Trylogia Mocy i Szału 3. Moc - Anna Lewicka - ebook

Trylogia Mocy i Szału 3. Moc ebook

Anna Lewicka

4,3

Opis

Złowieszczy cień pada na rodzinę sióstr Olszańskich. Zdesperowana Sówka postanawia wziąć sprawy we własne ręce, by uwolnić Igę spod władzy złego ducha, a także dowiedzieć się, jakie siły stoją za ostatnimi wydarzeniami. Pomimo swoich uprzedzeń musi wyciągnąć rękę po pomoc do tych, których obawia się najbardziej – do berserkerów. Wsparcia udziela jej Gustav; poczucie odpowiedzialności również nakazuje mu zadbać o bezpieczeństwo  najbliższych. Oboje podejmują działania, nie wiedzą jednak, że w tym samym czasie wiedźma szykuje swoją własną pułapkę...
Idąc jej śladami, Sówka i Gustav przebywają drogę przez deszczowe, jesienne Bieszczady po zimną, pełną wichrów i śniegu Islandię. Niezauważenie zbliżają się do siebie, połączeni wspólnym celem. Czy na tej wulkanicznej wyspie znajdą odpowiedzi na swoje pytania? Czy zdążą ochronić Alicję i ocalić rodzinę, zanim okaże się za późno?


,,Moc” to opowieść o zemście, której korzenie sięgają setek lat w przeszłość, a także o nienawiści silniejszej niż sama śmierć. To także historia uczucia zrodzonego między dwojgiem ludzi, którzy nigdy nie zbliżyliby się do siebie, gdyby nie konieczność połączenia sił na rzecz wyższego dobra.
W ostatnim tomie Trylogii Mocy i Szału wszystko się wyjaśni - kim jest wiedźma z jeziora i jaka jest jej historia? Co stało się z Igą? Co ma z tym wszystkim wspólnego pochodzenie Wiktora?
Sięgnij po trzecią część historii o wiedźmach i berserkerach, i odkryj wszystkie tajemnice, jakie skrywały wodne odmęty złowrogiego jeziora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (97 ocen)
52
24
17
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JustynaL1306

Dobrze spędzony czas

Liczylam na inne zakończenie … jak to Sowka taka mądra ani razu nie pomyślała o badylu w którym schowała jaźń ? Brakowało mi rozwinięcia tego tematu …
00
Madado13

Nie oderwiesz się od lektury

Jeszcze wrócę do tej trylogii.
00
Kawoszka45

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo emocji, których sie nie spodziewałam. Zazwyczaj wszystko kończy się dobrze. Teraz też tak jest ale są ofiary, których poświęcenie musiało wiele kosztować autorkę. Wykreowanie postaci tak złożonych to ciekawy pomysł. A potem ich uśmiercenie to odwaga.
00
Letty77

Nie oderwiesz się od lektury

Ssssssssmuuuuuuutneeeeeeeeeee!
00
PZietalaJakobczak

Nie oderwiesz się od lektury

Super ale 1 naj lepsza
00

Popularność




Redakcja: Agata Techmańska

Korekta: Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Runy - Agata Parafjańczuk, na podstawie książki „Sorcerer’s Screed, The Icelandic Book of Magic Spells” Jochuma Magnúsa Eggertssona, XIX-wiecznego skalda.

Zdjęcie na okładce: © Igor Ustynskyy/Moment/Getty Images

Zdjęcie autorki: Wojtek Biały

Copyright © Anna Lewicka 2019

ISBN 978-83-7686-850-9

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Playlista

1. LemON – Sowa

2. Indila – Dernière Danse

3. XYLØ – Between the Devil and the Deep Blue Sea

4. Agnes Obel – Riverside

5. NIN – We’re In This Together

6. Svrcina – Battlefield

7. Claire de Lune – Save Yourself

8. Valravn – Farin Uttan At Verða Vekk

9. Simon – My Kingdom

10. Barns Courtney – Glitter & Gold

11. Black Lab – This Night

12. Valerie Broussard – A Little Wicked

13. Garmarna – Njaalkeme

14. Reamonn – Supergirl

15. Natasha Blume – Journey (Time to Go Home)

16. Coma – 0Rh+

17. Opeth – Harvest

18. Eivør – Myrkursins náði

19. RÁN – Suurin

20. Digital Daggers – Devil’s Choir

21. Röyksopp – What Else Is There?

22. Skott – Stay Off My Mind

Prolog

Ktoś musi pilnować nocy,

musi wziąć na siebie

wiarę w strachy, moce i zmory.

Ktoś musi rozsypać sól,

stworzyć okrąg wokół.

LemON – Sowa

Iga. Jadwiga. Powtarzam w myślach to imię, smakuję je. Kiedyś nazywa no mnie Hedvigą, chociaż czas i okoliczności tamtego wcielenia były zgoła inne, a średniowieczna duńska wiedźma, Hedy, w niczym nie przypominała tej dziewczyny, której ciało teraz sobie przywłaszczyłam. Wiem, że Iga nie lubiła pełnej formy swojego imienia, ale ja zupełnie nie podzielam tej niechęci. Stare, dobre imię. Szlachetne.

Łatwo nie docenić mocy imienia, większość ludzi nosi je bez refleksji, bez żadnej wdzięczności, czasem wręcz z niechęcią i wyrzutem wobec rodziców. Jak Iga. W imieniu tkwi jednak wielka potęga. Nazwij coś, a posiądziesz nad tym władzę – mówi wiele magicznych przekazów. Bujda? Oczywiście, wszystko to jest o wiele bardziej skomplikowane, jednak nie da się zaprzeczyć, że imiona faktycznie definiują, nadają tożsamość i mają moc. Dlatego brak własnego zarówno mnie cieszy, jak i martwi – czy to oznacza, że nie muszę obawiać się niczyjego wpływu, czy w rzeczywistości nie mam władzy nad samą sobą?

Nazywam się Tunrida. Tak przynajmniej myślę o sobie już od dobrych kilku wieków, poprzedzających uwięzienie w jeziorze, chociaż nie jest to moje prawdziwe imię. Mam jednak nadzieję, że samo to określenie, powtarzane nieustannie, przywoła iskrę czegoś więcej. Tunrida; czarownica. Tylko tyle pamiętam, mimo usilnych prób wskrzeszenia wspomnień. Nie wiem nawet, kiedy to się właściwie stało; kiedy zapomniałam. Imię umknęło gdzieś po drodze, między jednym wcieleniem a drugim. Za to doskonale pamiętam chwilę, kiedy sobie to uświadomiłam... Był gorący, piękny dzień we Florencji, tak słoneczny, że trudno było uwierzyć w widmo strachu przed polowaniem na czarownice, zaczynające już prześladować ludność. Osiągnęłam cel, który zagnał mnie tak daleko za pewnym człowiekiem, i wiedziałam, że powinnam wrócić na północ, gdzie inkwizycja nie powinna była dotrzeć zbyt szybko. Tam zresztą o wiele łatwiej było zaszyć się w jakimś cichym miejscu, z dala od cywilizacji.

Straciłam sporo czasu, zapuszczając się coraz bardziej na południe; już przez dwa wcielenia polowałam na tego berserkera i jego syna. Byli sprytni, silni i obrotni, z oczami dookoła głowy. Za bardzo się w tym zatraciłam, latami skoncentrowana na układaniu planu zemsty i jednoczesnym unikaniu węszących wszędzie wysłanników Kościoła. Zatem gdy wszystko się skończyło, przystanęłam na środku placu, spojrzałam w błękitne niebo, by pożegnać się z ciepłem i gwarem Florencji. Musiałam też zebrać myśli – postanowić, dokąd powinnam się udać, by rozprawić się z pozostałymi wrogami, a jednocześnie odnaleźć swoje adeptki. Czułam też, że moje ciało się starzeje i powinnam zastąpić je młodszym, silniejszym. Wtedy właśnie dotarła do mnie świadomość, że nie pamiętam własnego imienia. Spadła niczym grom z jasnego nieba, aż pociemniało mi przed oczami w ten cudny, słoneczny dzień. Ktoś zauważył, że zrobiło mi się słabo, zaproponował pomoc, ale szybko i uprzejmie odmówiłam, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, po czym zanurzyłam się w tłumie, nadal lekko otępiała.

Tunrida. Ciekawe, że akurat to we mnie pozostało, że właśnie to określenie przylgnęło niczym piętno, okazując się najtrwalsze. Tunrida. „Jeżdżąca na sztachecie”. Wiedźma bez imienia – tym właśnie się stałam. Od tamtej pory staram się przynajmniej przywoływać wszystkie wspomnienia przy każdym kolejnym wcieleniu, aby zupełnie nie zapomnieć, kim naprawdę jestem. Kim byłam. Owszem, pamiętam każde wcielenie, ale tylko to pierwsze życie było tak naprawdę moje. Pozostałe ukradłam, zawłaszczyłam i zmienialam niczym nowe ubrania oblekające zawsze tę samą duszę. Zachowywałam wszystkie wspomnienia swoich ofiar, więc chociaż czasem przeszkadzały, niczym plamy na znoszonej tkaninie, pozwalały mi lepiej zrozumieć świat i rolę, w którą wstępowałam. Zastanawiam się, czy ludzie, którzy wypuścili z gniazda wiele dzieci, traktują pamięć o nich tak, jak ja pamięć o moich wcieleniach. Pamiętam ich imiona, myślę o nich z większą lub mniejszą sympatią, czasem nawet czułością – jednak każde z nich zdaje się odrębnym bytem, mimo że przez pewien czas były moje. Jak dzieci, prawda? Skąd jednak miałabym to wiedzieć? Miałam tylko jedno dziecko – zbyt krótko i zbyt boleśnie mi odebrane, bym zobaczyła, jak osiąga dorosłość i opuszcza rodzinne progi, więc nie mogłam doświadczyć pełni macierzyństwa.

