Tysiąc lat radości i trosk. Wspomnienia - Weiwei Ai - ebook

Tysiąc lat radości i trosk. Wspomnienia ebook

Weiwei Ai

5,0

Opis

W dniu, w którym chciał wyjechać z Chin, Ai Weiwei został zatrzymany przez tajną policję. Podczas trzymiesięcznego pobytu w areszcie uświadomił sobie, jak niewiele wie o losach swojego ojca, Ai Qinga, niepokornego poety, uznanego w czasie rewolucji kulturalnej za wroga ludu. Tak zrodziła się książka będąca piękną, intymną opowieścią o dwóch artystach poszukujących wolności i ich relacjach z opresyjnym reżimem.

Śledząc życie Ai Qinga, przenosimy się z Chin początku XX wieku do Paryża, gdzie w latach 1929–1932 zafascynował się surrealizmem i poezją Majakowskiego, a potem do Szanghaju, gdzie trafił do więzienia za lewicowe zaangażowanie. Obserwujemy jego pierwsze sukcesy literackie, życie w Wuhanie podczas oblężenia miasta przez japońskie wojsko, kontakty z Mao, udział w budowie komunistycznego państwa i wreszcie zsyłkę do kolonii karnej, do której trafił – z dziesięcioletnim wtedy synem – jako „prawicowy reakcjonista”.

Przyglądamy się także losom samego Ai Weiweia – dzieciństwu, które przeżył w biedzie w Małej Syberii, młodości w Pekinie w czasach politycznej odwilży i pierwszym artystycznym próbom, które nie zawsze spotykały się z aprobatą krytyki. Poznajemy źródła jego inspiracji i motywacje stojące za najbardziej znanymi dziełami, choćby takimi jak Ziarna słonecznika w Tate, projekt stadionu w Pekinie czy pracy odtwarzającej zdjęcie wyrzuconego na brzeg ciała małego Alana Kurdiego.

W tekst książki wkomponowane są wiersze Ai Qinga w przekładzie Katarzyny Sarek oraz rysunki samego Ai Weiweia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 510

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Azjatycka_polka

Nie oderwiesz się od lektury

Jest zarówno ciekawa biografia/autobiografia dwóch artystów, jak i znakomity, zmieniający się obraz Chin, a także komentarz o roli artysty. czyta się świetnie 👍
00

Popularność




Roz­dział 3

Śnieg pa­da na chiń­ską zie­mię

Je­śli ziar­no psze­ni­cy, wpadł­szy w zie­mię,

nie ob­umrze, zo­sta­nie sa­mo jed­no,

ale je­śli ob­umrze, przy­no­si plon ob­fi­ty.

Ai Qing, Śmierć Na­za­rej­czy­ka, 1933,

cy­tat z Ewan­ge­lii św. Ja­na, 12, 24

W Ma­łej Sy­be­rii oj­ciec opo­wia­dał nie­kie­dy o cza­sie spę­dzo­nym w Pa­ry­żu, zwłasz­cza w dłu­gą, mroź­ną zi­mę, kie­dy w spi­żar­ce nie mie­li­śmy nic po­za kar­to­fla­mi i ce­bu­lą. Pa­ryż był dla mnie jak in­ny, nie­praw­do­po­dob­ny świat.

Za to w le­cie fa­sol­ka szpa­ra­go­wa i ogór­ki zwie­sza­ły się z okra­to­wa­nia, nie bra­ko­wa­ło też mar­chwi, ru­mia­nych po­mi­do­rów, brzu­cha­tych tykw. Owo­ce i wa­rzy­wa ho­do­wa­ne przez człon­ków pię­ciu czar­nych ka­te­go­rii by­ły nie dość że ład­ne, to jesz­cze pysz­ne. Te świe­że pło­dy rol­ne na­sy­ca­ły ko­lo­ra­mi na­sze po­nu­re ży­cie i wraz z in­ny­mi dzieć­mi skwa­pli­wie do­łą­cza­li­śmy do zbio­rów.

