Trzej kronikarze - Paweł Jasienica - ebook

Trzej kronikarze ebook

Paweł Jasienica

4,5

Opis

„…Autor umieszcza swe uwagi w szerokim kontekście dziejo­wym wczesnego średniowiecza polskiego. Przytaczając fragmen­ty kronik, ukazuje realia dawnej epoki, wydarzenia polityczne i przede wszystkim zwraca uwagę na ich znaczenie dla kształto­wania się świadomości zbiorowej Polaków, na wartości ważne dla ich wspólnoty - wolność, niepodległość, przywiązanie do wła­snej ziemi i własnej tradycji. Obszerny komentarz, jakim autor okrasił teksty (tłumaczone z łaciny przez znakomitych specjali­stów), stanowi przyczynek do poznania i lepszego zrozumienia potrzeb naszego społeczeństwa także w tysiąc lat później.

 

Cenimy pośród naszych wielkich rodaków Stanisława Konar­skiego za to, że „ośmielił się być mądrym”. Paweł Jasienica „ośmielił się być odważnym”, pomagał przyswajać rodakom treści niemieszczące się w ówczesnym kanonie oficjalnej historii Polski. Pokazywał wydarzenia, które krzepiły serca ludzi w czasach nie­woli, opowiadał się za tymi wartościami, które uważał za istot­ne dla państwa, dla narodu. Nie był bowiem bezkrytycznym sprawozdawcą idei zawartych w owych trzech kronikach. Wyja­śniał je, omawiał, nierzadko krytykował, często polemizował z ich autorami. Stawiał też pytania, które i dziś skłaniają do refleksji…”

 

                                                                       Profesor Henryk Samsonowicz

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 565

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

.

Książka ta za­wiera wy­brane frag­menty kro­nik śre­dnio­wiecz­nych.

Nie­ła­two do­ko­nać ta­kiego wy­boru. Aż kusi, by dać pierw­szeń­stwo roz­dzia­łom opo­wia­da­ją­cym wy­da­rze­nia miary naj­więk­szej. Dzieło Jana Dłu­go­sza przy­nosi nam na przy­kład szcze­gó­łowy opis bi­twy pod Grun­wal­dem. Opis za­pewne naj­czę­ściej prze­dru­ko­wy­wany i ba­dany naj­sta­ran­niej. Z niego czer­pał Hen­ryk Sien­kie­wicz. Ob­razy skre­ślone przez zna­ko­mi­tego kro­ni­ka­rza stały się wła­sno­ścią ogółu, który prze­waż­nie ani na­wet prze­czuwa, komu je za­wdzię­cza.

Wszy­scy w Pol­sce znają sym­bo­likę dwóch na­gich mie­czy. Ale wię­cej jest pew­nie lu­dzi, któ­rzy wi­dzieli ich wi­ze­runki, niż ta­kich, co czy­tali u Dłu­go­sza:

a król brał już na głowę hełm, ma­jąc wy­ru­szyć do boju, gdy mu z na­gła do­nie­siono, że od wojsk krzy­żac­kich przy­byli dwaj he­rol­do­wie, z któ­rych je­den miał na swej tar­czy herb króla rzym­skiego, to jest orła czar­nego w zło­tym polu, drugi zaś herb ksią­żę­cia szcze­ciń­skiego, gryfa w polu bia­łym; i że nie­śli w ręku dwa gołe mie­cze bez po­chew, żą­da­jąc sta­wić się przed kró­lem, do któ­rego ich ry­ce­rze pol­scy jako straż bez­pie­czeń­stwa przy­pro­wa­dzili.

W mu­zeum olsz­tyń­skim oglą­damy ob­raz Woj­cie­cha Kos­saka i dzi­wimy się po­sta­ciom ludz­kim, wid­nie­ją­cym wśród ga­łęzi drzew, nad za­mę­tem bi­twy. Grun­wald Jana Ma­tejki od ramy do ramy wy­peł­nia zwarty kłąb lu­dzi i koni. W ob­ra­zach nie ma od­sy­ła­czy. Ar­ty­sta nie jest uczo­nym i nie musi zdra­dzać źró­deł swej wie­dzy czy in­spi­ra­cji.