Liczyłam jeszcze na to, że pamięć wróci, być może po kolejnym przejściu, ale w głębi duszy czułam, że się łudzę. Miałam rację. Wspomnienia nie stawały się wyraźniejsze, a jedynie zacierały się coraz bardziej. Próbowałam więc odnaleźć swoje imię w jakichś źródłach, ale tu też nie spodziewałam się sukcesów. Nie byłam nikim ważnym. W jednym jedynie manuskrypcie wspomniano o mnie przy okazji opisu dokonań mojego męża, określając „żoną Ulfa Krwawego”. To wszystko. Nagrobka nawet nie próbowałam szukać – gdyby istniał, po tylu wiekach i tak nic by z niego nie zostało, a poza tym wątpiłam w to, by ktokolwiek mnie nawet pochował. Nie po tym, co się stało. Nie zdziwiłabym się, gdyby moje zwłoki zostały rzucone na pożarcie zwierzętom, a moje imię przeklęto, skazując na zapomnienie. I jeśli to naprawdę była klątwa, okazała się kolejną, która mnie dosięgła.

Teraz już jednak nie czuję bólu. Wieki, które upłynęły, oprócz imienia zabrały również niemal wszelkie uczucia, pozostawiając jedynie echo ich pamięci. Teraz mam już tylko pragnienie zemsty i słodką przyjemność z polowania na wilki.

Teraz zakładam wnyki.

CZĘŚĆ IAett Freya – Impuls

Skłębiam niebo, poruszam dniem i nocą,

Tańczę z wiatrem, gdy krople deszczu migocą.

Trochę miłości, miodu odrobina;

Tańczę, tańczę, tańczę, nic mnie nie zatrzyma.

Indila – Dernière Danse

Rozdział 1

Jak z innego życia wykradziony,

Pojawiłeś się w moim,

I nic już nie jest tak jak wcześniej (...)

Och, znajdziesz mnie może

Między diabłem i błękitnym morzem,

W którym tonę.

XYLØ – Between the Devil and the Deep Blue Sea

Gustav podniósł głowę znad laptopa i w zamyśleniu zastukał palcami w drewniany blat stolika kawowego. Odkąd odebrał ten niepokojący telefon, nie był w stanie skupić się na pracy. Przełożył nawet wideokonferencję, bo myślami znajdował się już zupełnie gdzie indziej. Był perfekcjonistą, niczego nie robił na pół gwizdka, szczególnie jeśli było to związane z pracą. Odruchowo spojrzał na zegarek i przeliczył czas, jaki może zająć Alexowi pokonanie drogi z Warszawy do centrum Łodzi. Powinien tu być już niedługo.

Gustav siedział jak na szpilkach; aż sam się dziwił swoim reakcjom. Przecież to nie był pierwszy raz, kiedy Alex rzucił krótkie:

– Gustav, to nie na telefon, przyjeżdżam.

Zdarzało się. Islandczyk jednak ufał swoim przeczuciom, a tym razem czuł, że chodziło o coś poważnego. Być może sprawił to ton głosu Alexa, być może jego pośpiech wywołany nagłą potrzebą spotkania, ale Gustav poczuł wręcz zimny dreszcz przebiegający po karku, kiedy odkładał telefon.

Teraz chłód ponownie przebiegł mu po kręgosłupie. Potarł przedramię, na którym zauważył gęsią skórkę, i zsunął podwinięte do łokci rękawy nieskazitelnie białej koszuli. Wstał z szarej skórzanej sofy i podszedł do okna. Oparł się ramieniem o futrynę wielkiego, sięgającego do samej podłogi loftowego okna. Był piękny, jesienny dzień. A przede wszystkim – ciepły. Panująca na zewnątrz jesień nie mogła wywołać zimnego dreszczu, wręcz przeciwnie – zalewała wszystko miękkim, słonecznym blaskiem. Potężna bryła pofabrycznego budynku rzucała cień na podwórze, a wszystkie kolory wydawały się soczyste, wręcz jaskrawe. Trawnik zachował mocną zieleń, która dzięki działającym spryskiwaczom nie wypłowiała w silnym letnim słońcu, a niebo raziło wręcz lazurowym błękitem.

Naprawdę piękny dzień. Jeden z tych, podczas których powinny dziać się tylko dobre rzeczy. Dzień jak z reklamy puszystego niczym chmurka twarożku śmietankowego, w której idealna rodzina uśmiecha się promiennie znad wiklinowego piknikowego koszyka. W takie dni wszelkie złe wieści wydają się wręcz absurdalne i nie pasują do całej tej uroczej otoczki, jakby wyrwano je z innej bajki przez jakąś niedorzeczną pomyłkę. Nie pasują tak bardzo, jak te ciarki na karku Gustava.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Nareszcie.

Podszedł szybko do wejścia, żeby wpuścić gościa. Otworzył drzwi na oścież, po czym zamarł na ułamek sekundy, zaskoczony. Alex nie był sam. Stała za nim jakaś kobieta, którą – czego był całkowicie pewien – widział po raz pierwszy w życiu. Miał doskonałą pamięć do twarzy, a tej z pewnością by nie zapomniał.

Rozglądała się po klatce schodowej, pozornie od niechcenia, ale gdy Gustav otworzył drzwi, natychmiast spojrzała mu prosto w oczy; przenikliwie, przeszywająco. Ten ruch skojarzył mu się z refleksem drapieżnego ptaka. Stalowe spojrzenie szarobłękitnych oczu wzmogło ogarniające go uczucie niepokoju.

Wydawało mu się jednak, że kobieta ma w sobie coś dziwnie znajomego, chociaż nie potrafił jeszcze określić co. To przyjdzie. To zawsze przychodziło.

Niemniej, zupełnie nie była to dziewczyna w typie Alexa. Jej ubrania były w stylu, który w Polsce nie był popularny, królował za to na ulicach Paryża czy Sztokholmu – miękki biały sweter o grubym splocie widoczny spod rozpiętego płaszcza, płaskie skórzane mokasyny, czarne spodnie z podwiniętymi, odsłaniającymi kostki mankietami. Nonszalancko, wygodnie, ale z elegancką prostotą. Nawet workowata czarna torba wydawała się wyjątkowo niepozorna, ale na pierwszy rzut oka poznał, że była droga. Bardzo droga.

Po ułamku sekundy wzniósł wzrok, uświadamiając sobie, że ona cały czas patrzyła w jego oczy; nie potrafił jednak wyczytać niczego z jej twarzy. Nie okazywała żadnych emocji, jakby nie chciała odsłonić się przed światem.

Co ona tu robiła z Alexem? No właśnie, Alex. Skierował na niego wzrok, wpuszczając gości do mieszkania. Chłopak wyglądał na wyjątkowo zmartwionego i zmęczonego. Sprawiał wrażenie, jakby nie dostrzegał niczego dookoła. Wszedł do środka, nie zwracając uwagi na swoją towarzyszkę; nie przepuścił jej w drzwiach, nawet się za nią nie obejrzał. Potargał dłonią rozpuszczone włosy i spojrzał na Gustava wzrokiem pełnym desperacji.

– Kurwa, nie wiem, co robić, stary – wyrzucił z siebie.

Tego Gustav się nie spodziewał. Nie po Alexie. Nie po tym chłopaku, który zawsze był skupiony i skoncentrowany jak żyleta. On przecież zawsze wiedział co robić; zawsze. Nawet gdy wydawało się, że jest w kropce, miał już przygotowany plan awaryjny. A już na pewno nie przyznawał się do porażki.

Po kolei.

Gustav skinął głową w kierunku kanapy.

– Siadaj, zaraz mi wszystko opowiesz.

Ponownie spojrzał na kobietę, która właśnie zamykała za sobą drzwi. Na klatce schodowej panował półmrok, dlatego dopiero teraz, gdy weszła do jasnego pomieszczenia, przyjrzał jej się uważniej. Zauważył, że jej włosy są poprzetykane siwizną. Ciekawe, dlaczego ich nie farbowała, przecież była jeszcze młoda. Wprawdzie siwe pasma komponowały się z naturalnie chłodnym, jasnopopielatym kolorem, niemniej u kobiety, szczególnie w tym wieku, stanowiło to wyjątkową rzadkość.

Przeciągnął ręką po własnych, szpakowatych włosach. Nikt nie dziwił się na widok mężczyzn z włosami przyprószonymi siwizną, jednak kobiety natychmiast biegły do fryzjera, by zakryć farbą pierwsze siwiejące pasma. Nie ona, jak widać. Nosiła swoje włosy z dumą – długie, rozpuszczone, doskonale proste i jedwabiste.

