Dziesięcina. Prawdziwa historia kleru w dawnej Polsce - Kamil Janicki - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Dziesięcina. Prawdziwa historia kleru w dawnej Polsce ebook i audiobook

Kamil Janicki

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Czy Kościół rządził Rzeczpospolitą? Komu naprawdę służyli księża? I czy wiara naszych przodków była tym samym chrześcijaństwem, które znamy dzisiaj?

Na kazaniach w przedrozbiorowej Polsce księża opowiadali wiernym o niebie jak o rajskiej wersji Rzeczpospolitej – aniołowie i święci stawali się dworzanami ubranymi w kontusze, sąd boski przedstawiano na wzór sądów szlacheckich, Mojżesz był „hetmanem pospolitego ruszenia”, a Jezusa wybrano królem „na polu elekcyjnym”. Trudno o lepszy symbol wielowiekowego sojuszu tronu i ołtarza.

Jak bogaty był Kościół w dawnej Polsce? Na tyle, że przyćmiewał majątek króla, a poniekąd i szlachty. Co łączyło biskupów i świeckich magnatów? Bogactwo, przepych i niedostępna dla innych władza. Czym zatem był ówczesny Kościół – instytucją wiary czy gigantycznym folwarkiem? Co groziło za nieobecność na mszy świętej i dlaczego chrzcielnice zawsze zamykano na kłódkę? Dlaczego wprowadzono celibat i czy kiedykolwiek był on przestrzegany? Odpowiedzi, jakie daje na te pytania Kamil Janicki, mogą szokować.

„Dziesięcina”, ostatnia część trylogii bestsellerowych książek o historii pierwszej Rzeczpospolitej i zwieńczenie opowieści zaczętej w „Pańszczyźnie” i „Warcholstwie”, to wolny od tabu obraz duchowieństwa uwikłanego we władzę, zbytek i inne pokusy świata doczesnego. Historia rozpasania, wyzysku i niemalże boskiej pychy, ale też bogaty opis życia w sutannie, które rządziło się swoimi prawami – i którego nie można oceniać według współczesnych norm i oczekiwań. Jednak Kamil Janicki nie każe brać niczego na wiarę, jego książka oparta jest na solidnych źródłach, które czynią z niej lekturę nie tylko pasjonującą, ale i konieczną dla każdego, kto chce poznać prawdziwe oblicze przedrozbiorowego Kościoła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 553

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 31 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
4,5 (19 ocen)
13
5
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pawelshoppinguk

Nie oderwiesz się od lektury

Ale ksiazka, dobrze przeczytana, polecam wszystkim, mam nadzieje, ze kiedys bedzie lektura szkolna
10
Lubelak
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

MEGA książka, olbrzymi zasób wiedzy. Podobnie jak „Pańszczyzna”, „Warcholstwo”’, „Życie w chłopskiej chacie” daje dużo wiedzy na temat przeszłości, którą trudno znaleźć gdziekolwiek indziej.
10
Snoopy79

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jest mi to całkiem obcy temat, ale i tak dowiedziałem się stąd mnóstwa zaskakujących rzeczy. Arcyciekawa książka.
00
WiolkaKoeszko1

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam! Dawno żadna lektura tak mnie nie wzburzyła! Niesamowicie ciekawe było poznawanie postaw mechanizmów działania kościoła w Polsce. A przeliczanie ówczesnego cennika na współczesne pieniądze to strzał w dziesiątkę!
00
fryzuryn

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00

Popularność




Copyright © Kamil Janicki, 2025 Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorzy prowadzący: Bogumił Twardowski, Adrian Stachowski, Oliwia Łuksza

Marketing i promocja: Agata Gać

Redakcja: Agnieszka Czapczyk

Korekta: Justyna Techmańska, Damian Pawłowski

Recenzja naukowa: dr hab. Michał Rauszer

Projekt typograficzny: Grzegorz Kalisiak

Łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Ula Pągowska

Ilustracje na okładce: Alamy

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68576-68-9

Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel. 61 853-99-10redakcja@wydawnictwopoznanskie.plwww.wydawnictwopoznanskie.pl

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Dla teścia Tadeusza,nieocenionej skarbnicy wiedzy o wiejskim życiu

I.O TYM LEPIEJ NIE MÓWIĆ.JAK BOGATY BYŁ KOŚCIÓŁ W DAWNEJ POLSCE?

Jak wielki był majątek Kościoła w przedrozbiorowej Polsce? Większy niż króla, większy niż całej szlachty, słowem – większy niż kogokolwiek. A przynajmniej tak wydawało się typowemu ziemianinowi. Gdy w latach 70. XVI wieku, w związku z koronacją Henryka Walezego, nad Wisłę zawitał wenecki ambasador Hieronim Lippomano, od miejscowych panów usłyszał, że kler jest w Polsce w posiadaniu 76 tysięcy wsi, podczas gdy majątek wszystkich panów świeckich, zapewne łącznie z królem, obejmuje 140 tysięcy osad. Zgodnie z takim wyliczeniem do duchowieństwa miało więc należeć 35 procent miejscowości w kraju1. To jednak był szacunek dalece ostrożny, powściągliwy. Wśród braci szlacheckiej dominowały głosy o wiele bardziej stanowcze, żeby nie powiedzieć – alarmistyczne.

Dekadę wcześniej, jeszcze za życia ostatniego Jagiellona, Zygmunta Augusta, reprezentanci szlachty stanowczo stwierdzili podczas obrad sejmu, że księża „gruntów ziemskich tak wiele w Polsce mają, jak król z nami”2. Czyli: równie dużo, co łącznie cała szlachta i monarcha. W podobnym czasie wśród posiadaczy ziemskich kolportowano też panikarski raport, według którego Kościół nie tylko zdążył już dorównać wszystkim siłom świeckim, ale też wyraźnie je prześcignął. Według pisma opatrzonego tytułem Komput generalny włości w Koronie Polskiej w latach 60. XVI wieku w rękach biskupów i kanoników były 74 tysięcy wsi, a kolejne 6666 mieli dzierżyć jeszcze plebani oraz przełożeni klasztorów. Łącznie dawało to 80 666 miejscowości, podczas gdy w posiadaniu króla oraz całej szlachty miało się ich znajdować zaledwie 45 tysięcy. To by zaś oznaczało, że przewaga kleru nad świeckimi była niemalże dwukrotna – 64 do 36 procent!3

Inny jeszcze szacunek z tej samej epoki podawał podobne procenty, choć... kompletnie odmienne liczby. Wynikało z niego, że szlachta i król mieli dwa razy więcej wsi, bo łącznie 90 tysięcy, ale za to Kościół jeszcze większą ich liczbę, bagatela 116 tysięcy. W każdym razie i ten druk mówił, że większość, bo mniej więcej 56 procent, osad w kraju znajdowała się pod kontrolą kleru4. Za tym szły oczywiste, dalsze wnioski. Szlachta zakładała, że w takim razie Kościół posiada też ponad połowę ziemi uprawnej, przeważającą część gruntów możliwych do zagospodarowania w inny sposób, przynajmniej poza miastami, a wreszcie – że należy do niego więcej chłopów pańszczyźnianych niż do wszystkich świeckich posesjonatów. I jednocześnie większość chłopów w ogóle, w całej Polsce. Jakby tego było mało, odczuwano, że z roku na rok włości kleru stale się rozszerzają, a szlacheckie kurczą.