Było w miej­scu spo­tka­nia – po­wiada Jan Dłu­gosz – sześć wy­so­kich dę­bów, na które po­wy­ła­ziło wiele lu­dzi, czy kró­lew­skich, czy krzy­żac­kich – nie wia­domo, a to dla przy­pa­trze­nia się z góry pierw­szemu na sie­bie nie­przy­ja­ciół na­tar­ciu i obu wojsk po­wo­dze­niu. Tak straszny zaś za ich spo­tka­niem, z wza­jem­nego ude­rze­nia ko­pij, chrzę­stu ście­ra­ją­cych się zbroi, szczęku mie­czów, po­wstał huk i ło­mot, że go na kilka mil w oko­licy sły­chać było. Mąż na męża na­pie­rał, kru­szyły się z trza­skiem oręże, go­dziły w twarz wy­mie­rzone wza­jem groty. W tym za­mie­sza­niu i zgiełku trudno roz­róż­nić było dziel­niej­szych od słab­szych, od­waż­nych od nie­wie­ściu­chów, wszy­scy bo­wiem jakby w jed­nym za­wi­śli tłu­mie. I nie co­fali się wcale z miej­sca ani je­den dru­giemu ustę­po­wał z pola, aż gdy nie­przy­ja­ciel zwa­lony z ko­nia albo za­bity rum otwie­rał zwy­cięzcy. Gdy na ko­niec po­ła­mano ko­pie, zwarły się z sobą tak sil­nie obu stron szyki i oręże, że już tylko to­pory i groty na drzew­cach po­na­sa­dzane, tłu­kąc o sie­bie, prze­raź­liwy wy­da­wały ło­skot, jakby bi­jące w kuź­niach młoty. Jeźdźcy ści­śnieni w na­tłoku mie­czem tylko na­cie­rali na sie­bie, i sama już wtedy siła, sama dziel­ność oso­bi­sta prze­wa­żała.

Bi­twa pod Grun­wal­dem zo­stała sto­czona 15 lipca 1410 roku. Jan Dłu­gosz przy­szedł na świat pięć lat póź­niej.

He­rol­do­wie na pewno przy­nie­śli przed Ja­giełłę dwa na­gie mie­cze, cie­ka­wych ry­zy­kan­tów nie bra­ko­wało, tłok na polu star­cia pa­no­wał okropny, opis zdo­by­tych cho­rą­gwi jest wierny. Wiele in­nych jesz­cze rze­czy od­po­wiada praw­dzie, re­la­cja kro­ni­kar­ska ma dużą war­tość. A jed­nak jest ona już tylko dzie­łem hi­sto­ryka, a nie spra­woz­da­niem świadka współ­cze­snego wy­pad­kom.

Dłu­gosz, jako au­tor opisu tej bi­twy, znaj­do­wał się w po­ło­że­niu wy­jąt­kowo uprzy­wi­le­jo­wa­nym. Oj­ciec jego wal­czył pod Grun­wal­dem, hi­sto­ryk roz­ma­wiał z bez­po­śred­nimi uczest­ni­kami dzia­ła­nia. Upły­nęło prze­cież nie tak wiele czasu. Ina­czej było z tymi kro­ni­ka­rzami pol­skimi, któ­rzy sze­roko i barw­nie opie­wali czyny Bo­le­sława Chro­brego – setki lat po śmierci króla.

Nie wolno lek­ce­wa­żyć ich utwo­rów ani też bez­tro­sko skre­ślać tego wszyst­kiego, o czym opo­wiada tra­dy­cja czy na­wet le­genda. Od ta­kich prak­tyk po­winna nas była od­uczyć ar­che­olo­gia, ope­ru­jąca ma­te­rial­nymi do­wo­dami prawdy. Nie­raz je­den zda­rzyło się jej na­ma­cać w ziemi rze­czy­wi­sty fun­da­ment... le­gendy.