Intrygowało go, dlaczego Alex tu z nią przyjechał, a jednocześnie nie zwracał na nią uwagi. Kim mogła dla niego być?

Wyciągnęła rękę. Jako pierwsza.

– Aleksandra Olszańska – przedstawiła się, a puzzle wskoczyły na swoje miejsce.

Oczywiście. Siostra Alicji. Dlatego wydawała mu się znajoma. Nie były jednak do siebie podobne na pierwszy rzut oka, dlatego nie przyszło mu do głowy, że mogą być spokrewnione, ale teraz, kiedy wiedział, czego szukać, dostrzegał pewne drobiazgi, które je łączyły. Zarys szczęki, linia brwi, podobnie osadzone oczy. Aleksandra miała w sobie jednak dystans mocno kontrastujący z ciepłą otwartością Alicji, a już tym bardziej – z ekstrawertycznym usposobieniem Igi.

– Gustav. Gustav Sigurdsson. – Uścisnął jej chłodną, szczupłą dłoń, uśmiechając się życzliwie. – Ale z pewnością już to pani wie.

Skinęła głową bez słowa i odpowiedziała na powitanie krótkim, ale mocnym, zdecydowanym uściskiem. Pewnym siebie, wręcz biznesowym.

Gustav zawsze zwracał uwagę na to, w jaki sposób ludzie się z nim witali. To był jego mały test. Nie budował na nim, oczywiście, swojej opinii, ale musiał przyznać, że polegał na tym pierwszym wrażeniu. Wyjątkowo często okazywało się, że osoby podające miękką, ciepłą i spoconą dłoń miały równie mdłe osobowości.

Wsunął jedną dłoń do kieszeni, a drugą wskazał na wnętrze, zapraszając Aleksandrę do środka. O co tu chodziło? Alex i siostra Alicji? Ta siostra, która nie akceptowała związku Wiktora i Alicji do tego stopnia, że nie chciała się pojawić na ślubie?

Sówka przełknęła ślinę, przekraczając próg. Serce waliło jej ze strachu jak młot. Było jej gorąco. Czy to emocje, czy dzień po prostu był tak ciepły? Czuła się, jakby wchodziła do paszczy lwa. I to z własnej woli. Robiła wszystko, żeby tylko nie dać po sobie poznać, jak się teraz czuje.

Tymczasem Gustav w najmniejszym stopniu nie ukrywał swoich emocji. Zmarszczył czoło, wyraźnie zmartwiony. Pierwsza myśl, która przyszła mu do głowy, dosłownie go zmroziła. Musiał zadać to pytanie.

– Chodzi o Alicję? Czy coś się stało?

W myślach błagał, by nie miał racji. Wiktor twierdził przecież, że rytuał zadziałał, że szał stracił nad nim władzę, że nareszcie to on panował nad swoją naturą.

Czyżby więc coś z dzieckiem?

A może jednak faktycznie przecenili całą tę więź. Gustav przestał się martwić o Wiktora, stracił czujność.

Aleksandra, która właśnie kładła płaszcz na oparcie kanapy, spojrzała zaskoczonym wzrokiem, jakby na moment straciła z trudem utrzymywaną kontrolę nad wyrazem twarzy, a Alex uniósł gwałtownie głowę, marszcząc czoło. Najwyraźniej zupełnie nie o to chodziło. Gustav musiał przyznać, że trochę mu ulżyło.

Odezwali się jednocześnie:

– Alicja? Nie – zaprzeczył Alex, kręcąc głową.

– Chodzi o Igę – wyjaśniła ona.

Tego się nie spodziewał. Zupełnie.

Wprawdzie nie rozumiał do końca, dlaczego zwracali się akurat do niego w sprawie związanej z Igą i co miał z tym wspólnego Alex, ale – tak czy inaczej – szczerze się zatroskał. Polubił tę dziewczynę od chwili, w której ją poznał. Była otwarta, szczera i wygadana, z fajnym poczuciem humoru i dystansem do świata. Chociaż spotkał ją tylko dwa razy – na majówkowym grillu i weselu Wiktora – ale tego typu okazje do wspólnej zabawy potrafiły czasem zbliżyć bardziej niż długie, ale płytkie znajomości. Poza tym Wiktor nie widział świata poza Alicją, a siostra naprawdę ją kochała, to było widać. Siostry były tak ze sobą zżyte, że Gustav od razu przyjął Igę do grona najbliższych; do wewnętrznego kręgu. Dzielił bowiem swoich znajomych na wewnętrzny i zewnętrzny krąg – do tego ostatniego należała większość, ci ludzie niespecjalnie go obchodzili. Robił z nimi interesy, żył wśród nich, ale oni tworzyli jedynie tło, nic więcej. Tymczasem wewnętrzny krąg wypełniała rodzina, pozostali berserkerzy i ich najbliżsi. To była jego wataha. Zrobiłby dla nich wszystko. Bez mrugnięcia okiem utoczyłby dla nich krwi.

– Iga? Co z Igą? – spytał zmartwionym tonem.

– No kurwa, właśnie nie wiem! – wykrzyknął Alex i oparł łokcie na kolanach, łapiąc się za głowę.

Jego desperacja była wręcz namacalna. Gustav pokręcił głową z niedowierzaniem. Co tu się działo? Spojrzał pytająco na stojącą przy kanapie kobietę.

Objęła się ramionami i wzięła głęboki oddech przez nos.

– To długa historia. Dlatego przyjechaliśmy. – Skinęła na Alexa. – Zdecydowanie nie na telefon.

Gustav pokiwał głową, wkładając w zastanowieniu ręce do kieszeni.

– Mhm – mruknął. – Proszę usiąść, w takim razie.

Uśmiechnęła się uprzejmie, samymi kącikami ust, po czym zajęła miejsce na szarej, skórzanej sofie.

– Może otworzę wino? – zaproponował.

– Nie – odmówił stanowczo Alex.

Dobrze. Mimo frustracji zachowywał swoje przyzwyczajenia. Gustav wiedział, że chłopak lubił mieć jasną głowę i niczym niezaburzony refleks. Cieszył się w duchu, że cokolwiek się stało, Alex chciał zachować swój stan gotowości.

Przeniósł wzrok na Aleksandrę.

– Kawę poproszę, jeśli można.

Odmówiła, nie odmawiając. I znów ten uśmiech. Ten uprzejmy grymas, przy którym nie uśmiechają się oczy.

– Dla mnie też zrób – mruknął Alex.

Gustav pokiwał głową i poszedł do kuchni. Na wszelki wypadek nastawił wcześniej ekspres przelewowy, więc cały dzbanek kawy już czekał.

Sówka obserwowała, jak mężczyzna robi kilka kroków, przechodzi za kontuar baru, i odwraca się do kuchennej lady, po czym dyskretnie wypuściła powietrze. Czuła się straszliwie spięta, choć starała się jak mogła, żeby nie było tego po niej widać. Wiedziała doskonale, że Alex zupełnie nie zwraca na nią uwagi. Czemu zresztą miałby? Teraz miał w głowie tylko Igę. Szczerze powiedziawszy, nie sądziła, że aż tak mu na niej zależało. Co innego ten cały Gustav. Widziała, jak uważnie się jej przyglądał, jak bardzo chciał ją rozszyfrować. Już zdążyła się zorientować, że był niezły w czytaniu ludzkich zachowań, że wiedział, na co patrzeć i jak patrzeć. Musiała się przy nim pilnować bardziej niż zwykle.

Trafił swój na swego, panie Gustavie – pomyślała, starając się zachować spokój, chociaż całe jej wnętrze krzyczało: uciekaj!

Znajdowała się właśnie w jednym pomieszczeniu z dwoma berserkerami. Miała szczerą nadzieję, że trawiący ją strach jest bezpodstawny, a już na pewno ostatnią rzeczą, której teraz chciała, było to, żeby został zauważony. Całe szczęście, że jadąc tutaj, nie musiała chociaż przebywać w jednym samochodzie z Alexem. On sam nalegał na jazdę motocyklem po to, by na wszelki wypadek zachować większą mobilność i móc się rozdzielić. To miało sens – musiała przyznać mu rację pod tym względem. Myślał strategicznie. Niemniej ulżyło jej, że przynajmniej podczas drogi tutaj mogła wszystko przemyśleć bez uczucia napięcia i paniki spowodowanej siedzącą obok bombą zegarową. A teraz znajdowała się w mieszkaniu należącym do jednego z nich. Berserkerów. Przełknęła ślinę. Życie było ironiczne, tak bardzo ironiczne. Musiała naprawdę nieźle sobie nagrabić w poprzednim życiu – pomyślała z przekąsem – że los teraz tak z niej zadrwił. Może powinna wyciągnąć z tego kolejną lekcję. Zawsze mówiła swoim klientom, że należy pozbywać się starych wzorców zachowań i elementów światopoglądu, które tak naprawdę są pułapką i sprawiają, że człowiek tkwi w błędnym kole, a tymczasem sama właśnie w nim utknęła, niczym mucha w pajęczynie. I doskonale wiedziała, że to, co ma zamiar zrobić, sprawi, że ta lepka sieć owinie się dokoła niej, pochłaniając ją, zamykając w swych objęciach już na zawsze.