Przedstawiciele samego kleru, skonfrontowani z podobnymi twierdzeniami, odpowiadali na przykład tak jak Mikołaj Dobrocieski. Ten wysoki urzędnik krakowskiej kurii biskupiej stwierdził na przełomie XVI i XVII stulecia, że z jednej strony kler słusznie posiada bogactwa, ponieważ sam Bóg „chciał, (...) aby kapłani jako słudzy Pana wielkiego w wielkim dostatku żyli”. Z drugiej zaś uspokajał, że wbrew obawom szlachty, wcale nie „tak wiele mają duchowni tych majętności w Polsce, jak rachują niektórzy”. Usilne roztrząsanie kwestii uważał zresztą za działanie mające na celu wzbudzanie „inwidyi”, nienawiści, „prostych ludzi” do kleru. Lepiej więc było jego zdaniem w ogóle o tym nie mówić5.

Tyle domysły, opinie i ostrzeżenia. Co jednak z faktami dotyczącymi przecież kwestii policzalnej i z pozoru nie tak znowu trudnej do ustalenia? Tych... nikt nie znał. Przedrozbiorowa Polska była państwem organizacyjnie o wiele zbyt słabym, aby skutecznie ewidencjonować nawet same majątki podległe królowi oraz skarbowi koronnemu, co zaś dopiero całą resztę. A że zarówno szlachta, jak i duchowieństwo sprzeciwiały się jakiejkolwiek ingerencji we własne swobody i choćby czysto statystycznej kontroli, to też do czasu rozbiorów nikt nigdy nie poważył się przeprowadzić pełnego cenzusu majątków. Istniały oczywiście rejestry podatkowe, bez nich nie dałoby się ściągać w ogóle żadnych danin na rzecz państwa. Były jednak rozproszone, różnie je prowadzono, nigdy nie podejmowano się ich łącznej analizy, a przede wszystkim – dochodziło w nich do wprost masowych fałszerstw i pominięć. W konsekwencji nie wiedziano ani ile jest miejscowości w Koronie i Rzeczpospolitej, ani ile gruntów rolnych, ani tym bardziej kto i w jakiej liczbie sprawuje nad nimi pieczę6.

Własną, potężną dokumentacją, sporządzaną na wewnętrzne potrzeby, dysponował oczywiście sam Kościół. Nie znajdowała się ona jednak w jednym miejscu, ani tym bardziej w jednych rękach. Aby zrozumieć zarówno bogactwo dawnego Kościoła, jak i multum innych wątków z jego historii, należy na wstępie podkreślić kwestię absolutnie podstawową. Niezależnie od głoszonych haseł, od zewnętrznej percepcji, w której hierarchia duchowna jawiła się niekiedy jako swoisty monolit, i wreszcie od dążeń różnych papieży, by podporządkować swojej kontroli ogół kleru, w rzeczywistości nie istniał wcale jeden spójny Kościół katolicki. I choć szczegóły zmieniały się z upływem wieków, to komentarz ten można odnieść zarówno do stulecia X, XV, jak i chociażby XVIII.

Beneficjum. Kto i jak kontrolował kościelne bogactwa?

Dawny Kościół nie działał jako pojedyncza organizacja oplatająca cały kontynent. Nie miał też wcale wspólnego majątku – jednej naczelnej kasy, z której opłacano by członków hierarchii, finansowano przedsięwzięcia i którą dałoby się kontrolować z jednego miejsca. Taka wizja jest nie tylko daleka od rzeczywistości. Stanowi wręcz przeciwieństwo faktów. O dawnym Kościele, w sensie czysto instytucjonalnym, dużo słuszniej jest mówić nie jako o wielkiej firmie kierowanej przez papieża i jego delegatów, ale jako o zbiorze wszystkich duchownych – a więc stanie, podobnym do szlachty czy mieszczaństwa. To była struktura dalece rozproszona, zróżnicowana, złożona z niezależnych członków.

Rzecz zasadzała się na fundamentalnym mechanizmie, o którym dzisiaj mało kto pamięta, ale który przez jakieś tysiąc lat determinował działanie Kościoła: systemie beneficjalnym. To, co już przed wiekami postrzegano po prostu jako majątek kościelny, w rzeczywistości było zbiorem setek tysięcy odrębnych i niezależnych beneficjów. Idea była dość prosta: począwszy od wczesnego średniowiecza niemal każde stanowisko w Kościele było obowiązkowo, trwale powiązane z konkretnym źródłem dochodów. Nie mogło istnieć, jeśli nie miało swojego uposażenia, czyli właśnie beneficjum. Duchowny nie inkasował od nikogo pensji, ale za to w momencie wyniesienia na określony urząd otrzymywał wspomniany majątek w swobodny, osobisty zarząd. Potem zaś zachowywał kontrolę nad nim na tak długo, jak sprawował wyznaczoną funkcję – zwykle więc dożywotnio albo aż zamienił urząd na lepszy, bardziej prestiżowy, a przy okazji też lepiej uposażony.

Podstawowym elementem beneficjów była ziemia uprawna. I nie powinno to dziwić. Grunt stanowił przecież ogółem główne źródło dochodów i bogactwa w dawnych, przedprzemysłowych czasach. W przypadku szeregowych urzędów trzonem uposażenia mogło więc być kilkadziesiąt hektarów pól, a do tego zabudowania gospodarcze. Na wyższych stanowiskach duchowni otrzymywali pod swoją kontrolę już całe wioski, razem z mieszkańcami. Na bardzo wysokich, zwłaszcza biskupich, choćby dziesiątki albo setki miejscowości, nawet miast. Na dobrą sprawę to właśnie każde beneficjum, a nie Kościół jako taki, miało odrębną osobowość prawną, było tym podstawowym blokiem, z których składała się materialna podbudowa katolicyzmu.

