału w sądownictwie, odebrać panom jurysdykcję patrymonialną i utworzyć dla spraw chłopskich osobne trybunały, dające gwarancję sprawiedliwego sądzenia; pragnąłby, by wprowadzono stan wolnych włościan, właścicieli gruntów, by mieszczanom i żydom również przyznano prawo posiadania ziemi na własność. Ale to wszystko uważa za projekty niewczesne, zanadto naruszające zadawnione przesądy: Polska jeszcze tych prawd nie zrozumie.

Co do metody wprowadzania reform, Mably ostrzega ustawicznie przed zbytnią gwałtownością, pośpiechem, nieoględnością w reformowaniu. Nie należy zanadto zrażać ludzi, trzeba liczyć się z ich przesądami i ambicjami, szukać kompromisu; zacząć od poprawy najważniejszych wad, a resztę zostawić przyszłości.

Nie wdając się w bliższą ocenę traktatu O rządzie i prawach Polski, należy stwierdzić, że Mably — zarówno wskutek dostosowywania projektu do ówczesnego położenia Polski i jej historycznego rozwoju, jak wskutek sceptycyzmu co do wartości Polaków — zanadto oszczędzał zaskorupiałe przesądy szlacheckie, nie dość stanowczo i zbyt nieśmiało żądał od Polski wyrzeczenia się wybujałości wolnościowych. Miał odwagę tknąć się praw majestatu, zabrakło mu jej do wyrwania „źrenicy wolności”. A przecież już w w. XVII wytworzył się w Polsce pogląd, że oba kierunki reformy są ściśle ze sobą związane i że pożądaną równowagę może przynieść tylko załatwienie ich obu. Niewiara i pesymizm wstrzymały także Mably'ego od śmielszego postawienia sprawy społecznej i wytknięcia szerszego planu jej rozwiązania.

Wielhorskiemu rady księdza Mably'ego, oparte na mocnych republikańskich zasadach i przepojone nieufnością dla wydatniejszej władzy królewskiej, musiały na ogół przypaść do smaku. Nie poprzestał jednak na nich, lecz pokusił się o to, by w sprawie ustroju Polski i jego poprawy uzyskać opinię od znakomitości nierównie sławniejszej niż Mably, od Jana Jakuba Rousseau, teoretyka wznoszącego wówczas najwyżej sztandar wolności narodu.

Rousseau (1712–1778) już od pierwszych występów literackich (Rozprawa o postępie nauk i sztuk, 1750, i Rozprawa o powstaniu nierówności, 1755) wzbudził zainteresowanie wśród literatów i publiczności. Oryginalnością myśli, znakomitą zdolnością dialektyczną, krańcowością tez swoich, przeciwstawiających się panującym zapatrywaniom, namiętnym potępieniem współczesnej cywilizacji wywoływał sprzeciwy i polemiki — świetnością stylu olśniewał wyobraźnię, gorącem uczucia, z jakim głosił swoje przekonania, podbijał serca. Późniejsze obszerne dzieła: Nowa Heloiza, czyli Listy dwojga kochanków (1761), romans uczuciowy, i Emil czyli o wychowaniu (1762), romans pedagogiczny, wreszcie Umowa społeczna, traktat prawno-polityczny, postawiły go w rzędzie najpierwszych pisarzy europejskich. Wróg filozofów, zwalczany przez nich i prześladowany, nie przez wszystkich był uznany, ale znany był w całym świecie umysłowym.

I w Polsce także głośno było o Russie. Czytywano go dużo w oryginale. Krasicki pisze w Doświadczyńskim, że „u najmniejszych zastaniesz WMćpan na gotowalni księgi pana Russa”. Powszechna naówczas znajomość francuszczyzny, wypierającej nawet ze szkół łacinę, ułatwiała przenikanie sławy genewskiego obywatela do Polski. „Monitor” już od r. 1765, „Wiadomości Warszawskie” od r. 1766 pisały o nim, rozwodziły się nad przygodami jego życia, cytowały jego dzieła. Mniej go tłumaczono. Pierwsze przekłady pojawiają się dopiero w r. 1778, i to nie najważniejszych dzieł. Widocznie „straszące każdego prawowiernego sofizmata” odbierały odwagę tłumaczom.

Nie dziw więc, że Wielhorski zapragnął skorzystać z obecności tak znakomitego i popularnego pisarza w Paryżu i wciągnąć go do pracy nad tym, co jemu samemu najwięcej na sercu leżało i dla czego we Francji siedział — nad poprawą nieszczęsnej doli Rzeczypospolitej. Z tym większą ufnością zwracał się doń republikanin Wielhorski, że właśnie Russo w Umowie społecznej głosił wymownie zasadę zwierzchnictwa narodu. On doktrynę tę rozpowszechnił i w mózgi ludzkie wtłoczył, on uczynił ją na długi czas obowiązującą podstawą wszelkiego rozumowania prawno politycznego. Przykład w tym względzie dali Wielhorskiemu Korsykanie. Po zrzuceniu jarzma Genui zwrócili się oni w r. 1764 — w myśl rozdziału Umowy „O Prawodawcy” — do Russa z prośbą, by stworzył dla nich odpowiednie prawodawstwo, a przede wszystkim obdarzył ich ustrojem politycznym. On po pewnych wahaniach propozycję przyjął, zabrał się do studiów nad historią, stanem społecznym i ekonomicznym, dotychczasowymi prawami Korsyki — zaczął rzucać na papier pierwsze pomysły projektu. Późniejsze smutne i tułacze koleje losu nie pozwoliły mu dalej dzieła prowadzić, wreszcie zajęcie Korsyki przez wojska francuskie i przyłączenie jej do Francji w r. 1768 uczyniły całą pracę bezcelową. Sprawa legislacji Russa dla Korsyki nabrała jednak rozgłosu i Wielhorski z pewnością musiał o niej słyszeć.

Nie wiadomo, za czyim pośrednictwem poznał się Wielhorski z Russem i co ułatwiło mu wejście z nim w bliższe stosunki. Niełatwe to musiało być zadanie. Nadmierna wrażliwość pisarza, duma i ambicja wrodzona, wybujałość wyobraźni w połączeniu z rzeczywistymi prześladowaniami, złożyły się na rozbudzenie w nim obłędu prześladowczego. Dekretem parlamentu paryskiego, zarządzającym spalenie Emila i uwięzienie autora, zmuszony w r. 1762 do ucieczki z Francji, tuła się po Szwajcarii z kantonu do kantonu. Wypędzany zewsząd, szuka schronienia w Anglii. Wraca do Francji, pod przybranym nazwiskiem ukrywa się w Delfinacie. Wreszcie w czerwcu 1770 r. osiada na stałe w Paryżu, gdy upływ czasu i wygnanie dawnego parlamentu usunęły bezpośrednie niebezpieczeństwo.

Przejścia te rozwinęły w nim chorobę. Uwierzył w szerokie sprzysiężenie przeciw sobie, uknute przez Diderota, d'Alemberta, Grimma, Hume'a, kierowane przez samego księcia de Choiseul, posługujące się olbrzymim zastępem wspólników, sprzysiężenie mające na celu zbezcześcić go, oczerniać, obwiniać o najstraszniejsze zbrodnie, podać w pogardę całego świata. Wszyscy go prześladują, dokuczają mu tysiącznymi wyrafinowanymi i podłymi sposobami, szpiegują go, dręczą ustawicznie i okrutnie. W Paryżu żyje samotnie, odprawia od drzwi swoich wielbicieli, ciekawych, narzucających się z opieką i pomocą. Nieliczni przyjaciele, których zachował, żyją w ciągłej niepewności, czy najlżejszą jakąś niezręcznością, słówkiem źle przezeń zrozumianym nie narażą się na gwałtowne zerwanie i posądzenie o uczestnictwo w spisku.