Piasz­czy­sta gle­ba i pu­styn­ny kli­mat sprzy­ja­ły też upra­wie ar­bu­zów, któ­ry­mi ho­dow­ca dzie­lił się z na­mi, dzieć­mi, roz­po­ła­wia­jąc każ­dy owoc nie no­żem, a moc­nym ude­rze­niem. Po­tem z to­wa­rzy­sza­mi za­baw za­nu­rza­li­śmy rę­ce w ró­żo­wa­wym miąż­szu, na­bie­ra­li­śmy go w dło­nie i po­ły­ka­li­śmy łap­czy­wie. Pa­trząc, jak się ob­ja­da­my, ho­dow­ca upo­mi­nał nas, że­by­śmy wy­plu­wa­li pest­ki: mia­ły z nich wy­ro­snąć owo­ce na przy­szło­rocz­ną ucztę.

Kom­pa­nia by­ła wła­ści­cie­lem ja­kichś czte­ry­stu owiec, ale ani ra­zu nie po­da­no nam ba­ra­ni­ny. Z wy­jąt­kiem wio­sny, po­ry strzy­że­nia, nie wol­no nam by­ło ich na­wet tknąć, a mię­so prze­cho­dzi­ło na wła­sność pań­stwa. Ale oto pew­ne­go dnia owcom uda­ło się prze­do­stać ja­koś na po­le ob­sia­ne lu­cer­ną dla po­pra­wy ja­ko­ści gle­by, w ra­mach pło­do­zmia­nu. Nie spo­sób ich by­ło stam­tąd wy­pę­dzić – gdy uda­wa­ło się od­cią­gnąć jed­ną, in­na na­tych­miast przy­bie­ga­ła chy­żo i wra­ca­ła do sku­ba­nia de­li­kat­nych list­ków. Pa­sterz, nie­mo­wa, za­ła­my­wał rę­ce, roz­trzę­sio­ny. Owce ob­że­ra­ły się tak dłu­go, aż pa­da­ły jak kło­dy na zie­mię z roz­dę­ty­mi brzu­cha­mi. Kie­dy za­szło słoń­ce, za­czę­ły umie­rać, jed­na za dru­gą, w mę­czar­niach, z po­sza­rza­łym wzro­kiem. W pa­nu­ją­cej wte­dy at­mos­fe­rze pa­ra­noi wy­pa­dek ten urósł do ran­gi śmier­tel­nie po­waż­ne­go in­cy­den­tu po­li­tycz­ne­go.

Ca­ła sy­tu­acja mia­ła dla nas jed­ną do­brą stro­nę: za su­mę za­le­d­wie dwóch mao zdo­by­łem ser­ce, wą­tro­bę, płu­ca, je­li­ta, żo­łą­dek i gło­wę owcy, któ­re, ci­śnię­te bez­ce­re­mo­nial­nie do mo­je­go wia­der­ka, utwo­rzy­ły pa­ru­ją­cą, śmier­dzą­cą mie­sza­ni­nę. Wy­my­łem po­dro­by, naj­pierw wy­wra­ca­jąc je­li­ta na dru­gą stro­nę i wy­rzu­ca­jąc za­war­tość – a by­ła te­go zdu­mie­wa­ją­ca ilość – i wy­płu­ka­łem je do czy­sta. Na­stęp­nie na­mo­czy­łem je w oso­lo­nej wo­dzie, wy­szo­ro­wa­łem, aż prze­sta­ły śmier­dzieć, i wresz­cie wrzu­ci­łem do wrząt­ku. Płu­ca umy­łem, na­le­wa­jąc wo­dy przez tcha­wi­cę i po­kle­pu­jąc pła­ty, aż na­pu­chły tak, jak­by mia­ły wy­buch­nąć; wte­dy za­czął wy­cie­kać z nich męt­ny płyn. Po­wta­rza­łem to do mo­men­tu, aż wo­da zro­bi­ła się przej­rzy­sta. Naj­bar­dziej utkwi­ła mi w pa­mię­ci rzad­ko gosz­czą­ca na twa­rzy oj­ca ra­dość, kie­dy przy­nio­słem na stół ugo­to­wa­ne wnętrz­no­ści wraz z do­rod­nym łbem owcy na ta­le­rzu.