Lek­ce­wa­żyć nie wolno, trzeba na­to­miast roz­róż­niać roz­ma­ite ro­dzaje pi­sar­stwa hi­sto­rycz­nego. Dłu­gosz wła­snymi oczyma pa­trzył na hołd zło­żony kró­lowi przez wiel­kiego mi­strza Krzy­ża­ków w roku 1479. Okrut­nych czy­nów wiel­kiego księ­cia Li­twy, Zyg­munta Kiej­stu­to­wi­cza, nie wi­dział, ale do­wia­dy­wał się o nich współ­cze­śnie, bę­dąc już wtedy mę­żem doj­rza­łym. To­też opo­wia­da­jące o tym wszyst­kim roz­działy kro­niki są dla nas źró­dłami wie­dzy (nie tak znowu bar­dzo ści­słej). Ale opis ko­ro­na­cji Ja­giełły to tylko opra­co­wa­nie hi­sto­ryczne, oparte na in­nych źró­dłach wie­dzy, wy­szu­ka­nych i po­zna­nych przez au­tora.

Pra­gnąc do­ko­nać wy­boru, trzeba wpierw okre­ślić kry­te­rium. W da­nym wy­padku jest ono dość nie­mi­ło­sierne. Książka ta udzieli kro­ni­ka­rzom głosu jako współ­cze­snym świad­kom. Wsku­tek tego nie bę­dzie w niej ani re­la­cji o tak zwa­nym bun­cie po­gań­skim, ani o po­wro­cie Od­no­wi­ciela. Los go­spo­da­rzy wie­dzą o prze­szło­ści. Wspo­mnia­nym przed chwilą po­waż­nym wy­da­rze­niom za­bra­kło świadka pa­ra­ją­cego się pió­rem. Nie za­wsze tak bywa jak z przed­śmiertną po­dróżą Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego, w któ­rej uczest­ni­czył pi­sarz.

Ist­nieje jed­nak oko­licz­ność wy­bit­nie po­cie­sza­jąca. Dawni hi­sto­rycy nie byli po­dobni do współ­cze­snych nam, to zna­czy nie stro­nili od ak­tu­al­no­ści. Prze­ciw­nie! – ra­dzi roz­po­czy­nali pracę od spra­woz­dań o wy­da­rze­niach daty naj­śwież­szej, a do­piero po­tem co­fali się w tak zwaną po­mrokę wie­ków. Ni­kogo nie dziwi kro­nika śre­dnio­wieczna do­pro­wa­dza­jąca opo­wia­da­nie do roku, nie­mal do dnia, zgonu au­tora. W dzie­łach tych ostat­nie roz­działy na­bie­rają po pro­stu cech pa­mięt­ni­ków.

Ory­gi­nal­nym, god­nym pil­nej uwagi zja­wi­skiem jest to śre­dnio­wieczne za­mi­ło­wa­nie do wy­po­wia­da­nia się na te­maty ak­tu­alne. I to do ja­kiego wy­po­wia­da­nia się!

W domu Dłu­go­sza, u sa­mych stóp Wa­welu, w cie­niu pra­wie baszt słu­żą­cych za turmy, przez wiele lat le­żały so­bie pa­piery sta­no­wiące ma­te­riał strasz­li­wie ob­cią­ża­jący. Były tam nie tylko ujemne uwagi o rzą­dzie, nie tylko wła­sną ręką kro­ni­ka­rza wy­pi­sane twier­dze­nie, że Wła­dy­sław Ja­giełło był głup­cem. Fi­gu­ro­wały rów­nież ob­szerne wy­wody, z któ­rych wy­ni­kać by mo­gło, że spra­wu­jący aku­rat wła­dzę Ka­zi­mierz IV po­cho­dzi z nie­pra­wego łoża, a więc cała dy­na­stia jest wła­ści­wie ro­dem bę­kar­tów. Dłu­gosz miał se­kre­ta­rza oraz licz­nych skry­bów. Ni­czego nie okry­wała ta­jem­nica. Było po­wszech­nie wia­domo, że ksiądz ka­no­nik pi­sze dzieje oj­czy­ste (a pi­sał je przez lat dwa­dzie­ścia pięć). Król Ka­zi­mierz wy­ba­czył mu jego opo­zy­cyj­ność i mia­no­wał go wy­cho­wawcą wła­snych sy­nów, a także ar­cy­bi­sku­pem lwow­skim. Ist­niały za­tem oko­licz­no­ści skła­nia­jące lu­dzi pióra do zaj­mo­wa­nia się te­ma­tami ak­tu­al­nymi.