Gabinet najbogatszego spośród hierachów polskiego Kościoła. Ekspozycja w dawnym pałacu biskupów krakowskich w Kielcach (fot. K. Janicki)

Co chyba najważniejsze, system beneficjalny, z samego swego założenia, nie służył finansowaniu działalności religijnej, organizacji kultu i jego odpowiedniej oprawy. Te potrzeby starano się realizować raczej z datków, ofiar i opłat wiernych, ewentualnie z innych źródeł. Beneficja istniały natomiast przede wszystkim po to, by zapewniać dochody członkom kleru, zwłaszcza wysokiego. Każdy beneficjant mógł korzystać ze swojego uposażenia właściwie dowolnie. Nie rozliczał się przed nikim z wydatków, a i jego dochody weryfikowano rzadko i w ograniczonym stopniu. To był, realnie rzecz biorąc, jego osobisty majątek, z którego mógł zapewniać sobie wygodę, nawet luksus. Żyjąc dostatnio czy wręcz rozrzutnie, nie naruszał żadnych norm, wprost przeciwnie. Jak wyjaśniał świetny znawca dawnego Kościoła, profesor Jan Kracik, w czasach Rzeczpospolitej szlacheckiej widziano bezpośredni związek między „stanem posiadania a prestiżem społecznym”. Panowała opinia, że duchowny powinien utrzymywać się na odpowiedniej stopie, ubierać się bogato, nawet otaczać blichtrem. To właśnie miało zapewniać mu szacunek i posłuch. W świecie „gdzie własność i urodzenie rozstrzygały o pozycji” nie zaakceptowano by bowiem ani „proboszcza bez butów”, ani „biskupa bez dworzan”. Beneficjantowi nie wolno było tylko uszczuplać i rozprzedawać elementów samego uposażenia, tak aby po jego śmierci w niezmienionej formie mogło ono przejść w ręce kolejnego duchownego osadzonego na tym samym urzędzie. Jeśli jednak wyciągnął z majątku większe korzyści, pomnożył jego owoce, to mógł zrobić ze zdobytą gotówką cokolwiek. Padały wprawdzie przy różnych okazjach głosy, że dostatni beneficjant powinien łożyć środki na świątynie, sprawowany w nich kult i działalność charytatywną, ale to były, poza nielicznymi wyjątkami, tylko sugestie, nie wiążące przepisy. W praktyce zyski czerpane z beneficjum mogły w pełni legalnie służyć rozrywkom, być wydawane na piękne meble, szaty, drogie wina, uczty. Albo też być przekazywane, za życia lub w zapisach testamentowych, świeckim krewniakom7.

Każde beneficjum stanowiło odrębną całość, było jakby odpowiednikiem szlacheckich majętności i folwarków, działających w Polsce niczym miniaturowe państwa w państwie. Beneficjant nie musiał konsultować się w sprawach codziennego zarządu z jakimikolwiek zwierzchnikami. A ponieważ sam był gospodarzem i czerpał zyski z majątku, to zarazem nie musiał martwić się o to, czy wyżsi hierarchowie przekażą mu konieczne fundusze. O nic nie musiał walczyć i prosić – chyba że pragnął zdobyć nowe, lepsze beneficjum. Taki system prowadził, nawet musiał prowadzić, do faktycznego rozproszenia władzy w Kościele, do daleko posuniętego uniezależnienia wszystkich tych odrębnych panów na oddzielnych beneficjach. Nawet zwykły pleban, o ile nie próbował robić dalszej kariery, na co dzień nie był realizatorem woli biskupa, ale panem samym dla siebie. Podobny komentarz tym bardziej można wygłosić na temat biskupów. Każdy ordynariusz, zwierzchnik diecezji, a zarazem dzierżyciel beneficjum związanego z daną katedrą, kierował jakby odrębnym, lokalnym Kościołem katolickim. Gdy załatwił wszelkie potrzebne dokumenty i został konsekrowany, zyskiwał w praktyce niemal pełną swobodę – zwłaszcza jeśli jego prowincja nie znajdowała się w bezpośrednim zasięgu wpływów i wiedzy papieża. „Kontrola ze strony kurii rzymskiej była czysto formalna. Rzym był daleko i nie miał żadnego wpływu na karierę biskupów” – pisał historyk Kościoła Wiesław Müller8. Miał na myśli sytuację ściśle w Polsce i konkretnie w XVII–XVIII wieku, ale jego słowa warto traktować o wiele szerzej.

System beneficjów sprawiał, że wszelka dokumentacja pozwalająca zyskać wgląd w sprawę bogactwa Kościoła miała charakter rozproszony i incydentalny. Konkretny beneficjant, na przykład kanonik czy pleban, mógł prowadzić księgi rachunkowe na własne, codzienne potrzeby, by lepiej kierować powierzonymi włościami i wyciągać z nich większe korzyści. Nie musiał jednak nikomu ich pokazywać ani dbać o ich przechowywanie. Wyższe czynniki kościelne nie interesowały się tym, co robi na co dzień z uposażeniem, o ile tylko był w stanie udowodnić, że go nie uszczupla9. Beneficjum było w końcu jego, i wyłącznie jego, uposażeniem: nie dzielił się nim na przykład ze swoim biskupem, nie wchodziło ono, w żadnym rozumieniu, w skład uposażeń duchownych zajmujących wyższe szczeble hierarchii.