Zacisnęła zęby. Serce kołatało ze strachu, czuła je w swojej piersi, słyszała w uszach jego bicie i miała wrażenie, że każdy słyszy ten głuchy dźwięk. Musiała odsunąć wywołujące tę reakcję myśli, nie dać im się opanować. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Loft, w którym mieszkał Gustav, zrobił na niej spore wrażenie. Ten człowiek musiał chyba spać na pieniądzach. Wnętrze nie porażało przepychem, wręcz przeciwnie – widać było, że jego właściciel nie miał potrzeby obnoszenia się ze swoim majątkiem. Mieszkania nie można było nazwać luksusowym, a jednak Aleksandra nie chciała nawet myśleć, ile musiało kosztować jego wykończenie w industrialnym surowym stylu, co dawało naprawdę imponujący efekt. Studio było ogromne i wysokie, a przy tym niemal zupełnie niepodzielone ścianami. Za kanapą, na której siedziała, praktycznie na samym środku, stał wielki, drewniany stół, za nim zaś urządzona została część kuchenna. Z boku znajdowały się kręcone, ażurowe czarne schody wiodące na antresolę. Nie widziała, co znajduje się na górze, ale kątem oka dostrzegła fragment łóżka – tam musiała być urządzona część sypialna. Otwarta, ale w gruncie rzeczy niewidoczna dla przypadkowego gościa. Sprytnie.

Zwróciła uwagę, że Gustav nie miał w mieszkaniu telewizora. Ściana, w kierunku której stała zwrócona kanapa, zastawiona była w całości industrialnymi półkami pełnymi książek.

Metal i drewno, beton i cegła. Zawsze wydawało jej się, że tak urządzone mieszkanie jest chłodne i nieprzyjaźnie surowe, a tutaj było wyjątkowo przyjemnie; wręcz przytulnie. Może sprawiły to rośliny, pnące się niemal wszędzie – bluszcze rozciągające swoje pędy po półkach, ścianach i nad wielkimi oknami, czy też stojące w wielkich donicach monstery o ogromnych liściach. A może po prostu wnętrze było tak dobrze oświetlone, tak przestronne, że ciepłe słoneczne światło otulało te surowe materiały miękkim, jasnym nimbem.

Właśnie spoglądała na zajmujące całą wysokość ściany, łukowato zakończone okno, zastanawiając się, na ile dziwnie sama czułaby się w domu bez zasłon czy żaluzji, kiedy zorientowała się, że Gustav wrócił z tacą, na której stały trzy kawy i mały dzbanuszek z mlekiem. Proste, białe, szerokie kubki i korkowe podstawki. Znała je doskonale, bo sama ostatnio kupiła do domu dokładnie takie same. Ikea. Uśmiechnęła się w duchu. Kolejna ironia.

Gustav postawił kawę przed gośćmi, po czym usiadł po drugiej stronie stolika, na pasującej do sofy kwadratowej pufie.

– Co z Igą? – zapytał, sięgając po kawę.

Nie owijał w bawełnę, niemniej w jego głosie słychać było troskę. Popatrzyła na Alexa, który ze zwieszoną głową przyglądał się swoim splecionym dłoniom. Wzięła głęboki oddech i spojrzała w oczy siedzącego naprzeciwko mężczyzny.

– Wiem, że się nie znamy, ale Alex zapewnił, że mogę mówić otwarcie. Iga… – zawiesiła na moment głos. Wiedziała, jak zabrzmi to, co zamierzała powiedzieć. – No cóż, wygląda na to, że Iga została opanowana.

Odchrząknęła, widząc, że chyba nie dotarło do niego to, co chciała przekazać.

– Opętana – doprecyzowała.

Gustav zmrużył oczy i zmarszczył czoło, przez co kurze łapki sięgające skroni i wyraźne bruzdy na czole jeszcze się pogłębiły. Miał ogorzałą skórę dojrzałego mężczyzny, pokreśloną zmarszczkami, co nadawało jego twarzy plastyczności. Odstawił kawę, której nawet nie zdążył się napić, i zamarł w tej pozycji, lekko pochylony w stronę Sówki. Jedną dłoń wsunął do kieszeni szarych garniturowych spodni, drugą oparł na kolanie.

Widziała, że przetwarza tę informację. Chciała dać mu czas na reakcję. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, po czym przeniósł wzrok na Alexa.

– Alex, czyli ty i Iga? Dobrze się domyślam? – spytał tylko, a brunet podniósł głowę i pokiwał nią bez słowa.

Alex zupełnie nie miał ochoty się tłumaczyć – w ogóle nie lubił opowiadać o swoim życiu. Niemniej, przecież to był Gustav. Niby nic nie wiedział o jego związku z Igą, ale od razu wyczuł pismo nosem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Alex nie przyjechał tu tylko po to, by odwiedzić kumpla.

Przez te wszystkie górki i dołki, tę pierdzieloną huśtawkę emocji, całe to schodzenie i rozstawanie się z Igą, przez tę niechęć do przyznawania się do swoich uczuć, nie mówił nikomu o tej relacji. Nawet Wiktor i Alicja dowiedzieli się zaledwie kilka dni temu. Najwyraźniej aż do tej pory wieści nie dotarły do Gustava. Wiktor zawsze był cholernie lojalny, widać uznał, że Alex sam opowie o wszystkim Islandczykowi, kiedy będzie na to gotowy.

– Mhm – odchrząknął. – Tak. Ja i Iga.

– Od dawna?

– Od wesela – przyznał Alex. Nie było sensu ściemniać, ani przed Gustavem, ani przed samym sobą.

Gustav prychnął lekko, niemal z niedowierzaniem, i uniósł brwi w zastanowieniu.

– Niech pani mówi dalej. Jak to się stało? – zwrócił się ponownie do Aleksandry.

Sówka poczuła, jak ściska jej się żołądek. Wcale nie miała ochoty skracać dystansu, ale nie było sensu tego ciągnąć w taki sposób.

– Proszę mi mówić po imieniu – zaproponowała. – Będzie łatwiej. Teraz są ważniejsze sprawy.

Będzie łatwiej, powtórzyła w myślach. Kogo ona próbowała oszukać?

Gustav kiwnął głową. Prawdę mówiąc, był zadowolony, że to zaproponowała. Zawsze raził go kontrast między Polską a Islandią na tej płaszczyźnie. Na Islandii wszyscy mówili sobie po imieniu. Wszyscy, bez względu na wiek i pozycję społeczną; bez względu na to, czy rozmawiali z premierem, czy sąsiadem. Polska znajdowała się na kompletnie przeciwnym biegunie. Wprawdzie Gustav był do tego przyzwyczajony i w kraju swojej matki automatycznie przestawiał się na tę oficjalną formę, ale nie przestawała wydawać mu się absurdalna, szczególnie w takich sytuacjach, jak ta. Przecież doskonale wiedział, że siedząca przed nim kobieta jest wiedźmą, a i ona zdawała sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Mimo to mieli być dla siebie panią i panem? Zabawne. Dobrze, że wyszła z tą propozycją. Jemu nie wypadało, szczególnie że wiedział co nieco o jej obiekcjach – nie znał jej i nie chciał jej przypadkiem sprowokować; to nie miało sensu.

– Zdecydowanie – potwierdził. – W takim razie mów dalej.

– Iga i Alex przeprowadzili pewien rytuał, przyzywając jakiś byt do kręgu – wyjaśniła, nie wchodząc w szczegóły. – Nie wiem, co to było. Alex też nie jest w stanie powiedzieć. – Spojrzała na siedzącego obok bruneta.

– Nie znam się na tym przecież. – Znów potargał ręką włosy i ściągnął usta, jakby był zły na samego siebie.

Gustav wiedział doskonale, jak bardzo Alex nie znosił być bezsilny. A na tym przecież nie miał prawa się znać.

– Wygląda na to, że coś poszło nie tak. Z tego, co mówił Alex, domyślam się, że ten byt był za silny, możliwe również, że krąg został złamany. – Aleksandra przerwała i głośno wciągnęła powietrze. – Potem miał miejsce… wypadek. Jakiś człowiek napadł na Alexa i Igę.

Mówiła miękkim głosem o zaskakująco ciepłym brzmieniu, kontrastującym z ogólnym chłodem, który od niej bił. A może mu się zdawało? Może to nie był chłód, tylko bardzo silnie kontrolowane emocje?

– Przysięgam ci, Gustav – wtrącił się Alex – nie uwierzyłbym, gdybym sam tego nie doświadczył, ale przeżyłem tylko dzięki temu… czemuś.

– Najwyraźniej byt, który przywołała Iga, miał ochronić Alexa – wytłumaczyła Aleksandra. – I wygląda na to, że wykonał swoje zadanie.

Uśmiechnęła się kwaśno.

– Widzisz, te byty zwykle są mocno związane nakazem i bardzo skrupulatnie wykonują swoje zadania – wyjaśniła. – Ale szukają każdej możliwej szansy, każdej najdrobniejszej luki, żeby się wymknąć, prześliznąć przez najmniejszą pozostawioną w zabezpieczeniach szczelinę.