Praw­do­mów­ność za­szko­dziła Ja­nowi Dłu­go­szowi, ale do­piero póź­niej – w stu­le­ciu XVII – gdy prze­rwano druk jego dzieła, daw­niej prze­pi­sy­wa­nego tylko. Stało się to w cza­sach schyłku, kiedy „miało się już pod ko­niec” wiel­ko­dusz­nej to­le­ran­cji, bę­dą­cej wspa­nia­łym zna­mie­niem wcze­śniej­szych, praw­dzi­wie świet­nych epok dzie­jów Pol­ski.

„Na­wet naj­na­iw­niej­szy agent po­li­cji wie do­brze, że nie na­leży za­nadto wie­rzyć sło­wom świad­ków” – po­wie­dział hi­sto­ryk fran­cu­ski, Marc Bloch. Przy­sło­wie wy­ra­ziło tę samą prawdę o wiele wcze­śniej, lecz w spo­sób znacz­nie mniej uprzejmy: „Nikt tak nie łże, jak na­oczny świa­dek”.

Wy­wody kro­ni­ka­rzy do­star­czają więc nam wie­dzy... nie­kiedy bar­dzo na­wet względ­nej. Dzieła na­ukowe, pi­sane przez fa­chow­ców uzbro­jo­nych w cały apa­rat kry­tyki no­wo­cze­snej, po­uczają, ile trzeba czę­sto pro­sto­wać w re­la­cjach lu­dzi, któ­rzy wi­dzieli, „byli przy tym”... Ale i w tych ostat­nio wspo­mnia­nych dzie­łach na­uko­wych nie obywa się bez zna­ków za­py­ta­nia. Ku­piec wi­leń­ski Ha­nu­lon, zwany ina­czej Han­sem z Rygi, wal­nie do­po­mógł Ja­gielle w zdo­by­ciu wła­dzy na Li­twie i współ­pra­co­wał z twór­cami unii dwóch państw. To pewne. Ale co się z nim stało póź­niej? Czy rze­czy­wi­ście prze­niósł się do Pol­ski i zo­stał szlach­ci­cem? Je­den ze współ­cze­snych nam pro­fe­so­rów uni­wer­sy­tetu uważa to za fakt, drugi za bajkę.

Żadna z me­tod hi­sto­rio­gra­ficz­nych nie może ro­ścić so­bie pre­ten­sji do miana na­uki ści­słej. Od­nosi się to za­równo do hi­sto­rii wy­da­rze­nio­wej, jak i do in­te­gral­nej, czyli tej, która usi­łuje od­two­rzyć peł­nię pro­cesu dzie­jo­wego.

W 1948 roku pe­wien uczony dru­kuje dzieło, w któ­rym stwier­dza, że u schyłku rzą­dów Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego gę­stość za­lud­nie­nia Pol­ski wy­no­siła 4,8 lu­dzi na ki­lo­metr kwa­dra­towy. Dzie­sięć lat póź­niej ten sam au­tor ozna­cza już tę gę­stość na „po­wy­żej 7 lu­dzi”. Jego dwaj ko­le­dzy po­wia­dają, że już wcze­śniej było „po­nad 8 osób na 1 km kw.”. Cał­kiem nie­za­leż­nie od tego jesz­cze inny ba­dacz do­szedł do wnio­sku, iż wsku­tek in­ten­syw­nej dzia­łal­no­ści osad­ni­czej „od cza­sów Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego (więc chyba włącz­nie – P. J.) za­lud­nie­nie wzro­sło” i mu­siało wy­no­sić „przy­naj­mniej” 8–10 lu­dzi na jed­nym ki­lo­me­trze kwa­dra­to­wym. Gdzież tu ści­słość? Róż­nice po­da­nych cyfr prze­kra­czają sto pro­cent! Ma­te­riał do­wo­dowy, któ­rym ope­ruje hi­sto­ryk, wprost wy­klu­cza ści­słość – trzeba to wy­znać otwar­cie i szu­kać lau­rów in­nych niż ma­te­ma­tyczne.