Własne, często niezwykle szczegółowe księgi i ewidencje tym bardziej posiadali dzierżyciele naprawdę ogromnych latyfundiów, zwłaszcza biskupi. Bez tego nie dało się przecież efektywnie kierować uposażeniem złożonym z dziesiątek i setek miejscowości, folwarków, młynów, lasów, stawów rybnych, karczem itd. Takich papierów też jednak nie udostępniano szerzej, byłoby to wręcz sprzeczne z interesami każdego beneficjanta. Jedyne prawdziwie powszechne rejestry, wychodzące ponad poziom pojedynczych uposażeń, powstawały na tle relacji z władzą świecką albo z Rzymem. Papieże czerpali znaczną część swoich dochodów, średnio jakieś 20 procent ogółu, z tak zwanych taks i annat – a więc opłat pobieranych od osób wynoszonych na wysokie (i zarazem najbardziej dochodowe) beneficja kościelne. Zasada zakładała, że każdy nowy beneficjant wpłaci do Kamery Apostolskiej, urzędu opiekującego się majątkiem papieskim, albo równowartość realnych rocznych dochodów ze swojego uposażenia, albo jakąś ich część10. Aby pobierać takie opłaty, Rzym musiał jednak mieć wiedzę na temat tychże dochodów, przynajmniej w odniesieniu do najwyższych urzędów. Inną jeszcze dokumentację prowadzono w związku z podatkowymi żądaniami władz państwowych. Sytuacja polskich duchownych była w tym względzie poniekąd zbliżona do kondycji ziemian. Podobnie jak w przypadku włości szlacheckich, stałe podatki były uiszczane tylko przez poddanych żyjących w majątkach wchodzących w skład beneficjów – nie zaś przez ich dzierżycieli. Chłop płacił więc na dobrą sprawę i za siebie, i za biskupa, kanonika czy plebana. Przez całą historię nowożytną szlachecki sejm starał się jednak wymóc na duchownych większy wkład finansowy na rzecz państwa, a zwłaszcza na potrzeby różnych działań wojennych. Aby udaremnić projekty wprowadzenia przymusowych podatków i spacyfikować nastroje wśród świeckich elit, duchowieństwo wielokrotnie zgadzało się na uiszczanie nadzwyczajnej... zapomogi na rzecz państwa. W praktyce więc istotnie podatków, tyle że uzupełnionych wolnościową retoryką, ustanawianych przez sam kler, co do zasady na synodach, i teoretycznie dobrowolnych. Opłaty te były ustalane w jednej ogólnej kwocie, którą następnie starano się rozdzielić pomiędzy wszystkich beneficjantów, zgodnie z ich faktycznymi dochodami. Aby zrobić to w pełni rzetelnie, należałoby zewidencjonować ogół uposażeń na terenie całego kraju. Taki projekt nigdy nie został jednak uskuteczniony, a i statystyka prowadzona na poziomie poszczególnych diecezji powstawała ospale i z ogromnym oporem. W praktyce więc często płacono „zapomogę” na przykład według stanu majętności sprzed pięćdziesięciu czy stu lat. I to tylko stanu oficjalnego, bo powszechnie zdawano sobie sprawę z tego, że ewidencja jest masowo fałszowana, a dochody zaniżane. Chociażby na jednym z synodów diecezji płockiej ogół zebranego duchowieństwa nakazał zapisać do protokołu skargę, że biskupi łatwo wyrażają zgodę na kontrybucję, bo sami mają „nisko oszacowane dochody”11. Wydaje się, że w wielkich majątkach kościelnych było wręcz normą prowadzenie – jak ujęlibyśmy to dzisiaj – podwójnej księgowości. Inne liczby zbierano na potrzeby władzy – niezależnie, czy świeckiej, czy papieskiej – inne, gdy było potrzeba prawdziwej statystyki do wewnętrznego zastosowania. Weźmy chociażby zachowane dokumenty dotyczące majątku biskupów krakowskich. Na pierwszy rzut oka wynika z nich, że dochody z tego beneficjum w ciągu zaledwie kilkunastu lat, od 1529 do 1545 roku, wzrosły o zawrotne 33 procent, chociaż liczono (poza drobnymi wyjątkami) to samo, a rozmiar beneficjum niemal się nie zmienił. Tyle że pierwsza księga uposażenia powstała na potrzebę określenia wysokości „zapomogi”, podatku. Druga – po śmierci biskupa, by ustalić prawdziwy stan majątku i ściągnąć zaległości od dłużników. Profesor Marek Słoń, którego pytałem o zdanie w tej sprawie, sugeruje, że także w przypadku innych wielkich latyfundiów mogło dochodzić do podobnych oszustw w papierach, sięgających maksymalnie właśnie jakichś 30 procent. Wszystko, byle państwo nie otrzymało całej należnej daniny12.

Na początku XVI wieku jednokrotną zapomogę całego duchowieństwa ustalono na poziomie 40 tysięcy złotych polskich. W przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, według poziomu cen z 2025 roku, byłyby to jakieś 64 miliony złotych. W roku 1577 ustalono datek w wysokości 70 tysięcy, w roku 1613 – 150 tysięcy złotych polskich. Jeśli wziąć pod uwagę postępującą inflację, było to odpowiednio niespełna 40 i ponad 50 milionów naszych złotych. Każdorazowo zbieranie kwot zajmowało lata, nie zawsze też w ogóle udawało się osiągnąć zamierzony pułap13. W teorii zależność od dochodu była ściśle ustalona, zapomogi powinny więc dawać pewne wyobrażenie o ogólnym bogactwie duchowieństwa. W praktyce jednak skala nierówności, błędów i zafałszowań w ustalanych stawkach była zbyt wielka, by dało się wyciągnąć z nich jakiekolwiek miarodajne wnioski. Odpowiedzi na pytanie o majątek i dochody polskiego kleru należy więc szukać gdzie indziej.

Ziemia i ludzie. Jaka część Polski należała do Kościoła?