Ale w chwilach wolnych od chorobliwej udręki umiał być łagodny i serdeczny. Prowadził z przyjaciółmi długie filozoficzne rozmowy, komponował pieśni i opery, odzyskiwał w pełni zdolność logicznego rozumowania. I nie zatracał talentu pisarskiego. Przeciwnie może nawet — talent jego właśnie w tym czasie osiąga szczyt swego rozwoju. Czarujące swoje Wyznania kończy przecież w r. 1770, w latach 1774 do 1776 pisze swe Dialogi, dzieło nierówne, dziwaczne, w pewnych ustępach szaleńcze, ale miejscami przedziwnie silne, wspaniałe stylem i napięciem uczucia. Musi już pozostać tajemnicą Wielhorskiego, w jaki sposób potrafił sobie zaskarbić zaufanie podejrzliwego i zbolałego filozofa. Może łącznikiem między nimi stała się ukochana przez obu muzyka. Zaopatrzywszy się w formalne upoważnienie od litewskiego marszałka generalnego konfederacji, Michała Paca, uprosił Wielhorski Russa o wypracowanie planu reformy praw politycznych polskich. Dostarczył mu rękopisu pracy Mably'ego, własnego memoriału o urządzeniach i obyczajach Polski (prawdopodobnie szkicu później wydanej pracy swojej), jakichś nieznanych jeszcze bliżej projektów reform, wyszłych z obozu konfederackiego.

Na podstawie tego materiału zabrał się Russo do opracowania Uwag nad rządem Polski. Nie należy zresztą przeceniać znaczenia tych materiałów dla jego dzieła. Miały one dla Russa tylko informacyjne znaczenie. Te wytyczne praw Polski, które z nich wyczytał, skojarzyły się w jego umyśle z własnymi ideami o narodzie i państwie. Pobudzona tym wyobraźnia twórcza zaczęła snuć projekty reformy, a oparła się w tej pracy nie na cudzych pomysłach, ale na rezultatach wieloletnich rozmyślań politycznych.

Przed przystąpieniem do bliższego rozpatrzenia Uwag należy zapoznać się z całokształtem poglądów politycznych ich autora, by móc ocenić, jaki stosunek łączy z nimi to ostatnie polityczne dzieło Russa.

II. Polityka Jana Jakuba Russa

Zrąb idei filozoficzno-prawnych Russa nie został przezeń ujęty w formie wyczerpującej i systematycznej. Forma taka nie jest cechą jego umysłowości; natłok myśli, zawsze ciekawych, nowych, uderzających i niepokojących, porywających siłą zawartego w nich elementu uczuciowego, stoi na przeszkodzie wykładowi powolnemu, systematycznemu, uwzględniającemu wszystkie punkty widzenia, ujmującemu swój przedmiot w jednolitą, wolną od sprzeczności całość. Wyobraźnia pcha go nieraz do dawania ideom wyrazu paradoksalnego; często porwie go czy to obraz jakiś, czy zapał polemiczny, i każe mu powiedzieć więcej, niżby sam chciał. — Powoduje to wykolejenia myślowe, dające znowu pochop, by nawiązywać do właściwych wątków za pomocą dialektycznie subtelnych, ale nieraz sofistycznych rozumowań. To znowu, jakby przestraszony konsekwencjami logicznymi swoich tez, sam ostrość ich łagodzi, cieniuje je i retuszuje w dalszych wywodach tak, że w końcu w ostatecznych wnioskach i zastosowaniach prawie nieśmiało wychodzą. Dlatego trudno jest z tego fragmentarycznego, pełnego niespodzianek kształtu zrekonstruować całość jednolitą, chociaż ona na dnie z pewnością leży i stanowi wewnętrzny kościec ideologiczny wszystkich pomysłów.

Stąd płynie rozbieżność w przedstawianiu poglądów Russa; stąd także niemożność oparcia się w wykładzie na poszczególnych ustępach czy dziełach, a konieczność uwzględnienia ogółu jego pism. Toteż w poniższym przedstawieniu idei filozoficzno-prawnych i prawno-politycznych Russa, mimo że przyjęto porządek według tych dzieł, w których dane problemy znajdują najpełniejszy swój wyraz, uwzględniono także i inne pisma, zawierające wywody dotyczące tych samych problemów. I tak przy Umowie społecznej nie można było pominąć jej streszczenia zawartego w piątej księdze Emila (w ustępie „O podróżach”), dedykacji Traktatu o powstaniu nierówności pomiędzy ludźmi, wreszcie Listów pisanych z Góry. W ustępie zaś traktującym o jego poglądach ekonomiczno-skarbowych zużytkowano artykuł O ekonomii politycznej oraz Projekt konstytucji dla Korsyki.

Umowa społeczna (1762) jest najważniejszym z pism politycznych Russa. Jest ona wyjątkiem z dzieła zamierzonego na szeroką skalę, pt. Instytucje polityczne, nad którym przez długie lata pracował, a które w końcu porzucił, zwątpiwszy o możności doprowadzenia go do końca. Po wydzieleniu Umowy resztę zniszczył; zachowały się tylko szczupłe fragmenty.

Oto punkt wyjścia rozprawy: Ludzi pierwotnych należy sobie wyobrazić jako żyjących w odosobnieniu. Jedynym związkiem społecznym występującym w stanie natury jest rodzina, związkiem niestałym zresztą, trwającym tylko tak długo, dopóki dzieci potrzebują opieki rodziców. Ci wolni i samotni ludzie z chwilą gdy przeszkody zagrażające ich utrzymaniu się przy życiu w stanie natury wzmogły się do tego stopnia, że przeważać zaczęły nad siłami, jakie mógł im przeciwstawić pojedynczy człowiek, postanowili zrzeszyć się, by wspólnymi siłami bronić się i zachować. Trzeba przyjąć, że zawarli między sobą umowę, mocą której związali się w społeczeństwo, w celu chronienia wspólnymi siłami swych osób i dóbr. Jedyną zasadniczą treścią tej umowy było oddanie się społeczności zupełne, bez żadnych zastrzeżeń, każdego z tych równych między sobą, a zupełnie dotychczas wolnych ludzi. Ta klauzula była równa dla wszystkich. Ogół więc tylko, jako ten, na rzecz którego nastąpiło zrzeczenie się osób i wolności, nabył nieograniczone prawo rozporządzania wszystkimi. Tego swojego prawa nie może ogół ani utracić, ani przenieść na inny podmiot, ani podzielić. — Tak wygląda „umowa społeczna” stanowiąca „prawdziwy fundament społeczności”, będąca „podstawą wszelkiej prawnej władzy pomiędzy ludźmi”.

Russo nie uważa umowy społecznej za fakt historyczny. Zdaje sobie dokładnie sprawę, że pomysł jej jest tylko fikcją, mającą służyć do skonstruowania takiego ujęcia prawa i państwa, jakie odpowiada wewnętrznym potrzebom i odczuciom społecznym jego samego, wolnego obywatela genewskiego, członka władzy zwierzchniej — a przede wszystkim ma rozwiązać pytanie co do istoty prawa, co do kwestii, dlaczego prawo obowiązuje. Nie może ono obowiązywać dlatego, że jest faktycznie wykonywane, że są czynniki, które wymuszają pewne postępowania, a działania przeciwne nakazom karzą. Bo gdyby tak było, to gwałt i przemoc musiałyby być równoznaczne z prawem, a przecież właśnie stanowią jego pojęciowe przeciwieństwo. Cóż więc tworzy tę cechę prawa, że ono jest prawem, skoro cechą tą nie jest siła zewnętrznego przymusu? Oto uznanie wewnętrzne każdego człowieka, jego przekonanie, że tak a nie inaczej postępować powinien. Człowiek sam siebie tylko może zobowiązać. — Tak, ale w takim razie tyle jest praw, ilu ludzi — w autonomicznej działalności sumienia każdego człowieka rozpuszcza się jednolita bryła przedmiotowego prawa. Przecież obowiązują mnie pewne zasady, niezależnie od tego, czy się z nimi zgadzam, ba! nawet niezależnie od tego, czy je znam i czy wiem o nich. Gdyby każda norma prawna miała obowiązywać na podstawie uznania każdego z obywateli, nie tylko wszyscy obywatele musieliby brać udział w uchwalaniu każdej ustawy, ale mogłaby ona obowiązywać tylko tych, którzy by za nią głosowali. — I tu właśnie przychodzi z pomocą fikcja umowy społecznej.

W pierwotnym akcie oddania się społeczności z góry uznałem za swoją, stale mnie wiązać mającą wolę to, co przynosi korzyść całej społeczności. Podporządkowałem własną korzyść korzyści ogółu, a raczej tę korzyść uznałem za własną. W ten sposób nadałem z góry sankcję prawną każdej treści zawierającej w sobie moment korzyści społecznej. Ale w jaki sposób mogę poznać, że coś jest społecznie korzystne, że właśnie to, a nie co innego, leży w interesie zbiorowym i że to właśnie mam uważać za prawo? W tym względzie nie znajdę innego kryterium prócz opinii moich współobywateli. Gdy zapytani o to, co uważają za dobre dla państwa, w większości swej zgodzą się na jedno, muszę przyjąć, że tak jest istotnie. O ile formalna strona prawa, jego moc obowiązująca, opiera się na moim indywidualnym akcie udzielenia sankcji, akcie, którego już z góry raz na zawsze dokonałem, o tyle materialna strona prawa, jego treść, musi się oprzeć na poglądzie większości społeczeństwa, uznającym coś za korzystne. W drodze więc głosowania i uchwały większości ustala się treść prawa. Ostateczny wniosek całego rozumowania da się ująć w twierdzeniu, że prawem jest to, co odpowiada woli powszechnej, tzn. racjonalnie pojętej korzyści społecznej, wyrażającej się w uchwale większości. Umowa społeczna stanowi zatem symbol stopienia się w prawie woli jednostki, która sama jedna może uzasadniać obowiązywanie prawa, z wolą powszechną, wytwarzającą normy prawne powszechnie obowiązujące, mogące być stosowanymi do ogółu.

Klauzule tej fikcyjnej umowy dostarczają rusztowania dla innej jeszcze konstrukcji. Chodzi mianowicie o sprawę kompetencji państwa i stosunku jego do obywateli, tudzież o wzajemny stosunek obywateli względem siebie. Punktem wyjścia jest wolność, przyrodzona każdemu człowiekowi, nieograniczona i nieskrępowana niczym. — I ta wolność jest tylko fikcją naukową: Russo wyraźnie mówi, że nie zajmuje się filozoficznym znaczeniem pojęcia wolności. Przyjmuje ją tylko jako zasadniczy, konieczny aksjomat wszelkiej normatywnej konstrukcji. Otóż przy zawieraniu umowy społecznej każdy na mocy tej swojej wolności oddaje się całkowicie i niepodzielnie ogółowi. Ogół więc ma prawo dysponować pod każdym względem i w każdym kierunku jednostką. Nie ma takiej sfery wolności indywidualnej, w którą by ogół, jako władza zwierzchnicza, nie mógł wkroczyć. Dla woli powszechnej nie ma żadnej zapory, przed którą by się musiała zatrzymać.

Russo nie jest liberałem. Stawia postulat bezwzględnego poddania jednostki państwu, wszechmocy państwa, i obywatelowi wobec państwa żadnych praw nie przyznaje. — Co się tyczy wzajemnego stosunku obywateli do siebie, to są oni wszyscy zupełnie równi sobie, ponieważ warunki umowy społecznej są dla wszystkich jednakie. Układ zasadniczy zamiast niszczyć naturalną równość, stawia, przeciwnie, w miejsce tej nierówności fizycznej, jaką natura mogła między ludźmi ustanowić, równość moralną i prawną, a ludzie, mogąc być nierównymi siłą i umysłem, stają się wszyscy równymi na mocy umowy i prawa. Ta równość jest podstawą całego układu społecznego; jej naruszenie podkopuje ten układ u jego korzeni i znosi go całkowicie.

Ale umowa społeczna spełnia inne jeszcze zadania. Daje ona równocześnie wskazówkę co do tego, kto jest podmiotem zwierzchnictwa państwowego, w jaki sposób ma być urządzona w państwie funkcja ustawodawcza i jaki ma być stosunek wzajemny poszczególnych kierunków władzy państwowej.

Ponieważ wewnętrzna autonomia jednostki jest dla niej źródłem wszelkiej mocy prawnej, tak że narzucanie jednostce z zewnątrz jakichś obowiązków, których ona sama dobrowolnie na siebie nie przyjęła, jest gwałtem, i ponieważ państwo jest wytworem tej autonomii jednostek, między sobą równych, poddających się dobrowolnie ogółowi — więc suma tych jednostek, ogół obywateli, jest jedynym źródłem obowiązującego w państwie prawa. Ponieważ zaś moc tworzenia praw stanowi istotę władzy zwierzchniej, a moc ta przysługuje wyłącznie ogółowi obywateli, więc tylko ten ogół jest podmiotem władzy zwierzchniej, a każdy z członków tego ogółu uczestniczy swą cząstką we władzy najwyższej. Na tym zasadza się naczelna w systemie politycznym Russa doktryna zwierzchnictwa narodu.

Ta władza zwierzchnicza może przejawiać się jedynie w ustanawianiu praw. Prawa są wyrazem woli powszechnej, to znaczy pewnej treści, której powszechność chce, jako dla siebie korzystnej — i tylko ogół może wytwarzać tę wolę. W tym akcie ogół nie może się dać zastępować. Powzięcia woli nie można powierzać zastępcy, bo wówczas ta wola nie byłaby wolą zastąpionego, ale wolą zastępcy. Dlatego wszyscy obywatele muszą mieć możność współdziałania w akcie ustawodawczym. Inaczej prawa nie zawierałyby w sobie woli powszechnej. Więc władza zwierzchnia (ustawodawcza) nie może być reprezentowana. Tak zwani deputowani do ciał reprezentacyjnych nie są, ani być nie mogą, przedstawicielami narodu, nie mają żadnego prawa postanawiać czegokolwiek ostatecznie, a uchwały ich nie mogą uchodzić za prawo. Na tym gruntuje się druga podstawowa idea polityki Russa, idea bezpośrednich rządów narodu w ustawodawstwie. Jedynie bezpośrednie sprawowanie przez naród władzy prawodawczej odpowiada naturze związku społecznego i wyraża logicznie jego istotę.

Aczkolwiek Russo tak jaskrawo formułuje postulat bezpośredniego wykonywania ustawodawstwa przez naród, to jednak zdaje sobie sprawę, że tłum nie jest zdolny do wydawania praw dojrzałych i rozważnych, odpowiadających rzeczywiście potrzebom państwa. Lud zawsze chce dobrze, ale sam z siebie nie zawsze widzi, co jest dobre. Potrzebuje przewodnika. Dlatego Russo mówi o osobnym prawodawcy, który by redagował ustawę, a lud by ją tylko zatwierdzał. W dedykacji Rozprawy o powstaniu nierówności oraz w Listach z Góry przyznaje nawet rządowi wyłączne prawo inicjatywy ustawodawczej.

Władza ustawodawcza jest nie tylko najwyższą władzą w państwie, ale jest po prostu władzą jedyną. Tak zwana władza wykonawcza jest tylko siłą stosującą wolę powszechną, tzn. prawa, jest tylko udzieloną przez prawo pewnym organom zdolnością urzeczywistniania przepisów prawnych. Dlatego egzekutywa jest zawsze podległa prawu oraz narodowi, ale tylko jako twórcy praw. Gdy naród nie występuje w charakterze prawodawcy, jest poddanym, obowiązanym do posłuchu wobec praw, a więc także wobec organów uposażonych w moc wykonawczą, wobec rządu, o ile ten działa zgodnie z prawem.

Prawo może organem wykonawczym uczynić cały naród albo pewną liczbę jednostek, albo wreszcie jedną osobę. Na tym polegają różne formy rządu, których zasadnicze typy przedstawiają się jako rządy demokratyczne, arystokratyczne, monarchiczne. Z założenia zwierzchnictwa narodu nie wypływa żadna logiczna konsekwencja co do ustroju rządu: prawo może rządowi nadać jakąkolwiek formę. Która z nich jest najlepsza, trudno powiedzieć. Każda z nich jest dobra w pewnych wypadkach, a zła w innych. Zależy to od stosunków i położenia danego narodu. Russo stawia tylko ogólną zasadę, że liczba członków rządu, to znaczy najwyższych urzędników narodu, powinna stać w odwrotnym stosunku do ilości ludności w państwie. Bo im więcej ludności, tym większa siła potrzebna do rządzenia nią, a im większa liczba członków rządu, tym mniejsza jest jego siła, tym powolniejsze funkcjonowanie, tym słabsza energia, tym mniejsza giętkość i szybkość decyzji. Dlatego na ogół można postawić zasadę, że z trzech typowych form rządu rząd demokratyczny — o ile w ogóle jest w stosunkach ludzkich możliwy — jest jeszcze najstosowniejszy dla małych państw, arystokratyczny dla średnich, a monarchiczny dla wielkich. Prócz tego należy przy ustanawianiu rządu baczyć nie tylko na to, by miał siłę wystarczającą do przeprowadzenia swych zadań, ale też by nie mógł wznieść się ponad zwierzchnika i uzurpować dla siebie ustawodawstwa.

Russo przenosi jednak nad inne formy rządu — arystokrację z wyboru. Ta forma bowiem pozwala teoretycznie na oddanie rządu w ręce obywateli najlepiej ukwalifikowanych, uzależnia urzędników najwyższych od narodu, który w akcie wyborczym, periodycznie powracającym, wyposaża wybrańców swoich we władzę. Przy tej formie wreszcie zachodzi najmniejsze jeszcze niebezpieczeństwo uzurpacji, skoro członkowie rządu piastują swoją władzę tylko przez pewien czas. Demokrację natomiast, choć ją teoretycznie dopuszcza, w praktyce odrzuca stanowczo i zasadniczo. Gdyby istniał naród bogów, rządziłby się demokratycznie. Rząd tak doskonały nie nadaje się dla ludzi. Gdyby naród, będący ustawodawcą, sam bezpośrednio wykonywał swoje ustawy, wówczas granica między ustawą a aktem wykonawczym musiałaby się zatrzeć. Naród począłby wydawać odnośnie do poszczególnych jednostek decyzje, nie oparte na jakimś już poprzednio istniejącym prawie, ale zawierające w sobie nowe zasady prawne, ad hoc dla danego tylko wypadku stworzone. Począłby obciążać jednostki obowiązkami, które by nie były obowiązkami wszystkich obywateli. A wówczas runąłby cały gmach umowy społecznej, jej kamień węgielny bowiem, równość, zostałby wyrwany.

Ponadto żaden wzgląd nie przemawia za tym, by rządy oddawać w ręce narodu. Funkcje rządu w istocie swej są zupełnie różne od ustawodawstwa, które musi sam naród sprawować. Akty rządowe nie wytwarzają woli powszechnej, skrystalizowanej w normy powszechnie obowiązujące. Odnoszą się one zawsze tylko do poszczególnych osób lub przedmiotów. Nie są aktami zwierzchniczymi. Dlatego naród-zwierzchnik nie powinien sam wykonywać ustaw, ale powinien zadanie to powierzyć odrębnemu czynnikowi: rządowi. Naród natomiast, jako zwierzchnik, ustanawia przez prawa rząd, kształtuje jego formę, przepisuje, jak ma być stworzony. Nadaje mu uprawnienia, może władzę jego dowolnie zmieniać i ograniczać. Dzierżyciel władzy rządowej nie występuje wobec zwierzchnika jako osoba mająca swoje własne prawa; pozostaje on nadal poddanym, mającym w stosunku do państwa tylko obowiązki. Akt przelania władzy nie jest umową: Rousseau odrzuca stanowczo pactum subiectionis.

Rząd może działać tylko w granicach i na mocy ustaw. Jest on tylko siłą, nie ma swej własnej woli, ma tylko wolę zwierzchnika: prawa. Prawo jedynie jest wewnętrznym motorem wszelkiej działalności rządu i ono wytycza kierunek tej działalności. Ale też tylko prawo. — Naród-zwierzchnik może działać tylko przez ustawę, do aktów rządowych mieszać się nie może.

Rząd jest wykonawcą woli prawa, ale nie woli ciała prawodawczego. Może działać tylko w granicach ustaw, ma tylko obowiązki nałożone nań przez prawo, ale przy ich wykonywaniu ma całą swobodę rozwinięcia tych sił psychicznych i fizycznych, których do tego potrzebuje, całą samodzielność w dobieraniu środków, a nawet zapewnione kierownictwo polityką. Przecież Russo stale domaga się, by prawa były nieliczne i zwięzłe, a takie muszą otwierać rządowi szerokie pole swobodnego uznania i własnej decyzji. Przecież wyłącznie rządowi oddaje tak ważną dziedzinę życia państwowego, jaką tworzą stosunki państwa do zagranicy. „Wykonywanie władzy na zewnątrz nie nadaje się do sprawowania przez naród; wielkie zasady państwowe przechodzą jego zdolności; powinien w tym względzie zaufać naczelnikom, którzy są bardziej oświeceni w tych sprawach, a nie mają żadnego interesu w zawieraniu na zewnątrz traktatów niekorzystnych dla ojczyzny” — pisze w Listach z Góry. Rządowi oddaje kierownictwo polityką gospodarczą i społeczną. Pragnąłby nawet finansowo uniezależnić rząd od legislatywy: główne źródło dochodów państwowych powinny stanowić domeny, rząd mógłby więc prawie zupełnie obywać się bez podatków, które może nałożyć tylko uchwała narodu. Tak więc ten potężny hamulec rządu, uzależniający całą jego działalność od uchwały podatkowej, nie funkcjonuje w systemie Russa. A zatem rząd w jego pojęciu powinien być naprawdę rządem. Rzecz oczywista, że i te wolne, na swobodnej decyzji oparte czynności rządu muszą opierać się także na prawie. Prawo nadaje czynnościom osób powołanych do funkcji rządowych kwalifikacje czynności państwowych; ono zakreśla warunki, pod którymi czynności te mogą uchodzić za prawne, a nie za samowolne i gwałtem nacechowane. Działalność rządu opiera się więc zawsze w ostatniej instancji na woli prawa, górującej nad wolą egzekutywy. I w tym znaczeniu należy rozumieć twierdzenie Russa, że rząd nie może mieć swej woli.

Naród powinien wybierać także członków rządu, ale już nie w charakterze zwierzchnika, tylko tymczasowego rządu demokratycznego. On też wykonuje pewną kontrolę nad działalnością rządu: rząd jest obowiązany składać mu rachunki ze swej działalności, a na skutek skargi pokrzywdzonych obywateli może naród unieważniać akta rządowe naruszające prawo. I na tym wyczerpuje się cała ingerencja narodu w sprawy rządowo-wykonawcze. Z powyższego wynika, że Russo wprowadza w obręb swego systemu zasadę podziału władz, choć sądownictwa nie wyodrębnia i ujmuje je razem z administracją. Używa wprawdzie innych terminów, szydzi nawet z tych, którzy dzielą władzę państwową na części i rozpowiadają o jakichś kilku władzach w państwie, ale chodzi mu tu tylko o zachowanie metodologicznego postulatu każdej konstrukcji prawniczej: jednolitości pojęcia władzy państwowej. Dlatego przyjmuje tylko jedną władzę, ustawodawczą, a tak zwaną władzę wykonawczą uważa za emanację tamtej. Ale ta emanacja jest już czymś w istocie swojej zupełnie różnym od swego źródła i dlatego winna być poruczona organowi odrębnemu, niezależnemu od organu ustawodawczego.

Jako trzecią główną zasadę polityki Russa należy zatem przyjąć zasadę państwa prawnego, opartego na równowadze władz.

W streszczeniu powyższych wywodów należy stwierdzić, że umowa społeczna nie jest hipotezą. Jest ona świadomie użytą fikcją naukową, która ma za zadanie pogodzić ze sobą sprzeczność logicznych założeń rozumowania i jego wyników: autonomii jednostki a przymusu wywieranego przez prawo na wolę tej jednostki, przyrodzonej wolności człowieka a całkowitej niewoli, w jakiej on wobec państwa pozostaje. Ponadto fikcja ta ma uzasadnić polityczne wymagania równości, zwierzchnictwa narodu, bezpośredniego wykonywania władzy ustawodawczej przez naród, państwa prawnego. Jako fikcja filozoficzno-prawna jest fikcją normatywną, odnosi się nie do rzeczywistości, nie do tego, co jest, ale do tego, co być powinno — a uzyskane przy jej pomocy rezultaty stanowią kryteria dla osądzenia prawności urządzeń każdego faktycznego państwa.

Tak się przedstawia teoria prawno-polityczna Russa. Ale prawo idealne, z idealnej natury człowieka wyprowadzone, może stać się prawem pozytywnym tylko wówczas, gdy zachodzą konieczne warunki. W świecie rzeczywistym rządzą namiętności ludzkie, nie zasady abstrakcyjne. Gdyby prawodawca chciał normy teoretycznie skonstruowane nadać tym ludziom rzeczywistym, nie stworzyłby dzieła żywotnego ani trwałego i nie osiągnąłby zamierzonego celu. Bo prawo samo nie jest niczym. Staje się siłą dopiero wówczas, gdy stanie się motorem działań ludzkich, a to zależy nie od prawa samego, ale od ludzi i od tego, czy będą zdolni kierować się prawem. Ten tylko naród może z idealnych praw korzystać, który sam zbliży się do ideału człowieczeństwa. Konstytucję republikańską może mieć tylko naród, w którym dusze obywateli są republikańskie, tzn. cnotliwe. Republikanie muszą w głębi serc swoich przyjąć korzyść publiczną za korzyść własną, a przeto muszą umieć urzeczywistniać w aktach własnej woli wolę powszechną, muszą w sumieniach swoich naprawdę zawrzeć umowę społeczną, muszą doróść do społecznej wolności, w której człowiek chce tylko tego, czego chce prawo, a odrzuca wszystko, co innym szkodzi lub ich krzywdzi. „Wolność nie jest dostępna dla każdego narodu”. Gdy konstytucja jakiegoś państwa nie zgadza się z idealną, teoretycznie skonstruowaną, to teoretyk powie, że nie jest prawna, że powinna być inna. Ale polityk spyta, czy inną być może, czy zachodzi praktyczna możliwość przystosowania jej do idealnej normy. Jeżeli ludność tego państwa nie potrafi być wolna, to musi pozostać w niewoli; jeżeli nie potrafi rządzić się prawem, to musi nią władać przemoc i siła. Tak więc Russo, który punkt zaczepienia dla swoich teoretyczno-normatywnych wywodów znalazł w psychologicznym fakcie uznania, szuka także w świecie psychicznym, w charakterze narodu, odpowiedzi na pytanie politycznej już natury: czy tamte wielkie, w drodze spekulacji myślowej wydedukowane zasady mogą być ubrane w formę prawa pozytywnego. Może za mało odróżnia się w Russie te dwa odrębne stanowiska, teoretyka i polityka: pierwszy śmiały, krańcowy, bezwzględny i rewolucyjny, drugi ostrożny, kompromisowy, liczący się z warunkami rzeczywistymi, konserwatywny i pogodzony z faktycznym stanem rzeczy, a przynajmniej niedążący do jego gwałtownego obalania. Dzieje się to może dlatego, że przy ujmowaniu całokształtu prawno politycznej myśli Russa albo zupełnie nie uwzględnia się Uwag nad rządem Polski, albo traktuje się je zbyt pobieżnie. A w nich właśnie najwyraziściej i najpełniej zarysowuje się dążność jego do realizmu politycznego.

Z innych pism Russa zasługuje na szczególną uwagę artykuł zamieszczony w Encyklopedii (1755) pt. O ekonomii politycznej tudzież Projekt konstytucji dla Korsyki (praca fragmentaryczna z r. 1765).

W pierwszej z tych rozpraw, obok pewnych idei rozwiniętych szerzej w Umowie, spotykamy ciekawy pogląd na zadania rządu. Rząd, który z natury swojej, o ile ma być prawny, musi iść we wszystkim za wolą powszechną, jest przede wszystkim strażnikiem praw. Przy wypełnianiu tego zadania nie może jednak ograniczać się jedynie do karania naruszeń prawa ze strony obywateli, ale powinien starać się o to, by obywatele chcieli tylko tego, czego chce prawo, powinien wpajać w nich miłość praw, oddziaływać na najgłębsze przesłanki psychiczne ich woli. Powinien dążyć do uzgodnienia woli każdego obywatela z wolą powszechną, a ponieważ ta zgodność jest właśnie cnotą, sprawić, by cnota panowała. Jednym słowem, rząd powinien obywateli tworzyć. Tych wychowawczych zadań rządu nikt może przed Russem tak silnie i tak gorąco nie akcentował, On jeden z pierwszych podniósł, w tym właśnie artykule, potrzebę publicznego wychowania, kierowanego przez państwo. Wychowanie dzieci zanadto blisko obchodzi państwo, by ono mogło pozostawić je wyłącznie rodzicom: rodzina rozwiązuje się ze śmiercią ojca, ale państwo trwa. „Wychowanie publiczne według reguł przepisanych przez państwo, prowadzone przez urzędników ustanowionych przez władzę zwierzchnią — to podstawowa zasada rządu ludowego, czyli prawnego”.

Drugim zadaniem rządu jest ochrona obywateli, ochrona polegająca nie tylko na zapewnieniu im bezpieczeństwa i spokoju, ale głównie na przewidywaniu i zapobieganiu temu wszystkiemu, co mogłoby narazić na niebezpieczeństwo podstawę związku społecznego, równość wszystkich i wolność narodu. A ponieważ największym niebezpieczeństwem zagrażającym sprawiedliwemu układowi społecznemu oraz ustrojowi odpowiadającemu istocie związku społecznego jest nierówność majątkowa, zatem jednym z najważniejszych zadań rządu jest zapobieganie wytwarzaniu się tej nierówności.

To łączy się z poglądami ekonomicznymi Russa, najpełniej może rozwiniętymi w Konstytucji dla Korsyki. Poglądy te, umyślnie aż do paradoksalności wsteczne, przypominające oparte na podobnych założeniach teorie gospodarcze średniowiecza, wypływają z naczelnej zasady podporządkowania programu ekonomicznego pewnym ideom moralnym, które otrzymują tu kierownicze znaczenie. Stanowią one cele, które winny ogniskować w sobie wszelkie dziedziny działalności ludzkiej, a więc także i gospodarczej. Są to znowu idee wolności narodu, równości i cnoty obywateli.

Etycznym ideałem Russa jest człowiek prosty, o małych potrzebach, dających się łatwo zaspokoić jego własną pracą, gardzący pieniędzmi, bezinteresowny, stateczny, niezdeprawowany zbytkiem ani naukami, dobry i sprawiedliwy, żyjący cichym życiem rodzinnym. Człowiek kochający naturę, rodzinę, współobywateli, patriota, gotowy zawsze wszystko oddać ojczyźnie, znajdujący szczęście w umiarkowaniu, spełnianiu obowiązków i pracy na skromne utrzymanie. Papierowy ideał — schemat zacnego, indywidualnie niezróżnicowanego, przeciętnie szarego boni patris familias. Wytworzył go sobie Russo, czerpiąc z własnej sentymentalnej uczuciowości, zastanawiając się nad tym, jakim by on i ludzie być powinni, aby im dobrze było na świecie; trochę może na przekór panującym poglądom, dlatego, by inaczej myśleć jak inni. Znalazł gotową jego formułkę w Żywotach sławnych mężów Plutarcha. Czytywał go z zapałem od dziecka, a Plutarch właśnie w tę z płaszcza stoików wykrojoną szatę ubierał wielkich i wybitnie indywidualnych bohaterów. Wytworzenie takiego typu obywateli stawia Russo za zadanie rządowi i do tego stosuje swój ustrój ekonomiczny.

A więc najpierw — precz z bogactwem i z tym wszystkim, co sprzyja bogactwu. Bogactwo jest złem, bo deprawuje ludzkie serca, wzbudza w nich namiętne żądze, kusi do zbytków, każe zapominać o ojczyźnie, o obowiązkach, prowadzi do nierówności, do zaniku wolności narodu, skoro bogaci w zdeprawowanym już społeczeństwie mogą łatwo prawa podeptać i ze współobywateli niewolników swoich uczynić. W końcu prowadzi bogactwo nawet do ruiny bytu państwowego, bo chciwi cudzych bogactw sąsiedzi będą się starali zagarnąć je dla siebie, a ułatwią im to sami sprzedajni i spodleni obywatele. Powstawaniu bogactwa sprzyja pieniądz, trzeba więc zerwać z pieniądzem. Pieniądz sam przez się nie ma żadnej wartości. Jest tylko znakiem, reprezentującym dobra, znakiem potrzebnym tylko przy nierównym podziale. Można się więc doskonale obejść bez niego. — Dobrze, ale jak bez pieniądza wyobrazić sobie handel na szersza skalę? Jakież to utrudnienie w obrocie towarami… A po cóż handel? Należałoby obywać się bez handlu. Handel zabija niepodległość, uzależniając kraj od innych państw, zabija wolność, uzależniając trudniącą się nim ludność od rządu, zabija rolnictwo. Każdy obywatel powinien swe skromne potrzeby zaspakajać we własnym gospodarstwie, a to, czego by dla siebie sam nie mógł wyprodukować, może otrzymać od współobywatela z innej prowincji, w drodze wymiany zbywających produktów. Russo głosi więc powrót do gospodarstwa naturalnego. Każde małe gospodarstwo rolne tworzy jednostkę, która zaspakaja swoje potrzeby we własnym zakresie, co najwyżej drobne jakieś przedmioty otrzymuje z zewnątrz, w drodze wymiany bezpośredniej. — Ale czy te małe gospodarstwa wystarczą do wyżywienia ludności? Każdy z takich rolników będzie produkował tylko dla siebie i dla swojej rodziny. Nie mając większych potrzeb, nie potrzebując pieniędzy, pozwoli w spokoju wymrzeć z głodu całej ludności miejskiej. — To trudno, miasta są szkodliwe. Są one gniazdami zbytku i nieprawości, a potrzebne są tylko w systemie obliczonym na rozwój handlu i sztuk. Przede wszystkim chodzi o zdrowie i cnotę narodu, a te mogą się rozwijać tylko na wsi. Bo tylko rolnictwo rodzi i utrzymuje cnotę. — Ale jak zapobiec powiększaniu się gospodarstw? Przecież bardziej pracowite i zdolniejsze jednostki będą dążyły do rozszerzenia swoich warsztatów, a to już wystarczy, by wytworzyły się z czasem znaczne różnice majątkowe i, co za tym idzie, nierówność, zależność jednych obywateli od drugich, itd. — Tutaj już musi prawo wkraczać. Ono musi regulować maksimum ziemi, jakie każdy może posiadać. Russo sądzi, że przy zastosowaniu jego systemu każdy mieszkaniec będzie się mógł wyżywić, żaden nie będzie się mógł wzbogacić. System ten zapewnia skromny dobrobyt całej ludności, a stoi na straży równości, wolności i cnoty.

A jak się będzie przedstawiał skarb państwa w kraju, którego ludność uboga wytworzy mało co więcej dóbr nad potrzebę własnej konsumpcji? Skąd państwo zaczerpnie środków na pokrycie kosztów związanych z wypełnianiem swych zadań? — Państwo również musi być, tak jak jego obywatele, umiarkowane i powściągliwe. Nie będzie prowadziło wojen zaborczych, a dla własnej obrony wystarczy mu dobrze zorganizowana milicja obywatelska. Tak jeden z głównych wydatków państw współczesnych zostanie zredukowany do minimum. Wydatki na policję spadną znacznie wobec cnoty obywateli. Gdy ludność nauczy się obywać bez handlu, nie trzeba będzie wiele łożyć na komunikację. W ten sposób ograniczy się znacznie wydatki państwa, te zaś, które pozostaną, mogą być opędzane dochodami dóbr państwowych; bo większa część terytorium państwowego powinna należeć do państwa i być niepozbywalna. To zapewni państwu przewagę nad poszczególnymi obywatelami, posiadającymi tylko małą ilość gruntu. To udaremni, obok zakazu prawa, powiększanie się prywatnej własności gruntowej. To wreszcie pozwoli państwu zaspakajać swoje potrzeby bez uciekania się do pomocy ze strony obywateli. W razie gdyby dochody z dóbr nie wystarczały (co zresztą w dobrze urządzonym państwie zdarzać się nie powinno, bo państwo, jak każdy dobry gospodarz, ma swoje wydatki stosować do dochodów), należy przede wszystkim korzystać z obowiązkowych posług obywateli. W ostatecznym dopiero razie można uciec się do podatków, środka niemiłego, niezupełnie z umową społeczną zgodnego. Russo pragnie, aby podatki, jeżeli już być mają, były płacone w naturze, ponieważ państwo powinno się starać o wyparcie użycia pieniądza, ponieważ obywatelom-rolnikom będzie o wiele dogodniej uiszczać podatki w produktach, ponieważ w ten sposób łatwiej będzie uniknąć nadużyć ze strony zarządzających skarbem, ponieważ wreszcie i wynagrodzenie urzędników ma się dokonywać w towarach, a nie w pieniądzach.

Większość ekonomiczno-skarbowych poglądów Russa była w XVIII wieku już tylko szlachetnym anachronizmem.

III. Uwagi nad rządem Polski

Geneza Uwag nad rządem Polski nie została do dziś dnia należycie wyjaśniona i wolno wątpić, czy kiedykolwiek będzie można z całą pewnością rozwiązać nasuwające się tutaj pytania. Odpowiedzi na nie nie dają prawie zupełnie źródła biograficzne. Korespondencja Russa z lat 1770–1772 (w których mógł pisać Uwagi) jest bardzo szczupła, bo chorobliwie przeczulony autor zerwał wówczas z większą częścią swych przyjaciół. W ogłoszonych listach nie ma żadnej wzmianki ani o Wielhorskim, ani o opracowywanej dla niego rozprawie.

Z drugiego dialogu późniejszej własnej apologii pt. Rousseau sędzią Jana Jakuba dowiadujemy się tylko, że „Jan Jakub pośród tej całej pracy rąk (przepisywania nut, z którego się utrzymywał, i zbierania roślin do zielnika, bo wówczas szukał w botanice rozrywki i ucieczki od bolesnych myśli) jeszcze w tym samym czasie obrócił sześć miesięcy zarówno na zbadanie konstytucji pewnego nieszczęśliwego narodu, jak na zaprojektowanie swoich pomysłów co do zmian, jakie należy w tej konstytucji wprowadzić, a to na skutek aż do uporu powtarzanych próśb jednego z najpierwszych patriotów tego narodu, który z trudów, jakie nałożył na Jana Jakuba, uczynił dlań obowiązek ludzkości”. A w trzecim dialogu znajdujemy ustęp: „Pismo o rządzie polskim — sporządzone jedynie na skutek próśb jak najbardziej wzruszających, z najzupełniejszą bezinteresownością i z jedynej pobudki najczystszej cnoty — mogło, jak się zdawało, przynieść tylko zaszczyt autorowi i zyskać dlań szacunek, choćby nawet było jednym pasmem błędów. Gdybyś pan wiedział, kto się o to pismo starał, dla kogo, dla czego, jakiego użytku nie omieszkano z niego zrobić i jaki mu obrót nadać umiano — pewnie byś pan odczuł, jak bardzo należałoby było życzyć autorowi, by opierając się wszelkim uprzejmościom, oparł się był pokusie dokonania tego dobrego uczynku. Bo ci, co z taką usilnością o dzieło to prosili, mieli na celu to tylko, by dla niego stało się niebezpieczne”. Ten ustęp pozostaje w związku z faktem, że kopia Uwag znalazła się w rękach d'Alemberta. To wystarczyło znękanej wyobraźni, by rozsnuć przywidzenia nowej jakiejś intrygi wrogów, chcących go zgubić. Szczerości jednak samego Wielhorskiego nie podejrzewał. W przypisku do powyższego ustępu mówi, że choć zachowania się jego wobec siebie nie może pochwalić, uważa jednak tego polskiego pana za człowieka uczciwego i dobrego patriotę. — Cała ta późniejsza historia nie rzuca zresztą żadnego światła na genezę Uwag.

To wszystko, czego od samego Russa dowiadujemy się o Uwagach. A innych dokumentów brak. Z papierów po Wielhorskim ogłosił prof. Askenazy w „Bibliotece Warszawskiej” (marzec 1898 r.) dwa listy Russa do Wielhorskiego z r. 1774, a nie wspomina, by owe papiery zawierały coś więcej w tej sprawie. Archiwum Generalicji Konfederacji Barskiej zaginęło, i z tej więc strony nie można zaczerpnąć światła.

Mroki zasłaniają nawet datę powstania utworu. Rękopis własnoręczny Russa, znajdujący się w Bibliotece Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie, nie daje w tym względzie żadnych wskazówek. Również rękopis z Neufchâtel. Pierwsze wydanie z 1782 r. podaje w tytule datę: kwiecień 1772. Tę samą datę wskazywał rękopis należący do Mirabeau, sądząc według tytułu zamieszczonego w katalogu sprzedaży książek po nim pozostałych. Również Grimm wspomina w swej Korespondencji (styczeń 1773), że „dzieło o Polsce zostało napisane w kwietniu 1772”. Datę tę podano jednak w wątpliwość. Prof. Askenazy przesuwa ją na wrzesień 1772 r., opierając się na wzmiance w tekście, że naród szwedzki nie jest już wolny. Prof. Konopczyński cofa datę do czerwca 1771, starając się hipotezę swą oprzeć na dowodach czerpanych z tekstu i ówczesnej sytuacji politycznej. Ale dowody te nie są stanowcze i nie tłumaczą wcale, dlaczego w najbliższych Russowi czasach przyjęło się mniemanie, że Uwagi powstały w kwietniu 1772 r., dlaczego najbliżsi i dozgonni przyjaciele Russa, Moultou i du Peyrou, pierwsi wydawcy Uwag, działający w porozumieniu z Wielhorskim, tę właśnie datę w tytule umieścili, dlaczego wreszcie Grimm tę datę podaje? A tych faktów nie można bagatelizować.

W niepewności, gdy brak dokumentów i wyznania samego autora, trzeba wziąć za podstawę świadectwo najbliższych mu i współczesnych. Podają kwiecień 1772 r. — i ten punkt należy przyjąć za stały. Pewny także jest sześciomiesięczny okres opracowywania dzieła. Można okres ten dodać do kwietnia i otrzymać wrzesień jako datę ukończenia, a tę hipotezę poprze dość wątły „szwedzki” argument. Można cofnąć się od kwietnia do listopada 1771 r., jako daty rozpoczęcia pracy, a tę hipotezę poprze większe prawdopodobieństwo obmyślania projektu reformy w czasie, kiedy konfederacja mogła jeszcze mieć pewne nadzieje zwycięstwa.

Podobnie jak data powstania Uwag niejasna jest również kwestia motywów, którymi kierował się Russo, podejmując się przedstawić swoje poglądy na ustrój Polski. Co mogło do tego skłonić sześćdziesięcioletniego starca, dręczonego manią prześladowczą, podejrzliwego, dobrowolnie osamotnionego, który już od ośmiu lat wycofał się zupełnie z czynnego życia literackiego i spisywał tylko pamiętniki, mające oczyścić wobec potomności jego pamięć zohydzoną przez wrogów? Z dwóch listów do Wielhorskiego, ogłoszonych przez prof. Askenazego, wynika, że podjął się nałożonego nań zadania pod warunkiem największej tajemnicy, że projektu swego nie przeznaczał do druku, że oddał go Wielhorskiemu wyłącznie tylko dla użytku jego samego. Pomimo więc, że zaszczytna rola prawodawcy wielkiego narodu mogła pochlebiać jego próżności, nie oczekiwał on po swej pracy rozgłosu ani osobistej chluby. Moment materialnego zysku należy z góry wykluczyć: pieniądze nigdy nie były czynnikiem, który by mógł pobudzić Russa do twórczości. — Prof. Konopczyński, a po nim prof. Kot, porównywając tekst Uwag z traktatem Mably'ego, doszli do przekonania, że Russo niewątpliwie znał to ostatnie pismo i że w wielu ustępach z Mablym polemizuje. Cenne to odkrycie nie upoważnia jednak do wyciągnięcia wniosku, że chęć zmierzenia się z Mablym była dla Russa głównym bodźcem przy pisaniu Uwag. W r. 1772 nie brał on żadnego udziału w życiu literackim. Nawet wprost, osobiście zaczepiany, nie odpowiadał i nie wdawał się w polemiki publiczne. Zresztą ani stosunek dotychczasowy Russa do Mably'ego, ani ton, w jakim z nim polemizuje, nie dają podstawy do takiego przypuszczenia. Jeżeli praca Mably'ego odegrała rolę w formalnej genezie Uwag, to nie przez pobudzenie ambicji Russa do starcia się z rywalem, ale przez to, że wiele z rad Mably'ego uważał za niedostateczne, a nieraz nawet za szkodliwe, i że chciał, przedstawiając własne poglądy, poddać sympatycznemu dla siebie narodowi pomysł takich reform, które by go mogły z matni wyprowadzić, a równocześnie nie naruszały tego, co Russo właśnie cenił w nim i podziwiał.

Powstanie Uwag należy zatem przypisać raczej czysto idealnym pobudkom. Russo żywił wobec Polaków szczerą przyjaźń. Podziwiał ich patriotyzm i dzielność, uważał ich za jedyny naród w Europie zdolny do bohaterskich poświęceń za wolność i ojczyznę. Kiedy cała Europa gardziła Polską jako państwem biednym, bez wojska, zgangrenowanym anarchią, z którym nikt się liczyć nie potrzebuje, którego prawa udzielne każdy może bezkarnie deptać i które łatwo zagarnie każdy, kto tylko zechce rękę po nie wyciągnąć, kiedy Voltaire, Diderot, d'Alembert, Grimm, szyderstwa tylko mieli dla Polski, a uwielbienie dla polityki gwałtu i wiarołomstwa Katarzyny i Fryderyka, na których żołdzie zostawali — jeden Russo, w swym etycznym światopoglądzie wysuwający na pierwszy plan dobra moralne, cnotę, i uważający je za najwyższe ludzkie wartości, umiał nie tylko zdobyć się na współczucie dla Polski w jej ciężkich nieszczęściach, ale nawet odkryć w jej charakterze i instytucjach takie zalety, które kazały mu ją podziwiać i przyczynić się w miarę możności do pogłębienia i rozwinięcia tych zalet. To właśnie, co współczesnych skłaniało do wzruszania ramionami nad Polakami, wydało się Russowi godne podziwu, dodatnio wyróżniającym Polskę spośród innych narodów.

Ponuro bowiem przedstawiał mu się stan współczesnej Europy i zgrozą przejmował jego duszę: rządy egoistyczne, chciwe, bezmyślne, tyrańskie, gwałcące najświętsze prawa poddanych; ludność upodlona niewolą, zdeprawowana zbytkiem, filozofią, rozpustą, myśląca tylko o pieniądzu i użyciu. Wszystkie te na pozór tak świetne państwa biegną szybko do ruiny. A raczej trudno w ogóle mówić o państwach tam, gdzie jedyną siłą spajającą ludzi jest przymus i gdzie nie ma obywateli, a są tylko zgangrenowani kosmopolici.

Na tym tle Polska przedstawiła się w wyobraźni Russa jako naród, który ze wszystkich europejskich zachował najwięcej własnych rysów. A rysy te zdawały się przypominać dawno wszędzie gdzie indziej zatracony kształt — starożytnych dusz. Naród dziwny, co nie filozofuje, lecz kocha ojczyznę, a w niej przede wszystkim wolność; co umie ojczyzny tej bronić, dzielnie i z poświęceniem walczyć za nią z przemocą i tyranią; co mimo tylowiekowego istnienia nie ugrzązł w materializmie, zachował ogień młodości dla rzeczy wzniosłych, oraz krzepką energią, pozwalającą mu przemyśliwać w najniepomyślniejszych warunkach o sposobach zachowania wolności i ważyć się na reformę. Ten dodatni pogląd na Polskę podsunął mu zapewne Wielhorski. Ziarno rzucone przez Wielhorskiego nie przyjęło się na gruncie suchej i sceptycznej duszy Mably'ego, ale gorące tchnienie wyobraźni Russa rozwinęło zasiew w twór wspaniały, wyrosły według antycznej miary. Ten ambasador ducha starożytnej cnoty rzymskiej w Europie XVIII wieku ujrzał w Polakach społeczeństwo cnotą żyjące, cudem w nowożytne przeniesione czasy, a w konfederatach barskich prawych następców starodawnych bohaterów. W tym, co mu Wielhorski o Polsce mówił, znalazł ponętną kanwę dla optymistycznego kierunku swej wyobraźni. Bo lubił marzyć o ludzkości lepszej niż ta, którą oglądał dookoła. Wizje wolności i cnoty dawały mu dreszcz szczęścia. I z tych marzeń układał książki.

Przejęty entuzjazmem dla zalet moralnych Polaków, z góry już nie mógł zupełnie odrzucić i ustroju ich państwa. Przecież ta konstytucja, tak ośmieszona przez różnych mędrków, zrobiła Polaków tym, czym są. A gdy zapoznał się z nią bliżej, spostrzegł, że jej zasady odpowiadają jego własnym postulatom prawno-politycznym. Rzeczpospolita, w której naród był najwyższym zwierzchnikiem, której kardynalną zasadą była równość wszystkich członków, w której wolność za najcenniejszy klejnot uważano, której rząd wreszcie, podporządkowany legislatywie, aczkolwiek był słaby, spełniał jednak drugi postulat stawiany przez Russa organizacji rządu, tj. niemożność osiągnięcia uzurpacji władzy zwierzchniej — ta Rzeczpospolita odpowiadała swym ustrojem Russowym kryteriom prawności.

Samych zasad ustroju Polski, tych idei fundamentalnych, na których cały gmach państwa i teoretycznie spoczywał, Russo nie mógł chcieć reformować. Anarchię w Polsce panującą widział, ale winę jej przypisywał nie samym podstawom panującego tam ustroju, lecz wypaczeniom, łatwiejszym o wiele do sprostowania, tudzież różnym pasożytniczym instytucjom, nieleżącym w istocie ustroju, a zjadającym zdrowy zresztą organizm Polski. To jest główne źródło konserwatyzmu Russa, tak uderzającego w Uwagach.

Ale nie jedyne. Konserwatyzm ten ma głębszy podkład w samej naturze umysłowości Russa. Na dowód można przytoczyć mnóstwo ustępów z dzieł jego. Na przykład w Umowie społecznej mówi: „…zmiany (rządu) są zawsze niebezpieczne i nie trzeba nigdy ruszać ustalonego rządu, chyba że już się nie da pogodzić z dobrem publicznym”. I tę myśl nazywa „zasadą polityki”. W Listach pisanych z Góry pisze: „W państwach, w których ustaliły się już prawa i rządy, trzeba unikać, o ile się tylko da, ruszania ich, zwłaszcza zaś w małych republikach, gdzie najmniejsze wstrząśnienie rozprzęga wszystko. Niechęć do nowinek jest na ogół dobrze uzasadniona. Jakkolwiekby bowiem nowe prawa były pożyteczne, prawie zawsze korzyści ich są mniej pewne aniżeli wielkie niebezpieczeństwo”. Widzi się w Russie ojca Wielkiej Rewolucji, inspiratora jakobinów, a zapomina, że Russo rewolucjonistą nie był, ani z temperamentu swego, ani z poglądów praktyczno-politycznych. Wysnuwał najdalsze konsekwencje ze swoich teoretycznych założeń, ale pozostawiał je na właściwym planie abstrakcji i miał tysiąc zastrzeżeń i nieśmiałości, gdy chodziło o kwestię zastosowania ich w planie konkretnej rzeczywistości. Russo nie był w polityce takim doktrynerem, jakimi byli powołujący się nań działacze Rewolucji.

Stąd i w projekcie reformy rządu polskiego stara się postępować bardzo oględnie i niczego bez konieczności istotnej nie zmieniać Nawet tych rzeczy, które musiały go razić i boleć, nie chciał gwałtownie odmieniać. Zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z narodem z dawna urządzonym i do swoich urządzeń przyzwyczajonym. Liczył się z jego tradycjami, obyczajami, przywiązaniami. Wiedział, że siłę dają prawom dusze i serca obywateli, że łatwo jest napisać ustawę abstrakcyjnie dobrą, ale że ona musi pozostać papierem, o ile nie oprze się na poczuciu prawnym obywateli.

Ale jak mógł Russo widzieć w ustroju Polski ustrój najbardziej zbliżony do swego ideału, skoro przecież Rzeczpospolita była wyłącznie republiką szlachecką? Tylko przywilej stanowił o tym, czy ktoś mógł w niej korzystać z dobrodziejstw wolności i równości, czy ktoś był w niej naprawdę obywatelem. Cała masa ludności nie miała żadnych praw politycznych, a w przeważającej części pozostawała nawet w stanie zbliżonym do niewoli. Russo nie zapomina o tym. W tym wypadku nie zaszło nawet u niego złudzenie perspektywy, spowodowane idealizacją ustroju Polski, jak to mu się zdarzyło w stosunku do Genewy, gdzie nie dostrzegł, że prawa polityczne przysługują tylko 1500 obywateli i mieszczan na ogólną liczbę 26 000 ludności. Poniżenie mieszczan polskich i chłopów uważa za barbarzyństwo, gwałcące najświętsze prawa natury. Konieczność zmiany tego stanu uważa za rzecz, która jest sama przez się zrozumiała, nie tylko ze względów teoretycznych, ale wprost praktycznych: inaczej Polska nigdy nie będzie silna. Ale wie, że takiego przewrotu nie można dokonać od razu, że trzeba go dobrze przygotować i przeprowadzać krok za krokiem. I w tym przedmiocie rozwija plan istotnie mądry, stanowiący najcenniejszą wartość jego rad, plan, w którym tryumfuje jego zmysł polityczny.

Co do mieszczan, opiera go na zasadzie powolnej nobilitacji, w zasadzie stosowanej za panowania Stanisława Augusta, a przyjętej w końcu przez Sejm Czteroletni w jego program społeczny. Co do chłopów, przepisuje jeszcze powolniejszą drogę i kreśli jej szczegółowe etapy. Przede wszystkim należy wziąć chłopów pod opiekę prawa, następnie obdarzać osobistą wolnością — na razie jednostki zasługujące na to, później wsie całe, przy czym panom należy przyznawać odszkodowanie w formie jakichś korzyści. Gdy już będą w Polsce wsie o wolnej ludności, trzeba nadawać im samorząd gminny, by wdrożyć włościan do sprawowania funkcji publicznych. Potem dopiero będzie można dopuścić na sejmiki przedstawicieli chłopskich.

Choć więc Russo pozornie zachowuje organizację stanową, choć utrzymuje wyłączność przywilejów szlacheckich, w istocie dąży przecież do zrównania wszystkich pod względem prawnym. Obiera jednak drogę nie zniesienia przywilejów i raptownego burzenia istniejącego porządku społecznego, ale nadania tych przywilejów całej ludności, stopniowego rozciągnięcia szlachectwa na całą ludność Rzeczypospolitej. Dlatego odrzuca myśl Mably'ego, która w Polsce nawet w konstytucjach sejmów z samego początku panowania Stanisława Augusta znalazła wyraz, by wyłączyć szlachtę nieosiadłą od udziału w sejmikach. Dla Russa byłoby to cofnięciem się wstecz. Ale i tutaj wysuwa lepszy projekt. Cenzusu nie powinno się opierać na majątku, ale na wykształceniu: niechaj warunkiem nabycia prawa do uczestniczenia w sejmiku będzie złożenie egzaminu z praw obowiązujących w Polsce. W dążności swojej do zrównania ludności nie przeocza także różnic — nie prawnych co prawda — dzielących szlachtę od możnowładców. W celu zmniejszenia ich ile możności, domaga się zniesienia majoratów i powiernictw, widząc w nich główną podporę ustalania się nierówności majątkowej.

W zetknięciu z Polską Russo nie przestał zatem być demokratą-egalitarystą: okazał się tylko zwolennikiem metod ewolucyjnych, nie rewolucyjnych. Nie odstępuje od swych zasad, ale tylko szuka możliwie najlepszego sposobu wcielenia ich w życie. A sam fakt istnienia stanowego ustroju w Polsce nie musiał mu jeszcze zasłaniać istotnych idei kierowniczych ustroju politycznego; mógł mimo to uznać, że plan budowli jest dobry, i chcieć tylko budowlę rozszerzyć, zachowując te same proporcje.

Jakież są rady Russa dla Polski względem jej politycznego ustroju?

Reforma, według niego, powinna iść w dwóch kierunkach: podniesienia znaczenia legislatywy i reorganizacji rządu.