Czasy Ka­zi­mie­rza Wiel­kiego były okre­sem ogrom­nego bu­dow­nic­twa. To wcale nie wszystko jedno, na jaką ilość bar­ków roz­kła­dały się cię­żary. Z punktu wi­dze­nia hi­sto­rii jako na­uki jest to na­wet za­gad­nie­nie ka­pi­talne. Mi­lion trzy­sta ty­sięcy czy mi­lion dzie­więć­set ty­sięcy miesz­kań­ców? Róż­nica wy­nosi pra­wie jedną trze­cią, jest więc ol­brzy­mia!

Tego ro­dzaju nie­spo­dzianki zda­rzają się w dzie­łach hi­sto­ry­ków ży­ją­cych w wieku XX. Tym bar­dziej więc nie szu­kajmy ści­sło­ści u daw­nych kro­ni­ka­rzy, bo nie­po­dobna jej zna­leźć. Pa­mię­tajmy za to, że prze­ma­wiają do nas nie obo­jętni wi­dzo­wie, lecz ak­to­rzy wy­da­rzeń. To, co na­pi­sali, opo­wiada o prze­szło­ści, lecz jest za­ra­zem do­ku­men­tem ludz­kich dą­żeń i pa­sji, pra­gnień i nie­na­wi­ści.

Ci au­to­rzy chcieli prze­ko­ny­wać, zdo­by­wać serca, na­rzu­cać umy­słom wła­sne wi­zje, tę­pić po­glądy prze­ciwne. Wal­czyli, a orę­żem ich były pióra.

Ze­brane w tym to­mie urywki daw­nych kro­nik nie mają nic wspól­nego z obiek­tywną prozą na­ukową. Ode­zwie się do nas li­te­ra­tura oraz pu­bli­cy­styka śre­dnio­wieczna. Wsku­tek ta­kiego stanu rze­czy do­wiemy się cze­goś nie tylko o opi­sy­wa­nych wy­pad­kach. Uj­rzymy rów­nież ży­wych lu­dzi, wy­pad­kom tym współ­cze­snych. Prze­mó­wią trzej au­to­rzy i ta wła­śnie oko­licz­ność może wpro­wa­dzić w błąd tych czy­tel­ni­ków, któ­rzy z ra­cji swych od­mien­nych za­in­te­re­so­wań lub spe­cjal­no­ści mniej się sty­kają z pi­śmien­nic­twem na te­maty hi­sto­ryczne. Nie tylko ci trzej pi­sali o daw­nej Pol­sce albo jej zie­miach! Nie­zbyt dawno temu pu­blicz­ność wprost roz­chwy­ty­wała wy­dany przez Ge­rarda La­budę tom pod ty­tu­łem Źró­dła skan­dy­naw­skie i an­glo­sa­skie do dzie­jów Sło­wiańsz­czy­zny. Za­war­tego w nim opisu Eu­ropy Al­freda Wiel­kiego nie ma w tej książce. O cze­skim kro­ni­ka­rzu Ko­sma­sie wspo­mi­nam tylko w jed­nym z roz­dzia­łów. Po­mi­ną­łem rów­nież ży­woty św. Woj­cie­cha, rocz­niki oraz inne pi­sma. Po­mi­ną­łem w ogóle wiele rze­czy bar­dzo ce­nio­nych przez hi­sto­ry­ków i sta­no­wią­cych nie­za­stą­pione źró­dła wie­dzy.