Po­sił­ki po­tra­fi­ły roz­bu­dzić en­tu­zjazm ta­ty na­wet w naj­bar­dziej po­nu­re dni. No­sił w so­bie szczę­śli­we wspo­mnie­nia przy­sma­ków z dzie­ciń­stwa, ale po­ży­wie­nie zdo­by­te w wię­zie­niu czy na wy­gna­niu mia­ło za­wsze kwa­śny po­smak upo­ko­rze­nia.

W Pa­ry­żu, w cu­kier­ni nie­opo­dal pen­sjo­na­tu oj­ca sprze­da­wa­no ro­dzaj briosz­ki z kre­mem bu­dy­nio­wym, zwa­ną chi­no­is. Oj­ciec zży­mał się, że „chiń­skim” na­zy­wa­no ciast­ko, któ­re­go ni­g­dy nie jadł w Chi­nach, i wpa­dał w iry­ta­cję, sły­sząc przy śnia­da­niu, jak klien­ci wo­ła­ją: „Pro­szę mi dać pa­rę chi­no­is!”. Pew­ne­go ra­zu, gdy roz­ma­wiał ze zna­jo­mym, ktoś krzyk­nął pod je­go ad­re­sem: „Chi­no­is, chińsz­czy­zna to nie tu­taj. We Fran­cji mó­wi się po fran­cu­sku!”. In­nym ra­zem, kie­dy ma­lo­wał w ple­ne­rze na obrze­żach mia­sta, ja­kiś pod­chmie­lo­ny Fran­cuz pod­szedł do nie­go chwiej­nie, rzu­cił okiem na płót­no i wy­beł­ko­tał szy­der­czo: „Ej, Chi­no­is! U sie­bie ma­cie baj­zel, a ty tu so­bie ma­lu­jesz w naj­lep­sze!”. Ni­by nie­win­na drwi­na skon­den­so­wa­ła w so­bie upo­ko­rze­nia, ja­kich oj­ciec do­znał w tym ob­cym kra­ju, i ogar­nę­ło go na­głe, nie­od­par­te pra­gnie­nie po­wro­tu do do­mu.

Sy­tu­acja po­li­tycz­na w Chi­nach ule­gła zmia­nie, gdy oj­ciec prze­by­wał za gra­ni­cą. Chiń­scy ko­mu­ni­ści wznie­ci­li sze­reg re­be­lii prze­ciw­ko na­cjo­na­li­stycz­ne­mu rzą­do­wi, przej­mu­jąc tym­cza­so­wo kon­tro­lę nad róż­ny­mi te­re­na­mi na po­łu­dniu Chin. Pod­czas Wiel­kie­go Kry­zy­su po kra­chu gieł­do­wym w 1929 ro­ku licz­ba bez­ro­bot­nych w Ja­po­nii się­gnę­ła dwóch i pół mi­lio­na, a mi­li­ta­ry­stycz­ny rząd ja­poń­ski upa­try­wał szan­sy na ra­tu­nek dla go­spo­dar­ki w bo­gac­twach na­tu­ral­nych pół­noc­no-wschod­niej czę­ści Chin.

Do 18 wrze­śnia 1931 ro­ku ja­poń­skie woj­ska za­ję­ły mia­sto She­ny­ang, daw­ną sto­li­cę Man­dżu­rii, a w ko­lej­nych mie­sią­cach pod­po­rząd­ko­wa­ły so­bie wszyst­kie trzy pół­noc­no-wschod­nie pro­win­cje Chin. Wraz z po­gor­sze­niem się sto­sun­ków mię­dzy Chi­na­mi i Ja­po­nią fran­cu­ski rząd, któ­re­mu za­le­ża­ło na ochro­nie wła­snych in­te­re­sów w Chi­nach i In­do­chi­nach, przy­jął bier­ną po­sta­wę wo­bec ja­poń­skiej agre­sji. Kie­dy 28 stycz­nia 1932 ro­ku ja­poń­skie od­dzia­ły de­san­to­we przy­pu­ści­ły atak na chiń­ski gar­ni­zon w Szan­gha­ju, oj­ciec do­tarł do Mar­sy­lii i wsiadł na pa­ro­wiec, któ­ry za­brał go z po­wro­tem do Chin.

Tam­te trzy la­ta w Pa­ry­żu oj­ciec wspo­mi­nał póź­niej ja­ko naj­lep­sze w swo­im ży­ciu – już ni­g­dy nie za­zna ta­kiej swo­bo­dy i od­po­czyn­ku. Chło­pak z wy­gwiz­do­wa, ma­lu­ją­cy pej­za­że nad Je­zio­rem Za­chod­nim, stał się mło­dym męż­czy­zną, nie­za­leż­nie my­ślą­cym i pew­nym sie­bie. In­te­lek­tu­al­na stra­wa oraz idee, któ­rych za­kosz­to­wał we Fran­cji, bę­dą go za­si­lać w cze­ka­ją­cych go burz­li­wych la­tach.

Dzia­dek mu­siał gorz­ko się roz­cza­ro­wać, gdy oj­ciec wró­cił do Fan­tian­jian­gu w 1932 ro­ku bez dy­plo­mu ani żad­ne­go in­ne­go świa­dec­twa osią­gnięć w rę­ku. In­ni krew­ni przy­glą­da­li mu się z za­cie­ka­wie­niem, nie bar­dzo wie­dząc, co my­śleć. Więk­szość cza­su oj­ciec spę­dzał w do­mu ro­dzi­ców, mar­kot­nie prze­glą­da­jąc książ­ki na re­ga­łach. Nie­kie­dy za­ba­wiał młod­sze ro­dzeń­stwo opo­wie­ścia­mi o ży­ciu we Fran­cji al­bo dla za­bi­cia cza­su wy­ci­nał z tek­tu­ry pion­ki do gry w go i uczył dzie­cia­ki jej za­sad. Wieś wy­da­wa­ła mu się te­raz nie­ru­cho­mym sta­wem – co­kol­wiek dzia­ło się na świe­cie, nie wzbu­dza­ło choć­by zmarszcz­ki na je­go ta­fli. Dom stał mu się ob­cy jak ni­g­dy przed­tem.

W ma­ju 1932 ro­ku oj­ciec znów wy­je­chał do Szan­gha­ju. W pierw­szych de­ka­dach XX wie­ku Wiel­ka Bry­ta­nia, Fran­cja i in­ne pań­stwa za­ło­ży­ły tam swo­je kon­ce­sje, a wraz z kon­ce­sja­mi po­ja­wi­ły się za­chod­nie ban­ki, ga­ze­ty i uni­wer­sy­te­ty pro­wa­dzo­ne przez mi­sjo­na­rzy, a tak­że in­ne atry­bu­ty współ­cze­snej cy­wi­li­za­cji: to­ry wy­ści­go­we, ki­na, sa­mo­cho­dy, la­tar­nie ulicz­ne, do­my to­wa­ro­we, re­mi­zy stra­żac­kie i to­a­le­ty ze spłucz­ką, nie wspo­mi­na­jąc o ba­rach, dan­sin­gach, klu­bach noc­nych, a na­wet kon­kur­sach pięk­no­ści. Szan­ghaj był wte­dy naj­szyb­ciej roz­wi­ja­ją­cym się mia­stem w Azji Wschod­niej i ze swo­imi nie­zli­czo­ny­mi uczel­nia­mi, księ­gar­nia­mi i wy­daw­nic­twa­mi przy­cią­gał mło­dych lu­dzi ta­kich jak mój oj­ciec.

W Szan­gha­ju oj­ciec za­przy­jaź­nił się z Jiang Fen­giem, swo­im ró­wie­śni­kiem z ro­bot­ni­czej ro­dzi­ny, chło­pa­kiem nie­wiel­kiej po­stu­ry, za to o sil­nym, nie­ustę­pli­wym cha­rak­te­rze. Feng był ty­pem in­tro­wer­ty­ka o ar­ty­stycz­nym za­cię­ciu, brał udział w roz­ma­itych ak­cjach związ­ko­wych i wy­ko­ny­wał drze­wo­ry­ty przed­sta­wia­ją­ce straj­ku­ją­cych ro­bot­ni­ków.

Oj­ciec za­miesz­kał z in­ny­mi mło­dy­mi ar­ty­sta­mi na osie­dlu Fen­gy­uli pod nu­me­rem 4, w gwar­nej ko­mu­nie w ma­łym pię­tro­wym bu­dyn­ku przy Rue Chap­sal (obec­nie ul. Dan­shui). Dzię­ki Jiang Fen­go­wi wstą­pił do Li­gi Ar­ty­stów Le­wi­co­wych, a wkrót­ce po­tem utwo­rzył wraz z in­ny­mi Klub Ma­lar­ski Wio­sen­na Zie­mia, któ­re­go za­da­niem by­ło or­ga­ni­zo­wać dzia­łal­ność li­gi. W ma­ni­fe­ście klu­bu oj­ciec na­pi­sał mię­dzy in­ny­mi: „Po­dob­nie jak in­ne for­my kul­tu­ry, sztu­ka wzra­sta i ewo­lu­uje wraz z du­chem epo­ki, dla­te­go sztu­ka współ­cze­sna mu­si nie­uchron­nie po­dą­żać no­wy­mi dro­ga­mi i słu­żyć no­we­mu spo­łe­czeń­stwu. Mu­si sta­le iść do przo­du, wy­peł­nia­jąc swo­ją funk­cję edu­ko­wa­nia i or­ga­ni­zo­wa­nia mas”. Oj­ciec za­czy­nał od­naj­dy­wać się w czy­nie re­wo­lu­cyj­nym, któ­ry war­to­ści kul­tu­ry upa­try­wał w po­szu­ki­wa­niu wi­zu­al­nych form wy­ra­zu dla teo­rii i ide­olo­gii.

Dwu­na­ste­go lip­ca 1932 ro­ku w Klu­bie Ma­lar­skim od­by­wa­ła się lek­cja espe­ran­to – sztucz­ne­go ję­zy­ka po­pu­lar­ne­go wów­czas w po­stę­po­wych krę­gach – gdy na miej­scu po­ja­wi­li się na­gle śled­czy z po­li­cji Kon­ce­sji Fran­cu­skiej. Oj­ciec sie­dział na sta­rej, wy­słu­żo­nej ka­na­pie. Je­den z po­li­cjan­tów zwró­cił się do nie­go sztyw­ną fran­cusz­czy­zną:

– Jest pan ko­mu­ni­stą?

– Co to zna­czy „ko­mu­ni­sta”? – od­parł oj­ciec nie­win­nie. Nie na­le­żał wte­dy do par­tii, ale (o czym nie wie­dział) mnó­stwo je­go przy­ja­ciół by­ło jej człon­ka­mi.

– Stra­ta cza­su, zo­staw go! – wark­nął nad­ko­mi­sarz. Na­stęp­nie za­ma­szy­stym ge­stem otwo­rzył drew­nia­ny ku­fer i wy­jął pla­kat z Czang Kaj-sze­kiem, chiń­skim przy­wód­cą, roz­cią­gnię­tym na zie­mi w słu­żal­czej po­zie i li­żą­cym pa­rę ofi­ce­rek ma­ją­cych sym­bo­li­zo­wać ja­poń­ski im­pe­ria­lizm.

– Co to ma być? – za­py­tał.

– Pro­test prze­ciw­ko im­pe­ria­li­zmo­wi! – od­po­wie­dział oj­ciec po fran­cu­sku. – Fran­cja chy­ba na to po­zwa­la? Czy Hen­ri Bar­bus­se i Ro­ma­in Rol­land nie sprze­ci­wia­li się im­pe­ria­li­zmo­wi?

Na in­nym pla­ka­cie wid­niał tłum ro­bot­ni­ków opusz­cza­ją­cych fa­bry­kę na znak pro­te­stu z czer­wo­ny­mi fla­ga­mi w rę­kach.

– A to co w ta­kim ra­zie? – wy­krzyk­nął nad­ko­mi­sarz z trium­fem i zdzie­lił oj­ca po twa­rzy. On, Jiang Feng i dzie­się­ciu in­nych zo­sta­li aresz­to­wa­ni. W lo­kum oj­ca skon­fi­sko­wa­no Dzie­ła wszyst­kie Le­ni­na, eg­zem­pla­rze fran­cu­skie­go dzien­ni­ka ko­mu­ni­stycz­ne­go „L’Hu­ma­ni­té” i kil­ka ksią­żek przy­wie­zio­nych z Fran­cji.

Za rze­ko­me „za­kłó­ca­nie spo­ko­ju pu­blicz­ne­go dzia­ła­nia­mi Par­tii Ko­mu­ni­stycz­nej”, sta­no­wią­ce po­gwał­ce­nie chiń­skie­go pra­wa, po­sta­wio­no oj­ca przed są­dem pro­win­cji Jiang­su. Akt oskar­że­nia był go­to­wy jesz­cze te­go sa­me­go dnia. Ma­te­riał do­wo­do­wy skła­dał się z rze­czy z po­ko­ju oj­ca oraz do­ku­men­tów Li­gi Ar­ty­stów Le­wi­co­wych w tym jej kon­sty­tu­cji, li­sty człon­ków oraz pro­to­ko­łów z po­sie­dzeń, jak rów­nież pla­ka­tów i ulo­tek. Sąd usta­lił, że Klub Ma­lar­ski Wio­sen­na Zie­mia był or­ga­nem Li­gi Ar­ty­stów Le­wi­co­wych dzia­ła­ją­cym „na szko­dę re­pu­bli­ki” – mgli­sty za­rzut, tro­chę jak po­li­tycz­na zbrod­nia „na­wo­ły­wa­nia do oba­le­nia wła­dzy pań­stwo­wej”, o któ­rą mia­łem zo­stać oskar­żo­ny w na­stęp­nym stu­le­ciu.

Pro­ces, 1936. Drze­wo­ryt Jiang Fen­ga przed­sta­wia­ją­cy Ai Qin­ga przed są­dem

Na sa­li są­do­wej le­ci­wy sę­dzia prze­wod­ni­czą­cy sie­dział po­środ­ku, mię­dzy dwo­ma in­ny­mi sę­dzia­mi. Oj­ciec, za­py­ta­ny, czy jest „jed­nym z przy­wód­ców Par­tii Ko­mu­ni­stycz­nej”, za­prze­czył. Na py­ta­nie o za­wód od­parł: „Ry­sow­nik”. Prze­wod­ni­czą­cy nie bar­dzo wie­dział, co to mia­ło­by ozna­czać, i pa­trzył py­ta­ją­co na ko­le­gów, rów­nie sko­ło­wa­nych.

Trzy dni po aresz­to­wa­niu oj­ca mo­ja ciot­ka Jiang Xi­hua wy­ru­szy­ła śpiesz­nie z Szan­gha­ju do Jin­hua, pro­sić dziad­ka o pie­nią­dze na ad­wo­ka­ta. Za­nim wró­ci­ła, spra­wa by­ła już jed­nak na fi­ni­szu, a sę­dzia spo­so­bił się do ogło­sze­nia wy­ro­ku.

Z kar­to­te­ki wię­zien­nej Ai Qin­ga

Gdy oj­ciec usły­szał, że ska­zu­ją go na sześć lat wię­zie­nia, nie mógł po­wstrzy­mać śmie­chu. Ni­g­dy nie prze­szło mu przez myśl, że mo­że spę­dzić naj­bliż­sze la­ta za krat­ka­mi. Otrzy­mał naj­su­row­szy wy­rok spo­śród aresz­to­wa­nych ra­zem z nim, mo­że ze wzglę­du na swo­ją buń­czucz­ną po­sta­wę.