Gustav słuchał uważnie, nic nie mówiąc.

– No i ten się chyba wymknął – rzucił Alex.

Aleksandra lekko przekrzywiła głowę.

– Na to wygląda. Nie wiem właściwie, jak i kiedy mogło się to stać, ale przypuszczam, że szok związany z wypadkiem okazał się kluczowy i umożliwił tej istocie przejęcie kontroli.

– O jakim wypadku mówimy? – Gustav spojrzał na Alexa.

Brunet uniósł głowę, spoglądając Gustavowi prosto w oczy.

– Miałem w domu broń – wycedził powoli. – Samoobrona.

Aleksandra podniosła dłoń i zasłoniła nią usta, przełykając głośno ślinę. Gustav dostrzegł, że zaszkliły jej się oczy.

Wciągnął powietrze i wstał z kanapy. Bez słowa podszedł do stojącego przy półkach z książkami barku, po czym nalał z karafki odrobinę whisky do szklanki z grubego szkła. Zazwyczaj pijał ten alkohol z kostkami lodu, ale teraz nie zawracał sobie tym głowy. Wypił wszystko jednym haustem.

– Alex… to bardzo poważna sprawa – powiedział, patrząc uważnie na przyjaciela.

Nie miał pojęcia, czym dokładnie Alex się zajmuje; nigdy w to nie wnikał ani nie próbował wypytywać. Wiedział jednak, że chłopak ma broń i że pracuje w służbach. Dodał dwa do dwóch, a całą resztę sobie dopowiedział. To mu wystarczyło.

– Facet wtargnął mi do mieszkania i nas zaatakował – tłumaczył brunet. – Naprawdę nie miałem wyjścia.

Zapadła cisza. Sówka siedziała bez słowa, wpatrując się w swoje zaciśnięte dłonie. Czuła, że emocje podchodzą jej do gardła, zupełnie jak wtedy, gdy Alex opowiadał jej to wszystko po raz pierwszy. Samoobrona. Niech będzie samoobrona. Tak czy inaczej – człowiek nie żył. Zginął z ręki siedzącego przy niej mężczyzny. A Iga przy tym była. Ta myśl ją paraliżowała. Miała ochotę uciec od tych mężczyzn i nigdy nie wracać – utożsamiali wszystko, czego się najbardziej obawiała. I to – jak widać – niebezpodstawnie. Bez względu na powód, ten berserker był w stanie zabić. Zabić!

Ze ściśniętym żołądkiem walczyła z ogarniającym ją uczuciem paniki. Nie mogła sobie pozwolić na słabość, jeśli chciała odzyskać siostrę. Żeby tylko znaleźć tutaj pomoc, była gotowa zmierzyć się nawet ze swoimi największymi lękami. Siedź tu, siedź i się nie ruszaj, nakazała sobie w myślach i powtarzała jak mantrę.

– Nie zauważyłem, że coś się stało z Igą, kazałem jej wracać do domu, a sam wezwałem służby i pojechałem na przesłuchanie – przerwał ciszę Alex.

Gustav westchnął ciężko, przyswajając nowe informacje. Nalał sobie jeszcze odrobinę whisky i ponownie opadł ciężko na kanapę. Sytuacja okazała się poważniejsza, niż w ogóle mógłby przypuszczać.

Aleksandra wyraźnie starała się odzyskać kontrolę nad emocjami. Dotknęła czubkami palców brwi i wyprostowała plecy, wypuszczając powietrze.

Sięgnęła po filiżankę z kawą, opanowując drżenie rąk. Przełknęła napój dużym haustem.

– Tymczasem Iga do mnie zadzwoniła – wyjaśniła. – Powiedziała, że potrzebuje pomocy i poprosiła, żebym wróciła do domu. Zjawiłam się najszybciej, jak mogłam; od razu czułam, że coś jest nie tak. Iga… – głos zaczął jej się lekko łamać, chociaż bardzo starała się trzymać emocje na wodzy. – Iga jeszcze tam była, jeszcze miała kontrolę. Wiedziała, że coś ją opanowało i poprosiła, żebym to przepędziła. Wykonałam podstawowy rytuał odpędzenia i miałam wrażenie, że sytuacja jest opanowana.

– Ale nie była? – upewnił się Gustav.

Kobieta uniosła brwi i potrząsnęła głową.

– Przyznam, że nie spodziewałam się, że sytuacja może okazać się tak poważna. I, żeby było jasne, to nie tak, że zbagatelizowałam sprawę. – Gustav zwrócił uwagę, że dodała to szybko, jakby miała potrzebę się wytłumaczyć. – Ale najwyraźniej to coś było wyjątkowo silne, a moja moc niewystarczająca.

– Czyli to przepędzenie się nie udało? – dopytał jeszcze.

– Najwyraźniej nie – przyznała.

– Miałem dziwny sen tamtej nocy – wtrącił nagle Alex. – Śniła mi się Iga. Sądziłem, że to przez wszystkie te ostatnie wydarzenia, ale teraz wydaje mi się, że może chciała mi coś przekazać – wzruszył ramionami. – Noż kurwa, nie wiem przecież, jak to wszystko działa!

Aleksandra popatrzyła na swoje dłonie.

– Rano od razu pojechałem do Igi, chciałem z nią porozmawiać, sprawdzić jak się czuje, jak to przeżyła – tłumaczył. – Kiedy przyjechałem, wychodziła z domu ze spakowanym plecakiem, rozpromieniona, w świetnym humorze, jak gdyby nic się nigdy nie stało.

Gustav poczuł ciarki na plecach. Znowu.

– Stwierdziła, że – Alex palcami zakreślił w powietrzu cudzysłów – cytuję: Igi już tu nie ma, po czym zostawiła mnie na środku podwórka, wsiadła do taksówki i pojechała. I uwierz mi, czułem, że to nie ona, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

– Wierzę ci – przyznał Gustav.

Alex był zawsze bardzo pragmatyczny, więc jeśli właśnie z jego ust padło takie stwierdzenie, to Gustav naprawdę mu wierzył. Zwykle daleki był od opierania się jedynie na intuicji i przeczuciach, ale znał ich wagę i pewnych sytuacji nie podawał w wątpliwość.

– Wiesz, potrafię widzieć aury – dodała nagle Aleksandra, jakby chciała uzasadnić przeczucia Alexa. Na moment zawiesiła głos, jak gdyby nie była pewna, czy to, co mówi, jest przekonujące, po chwili jednak doprecyzowała: – To nie tak, że widzę je cały czas dookoła ludzi, to musiałoby być bardzo męczące. Ale kiedy się odrobinę na kimś skupię, pojawiają się po paru sekundach.

Gustav wprawdzie słyszał o osobach mających takie umiejętności, ale nigdy wcześniej nie miał okazji kogoś takiego spotkać. W innej sytuacji chętnie by ją o to wypytał, ale teraz mieli ważniejsze sprawy na głowie. Po co zresztą o tym mówiła? Co to miało do rzeczy?

– Zdążyłam wybiec z domu za Igą, kiedy wychodziła – kontynuowała. – I zobaczyłam jej aurę. Była czarna. Kompletnie, całkowicie czarna.

Przełknęła ślinę i spojrzała przenikliwie w oczy Gustava, jakby chciała się upewnić, czy rozumie, co próbuje mu przekazać.

– Domyślam się, że w normalnych warunkach ludzie nie miewają czarnej aury? – upewnił się.

Pokiwała głową.

– W żadnym razie – potwierdziła jego domysły. – Mogłam to sprawdzić wcześniej. Powinnam była. – Objęła się ramionami. – Ale naprawdę nie przypuszczałam, że przepędzenie nie wyszło.

Coraz gorzej trzymała swoją maskę. Nie chciała tego po sobie pokazać, ale zdradzały ją drobne gesty i mimowolnie drgające na twarzy emocje, po których Gustav poznał, że czuje się winna.

– Jak mogę pomóc? – zapytał, bo nie miał pojęcia, co mógłby teraz zrobić.

Przyjechali tu po jakąś pomoc, to oczywiste. Na pewno chodziło o coś więcej niż poinformowanie go o tych wydarzeniach. Rozumiał, że lepiej było to zrobić osobiście niż przez telefon, ale nie sądził, żeby w zaistniałej sytuacji jechali całą drogę do Łodzi tylko po to, żeby porozmawiać. Musieli najwyraźniej uzgodnić plan działania.

– Stary, miałem nadzieję, że ty mi powiesz – jęknął Alex.

Na chwilę zapadła cisza. Aleksandra utkwiła wzrok w suficie, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

– Trzeba znaleźć Igę i przepędzić to, co ją opanowało. Na dobre – stwierdziła po chwili. – Iga tam czeka, jestem o tym przekonana, musimy tylko jej pomóc odzyskać kontrolę.

Wypowiadała słowa powoli, ale z wyraźną stanowczością. Wszystko wskazywało na to, że wiedziała, co należy teraz zrobić.

– Tyle że to nie będzie takie proste – dodała.

Alex podniósł na nią wzrok, w wyraźnym oczekiwaniu na dalszy ciąg. W jego oczach zatliła się nadzieja. Po tej reakcji Gustav wywnioskował, że chyba nie omawiali wcześniej kwestii, którą właśnie zamierzała poruszyć.

– To znaczy? – dopytywał Alex.

Gustav też był ciekaw.

– Wiem już, że moje możliwości są za małe. – Uśmiechnęła się smutno. – A mój kowen w tej chwili jest za słaby. Bez Alicji i Igi, z Gosią, która dopiero wszystkiego się uczy… Nie znajdę nagle jednej trzeciej kowenu ot tak, z dnia na dzień. – Pstryknęła palcami i potrząsnęła głową. – Nie ma szans, wiem o tym.

Przełknęła ślinę i spojrzała poważnie na Gustava, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Wyprostowała plecy.

– Zdaję sobie sprawę, że proszę o wiele, ale widzę teraz tylko jedno wyjście.

Zacisnęła skrytą pod stolikiem dłoń w pięść. Chyba myślała, że tego nie zauważy, ale dostrzegł ten gest.

– Tak jak mówiłam, moja moc jest niewystarczająca, ale wygląda na to, że jest sposób, żeby ją znacznie wzmocnić. Z twoją pomocą – przyznała spokojnie. – Musimy stworzyć więź. Jeśli się zgodzisz, oczywiście.

Alex poderwał głowę, spoglądając na nią szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewał się tego zupełnie. Kiedy mówił jej, że dobrze byłoby porozmawiać z Gustavem, kiedy tu jechali… nie przyszło mu do głowy, że miała już gotowy plan. I to taki plan.

Przecież taką decyzją przekreślała całe swoje życie. Nie znała Gustava zupełnie, to był dla niej kompletnie obcy człowiek, a co więcej – berserker. Wiedział doskonale, jak bardzo ich nienawidziła, na własne oczy widział jej reakcję, kiedy zastała go z Igą w domu. Nawet jeśli nie rozumiał jej pobudek, to i tak szanował ją za to, że zgodziła się zapomnieć o uprzedzeniach i przyjechać z nim do Gustava. A teraz zdecydowała się postawić wszystko na jedną kartę.

Musiała jednak naprawdę kochać Igę.

Nagle zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od chwili, kiedy Iga zostawiła go na tym podwórku, widzi w tej sytuacji promyk nadziei. Wreszcie poczuł, że mogą ją uratować; że jeśli ma wokół siebie takich ludzi, nic ich nie zatrzyma. Nie był w stanie poradzić sobie sam, chociaż nie znosił się do tego przyznawać. Tym razem zaś szczególnie boleśnie przekonał się, że są sfery, nad którymi nie panuje i których nie rozumie, ale to nie oznaczało przecież, że musiał przestać działać.

Ta iskra nadziei sprawiła, że zaczął wreszcie trzeźwo myśleć. Mógł przecież użyć swoich kontaktów, żeby namierzyć Igę. Na pewno miała ze sobą telefon, dzięki któremu mógł trafić do niej jak po sznurku. Do tego nie potrzeba było nadprzyrodzonych zdolności. Podejrzał kiedyś, jak wpisywała hasło do konta w swoim iPhonie – tylko tyle i aż tyle. Iga naprawdę nie dbała o bezpieczeństwo, wiele razy jej to powtarzał. Jak się okazało, jako hasła używała nazwy swojego muzycznego bloga – niemal przewrócił oczami, widząc tamtego dnia ruch jej palców po klawiaturze. Teraz jednak dawało mu to przewagę. Wystarczyło, że zaloguje się na jej konto, żeby zlokalizować telefon. On znajdzie Igę, a wtedy Sówka już będzie w stanie wypędzić to paskudztwo po tym, jak zawiążą z Gustavem więź… Jeśli ją zawiążą. Przecież decyzja nie zależała tylko od niej. Spojrzał na przyjaciela. Oczywiście, że chciał, żeby Gustav się zgodził. Niczego innego tak bardzo nie pragnął. Nie mógł jednak namawiać go do tego, nie miał prawa.

Zastanowił się, co on sam zrobiłby na jego miejscu. A właściwie nie musiał się wcale zastanawiać. Wiedział doskonale. Nie było się co oszukiwać, nie zgodziłby się. Przecież nie brał pod uwagę zawiązania takiej więzi nawet z Igą, z którą był gotów spędzić życie – a co dopiero z kompletnie obcą osobą!

Gustav tymczasem zachował kamienną twarz. Nadął na moment policzki i wypuścił powietrze. Alex wiedział, że przyjaciel myśli intensywnie.

– Rozumiem doskonale, że możesz mieć opory – kontynuowała Sówka. – I wiem, że to ważna decyzja. Ale nie masz nic do stracenia, a sam możesz jedynie na tym zyskać.

Alex miał wrażenie, że mówiąc to wszystko na głos próbowała jednocześnie przekonać samą siebie, że to dobry pomysł. Atmosfera była tak gęsta, że można było ciąć ją nożem.

– Ja pierdolę – wyrzucił z siebie i wstał z kanapy.

Podziwiał jej poświęcenie, naprawdę je podziwiał. Chciał przede wszystkim rozwiązać problem, a więź była dokładnie tym – idealnym rozwiązaniem. Niemniej, rozumiał doskonale cały ciężar tej decyzji i wszystkie jej implikacje.

Nie wytrzymał. Podszedł do okna i otworzył jedno ze skrzydeł, po czym wyciągnął z kieszeni paczkę wymiętych marlboro.

Trudno, Gustav będzie musiał mu wybaczyć palenie w pomieszczeniu.

Tymczasem Gustav wychylił nalaną wcześniej whisky i z poważną miną odstawił szklaneczkę. Stuknęła o stół.

– Daj mi moment, dobrze? – powiedział do Sówki przepraszającym tonem, odchrząknął, po czym sam wstał z kanapy. – Chyba też muszę zapalić.

Alex bez słowa uderzył opakowaniem w wierzch dłoni, wysuwając jednego papierosa, po czym wyciągnął paczkę w kierunku Gustava i z cichym kliknięciem otworzył zapalniczkę, podpalając mu papierosa.

Gustav zaciągnął się głęboko. Gryzący dym wypełnił mu płuca. Nie palił często, raczej okazjonalnie, ale teraz naprawdę tego potrzebował. Wydmuchnął za okno szary kłąb dymu, oparł przedramiona na czarnej okiennej ramie i utkwił wzrok w budynkach piętrzących się na horyzoncie. Kalkulował. Przede wszystkim chciał pomóc Alexowi, jeszcze nigdy nie widział chłopaka w takim stanie. Iga musiała stać się dla niego naprawdę ważna. Ale przecież nie chodziło tylko o niego – to nie była jakaś przypadkowa osoba, ale dziewczyna Alexa. Jej życie przeplatało się też w nierozerwalny sposób z życiem Alicji i Wiktora. Zrobiłby to więc też i dla nich, a przecież bardzo ich kochał. Wiktor był dla niego niemal jak syn, a Alicja… Uśmiechnął się na samą myśl o niej. Ta dziewczyna była tak pełna jasnego ciepła, i dała Wiktorowi tak wiele dobroci i spokoju, że powinien ją ozłocić. Cena była jednak wysoka. Bardzo wysoka. Więź wprawdzie mogła wzmocnić i jego samego, ale miała zostać zawiązana na dobre. To miało być już na zawsze; i to z tą babą. Nie, żeby go odstręczała, ale chłód, który od niej bił, z pewnością nie wydawał mu się zachęcający.

Zaciągnął się po raz kolejny papierosem, dyskretnie spoglądając na siedzącą na kanapie Aleksandrę. Wpatrywała się w trzymany na kolanach kubek z kawą jak zaklęta, a z jej twarzy ponownie nie dało się nic wyczytać. Czekała na jego decyzję. Zastanowił się, jakie emocje w ogóle w nim wzbudzała, i z zaskoczeniem stwierdził, że właściwie nie były negatywne. Po tym, co wcześniej o niej słyszał, nie był zbyt dobrze nastawiony i nie sądził, że mógłby ją polubić, gdyby ją spotkał. Owszem, wciąż miał do niej żal, że nie pojawiła się na ślubie Alicji i Wiktora – nadal nie rozumiał jej pobudek – jednak propozycja, z którą tu dziś przyszła, zmieniła kompletnie jego punkt widzenia. Miała w sobie odwagę i gotowość do poświęcenia dla najbliższych, a to były cechy, które szanował i podziwiał.

Papieros prawie się dopalił. Sięgając po niego, postanowił, że podejmie decyzję do momentu, w któym skończy palić. Nie lubił odwlekać rzeczy w nieskończoność.

Przymknął oczy. Przecież nie będą musieli przebywać w tym samym miejscu, prawda? Będzie sobie krążył między Islandią a Polską, prowadził dalej swoje interesy – bynajmniej nie powinno mu to zaszkodzić. Ba, może będą mogli spokojnie mieszkać sobie w innych miastach. Nie oszukiwał się, że to nic nie zmieni w jego życiu, bo po rozmowach z Wiktorem rozumiał, że więź tworzyła zupełnie inny rodzaj relacji niż cokolwiek, co znał. Niemniej, nie szukał już przecież żadnej wielkiej miłości, w której Aleksandra mogłaby mu teraz przeszkodzić. On już się przecież rozwiódł, miał dzieci. Zdążył zasmakować życia małżeńskiego i prawdę powiedziawszy, jego była obrzydziła mu je na tyle, że nie miał ochoty tego powtarzać. Na tym polu nie miał więc już właściwie nic do stracenia – a przynajmniej nic, czego nie mógłby odżałować.

Z sykiem zgasił papierosa w podsuniętej mu przez Alexa prowizorycznej popielniczce, za którą posłużyła przypadkowa pusta butelka, po czym odwrócił się w kierunku kanapy i włożył dłonie do kieszeni.

– Zrobię to – stwierdził krótko, a Aleksandra podniosła wzrok znad kubka z kawą, patrząc mu prosto w oczy swoim przenikliwym, stalowoszarym spojrzeniem.

Wewnętrzny krąg.

Bogactwo to zwada krewniaków,

I ogień na morzu

I żmijowa ścieżka.

To moje pierwsze wspomnienie: siedzę na drzewie i patrzę na góry. Krótkie lato dobiegało końca, a liście powoli zaczynały się żółcić. Cudowne, ciepłe babie lato.

Mogłam mieć wtedy pięć, może sześć lat. Zawsze wspinałam się na drzewa jak wiewiórka. Byłam mała i lekka jak pisklę, skakałam po gałęziach bez strachu, że się pode mną złamią. Pamiętam jednak, że tamtego dnia miałam na sobie nową sukienkę i bardzo uważałam, żeby jej nie pobrudzić ani nie zniszczyć. Być może to dlatego tamten dzień tak mocno zapisał się w mojej pamięci, bo tak niezwykle mocno skupiałam się na nowym ubraniu. Wtedy traktowano rzeczy zupełnie inaczej. To była moja jedyna sukienka i nie dostałabym nowej, gdybym ją zniszczyła. Musiałabym ją zacerować, pozszywać lub załatać, a gdybym ją poplamiła i później nie dała rady doczyścić – po prostu chodziłabym w poplamionej. Bardzo tego nie chciałam. Moja nowa sukienka była idealna, z cudownie miękkiej wełny w kolorze ochry. Zawsze kochałam ten kolor, kolor miodu, lata i słońca.

Weszłam wtedy na sam szczyt drzewa i usiadłam na najwyższej gałęzi, by chłonąć rozpościerający się przede mną widok. Ze wszystkich zajęć na świecie właśnie to było moim ulubionym. Marzyłam o tym, żeby stać się ptakiem i polecieć do samego słońca. Wyobrażałam sobie, że to tam muszą mieszkać Asowie – w samym sercu tego złotego ciepła.

Wszystko wydawało mi się wtedy takie wielkie – góry znajdowały tak daleko, jakby na samym końcu świata, a drzewo, na którym siedziałam, zdawało się wysokie niczym sam Wielki Jesion.

To mit, że na Islandii nie ma drzew. A przynajmniej – że nigdy ich nie było. To ludzie je wycięli, zawłaszczyli i zniszczyli jak coś, co im się należało. Ludzie uwielbiają zagarniać dla siebie wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu, ale jednocześnie nienawidzą przyznawać się do swojej chciwości.

Thórsmörk było jednym z tych miejsc zniszczonych przez człowieka na przestrzeni kolejnych wieków – porośnięta drzewami dolina, w której spędziłam dzieciństwo, stanowiła kolebkę skrytą w niecce wulkanicznych szczytów. Thórsmörk. Dolina Thora. Przecięta przez wijącą się rzekę, porośnięta wysokimi, mocnymi brzozami, jarzębinami połyskującymi czerwienią, wierzbami z długimi, wąskimi listeczkami i smukłymi topolami.

Uwielbiałam jesienną porę, chociaż nie znosiłam następujących po niej długich, ciemnych zim. Zamknięta w chacie czułam się jak w podziemnym więzieniu, odcięta od kolorów, zapachów, światła i ciepła słońca. Świece były wówczas na wagę złota, paliło się je rzadko i krótko, a do ziemianki, w której żyłam z mamą i babcią, niemal nie docierało światło słoneczne. To dlatego, że chatka niemal w całości skryta była pod ziemią. Ponad powierzchnię wznosił się głównie dwuspadzisty dach pokryty grubą warstwą torfu, osadzony na niskich ścianach zbudowanych z kamieni i drewna, z niziutkim wejściem i niewielkimi oknami.

Pamiętam, że czekałam na wiosnę jak na zbawienie. Była dla mnie jak świeży oddech po miesiącach zamknięcia w tym okropnym zaduchu, dlatego gdy tylko nastawała moja ulubiona pora roku, spędzałam na zewnątrz możliwie najwięcej czasu. Wybierałam takie prace, które mogłam wykonywać na świeżym powietrzu, a kiedy je kończyłam, uciekałam do lasu, by wspinać się na drzewa, by wejść jak najwyżej i jak najbardziej zbliżyć się do chmur.

Kochałam moje wspinaczki tak bardzo, że utwiły w mojej pamięci jak mało co. Nawet nowa sukienka, o którą tak drżałam, nie była w stanie mnie powstrzymać. Ogarnia mnie nostalgiczna tęsknota za tamtym dniem, lecz i to wspomnienie zaczyna się już zacierać. Staje się bardziej wspomnieniem wspomnienia, w którym wyraźniejsze niż wydarzenia są emocje. Pamiętam zatem przede wszystkim to uczucie błogości, które ogarniało mnie, gdy siedziałam na drzewie i patrzyłam na góry, a jednocześnie myślałam o tym, że muszę wrócić, żeby pomóc matce i babci.

Żałuję, że tak słabo pamiętam matkę. Pozostał we mnie jednak jej obraz – była szczupła i smukła. Chyba stałam się do niej podobna, kiedy dorosłam, chociaż jej włosy były jasne i proste, zawsze ściągnięte pod czepcem w prosty węzeł na karku. Moje były ciemne i falowane. Pewnie po ojcu, choć tego mogę się tylko domyślać, ponieważ zupełnie go nie pamiętam. Czy umarł? Jak umarł? Nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Nigdy nie zapomnę jednak jego brata, ciemnowłosego jak ja. Stryj Hrafn. Jarl Hrafn. Człowiek, do którego nienawiść okazała się silniejsza niż czas.

Rozdział 2

Kiedy patrzysz jak płynie rzeka,

I brzegi obmywa, kiedy w dal ucieka,

Podejdź do wody, niechaj cię omami,

A stanie się twymi oczami, uszami.

Agnes Obel – Riverside

Sówka spacerowała bulwarami wiślanymi, jak zawsze, kiedy chciała pobyć sama ze swoimi myślami. Było bardzo wcześnie, nad rzeką unosiły się pojedyncze smugi mgły. Nikt oprócz niej nie przechadzał się po promenadzie, pewnie ze względu na porę dnia, ale Sówce odpowiadało to wrażenie niesamowitości, spotęgowane przez brak innych ludzi.

Nie mogła spać tej nocy, bez przerwy przewracała się z boku na bok. Niespokojny sen przychodził i odchodził, a ona budziła się co chwilę z głową pełną myśli. W końcu więc, kiedy ledwo zaczęło świtać, poddała się i po prostu wstała z łóżka, ubrała się i poszła nad Wisłę. To miejsce stanowiło jej azyl, a spacery wzdłuż brzegu pozostawały rutyną, którą od lat pieczołowicie pielęgnowała. Kiedy szukała ukojenia po wypadku rodziców, trafiła do studia jogi na Foksal, a stamtąd miała rzut kamieniem nad rzekę, dlatego raz w tygodniu, po zajęciach, wykradała dodatkową godzinę tylko dla siebie. Niby nic wielkiego, a jednak spacery okazały się dla niej większym wybawieniem niż same zajęcia jogi – pozwoliły jej odnaleźć równowagę w nowej rzeczywistości, zachować spokój i siłę do działania. Potem zaczęła wybierać się na przechadzki bulwarami niezależnie od zajęć jogi, kiedy tylko potrzebowała coś przemyśleć albo po prostu wyrwać się z domu. Czasami, gdy pozwalała na to pogoda, brała nawet ze sobą laptop i siadając po turecku na kamiennych schodkach, kładła go sobie na kolanach, by popracować. Widok płynącej przed nią wody zawsze ją inspirował i sprawiał, że każde zadanie od razu stawało się o wiele przyjemniejsze.

Uwielbiała zresztą obserwować, jak rzeka zmienia się w zależności od pogody i pór roku. Latem gwarna, pełna kajaków i imprez na barkach przycumowanych do brzegu, zimą spękana krą i oprószona śniegiem. Czasem spowita mgłą, czasem wzburzona miriadami igiełek deszczu, czasem wysuszona, pełna mielizn i piaszczystych hałd wynurzających się spod powierzchni wody. Różna, ale ta sama; swojska, chociaż zaskakująca. Jej ukochana Wisła, o srebrzystym, syrenim ogonie.