Historycy zgadzają się na ogół, że jest to temat jak najbardziej wart uwagi. Na przykład Eugeniusz Wiśniowski, ceniony badacz z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, stwierdził już jakieś czterdzieści lat temu, że ustalenie prawdziwego rozmiaru uposażeń i dochodów duchowieństwa należy uznać za „jedno z ważniejszych zagadnień w dziejach Kościoła”14. Podobne wypowiedzi padały wielokrotnie. I padają nadal, bo problem – pomimo swej wagi – nigdy nie został faktycznie i w pełni zgłębiony przez ekspertów. O różnych dostępnych źródłach, które po zebraniu ze wszystkich, zwłaszcza kościelnych archiwów, zajęłyby pewnie sporych rozmiarów magazyn, można w literaturze naukowej wyczytać, że w praktyce wzbudziły zaledwie „minimalne zainteresowanie”, badano je zaś w stopniu „więcej niż skromnym”15. Stan rzeczy jest uderzający, bo przecież znajomość materialnego tła działalności Kościoła rzuciłaby pełniejsze światło nie tylko na historię religii, ale też na stosunki władzy w Polsce, na dzieje kraju i jego elit na przestrzeni stuleci. Oczywiście taki materiał nie jest łatwy do analizy. Wymaga ogromu czasu, większych zespołów badawczych, także kompetencji. Pewien profesor dobrze obeznany z problemem, którego zapytałem o ocenę sprawy, położył nacisk zwłaszcza na ostatnią kwestię. Stwierdził dosadnie, że cała historia gospodarcza, dobrze rozwinięta na polskich uczelniach w latach PRL-u, w ostatnich dekadach właściwie „umarła”. Bardzo niewiele ośrodków nadal się nią zajmuje, a jeśli już, to z perspektywy lokalnej albo w odniesieniu do czasów zupełnie najnowszych. Problem nie wynika oczywiście tylko z zainteresowań samych historyków, ale też z finansowania, z warunków organizacyjnych. Jest faktem trudnym do podważenia – to już stwierdzenie moje, a nie wspomnianego wykładowcy – że w III Rzeczpospolitej badania nad dziejami Kościoła, i to nie tylko gospodarczymi, przeniosły się niemal w całości na uczelnie kościelne. Poza tym przynajmniej w odniesieniu do epoki nowożytnej są one prowadzone w większości przez duchownych lub osoby bezpośrednio związane z Kościołem. Znacznie łatwiej trafić na pracę naukową dotyczącą przedrozbiorowego kleru, której autor ma przed nazwiskiem dodane litery „ks.”, niż na publikację bez takiego skrótu. W żadnym razie nie podważa to oczywiście rzetelności samych badań. Podobnie jak w całej nauce historycznej, niektóre są mierne, a inne wnikliwe, cenne czy nawet wybitne. Zresztą jeśli przekartkujecie niniejszą książkę do końca, to łatwo sprawdzicie, że sam bardzo szeroko korzystałem właśnie z tych kościelnych opracowań. Stanowią one pewnie nawet wyraźną większość pozycji w bibliografii. Po prostu nie mogło być inaczej. Nie da się jednak zaprzeczyć, że prace naukowe księży profesorów, przygotowywane na kościelnych uczelniach, recenzowane przez innych duchownych, a często też wydawane przez kościelne oficyny, prezentują spojrzenie z wewnątrz. Mogą zyskiwać na lepszym, osobistym zrozumieniu instytucji i środowiska, o którego przeszłości się pisze. Ale też okazują się okrojone przez dobór takich wątków i ujęć, które dzisiejsze władze duchowne – czy nawet tylko władze uczelni, instytutów i zakładów naukowych – uważają za warte zaangażowania. I które sami księża naukowcy, w świetle swojej formacji, postrzegają jako odpowiednie. W konsekwencji całe obszary wiedzy leżą odłogiem, stanowią wielkie białe plamy. Jednym z nich jest historia majątku kościelnego. O innych wspomnę jeszcze nieraz w dalszym tekście.

Latyfundia kościelne w Wielkopolsce w XVI wieku (zaznaczone najciemniejszym odcieniem). Fragment przełomowego atlasu przygotowanego przez Instytut Historii PAN

Nie jest tak, że o uposażeniach dawnego kleru w nauce się milczy. Sprawa jest podejmowana, ale z reguły tylko wycinkowo – w odniesieniu do konkretnej parafii, dekanatu, jednej wybranej księgi uposażeń. Badania bardziej kompleksowe są podejmowane niezwykle rzadko, a i to raczej w zawężeniu na przykład do względnie krótkiego okresu albo do klucza dóbr. W efekcie, gdy wypływa na przykład sprawa bogactwa biskupów krakowskich w dobie renesansu, historycy wciąż odwołują się do pracy Stefana Inglota, która w chwili gdy piszę te słowa, ma już za sobą stulecie publikacji16. Z kolei jedyna dokładna analiza stanu posiadania dawnych arcybiskupów gnieźnieńskich wyszła spod ręki młodego Jerzego Topolskiego w połowie lat 50. XX wieku17. I choć nie ma podstaw, by kwestionować jej sumienność, to zarazem nie ma też wątpliwości, że klimat czasów oraz poglądy polityczne badacza rzutowały na to, jakie kwestie wyciągał na pierwszy plan, jakie zadawał pytania i jakie eksponował wnioski. Wystarczy stwierdzić, że komentarze o „pasożytniczej” działalności kleru nie są w jego publikacji odosobnione, a do najchętniej cytowanych autorytetów należy Friedrich Engels. Nowego spojrzenia, czy choćby próby weryfikacji, wciąż jednak brakuje. Do tych samych stert teczek i ksiąg, które przewertował Topolski, nikt już po nim nie zajrzał.

Na tym tle łatwiej zrozumieć, dlaczego podręczniki i syntezy tworzone przez kolejne pokolenia historyków raz po raz stawiały w sprawie majątku kleru pytania pozbawione stanowczych odpowiedzi. Na dobrą sprawę badacze, pod nieobecność twardych danych, kontynuowali te same dywagacje, w które z taką pasją kilka wieków wcześniej angażowała się polska szlachta. Jedni sugerowali, że nowożytny Kościół „przechwytywał” połowę dochodów całej Polski. Ze strony innych padała riposta, że to obraz „absurdalnie przesadzony”18. Jeśli w pracach naukowych z ostatnich dekad podawano konkretne, uogólnione szacunki, to zwykle faktycznie dość niskie – przynajmniej na tle dawnej szlacheckiej opinii. Janusz Tazbir stwierdził jakieś sześćdziesiąt lat temu, że Kościół z czasów przed reformacją posiadał od 10 do 12 procent ziemi w Polsce. Stanisław Litak pisał, już w latach dwutysięcznych, że stan typowy dla różnych województw wynosił, w nieznacznie późniejszym okresie, od kilku do kilkunastu procent ogółu majątków19. Ale z kolei Urszula Augustyniak całkiem niedawno, bo w roku 2013, skomentowała, że chyba jednak było inaczej. Odnosząc się do tych samych źródeł, co profesor Litak, nabrała przekonania, że alarmistyczne twierdzenia dawnej szlachty o tym, że Kościół miał więcej ziemi od panów świeckich, „zdają się” znajdować potwierdzenie. Zanotowała to jednak tylko w przypisie, przy okazji, ogółem zaś stwierdziła, że sprawa pozostaje nierozstrzygnięta20. I tak byłoby aż do dzisiaj, gdyby nie pewien wielki projekt naukowy, z pozoru niemający zupełnie nic wspólnego z Kościołem.