Wię­zie­nie w szan­ghaj­skiej Dru­giej Stre­fie, przy rue Mas­se­net pod nu­me­rem 285, by­ło zna­ne po pro­stu ja­ko wię­zie­nie Mas­se­net. Od­sia­dy­wa­ło tam wy­ro­ki oko­ło trzech ty­się­cy pe­ni­ten­cja­riu­szy, w tym wie­lu dzia­ła­czy po­li­tycz­nych. Oj­ciec dzie­lił ce­lę z dwu­dzie­sto­ma in­ny­mi więź­nia­mi. W no­cy tyl­ko po­ło­wa z nich mie­ści­ła się na wspól­nej pry­czy, a resz­ta spa­ła na be­to­no­wej pod­ło­dze. Ku­beł z nie­czy­sto­ścia­mi opróż­nia­no raz na dzień, więc w ce­li śmier­dzia­ło mo­czem i ka­łem. Nie­dłu­go zmo­gła oj­ca wy­so­ka go­rącz­ka i zdia­gno­zo­wa­no u nie­go gruź­li­cę. Prze­nie­sio­no go do „izby cho­rych” na kwa­ran­tan­nę, ale za­pa­sy le­ków by­ły na wy­czer­pa­niu i je­go stan na­dal się po­gar­szał. Na szczę­ście Li Youra­no­wi – któ­ry wró­cił z Fran­cji – uda­ło się prze­my­cić do wię­zie­nia le­kar­stwa i ła­pów­ką na­kło­nić wię­zien­ne­go le­ka­rza do pod­le­cze­nia oj­ca.

No­cą 14 stycz­nia 1933 ro­ku sy­pał gę­sty śnieg, a oj­ciec usiadł pod za­kra­to­wa­nym oknem i roz­my­ślał o swo­jej ro­dzin­nej wio­sce. Przy­po­mniał so­bie Wiel­ko­list­ną Lo­tos, któ­ra ob­da­rzy­ła go cie­płem i mi­ło­ścią. Drę­czo­ny bez­sen­no­ścią, na­pi­sał dłu­gi, nie­wy­mow­nie tkli­wy po­emat w po­tocz­nej chińsz­czyź­nie. Wspo­mi­nał w nim swo­ją mam­kę i in­ne wiej­skie ko­bie­ty bez gro­sza przy du­szy, któ­re wio­dły rów­nie trud­ny ży­wot; czuł się zjed­no­czo­ny z ni­mi w cier­pie­niu. (Po­nie­waż rzad­ko sły­szał imię swo­jej opie­kun­ki i ni­g­dy nie wi­dział je­go za­pi­su, w wier­szu od­dał je ja­ko „Day­an­he” i do­pie­ro póź­niej do­szedł do te­go, że pra­wi­dło­wy za­pis to „Day­ehe”). Pierw­szym czy­tel­ni­kiem po­ema­tu był sku­ty kaj­da­na­mi ko­le­ga z ce­li z wy­ro­kiem śmier­ci. Od­czy­tał go na głos wers po wer­sie swo­im me­lo­dyj­nym dia­lek­tem z Su­zhou i wzru­szył się do łez.

Opi­sy ilu­stra­cji

Ruyi, 2006

Ruyi to tra­dy­cyj­ne chiń­skie ber­ło sym­bo­li­zu­ją­ce szczę­ście i nie­śmier­tel­ność. W por­ce­la­no­wej rzeź­bie Ruyi Ai We­iwei wy­ko­rzy­stu­je kształ­ty ludz­kich na­rzą­dów.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: 1000 Years of Joys and Sor­rows. A Me­mo­ir

Re­dak­cja: Ka­ro­li­na Gór­niak-Pra­snal

Opie­ka re­dak­cyj­na: Ewa Ślu­sar­czyk

Kon­sul­ta­cja me­ry­to­rycz­na: Ma­ria Ja­rosz

Ko­rek­ta: Pau­li­na Le­nar

Ilu­stra­cja na okład­ce: Ai We­iwei

Pro­jekt okład­ki: Prze­mek Dę­bow­ski

Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny i skład ki­sąż­ki dru­ko­wa­nej: Woj­tek Ja­ni­kow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by An­na Sak, 2023

Wier­sze Ai Qin­ga: co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Ka­ta­rzy­na Sa­rek, 2023

This trans­la­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Crown Pu­bli­shers, an im­print of the Crown Pu­bli­shing Gro­up, a di­vi­sion of Pen­gu­in Ran­dom Ho­use LLC

Co­py­ri­ght © 2021 by Ai We­iwei. All ri­ghts re­se­rved.

ISBN 978-83-67016-46-9

180. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317