Tym razem poranek okazał się wyjątkowo chłodny, a powietrze pachniało już nadciągającą zimą. Sówka poczuła, że to już ten moment, kiedy jesień pęka jak przejrzały owoc, by ustąpić miejsca nieuchronnym miesiącom mrozów. Uświadomiła sobie, że te przychodzące i odchodzące przez ostatnie dwa miesiące jesienne fale ciepła, te ostatnie, coraz rzadsze i słabsze oddechy lata, odchodzą już na dobre, niczym zwalniające bicie serca. Postawiła wysoko kołnierz i schowała za nim zimny czubek nosa.

Ubrała się za lekko. Zimne podmuchy uderzające znad wody przenikały ją do szpiku kości. Powinna była wracać, chociaż wcale nie miała na to ochoty. Chciała zatrzymać dla siebie ostatnie chwile samotności i spokoju w tym status quo, w którym jeszcze się znajdowała, ale które zaraz miało rozpaść się na kawałki. Czekało ją dzisiaj wiele spraw do załatwienia – musiała mianowicie przeprowadzić rozmowy, których najchętniej by uniknęła, jeśli tylko byłoby to możliwe. Niestety, nie było.

Wyciągnęła z kieszeni płaszcza telefon i zerknęła na wyświetlacz. Alex nadal się nie odzywał. Obiecał, że postara się włamać na konto Igi, żeby ją namierzyć, a potem ewentualnie do niej pojechać. To miało sens. Być może był nawet w stanie jakoś do niej przemówić, pomóc zakotwiczyć się w swoich uczuciach i pozwolić na odzyskanie kontroli chociaż na chwilę. Może miał nawet szansę ściągnąć ją do domu, a to byłoby już naprawdę dużo. Sówka powiedziała mu, że może dzwonić w każdej chwili, bez względu na porę, w wyniku czego przez całą noc co chwilę spoglądała na telefon, sprawdzając, czy podczas krótkich momentów snu nie przegapiła przypadkiem jakiejś wiadomości lub połączenia.

Przejmowała się tak bardzo, że aż ją to paraliżowało. I panicznie się bała. O Igę, przede wszystkim. Nie miała pojęcia, z czym ma właściwie do czynienia ani ile pozostało jej czasu. Wprawdzie z doświadczenia wiedziała, że odpędzenia przeprowadzano skutecznie nawet po latach od opętania, ale z oczywistych powodów wolała, żeby Iga jak najszybciej odzyskała kontrolę. Miała zamiar zrobić wszystko, co tylko mogła, żeby poradzić sobie z sytuacją, ale jednocześnie bała się własnej decyzji i tego, co miała przynieść. Targały nią sprzeczne emocje. Znalazłam się między młotem a kowadłem, pomyślała kwaśno. Nie wybaczyłaby sobie jednak, gdyby tego nie zrobiła i przez to straciła Igę.

Ostatni raz tak się czuła po wypadku rodziców. Wtedy też nie wiedziała, co przyniesie przyszłość i miała przed sobą trudną decyzję do podjęcia. I podobnie jak teraz nie mogła postąpić inaczej, musiała poświęcić całą siebie siostrom, a szczególnie Ali, która wówczas była jeszcze dzieckiem.

Wciągnęła ze świstem chłodne, poranne powietrze. To nie był czas na użalanie się ani nad sobą, ani nad siostrami. Takiego dokonała wyboru; nie było co się nad tym rozwodzić. Przecież sama przyjęła na siebie te zobowiązania. Nikt jej tego nie nakazał – ba, nikt nawet od niej tego nie oczekiwał, taka była prawda.

Ona jednak całe życie bała się tego, co o niej pomyślą siostry, mama, babcia, kowen, nawet obcy ludzie. I zawsze chciała udowodnić swoją wartość. Dlatego nie odwróciła się plecami do wydarzeń sprzed lat, wzięła na siebie wychowanie sióstr i pomoc babci przy opiece nad mamą.

Prawdę powiedziawszy, babcia była na początku trochę zaniepokojona – Sówka jednak chciała okazać się dorosła i silna, szczególnie na tle rówieśników, którzy wówczas mieli w głowie tylko szaleństwa i imprezy. Tymczasem ona czuła się potrzebna. Tak naprawdę czerpała z tego mnóstwo satysfakcji, a te wszystkie lata sprawiły, że teraz mogła o sobie dobrze myśleć.

Poza tym, znalazła swój cel, pomagający poradzić sobie z tragicznymi wydarzeniami. To była dla niej forma terapii, bo jakimś cudem mechanizmy wyparcia nie działały u niej tak, jak u innych ludzi – ani w dzieciństwie, ani po tym, co się stało z rodzicami. Niemniej, przejmując ich obowiązki, musiała wyrzec się całej beztroski nastoletniego życia. Wiedziała doskonale, co poświęca. Na początku oszukiwała się, że to nie potrwa długo – tylko dopóki Alicja nie podrośnie – ale lata mijały, a ona nadal trwała w stagnacji.

Jasne, gdyby chciała, miała jeszcze mnóstwo czasu na ułożenie sobie życia – przecież ledwie przekroczyła trzydziestkę – ale czasem odnosiła wrażenie, że nie chodziło tylko o wiek. Zbudowała swoje życie w taki sposób, że nie było w nim miejsca na zakładanie nowego domu. Szczerze mówiąc, nie czuła też takiej potrzeby.

Nie wykluczała oczywiście, że życie może napisać jakiś zaskakujący scenariusz, ale w żadnym razie świadomie nie czekała na nic takiego ani tym bardziej nie czyniła żadnych tego typu planów na przyszłość. Wprawdzie Alicja wyfrunęła z domu i założyła własną rodzinę, a Iga już od dawna jej nie potrzebowała, ale Sówce nie brakowało nowych wrażeń. Otwierały się przed nią kolejne możliwości i miała dużo planów na przyszłość, wszystkie wiązały się jednak z samorealizacją niż z ognistymi porywami serca.

Praca zawodowa to jedno, ale też zawsze fascynowało ją zgłębianie wszelkiego rodzaju dziedzin magii. Od lat siedziała z nosem w grimuarach i świętych księgach. Z pasją wertowała księgi cieni przekazywane z pokolenia na pokolenie przez wiedźmy z jej linii. Zawsze przykładała dużą wagę do teorii, bo szukała fundamentów – przecież wszelkie symbole i metafory miały swoje źródło.

Bardzo ją to fascynowało, więc gromadziła informacje i szukała wspólnego mianownika nawet dla filozofii, które na pozór kompletnie się od siebie różniły. Rozkładała je na czynniki pierwsze. Analizowała, jak się rozwijały i zmieniały wraz z upływem czasu. Znajdowała błędy w interpretacjach pewnych idei i odkrywała ślepe uliczki.

Iga się śmiała, że z Sówki to taki mag teoretyk, co to więcej czyta, niż działa, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że najstarsza z sióstr Olszańskich świetnie radziła sobie zarówno z teorią, jak i praktyką. Wynikający z jej wieloletnich studiów eklektyzm sprawiał, że potrafiła swobodnie się poruszać we wszelkich kierunkach magicznych, nieograniczona do jednego paradygmatu.

I nie zamierzała się z tego wszystkiego tłumaczyć żadnemu mężczyźnie, z którym miałaby dzielić życie. Wiedziała już doskonale, jak to może wyglądać – pamiętała przecież, z jakim niezrozumieniem ojciec patrzył na matkę i ciotki. Nie chciała czegoś podobnego dla siebie.

Poza tym było dla niej oczywiste, że przejmie kowen – kto inny miałby to zrobić, jeśli nie ona? Wolała więc poświęcić się tej roli w pełni, nie przejmując się, że musi dzielić swój czas kosztem partnera czy rodziny.

Miała więc swojego Pawła, który nie oczekiwał, że ich związek powinien przejść na kolejny etap. To był czysty i bezpieczny układ. Sądziła, że tak już zostanie.

Życie jednak zaskoczyło ją po raz kolejny. Znów poświęcała wszystko, całe swoje prywatne życie, dla sióstr. Ale tym razem nie mogła się wycofać. Niemniej, decyzję podjęła niemal w ułamku sekundy, niemalże bez zastanowienia.

Właściwie jechała do Łodzi już zdecydowana na stworzenie więzi z tym człowiekiem. Po rozmowie z Alexem wiedziała, że był ich niepisanym przywódcą, że łączył ich i pomagał w trudnych sytuacjach. Tego właśnie potrzebowała. Alfy watahy. Najsilniejszego i najbardziej doświadczonego wilka w stadzie. Dokładnie tego, czego unikała przez całe swoje życie. Aż się wzdrygnęła na samą myśl i objęła dłońmi ramiona, pocierając kilkoma ruchami miękką wełnę płaszcza. Czuła się obrzydliwie. Sytuacja zmusiła ją do tego, by wyszła z otwartymi ramionami na spotkanie tego, czego nie znosiła najbardziej na świecie. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek dojdzie do czegoś takiego. Nigdy nie mów nigdy, upomniała się w myślach i prychnęła na głos.

Oczywiście, nadal miała wątpliwości. Cały ten Gustav mógł okazać się zwyczajnie agresywnym facetem. Albo okropnym, starym, mizoginicznym bubkiem, na którego nie będzie nawet w stanie patrzeć. Rzecz jasna, nie zrezygnowałaby z tego powodu z ratowania siostry, ale taka możliwość przyprawiała ją o mdłości. Bała się tego, strasznie się bała.