Od lat 50., a z większą werwą 60. XX wieku w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk prowadzono prace nad stworzeniem w pełni szczegółowej, kompleksowej mapy Polski z drugiej połowy XVI stulecia – a więc z czasów ostatniego Jagiellona i pierwszych królów elekcyjnych21. Nie brzmi to na pozór spektakularnie, ale po prawdzie przedsięwzięcie było wprost imponujące. Chodziło o zlokalizowanie każdego miasteczka, wioski, folwarku czy osady młyńskiej, o jakich tylko wspominają źródła. Co więcej, określano i weryfikowano na przykład dokładne podziały administracyjne, przebieg wszystkich ważnych dróg czy wreszcie informacje o stanie własności. Kolejne tomy, poświęcone poszczególnym obszarom przedrozbiorowej Korony, były wydawane przez sześćdziesiąt lat. Gdy w 2021 roku seria została ukończona, a projekt zamknięto, nie żył już niemal nikt z pierwotnych inicjatorów atlasu. Cel został w każdym razie osiągnięty, a dwa tysiące stron analiz i komentarzy towarzyszących mapom opublikowano w osobnym, zbiorczym tomie22. Niestety, inicjatywa ma jeden poważny mankament. Z założenia tworzono atlas nie całej Rzeczpospolitej szlacheckiej czy nawet całej Korony Królestwa Polskiego, ale tylko „ziem polskich” tej ostatniej. W konsekwencji pominięto więc chociażby połowę dzisiejszego województwa podkarpackiego i znaczną część lubelskiego. Ani na mapach, ani w wyliczeniach nie uwzględniono Rzeszowa, Przemyśla czy Zamościa, nie mówiąc o Lwowie. Poza tym badania nie objęły chociażby Warmii, regionu, gdzie Kościół miał szczególne wpływy i o wiele większy niż gdzie indziej stan posiadania. Od podsumowania serii minęło już kilka lat, na razie jednak niewielu historyków zrobiło z niej szerszy użytek. W badaniach dotyczących ściśle dziejów Kościoła wszystkie odniesienia do atlasu zajmują, jak się zdaje, ledwie kilka stron. Na szczęście wraz z mapami i komentarzem Polska Akademia Nauk udostępniła też pełną bazę danych projektu. Każdy może ją ściągnąć w postaci arkusza kalkulacyjnego i odfiltrować poszukiwane informacje23.

Dokumentacja atlasu przynosi wreszcie, po pięciu stuleciach, odpowiedź na przynajmniej najbardziej podstawowe pytania. Wynika z niej więc, że na całym badanym terenie, czyli w uproszczeniu w „polskiej” części dawnej Rzeczpospolitej, istniały w drugiej połowie XVI stulecia 642 miasta, a poza tym około 23 tysiące osad i wsi. Pierwsza liczba była z grubsza znana od dawna, drugą potwierdzono jednak dopiero teraz, a żaden szlachcic żyjący w dobie nowożytnej... by w nią chyba nie uwierzył. Nawet jeśli weźmie się poprawkę na to, że różne historyczne szacunki mogły obejmować całą Koronę, łącznie z województwami wschodnimi, albo wręcz całą Rzeczpospolitą (zwykle autorzy wyliczeń wcale nie precyzowali, o czym dokładnie piszą!), to wyniki i tak były przestrzelone co najmniej o dziesiątki, jeśli nie setki procent. Szlachta była przekonana, że jej kraj jest o wiele gęściej zabudowany, zapełniony miejscowościami i ludźmi czy wręcz większy niż w rzeczywistości. To musiało swoją drogą rzutować na dumę stanową i wyobrażenia o potędze Polski. Inaczej przecież myśli polityk przekonany, że współrządzi krajem, w którym jest 200 tysięcy miejscowości, a inaczej ten, który wie, że faktycznie istnieje ich jednak niewiele ponad jedna dziesiąta z tego...

Osobna kwestia to stan własnościowy wszystkich tych miejscowości. Dane przez długi czas rodziły pewien zamęt, bo różne obszary miały swoją, często dalece rozbieżną specyfikę. Na przykład w województwie lubelskim do Kościoła należało 4 procent ogółu wsi, ale już w łęczyckim 19 procent. Tak długo, jak nie był gotowy cały atlas, trudno było stwierdzić, co stanowiło normę, a co odstępstwo, zwłaszcza że na przykład tom dotyczący całej Wielkopolski był jednym z ostatnich, jakie się ukazały. Dzisiaj da się jednak wreszcie wyciągnąć ogólne wnioski. Z bazy danych atlasu wynika, że na całym badanym obszarze ziem polskich 73 procent wsi i osad należało w całości do szlachty, 11,2 procent do króla, a 1,5 procent do miast. Własnością Kościoła było z kolei 2985, a więc 12,9 procent spośród wszystkich wsi i osad w kraju. Do tego dwieście piętnaście (0,9 procent ogółu) osad należało do kleru nie w całości, ale w znacznej części. Razem więc duchowieństwo miało pełną lub istotną kontrolę nad prawie 14 procentami wiejskich miejscowości. Liczba ta nie oddaje zresztą jeszcze faktycznego całokształtu kościelnego majątku. W łącznie tysiącach wsi znajdowały się drobniejsze grunta i nieruchomości wchodzące w skład różnych pobocznych beneficjów, na przykład plebańskich. W pełni nie dałoby się ich zliczyć. W każdym razie według twórców atlasu na przykład w województwie krakowskim do Kościoła należało 17,7 procent całej ziemi, w Wielkopolsce 16 procent. Odsetki te są prędzej zaniżone, niż zawyżone. Co ważne, wsie kościelne często były wyraźnie większe i bardziej ludne od tych pozostających w posiadaniu szlachty i króla. Dlatego na przykład zdaniem profesora Radosława Lolo można szacować, że co najmniej 20 procent mieszkańców ogółu polskich wsi żyło w miejscowościach należących do beneficjów duchownych24. Wszyscy ci ludzie – w przytłaczającej większości mający status chłopów pańszczyźnianych – sami też byli zresztą uważani wprost za własność Kościoła. Należy jeszcze dodać, że do Kościoła należało w całości sto pięć miast, ponad 16 procent wszystkich. To jednak były na ogół ośrodki względnie niewielkie i peryferyjne, można więc szacować, że tylko niespełna co dziesiąty mieszczanin w Królestwie Polskim był w sensie dosłownym poddanym kleru25.

Ogólnie rzecz biorąc, majątek Kościoła w Polsce – a więc zbiór wszystkich beneficjów w kraju – był wielki, choć na pewno nie tak ogromny, jak wydawało się przedstawicielom nowożytnej szlachty. Jeśli za miarę zamożności przyjmiemy ilość kontrolowanej ziemi i liczbę posiadanych miejscowości, to powinniśmy stwierdzić, że polski Kościół katolicki był bogatszy od króla czy nawet, mówiąc w bardzo dużym uproszczeniu, od państwa polskiego. Mniej jednoznacznie przedstawia się stosunek własności kościelnej i szlacheckiej. Ziemianie mylili się oczywiście, twierdząc, że Kościół ma, w liczbach bezwzględnych, więcej wsi od nich. W rzeczywistości ogół świeckiej elity górował w tym względzie ponad pięciokrotnie nad całością kleru. Wypada jednak, dla pełnej uczciwości, podkreślić, że szlachciców i szlachcianek było w Polsce o wiele więcej niż duchownych. O liczebności kleru będzie jeszcze mowa, w każdym razie u schyłku XVI wieku różnica mogła być nawet dwudziestosiedmiokrotna. A więc – na jednego księdza, zakonnika lub mniszkę było w kraju dwudziestu siedmiu członków szlachty obydwu płci i w dowolnym wieku. To by zaś oznaczało, że na każdego szlachcica przypadało prawie pięć razy mniej dóbr ziemskich niż na duchownego. Albo też, patrząc odwrotnie: jedna wieś kościelna przypadała, w świetle przybliżonego szacunku, na może dwóch księży lub zakonników. Jedna wieś szlachecka na dziewięciu członków tego stanu26. Czy więc jednak ziemianie nie mieli dobrych powodów, by podskórnie odczuwać, że kler jest bogatszy od nich?