Tom ni­niej­szy ty­leż ma wspól­nego z obiek­tywną prozą na­ukową, co i za­warte w nim urywki dzieł daw­nych kro­ni­ka­rzy-pu­bli­cy­stów. Może na­wet mniej... Nie na­śla­do­wa­łem Thiet­mara, Galla ani Ka­dłubka, nie za­le­żało mi na po­pi­sy­wa­niu się eru­dy­cją. Wy­mie­ni­łem w tek­ście wiele na­zwisk uczo­nych nam współ­cze­snych lub nieco star­szych, lecz wcale nie uwa­ża­łem za ko­nieczne wy­mie­nić wszyst­kich, któ­rzy na te te­maty pi­sali i któ­rych dzieła czy­ta­łem. W eseju tego typu au­tor nie ma obo­wiązku ani moż­no­ści oma­wia­nia ca­łej „li­te­ra­tury przed­miotu” ani prze­pro­wa­dza­nia dys­ku­sji ze wszyst­kimi po­glą­dami, któ­rych nie po­dziela.

Wzią­łem po pro­stu książki trzech śre­dnio­wiecz­nych kro­ni­ka­rzy i z uryw­ków ich oraz z wła­snych ko­men­ta­rzy skom­po­no­wa­łem li­te­racki tryp­tyk. Wy­cho­dzi­łem z za­ło­że­nia, że wolno mi swo­bod­nie wy­po­wie­dzieć swe nie­obo­wią­zu­jące zda­nie o twór­czo­ści trzech star­szych ko­le­gów.

Przed­sta­wie­nie Chry­stusa z Sa­kra­men­ta­rza ty­niec­kiego – jed­nego z naj­star­szych za­cho­wa­nych ilu­mi­no­wa­nych rę­ko­pi­sów li­tur­gicz­nych, ja­kie po­ja­wiły się na zie­miach pol­skich we wcze­snym śre­dnio­wie­czu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.

...Żadne przed­wieczne wy­roki nie orze­kały, że mię­dzy Odrą a Wi­słą ko­niecz­nie musi wy­ro­snąć Pol­ska. Kiedy pierwsi ksią­żęta pia­stow­scy ob­wa­ro­wy­wali się na wzgó­rzu gnieź­nień­skim, Łaba pły­nęła przez kraj sło­wiań­ski, Obo­drzyce sie­dzieli tam, gdzie dziś Lu­beka. W ciągu trzy­stu na­stęp­nych lat bez po­rów­na­nia sil­niejsi Niemcy wchło­nęli wszystko aż po Odrę, prze­kro­czyli ją... prze­kro­czyli rów­nież Wi­słę, ra­mie­niem zbroj­nych za­ko­nów się­ga­jąc uj­ścia Dźwiny. Pol­ska jed­nak ostała się i prze­trwała w oko­licz­no­ściach nad wy­raz trud­nych.

Do­ko­nało się to pracą, mę­stwem i po­świę­ce­niem na­rodu, pod po­li­tycz­nym przy­wódz­twem dy­na­stii rdzen­nie pol­skiej – Pia­stów...

Pa­weł Ja­sie­nica

Naj­lep­szy, naj­mą­drzej­szy i naj­bo­gat­szy pod­ręcz­nik do zro­zu­mie­nia Pia­stów – dy­na­stii pra­wie 500 lat wła­da­ją­cej na­szą hi­sto­rią. Ty­siące fak­tów po­da­nych w spo­sób, który nie tylko wciąga i fa­scy­nuje, ale każe do­ce­nić i au­tora, i epokę, którą opi­suje.

Czy dla nas – zwy­kłych czy­tel­ni­ków, czy­ta­czy hi­sto­rii – jest coś bar­dziej fra­pu­ją­cego niż od­po­wiedź na py­ta­nie – co by się stało, gdyby...

A jesz­cze więk­szą przy­jem­no­ścią jest, gdy ta­kie roz­my­śla­nia zo­stają pod­parte ogromną hi­sto­ryczną wie­dzą, jaką pre­zen­tuje nam Pa­weł Ja­sie­nica w książce My­śli o daw­nej Pol­sce. Dla każ­dego, kto choć odro­binę sma­kuje pol­ską hi­sto­rię, za­sta­na­wia się, dla­czego losy po­to­czyły się tak, a nie ina­czej – to do­prawdy praw­dziwa roz­kosz za­głę­bić się w owe dy­wa­ga­cje świa­tłego i mą­drego au­tora, wy­bit­nego znawcy Pol­ski Pia­stów i Ja­giel­lo­nów i po­pły­nąć z nim w wartki nurt wy­da­rzeń tam­tych cza­sów oraz przyj­rzeć się pro­ce­som, które do­pro­wa­dziły Pol­skę do miej­sca, gdzie dziś się znaj­duje.

