Ukryta inteligencja hormonów. Jak kierują twoim mózgiem - Martie Haselton - ebook

Ukryta inteligencja hormonów. Jak kierują twoim mózgiem ebook

Martie Haselton

3,9

11 osób interesuje się tą książką

Opis

"Ukryta inteligencja hormonów" to ukazanie geniuszu biologii kobiecego organizmu.

Czy wiedzieliście, że kobiety w okresie owulacji więcej chodzą, mniej jedzą, bardziej angażują się w życie towarzyskie, częściej spotykają się z mężczyznami i więcej flirtują? Albo o tym, że zespół napięcia przedmiesiączkowego mógł powstać w toku ewolucji po to, żeby kobiety mogły unikać nieodpowiednich partnerów? Kobiecy cykl hormonalny kryje inteligencję kształtowaną w ciągu całych eonów i zamiast odbierać zdolność racjonalnego myślenia - jak głosi tradycyjna seksistowska opinia - przynosi kobietom korzyści, jakich potrzebują, by odnosić sukcesy.

W prowokacyjnej, odwracającej dotychczasowy kierunek myślenia książce Martie Haselton, wybitna uczona zajmująca się badaniami nad seksualnością i cyklem owulacyjnym, poddaje głębokiej i odkrywczej analizie procesy wywierające daleko idący wpływ na nasze zachowania. Książka "Ukryta inteligencja hormonów", zabawna i krzepiąca, oferuje kobietom możliwość spojrzenia na nowo w głąb własnego ciała, mózgu, związków i relacji międzyludzkich, ułatwiając im podejmowanie bardziej świadomych decyzji w kwestiach seksu, małżeństwa, przyjaźni i wielu innych.

Nareszcie pojawiła się feministka mająca odwagę mówić o kobietach nie jako ofiarach własnych hormonów, lecz posiadaczkach precyzyjnie skonstruowanych organizmów, panujących nad swoimi umysłami i życiem. W tej solidnie podbudowanej nauką, lecz napisanej z wdziękiem książce Haselton pokazuje, jak nabyte przez kobiety w toku ewolucji funkcje hormonów pomagają im znaleźć na rynku partnerów, iść o lepsze z rywalkami i wychowywać zdrowe, produktywne potomstwo. Autorka książki "Ukryta inteligencja hormonów" porusza również kluczowe, aktualne kwestie - od ciąży w średnim wieku do stosowania hormonalnej terapii zastępczej w późniejszym okresie życia.

Helen Fisher, autorka książek "Pierwsza płeć" i "Dlaczego kochamy"

Genialna książka. Haselton, autorka tkwiąca po uszy w badaniach naukowych, zabiera czytelnika w zniewalającą podróż wiodącą od porywów pokwitania do pokłosia menopauzy, od fantazji seksualnych do sposobów, jakie kobiety, często grając pierwsze skrzypce, stosują w doborze partnerów. Książka "Ukryta inteligencja hormonów" pokazuje, jak wszystkie kobiety tworzą długi, nieprzerwany łańcuch od mądrych starożytnych matek i jak kobiety współczesne mogą w doborze partnerów kierować własnym przeznaczeniem.

David M. Buss, autor książki "Ewolucja pożądania. Jak ludzie dobierają się w pary"

Nieodzowna lektura dla kobiet i mężczyzn zainteresowanych pogłębieniem wiedzy o tym, co wpływa na kształtowanie się naszych wyborów i preferencji. Książka "Ukryta inteligencja hormonów" jest frapująca, błyskotliwa, chwilami bardzo zabawna, zawsze zaś nieskazitelna pod względem naukowym.

dr n. med. Barbara Natterson-Horowitz, współautorka książki "Zoobiquity"

Martie Haselton napisała książkę, na którą wielu z nas czekało - prawdziwie feministyczne studium o sposobach, w jakie hormony wpływają na to, jak odczuwamy, zachowujemy się, kochamy i partaczymy różne sprawy. Autorka pokazuje nam, że nie ma prostych odpowiedzi - tylko mnóstwo fascynujących możliwości - kiedy zaczynamy rozmyślać o biologicznych aspektach naszego życia seksualnego.

Alice Dreger, autorka książki "Galileo’s Middle Finger"

Haselton zgłębia skomplikowaną rolę, jaką hormony odgrywają w życiu kobiet, kiedy wybieramy naszych partnerów, pielęgnujemy nasze związki, wychowujemy dzieci i przechodzimy menopauzę. Książka "Ukryta inteligencja hormonów", napisana z pasją i dowcipem, przekazuje ważne wiadomości o kobiecych doświadczeniach.

Joan B. Silk, współautorka książki "How Humans Evolved"

Doktor nauk humanistycznych Martie Haselton wykłada psychologię na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA) oraz w Instytucie Nauk Społecznych i Genetyki; zajmuje się m.in. badaniem wpływu cyklu owulacyjnego na kobiecą seksualność. Pracowała w redakcji czołowego czasopisma naukowego poświęconego tej tematyce - "Evolution and Human Behavior", obecnie zaś kieruje Pracownią Psychologii Ewolucyjnej UCLA.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (19 ocen)
5
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rikitana

Nie oderwiesz się od lektury

super ksiązka szkoda że takich rzeczy w szkołach nie uczą :( niezwykle ciekawa pod względem historii ale również nauki!
00

Popularność




Tytuł oryginału

HORMONAL

The Hidden Intelligence of Hormones

– how they drive desire, shape relationships,

influence our choices, and make us wiser

Copyright © 2018 by Martie Haselton

All rights reserved

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

Redakcja

Joanna Popiołek

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8169-639-5

Warszawa 2019

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojemu ojcu Markowi Bardenowi Haseltonowi.

Tęsknię za Tobą.

A także moim krewnym:

Jackie i Rickowi Seibom,

Pameli Haselton, Jodie, Timowi,

Taylor i Billie Niznikom,

a przede wszystkim moim dzieciom,

Georgii i Lachlanowi

WSTĘP

Nowy feminizm darwinowski

Kiedy zaczęłam prowadzić badania naukowe, dopisało mi szczęście i znalazłam to, o czym marzy każdy naukowiec – fascynujący, istotny społecznie temat badań, za mało zgłębiany, lecz obfitujący w „fakty stwierdzone empirycznie”.

W czasie gdy rozpoczynałam pracę nad kobiecymi cyklami hormonalnymi, naukowcy powszechnie zgadzali się co do tego, że ludzie bardzo różnią się od innych gatunków, a cykle hormonalne nie mają zbyt wiele wspólnego z wzorcami ludzkich zachowań seksualnych. Wszyscy sądzili, że ludzie „wyzwolili się” spod hormonalnej kontroli, podczas gdy nasi zwierzęcy kuzyni nadal pozostają pod jej wpływem. To myślenie po części opierało się na słusznej konstatacji, że ludzie mają pewne nietypowe cechy, w tym następującą – mogą uprawiać seks niemal w dowolnej chwili: w okresie szczytowej płodności po owulacji, ale również w innych fazach cyklu, nawet wtedy, gdy zapłodnienie jest niemożliwe, na przykład w trakcie ciąży, krótko po porodzie i podczas karmienia piersią, a także po menopauzie, gdy lata płodności już przeminęły. Tego rodzaju „przedłużona seksualność” tworzy jaskrawy kontrast ze wzorcami u innych ssaków.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że kobiety są inne. Nie jesteśmy automatami, które odczuwają skok poziomu estrogenów, a następnie doświadczają behawioralnego popędu na przykład do uprawiania seksu (lub do konkurowania z rywalką). Jednak zdobyta w toku edukacji wiedza o teorii ewolucji kazała mi brać pod uwagę fakt, że hormony mogą wpływać także na kobiety, kierując ich decyzjami seksualnymi i społecznymi. Hormony sterują reprodukcją, potężnym motorem doboru naturalnego. Wydawało się zatem, że to niezmiernie mało prawdopodobne, by hormony nie kierowały w jakiś sposób naszym zachowaniem.

W pierwszych badaniach w mojej pracowni stwierdzono, że kobiety w okresie szczytowej płodności wydają się cenić sobie seksowność męskich partnerów. Ponadto czuły się atrakcyjniejsze i miały ochotę na wyjście do klubu lub na przyjęcie, gdzie mogły spotkać mężczyzn. Wydawało się nawet, że zjawiają się w pracowni ubrane szykowniej, niekiedy w bardziej wydekoltowanych strojach. Wyglądało na to, że owulacja może pobudzać do rozglądania się za partnerem.

Chociaż początkowo widziałam w tych badaniach jedynie przedsięwzięcie uboczne, wnioski płynące z powyższych spostrzeżeń przedstawiały się zbyt kusząco, by je pominąć – musiałam dalej je zgłębiać. Jakież inne jeszcze ukryte sekrety kobiecego pożądania mogłabym odkryć w toku dalszych poszukiwań? Kontynuowałam je zatem przy pomocy licznych studentów oraz wielu cenionych współpracowników.

Piszę tę książkę po to, żeby się podzielić historią naszych fascynujących odkryć. Okazuje się, że mamy inteligencję hormonalną. Nasze hormony wywierają wpływ na wszystko, począwszy od pragnień związanych z partnerami (rozdziały 2 i 4) aż do popędu do rywalizacji (rozdział 5), na fizyczne i behawioralne zmiany zachodzące podczas ciąży i w okresie macierzyństwa (rozdział 7) oraz na „następny rozdział” naszego życia – menopauzę – w którym otwiera się przed nami możliwość nowych doświadczeń niezwiązanych z reprodukcją (rozdział 7).

Piszę tę książkę również jako wezwanie do działań mających na celu pozyskiwanie dalszych informacji o mózgach i ciałach kobiet. Mimo całej naszej wiedzy przez wiele dekad prowadzenie badań hamował pogląd, że mężczyzn – jeśli chodzi o informacje biomedyczne – można uznać za „płeć domyślną” („Skoro coś działa u mężczyzn, czemu nie miałoby również działać u kobiet?”). Zgodnie z tym tokiem myślenia kobiety ze swoimi cyklami hormonalnymi powodują za dużo zamieszania. Po co zawracać sobie tym głowę?

Uważam, że wiemy o hormonach i zachowaniach kobiet o wiele za mało, musimy zatem dowiedzieć się więcej, żebyśmy mogły podejmować we wszystkich fazach życia jak najlepsze decyzje. Jakie są następstwa tłumienia tabletkami cykli hormonalnych lub nawet całkowitego eliminowania menstruacji? Jak przedstawia się prawda o zachodzeniu w ciążę, gdy wkraczamy w trzecią, czwartą, a nawet piątą dekadę życia? Czy wynajdziemy jakiś magiczny środek na pożądanie dla kobiet, podobny do Viagry pomagającej mężczyznom w kłopotach w sypialni? Czy powinnyśmy rozważyć przyjmowanie w późniejszym okresie życia suplementacji hormonalnej? W książce odnoszę się do wszystkich powyższych pytań, ale nadal nie mamy na nie pełnych odpowiedzi, co przynosi szkodę zarówno kobietom, jak i mężczyznom.

Chcę również zaproponować odmienną perspektywę w spojrzeniu na kobiety i hormony. Poza kręgami akademickimi kobiety przez całe dekady wyśmiewano jako istoty „hormonalne” – a nawet „zbyt hormonalne”, by mogły sprawować urząd prezydenta. (Do końca życia nie zapomnę, jak 8 listopada 2016 roku wzięłam ze sobą moją córeczkę, żeby patrzyła, jak oddaję głos w wyborach, ufałam bowiem, że będzie świadkiem historycznego wydarzenia – wybrania pierwszej kobiety na urząd prezydenta). Można by pomyśleć, że te szowinistyczne poglądy są przestarzałe, ale – co szczegółowo opisuję w rozdziale 1 – obserwowałam, jak wciąż na nowo wysuwają się na pierwszy plan.

W naszych poglądach na temat cykli hormonalnych u mężczyzn i u kobiet widać podwójne standardy. Gloria Steinem podkreślała to w napisanym pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku eseju pod tytułem If Men Could Menstruate (Gdyby mężczyźni mogli miesiączkować)1. Dowodziła, że gdyby to mężczyźni miesiączkowali, okresy stałyby się źródłem męskiej dumy. Pisała również: „Przedmioty zaopatrzenia higienicznego byłyby refundowane z budżetu państwa i bezpłatne”. Następnie ciągnęła w żartobliwym tonie: „Oczywiście niektórzy mężczyźni nadal płaciliby za prestiż płynący z używania produktów takich marek, jak Tampony Paula Newmana, Ringowe Podpaski Muhammada Alego, Podpaski Maxi Johna Wayne’a i Wkładki Sportowe Joego Namatha «Na lekkie kawalerskie dni»”. (Więcej o ruchu na rzecz zmniejszenia „różowego podatku” piszę w rozdziale 3 w ustępie „Tampony za darmo!”).

Niektórzy uważają, że powstrzymają kobiety przed odnoszeniem sukcesów, jeśli przedstawią jakieś biologiczne wytłumaczenie dotyczące ich zachowań. Taki tok myślenia oznacza, że różnice między kobietami a mężczyznami, jeśli mają choć nieznaczne podłoże biologiczne, skażą kobiety na stereotypy godne dziewczynek, ograniczą ich rolę do macierzyństwa i każą im rozbijać się o szklany sufit, gdy będą próbowały coś osiągnąć na gruncie zawodowym. Dla naukowców ma zaś z tego wynikać wniosek, że informacje o hormonach i zachowaniach kobiet należy wyciszać. A najlepiej nie przywoływać takich stereotypów.

Sądzę, że jest odwrotnie. Nie pomagamy kobietom, tłumiąc przepływ informacji lub nie prowadząc badań naukowych, które mogłyby dostarczyć nam danych potrzebnych do udzielenia odpowiedzi na ważne pytania dotyczące hormonów. Moim zdaniem to, czego się dowiedzieliśmy o kobietach i hormonach, jest krzepiące. Nie jest to prosta historyjka o tym, że w tych kilku ostatnich dniach cyklu tracimy „przez hormony” zdolność racjonalnego rozumowania. To opowieść o tym, jak hormony kierują nami w trakcie wyłącznie kobiecych doświadczeń życiowych: od uczucia pożądania i przyjemności do wyboru partnera, urodzenia dziecka (o ile tego zechcemy) i jego wychowywania oraz przechodzenia do fazy życia po latach okresu rozrodczego. Są to doświadczenia kluczowe dla zrozumienia, co to znaczy być człowiekiem. Łączą nas one z kuzynami z innych gatunków ssaków, a nawet z gigantycznymi jaszczurami, które niegdyś wędrowały po Ziemi. Oczywiście robimy wszystko na swój własny, wyłącznie ludzki sposób, a przyczynę tego stanu rzeczy objaśnię w rozdziale 4.

Kiedy rozpoczynałam karierę naukową, myślałam, że nigdy nie dopuszczę, by do mojej pracy wkroczyła polityka. Aspirowałam do postawy obiektywnego naukowca. Same fakty, jeśli można prosić! Jednak polityka, a przynajmniej kontrowersje, szła moim śladem, dokądkolwiek zmierzałam. Zastosowanie myślenia ewolucyjnego w psychologii człowieka było (i jest) kontrowersyjne. Wszelkie biologiczne wyjaśnienia zachowań wita się w naukach społecznych z niepokojem, a ten fakt wiele razy wracał do mnie i kąsał! Wydaje się jednak, że wyniki moich badań dostarczają potężnych dowodów na istnienie śladów ewolucji, które odcis­nęły się na społecznej umysłowości człowieka. Tak więc te odkrycia zasługują na opublikowanie nie tylko dlatego, że są nowe i związane z seksem, lecz także ze względu na ich głębsze wnioski służące zrozumieniu sił, które kształtowały nasze umysły i zachowania. Te prace pomogły mi zdobyć naukową pozycję.

Stoczyłam niejedną bitwę. Publikuję odkrycia naukowe po skrupulatnej pracy i raczej wybieram długą drogę starań o najlepiej opracowane dane niż trasę szybką i łatwą. Napotykam jednak opór w postaci krytycznych publikacji na temat stosowanych w mojej pracowni metod naukowych, a także w formie insynuacji, że wyniki tak naprawdę uzyskujemy dzięki podejrzanym praktykom statystycznym, stwarzającym złudzenia odkryć. (Prawda zaś jest taka, że kiedy przyjrzeliśmy się dowodom związanym z tymi stwierdzeniami, przekonaliśmy się, iż świadczą o czymś wręcz odwrotnym do argumentów naszych krytyków. Nadal czekam na e-mail, w którym przeczytam: „Ups, nasz błąd!”). Zakrzykiwano mnie na konferencjach, pisano do mnie e-maile, od których aż opadała szczęka. Nie powiem, że mam klucz do wszystkich faktów naukowych – do danych z mojej pracowni oraz do prac innych badaczy podchodzę ze zdrową dozą sceptycyzmu. Rzekłabym jednak, że część tego konfliktu była zdecydowaną przesadą, godną chyba jakiegoś szekspirowskiego dramatu (gdyby poeta umieścił fabułę którejś ze swoich sztuk w jednej czy dwóch dużych amerykańskich uniwersyteckich placówkach badawczych).

Ocieram się o kontrowersyjne kwestie od wczesnego etapu kariery. Jeszcze przed ukończeniem studiów wiedziałam, że chcę być psychologiem, ale żywo interesowałam się tym, co uważałam za dziedzinę bardziej „hardcorową” – naukowymi wyjaśnieniami ludzkich zachowań na gruncie biologii, co podówczas nie należało do badań głównego nurtu. Pouczającym doświadczeniem przed wstąpieniem na ścieżkę naukową stały się dla mnie zajęcia z filozofii.

Profesor wytłumaczył studentom różnicę między dualizmem (zakładającym odrębne wyjaśnienia „umysłu” i „ciała” oraz istnienie jakiegoś krasnoludka sterującego umysłową maszynerią) a materializmem (czyli poglądem, że to mózg jest źródłem zachowań i kropka!). Po czym poprosił o odpowiedź przez podniesienie ręki. „Kto jest dualistą?”. Podniosły się ręce wszystkich obecnych w sali – oprócz mojej. „A kto jest materialistą?”. Entuzjastycznie podniosłam rękę i obrzuciłam wzrokiem kolegów ze studenckiej ławy, którzy wydali mi się teraz kompletnymi błaznami. Od tamtej chwili stawiam sobie za cel wykrywanie bzdur i ich miażdżenie.

W pierwszych latach studiów podyplomowych miałam okazję poznać słynnego biologa ewolucyjnego Stephena Jaya Goulda, słynącego z wielu rzeczy, a między innymi z tego, że nakreślił linię graniczną między ewolucyjnymi wyjaśnieniami ogromnej różnorodności materialnych form życia a wyjaśnieniami dotyczącymi ludzkich zachowań. Właśnie zaczęłam studiować psychologię ewolucyjną (którą omawiam w rozdziale 2) i uznałam, że jej logika ma nieodpartą siłę. Tak, istnieją ewolucyjne wyjaśnienia odnoszące się do naszych materialnych ciał i zbudowanych z narządów układów naszych organizmów, ale w dziedzinie nauki, którą studiowałam, również istnieją ewolucyjne wyjaśnienia odnoszące się do naszych umysłowych „narządów” (i wynikających z ich działania zachowań)!

Wśliznęłam się na zajęcia Goulda ze studentami biologii, w trakcie których można było zadawać pytania. Podniosłam rękę i zapytałam, dlaczego uważa psychologię ewolucyjną za dziedzinę kontrowersyjną. To wyraźnie nie było pytanie, które spodziewał się usłyszeć, więc w nietypowy dla siebie sposób trochę lawirował przy udzielaniu odpowiedzi, mówiąc o ideach trudnych do testowania i tak dalej. Pomimo faktu, że czułam się niezmiernie zdenerwowana, przemawiając przed setkami słuchaczy biologicznych studiów podyplomowych – a co dopiero przed tak wspaniałą osobistością, czyli samym Gouldem – zaczęłam go naciskać. Zapytałam go: no dobrze, a dlaczego w trzydziestu siedmiu kulturach na całym świecie widzimy tak przemożne wzorce dotyczące różnic co do tego, czego oczekują od swoich partnerów mężczyźni i kobiety? (Omawiam to zagadnienie w rozdziale 4). Odpowiedział: hm, no cóż, może coś w tym jest. Punkt dla niszczycielki bzdur! Po prostu złapałam bakcyla.

Opowiadam to wszystko nie dlatego, że sprzeciwiam się działaniom aktywistów politycznych, a z pewnością nie dlatego, iż jestem przeciwna uczuciom, które każą ludziom dążyć do obalenia barier przeszkadzających w wyrównywaniu szans. Podzielam te uczucia, gdyż sama jestem feministką. Uważam, że kobiety nie mają wszystkich szans, którymi dysponują mężczyźni, zwłaszcza w biznesie, rządzie i nauce. (Uważam również, że kobiety mają pewne ważne szanse, których pozbawieni są mężczyźni, choć zapewne jest ich mniej). Zdaję sobie sprawę z istnienia stereotypów, którymi posługują się nawet wykształceni feminiści obu płci i które każą nam niesprawiedliwie oceniać mężczyzn i kobiety. Chcę jednak wysunąć argumenty na rzecz nowego typu feminizmu – nowego feminizmu darwinowskiego.

Ten rodzaj feminizmu szanuje naszą biologię i dąży do jej pełnego zbadania. Kobiety mają prawo rozumieć historię – w tym historię ewolucji – która ukształtowała nasze ciała i umysły. Potrzebujemy dokładniejszych informacji o naszej naturze biologicznej i hormonalnej. Owszem, niektórzy ludzie przyjmą uproszczony pogląd lub nawet będą z seksistowskich motywów twierdzić, że kobieca biologia to „przeznaczenie”. Jeśli jednak czegoś się nauczyliśmy, to tego, że choć biologia odgrywa ważną rolę, nasz kontekst społeczny (oraz umiejętność refleksji i dokonywania wyborów) ma równie duże znaczenie. Sądzę zatem, że możemy stawić czoło ludziom wysuwającym te uproszczone argumenty. Wyjaśniamy sporne kwestie. Mówimy: tak, to biologiczny fundament zachowań zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Najlepiej jednak go rozumieć i pozbyć się ignorancji, nie sądzicie?

Uważam również, że im lepiej rozumiemy pochodzenie i działania naszych hormonalnych impulsów, tym lepiej potrafimy ująć je w karby (albo zignorować, jeśli tak zdecydujemy). Tak brzmi kluczowe przesłanie tej książki (zwłaszcza rozdziałów 7 i 8).

Miałam też jeszcze jeden powód do napisania książki – chodzi o moich studentów, zwłaszcza tych, którzy zajmowali miejsca w sali podczas moich odbywających się na pierwszym roku studiów licencjackich zajęć z tak zwanego zestawu nauk o płci, czyli interdyscyplinarnego kursu na temat płci biologicznej i kulturowej, który prowadzę z cudownymi współinstruktorami na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (University of California, Los Angeles, UCLA). Kurs przyciąga mnóstwo studentek oraz wiele osób nietypowej płci kulturowej, zainteresowanych tymi zajęciami ze względu na rodzaj badań, które nazywamy „badaniem siebie” (me-search). Chciałam im pokazać, że jeżeli chcą, mogą prowadzić działalność naukową, nawet jeśli nie przypominają wyglądem lub zachowaniem szablonowej fotografii naukowca (zazwyczaj mężczyzny) w białym fartuchu. Na koniec semestru odbywamy „posiedzenie okrągłego stołu” z udziałem wszystkich profesorów oraz instruktorów studiów podyplomowych. Wygłaszamy opinie i rozmawiamy o istotnych dla danej tematyki badaniach, lecz najpierw pytamy studentów, co o tym myślą. Zadajemy im pytania takie jak to: „Czy powinniśmy wprowadzić w życie parytet płci, żeby przyjmować na fizykę tyle samo kobiet, co mężczyzn?”. (Studenci prawie zawsze odpowiadają na to „nie”. Chcą mieć wybór i nie życzą sobie być zmuszani).

Przez kilka ostatnich lat w ramach tych dyskusji opowiadałam pewną historyjkę. Rozpoczęłam właśnie studia podyplomowe i uznałam, że kobiecość stoi w sprzeczności ze wspomnianą szablonową fotografią na szereg sposobów mogących podważyć moją wiarygodność naukową. Podjęłam zatem świadomy wybór, by ją stonować i przyjąć wersję „to” jako swój kobiecy wygląd. Żadnego makijażu. Dżinsy, sweter i sneakersy. Włosy prosto spod prysznica. Chciałam być traktowana poważnie i zyskać sobie akceptację. Po pewnym czasie poczułam się jednak niczym przebieraniec w stroju, który wydał mi się czymś nieszczerym. Wtedy, jak to relacjonuję studentom: „Pewnego dnia powiedziałam sobie: «A pieprzyć to!». Zamierzam być tym, kim jestem, i wyglądać, jak wyglądam, a jeśli będę musiała bardziej się starać, bo jestem kobietą robiącą w nauce, to trudno”. Nie chciałam dać się uwikłać w mylny kobiecy stereotyp.

Mam nadzieję, iż ta książka dowiedzie, że żadna kobieta nie powinna dać się powstrzymać przez mylny hormonalny stereotyp. W istocie sądzę, że powinniśmy nawet wymazać słowo „hormonalny” – jesteśmy przecież istotami hormonalnymi i cieszymy się z tego, ponieważ to hormony obdarzają nas przyjemnością, prowadzą nas przez życie i sprawiają, iż wszyscy jesteśmy mądrzejsi.

1G. Steinem, If Men Could Menstruate, w: Outrageous Acts and Everyday Rebellions (NAL, Nowy Jork 1986), zamieszczone przez Sally Kohn na stronie http://ww3.haverford.edu/psychology/ddavis/p109g/steinem.menstruate.html.

1

Kłopot z hormonami

„Nie proś Holly o podwyżkę właśnie dzisiaj, bo pożre cię żywcem”. A to dlaczego? To przez hormony. „Przez minutę wszystko ją cieszy, a w następnej chwili się wścieka”. To przez hormony. „A niech to, ależ impulsywnie ona do wszystkiego podchodzi”. To przez hormony.

„Trudna kobieta… maszyna do robienia dzieci… szalona damulka… gorąca mamuśka… królowa śniegu… dziwka na wrotkach”.

Bez względu na to, jak nowoczesna i postępowa może być epoka, w której żyjemy (lub możemy ją za taką uważać), te wszystkie stereotypy na temat kobiet są dzisiaj w dużej mierze aktualne. Z całą pewnością nie zniknęły w ostatnim stuleciu, gdy kobiety weszły w rekordowej liczbie na rynek pracy, awansowały na czołowe pozycje praktycznie w każdej dziedzinie życia i ostatecznie wśród absolwentów amerykańskich szkół ponadpodstawowych i wyższych uczelni górują liczbowo nad mężczyznami2.

Nie są to jednak po prostu zwyczajne stereotypy, ponieważ zawierają element biologiczny, odróżniający je od innych wyświechtanych określeń typu „dama w opałach”. Owe poglądy na temat kobiet wraz z wieloma innymi, pojawiającymi się w codziennych sytuacjach w pracy, w domu, w szkole, wynikają z jednej głównej idei – że hormony sterują zachowaniami kobiet, co wyraża powiedzenie: „To przez hormony”.

„To przez hormony” – comiesięczne wahania poziomu estrogenów oraz innych kobiecych hormonów płciowych każą jej zachowywać się w ten sposób. Nie jest to jednak zbyt atrakcyjne stwierdzenie.

A oto prawda – może to faktycznie przez hormony, ale wszyscy ludzie, mężczyźni i kobiety, przechodzą cykle hormonalne. (Nikt nigdy nie powie o mężczyźnie, że „to przez hormony”, przynajmniej nie z taką samą negatywną konotacją, choć przecież poziom testosteronu też wzrasta i spada zgodnie z cyklem dobowym, a nie miesięcznym). Może to brzmi odrobinę obyczajniej niż zwrot „ma ciotkę”, lecz wydaje się, że do kobiet na dobre przylgnęła ta hormonalna łatka.

A oto problem – tłumaczenie sobie kobiecego zachowania (zwłaszcza uważanego za jawnie agresywne, niezrównoważone lub w jakiś sposób niezgodne z osobowością danej dziewczyny lub kobiety) przez przypisanie go działaniu hormonów płciowych jest rażącym i szkodliwym uproszczeniem. To w zasadzie znaczy, że kobiety nie panują albo tylko słabo panują nad swoim postępowaniem, gdyż rządzi nimi biologia. Taka uproszczona interpretacja usuwa jednak w cień coś cennego, ważnego i odmieniającego życie tak kobiet, jak i mężczyzn.

Cykle hormonalne kobiet faktycznie ucieleśniają pół miliarda lat mądrości ewolucyjnej. Chociaż hormony z całą pewnością wpływają na kobiece zachowania – napisałam w końcu całą książkę na ten temat – w kobiecym cyklu płodności tkwi ukryta inteligencja, pradawna wiedza, którą kobiety mogą wykorzystać do podejmowania najlepszych decyzji we współczesnym życiu. Za codziennymi zachowaniami interpretowanymi często po prostu jako „działanie hormonów” kryje się proces biochemiczny, który pomagał miliardom samic z tysięcy gatunków wybierać partnerów, unikać gwałtu, konkurować z rywalkami, walczyć o zasoby i wydawać na świat potomstwo o korzystnych genach oraz dobrych perspektywach. Żeby sprostać tym wyzwaniom, kobiece mózgi w toku ewolucji sprzymierzyły się z hormonami, zamiast ulegać zaburzeniom pod ich wpływem.

To głównie dzięki hormonom przetrwaliśmy i mamy się dobrze.

Biologia nie jest przeznaczeniem (choć ma znaczenie polityczne)

Jako naukowiec oraz feministka przekonałam się, że wszelkie dyskusje o kobiecych hormonach i roli, jaką odgrywają w kształtowaniu zachowań, mogą stanowić niebezpieczny teren dyskusji, nawet w kręgach ludzi o podobnych poglądach. Najpierw mnie to zaskakiwało – sądziłam, że wszyscy będą chcieli skorzystać z tej wiedzy, zwłaszcza kobiety. Mamy prawo rozumieć, jak działają nasze ciała oraz umysły i dlaczego. Dostrzegłam jednak, że fakty najpierw są dobierane wybiórczo, a następnie gubią się w zmiennym nurcie polityki dotyczącej płci. Źle poinformowani seksiści wciąż znajdują sposoby naginania prawdy i wykorzystywania różnic biologicznych jako przeszkody zbyt wysokiej, by kobiety mogły ją pokonać. Feministki słusznie nie chcą do tego dopuścić. Wskutek takiej dynamiki oddzielenie mitu od rzeczywistości staje się trudne.

Weźmy na przykład wysoce kontrowersyjny reportaż CNN z wyborczego roku 2012, kiedy to – jak mogło się wydawać – same hormony poszły na wybory. Dwa tygodnie przed głosowaniem stacja nadała materiał na temat pochodzącego z internetu doniesienia, że według oczekujących na rychłą publikację wyników pewnego badania3 żyjące w stanie wolnym kobiety będące w okresie owulacji (i szczytowej płodności) faworyzują prezydenta Baracka Obamę i jego politykę, a nie gubernatora Mitta Romneya. W materiale w ten oto sposób wyjaśniono spostrzeżenia badaczy: „W okresie owulacji kobiety «czują się seksowniejsze», bardziej skłaniają się więc ku liberalnym postawom wobec przerywania ciąży i równości w małżeństwie”4. Tymczasem kobiety zamężne lub żyjące w wiernych związkach, twierdzono w reportażu, skłaniają się ku bardziej konserwatywnemu Romneyowi.

Materiał dzięki pisanym błyskawicznie blogom oraz internetowym serwisom z wiadomościami spotkał się z szybką i wściekłą reakcją. Katie Baker pisała w „Jezebel”: „CNN uważa, że zwariowane damulki głosują waginami”. „Zadowolona z siebie mężatka napalona na Obamę, lecz tylko wtedy, kiedy nie ma owulacji” – takim nagłówkiem Kate Clancy opatrzyła swoją odpowiedź na stronie internetowej czasopisma „Scientific American”. „Dokładnie taki koszmarny obraz Kobiet Szalejących Podczas Wyborów i Oceniających Kandydatów Według Mocno Zarysowanego Podbródka tak długo nękał kandydatów płci żeńskiej”, pisała na łamach „Washington Post” Alexandra Petri. Sieć CNN po kilku dniach zdjęła reportaż z anteny, dziennikarza wyśmiano, a głównego autora wspomnianego badania zasypano lawiną nienawistnych e-maili.

Wycofanie materiału przez CNN oceniono jako zwycięstwo kobiet, znak ich politycznego awansu oraz odejście świata od polityki z lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy pewien prominentny polityk stwierdził, że „szaleńczy wpływ hormonów” dyskwalifikuje kobiety jako kandydatki na stanowiska przywódcze. Doktor Edgar Berman był członkiem Komitetu Demokratycznej Partii Narodowej ds. Priorytetów Narodowych, głównym doradcą wiceprezydenta Huberta Humphreya oraz jego osobistym lekarzem. Kiedy w 1970 roku pewna członkini Kongresu zaproponowała objęcie przez partię najwyższym priorytetem kwestii praw kobiet, Berman udzielił odpowiedzi odmownej w lekceważącym i jawnie wiktoriańskim stylu. Podał cykl miesięczny i menopauzę jako powody, dla których kobiety nigdy nie uzyskają równości.

„Jeśli ktoś zainwestuje w akcje banku – dowodził – nie zechce, żeby prezes tego banku udzielał kredytów pod owym szaleńczym wpływem hormonów w tym konkretnym okresie”. Po czym ciągnął: „Przypuśćmy, że urzędujący w Białym Domu prezydent – kobieta w okresie menopauzy – musiałby w tym czasie podjąć decyzję w sprawie Zatoki Świń, która oczywiście była kiepską decyzją, albo jakiejś innej scysji z Rosjanami w związku z Kubą”. Berman w zasadzie sugerował, że chimeryczna przywódczyni wolnego świata podniosłaby w Gabinecie Owalnym słuchawkę czerwonego telefonu i ochrzaniła lokatora Kremla, rozpętując tym nuklearny holokaust. (Piszę te słowa – o ironio! – po wyborach prezydenckich z 2016 roku).

Pewne fakty świadczą o tym, że Berman – zagorzały demokrata i orędownik takich spraw kobiet, jak żłobki i przedszkola oraz łatwiejszy dostęp do antykoncepcji – starał się zwrócić dyskusję ku kwestiom w rodzaju Wietnamu i próbował obrócić problem w żart; jeśli tak, to srodze brakowało mu umiejętności słuchania, a także wyczucia czasu przy kabaretowych popisach. Działo się to w kluczowym dla ruchu kobiet momencie, kiedy jego przywódczynie starały się zwrócić uwagę na sprawy takie jak równa płaca i budowały poparcie dla uchwalenia poprawki do Konstytucji w kwestii równości praw obu płci. A tu zjawia się Berman, który wypowiada puentę potwierdzającą pogląd seksistów, że miejsce kobiety jest w domu. W 1970 roku, tym samym, w którym Berman uznał kobiety za istoty zbyt podległe wpływom hormonów, na antenie zadebiutował program The Mary Tyler Moore Show z udziałem nastawionej na zrobienie kariery Mary Richards. Jednakże konkurs piękności Miss Americanadal przyciągał więcej widzów niż Mary, a Samantha – bohaterka serialu Ożeniłem się z czarownicą – mimo swojej dzielności spędzała mnóstwo czasu na sprzątaniu domu (jak zwykła śmiertelniczka).

Chociaż nie było jeszcze internetu, nie upłynęło dużo czasu, a o uwagach Bermana dowiedziała się opinia publiczna i w ciągu paru miesięcy złożył on rezygnację ze stanowiska w komitecie. Zakwestionowano nie tylko jego poglądy polityczne, lecz także wiedzę naukową. „Mówienie o «szaleńczym wpływie hormonów» jest nonsensem lub przynajmniej grubą przesadą”, powiedział endokrynolog z Harvardu, doktor Sidney Ingbar, wyrażając opinię profesjonalisty, którą podchwycili inni. „Każdy, kto się autorytatywnie tak wypowiada – dodał psychiatra, doktor Leon J. Epstein z Uniwersytetu Kalifornijskiego – stoi na pewnym gruncie uprzedzeń albo niepopartego dowodami przekonania”5.

Jednak w przeciwieństwie do CNN Berman nie wycofał swoich stwierdzeń, a faktycznie poszedł w zaparte. Pisał później w obronie swoich komentarzy: „Żaden lekarz (ani większość kobiet) nie może zaprzeczyć, że w pewnych okresach życia u wielu kobiet występują stres i zaburzenia emocjonalne dalece wykraczające poza te, których doświadcza przeciętny mężczyzna. Wyraziłem w zasadzie tylko to, że w okresach napięcia cenię sobie męską zdolność oceny sytuacji przy podejmowaniu kluczowych decyzji. […] Nie mogę cofnąć i nie cofnę naukowo potwierdzonej prawdy”6.

Oczywiście za uwagami doktora Bermana nie stoi żadna „naukowo potwierdzona prawda”. Wyrażał on jednak rozpowszechniony pogląd o kobietach, utrzymujący się przez pokolenia, a nawet stulecia – że kobiece hormony to coś chaotycznego i problematycznego, coś, co wymaga „naprawy”. Menstruację i menopauzę uznawano za tematy żenujące, a lekarze nie udzielali kobietom zbyt wielu informacji o ich organizmach. Mówiono o „niedyspozycji” i „zmianie”, a pomiędzy nimi mętnie napomykano o takich sprawach, jak seks, ciąża i poród.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Berman wygłaszał te oburzające stwierdzenia, w Bostonie zebrała się grupa kobiet. Właśnie opublikowały broszurkę, liczącą 193 połączone zszywaczem strony, poświęconą zagadnieniom zdrowia reprodukcyjnego kobiet, obrazowo ukazującą tematykę życia seksualnego, ciąży, porodu, przerywania ciąży oraz inne zagadnienia stanowiące wówczas tematy tabu. Później wprowadziły w tej skromnej, wydanej na papierze gazetowym, lecz śmiałej broszurze poprawki i przekształciły ją w pierwsze wydanie książki Our Bodies, Ourselves7, przebojowej pozycji stanowiącej biblię kobiecego zdrowia, która zmieniła sytuację, przekazując wiedzę o kobiecym ciele – i wiążącej się z nią władzy – bezpośrednio w ręce kobiet8.

Przeszłyśmy długą drogę, kochana. Mimo to warto pamiętać, jak dużo jeszcze jest przed nami. Nie zapominajmy, co w 2015 roku powiedział kandydat na prezydenta Donald Trump, narzekający na dziennikarkę naciskającą go w sprawie jego obraźliwych wypowiedzi o kobietach; sugerował, że to dlatego, iż „krew wypływała z niej wszędzie”.

Innymi słowy, choć minęło czterdzieści pięć lat, to wszystko nadal przez hormony.

Błędne koło (hormonów)

Przed zagłębieniem się w obszerne materiały poświęcone hormonom i zachowaniom kobiet powstrzymuje nas nie tylko męska tendencyjność. Czasem największe bariery stawiają same kobiety, w tym te, które poświęciły się sprawie równości mężczyzn i kobiet w miejscu pracy.

Zgodnie z tym tokiem myślenia, kiedy tylko uznamy istnienie różnic między płciami, oddamy w tej batalii teren przeciwnikowi i nigdy nie będziemy traktowane na równi z mężczyznami. Zamiast tego będziemy postrzegane jako słabsze, mniej odporne, mające mniejsze możliwości. O kobiecie w ciąży będzie się myśleć, że usłucha hormonalnego zewu macierzyństwa i nie będzie chciała wrócić do pracy, więc nie ma sensu jej awansować. Starsza kobieta po menopauzie nie zdoła zaś dać z siebie wszystkiego, gdyż bezsenne, wypełnione uderzeniami gorąca noce i roztargniony kobiecy mózg pogorszą jej sprawność w pracy, ponadto w niektórych dniach naprawdę trudno będzie z nią wytrzymać. Jej też zatem nie warto awansować.

Moja znajoma artystka niedawno zetknęła się z taką linią rozumowania, choć w dość zaskakujący sposób. Mimo że wykonywana przez nią praca miała wzmocnić pozycję kobiet, nagle pokazano jej, gdzie jej miejsce, a zrobiły to inne feministki. Kiedy przyjaciółki zapytały ją przy kolacji, nad czym pracuje, opisała swoje najnowsze przedsięwzięcie – internetową instalację artystyczną o nazwie The Invisible Month (Niewidzialny miesiąc)9, żartobliwą prezentację wizualną o tym, jak poziomy estrogenów i progesteronu wpływają na zachowanie kobiety, uporządkowaną zgodnie z dwudziestoośmiodniowym cyklem hormonalnym i wykorzystującą metaforę kwiatu – wypuszczanie pączka, kwitnienie i więdnięcie.

Na przykład gdyby osoba odwiedzająca stronę kliknęła ikonę oznaczającą „fazę wypuszczania pączka”, otrzymałaby ogólne informacje o poziomach estrogenów i progesteronu, a także odczytałaby dane (uzupełnione cytatami z literatury naukowej) takie jak te: „W ciągu tego pierwszego tygodnia poziom estrogenów wzrasta i rośnie również dobre samopoczucie. Nastrój jest podwyższony, sen – spokojny. Kobiety myślą klarownie i mają wyśmienitą zdolność koncentracji”. Gdyby osoba odwiedzająca stronę kliknęła późniejszą fazę cyklu, powiedzmy, „fazę kwitnienia”, mogłaby ujrzeć coś takiego: „Kobiety są teraz bardziej otwarte wobec mężczyzn. W owulacyjnej fazie cyklu kobiety chętniej dają swój numer telefonu przygodnie poznanym w parku nieznajomym”. (Chociaż w tym wypadku rzeczywistość wygląda tak, że musieliby to być bardzo przystojni nieznajomi). Albo w „fazie więdnięcia”: „Ból głowy związany z miesiączką ogranicza wydajność w pracy”.

„To, o czym mówisz – stwierdziła zaniepokojona jedna z przyjaciółek – oznacza, że kobiety nie mają wolnej woli”. Inna dodała: „Racja! Co będzie, jeśli twój projekt trafi w niewłaściwe ręce, powiedzmy, naczelnego dyrektora z Goldman Sachs Group, przekonanego, że kobiety nie mogą zajmować kierowniczych stanowisk?”. Jeszcze inna dorzuciła: „W zasadzie dajesz do zrozumienia, że jeśli kobieta mówi «nie», wystarczy tylko zapytać ją za dwa tygodnie, żeby usłyszeć «tak»”. Głosy krytyki nie ustawały. Artystka była oszołomiona taką reakcją. To wszystko mówiły odnoszące sukcesy, wykształcone i postępowe osoby, lecz domagały się najwyraźniej porzucenia przedsięwzięcia i schowania tych informacji pod korcem, żeby kobiety przez to nie ucierpiały.

Oryginalna misja artystki była prosta. „Tworzyłam tę pracę w ramach działalności publicznej”, wyjaśniła; miało to pomóc kobietom i mężczyznom dostrzec, w jaki sposób wewnętrzny proces w organizmie wywiera wpływ na zewnętrzne zachowanie10. Autorka pracy mówi, że koncepcja wnętrza oraz tego, co leży na zewnątrz, od dawna przykuwała jej artystyczną wyobraźnię. W ramach pracy The Invisible Month tworzyła sztukę, a jednocześnie dzieliła się informacjami, o których sądziła, że inne kobiety zechcą je poznać i z nich skorzystać. Jej przyjaciółki jednak uznały, że otwiera puszkę Pandory pełną polityki płci.

Znam to uczucie.

Wylewanie biologicznego dziecka z seksistowską kąpielą

Kiedy po raz pierwszy przystępowałam do badań nad cyklem hormonalnym, moja dziedzina nauk społecznych była mocno oparta na idei, że my, ludzie o dużych, ładnych móz­gach i przeciwstawnych kciukach, ogromnie różnimy się od naszych przyjaciół z królestwa zwierząt. Chociaż oczywiście przyjęliśmy do wiadomości istnienie pewnych kluczowych więzi ewolucyjnych, jeśli chodzi o umysły, pragnienia i zachowania seksualne, to wykreślamy pomiędzy nami a nimi linię graniczną. Uprawiamy seks, kiedy chcemy, nie wtedy, gdy nakazuje nam to natura. Inne ssaki pozostają na łasce i niełasce hormonów, a wszystko w imię reprodukcji. Wiewiórki biegają wokoło i zachowują się niespokojnie, po czym wskakują na siebie. My zaś wymieniamy się numerami telefonów.

Można powiedzieć, że w moich badaniach chodzi o obserwowanie zwierzęcia w człowieku, i to robię przez całe swoje życie zawodowe. Doszukiwanie się tych zwierzęco-ludzkich związków nie zawsze bywa popularne w niektórych kręgach akademickich lub w pewnych dziedzinach nauki, w których przeważa myślenie, że ludzie są istotami o zaawansowanej kulturze, złożonej umysłowości i emocjach przeplatających się z wolną wolą. Przez setki lat niezliczone rzesze naukowców trudziły się nad ustaleniem rzeczywistych różnic między człowiekiem a zwierzęciem. Całe dziedziny nauki oraz samo społeczeństwo powstały wokół koncepcji, że natura ludzka czyni nas istotami szczególnymi, odmiennymi, lepszymi. Jeśli coś robimy, to mamy po temu swoje powody, a nie dlatego, że pozostajemy na łasce jakiejś reakcji chemicznej uruchomionej przez hormony płciowe. Działamy kierowani przez naszą elegancką naturę ludzką, a nie podstawowe zwierzęce instynkty.

Jednak dokonane w mojej pracowni odkrycia wskazują, że płodne kobiety wyszukują najatrakcyjniejszych mężczyzn – dokładnie to samo dzieje się między samicami i samcami zwierząt z rzędu naczelnych, u chomików oraz innych licznych gatunków. (Szczegółowo omawiam te badania w rozdziale 5). Badałam hormony i relacje między zwierzętami i dostrzegłam u wszystkich gatunków wzorzec zachowania, którego niepodobna zignorować. W bardzo prostym ujęciu: kiedy samice małp, szczurów, kotów, psów oraz innych zwierząt znajdują się w tej fazie cyklu hormonalnego, w której prawdopodobieństwo zajścia w ciążę jest największe, zachowują się w sposób jak gdyby obliczony na przyciągnięcie samców obiecujących wydanie na świat dostosowanego potomstwa – „dostosowane” oznacza, że jest obdarzone większą zdolnością przeżycia i reprodukcji w rodzimym środowisku. U poszczególnych gatunków oczywiście manifestuje się to inaczej, lecz nie mogę się zgodzić z poglądem, jakoby ludzie całkowicie nie wykazywali tego przewidywalnego zjawiska fizycznego.

Kobiety są zdolne do zapłodnienia zaledwie przez kilka dni w miesiącu, przez co płodność u ludzi jest procesem nieco delikatnym i ulotnym. Dlaczego zatem nie mielibyśmy dysponować sposobem podejmowania w tym czasie jak najlepszych decyzji seksualnych? Począwszy od roku 2006 zaczęłam publikować wyniki badań wykazujące, że kobiety w okresie „szczytowej płodności” faktycznie zmieniają zachowanie. Między innymi stwierdziłam, że rośnie u nich motywacja do wychodzenia do klubów i na przyjęcia, zaczynają zauważać mężczyzn innych niż „główni partnerzy”, tonacja ich głosów podnosi się do bardziej kobiecej, ubierają się w stroje bardziej zwracające uwagę, a woń ich ciała staje się atrakcyjniejsza dla mężczyzn11. Podążałam w kierunku całkowicie sprzecznym z założeniem, że u ludzi zachowania seksualne „wyzwoliły się” spod hormonalnej kontroli. Zamiast tego twierdziłam, że w zachowaniach kobiet w okresie płodności pobrzmiewają echa zachowań zwierzęcych – zmianie ulegają ich pragnienia natury seksualnej i występują u nich widoczne oznaki płodności. Tak więc płodność u kobiet nie jest cechą całkowicie ukrytą, lecz uzewnętrznia się, choć w bardziej ograniczony sposób niż u naszych kuzynów z rzędu naczelnych.

Szybko zdałam sobie sprawę, że część ludzi nie lubi, kiedy im się przypomina, iż mieliśmy niegdyś ogony. Moje badania uznano za radykalne. Niektórym zdawało się, że lekceważę prowadzone przez całe pokolenia poszukiwania naukowe i mówię: „Zgadnijcie, co wam powiem – jesteśmy tylko stadem zwierzaków”.

Radykalne – a przy tym w stylu retro. Inni bowiem uznawali moje spostrzeżenia za próbę popchnięcia kobiet o krok wstecz. Elektryzowały ich te części badań, które ze względu na popularność trafiły na okładki – na pierwszej stronie „Good Morning America” ukazał się artykuł Does Your Cycle Make You Sexier? (Czy twój cykl przydaje ci seksowności?) – natomiast ci sami ludzie w dużej mierze ignorowali szersze implikacje moich prac, które informują nas, że kobiety w toku ewolucji wykształciły wyśmienite zachowania seksualne w odpowiedzi na trudne wyzwania związane z reprodukcją, wychowywaniem dzieci, a nawet własnym przeżyciem. Jednak kiedy tylko wskazywałam różnicę zachowań u mężczyzn i kobiet, traktowano mnie jak kogoś, kto leje wodę na młyn seksistów. Podobnie jak moją znajomą artystkę (albo naukowca, który rozpętał burzę w CNN), oskarżano mnie o wysuwanie idei przyczyniających się do marginalizacji kobiet; miałam rzekomo nazywać je „istotami hormonalnymi”.

Przed czterdziestu laty – mniej więcej wtedy, kiedy doktor Edgar Berman wydał książkę, której jeden rozdział nosił tytuł The Brain That’s Lame Lies Mainly in the Dame (Rozumu niewiele jest w kobiecym ciele) – kobiety staczały ciężkie boje o wprowadzenie feminizmu do głównego nurtu ruchów społecznych i przerzucenie mostów nad przepaścią dzielącą obie płcie przez umniejszanie różnic męsko-damskich, jeśli nie całkowite zaprzeczanie ich istnieniu. Począwszy od końca lat sześćdziesiątych XX wieku z inspiracji feministek opublikowano nawet serię artykułów naukowych kwestionujących istnienie zespołu napięcia przedmiesiączkowego (ang. premenstrual syndrome, PMS). (A jeśli naprawdę chcesz rozwścieczyć jakąś kobietę, powiedz jej, że odczuwany przez nią dyskomfort fizyczny i emocjonalny to tylko wytwór jej wyobraźni). W imię równości praw przez całe dekady za nietakt uznawano podkreślanie różnic w zachowaniach mężczyzn i kobiet. Opowiadanie dowcipów, że mężczyźni nie lubią pytać o drogę, to jedno, ale ja mówiłam o tym, jak hormony płciowe wpływają na działanie mózgu u kobiet, a to już inna historia.

Moimi badaniami obraziłam dwa obozy: tych, którzy odrzucali opisywany przeze mnie związek między zachowaniem zwierzęcym i ludzkim, oraz tych, którzy zaprzeczali istnieniu wykreślanej przeze mnie linii rozgraniczającej kobiety i mężczyzn. Moje prace naukowe i metody poddawano bacznej kontroli, a krytycy nawet posunęli się do oburzającego twierdzenia, że w mojej pracowni nagina się dane.

Chciałabym myśleć, że te kontrowersje zniknęły, ale tak się nie stało i wątpię, czy kiedykolwiek się stanie. Redaktorzy wiadomości, wydawcy oraz inni twórcy popkultury lubią nadawać nauce seksualny posmak, żeby przyciągnąć uwagę odbiorców. O ile zatem nadal będą opisywali prace moje oraz innych badaczy z tej dziedziny nauki w ten sposób (oto przykład z „New York Post”: Horny of Plenty: Passionate Evolutionary Biology of Human Attraction [Żądni obfitości: namiętna biologia ewolucyjna ludzkiej atrakcyjności]), temat nadal będzie budził kontrowersje.

Tym zaś, co prawdopodobnie nie przebije się na pierwsze strony gazet, są prezentowane tu prawdziwe nowości. Lepsze zrozumienie sposobu działania naszych ciał i mózgów nie szkodzi prawom kobiet, ale im sprzyja, a w tej dziedzinie musimy się jeszcze dowiedzieć wielu rzeczy. Stanowi to znaczną część mojej motywacji. Musimy więcej się dowiedzieć na temat wpływu hormonów na nasze relacje międzyludzkie, w tym seksualne i miłosne, a także związki z przyjaciółmi i krewnymi. Są to bowiem relacje kształtujące całość ludzkich doświadczeń zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Musimy również lepiej zrozumieć wpływ hormonów na nasze zdrowie i dobre samopoczucie. W tym celu jednak musimy sprowadzić do pracowni naukowych więcej kobiet – i to nie tylko w roli badaczek.

Dlaczego wynaleziono dla mężczyzn Viagrę?

Przez dziesięciolecia ważne badania biomedyczne dotyczące chorób (takich jak nowotwory) oraz skuteczności działania leków przeprowadzano z udziałem mężczyzn, a kobiety w dużej mierze z nich wyłączano. Nawet badania nad udarami mózgu, częstszymi i częściej śmiertelnymi u kobiet niż u mężczyzn, niegdyś skupiały się niemal wyłącznie na mężczyznach, a lekarzom brakowało wiedzy o diagnozowaniu chorób serca u kobiet, ponieważ wszystkie badania przeprowadzano z udziałem mężczyzn. Dzisiaj sytuacja nieco się poprawiła i do badań klinicznych włącza się więcej kobiet oraz przedstawicieli mniejszości, ale daleko im jeszcze do sprawiedliwego parytetu.

Przepaść między płciami w badaniach laboratoryjnych jest zjawiskiem nader rzeczywistym, do tego stopnia, że Narodowe Instytuty Zdrowia (National Institutes of Health, NIH) niedawno podjęły działania, by naukowcy ubiegający się o granty na badania na zwierzętach musieli spełnić wymóg włączania w równych proporcjach osobników obu płci. Jeśli ubiegający się o grant zechce badać tylko jedną płeć, będzie musiał mieć „mocne uzasadnienie” powodu wykluczenia drugiej12. Oczywistymi wyjątkami mają być schorzenia związane z określoną płcią, takie jak rak jajnika lub gruczołu krokowego, ale NIH stawiają sobie jako wyraźny cel zachęcenie do szerszych i skuteczniejszych badań nad chorobami i ich leczeniem.

Jeśli nie jest się naukowcem, można się przede wszystkim zastanawiać, dlaczego do badań laboratoryjnych nie bierze się jednakowej liczby szczurzych samców i samic. Dlaczego więcej jest badań na samcach? Czy to kwestia kosztów? Dostępności? Naprawdę dzieje się tak z wielu powodów, między innymi po prostu wskutek takiej tendencji. Kiedy w XX wieku zaczęto na serio prowadzić nowoczesne badania medyczne na zwierzętach, kwestie zdrowia kobiet, a także mniejszości etnicznych, nie należały do priorytetów, a naukowcy nie w pełni pojmowali różnice biologiczne między obu płciami. Standardy naukowe, w tym prowadzenie badań wyłącznie z męskimi uczestnikami, odzwierciedlały tendencję kulturową, stanowiącą wówczas normę; w rezultacie przez całe pokolenia nasza wiedza o pewnych schorzeniach, takich jak depresja poporodowa, albo o przyczynach wyższych wskaźników występowania pewnych nowotworów u Afroamerykanów pozostawała daleko w tyle.

Oprócz tendencji istniał również inny powód niewłączania samic do badań na zwierzętach. Większość naukowców z praktycznych przyczyn nie chciała analizować w swoich eksperymentach zewnętrznych zmiennych, a cykle hormonalne samic mogły wprowadzać niewygodny „szum” utrudniający identyfikowanie wyraźnych wzorców. Opublikowane w 1923 roku badanie wykazało, że trzymane w klatkach samice szczurów częściej biegały w kołowrotkach podczas rui, czyli w tej fazie cyklu, w której mogą zachodzić w ciążę13. To liczące sobie prawie już sto lat badanie przyczyniło się do ugruntowania poglądu utrzymującego się po dziś dzień, że płeć żeńska jest z natury rzeczy bardziej zmienna od męskiej z powodu cyklu rujowego. Który naukowiec chce takich kłopotów?

Kiedy w eksperymentach naukowych poszukuje się związków przyczynowo-skutkowych, zmienność rzeczywiście stanowi utrapienie. Sięgnijcie pamięcią wstecz do lekcji biologii, kiedy razem z kolegami otrzymaliście od nauczycielki ziarna fasoli, żeby je zasadzić w wypełnionym ziemią papierowym kubeczku i notować tempo wzrostu małego pędu rośliny w zależności od tego, czy została ona umieszczona na parapecie okna, czy w szafie na ubrania. Nauczycielka dała wszystkim po jednej fasolce i ziemię w kubeczku. Nikt z was nie otrzymał ani ziaren słonecznika, ani nawozu ogrodniczego. Grupy kontrolne zostały wyraźnie określone. Innymi słowy, nie było żadnych dodatkowych zmiennych.

Dla naukowców niespokojna szczurzyca w rui, biegająca w kołowrotku, stanowiła dowód, że płeć żeńska wprowadzi do pracowni zmienność, która może rozsadzić starannie kontrolowany eksperyment. Samice w rui były po prostu „chaotyczne” – zgodnie z tym tokiem myślenia lepiej było przeprowadzić eksperyment na samych samcach o bardziej przewidywalnym zachowaniu, żeby zapewnić oczywistszy i pomyślniejszy wynik badania. Tak to szło przez dziesięciolecia i laboratoria zostały zdominowane przez płeć męską także pod tym względem. Przeprowadzona w 2009 roku analiza wykazała, że wśród zwierząt laboratoryjnych samce górowały liczbą nad samicami w proporcji 3,7 do 1 w dziedzinie fizjologii, 5 do 1 w farmakologii oraz 5,5 do 1 w neuronauce. Nie jest to korzystna proporcja, jeśli staramy się ustalić, dlaczego lek przeciwbólowy działa u mężczyzny, lecz nie u kobiety. Jest to szczególnie niedobre, kiedy jest się kobietą cierpiącą z powodu dolegliwości bólowych.

Niektórzy naukowcy opierali się nowym wytycznym NIH dotyczącym udziału obu płci w eksperymentach, wskazując na badania niewykazujące żadnej zmienności (lub tylko nieznaczną) w sposobie reagowania w pewnych doświadczeniach laboratoryjnych samców i samic (bądź ich komórek), albo na odwrót, argumentowali, że to celowa tendencja, mająca pogłębić badania i podkreślić różnice dzielące obie płcie. Chociaż w pewnych okolicznościach mogły to być trafne i słuszne obiekcje, fakt pozostaje faktem – istnieje wiele stanów fizjologicznych i psychologicznych zasługujących na głębsze zbadanie u płci żeńskiej, takich jak depresja i zaburzenia seksualne, które mogą w istocie występować częściej u kobiet niż u mężczyzn. A takie badania nie ruszą z miejsca i nie pomogą kobietom, jeśli będzie się w eksperymentach – od laboratoryjnych badań na zwierzętach aż po próby kliniczne – pomijać płeć żeńską.

Doktor Arthur P. Arnold, kierownik katedry biologii integracyjnej i fizjologii w UCLA, specjalizuje się w badaniach zgłębiających różnice biologiczne obu płci. To on oraz jego promotor pracy doktorskiej Fernando Nottebohm jako pierwsi odkryli duże różnice płciowe w określonych obwodach móz­gowych, choć ich badania dotyczyły śpiewających gatunków ptaków. (Samce ptaków śpiewają na ogół wymyślniejsze pieśni niż samice, co stanowi ewolucyjny sposób umożliwiający im konkurowanie z innymi samcami i przywabianie samic. Arnold i Nottebohm odkryli u samców większy zestaw komórek – pięcio- lub sześciokrotnie większy – sterujących śpiewem). Arnold zwraca uwagę na badania wykazujące, w jaki sposób różnice między płciami mogą sprzyjać lub zapobiegać chorobom w różnych układach organizmu, i wyraża przekonanie zgodne z nowymi wytycznymi NIH, że trzeba koniecznie zwiększyć udział płci żeńskiej w badaniach. Jednak ten uczony natknął się na dokładnie takie same obiekcje jak te, o których już wspomniałam – przekonanie, że kiedy tylko zaczniemy podkreślać różnice biologiczne między mężczyznami a kobietami (jak to robi on sam w pracy naukowej), podkopiemy możliwość zrównania praw kobiet i mężczyzn.

Arnold nazwał taki punkt widzenia „zbyt daleko posuniętym feminizmem” i jest przekonany, że ten pogląd szkodzi kobietom, zamiast im pomagać. Odkrycia dotyczące różnic między płciami, w tym związanych z podatnością na choroby, stanowią dowód, że jeśli zaprzeczymy istnieniu tych biologicznych różnic, spowolnimy postępy opieki zdrowotnej nad kobietami. Podobnie i moje odkrycia wskazują, że jeśli będziemy negować istnienie tych różnic, zostaniemy w tyle w dziedzinie poznawania kobiecej seksualności – a może ogólniej: intymnych relacji kobiet – a także ich zdrowia.

Na przykład jak to się stało, że mężczyźni poszukujący satysfakcji seksualnej otrzymali w końcu małą niebieską pigułkę o chwytliwej nazwie, a kobiety – wiele lat później – lek zwany flibanseryną, przepisywany z powodu zespołu obniżonego popędu płciowego (ang. hypoactive sexual desire disorder, HSDD), czyli obniżonego libido? Addyi, bo tak brzmi nazwa handlowa flibanseryny, nie działa w taki sam sposób jak Viagra i ma mniej wspólnego z fizjologią niż z psychologią.

Mężczyźni zażywają dawkę Viagry (albo Levitry lub Cialisu), gdy mniej więcej za pół godziny będą chcieli uprawiać seks, a lek zwiększa bardzo ważny dopływ krwi do prącia. Kobiety przyjmują Addyi, ponieważ nie mają ochoty na seks, a flibanseryna – mówiąc prosto – stanowi próbę odwrócenia tego stanu rzeczy przez obniżenie w mózgu poziomu serotoniny, a zwiększenie poziomu dopaminy. Kobieta musi zażywać Addyi co wieczór w porze, w której idzie spać, nawet jeśli jej partner wszedł już we śnie w fazę REM, wyjechał z miasta lub po prostu nie ma nastroju na seks. Lek działa skutecznie tylko na kobiety przed menopauzą, ponadto podczas kuracji bezwzględnie przeciwwskazane jest spożywanie jakichkolwiek ilości alkoholu, gdyż może on spowodować niebezpieczne obniżenie ciśnienia krwi. (Kwestia powstrzymywania się od alkoholu może podobno tłumaczyć fakt, że krzywa obrazująca sprzedaż leku tak bardzo, hm… obwisła).

Pomyślcie o tym. To prawdziwy przykład nierówności.

Dlaczego nie ma „Viagry dla kobiet”, a skoro już o tym mówimy, dlaczego całe dziesięciolecia zajęło odkrycie szkod­liwych działań niepożądanych tabletek antykoncepcyjnych i takie dostosowanie dawek, by można było ich uniknąć? Dlaczego nie wiemy więcej o kobietach? Podniecenie seksualne u kobiety prawdopodobnie jest procesem bardzo złożonym i trudniejszym do wywołania niż sterowanie dopływem krwi. Jednak oczywiście wiedzielibyśmy więcej, gdybyśmy prowadzili więcej badań z udziałem kobiet. Nawet teraz biolodzy przejawiają skłonność do badania penisów, a pomijania żeńskich narządów płciowych. W ostatniej dekadzie połowa wszystkich badań nad morfologią narządów płciowych u wszystkich gatunków skupiała się wyłącznie na samcach14. Samicami zajmowano się w niespełna 10 procentach badań15. Nie dlatego, że genitalia żeńskie są nieciekawe. Samice niektórych ptaków wodnych mają wymyślne narządy płciowe, przypominające labirynt z kilkoma ślepo zakończonymi uchyłkami pochwy, które umożliwiają oddzielanie nasienia niepożądanych samców14. Naukowcy dokumentujący tę tendencję do skupiania się na penisach doszli do wniosku, że nie ma ona żadnego uzasadnienia i może odzwierciedlać założenia o dominującej roli mężczyzn w seksie. (To może również tłumaczyć przyczynę tego, że nie możemy dojść do zgody, czy punkt G rzeczywiście istnieje, czy jest czymś w rodzaju jednorożca ożywającego wyłącznie na stronach czasopism takich jak „Cosmo”).

Fakty zaś są takie, że jeśli kobiety nie nadrobią opóźnienia w laboratoriach, to nie zrobią tego również w realnym życiu.

Jak odblokować odpowiedzi?

Przez całe pokolenia opieraliśmy naszą wiedzę o relacjach kobiet oraz ich zdrowiu na wynikach obserwacji mężczyzn. W królestwie seksu to samce do niego dążą, rywalizują z innymi samcami, przejawiają większy apetyt na seks – słowem, dominują. Samce pawi odgrywają wspaniałe przedstawienie, a wtedy cechujące się skromnym wyglądem pawice wyłaniają się z zarośli. Samce goryli w dojrzałym wieku zabijają rywali i kopulują z licznymi samicami. Samce laboratoryjnych szczurów agresywnie pokrywają samice, które reagują na to odruchem powitalnym, umożliwiającym zapłodnienie. To jednak nieaktualne, ograniczone do królestwa dzikich zwierząt spojrzenie na seksualność, które ciągle obsadza samicę w biernej roli mającej uczynić ją przychylną dla samców, spojrzenie sprzeczne z danymi naukowymi z ostatniej dekady oraz z rzeczywistością.

Sposób na zrozumienie kobiecych zachowań seksualnych – od pożądania przez odpowiedź seksualną aż do reprodukcji – polega na tym, by przestać poświęcać tak wiele uwagi męskim zachowaniom seksualnym. Zamiast tego musimy nadal zgłębiać przyczyny, dla których kobiety postępują tak, jak postępują, poprzez badanie ich działań, a nie po prostu ich reakcji na mężczyzn. Mówiąc konkretnie, musimy bliżej przyjrzeć się roli cyklu hormonalnego oraz sposobowi, w jaki kobiecy mózg w toku ewolucji przystosował się do niego, żeby w pełni wykorzystać jego wyraźnie ustalone fazy. Trudno nawet ocenić, jak bardzo wspomniana tendencja w badaniach zahamowała postęp prac naukowych nad zdrowiem i dobrostanem kobiet, w tym zwłaszcza nad kobiecą seksualnością i rolą cyklu płodności, lecz nadeszła pora, by porzucić stare postawy i iść naprzód.

Czas skorzystać z wiedzy, że jesteśmy istotami hormonalnymi.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

WSTĘP. Nowy feminizm darwinowski

1. Kłopot z hormonami

2. Poszukiwacze rui

3. W dwadzieścia osiem dni dookoła księżyca

4. Ewolucja pożądania

5. Rynek partnerów

6. (Nie całkiem) tajna owulacja

7. Od podlotków do matron

8. Inteligencja hormonalna

Podziękowania

2C. Goldin, L.F. Katz, I. Kuziemko, The Homecoming of American College Women: The Reversal of the College Gender Gap, „Journal of Economic Perspectives”20, nr 4 (2006), 133–156.

3K.M. Durante, A. Rae, V. Griskevicius, The Fluctuating Female Vote: Politics, Religion, and the Ovulatory Cycle, „Psychological Science”24, nr 6 (2013), 1007–1016.

4K. Baker, CNN Thinks Crazy Ladies Can’t Help Voting with Their Vaginas Instead of Their Brains, „Jezebel”,24 października 2012, http://jezebel.com/5954617/cnn-thinks-crazy-ladies-cant-help-voting-with-their-vaginas-instead-of-their-brains; K. Clancy, Hot for Obama, but Only When This Smug Married Is Not Ovulating, „Scientific American”, 26 października 2012, https://blogs.scientificamerican.com/context-and-variation/hot-for-obama-ovulation-politics-women/; A. Petri, CNN’s Hormonal Lady Voters, „Washington Post”,25 października 2012, https://www.washingtonpost.com/blogs/compost/post/cnns-hormonal-lady-voters/2012/10/24/961799c4-1e1f-11e2-9cd5-b55c38388962_blog.html?utm_term=.48f969c61461.

5M. Bender, Doctors Deny Woman’s Hormones Affect Her as an Executive, „New York Times”,31 lipca 1970.

6N. Ross, Berman Says He Won’t Quit, „Washington Post”,„Times Herald”,31 lipca 1970.

7History, Our Bodies Ourselves, http://www.ourbodiesourselves.org/history/.

8J. Riew, The Invisible Month,http://theinvisiblemonth.com/.

9 J. Riew, The Artist, The Invisible Month,http://theinvisiblemonth.com/.

10M.G. Haselton, S.W. Gangestad, Conditional Expression of Women’s Desires and Men’s Mate Guarding across the Ovulatory Cycle, „Hormones and Behavior”49 (2006), 509–518; M.G. Haselton, K. Gildersleeve, Human Ovulation Cues, „Current Opinion in Psychology” 7 (2016), 120–125.

11Policy & Compliance, National Institutes of Health, http://grants.nih.gov/grants/policy/policy.htm.

12G.H. Wang, The Relation between ‘Spontaneous’ Activity and the Oestrous Cycle in the White Rat, „Comparative Psychology Monographs”6 (1923), 1–40.

13M. Ah-King, A.B. Barron, M.E. Herberstein, Genital Evolution: Why Are Females Still Understudied?, „PLoS Biology”12, e1001851, doi: 10.1371/journal.pbio.1001851.

14Ibidem.

15P.L.R. Brennan, R.O. Prum, K.G. McCracken, M.D. Sorenson, R.E. Wilson, T.R. Birkhead, Coevolution of Male and Female Genital Morphology in Waterfowl, „PLoS One”2, e418, doi: 10.1371/journal.pone.0000418.