Oczywiście – jak już wstępnie sygnalizowałem – beneficja w żadnym razie nie były podzielone pomiędzy członków kleru po równo. Przytłaczająca większość dóbr kościelnych znajdowała się pod kontrolą garstki najwyższych dostojników. Na przykład w Małopolsce niemal jedna trzecia wszystkich dóbr kościelnych wchodziła w skład zaledwie jednego beneficjum, kontrolowanego przez pojedynczego człowieka – a więc była częścią „dóbr stołowych” biskupa, służących jego osobistemu utrzymaniu27. Spośród reszty włości w regionie niemal wszystko było w rękach kilkudziesięciu ludzi, czy to występujących indywidualnie, czy jako członkowie kolegiów, czy wreszcie w roli przełożonych wspólnot zakonnych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

II.PIERWSZA WŁADZA.CZY KOŚCIÓŁ RZĄDZIŁ RZECZPOSPOLITĄ?

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

III.PASTERZE BEZ OWIEC.KLER W LICZBACH I NIE TYLKO

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

IV.W SŁUŻBIE BOŻYCH SŁUG.PRAWDA O ŻYCIU KOŚCIELNYCH PODDANYCH

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

V.PRZEMILCZANY FUNDAMENT.DO KOGO NALEŻAŁ POLSKI KOŚCIÓŁ?

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

VI.EPOKA ROZLICZEŃ.SKĄD ZNAMY PRYWATNE SPRAWY DAWNYCH KSIĘŻY?

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

VII.POWOŁANIE.JAK KIEDYŚ ZOSTAWAŁO SIĘ KSIĘDZEM?

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

VIII.PLEBANIA.BOŻY DWÓR I JEGO GOSPODARZ

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

IX.TEOLOGIA STRACHU.PRAWDZIWA RELIGIA NASZYCH PRZODKÓW

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

X.WZÓR CNÓT.ŻYCIE I MORALNOŚĆ DAWNYCH KSIĘŻY

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

XI.CELIBAT.KONKUBINY, GOSPOSIE I DZIECI

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

XII.CO ŁASKA.SAKRAMENTY I ICH CENA

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

UWAGA O NOWOŻYTNYCH PIENIĄDZACH

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

PODZIĘKOWANIA

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

WYBRANA BIBLIOGRAFIA

Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.

Zapraszamy do zakupu

PRZYPISY

I. O tym lepiej nie mówić. Jak bogaty był Kościół w dawnej Polsce?

1 H. Lippomano, Relacja o Polsce, [w:] Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, t. 1, oprac. J. Gintel, Wydawnictwo Literackie 1971, s. 170. ↩

2Dyaryusz Sejmu Piotrkowskiego R.P. 1565 poprzedzony Kroniką 1559–1562, oprac. W. Chomętowski, druk. Jana Jaworskiego w Krakowie 1868, s. 110. ↩

3Piśmiennictwo krajowe i zagraniczne, „Biblioteka Warszawska”, t. 1 (1870), s. 302. ↩

4 A. Mączak, Od połowy XV wieku do rozbiorów [w:] Społeczeństwo polskie od X do XX wieku, Książka i Wiedza 1988, s. 223. Por. inny taki komentarz: W. Sobieski, Pamiętny sejm, Druk. W.L. Anczyca 1913, s. 187. ↩

5 M. Dobrocieski, Informacya o niektórych artykułach między Duchownym a Swietckim Stanem, druk. A. Piotrkowczyka w Krakowie 1632, k. 8–9. ↩

6 C. Kuklo, Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Wydawnictwo DiG 2009, s. 75 i n. Por. K. Janicki, Warcholstwo. Prawdziwa historia polskiej szlachty, Wydawnictwo Poznańskie 2023, s. 173 i n. Tam dalsza literatura. ↩

7 H. Rybczyk, Beneficjum, [w:] Encyklopedia Katolicka, t. 2, red. F. Gryglewicz, R. Łukaszyk, Z. Sułowski, Katolicki Uniwersytet Lubelski 1985, s. 262 i n.; W.M. Plöchl, Benefizium, [w:] Lexikon für Theologie und Kirche, red. J. Höfer, K. Rahner, t. 2, Verlag Herder Freiburg 1958, kol. 197; B. Szady, Prawo patronatu w Rzeczypospolitej w czasach nowożytnych. Podstawy i struktury, Liber 2003, zwł. s. 5–34; J. Kracik, Duchowieństwo Kielecczyzny w XVII–XVIII wieku. Formacja zamierzona a środowiskowa, [w:] Księga jubileuszu stulecia diecezji kieleckiej (1883–1983), Kuria Diecezjalna w Kielcach 1986, s. 57 i n.; W. Müller, Diecezje w okresie potrydenckim, [w:] Kościół w Polsce, t. 2: Wieki XVI–XVIII, Znak 1970, s. 104; M. Różański, Finansowanie podmiotów kościelnych, [w:] Laboratorium wolności religijnej, https://laboratoriumwolnosci.pl/slownik/finansowanie–podmiotow–koscielnych/ (dostęp: 7 lipca 2025). ↩

8 W. Müller, Diecezje w okresie potrydenckim, dz. cyt., s. 136. Realna nieusuwalność plebanów: M. Różański, Duchowieństwo parafialne archidiakonatu uniejowskiego w XVIII wieku. Studium prozopograficzne, Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie 2010, s. 4. ↩

9 Realnie tylko temu służyła kontrola dochodów podczas wizytacji. Por. np. T. Markiewicz, Duchowieństwo dekanatu Skała w świetle wizytacji z 1618 roku, „Archiwa, Biblioteki i Muzea Kościelne”, t. 94 (2010), s. 95. ↩

10 J. Dudziak, Annaty, [w:] Encyklopedia Katolicka, t. 1, red. F. Gryglewicz, R. Łukaszyk, Z. Sułowski, Katolicki Uniwersytet Lubelski 1989, s. 630; tenże, Rozwój historyczny świadczeń annatowych w Polsce, „Roczniki Teologiczno-Kanoniczne”, t. 13 (1966), s. 29 i n.; M. Koczerska, Biskup w Polsce późnego średniowiecza na tle porównawczym, [w:] Kolory i struktury średniowiecza, red. W. Fałkowski, DiG 2004, s. 116. ↩

11 H. Karbownik, Ciężary stanu duchownego w Polsce na rzecz państwa od roku 1381 do połowy XVII wieku, Towarzystwo Naukowe KUL 1980, zwł. s. 25–61, 105–109, 119 i n. (skarga kleru diecezji płockiej – s. 156); tenże, Obciążenia stanu duchownego w Polsce na rzecz państwa od połowy XVII w. do 1795 r., Redakcja Wydawnictw KUL 1984; Księga dochodów beneficjów diecezji krakowskiej z roku 1529 (tzw. Liber retaxationum), oprac. Z. Leszczyńska-Skrętowa, Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1968, s. VII i n.; L. Poniewozik, Uposażenie duchowieństwa dawnego dekanatu Wysocice na podstawie tzw. Liber Retaxationum z 1529 roku, „Archiwa, Biblioteki i Muzea Kościelne”, t. 66 (1996), s. 450; U. Augustyniak, Antyklerykalizm szlachecki w Rzeczypospolitej Obojga Narodów jako problem badawczy, „Odrodzenie i Reformacja w Polsce”, t. 57 (2013), s. 101–102, 114. ↩

12 W. Kowalski, Dochody z dóbr stołowych biskupów krakowskich i arcybiskupów gnieźnieńskich w 1545 r., „Res Historica”, t. 55 (2023), s. 119 i n., zwł. 121, 125, 127; konsultacja z Markiem Słoniem w styczniu 2025 roku. ↩

13 H. Karbownik, Ciężary stanu duchownego, dz. cyt., s. 148, 160. Tu i dalej kwoty przeliczam metodą tzw. trofy: Z. Żabiński, Systemy pieniężne na ziemiach polskich, Wydawnictwo PAN 1981. Zwięźle omówiłem ją w: K. Janicki, Średniowiecze w liczbach, Wydawnictwo Poznańskie 2024, s. 236 i n. ↩

14 E. Wiśniowski, Uposażenie duchowieństwa w prepozyturze kieleckiej w świetle Liber Retaxationum w roku 1529, [w:] Księga jubileuszu stulecia diecezji kieleckiej, dz. cyt., s. 247. ↩

15 Z. Guldon, J. Wijaczka, Wysokość i struktura dochodu z dóbr biskupstwa krakowskiego w województwie sandomierskim, „Nasza Przeszłość”, t. 85 (1996), s. 161; W. Kowalski, Dochody z dóbr stołowych, dz. cyt., s. 121. ↩

16 S. Inglot, Stan i rozmieszczenie uposażenia biskupstwa krakowskiego w połowie XV wieku, Instytut Popierania Polskiej Twórczości Naukowej 1925. ↩

17 J. Topolski, Rozwój latyfundium arcybiskupstwa gnieźnieńskiego od XVI do XVIII wieku, Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1955. ↩

18 L. Kubala, Stanisław Orzechowski i wpływ jego na rozwój i upadek Reformacyi w Polsce, księg. H. Altenberga 1906, s. 20 i n.; A. Mączak, Od połowy XV wieku do rozbiorów, dz. cyt., s. 223. ↩

19 J. Tazbir, Historia Kościoła katolickiego w Polsce (1460–1795), Wiedza Powszechna 1966, s. 25; S. Litak, Parafie w Rzeczypospolitej w XVI–XVIII wieku. Struktura, funkcje społeczno-religijne i edukacyjne, Wydawnictwo KUL 2004, s. 137–138; W. Czapliński, Blaski i cienie Kościoła katolickiego w Polsce w okresie potrydenckim, „Odrodzenie i Reformacja w Polsce”, t. 14 (1969). ↩

20 U. Augustyniak, Antyklerykalizm szlachecki w Rzeczypospolitej, dz. cyt., s. 120–121. ↩

21 Por. Atlas historyczny Polski. Ludzie, koncepcje, realizacje, red. M. Słoń, B. Szady, Instytut Historii PAN 2023. ↩

22Atlas historyczny Polski. Ziemie polskie Korony w drugiej połowie XVI wieku. Wydanie zbiorcze serii, red. M. Słoń, Instytut Historii PAN 2021. ↩

23Tabela zbiorcza miejscowości [Atlas historyczny Polski XVI w.], [w:] Atlas Fontium, https://data.atlasfontium.pl/documents/202 (dostęp 7 lipca 2025). Znaczna część tych danych jest dość zbieżna z XIX–wiecznymi, teraz już zapomnianymi wyliczeniami Antoniego Pawińskiego. Tamte nie objęły jednak zasadniczo Wielkopolski, nie dały więc ogólnego obrazu. Por. Polska XVI wieku pod względem geograficzno-statystycznym, oprac. A. Pawiński, t. 1–11, Księgarnia Gebethnera i Wolffa 1883–1915. ↩

24 R. Lolo, Chłopi w dobrach kościelnych w XVI–XVIII wieku. Zarys problematyki, [w:] Chłopi polscy na przestrzeni wieków. Stan badań i perspektywy badawcze, red. M. Wyżga, J. Załęczny, Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi 2023, s. 56–57. Może to być oszacowanie nieznacznie przesadne, bo autor błędnie przytoczył statystki źródłowe – zapewne bez odniesienia do bazy danych, a tylko do urywkowych komentarzy dotyczących regionów. ↩

25 Por. M. Słomski, Sieć miast kościelnych ziem polskich Korony w XVI wieku. Przyczynek do problematyki, „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych”, t. 77 (2016), s. 429 i n.; R. Lolo, Chłopi w dobrach kościelnych w XVI–XVIII wieku, dz. cyt., s. 57. ↩

26 Udział procentowy szlachty za: A. Wyczański, Szlachta polska w XVI wieku, Wydawnictwo Naukowe PWN 2000, s. 16–18. Udział procentowy kleru i łączna populacja przyjmowana za punkt odniesienia w obliczeniach za: Historia Polski w liczbach, t. 1: Państwo i społeczeństwo, Główny Urząd Statystyczny 2003, s. 77. ↩

27 B. Kumor, Dzieje diecezji krakowskiej do roku 1795, t. 1, Wydawnictwo Świętego Stanisława 1998, s. 195. Por. U. Augustyniak, Antyklerykalizm szlachecki w Rzeczypospolitej, dz. cyt., s. 120; S. Litak, Parafie w Rzeczypospolitej, s. 137. ↩