Zna­ko­mita in­te­lek­tu­alna przy­goda dla tych, któ­rzy lu­bią za­sta­na­wiać się nad prze­szło­ścią.

Bez­po­tom­nie umiera ostatni Piast – król Ka­zi­mierz zwany Wiel­kim. Los kraju zo­staje od­dany An­de­ga­we­nom. Zgod­nie z umową i przy­wi­le­jem ko­szyc­kim ko­ronę Pol­ski obej­muje córka, ale wcale nie naj­star­sza – Ja­dwiga An­de­ga­weń­ska. Dali jej męża Ja­giełłę! Do­piero czwarta żona, Sonka, uro­dzi mu wspa­nia­łych na­stęp­ców: War­neń­czyka i Ka­zi­mie­rza. I po­to­czy się da­lej nowa dy­na­stia, otwie­ra­jąc Rzecz­po­spo­litą na nowe prądy re­ne­sansu. Ka­pie zło­tem kraj, bo­gaci się, ale i gnu­śnieje, już pierw­sze pęk­nię­cia na gład­kiej ta­fli wi­dać...

Czy do­brze pa­no­wie szlachta zde­cy­do­wali? Czy po­mysł łą­cze­nia dwóch róż­nych świa­tów Li­twy i Ko­rony przy­niósł po­żą­dane re­zul­taty?

Prze­mi­jają Ja­giel­lo­no­wie na pol­skim tro­nie, umiera bez­po­tom­nie ostatni mę­ski po­to­mek Zyg­munta Sta­rego i Bony – Zyg­munt Au­gust. Przed szlachtą i ma­gna­te­rią staje widmo bez­kró­le­wia. Wa­le­zjusz de­cy­duje się ob­jąć pol­ski tron, ale bar­dziej go kusi tron fran­cu­ski. Przy dru­gim sej­mie elek­cyj­nym w ciągu roku wi­dać oznaki pa­niki. Na pla­nie po­ja­wia się książę Sied­mio­grodu. To czas Anny, sio­stry Zyg­munta Au­gu­sta, która przez po­nad 50 lat swego ży­cia stała w cie­niu wiel­kich spraw kró­le­stwa. Czy zdała eg­za­min z pa­no­wa­nia? Czy star­czyło jej sił i ener­gii, by Rzecz­po­spo­litą pro­wa­dzić w czas za­wie­ru­chy?

W książce Ostat­nia z rodu przy­glą­damy się z bli­ska lo­som Anny Ja­giel­lonki pod­par­tym ogromną hi­sto­ryczną zna­jo­mo­ścią epoki Pawła Ja­sie­nicy.

Spis ilu­stra­cji

1. Od Mieszka do Bo­le­sława Krzy­wo­ustego, ge­ne­alo­gia. Do­mena pu­bliczna

2. Przed­sta­wie­nie Chry­stusa z Sa­kra­men­ta­rza ty­niec­kiego – jed­nego z naj­star­szych za­cho­wa­nych ilu­mi­no­wa­nych rę­ko­pi­sów li­tur­gicz­nych, ja­kie po­ja­wiły się na zie­miach pol­skich we wcze­snym śre­dnio­wie­czu. Do­mena pu­bliczna

Co­py­ri­ght © 2023, Ewa Bey­nar-Cze­czott Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-7779-919-2
Pro­jekt okładki, skład i ła­ma­nie: Zu­zanna Ma­li­now­ska Stu­dio
Na okładce wy­ko­rzy­stano frag­ment zdję­cia Drzwi Gnieź­nień­skich/ Ar­chi­wum Wy­daw­nic­twa
Ko­rekta: Do­rota Ring
Kon­wer­sja: eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl