Upadłe damy II Rzeczpospolitej - Kamil Janicki - ebook + książka
NOWOŚĆ

Upadłe damy II Rzeczpospolitej ebook

Kamil Janicki

0,0

27 osób interesuje się tą książką

Opis

Pod płaszczem przedwojennej elegancji kryją się historie, które wstrząsnęły całym krajem – pełne pasji, wybuchów namiętności, intryg i dramatycznych zwrotów akcji.

Kamil Janicki zbiera fascynujące relacje z najgłośniejszych procesów kryminalnych okresu międzywojennego, w których na ławie oskarżonych zasiadły kobiety: dzieciobójczynie, malwersantki, szantażystki, morderczynie. Prawdziwe femmes fatales II Rzeczypospolitej, bohaterki pierwszych stron gazet, chociaż wcale nie pozytywne.

Korzystając z reportaży prasowych z procesów, obnażając plotki i dopisując dalsze ciągi do najgłośniejszych zbrodni okresu międzywojennego, Kamil Janicki, autor bijących rekordy popularności książek o historii Polski, kreśli przewrotny portret epoki. Epoki, która wcale nie różni się tak bardzo od naszej: będącej w nieustannej pogoni za sensacją, miotającej się między upodobaniem do moralnej paniki a niezaspokojoną fascynacją zbrodnią oraz mrocznymi zakamarkami ludzkiej psychiki.

Każda historia opisana w tej książce to nie tylko świadectwo osobistych tragedii uwikłanych w nie osób, ale także zwierciadło dla fascynującego okresu. Kim były upadłe damy II Rzeczpospolitej? Potworami w ludzkiej skórze? A może kozłami ofiarnymi, wdzięcznym obiektem projekcji społecznych fobii, wymogów, tabu i konwenansów?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 434

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © Ka­mil Ja­nicki, 2025 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2025
Re­dak­to­rzy pro­wa­dzący: Bo­gu­mił Twar­dow­ski, Ad­rian Sta­chow­ski
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Do­mi­nika Czar­ska-Ja­chi­mo­wicz
Re­dak­cja: Ma­ciej Ga­blan­kow­ski
Ko­rekta: Ja­dwiga Grel­lowa, Au­re­lia Ho­łu­bow­ska, Da­mian Paw­łow­ski
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: Ra­fał Ku­zak
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak
Pro­jekt okładki i strony ty­tu­łowe: Ula Pą­gow­ska
Zdję­cia i ilu­stra­cje: Ar­chi­wum „Ilu­stro­wa­nego Ku­ry­era Co­dzien­nego” za po­śred­nic­twem Na­ro­do­wego Ar­chi­wum Cy­fro­wego, zbiory au­tora, do­mena pu­bliczna
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-68370-86-7
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Książki Ka­mila Ja­nic­kiego, które uka­zały się w Wy­daw­nic­twie Po­znań­skim:

Pańsz­czy­zna

War­chol­stwo

Epoka hi­po­kry­zji

Cy­wi­li­za­cja Sło­wian

Śre­dnio­wie­cze w licz­bach

Ży­cie w chłop­skiej cha­cie

Dla Oli

PRO­LOG

Na dwor­co­wym ze­ga­rze wy­biła pół­noc. Kie­row­nik po­ciągu nie­chęt­nie wstał i gło­śno sa­piąc, opu­ścił prze­dział kon­duk­tor­ski. Za­rzu­cił na ra­miona weł­niany szy­nel, ale i tak już w ko­ry­ta­rzu ude­rzyła go fala nie­przy­jem­nego chłodu. Za drzwiami wa­gonu zimno stało się wprost nie do wy­trzy­ma­nia. Prze­szklona hala sta­cji Lwów Główny osła­niała pe­rony przed wia­trem, ale na mróz nie­wiele mo­gła po­móc. Męż­czy­zna sku­lił się od­ru­chowo, po czym ru­szył wzdłuż składu, po­wta­rza­jąc za­spa­nym gło­sem:

– Od­jazd, za pięć mi­nut od­jazd, pro­szę zaj­mo­wać miej­sca!

Po­dróżni nie po­trze­bo­wali do­dat­ko­wej za­chęty. Więk­szość już dawno roz­go­ściła się w prze­dzia­łach i je­dy­nie ostatni ma­ru­de­rzy prze­bie­gali te­raz przez pe­ron, by skryć się w za­ci­szu ogrze­wa­nych wa­go­nów po­ciągu po­spiesz­nego re­la­cji Lwów – Kra­ków. Tylko je­den, za­mknięty na klucz, prze­dział wciąż po­zo­sta­wał pu­sty.

Kie­row­nik zbli­żał się wła­śnie do ostat­niego wa­gonu, gdy przed bu­dy­nek dworca pod­je­chała roz­pę­dzona fur­go­netka. Za­ha­mo­wała z pi­skiem opon za­raz przed głów­nym wej­ściem do świeżo wy­re­mon­to­wa­nego gma­chu. Z da­leka wy­glą­dała na ty­powy sa­mo­chód do­staw­czy. Do­piero z bli­ska da­łoby się po­znać, że jest to w isto­cie ka­retka wię­zienna na­le­żąca do Bry­gi­dek – za­kładu kar­nego przy ulicy Ka­zi­mie­rzow­skiej, w któ­rego bu­dynku w za­mierz­chłych cza­sach mie­ścił się żeń­ski klasz­tor. Był jed­nak ko­niec li­sto­pada i aura ewi­dent­nie nie za­chę­cała do noc­nych spa­ce­rów. Na ulicy nie było ży­wego du­cha i nikt nie miał oka­zji zi­den­ty­fi­ko­wać nie­co­dzien­nego po­jazdu.

W świe­tle elek­trycz­nych la­tarni sa­mo­chód opu­ściło dwóch umun­du­ro­wa­nych męż­czyzn pod wą­sem oraz nie­wy­soka ko­bieta z za­wi­niąt­kiem na rę­kach. Cała trójka ru­szyła szyb­kim kro­kiem w stronę hali dwor­co­wej, pod­czas gdy fur­go­netka nie­po­strze­że­nie znik­nęła za naj­bliż­szym ro­giem. We­wnątrz opu­sto­sza­łego dworca do grupki przy­by­łych do­łą­czył jesz­cze je­den osob­nik w śred­nim wieku, po­pę­dza­jący resztę nie­cier­pli­wymi ru­chami ręki. Lo­ko­mo­tywa wy­plu­wała już pierw­sze ob­łoki pary, a skład cze­kał go­towy do od­jazdu. Na szczę­ście ma­szy­ni­sta zo­stał za­wczasu po­in­stru­owany, że ma cze­kać na spe­cjalną pa­sa­żerkę do ostat­niej chwili. Ru­szył na­tych­miast po tym, jak drzwi wa­gonu za­trza­snęły się za czwórką nie­co­dzien­nych po­dróż­nych.

Nikt ni­czego nie za­uwa­żył, nikt nie pró­bo­wał ich za­trzy­my­wać, a przede wszyst­kim – nikt nie ro­bił zdjęć. Ope­ra­cja od­była się więc do­kład­nie tak, jak za­pla­no­wano. Utrzy­ma­nie ta­jem­nicy na dworcu było jed­nak naj­prost­szą czę­ścią za­da­nia. Dużo trud­niej było o se­kret w po­ciągu. Pa­sa­że­ro­wie nie byli prze­cież anal­fa­be­tami. Czy­tali „Ga­zetę Lwow­ską”, „Słowo Pol­skie”, „Wiek Nowy” i inne lo­kalne dzien­niki. W efek­cie, za sprawą prze­cie­ków z sądu okrę­go­wego, do­sko­nale wie­dzieli, co się święci. Nie wie­dzieli tylko, czy to sta­nie się dzi­siaj i czy słynna pa­sa­żerka trafi wła­śnie do tego po­ciągu.

Wy­star­czyło kilka mi­nut, a cie­kaw­scy po­dróżni już za­częli kur­so­wać po ko­ry­ta­rzach w po­szu­ki­wa­niu sen­sa­cji. Plotki ro­ze­szły się po po­ciągu lo­tem bły­ska­wicy. A po­tem sy­tu­acja zu­peł­nie wy­mknęła się spod kon­troli. Kra­kow­ski „Nowy Dzien­nik” wy­ja­śni na­za­jutrz: Nie po­mo­gły żadne wy­siłki eskorty, która sta­rała się uchro­nić ko­bietę przed oczyma cie­ka­wych. Po­mimo za­sło­nię­cia okien płasz­czami, po­dróżni sta­rali się wszel­kimi spo­so­bami, choćby przez mo­ment zaj­rzeć do środka[1].

Tłum na­pie­rał na drzwi prze­działu, okrzyki mun­du­ro­wych mie­szały się z do­cin­kami ga­piów. Nikt nie słu­chał apeli zu­peł­nie bez­rad­nej ob­sługi składu. Jakby tego było mało: wieść o pa­sa­żerce po­ciągu bie­gła na dru­tach te­le­grafu[2]. W sprawę od po­czątku zo­stało wta­jem­ni­czo­nych kilku ko­le­ja­rzy i naj­wi­docz­niej któ­ryś z nich wła­śnie pu­ścił parę z ust. Już na sta­cji Prze­myśl Główny na po­ciąg cze­kała spora grupka cie­kaw­skich męż­czyzn w mun­du­rach PKP. W Rze­szo­wie na pe­ron wy­legł praw­dziwy tłum ko­le­ja­rzy w to­wa­rzy­stwie ro­dzin, zna­jo­mych i zwy­kłych ga­piów, do któ­rych zdą­żyły do­trzeć prze­ka­zy­wane nocą po­gło­ski. W Tar­no­wie tu­mult gro­ził wręcz za­trzy­ma­niem składu na do­bre. Praw­dziwa mo­bi­li­za­cja trwała jed­nak na dworcu Kra­ków Pod­gó­rze. Z ca­łego mia­sta zjeż­dżali dzien­ni­ka­rze i fo­to­gra­fo­wie. Bez­sku­tecz­nie pró­bo­wali zro­bić choć jedno do­bre zdję­cie. Fo­to­gra­fia pa­sa­żerki była dla nich – i dla ich pra­co­daw­ców – na wagę złota.

O go­dzi­nie 8.50 skład wto­czył się wresz­cie na sta­cję Kra­ków Główny. Także tu cze­kały tłumy, w tym po­siłki przy­słane przez lo­kalne służby mun­du­rowe. Po­ciąg zo­stał opróż­niony z pa­sa­że­rów, na pe­ro­nie przy­go­to­wano przej­ście w kie­runku dwor­co­wego po­ste­runku po­li­cji. Wresz­cie ze składu wy­sia­dło dwóch człon­ków eskorty, po­ste­run­kowy oraz przo­dow­nik lwow­skiej po­li­cji, a także męż­czy­zna w śred­nim wieku – ofi­cer straży wię­zien­nej z Kra­kowa. Za nimi po schod­kach ze­szła główna bo­ha­terka ca­łego za­mie­sza­nia. W rę­kach tu­liła nie­mowlę, a po­chy­loną twarz za­kry­wała jej czarna wo­alka.

Wszy­scy ze­brani mo­men­tal­nie utkwili w niej wzrok. I nic dziw­nego. Po raz pierw­szy wi­dzieli na żywo tę, o któ­rej czy­tali od roku nie­mal dzień w dzień: nie­sławną mor­der­czy­nię i bo­ha­terkę naj­gło­śniej­szego pro­cesu w nie­pod­le­głej Pol­sce. Ritę Gor­go­nową we wła­snej oso­bie[3].

W roku 1923 [sta­łem się] czter­dzie­sto­let­nim wdow­cem (...), oj­cem dwojga dzieci, z któ­rych jedno – Lu­sia, li­czyło lat 9, dru­gie – Staś, lat 6. Ktoś wła­śnie po­wie­dział [mi] – Przyj­mij pan bonę. Ba! Bona, bo bona po ła­ci­nie to zna­czy do­bra! By­wają do­bre... bar­dzo do­bre bony. Ta­kie, któ­rym dzieci za­wdzię­czają piękne, mą­dre, szczę­śliwe przy­go­to­wa­nie do ży­cia... Taką do­brą boną, straż­niczką ży­cia Lusi miała być Gor­go­nowa[4].

Tymi słowy swój dra­ma­tyczny pa­mięt­nik, wy­dany w roku 1933, roz­po­czął Hen­ryk Za­remba. Był to znany lwow­ski ar­chi­tekt, mi­ło­śnik sztuk wsze­la­kich i bir­bant, ca­łymi wie­czo­rami prze­sia­du­jący w naj­lep­szych ka­wiar­niach i re­stau­ra­cjach. W rze­czy­wi­sto­ści nie był wdow­cem – jego żona żyła, ale rów­nie do­brze mo­głaby le­żeć w gro­bie. Znaj­do­wała się w za­mknię­tym za­kła­dzie dla obłą­ka­nych, bez na­dziei na wy­zdro­wie­nie. Za­remba od­dał ją tam we wspo­mnia­nym 1923 roku, po czym nie­mal na­tych­miast wy­ma­zał matkę swo­ich dzieci z pa­mięci. Nie miał czasu my­śleć o daw­nej to­wa­rzyszce ży­cia, skoro każdy dzień spę­dzał w kom­pa­nii no­wych przy­ja­ciół, a przede wszyst­kim – przy­ja­ció­łek. Na do­brą sprawę nie miał też czasu opie­ko­wać się dziećmi.

Obo­wiązki wy­cho­waw­cze sce­do­wał na Ritę Gor­gon – dwu­dzie­sto­trzy­let­nią gu­wer­nantkę i żonę au­striac­kiego ofi­cera miesz­ka­ją­cego obec­nie w Ame­ryce, z któ­rym była w se­pa­ra­cji. Ko­bietę po­le­ciła Za­rem­bie zna­joma, ma­jo­rowa B. Już przy pierw­szym spo­tka­niu stwier­dził, że Rita ma miłą twarz. I że jest, jak to ma­wiano o ko­bie­tach w tam­tych cza­sach, przy­stojna. Ba! Pie­kiel­nie przy­stojna. Szybko od­krył, że nie może bez niej żyć: była boną, ale też ku­charką, praczką, go­spo­dy­nią, sprzą­taczką i za­rząd­czy­nią willi Za­remby w Brzu­cho­wi­cach pod Lwo­wem. Po kilku mie­sią­cach zo­stała rów­nież jego ko­chanką, a w 1928 roku uro­dziła mu córkę – Ro­manę.

Idylla trwała aż do po­czątku lat trzy­dzie­stych, z tym że była to idylla co­kol­wiek pa­to­lo­giczna. Gor­go­nowa miała in­nych ko­chan­ków, Za­remba ko­chanki, a przede wszyst­kim – oboje wciąż łą­czyły więzy mał­żeń­skie. Kry­zys ich związku nad­szedł jed­nak z zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nej strony. W do­ro­słość wcho­dziła Lu­sia, na­sto­let­nia córka Za­remby. Rita była dla dziew­czyny drugą matką i miała wszel­kie po­wody, by ocze­ki­wać od niej sym­pa­tii oraz przy­wią­za­nia. Za­rem­bianka nie ży­wiła do Gor­go­no­wej żad­nego z tych uczuć. Da­rzyła ją wy­łącz­nie nie­chę­cią, i to na­ra­sta­jącą z każ­dym mi­ja­ją­cym dniem.

Prasa przed­sta­wiła póź­niej dziew­czynę jako pra­co­witą har­cerkę, cno­tliwą pen­sjo­narkę oraz po­słuszną córkę. Sło­wem – cho­dzący ideał. Być może rze­czy­wi­ście nim była, ale na pewno bra­ko­wało jej wy­ro­zu­mia­ło­ści wzglę­dem wie­lo­let­niej gu­wer­nantki. Kiedy tylko skoń­czyła sie­dem­na­ście lat, za­żą­dała od ojca, by ze­rwał z hu­lasz­czym ży­ciem, a przede wszyst­kim – ze swoją kon­ku­biną. Hen­ryk nie­chęt­nie wy­ra­ził zgodę i zde­cy­do­wał, że wy­pro­wa­dzi się z córką do Lwowa 1 stycz­nia 1932 roku. Rita miała zo­stać sama w willi w Brzu­cho­wi­cach.

30 grud­nia 1931 roku za­sie­dli do ostat­niej wspól­nej ko­la­cji. Je­dli, je­śli wie­rzyć ak­tom sprawy, pie­rożki z mię­sem. Kilka go­dzin póź­niej Lu­sia Za­rem­bianka już nie żyła. Zo­stała bru­tal­nie za­mor­do­wana przy uży­ciu sie­kierki do lodu. Jej głowa była zma­sa­kro­wana, mor­derca zgwał­cił ją też, uży­wa­jąc palca. Zro­bił to za­pewne już po śmierci ofiary[5].

Wielki pro­ces skłó­cił ro­dziny, prze­sło­nił wy­da­rze­nia po­li­tyczne, wy­wo­łał zbio­rową psy­chozę. Two­rzono o nim wier­sze i pie­śni, na­pi­sano pracę ma­gi­ster­ską, stu­dium na­ukowe i je­den dra­mat[6] – pod­su­mo­wał sprawę Gor­go­no­wej dzien­ni­karz Ed­mund Żu­rek. Skre­ślił te słowa w roku 1974, nie mu­siał więc do­po­wia­dać rze­czy oczy­wi­stej dla ów­cze­snych czy­tel­ni­ków: że pro­ces w spra­wie mor­der­stwa w Brzu­cho­wi­cach był także naj­więk­szym wy­da­rze­niem me­dial­nym dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego.

Hi­sto­rii Rity, Hen­ryka i Lusi prasa po­świę­ciła ty­siące ar­ty­ku­łów i nie­stru­dze­nie po­wra­cała do niej przez ko­lejną de­kadę. Także po woj­nie, w zu­peł­nie no­wym kra­jo­bra­zie po­li­tycz­nym, Rita Gor­go­nowa na­dal stra­szyła czy­tel­ni­ków z pierw­szych stron ga­zet. I jej sława wcale nie ga­sła. Po­wsta­wały dal­sze ko­men­ta­rze do sprawy, wy­da­wano nowe wspo­mnie­nia, szu­kano za­ta­jo­nych do­wo­dów. W 1979 roku Gor­go­nowa sta­nie się na­wet bo­ha­terką filmu, choć tego oczy­wi­ście Ed­mund Żu­rek nie mógł wie­dzieć cztery lata wcze­śniej. Tym bar­dziej nie mógł prze­wi­dzieć, że mor­der­czyni wciąż bę­dzie roz­pa­lać emo­cje na po­czątku XXI wieku. Jej sprawa uro­sła do rangi sym­bolu ca­łej epoki. W żad­nym ra­zie jed­nak na to nie za­słu­gi­wała.

Była to hi­sto­ria po­ru­sza­jąca, z moc­nym wąt­kiem oby­cza­jo­wym i skan­da­licz­nym po­sma­kiem. Co wię­cej, wy­stę­po­wali w niej wy­ra­zi­ści bo­ha­te­ro­wie i nie bra­ko­wało ma­ka­brycz­nych szcze­gó­łów. Sprawa miała na­wet pewne ce­chy te­le­no­weli lub me­lo­dra­matu, szcze­gól­nie od­kąd Gor­go­nowa uro­dziła w wię­zie­niu drugą córkę, Ewę – ostatni owoc związku z Za­rembą. Na tym jed­nak ko­niec. Pod każ­dym in­nym wzglę­dem zbrod­nia Gor­go­no­wej przed­sta­wia się za­ska­ku­jąco prze­cięt­nie. Było to rzecz ja­sna bru­talne, nie­wy­ba­czalne mor­der­stwo, ale na pewno nie fa­scy­nu­jąca za­gadka kry­mi­nalna. Już pierw­szego dnia gu­wer­nantka zo­stała główną po­dej­rzaną, z dna przy­do­mo­wego ba­senu po­li­cjanci wy­ło­wili na­rzę­dzie zbrodni, a na rę­kach Gor­go­no­wej zna­le­ziono krew. Także war­stwa psy­cho­lo­giczna zbrodni nie po­zo­sta­wiała wąt­pli­wo­ści. Mo­tyw, do­bór dnia mor­der­stwa, przy­czyny roz­chwia­nia emo­cjo­nal­nego po­dej­rza­nej. Wszystko było wi­dać jak na dłoni.

Nie zna­czy to jed­nak, że sprawa Gor­go­no­wej nie miała zna­cze­nia. Wręcz prze­ciw­nie. Zbrod­nia w Brzu­cho­wi­cach po­pchnęła do przodu pol­ską kry­mi­na­li­stykę, psy­cho­lo­gię, na­wet che­mię sto­so­waną. Ozna­czała trzę­sie­nie ziemi dla wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści, dla sztuki dzien­ni­kar­skiej i fo­to­gra­fii pra­so­wej. Przede wszyst­kim jed­nak ukształ­to­wała w wy­obraźni ca­łego spo­łe­czeń­stwa zu­peł­nie nową syl­wetkę: ko­bietę-zbrod­niarkę.

Oczy­wi­ście ko­biety za­wsze po­peł­niały prze­stęp­stwa i przed­wo­jenne Po­lki nie sta­no­wiły w tej ma­te­rii żad­nego wy­jątku. We­dług Rocz­nika Sta­ty­styki Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej w 1922 roku około 20% osób ska­za­nych przez sądy sta­no­wiły ko­biety. W roku 1925 wciąż było to 20%, a w 1938 nie­wiele mniej, bo 17%[7]. Obiek­tyw­nie rzecz bio­rąc, nic się nie zmie­niało. Spo­łe­czeń­stwa nie mają jed­nak w zwy­czaju kie­ro­wać się obiek­tyw­nymi prze­słan­kami.

W la­tach dwu­dzie­stych ko­biece zbrod­nie czy na­wet wy­stępki po­mi­jano wsty­dli­wym mil­cze­niem. Nie pi­sano o nich, nie mó­wiono. Za wszelką cenę uda­wano, że nie ist­nieją. W la­tach trzy­dzie­stych sy­tu­acja od­wró­ciła się o 180 stopni. Te­raz to wła­śnie ko­biety – mor­der­czy­nie, mal­wer­santki, afe­rzystki – zna­la­zły się w sa­mym cen­trum uwagi wiecz­nie roz­go­rącz­ko­wa­nej prasy bru­ko­wej. Ed­mund Żu­rek stwier­dził, że spra­wie Gor­go­no­wej to­wa­rzy­szyła zbio­rowa psy­choza. W rze­czy­wi­sto­ści ta psy­choza – a przy­naj­mniej cho­ro­bliwa fa­scy­na­cja – ob­jęła każdą ko­bietę, która się­gnęła po tru­ci­znę, re­wol­wer lub list szan­ta­żowy dla osią­gnię­cia swo­ich ce­lów.

Rita Gor­go­nowa z có­reczką Ewą na dzie­dzińcu kra­kow­skiego wię­zie­nia

W jed­nym tylko przy­kła­do­wym dniu, 27 li­sto­pada 1932 roku, ga­zety eks­cy­to­wały się przy­naj­mniej tu­zi­nem ko­bie­cych spraw prze­stęp­czych. We Lwo­wie w ręce po­li­cji wpa­dła czter­na­sto­let­nia córka bo­ga­tego ka­mie­nicz­nika, która dla za­bawy za­ło­żyła jedną z naj­le­piej zor­ga­ni­zo­wa­nych sza­jek kie­szon­kow­ców w mie­ście. W Czę­sto­cho­wie aresz­to­wano kio­skarkę po­dej­rze­waną o zde­frau­do­wa­nie ba­joń­skich sum. W War­sza­wie sie­dem­dzie­się­cio­trzy­letni eme­ry­to­wany ap­te­karz oskar­żył swoją po­nad dzie­sięć lat młod­szą żonę o kra­dzież klej­no­tów war­tych kil­ka­dzie­siąt ty­sięcy zło­tych. Przed sto­łecz­nym są­dem za­koń­czył się też pro­ces nie­ja­kiej De­rę­gow­skiej o za­bój­stwo męża pod wpły­wem sil­nego wzru­sze­nia. W nie­miec­kim Darm­stadt na­to­miast – o czym ze swadą pi­sała prasa kra­kow­ska – pewna ko­bieta za­pro­wa­dziła męża do sto­doły i po­wie­siła go na belce su­fi­to­wej. Po­dobno tylko dla­tego, że jej się sprzy­krzył[8].

Jed­no­cze­śnie 27 li­sto­pada był tym sa­mym dniem, w któ­rym prasa do­nio­sła o sen­sa­cyj­nej po­dróży Rity Gor­go­no­wej ze Lwowa do Kra­kowa. Nie li­cząc owego wy­da­rze­nia, mroźny je­sienny dzień nie­wiele się róż­nił od wszyst­kich in­nych w roku. Na prze­strzeni ty­go­dni i mie­sięcy cza­so­pi­sma do­no­siły o ty­sią­cach in­nych ko­bie­cych prze­stępstw, nie­wy­bred­nie re­la­cjo­nu­jąc wszyst­kie te sprawy tylko z uwagi na płeć spraw­ców. Je­śli pra­sie cze­goś jesz­cze bra­ko­wało, to do­brej teo­rii, po­zwa­la­ją­cej uza­sad­nić nową ob­se­sję przed spo­łe­czeń­stwem.

Dzien­ni­ka­rze z fa­scy­na­cją za­częli wsłu­chi­wać się w po­glądy Freuda oraz jego mniej lub bar­dziej nie­udol­nych na­śla­dow­ców. Do­gma­tem na ła­mach wszel­kiej ma­ści „Ku­rie­rów”, „Gło­sów” i „Dzien­ni­ków” stało się prze­ko­na­nie, że sama psy­chika pre­de­sty­nuje ko­biety do zbrodni. Oczy­wi­ście nie każda ko­bieta pod­daje się swoim wro­dzo­nym im­pul­som. Każda jed­nak ma po­ten­cjał, by bez wy­siłku i nie­mal z dnia na dzień prze­isto­czyć się w dia­bo­liczną femme fa­tale.

Jakże ła­two wpaść w szpony prze­wrot­nej uwo­dzi­cielki, ku­szą­cej ze­wnętrz­nym wdzię­kiem i po­zo­rem na­iw­no­ści![9] – prze­strze­gali mło­dych, na­ra­żo­nych na śmier­telne nie­bez­pie­czeń­stwo czy­tel­ni­ków re­dak­to­rzy „Ostat­nich Wia­do­mo­ści Kra­kow­skich”. Ko­biety są na ogół bar­dziej kon­se­kwentne w prze­pro­wa­dza­niu swo­ich ce­lów niż męż­czyźni, obo­jętne czy cho­dzi o złe, czy do­bre cele[10] – do­po­wia­dał pu­bli­cy­sta ma­ga­zynu „Tajny De­tek­tyw”.

Cza­so­pi­sma na całe szpalty roz­pi­sy­wały się o emo­cjo­nal­nym pod­łożu zbrodni, ale też o płasz­czyź­nie, która jesz­cze do nie­dawna sta­no­wiła ab­so­lutne tabu: sek­sie. Na po­czątku lat trzy­dzie­stych mię­dzy­na­ro­do­wym be­st­sel­le­rem stała się cho­ciażby praca Eri­cha Wulf­fena „Prze­stęp­stwa płciowe ko­biety”. Sę­dzio­wie, pro­ku­ra­to­rzy i obrońcy szu­kają i znaj­dują w sek­su­olo­gji nowe ho­ry­zonty – wy­ja­śniał au­tor. – Oka­zuje się, że wiele po­zor­nie zwy­kłych prze­stępstw [ko­bie­cych], jak kra­dzież, znisz­cze­nie i uszko­dze­nie rze­czy, a na­wet za­bój­stwo, w szcze­gól­no­ści otru­cie – ko­rze­niami swymi tkwi w sfe­rze płcio­wej![11]

We­dług pracy Wulf­fena seks po­zwa­lał wy­ja­śnić z góry przy­naj­mniej po­łowę ko­bie­cej prze­stęp­czo­ści. Także inni spe­cja­li­ści od kry­mi­no­lo­gii, zwy­kle po­wścią­gliwi do gra­nic moż­li­wo­ści w swo­ich osą­dach, ucie­kali się do da­leko idą­cych uprosz­czeń, kiedy tylko na ho­ry­zon­cie po­ja­wiał się te­mat płci pięk­nej. Na przy­kład „Ga­zeta Są­dowa War­szaw­ska” stwo­rzyła w roku 1934 ca­ło­ściowy pro­fil współ­cze­snych mor­der­czyń. Dok­tor Leon Ra­dzi­no­wicz wy­ja­śniał na ła­mach pe­rio­dyku, w opar­ciu o nie­miec­kie dane sta­ty­styczne, że ko­biety są­dzone za ode­bra­nie ży­cia w ni­czym nie przy­po­mi­nają męż­czyzn znaj­du­ją­cych się w tej sa­mej sy­tu­acji.

Męż­czyźni za­bi­jają z re­guły w mło­dym wieku, jako ka­wa­le­ro­wie. Mał­żeń­stwo wpływa ko­jąco na ich tem­pe­ra­ment i zbrod­nie do­ko­ny­wane przez lu­dzi żo­na­tych na­leżą do ab­so­lut­nej rzad­ko­ści. Ko­biety, dla po­rów­na­nia, doj­rze­wają do zbrodni znacz­nie dłu­żej. Mor­dują w śred­nim wieku, nie­mal za­wsze już jako mę­żatki. Je­śli wzię­cie ślubu ma wpływ na ich zbrod­ni­cze cią­goty, to jest to wpływ tylko i wy­łącz­nie ne­ga­tywny. Męż­czyźni są prze­wi­dy­walni w swych dzia­ła­niach. Od drob­nych wy­kro­czeń prze­cho­dzą do prze­stępstw, a wresz­cie – do praw­dzi­wych zbrodni. Ko­biety tym­cza­sem po­tra­fią per­fek­cyj­nie ukry­wać swoje praw­dziwe ob­li­cze. Po­nad 80% mor­der­czyń ni­gdy nie było ka­ra­nych. Nikt, łącz­nie z ofiarą, na­wet nie po­dej­rze­wał, że mogą być zdolne do po­peł­nie­nia zbrodni. Od­wrot­nie rzecz się ma z na­rzę­dziem zbrodni i w tej ma­te­rii to ko­biety są do bólu prze­wi­dy­walne. Męż­czyźni wy­bie­rają broń naj­sku­tecz­niej­szą, naj­ła­twiej­szą do zdo­by­cia lub po pro­stu przy­pad­kową. Ko­biety mają ja­sne pre­fe­ren­cje – je­śli tylko mogą, ucie­kają się do tru­ci­ciel­stwa[12].

Tego typu na­ukowe i pseu­do­nau­kowe pu­bli­ka­cje sku­tecz­nie pod­sy­cały strach przed ko­biecą prze­stęp­czo­ścią. Groza nie mo­gła jed­nak ba­zo­wać wy­łącz­nie na prze­świad­cze­niu, że ko­biety z sa­mej swo­jej na­tury za­wsze miały i mają ten­den­cje do zbrodni. Tak jak każdy kry­mi­nał wy­maga za­gadki, tak samo każdy hor­ror po­trze­buje po­nadna­tu­ral­nego, nie­spo­dzie­wa­nego zła, które znisz­czyło usta­lony po­rzą­dek rze­czy. Dla dzien­ni­ka­rzy za­fa­scy­no­wa­nych zbrod­niar­kami tym złem stał się fe­mi­nizm.

Ma­ga­zyn „Tajny De­tek­tyw” wy­ja­śniał w nu­me­rze z 19 czerwca 1932 roku, że ko­biety jed­nak nie za­wsze rwały się do zbrodni. Może i cza­iła się ona głę­boko w ich umy­słach, ale wa­runki ży­cia i bu­dowa ciała przez dłu­gie wieki chro­niły nie­wia­sty przed nie­go­dzi­wymi im­pul­sami.

Bier­ność na­tury ko­bie­cej, mniej­sza siła fi­zyczna, brak od­wagi, więk­sza nie­śmia­łość i mniej­sza przed­się­bior­czość, z po­wodu ich trybu ży­cia, prze­waż­nie do­mo­wego, i nie­bra­nia tak czyn­nego udziału w walce o byt jak męż­czy­zna – wszystko to de­cy­duje z góry o tym, że ko­bieta po­peł­nia mniej prze­stępstw niż męż­czy­zna[13].

Mie­sięcz­nik prze­ko­ny­wał, że do­piero na sku­tek eman­cy­pa­cji skala ko­bie­cej prze­stęp­czo­ści za­częła ro­snąć w za­stra­sza­ją­cym tem­pie. Po­dał przy­kłady z za­gra­nicy, ale też naj­now­sze dane z Pol­ski – wy­se­lek­cjo­no­wane tak, by czy­tel­nik nie mógł mieć wąt­pli­wo­ści, że w pa­rze z no­wo­cze­sno­ścią, wol­no­my­śli­ciel­stwem i rów­no­upraw­nie­niem idzie (a na­wet musi iść!) ko­bieca zbrod­nia.

Nic dziw­nego, że na pierw­sze strony ga­zet tra­fiały przede wszyst­kim prze­stęp­stwa do­ko­ny­wane w wiel­kich mia­stach, w ko­leb­kach po­stępu oraz – wśród naj­le­piej wy­kształ­co­nych i naj­bar­dziej wy­zwo­lo­nych warstw spo­łe­czeń­stwa. Pi­sano oczy­wi­ście o mor­der­czy­niach z ro­bot­ni­czych dziel­nic i o ko­bie­tach sto­ją­cych na czele ban­dyc­kich sza­jek. Praw­dziwe sen­sa­cje kryły się jed­nak gdzie in­dziej. Wy­obraź­nię spo­łe­czeń­stwa roz­bu­dzały hi­sto­rie zde­mo­ra­li­zo­wa­nych człon­kiń elit. Opo­wie­ści o mo­ral­nej zgni­liź­nie i o upadku, jaki stał się udzia­łem ary­sto­kra­tek, mi­lio­ne­rek oraz żon po­li­ty­ków. To już nie były sze­re­gowe zbrod­niarki czy prze­stęp­czy­nie, ale znacz­nie węż­sza, uprzy­wi­le­jo­wana i in­try­gu­jąca grupa – upa­dłe damy II Rze­czy­po­spo­li­tej.

Jedna z tych wła­śnie upa­dłych dam jako pierw­sza roz­bu­dziła wy­obraź­nię dzien­ni­ka­rzy, a jej czyn już w li­sto­pa­dzie 1931 roku udo­wod­nił, jak wielki po­ten­cjał me­dialny kryje się w ko­bie­cych zbrod­niach. Gdyby nie ona, nie wy­bu­chłaby ob­se­sja na punk­cie Gor­go­no­wej. Przede wszyst­kim jed­nak – nie za­uwa­żono by wielu in­nych, bez po­rów­na­nia cie­kaw­szych spraw, w któ­rych hi­sto­ria przed­wo­jen­nej Pol­ski sku­pia się ni­czym w so­czewce.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

PRO­LOG
[1]Gor­go­nowa w Kra­ko­wie!, „Nowy Dzien­nik”, 27 li­sto­pada 1932, s. 13
[2] Tamże.
[3] Re­kon­struk­cja wy­da­rzeń na pod­sta­wie: Gor­go­nowa przy­była do Kra­kowa, „Ga­zeta Lwow­ska”, 27 li­sto­pada 1932, s. 7; Gor­go­nowa w Kra­ko­wie!, dz. cyt., s. 13; Gor­go­nowa przy­wie­ziona do Kra­kowa, „Ilu­stro­wany Ku­ryer Co­dzienny”, 27 li­sto­pada 1932, s. 15.
[4] Hen­ryk Za­remba, Spo­wiedź ojca za­mor­do­wa­nej Lusi. Przy­czy­nek do pro­cesu Gor­go­no­wej, Nowa Astrea, War­szawa 1933, s. 12.
[5] Zob. np. Ed­mund Żu­rek, Gor­go­nowa i inni, Książka i Wie­dza, War­szawa 1975, s. 5–55; Irena Krzy­wicka, Sąd idzie, Czy­tel­nik, War­szawa 1998, s. 79–148.
[6] Ed­mund Żu­rek, dz. cyt., s. 54.
[7] Rocz­nik Sta­ty­styki Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej 1923, Główny Urząd Sta­ty­styczny, War­szawa 1924, s. 181; Rocz­nik Sta­ty­styki Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej 1930, Główny Urząd Sta­ty­styczny, War­szawa 1930, s. 505; Mały Rocz­nik Sta­ty­styczny 1939, Główny Urząd Sta­ty­styczny, War­szawa 1939, s. 364.
[8]14-let­nia dziew­czyna hersz­tem szajki zło­dziej­skiej, „Ga­zeta Lwow­ska”, 27 li­sto­pada 1932, s. 7; Aresz­to­wa­nie oszustki, „Ilu­stro­wany Ku­ryer Co­dzienny”, 27 li­sto­pada 1932, s. 11; 73-letni mąż oskarża 61-let­nią żonę, „Ga­zeta Lwow­ska”, 27 li­sto­pada 1932, s. 4; 5 mie­sięcy wię­zie­nia za za­bój­stwo męża, „Słowo Pol­skie”, 27 li­sto­pada 1932, s. 3; Ko­bieta, która po­wie­siła swego męża, „Nowy Dzien­nik”, 27 li­sto­pada 1932, s. 7.
[9]Czę­sto pra­gnie­cie, „Ostat­nie Wia­do­mo­ści Kra­kow­skie”, 3 stycz­nia 1933, s. 1.
[10]Smutny fi­nał za­lo­tów, „Tajny De­tek­tyw”, 11 lu­tego 1934, s. 13.
[11] Cyt. za: B. Ma­tecki, Prawo karne a sek­su­olo­gja, „Ga­zeta Są­dowa War­szaw­ska”, 8 grud­nia 1930, s. 695.
[12] Leon Ra­dzi­no­wicz, Mor­der­stwo w świe­tle da­nych sta­ty­stycz­nych, „Ga­zeta Są­dowa War­szaw­ska”, 24 grud­nia 1934, s. 782–785.
[13]Płeć a prze­stęp­czość, „Tajny De­tek­tyw”, 19 czerwca 1932, s. 6.